Z zasady nie bywam na kiermaszach przedświątecznych, ale tym razem kiermasz dopadł mnie, gdy byliśmy ze ślubnym w pobliskim Best Mall'u.
Wędrując do Empiku przechodziliśmy obok niebywale bogato zaopatrzonego
stosika z serami , wędlinami i owocami.
Sery były obłędnie ekskluzywnie wyglądające, wędliny rozsiewały iście przedwojenne wonie rodem z prawdziwej wędzarni, poza tym wzrok przyciągała oryginalna turecka chałwa z pistacjami i kilkanaście płaskich, dużych tac ze suszonymi owocami. I nie były one kandyzowane.
Oprócz jabłek, gruszek, bananów, cytryn, pomarańczy, melonów, wiśni,
czereśni, ananasów, moreli, daktyli, rodzynek- były i mniej znane owoce białej morwy, miechunki, goji i fura innych, których nazw już nie doczytałam.
Nigdy jeszcze nie widziałam takiej ilości suszonych owoców- a wszystko razem bardzo pachnące i kuszące. Oczywiście ceny nigdzie nie zauważyłam,
tabliczki opiewały jedynie rodzaj owocu.
Mój, tak zawsze powściągliwy w zakupach mąż, zakupił dla nas 20 dag suszonego ananasa i 20 dag mieszanki owoców i......ta frajda kosztowała
42 zł. Jego mina podczas płacenia- bezcenna. Ale powiem szczerze- te plasterki suszonego ananasa - istne niebo w dziobie, mieszanka też "boska".
Postanowiłam, że kupimy też nieco tych owocowych smakowitości dla dużych i małych dzieci.
******
W dalszym ciągu nie mam prezentu dla zięcia, dla jego mamy już mam,
córka zamówiła sobie wisior i już zamówiłam do niego materiały, dla
Krasnali już przyszły podusie od Agi.
Podusie są super, sama bym na takich podusiach pospała.
Poza tym ułamał mi się kawałek zęba, więc jestem w trakcie atrakcji
dentystycznych - sama radość.
Zapowiada się dla mnie wielce pracowity czas. Właściwie byłoby dobrze kupić też coś na prezenty urodzinowe dla Krasnali- starszy styczniowy, a młodszy to lutowy jubilat. Ale nie mam pojęcia co im kupić. Bo co można
kupić dzieciom, które praktycznie mają w domu sklep z zabawkami????
A do tego żaden nie lubi rysować ani lepić. Zero genów po babci.
******
Wczoraj wysłuchałam niemal 30- minutowej wypowiedzi pani z Sanepidu,
że w szkołach i przedszkolach występuje niestety wszawica.
Prawdę mówiąc trochę mnie to zaskoczyło - jakoś nie przypominam sobie czegoś takiego z dzieciństwa mojej córki. Natomiast pamiętam,że gdy chodziłam do podstawówki co dwa tygodnie przychodziła do klasy pani
pielęgniarka i sprawdzała głowy wszystkim uczniom. No ale ja chodziłam
do szkoły strasznie dawno i wtedy naprawdę było wiele mieszkań bez
łazienek i ciepłej, bieżącej wody. Przy okazji dowiedziałam się, że wesz
może spokojnie bytować poza owłosioną skórą głowy nawet 48 godzin,
np. na pościeli lub zagłówku fotela.
No a jeśli już się znajdzie wszy u dziecięcia to należy czym prędzej
wykonać przegląd głów całej rodziny. No i nie należy dziecięcia w takiej
sytuacji stygmatyzować ogoleniem głowy lub na nie krzyczeć. "Należy
zakupić w aptece odpowiednie środki, zastosować je zgodnie z instrukcją
i powiadomić o sprawie szkołę.A w domu wszystko dokładnie uprać,
najlepiej w temp. 60-90 stopni, wyprasować, całe mieszkanie dokładnie
wysprzątać."
Dobrze, że żadnych małych dzieci nie mam w domu.
Chyba bym się załamała.
drewniana rzezba
piątek, 27 listopada 2015
środa, 25 listopada 2015
Już niedługo....
......koniec roku, a więc robimy "remanenty" , nie tylko w życiu prywatnym,
takim ogólnym też.
Co nam świetnie w tym roku szło? No cóż, to co zawsze, czyli....picie
alkoholu.
Pili młodzi i starzy, kierowcy, nauczyciele,lekarze i pielęgniarki, strażacy
i to w trakcie wykonywania zadań służbowych.
Ale nikt nie pobił starych rekordów "promilowych" jak 8,8 promila 56-letniej pani Sabiny z Goleniowa i 60-letniej p. Jolanty ze Szczecina - 8,2 promila.
W tym roku w ich ślady usiłowała pójść siedemnastolatka z Polic, która
jednym haustem wydudliła 0,75 litra 40% wódki.
Dzięki szybkiej i intensywnej akcji lekarzy udało się ją odratować.
Do tego należy dodać mnóstwo pijących w domowym lub przysklepowym zaciszu, nie zatrzymanych przez władze porządkowe.
Więc może nie powinno nikogo dziwić, że co 10 wynik badań laboratoryjnych
w Polsce jest błędny.
Tak naprawdę jest to dziwne, czyżby maszyny laboratoryjne też piły?
*****
Kończący się rok był nawet dość wesoły, o co zadbali między innymi
pracownicy straży miejskiej w kilku miejscowościach.
Rozbrajająca była szczerość burmistrza gminy Biały Bór, który publicznie
oświadczył, że odebranie strażom miejskim i gminnym fotoradarów doprowadzi
wiele gmin do bankructwa - w dobrych, "fotoradarowych czasach" gmina Biały Bór zarabiała rocznie 6,7 miliona złotych, a teraz jej dochody spadły do
2,7 miliona. No tragedia, naprawdę.
Straż gminna w Czersku postanowiła chyba rozbawić całą Polskę wystawiając
mandat za przekroczenie szybkości właścicielowi pojazdu wiezionego na
lawecie. W efekcie komendant straży stracił stanowisko i rozwiązano całą
straż gminną. W ślady Czerska poszedł Pisz i też zrezygnował z wątpliwych
usług tej formacji.
*****
Kościół też starał się zadbać o to, byśmy byli uśmiechnięci.
Portal internetowy Polonia Christiana w czasie letnich upałów przestrzegł
kobiety przychodzące do kościoła by zadbały o swój skromny wygląd i nie
kusiły księży swym wyglądem, bowiem " odsłonięte kolana przyciągają ich wzrok, więc zmuszanie księży do walki z uciekającymi oczami jest
przewinieniem. Nie jest żadnym usprawiedliwieniem znalezienie sobie
miejsca z dala od oczu księdza- w ostatnich ławkach również siedzą
mężczyzni, im też należy pozwolić skupić się wyłącznie na Bogu" .
Ale nie tylko strój może przeszkadzać księżom-w bydgoskiej parafii pod
wezwaniem Przemienienia Pańskiego proboszczowi przeszkadzał głośny,
przerywany kaszlem, śpiew jednej z parafianek i sprawę zgłosił na
policji.
Uzasadniając swe zgłoszenie proboszcz usprawiedliwiał je chęcią
"zrobienie czegoś z tą panią". Ciekawe co miał na myśli.
Na tegorocznych ogólnopolskich targach dewocjonaliów sprzedawano
podgrzewane konfesjonały (od 600 do 800 zł za sztukę), oferowano też
podgrzewane buty dla wikarych i proboszczów oraz- dywany na baterie.
*****
Mniej śmieszne ale ciekawe lub dziwne:
Władze Gdańska wydały walkę sikającym w bramach- ściany pomalowano
specjalną farbą, która powoduje, że uryna odbija się od obsikiwanej
ściany wprost na sikającego.
Zapewne jest to tańsze rozwiązanie niż wybudowanie bezpłatnych toalet,
ale chyba nie do końca przemyślane - nadal bramy cuchną.
Organizacja głuchoniemych w Polsce z myślą o udzielaniu porad swoim członkom przez rok szukała prawnika, który zna język migowy.
Niestety jak dotąd nie znalazła.
Studenci Krakowskiej Akademii Muzycznej nie mają gdzie ćwiczyć, gdyż
na 700 studentów przypada zaledwie 40 sal. Z konieczności więc ci co
grają na przenośnych instrumentach ćwiczą w.....toaletach.
Największym powodzeniem cieszy się toaleta dla niepełnosprawnych, preferowana głównie przez kontrabasistów, bo jest miejsce na odłożenie
dużego wszak futerału na ten instrument.
