.....przypomniał mi kilka dość zabawnych sytuacji konsumpcyjno -
towarzyskich, własnych i nie tylko.
Powszechnie wiadomo, że w Polsce na ogół gościmy wszystkich "od serca",
czyli czym chata bogata tym rada .
Gościnność francuska jest nieco bardziej powściągliwa, co dość dotkliwie
odczuła moja ciotka będąc w Paryżu u swej znajomej Francuzki.
Wpierw ta pani wraz z małżonkiem tydzień mieszkała u mojej cioci, która
"wychodziła ze skóry", by gościom dogodzić. Gotowała, piekła, biegała na bazar po świeże warzywa i owoce- jednym słowem rozpieszczała gości.
Francuzi byli ponoć zachwyceni, w końcu papu i lokum mieli za darmo, obsługę turystyczną takoż, bo wujek ich woził.
Wyjeżdżając zaprosili moją ciocię do siebie w ramach rewanżu. Ciocia
piała z zachwytu, bo wreszcie obejrzy Paryż, do którego zawsze czuła nieprzeparty pociąg.
Wreszcie się panie domówiły i ciocia pojechała pociągiem bo było taniej
i bezpieczniej, jej zdaniem. W Polsce były to lata pózno gierkowskie.
Na dworcu oczekiwała na nią znajoma i komunikacją miejską udały się w podróż na obrzeże Paryża, bo tam pani miała domek letniskowy.
Domek fajny, z ogródkiem tylko jakoś tego Paryża było mało.
Francuzka uznała, że musi gościa nakarmić, więc wyciągnęła z lodówki
talerzyk, na którym leżały trzy , lekko podeschnięte plasterki szynki,
jedna bułeczka i kromka równie mało świeżego chleba.
Do tego kawa z mlekiem i deser? czyli kawałek ciasta z dżemem.
Cioteczka moja nieco zaskoczona dziobnęła jeden kawałek tego, co było
podobno szynką, rozejrzała się za masłem ale okazało się,że w tym domu
masła się nie jada.
Gdy cioteczka skonsumowała ten jeden plasterek szynki pani domu
spokojnie zawinęła całość w pergaminem, mówiąc,że "to będzie na jutro".
Nastepnie wręczyła mojej cioteczce plan Paryża, kartkę z wypisanymi
połączeniami z tego "zadupia" i poinformowała, że pokaże się tu za 2 dni.
W związku z tak troskliwym przyjęciem cioteczka w pierwszej kolejności
zmieniła termin wyjazdu, w drugiej zrobiła jakieś zakupy żywnościowe i
wróciła do kraju po 5 dniach. Paryż przestał być jej ukochanym miastem. Zupełnie nie wiem dlaczego:)))
*****
A ja wraz z mężem i naszym kolegą byliśmy przez kilka dni gośćmi
znajomych Bułgarów, w Sofii. Była to rodzina 5 osobowa, rodzice, dwóch
synków i babcia.
Głowę domu znaliśmy ze współpracy zagranicznej, dość często bywał
w Polsce. Przemiły facet , a do tego b.przystojny.
Mieszkali na osiedlu jednorodzinnych domków , rodzinę uzupełniała
papużka falista i szczeniak rasy beagle terier. Psiak cudny.
Babcia miała chyba nieco tureckie korzenie, w każdym razie jedzenie
było mocno tureckie.
Pasienie nas zaczynało się od śniadania, na które były świeżutkie,
jeszcze ciepłe bułki drożdżowe posypane sezamem, multum różnych
serów i wędlin, różnych warzyw, w tym oczywiście papryka w.... oliwie, hektolitry kawy i herbaty. Śniadanie trwało ze 2 godziny, a babcia cały
czas pilnowała, by przypadkiem ktoś nie zjadł zbyt mało.
Wmusiła we mnie całą bułkę i niemal ze łzami w oczach ją błagałam by mi
nie kazała jeść drugiej, bo to były naprawdę wielkie bułki i po połówce już
byłam zapchana.
Na obiady musieliśmy wracać do babci i były to obiady dla strudzonych wędrowców- fakt, to wszystko było b. smaczne, ale było tego za dużo i wszystko ociekało oliwą lub olejem, czego moja wątroba po wirusie typu
B nie dawała rady trawić.
A po obiedzie wjeżdżała na stół patera z....ciastem drożdżowym.Wszystko
świeżo upieczone, jeszcze ciepłe, pachnące i pyszne, ale... tłuste.
Babcia Pawła była niesamowita.Wszystko sama robiła a w międzyczasie
haftowała dla nas serwetkę- na pamiątkę.
Kolację jadaliśmy (kto jadł, to jadł) w którejś z wytworniejszych restauracji
i na stole lądowały typowe dania bułgarskie, chyba wszystkie jakie były w karcie w danym dniu. Dołączali do nas przyjaciele Pawła i była nas niezła
gromadka. Tańczyliśmy, śpiewaliśmy, a koniak płynął strumieniami.
Na szczęście wystarczyło im do szczęścia, że stał przede mną pełny
kieliszek.
Niestety musiałam zjeść z każdego dania choć trochę,tyle co weszło na widelec, by poznać smak.
Wszyscy patrzyli z uwagą, czy aby naprawdę wszystkiego kosztuję.
Czwartego dnia wyjeżdżaliśmy rano nad morze, do Achtopola.
Gdybym została jeszcze dzień dłużej z pewnością bym wylądowała
w szpitalu na gastroenterologii.
Bałkańsko- turecka gościnność bywa naprawdę porażająca.
Ale Sofia bardzo mi się podobała a na dodatek załapałam się na wystawę
przepięknych ikon.