Jak zapewne wiecie, Stolica Apostolska ma własne obserwatorium astronomiczne,
a jego pracownicy prowadzą od kilku lat aktywne poszukiwania pozaziemskich
form życia.
W 2009 roku dyrektor Watykańskiego Obserwatorium Astronomicznego, ojciec
dyrektor Jose Gabriel Funes opublikował artykuł p.t. "Pozaziemianie- moi bracia",
w którym przekonywał czytelników, że przybysze z Kosmosu są takimi samymi
tworami Boga jak my, ludzie.
Zdaniem o. Funesa jeżeli Kosmici istnieją to, wśród nich mogą istnieć osobnicy
bez grzechu pierworodnego.
Zastanawiające jak dla mnie - a więc może to osobnicy powołani do życia
metodą in vitro???
Inny z ekspertów watykańskich, ojciec profesor dr Guy Consolomagno
dopuszcza możliwość, że Kosmici mogą być dla nas nie tylko "Braćmi w Rozumie"
ale i także Zbawicielami Ludzkości.
Niedawno w Kalifornii odbyła się konferencja ufologiczna pod hasłem "Kontakt
na pustyni."
Dr Daniel Sheehan, uczony i ekspert ds. amerykańskiego prawodawstwa i spraw
zagranicznych wygłosił na tej konferencji referat, w którym sugerował, że Kościół
Katolicki planuje w najbliższym czasie ujawnienie relacji o kontaktach z bardzo
wysokorozwiniętą pozaziemską cywilizacją.
Zdaniem prelegenta papież w związku z tym opublikuje encyklikę, w której będzie
mowa o nieuniknionym dołączeniu do galaktycznego stowarzyszenia, co ma
ponoć uratować naszą cywilizację od zniszczenia.
Podobno papież Franciszek uważa, że ujawnienie ludziom takich informacji może
doprowadzić do rozwoju wiedzy i uformowania się nowej religii uzwględniającej
ten fakt.
Watykańscy astronomowie są przekonani, że Kosmici odwiedzają naszą Ziemię,
co wymaga weryfikacji naszego pojmowania Ewangelii.
Najpierw jednak należy przygotować ludzkość na przyjęcie tej wiadomości.
Osobiście już czuję się przygotowana na tę wiadomość.
No to będzie się działo, zwłaszcza w polskim Kościele, w którym niemal każdy
hierarcha czuje się mądrzejszy i świętszy od papieża!
******
Stolica Apostolska to miejsce wielu sekretów, których najwięcej zawiera Tajne
Archiwum "Archivum Secretum Apostolicum Vaticanum", do którego nie ma
wolnego wstępu. W 1610 roku zostało ono wyodrębnione z Biblioteki
Watykańskiej przez papieża Pawła V.
Znajdują się tu dokumenty od czasów Średniowiecza aż do dnia dzisiejszego.
Są tu zapisy z procesów inkwizycyjnych, zapisy z krucjat, obszerny zbiór
literatury okultystycznej, rękopisy i prace słynnych uczonych, listy i rysunki
Michała Anioła, dokumenty sprawy Galileusza i Giordana Bruno, materiały
żródłowe o odłączeniu się od Kościoła Marcina Lutra, prośba o anulowanie
małżeństwa Henryka VIII i Katarzyny Aragońskiej, ostatni list Marii Stuart,
korespondencja cara Aleksieja Michajłowicza skierowana do papieża
Klemensa VI.
Jestem małostkowa i zazdroszczę wszystkim, którzy mogli te dokumenty
czytać.
******
Z technicznego punktu widzenia Archiwum Watykańskie to 650 odrębnych
podgrup zbiorów, które zawierają 35.000 tomów akt i znajdują się na półkach,
których ogólna długość wynosi...85 kilometrów.
Ostatnia wiadomość z Watykanu - japońskiej firmie NTT Data powierzono
misję cyfryzacji zbiorów kolekcji antycznych i średniowiecznych manuskryptów,
czyli ok. 82.000 rękopisów.
W pierwszej kolejności zostaną elektronicznie przetworzone dokumenty dot.
historii prekolumbijskiej Ameryki, Chin, Japonii, Dalekiego Wschodu, oraz
zabytki kultury starogreckiej i starorzymskiej.