Zastanawia mnie co w takim razie z tymi, co chcą owe pomieszczenia
uzytkować zgodnie z ich przeznaczeniem? Chodzą do miejskiej czy może
w jakieś pobliskie krzaki???
I niech mi ktoś powie, że nie mieszkam w śmiesznym kraju.
*******
śmiesznostko-dziwności zebrał Nieznany Świat
takim ogólnym też.
Co nam świetnie w tym roku szło? No cóż, to co zawsze, czyli....picie
alkoholu.
Pili młodzi i starzy, kierowcy, nauczyciele,lekarze i pielęgniarki, strażacy
i to w trakcie wykonywania zadań służbowych.
Ale nikt nie pobił starych rekordów "promilowych" jak 8,8 promila 56-letniej pani Sabiny z Goleniowa i 60-letniej p. Jolanty ze Szczecina - 8,2 promila.
W tym roku w ich ślady usiłowała pójść siedemnastolatka z Polic, która
jednym haustem wydudliła 0,75 litra 40% wódki.
Dzięki szybkiej i intensywnej akcji lekarzy udało się ją odratować.
Do tego należy dodać mnóstwo pijących w domowym lub przysklepowym zaciszu, nie zatrzymanych przez władze porządkowe.
Więc może nie powinno nikogo dziwić, że co 10 wynik badań laboratoryjnych
w Polsce jest błędny.
Tak naprawdę jest to dziwne, czyżby maszyny laboratoryjne też piły?
*****
Kończący się rok był nawet dość wesoły, o co zadbali między innymi
pracownicy straży miejskiej w kilku miejscowościach.
Rozbrajająca była szczerość burmistrza gminy Biały Bór, który publicznie
oświadczył, że odebranie strażom miejskim i gminnym fotoradarów doprowadzi
wiele gmin do bankructwa - w dobrych, "fotoradarowych czasach" gmina Biały Bór zarabiała rocznie 6,7 miliona złotych, a teraz jej dochody spadły do
2,7 miliona. No tragedia, naprawdę.
Straż gminna w Czersku postanowiła chyba rozbawić całą Polskę wystawiając
mandat za przekroczenie szybkości właścicielowi pojazdu wiezionego na
lawecie. W efekcie komendant straży stracił stanowisko i rozwiązano całą
straż gminną. W ślady Czerska poszedł Pisz i też zrezygnował z wątpliwych
usług tej formacji.
*****
Kościół też starał się zadbać o to, byśmy byli uśmiechnięci.
Portal internetowy Polonia Christiana w czasie letnich upałów przestrzegł
kobiety przychodzące do kościoła by zadbały o swój skromny wygląd i nie
kusiły księży swym wyglądem, bowiem " odsłonięte kolana przyciągają ich wzrok, więc zmuszanie księży do walki z uciekającymi oczami jest
przewinieniem. Nie jest żadnym usprawiedliwieniem znalezienie sobie
miejsca z dala od oczu księdza- w ostatnich ławkach również siedzą
mężczyzni, im też należy pozwolić skupić się wyłącznie na Bogu" .
Ale nie tylko strój może przeszkadzać księżom-w bydgoskiej parafii pod
wezwaniem Przemienienia Pańskiego proboszczowi przeszkadzał głośny,
przerywany kaszlem, śpiew jednej z parafianek i sprawę zgłosił na
policji.
Uzasadniając swe zgłoszenie proboszcz usprawiedliwiał je chęcią
"zrobienie czegoś z tą panią". Ciekawe co miał na myśli.
Na tegorocznych ogólnopolskich targach dewocjonaliów sprzedawano
podgrzewane konfesjonały (od 600 do 800 zł za sztukę), oferowano też
podgrzewane buty dla wikarych i proboszczów oraz- dywany na baterie.
*****
Mniej śmieszne ale ciekawe lub dziwne:
Władze Gdańska wydały walkę sikającym w bramach- ściany pomalowano
specjalną farbą, która powoduje, że uryna odbija się od obsikiwanej
ściany wprost na sikającego.
Zapewne jest to tańsze rozwiązanie niż wybudowanie bezpłatnych toalet,
ale chyba nie do końca przemyślane - nadal bramy cuchną.
Organizacja głuchoniemych w Polsce z myślą o udzielaniu porad swoim członkom przez rok szukała prawnika, który zna język migowy.
Niestety jak dotąd nie znalazła.
Studenci Krakowskiej Akademii Muzycznej nie mają gdzie ćwiczyć, gdyż
na 700 studentów przypada zaledwie 40 sal. Z konieczności więc ci co
grają na przenośnych instrumentach ćwiczą w.....toaletach.
Największym powodzeniem cieszy się toaleta dla niepełnosprawnych, preferowana głównie przez kontrabasistów, bo jest miejsce na odłożenie
dużego wszak futerału na ten instrument.
Zastanawia mnie co w takim razie z tymi, co chcą owe pomieszczenia
uzytkować zgodnie z ich przeznaczeniem? Chodzą do miejskiej czy może
w jakieś pobliskie krzaki???
I niech mi ktoś powie, że nie mieszkam w śmiesznym kraju.
*******
śmiesznostko-dziwności zebrał Nieznany Świat
poniedziałek, 23 listopada 2015
Prognoza dla świata
W Zachodniej Afryce jest nieduże państwo, którego sąsiadami są trzy
kraje : Ghana, Benin i Burkina Faso. Państwo jest niewielkie, niebogate,
ale ma dostęp do morza, a konkretnie do Zatoki Gwinejskiej.
Co roku, we wrześniu, mniej więcej w połowie tego miesiąca lud Guin
obchodzi wielkie święto Eke-Eke, czyli swój nowy rok.
W mieście Glidja zbierają się wówczas tłumy, a na honorowej trybunie
zasiadają przedstawiciele władz.
To bardzo uroczysta chwila, bo w tym dniu w świętym lesie Gbatchome,
Bóg Skały przekazuje swym wyznawcom prognozę na nowy rok.
Zgromadzeni czekają w napięciu aż z lasu wyjdzie kapłan, niosąc kamień.
To nie jest zwykły kamień- zawsze jest to barwny kamień a każda jego
barwa niesie inne przesłanie.
Biały oznacza pokój, czerwony- wojnę, niebieski -powodzie lub inne klęski
żywiołowe.
10 września tego roku, jak zwykle wszyscy czekali w ciszy na kapłana.
Gdy ten wyszedł ze świętego lasu wszyscy zamarli ze zdziwienia, bo
kamień był w zupełnie nieznanym dotąd kolorze - turkusowym, takim jak niekiedy bywa morze przy brzegach Lome.
Kapłan uniósł w górę ten turkusowy kamień i przemówił:
"Kamień wzywa do pojednania.To morze poprzez ten kamień przemówiło
do nas w swej potędze.
Należy prosić Boga o przebaczenie. Pogorszyły się relacje człowieka
z morzem, człowieka z Ziemią, człowieka z człowiekiem.
Morze już nie obdarza ludzi takimi bogactwami jak kiedyś, co rusz
pochłania też tysiące ofiar płynących do Europy i mogą one być nadal.
Cała ziemia jest zanieczyszczona, zdewastowana grabieżą i złem i jest
coraz bardziej chora.
Świat znajduje się w konfliktach. Ludzie skłóceni są w nienawiści, także
w nich samych brakuje jedności. Nie ma jej też między plemionami,
a nawet wśród kapłanów.
Módlmy się o światło w swoich sercach. Każdy do swego boga, do swoich
bogów.
Kamień na rok 2016 przyniósł nam ostrzeżenie.
Wielką i grozną PRZESTROGĘ. Morze i Ziemia nawołują ludzi do pojednania
ze sobą, przyrodą i swoim sercem.Bo tam tkwi największe zagrożenie."
Mądry ten bóg ludu Guin, prawda?
A rok temu Bóg Skały objawił przepowiednię białym kamieniem i wtedy
zebrani usłyszeli pouczenie, że tylko wtedy owa przepowiednia się spełni,
gdy każdy ze swego serca wyrzuci nienawiść, zazdrość, egoizm i podzieli
się z biednym tym, co sam posiada.
A wszystko to dzieje się co roku w Togo.
******
Wiadomości czerpałam z miesięcznika Nieznany Świat.
kraje : Ghana, Benin i Burkina Faso. Państwo jest niewielkie, niebogate,
ale ma dostęp do morza, a konkretnie do Zatoki Gwinejskiej.
