Cieniutko ostatnio u mnie z robótkami, bo niewiele można zrobić stojąc lub
spacerując. A części jeszcze po prostu nie "obfociłam".
Spacerując po domu owinęłam czule słoik i nawet go polakierowałam.Ponieważ
słoik wpierw wysmarowałam klejącym podkładem, zdrowo się upaćkałam.
Czyściłam łapska i czyściłam i nawet zwątpiłam w informację na etykiecie, że
preparat jest na bazie wody. Potem spacerując wymodziłam aniołka, muszę mu
jeszcze gwiazdkę dorobić, no ale do tak precyzyjnej pracy wolałabym usiąść.
No i zrobiłam sobie ciepluteńki , zimowy kapelusik, dziwnym trafem kolor na
zdjęciu identyczny z tym w naturze. I popełniłam czapkę dla koleżanki.
Trochę się wczoraj wściekłam - mam na osiedlu dwa punkty tzw. przeróbek,
czyli można tu coś skrócić, podłużyć, ewentualnie naprawić.
Zaniosłam wczoraj coś do naprawy i dowiedziałam się w jednym miejscu,
że nie zrobią, bo to męski ciuch, a pani sie na męskiej garderobie nie zna, w
drugim miejscu pani powiedziała, że to za dużo roboty dla niej i jej się to nie
opłaca. I muszę zacząć robić sama. Przyznam się bez bicia- nienawidzę takich
robót.
A z rzeczy zaczętych mam:
haftowanie bieżnika, już nawet jeden listek zrobiłam, dokończenie własnego
swetra, czyli dokończenie rękawów, zrobienie plis wszelakich i dokończenie
szydełkowej biżuterii. Ta ostatnia pozycja to już z pół roku czeka na mnie.
Zawsze mam kilka rzeczy rozpoczętych, choć sobie przyrzekam, że nie będę
robić kilku rzeczy na raz. Lecz pod tym względem jestem niereformowalna.
A jak to wygląda u Was?
Miłego dnia wszystkim życzę.