Co roku, we wrześniu, mniej więcej w połowie tego miesiąca lud Guin
obchodzi wielkie święto Eke-Eke, czyli swój nowy rok.
W mieście Glidja zbierają się wówczas tłumy, a na honorowej trybunie
zasiadają przedstawiciele władz.
To bardzo uroczysta chwila, bo w tym dniu w świętym lesie Gbatchome,
Bóg Skały przekazuje swym wyznawcom prognozę na nowy rok.
Zgromadzeni czekają w napięciu aż z lasu wyjdzie kapłan, niosąc kamień.
To nie jest zwykły kamień- zawsze jest to barwny kamień a każda jego
barwa niesie inne przesłanie.
Biały oznacza pokój, czerwony- wojnę, niebieski -powodzie lub inne klęski
żywiołowe.
10 września tego roku, jak zwykle wszyscy czekali w ciszy na kapłana.
Gdy ten wyszedł ze świętego lasu wszyscy zamarli ze zdziwienia, bo
kamień był w zupełnie nieznanym dotąd kolorze - turkusowym, takim jak niekiedy bywa morze przy brzegach Lome.
Kapłan uniósł w górę ten turkusowy kamień i przemówił:
"Kamień wzywa do pojednania.To morze poprzez ten kamień przemówiło
do nas w swej potędze.
Należy prosić Boga o przebaczenie. Pogorszyły się relacje człowieka
z morzem, człowieka z Ziemią, człowieka z człowiekiem.
Morze już nie obdarza ludzi takimi bogactwami jak kiedyś, co rusz
pochłania też tysiące ofiar płynących do Europy i mogą one być nadal.
Cała ziemia jest zanieczyszczona, zdewastowana grabieżą i złem i jest
coraz bardziej chora.
Świat znajduje się w konfliktach. Ludzie skłóceni są w nienawiści, także
w nich samych brakuje jedności. Nie ma jej też między plemionami,
a nawet wśród kapłanów.
Módlmy się o światło w swoich sercach. Każdy do swego boga, do swoich
bogów.
Kamień na rok 2016 przyniósł nam ostrzeżenie.
Wielką i grozną PRZESTROGĘ. Morze i Ziemia nawołują ludzi do pojednania
ze sobą, przyrodą i swoim sercem.Bo tam tkwi największe zagrożenie."
Mądry ten bóg ludu Guin, prawda?
A rok temu Bóg Skały objawił przepowiednię białym kamieniem i wtedy
zebrani usłyszeli pouczenie, że tylko wtedy owa przepowiednia się spełni,
gdy każdy ze swego serca wyrzuci nienawiść, zazdrość, egoizm i podzieli
się z biednym tym, co sam posiada.
A wszystko to dzieje się co roku w Togo.
******
Wiadomości czerpałam z miesięcznika Nieznany Świat.
sobota, 21 listopada 2015
Uwaga! Ważne! Uwaga ! Ważne!
Wszyscy, którym zależy na tym by demokracja w Polsce
była jej właściwym ustrojem proponuję wejście na stronę:
www.akcjademokracja.pl/ulaskawienie
i podpisanie się oraz wyrażenie swej opinii.
W jedności siła - pamiętajmy o tym.
była jej właściwym ustrojem proponuję wejście na stronę:
www.akcjademokracja.pl/ulaskawienie
i podpisanie się oraz wyrażenie swej opinii.
W jedności siła - pamiętajmy o tym.
czwartek, 19 listopada 2015
Mentalnie....
.......udaję się na emigrację. Po wczorajszych expose byłej pani burmistrz i nadpremieronadprezydenta mam dość. Niech nadal "ciemny lud" kupuje owe gruszki na wierzbie a gdy dostrzeże, że to tylko bazie a nie gruszki to może się choć część ocknie. Ciekawe tylko jak długo to potrwa.
Nie będę pisała o polityce, bo dostaję mdłości a na dodatek wysypki na wielu częściach ciała.
*****
Na uspokojenie nerwów sięgnęłam do książki p. dr. Wacława Korabiewicza,
który był niezwykłym człowiekiem a na dodatek bliskim znajomym mego
wujka. Pan Wacław urodził się w 1903 roku w Petersburgu.
Żył 91 lat, a było to życie naprawdę ciekawe - czynne, pracowite i pełne przygód.
Z wykształcenia był lekarzem i etnografem.
Studia ukończył na Uniwersytecie im. Stefana Batorego w Wilnie. Był orędownikiem idei leczenia nie tylko drogą stosowania medycyny konwencjonalnej ale i włączania do leczenia metod naturalnych. Hołdował zasadzie leczenia holistycznego, bo był przekonany, że człowiek to nie
tylko ciało ale pewna całość złożona z ciała i tej niematerialnej, zagadkowej dla nas części.
Interesował się wieloma dziedzinami : irydologią, leczeniem balneologicznym
i klimatycznym, radiestezją, pisał reportaże z podróży i był też poetą.
W chwili wybuchu II wojny światowej był lekarzem Państwowej Szkoły Morskiej i wraz z załogą Daru Pomorza został internowany do Szwecji,
po czym trafił do Londynu, a stamtąd PCK skierował go do Rio de Janeiro.
Z Brazylii trafił do Afryki.
Wszędzie kontaktował się z miejscowymi uzdrawiaczami i szamanami, cały
czas podpatrując i analizując ich metody uzdrawiania ludzi.
W 1962 roku zakończył praktykę lekarską.
Dwadzieścia lat póżniej nakładem londyńskiego wydawnictwa "Veritas"
ukazała się książka pt. "Wiara leczy". Sześć lat póżniej, w 1988r książkę
tę, pod zmienionym tytułem "Cuda bez cudu - rzecz o dziwnych lekach"
wydała Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza.
Po zakończeniu praktyki lekarskiej doktor podróżował i pisał książki o swych
podróżach i badaniach etnograficznych.
W sumie od 1935 do 1985 roku spod jego pióra wyszło ponad 20 książek.
Mój wujek poznał dr.Korabiewicza w czasie swego kilkuletniego pobytu
służbowego w Ghanie.
Niestety nie miałam okazji poznać doktora osobiście, ale mam jego dwie
książki - spadek po wujku.
Następnym razem napiszę trochę o medycynie chińskiej, bo i jej tajniki
zgłębiał doktor Korabiewicz.
Nie będę pisała o polityce, bo dostaję mdłości a na dodatek wysypki na wielu częściach ciała.
*****
Na uspokojenie nerwów sięgnęłam do książki p. dr. Wacława Korabiewicza,
który był niezwykłym człowiekiem a na dodatek bliskim znajomym mego
wujka. Pan Wacław urodził się w 1903 roku w Petersburgu.
Żył 91 lat, a było to życie naprawdę ciekawe - czynne, pracowite i pełne przygód.
Z wykształcenia był lekarzem i etnografem.
Studia ukończył na Uniwersytecie im. Stefana Batorego w Wilnie. Był orędownikiem idei leczenia nie tylko drogą stosowania medycyny konwencjonalnej ale i włączania do leczenia metod naturalnych. Hołdował zasadzie leczenia holistycznego, bo był przekonany, że człowiek to nie
tylko ciało ale pewna całość złożona z ciała i tej niematerialnej, zagadkowej dla nas części.
Interesował się wieloma dziedzinami : irydologią, leczeniem balneologicznym
i klimatycznym, radiestezją, pisał reportaże z podróży i był też poetą.
W chwili wybuchu II wojny światowej był lekarzem Państwowej Szkoły Morskiej i wraz z załogą Daru Pomorza został internowany do Szwecji,
po czym trafił do Londynu, a stamtąd PCK skierował go do Rio de Janeiro.
Z Brazylii trafił do Afryki.
Wszędzie kontaktował się z miejscowymi uzdrawiaczami i szamanami, cały
czas podpatrując i analizując ich metody uzdrawiania ludzi.
W 1962 roku zakończył praktykę lekarską.
Dwadzieścia lat póżniej nakładem londyńskiego wydawnictwa "Veritas"
ukazała się książka pt. "Wiara leczy". Sześć lat póżniej, w 1988r książkę
tę, pod zmienionym tytułem "Cuda bez cudu - rzecz o dziwnych lekach"
wydała Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza.
Po zakończeniu praktyki lekarskiej doktor podróżował i pisał książki o swych
podróżach i badaniach etnograficznych.
W sumie od 1935 do 1985 roku spod jego pióra wyszło ponad 20 książek.
Mój wujek poznał dr.Korabiewicza w czasie swego kilkuletniego pobytu
służbowego w Ghanie.
Niestety nie miałam okazji poznać doktora osobiście, ale mam jego dwie
książki - spadek po wujku.
Następnym razem napiszę trochę o medycynie chińskiej, bo i jej tajniki
zgłębiał doktor Korabiewicz.
wtorek, 17 listopada 2015
Mix
Nieco zamilkłam, ale nie z zachwytu nad sobą, że już tu tyle lat tkwię,
ale po prostu ostatnie wydarzenia w Polsce i w Paryżu wytrąciły mnie
zupełnie z równowagi.
Miałam zamiar przemilczeć "wydarzenia" u nas -wszak przegrane przez
PO wybory i dojście do steru znanej już ekipy jeszcze nikogo u nas nie
zabiły, ale dzisiejsze posunięcie nowego prezydenta powinno być dla
wszystkich poważnym ostrzeżeniem - to sygnał, że nowa władza dąży
do pogwałcenia wszelkich dotychczasowych norm prawnych i
wprowadzenia nowych, wygodnych dla siebie.
Uniewinnienie kogoś, kto jeszcze nawet nie jest skazany prawomocnym
wyrokiem (bo brak jak dotąd uzasadnienia wyroku skazującego) jest
sprawą kuriozalną.
A podobno nowy prezydent ukończył prawo.
Pozostaje tylko pogratulować wiedzy prawniczej.I bezczelności.
*****
Tak sobie myślę, że świat, który się skurczył i stał się globalną wioską,
zaczął się staczać po równi pochyłej.
Ciągle gdzieś się toczą mniejsze i większe wojny, po morzach hulają
współcześni piraci, terroryzm kwitnie, bieda w Trzecim Świecie coraz
większa a islam zatacza coraz szersze kręgi i jest wykorzystywany
przez różnych bandytów do werbowania ludzi do roli mięsa
armatniego.
W Brazylii po fawelach krążą "islamscy misjonarze" i przekonują ludzi by
przeszli na islam, bo to jedyna religia, która im zapewni lepsze życie.
Bo dla Allaha każdy ubogi jest ważny i na wagę złota.
W krajach europejskich wielu imamów współpracuje z tworem o nazwie
Państwo Islamskie.
Chyba najwyższy czas by państwa europejskie przeanalizowały wspólnie
skąd PI bierze ropę, którą handluje i od kogo kupuje broń.
Na koniec pozostaje tylko złożyć gratulacje tym wszystkim, którzy
w swej naiwności tak bardzo cieszyli się z rewolucji wiosennej
w Egipcie, Tunezji i innych krajach arabskich.
Podobną naiwnością wykazują się ci wszyscy, którzy uważają, że
kraje o bardzo silnej strukturze klanowej i plemiennej będą kiedykolwiek
krajami demokratycznymi.
ale po prostu ostatnie wydarzenia w Polsce i w Paryżu wytrąciły mnie
zupełnie z równowagi.
Miałam zamiar przemilczeć "wydarzenia" u nas -wszak przegrane przez
PO wybory i dojście do steru znanej już ekipy jeszcze nikogo u nas nie
zabiły, ale dzisiejsze posunięcie nowego prezydenta powinno być dla
wszystkich poważnym ostrzeżeniem - to sygnał, że nowa władza dąży
do pogwałcenia wszelkich dotychczasowych norm prawnych i
wprowadzenia nowych, wygodnych dla siebie.
Uniewinnienie kogoś, kto jeszcze nawet nie jest skazany prawomocnym
wyrokiem (bo brak jak dotąd uzasadnienia wyroku skazującego) jest
sprawą kuriozalną.
A podobno nowy prezydent ukończył prawo.
Pozostaje tylko pogratulować wiedzy prawniczej.I bezczelności.
*****
Tak sobie myślę, że świat, który się skurczył i stał się globalną wioską,
zaczął się staczać po równi pochyłej.
Ciągle gdzieś się toczą mniejsze i większe wojny, po morzach hulają
współcześni piraci, terroryzm kwitnie, bieda w Trzecim Świecie coraz
większa a islam zatacza coraz szersze kręgi i jest wykorzystywany
przez różnych bandytów do werbowania ludzi do roli mięsa
armatniego.
W Brazylii po fawelach krążą "islamscy misjonarze" i przekonują ludzi by
przeszli na islam, bo to jedyna religia, która im zapewni lepsze życie.
Bo dla Allaha każdy ubogi jest ważny i na wagę złota.
W krajach europejskich wielu imamów współpracuje z tworem o nazwie
Państwo Islamskie.
Chyba najwyższy czas by państwa europejskie przeanalizowały wspólnie
skąd PI bierze ropę, którą handluje i od kogo kupuje broń.
Na koniec pozostaje tylko złożyć gratulacje tym wszystkim, którzy
w swej naiwności tak bardzo cieszyli się z rewolucji wiosennej
w Egipcie, Tunezji i innych krajach arabskich.
Podobną naiwnością wykazują się ci wszyscy, którzy uważają, że
kraje o bardzo silnej strukturze klanowej i plemiennej będą kiedykolwiek
krajami demokratycznymi.
sobota, 14 listopada 2015
Siedem lat.......
...... temu napisałam pierwszy post na moim pierwszym blogu pod tytułem
"procontra-anabell" . Popełniłam tam 525 postów.
A potem w kwietniu 2010 roku założyłam ten blog i ze zdumieniem
dziś zauważyłam,że opublikowałam na nim już 742 posty.
Jestem tym nieco przerażona i jednocześnie pełna podziwu dla Was,
że nadal ze mną jesteście, chociaż chwilami bardzo przynudzam.
Jak policzyłam to w sumie popełniłam 1267 postów. Straszne i dziwne.
Jesteście wspaniali i wielce wyrozumiali, że to wszystko tak dzielnie
znosiliście i nadal znosicie.
Byliście ze mną w wielu trudnych dla mnie momentach życia i często
podtrzymywaliście mnie w pionie.
Za to też jestem Wam bardzo, bardzo wdzięczna.
Każda rocznica zmusza mnie do pewnego podsumowania, oceny czy
to co robię i jak robię, ma jakiś sens.
Prowadzenie bloga też podlega takiej ocenie i średnio trzy razy w roku
przymierzam się do zamknięcia blogów, ale wtedy odżywa we mnie
mój skrajny egoizm - przecież bez bloga straciłabym kontakt z wieloma
miłymi i bardzo interesującymi osobami!
I zawsze egoizm zwycięża - no cóż, jestem słabą kobietą.
"procontra-anabell" . Popełniłam tam 525 postów.
A potem w kwietniu 2010 roku założyłam ten blog i ze zdumieniem
dziś zauważyłam,że opublikowałam na nim już 742 posty.
Jestem tym nieco przerażona i jednocześnie pełna podziwu dla Was,
że nadal ze mną jesteście, chociaż chwilami bardzo przynudzam.
Jak policzyłam to w sumie popełniłam 1267 postów. Straszne i dziwne.
Jesteście wspaniali i wielce wyrozumiali, że to wszystko tak dzielnie
znosiliście i nadal znosicie.
Byliście ze mną w wielu trudnych dla mnie momentach życia i często
podtrzymywaliście mnie w pionie.
Za to też jestem Wam bardzo, bardzo wdzięczna.
Każda rocznica zmusza mnie do pewnego podsumowania, oceny czy
to co robię i jak robię, ma jakiś sens.
Prowadzenie bloga też podlega takiej ocenie i średnio trzy razy w roku
przymierzam się do zamknięcia blogów, ale wtedy odżywa we mnie
mój skrajny egoizm - przecież bez bloga straciłabym kontakt z wieloma
miłymi i bardzo interesującymi osobami!
I zawsze egoizm zwycięża - no cóż, jestem słabą kobietą.
piątek, 13 listopada 2015
Co wybrać???
Spotkałam się z jedną z moich koleżanek - była smutna, wyraznie w marnym nastroju.
A czym się tak martwisz? - zapytałam uprzejmie.
Spojrzała na mnie z dezaprobatą i wysapała - martwię się starością i tym,
że jak umrę to już nic nie zobaczę, a na mój grób nikt nie przyjdzie bo nie
mamy dzieci.
Przyznam się szczerze, że rozbawiła mnie tymi słowami niesamowicie, bo
starość już nas dopadła a jednak jakoś życie się toczy dalej, no a fakt,
że nie będziemy oglądać świata, to przecież nic nowego- nim się
urodziłyśmy też go nie oglądałyśmy i nie sądzę by ten poprzedni stan od tego,
który nastąpi, w jakiś znaczący dla nas sposób się różnił.
Pomału rozmowa przeszła na tematy cmentarne i zostałam przez nią
niemal potępiona za to, że zażyczyłam sobie nie tylko kremacji ale i całkiem
świeckiej uroczystości pogrzebowej.
No jak możesz, to okropne tak dać się spalić!
I co to za pogrzeb poza kościołem! Zero nastroju!
Aluś, moim zwłokom zasadniczo będzie obojętne czy będą spalone czy też
zżarte przez robale. Ale mnie, póki jeszcze jestem, przyjemniej jest myśleć o ogniu niż o robalach - argumentowałam.
A pogrzeby świeckie bywają naprawdę wielce wzruszającą uroczystością -
powiedziałabym, że nawet bardziej niż te tradycyjne, w kościele.
Są bardziej intymne, zwrócone na osobę która jest przez bliskich i przyjaciół
żegnana. I każdy może powiedzieć coś od siebie, można włączyć dowolną muzykę a nawet pokazać jakiś wspominkowy film.
Byłam już na takich i były to bardzo wzruszające uroczystości.
No to nie licz, że ja na taki pogrzeb przyjdę -podsumowała ze złością naszą
dyskusję.
No fajnie, zostawię bliskim wiadomość, żeby Cię w razie czego nie informowali
gdy zmienię wymiar - powiedziałam ze śmiechem.
*****
W drodze do domu zakupiłam ostatni numer Forum, a tam, jak na zamówienie
do wyboru/ do koloru, pełen wachlarz możliwości co można zrobić z naszą
powłoką cielesną gdy odejdziemy Tęczowym Mostem w inny wymiar.
Nie wszystko co prawda jest dostępne w Polsce, ale nigdy nie wiadomo
kiedy i gdzie zakończymy wędrówkę.
Kremacja - jest już dozwolona przez KRK, tyle tylko, że niekiedy księża
w Polsce upierają się przy dwóch mszach żałobnych- przed skremowaniem
i po niej.
Według mnie, najciekawsze rozwiązania problemu są proponowane przez
amerykańskie firmy.
Możliwe są ekologiczne kremacje na autentycznym stosie pogrzebowym,
jak w Indiach.
Dla miłośników wody istnieje możliwość wykupienia morskiego pogrzebu-
bohater tej uroczystości może spocząć na dnie morza, w odległości co
najmniej 3 mil morskich od brzegu, gdzie woda ma głębokość przynajmniej
182 metrów. Podobno jest to jeden z bardziej ekologicznych pochówków.
Można też zamienić prochy ukochanej osoby w oczko pierścienia lub też
wyprodukować z nich płytę winylową i nagrać na niej ulubioną melodię
nieżyjącego bliskiego.
Jest też możliwość zamienienia bliskiego zmarłego w drzewo. Jest to
projekt Hiszpana, Martina Azua.
Urna jest zrobiona z łupiny kokosa, wyłożona celulozą i prasowanym torfem.
Prochy zmarłego pokrywa się warstewką ziemi i umieszcza w tym nasiona
wybranego drzewa. Urnę zakopuje się w ziemi , po pewnym czasie nasiona zaczynają kiełkować a prochy są dla młodej rośliny znakomitą pożywką.
Nawet mi się to podoba, ale jeśli się było za życia pechowcem to może się
zdarzyć, że nas zetną i przerobią na jakiś drewniany przedmiot.
A poza tym można jeszcze wystrzelić drogie naszemu sercu prochy w Kosmos albo nieco bliżej, na orbitę okołoziemską.
Dla wielbicieli huku brytyjska firma Heavens Above Fireworks może nasze
prochy zamienić w fajerwerki i uroczystość pogrzebowa będzie wtedy
pokazem sztucznych ogni.
A dla wszystkich, którzy wierzą w kriogenikę pozostaje zamrożenie się
natychmiast po zgonie i czekanie w kapsule na czas, gdy kiedyś, kiedyś
ktoś nas odmrozi i przywróci do życia.
Jak widzicie możliwości jest mnóstwo, aż wybrać trudno;)))
A czym się tak martwisz? - zapytałam uprzejmie.
Spojrzała na mnie z dezaprobatą i wysapała - martwię się starością i tym,
że jak umrę to już nic nie zobaczę, a na mój grób nikt nie przyjdzie bo nie
mamy dzieci.
Przyznam się szczerze, że rozbawiła mnie tymi słowami niesamowicie, bo
starość już nas dopadła a jednak jakoś życie się toczy dalej, no a fakt,
że nie będziemy oglądać świata, to przecież nic nowego- nim się
urodziłyśmy też go nie oglądałyśmy i nie sądzę by ten poprzedni stan od tego,
który nastąpi, w jakiś znaczący dla nas sposób się różnił.
Pomału rozmowa przeszła na tematy cmentarne i zostałam przez nią
niemal potępiona za to, że zażyczyłam sobie nie tylko kremacji ale i całkiem
świeckiej uroczystości pogrzebowej.
No jak możesz, to okropne tak dać się spalić!
I co to za pogrzeb poza kościołem! Zero nastroju!
Aluś, moim zwłokom zasadniczo będzie obojętne czy będą spalone czy też
zżarte przez robale. Ale mnie, póki jeszcze jestem, przyjemniej jest myśleć o ogniu niż o robalach - argumentowałam.
A pogrzeby świeckie bywają naprawdę wielce wzruszającą uroczystością -
powiedziałabym, że nawet bardziej niż te tradycyjne, w kościele.
Są bardziej intymne, zwrócone na osobę która jest przez bliskich i przyjaciół
żegnana. I każdy może powiedzieć coś od siebie, można włączyć dowolną muzykę a nawet pokazać jakiś wspominkowy film.
Byłam już na takich i były to bardzo wzruszające uroczystości.
No to nie licz, że ja na taki pogrzeb przyjdę -podsumowała ze złością naszą
dyskusję.
No fajnie, zostawię bliskim wiadomość, żeby Cię w razie czego nie informowali
gdy zmienię wymiar - powiedziałam ze śmiechem.
*****
W drodze do domu zakupiłam ostatni numer Forum, a tam, jak na zamówienie
do wyboru/ do koloru, pełen wachlarz możliwości co można zrobić z naszą
powłoką cielesną gdy odejdziemy Tęczowym Mostem w inny wymiar.
Nie wszystko co prawda jest dostępne w Polsce, ale nigdy nie wiadomo
kiedy i gdzie zakończymy wędrówkę.
Kremacja - jest już dozwolona przez KRK, tyle tylko, że niekiedy księża
w Polsce upierają się przy dwóch mszach żałobnych- przed skremowaniem
i po niej.
Według mnie, najciekawsze rozwiązania problemu są proponowane przez
amerykańskie firmy.
Możliwe są ekologiczne kremacje na autentycznym stosie pogrzebowym,
jak w Indiach.
Dla miłośników wody istnieje możliwość wykupienia morskiego pogrzebu-
bohater tej uroczystości może spocząć na dnie morza, w odległości co
najmniej 3 mil morskich od brzegu, gdzie woda ma głębokość przynajmniej
182 metrów. Podobno jest to jeden z bardziej ekologicznych pochówków.
Można też zamienić prochy ukochanej osoby w oczko pierścienia lub też
wyprodukować z nich płytę winylową i nagrać na niej ulubioną melodię
nieżyjącego bliskiego.
Jest też możliwość zamienienia bliskiego zmarłego w drzewo. Jest to
projekt Hiszpana, Martina Azua.
Urna jest zrobiona z łupiny kokosa, wyłożona celulozą i prasowanym torfem.
Prochy zmarłego pokrywa się warstewką ziemi i umieszcza w tym nasiona
wybranego drzewa. Urnę zakopuje się w ziemi , po pewnym czasie nasiona zaczynają kiełkować a prochy są dla młodej rośliny znakomitą pożywką.
Nawet mi się to podoba, ale jeśli się było za życia pechowcem to może się
zdarzyć, że nas zetną i przerobią na jakiś drewniany przedmiot.
A poza tym można jeszcze wystrzelić drogie naszemu sercu prochy w Kosmos albo nieco bliżej, na orbitę okołoziemską.
Dla wielbicieli huku brytyjska firma Heavens Above Fireworks może nasze
prochy zamienić w fajerwerki i uroczystość pogrzebowa będzie wtedy
pokazem sztucznych ogni.
A dla wszystkich, którzy wierzą w kriogenikę pozostaje zamrożenie się
natychmiast po zgonie i czekanie w kapsule na czas, gdy kiedyś, kiedyś
ktoś nas odmrozi i przywróci do życia.
Jak widzicie możliwości jest mnóstwo, aż wybrać trudno;)))
sobota, 7 listopada 2015
Post Stokrotki.....
.....przypomniał mi kilka dość zabawnych sytuacji konsumpcyjno -
towarzyskich, własnych i nie tylko.
Powszechnie wiadomo, że w Polsce na ogół gościmy wszystkich "od serca",
czyli czym chata bogata tym rada .
Gościnność francuska jest nieco bardziej powściągliwa, co dość dotkliwie
odczuła moja ciotka będąc w Paryżu u swej znajomej Francuzki.
Wpierw ta pani wraz z małżonkiem tydzień mieszkała u mojej cioci, która
"wychodziła ze skóry", by gościom dogodzić. Gotowała, piekła, biegała na bazar po świeże warzywa i owoce- jednym słowem rozpieszczała gości.
Francuzi byli ponoć zachwyceni, w końcu papu i lokum mieli za darmo, obsługę turystyczną takoż, bo wujek ich woził.
Wyjeżdżając zaprosili moją ciocię do siebie w ramach rewanżu. Ciocia
piała z zachwytu, bo wreszcie obejrzy Paryż, do którego zawsze czuła nieprzeparty pociąg.
Wreszcie się panie domówiły i ciocia pojechała pociągiem bo było taniej
i bezpieczniej, jej zdaniem. W Polsce były to lata pózno gierkowskie.
Na dworcu oczekiwała na nią znajoma i komunikacją miejską udały się w podróż na obrzeże Paryża, bo tam pani miała domek letniskowy.
Domek fajny, z ogródkiem tylko jakoś tego Paryża było mało.
Francuzka uznała, że musi gościa nakarmić, więc wyciągnęła z lodówki
talerzyk, na którym leżały trzy , lekko podeschnięte plasterki szynki,
jedna bułeczka i kromka równie mało świeżego chleba.
Do tego kawa z mlekiem i deser? czyli kawałek ciasta z dżemem.
Cioteczka moja nieco zaskoczona dziobnęła jeden kawałek tego, co było
podobno szynką, rozejrzała się za masłem ale okazało się,że w tym domu
masła się nie jada.
Gdy cioteczka skonsumowała ten jeden plasterek szynki pani domu
spokojnie zawinęła całość w pergaminem, mówiąc,że "to będzie na jutro".
Nastepnie wręczyła mojej cioteczce plan Paryża, kartkę z wypisanymi
połączeniami z tego "zadupia" i poinformowała, że pokaże się tu za 2 dni.
W związku z tak troskliwym przyjęciem cioteczka w pierwszej kolejności
zmieniła termin wyjazdu, w drugiej zrobiła jakieś zakupy żywnościowe i
wróciła do kraju po 5 dniach. Paryż przestał być jej ukochanym miastem. Zupełnie nie wiem dlaczego:)))
*****
A ja wraz z mężem i naszym kolegą byliśmy przez kilka dni gośćmi
znajomych Bułgarów, w Sofii. Była to rodzina 5 osobowa, rodzice, dwóch
synków i babcia.
Głowę domu znaliśmy ze współpracy zagranicznej, dość często bywał
w Polsce. Przemiły facet , a do tego b.przystojny.
Mieszkali na osiedlu jednorodzinnych domków , rodzinę uzupełniała
papużka falista i szczeniak rasy beagle terier. Psiak cudny.
Babcia miała chyba nieco tureckie korzenie, w każdym razie jedzenie
było mocno tureckie.
Pasienie nas zaczynało się od śniadania, na które były świeżutkie,
jeszcze ciepłe bułki drożdżowe posypane sezamem, multum różnych
serów i wędlin, różnych warzyw, w tym oczywiście papryka w.... oliwie, hektolitry kawy i herbaty. Śniadanie trwało ze 2 godziny, a babcia cały
czas pilnowała, by przypadkiem ktoś nie zjadł zbyt mało.
Wmusiła we mnie całą bułkę i niemal ze łzami w oczach ją błagałam by mi
nie kazała jeść drugiej, bo to były naprawdę wielkie bułki i po połówce już
byłam zapchana.
Na obiady musieliśmy wracać do babci i były to obiady dla strudzonych wędrowców- fakt, to wszystko było b. smaczne, ale było tego za dużo i wszystko ociekało oliwą lub olejem, czego moja wątroba po wirusie typu
B nie dawała rady trawić.
A po obiedzie wjeżdżała na stół patera z....ciastem drożdżowym.Wszystko
świeżo upieczone, jeszcze ciepłe, pachnące i pyszne, ale... tłuste.
Babcia Pawła była niesamowita.Wszystko sama robiła a w międzyczasie
haftowała dla nas serwetkę- na pamiątkę.
Kolację jadaliśmy (kto jadł, to jadł) w którejś z wytworniejszych restauracji
i na stole lądowały typowe dania bułgarskie, chyba wszystkie jakie były w karcie w danym dniu. Dołączali do nas przyjaciele Pawła i była nas niezła
gromadka. Tańczyliśmy, śpiewaliśmy, a koniak płynął strumieniami.
Na szczęście wystarczyło im do szczęścia, że stał przede mną pełny
kieliszek.
Niestety musiałam zjeść z każdego dania choć trochę,tyle co weszło na widelec, by poznać smak.
Wszyscy patrzyli z uwagą, czy aby naprawdę wszystkiego kosztuję.
Czwartego dnia wyjeżdżaliśmy rano nad morze, do Achtopola.
Gdybym została jeszcze dzień dłużej z pewnością bym wylądowała
w szpitalu na gastroenterologii.
Bałkańsko- turecka gościnność bywa naprawdę porażająca.
Ale Sofia bardzo mi się podobała a na dodatek załapałam się na wystawę
przepięknych ikon.
towarzyskich, własnych i nie tylko.
Powszechnie wiadomo, że w Polsce na ogół gościmy wszystkich "od serca",
czyli czym chata bogata tym rada .
Gościnność francuska jest nieco bardziej powściągliwa, co dość dotkliwie
odczuła moja ciotka będąc w Paryżu u swej znajomej Francuzki.
Wpierw ta pani wraz z małżonkiem tydzień mieszkała u mojej cioci, która
"wychodziła ze skóry", by gościom dogodzić. Gotowała, piekła, biegała na bazar po świeże warzywa i owoce- jednym słowem rozpieszczała gości.
Francuzi byli ponoć zachwyceni, w końcu papu i lokum mieli za darmo, obsługę turystyczną takoż, bo wujek ich woził.
Wyjeżdżając zaprosili moją ciocię do siebie w ramach rewanżu. Ciocia
piała z zachwytu, bo wreszcie obejrzy Paryż, do którego zawsze czuła nieprzeparty pociąg.
Wreszcie się panie domówiły i ciocia pojechała pociągiem bo było taniej
i bezpieczniej, jej zdaniem. W Polsce były to lata pózno gierkowskie.
Na dworcu oczekiwała na nią znajoma i komunikacją miejską udały się w podróż na obrzeże Paryża, bo tam pani miała domek letniskowy.
Domek fajny, z ogródkiem tylko jakoś tego Paryża było mało.
Francuzka uznała, że musi gościa nakarmić, więc wyciągnęła z lodówki
talerzyk, na którym leżały trzy , lekko podeschnięte plasterki szynki,
jedna bułeczka i kromka równie mało świeżego chleba.
Do tego kawa z mlekiem i deser? czyli kawałek ciasta z dżemem.
Cioteczka moja nieco zaskoczona dziobnęła jeden kawałek tego, co było
podobno szynką, rozejrzała się za masłem ale okazało się,że w tym domu
masła się nie jada.
Gdy cioteczka skonsumowała ten jeden plasterek szynki pani domu
spokojnie zawinęła całość w pergaminem, mówiąc,że "to będzie na jutro".
Nastepnie wręczyła mojej cioteczce plan Paryża, kartkę z wypisanymi
połączeniami z tego "zadupia" i poinformowała, że pokaże się tu za 2 dni.
W związku z tak troskliwym przyjęciem cioteczka w pierwszej kolejności
zmieniła termin wyjazdu, w drugiej zrobiła jakieś zakupy żywnościowe i
wróciła do kraju po 5 dniach. Paryż przestał być jej ukochanym miastem. Zupełnie nie wiem dlaczego:)))
*****
A ja wraz z mężem i naszym kolegą byliśmy przez kilka dni gośćmi
znajomych Bułgarów, w Sofii. Była to rodzina 5 osobowa, rodzice, dwóch
synków i babcia.
Głowę domu znaliśmy ze współpracy zagranicznej, dość często bywał
w Polsce. Przemiły facet , a do tego b.przystojny.
Mieszkali na osiedlu jednorodzinnych domków , rodzinę uzupełniała
papużka falista i szczeniak rasy beagle terier. Psiak cudny.
Babcia miała chyba nieco tureckie korzenie, w każdym razie jedzenie
było mocno tureckie.
Pasienie nas zaczynało się od śniadania, na które były świeżutkie,
jeszcze ciepłe bułki drożdżowe posypane sezamem, multum różnych
serów i wędlin, różnych warzyw, w tym oczywiście papryka w.... oliwie, hektolitry kawy i herbaty. Śniadanie trwało ze 2 godziny, a babcia cały
czas pilnowała, by przypadkiem ktoś nie zjadł zbyt mało.
Wmusiła we mnie całą bułkę i niemal ze łzami w oczach ją błagałam by mi
nie kazała jeść drugiej, bo to były naprawdę wielkie bułki i po połówce już
byłam zapchana.
Na obiady musieliśmy wracać do babci i były to obiady dla strudzonych wędrowców- fakt, to wszystko było b. smaczne, ale było tego za dużo i wszystko ociekało oliwą lub olejem, czego moja wątroba po wirusie typu
B nie dawała rady trawić.
A po obiedzie wjeżdżała na stół patera z....ciastem drożdżowym.Wszystko
świeżo upieczone, jeszcze ciepłe, pachnące i pyszne, ale... tłuste.
Babcia Pawła była niesamowita.Wszystko sama robiła a w międzyczasie
haftowała dla nas serwetkę- na pamiątkę.
Kolację jadaliśmy (kto jadł, to jadł) w którejś z wytworniejszych restauracji
i na stole lądowały typowe dania bułgarskie, chyba wszystkie jakie były w karcie w danym dniu. Dołączali do nas przyjaciele Pawła i była nas niezła
gromadka. Tańczyliśmy, śpiewaliśmy, a koniak płynął strumieniami.
Na szczęście wystarczyło im do szczęścia, że stał przede mną pełny
kieliszek.
Niestety musiałam zjeść z każdego dania choć trochę,tyle co weszło na widelec, by poznać smak.
Wszyscy patrzyli z uwagą, czy aby naprawdę wszystkiego kosztuję.
Czwartego dnia wyjeżdżaliśmy rano nad morze, do Achtopola.
Gdybym została jeszcze dzień dłużej z pewnością bym wylądowała
w szpitalu na gastroenterologii.
Bałkańsko- turecka gościnność bywa naprawdę porażająca.
Ale Sofia bardzo mi się podobała a na dodatek załapałam się na wystawę
przepięknych ikon.
czwartek, 5 listopada 2015
Mix
Jakaś nerwowa się zrobiłam - na tyle, że miałam dziś szczerą ochotę wysiąść z samochodu i faceta natłuc.
Facet był tak mocno zajęty gadaniem przez komórkę, że nie zauważył, że zajeżdża mi drogę.
Jakaś tajemnicza siła znosiła go z prawego pasa na środkowy.
Kilka lat temu można było załapać u nas niezły mandat gdy siedząc za
kierownicą gadało się przez komórkę. A teraz policjanta na ulicy nie
uświadczysz- nie wiem co się z nimi stało.
Uważam,że jak kogoś stać na samochód za kilkadziesiąt tysięcy złotych to
powinno być go również stać na urządzenie głośno mówiące, skoro nie może
powstrzymać się od gadania.
Zauważyłam też pewną prawidłowość - wejście do miejskiego autobusu
jakoś automatycznie wyzwala w ludziach chęć ględzenia przez telefon.
Widocznie to bardzo istotne, by przynajmniej połowa pasażerów wiedziała
co pasażerka przed chwilą kupiła, z kim się widziała i jak było na randce.
Od razu przypomina mi się pewien odruch wielu pasażerów pociągów
dalekobieżnych -kiedyś sporo jezdziłam pociągami i zauważyłam, że gdy
tylko pociąg wyjechał ze stacji "macierzystej" część pasażerów natychmiast wyciągała kanapki z serem i....jajka na twardo. I był to odruch niezależny
od godziny odjazdu.
Nie wiem co wywoływało ten odruch - stukot kół czy kołysanie wagonu.
*****
Zaczynam wpadać w popłoch, bo trzeba się rozejrzeć za prezentami na święta. Zupełnie nie mam pomysłu, co kupić dorosłym. Bo Krasnalom
chcę kupić podusie- jedna strona kolorowa bawełna, druga z mięciusiej uzależniającej tkaniny. Już je zamówiłam u naszej blogowej Agi
Aga szyje prześliczne przytulanki a moje Krasnale niestety już wyrosły
z przytulanek , na szczęście opracowała też fajne podusie.
No ale jeszcze muszę coś wykombinować dla dorosłych. I nawet jeśli
nie pojedziemy ( bo to nic pewnego, mojemu znów coś szwankuje serce),
to prezenty i tak muszę mieć- najwyżej zostaną przesłane.
*****
Zachciało mi się nabyć z okazji zimy płaszcz z materiału typu 50% wełny,
50% czegoś mniej ciepłego. Co zabawniejsze zamarzyło mi się, by jednak
miał jakieś ocieplenie oprócz cienkiej podszewki.
I zastanawiam się co ze mną jest "nie tak", bo z każdego sklepu wychodzę
mocno zniesmaczona- na wieszakach wiszą jakieś paskudne szmaty,
a jedyny wełniany płaszcz był w kolorze białym, nie miał ocieplenia, za to
dekolt tak mniej więcej do pasa i był zapinany na jeden guzik. Ale miał
imponującą cenę - 800zł.
Pani sprzedawczyni mnie pouczyła, że w dobie noszenia "kominów" takie
głębokie wycięcia są w sam raz. A na moje zastrzeżenia, że to przecież
płaszcz zimowy, więc powinien mieć jakieś ocieplenie, pani lekko wzruszyła
ramionkami i powiedziała, że przecież można założyć pod płaszcz ciepły
sweter. Znaczy co idiotka jestem. Pewnie futrzaną kamizelkę również
można pod spód założyć. Czyli znów będę zimować w swojej "puchówce".
*****
Jutro kończę dwutygodniowy cykl rehabilitacji i już jestem zapisana na
następną wizytę za pół roku.
Facet był tak mocno zajęty gadaniem przez komórkę, że nie zauważył, że zajeżdża mi drogę.
Jakaś tajemnicza siła znosiła go z prawego pasa na środkowy.
Kilka lat temu można było załapać u nas niezły mandat gdy siedząc za
kierownicą gadało się przez komórkę. A teraz policjanta na ulicy nie
uświadczysz- nie wiem co się z nimi stało.
Uważam,że jak kogoś stać na samochód za kilkadziesiąt tysięcy złotych to
powinno być go również stać na urządzenie głośno mówiące, skoro nie może
powstrzymać się od gadania.
Zauważyłam też pewną prawidłowość - wejście do miejskiego autobusu
jakoś automatycznie wyzwala w ludziach chęć ględzenia przez telefon.
Widocznie to bardzo istotne, by przynajmniej połowa pasażerów wiedziała
co pasażerka przed chwilą kupiła, z kim się widziała i jak było na randce.
Od razu przypomina mi się pewien odruch wielu pasażerów pociągów
dalekobieżnych -kiedyś sporo jezdziłam pociągami i zauważyłam, że gdy
tylko pociąg wyjechał ze stacji "macierzystej" część pasażerów natychmiast wyciągała kanapki z serem i....jajka na twardo. I był to odruch niezależny
od godziny odjazdu.
Nie wiem co wywoływało ten odruch - stukot kół czy kołysanie wagonu.
*****
Zaczynam wpadać w popłoch, bo trzeba się rozejrzeć za prezentami na święta. Zupełnie nie mam pomysłu, co kupić dorosłym. Bo Krasnalom
chcę kupić podusie- jedna strona kolorowa bawełna, druga z mięciusiej uzależniającej tkaniny. Już je zamówiłam u naszej blogowej Agi
Aga szyje prześliczne przytulanki a moje Krasnale niestety już wyrosły
z przytulanek , na szczęście opracowała też fajne podusie.
No ale jeszcze muszę coś wykombinować dla dorosłych. I nawet jeśli
nie pojedziemy ( bo to nic pewnego, mojemu znów coś szwankuje serce),
to prezenty i tak muszę mieć- najwyżej zostaną przesłane.
*****
Zachciało mi się nabyć z okazji zimy płaszcz z materiału typu 50% wełny,
50% czegoś mniej ciepłego. Co zabawniejsze zamarzyło mi się, by jednak
miał jakieś ocieplenie oprócz cienkiej podszewki.
I zastanawiam się co ze mną jest "nie tak", bo z każdego sklepu wychodzę
mocno zniesmaczona- na wieszakach wiszą jakieś paskudne szmaty,
a jedyny wełniany płaszcz był w kolorze białym, nie miał ocieplenia, za to
dekolt tak mniej więcej do pasa i był zapinany na jeden guzik. Ale miał
imponującą cenę - 800zł.
Pani sprzedawczyni mnie pouczyła, że w dobie noszenia "kominów" takie
głębokie wycięcia są w sam raz. A na moje zastrzeżenia, że to przecież
płaszcz zimowy, więc powinien mieć jakieś ocieplenie, pani lekko wzruszyła
ramionkami i powiedziała, że przecież można założyć pod płaszcz ciepły
sweter. Znaczy co idiotka jestem. Pewnie futrzaną kamizelkę również
można pod spód założyć. Czyli znów będę zimować w swojej "puchówce".
*****
Jutro kończę dwutygodniowy cykl rehabilitacji i już jestem zapisana na
następną wizytę za pół roku.
środa, 4 listopada 2015
Odkrycie!!!!
Pamiętacie taki slogan "częste mycie skraca życie" ?
I coś chyba w tym jest. Gdy w 2009 r urodził się mój starszy wnuczek, ze zdumieniem przyjęłam do wiadomości fakt, że dziecko ma być kąpane tylko
raz na tydzień. Zabrudzenia po jedzeniu i wydalaniu należało
usuwać specjalnymi chusteczkami nasączonymi preparatami korzystnymi
dla delikatnej skóry dziecka.
Następny szok przeżyłam gdy córka z małym przyjechała do Polski na kilka
tygodni.
Mały cały czas urzędował na podłodze, w towarzystwie mego jamnika, co chwilę z pełnym zadowoleniem pakował do buzi brudne łapięta i smoczek
typu gryzak, którym wpierw dotykał niemal wszystkiego, z podłogą włącznie.
Gdy w pierwszym odruchu (wyćwiczonym na jego mamie) poderwałam się
by smoczek umyć a jego łapięta choć przetrzeć wilgotnym ręcznikiem,
moja córka spojrzała na mnie jak na głupią i mnie pouczyła, że nie ma potrzeby.
Drugie dziecko było hodowano tak samo, ale fakt, że nigdy nie chorowali,
chociaż każdy z nich od 10 miesiąca życia był żłobkowiczem a potem
przedszkolakiem. Po domu biegają głównie boso, chociaż nie ma tam
dywanowych wykładzin, jest tylko parkiet. Kąpiel nadal raz w tygodniu.
Uodporniłam się i już zupełnie nie reaguję na to czy myją ręce czy też nie,
po prostu nauczyłam się, że to dzieci mej córki, nie moje.
No a teraz wyczytałam, że pewien amerykański inżynier chemik, Dave
Witlock, prowadzi bardzo poważny eksperyment, w ramach którego przez
ostatnich dwanaście lat ani razu nie skorzystał z wanny ani prysznica, używając do mycia tylko i wyłącznie mikstury własnego pomysłu, będącej
bakteryjną mgiełką, którą dwa razy dziennie rozpyla na swym ciele.
Zdaniem naukowca stosowanie mydła, żeli i szamponów niszczy bakterie,
które mają zbawienny wpływ na skórę człowieka.
W Polsce, przed II wojną światową doktor Jan Żniniewicz przekonywał
wszystkich, że najwyższy czas odstawić szczotki i mydło, ponieważ każda
część naszego ciała wymaga innego sposobu mycia.
Kilkadziesiąt lat pózniej, profesor Erwin Schoepf z Fryburga (Niemcy),
który przez pewien czas był prezesem Niemieckiego Towarzystwa
Dermatologicznego na zwołanej konferencji oświadczył, że zbyt częste
mycie jest zagładą dla ludzkiego organizmu. Częstego mycia powinny
unikać osoby posiadające suchą skórę, a ludzie starsi i alergicy powinni
zupełnie zapomnieć o takim urządzeniu jak wanna, bo woda podczas kąpieli niszczy skórną powłokę tłuszczową i tym samym pozytywną pracę
korzystnych dla nas drobnoustrojów.
Jest też smutna wiadomość - ta mgiełka zawierająca korzystne dla nas
bakterie będzie prawdopodobnie bardzo droga, więc chyba jednak
większości z nas pozostanie zwykła woda i mydło.
I coś chyba w tym jest. Gdy w 2009 r urodził się mój starszy wnuczek, ze zdumieniem przyjęłam do wiadomości fakt, że dziecko ma być kąpane tylko
raz na tydzień. Zabrudzenia po jedzeniu i wydalaniu należało
usuwać specjalnymi chusteczkami nasączonymi preparatami korzystnymi
dla delikatnej skóry dziecka.
Następny szok przeżyłam gdy córka z małym przyjechała do Polski na kilka
tygodni.
Mały cały czas urzędował na podłodze, w towarzystwie mego jamnika, co chwilę z pełnym zadowoleniem pakował do buzi brudne łapięta i smoczek
typu gryzak, którym wpierw dotykał niemal wszystkiego, z podłogą włącznie.
Gdy w pierwszym odruchu (wyćwiczonym na jego mamie) poderwałam się
by smoczek umyć a jego łapięta choć przetrzeć wilgotnym ręcznikiem,
moja córka spojrzała na mnie jak na głupią i mnie pouczyła, że nie ma potrzeby.
Drugie dziecko było hodowano tak samo, ale fakt, że nigdy nie chorowali,
chociaż każdy z nich od 10 miesiąca życia był żłobkowiczem a potem
przedszkolakiem. Po domu biegają głównie boso, chociaż nie ma tam
dywanowych wykładzin, jest tylko parkiet. Kąpiel nadal raz w tygodniu.
Uodporniłam się i już zupełnie nie reaguję na to czy myją ręce czy też nie,
po prostu nauczyłam się, że to dzieci mej córki, nie moje.
No a teraz wyczytałam, że pewien amerykański inżynier chemik, Dave
Witlock, prowadzi bardzo poważny eksperyment, w ramach którego przez
ostatnich dwanaście lat ani razu nie skorzystał z wanny ani prysznica, używając do mycia tylko i wyłącznie mikstury własnego pomysłu, będącej
bakteryjną mgiełką, którą dwa razy dziennie rozpyla na swym ciele.
Zdaniem naukowca stosowanie mydła, żeli i szamponów niszczy bakterie,
które mają zbawienny wpływ na skórę człowieka.
W Polsce, przed II wojną światową doktor Jan Żniniewicz przekonywał
wszystkich, że najwyższy czas odstawić szczotki i mydło, ponieważ każda
część naszego ciała wymaga innego sposobu mycia.
Kilkadziesiąt lat pózniej, profesor Erwin Schoepf z Fryburga (Niemcy),
który przez pewien czas był prezesem Niemieckiego Towarzystwa
Dermatologicznego na zwołanej konferencji oświadczył, że zbyt częste
mycie jest zagładą dla ludzkiego organizmu. Częstego mycia powinny
unikać osoby posiadające suchą skórę, a ludzie starsi i alergicy powinni
zupełnie zapomnieć o takim urządzeniu jak wanna, bo woda podczas kąpieli niszczy skórną powłokę tłuszczową i tym samym pozytywną pracę
korzystnych dla nas drobnoustrojów.
Jest też smutna wiadomość - ta mgiełka zawierająca korzystne dla nas
bakterie będzie prawdopodobnie bardzo droga, więc chyba jednak
większości z nas pozostanie zwykła woda i mydło.
Subskrybuj:
Posty (Atom)