Pierwszy etap prac pochłonie prawdopodobnie 20 milionów dolarów.
No cóż, zapewne nie dożyję czasu, gdy wstukując odpowiedni adres "www"
będzie można obejrzeć niektóre zabytki..
Zródło: "Nieznany Świat" nr 11/2016
drewniana rzezba
poniedziałek, 31 października 2016
czwartek, 27 października 2016
Dobrze, że......
.....nie posiadam broni.
I że zupełnie nie umiem celnie strzelać. Bo gdyby te dwie rzeczy złożyć razem,
to dziś bym zamordowała faceta.
A było tak: wyjeżdżamy z krytego parkingu na ulicę jednokierunkową.
I co z tego, że to ulica jednokierunkowa? Oczywiście nic, bo to Polska właśnie,
więc pod prąd odcinka jednokierunkowego tej ulicy jedzie facecik swoją bryką,
skulony nad kierownicą, wręcz jej uczepiony, ze wzrokiem wbitym w deskę
rozdzielczą.
I co z tego, że ci co jadą prawidłowo błyskają mu światłami i dają sygnały
dzwiękowe - facet ma to tam, gdzie plecy tracą swą szlachetną linię.
Ta ulica jest bardzo dobrze oznakowana, ruch jednokierunkowy jest tu od
dwudziestu lat, poza tym przy każdym wyjezdzie z parkingu stoi znak nakazu
kierunku jazdy.
I znając rodaków wiem doskonale, że facet dobrze wiedział, że pojedzie 200m
"pod prąd", bo to mu się bardziej opłacało niż objechać w sposób prawidłowy
ten kompleks handlowy.
To takie tanie cwaniactwo, kompletne lekceważenie wszelkich przepisów jest
bardzo charakterystyczne dla naszej nacji. I zawsze taki cwaniak,a właściwie
cham, na zwróconą uwagę tłumaczy że: on przecież tylko na moment
zaparkował tam gdzie nie wolno, tylko na 5 minut postawił swą brykę na miejscu
dla inwalidy, on wypił tylko jeden kieliszek wódki i jest trzezwy, (bo normalnie
to on wsiada za kierownicę po półlitrze) a jedzie pod prąd "niechcący".
Już dawno doszłam do wniosku, że żyję tu za karę - zapewne w poprzednim
wcieleniu narozrabiałam.
Zaczyna mi się coroczna gonitwa myśli, czyli co kupić dzieciom małym i dużym
"pod choinkę". Do tego na początku stycznia 8 urodziny starszego, a w lutym
6 urodziny młodszego. "Dużych" dzieci to się moge zapytać czym mogłabym
im sprawić frajdę, ale z małymi to zawsze problem. Zabawek mają mnóstwo
i prawdę mówiąc nawet się nimi bawią.
W pazdzierniku jak zawsze był w Berlinie Festiwal Światła. A wyglądało to tak:
Tak była oświetlona w tym roku Katedra
I że zupełnie nie umiem celnie strzelać. Bo gdyby te dwie rzeczy złożyć razem,
to dziś bym zamordowała faceta.
A było tak: wyjeżdżamy z krytego parkingu na ulicę jednokierunkową.
I co z tego, że to ulica jednokierunkowa? Oczywiście nic, bo to Polska właśnie,
więc pod prąd odcinka jednokierunkowego tej ulicy jedzie facecik swoją bryką,
skulony nad kierownicą, wręcz jej uczepiony, ze wzrokiem wbitym w deskę
rozdzielczą.
I co z tego, że ci co jadą prawidłowo błyskają mu światłami i dają sygnały
dzwiękowe - facet ma to tam, gdzie plecy tracą swą szlachetną linię.
Ta ulica jest bardzo dobrze oznakowana, ruch jednokierunkowy jest tu od
dwudziestu lat, poza tym przy każdym wyjezdzie z parkingu stoi znak nakazu
kierunku jazdy.
I znając rodaków wiem doskonale, że facet dobrze wiedział, że pojedzie 200m
"pod prąd", bo to mu się bardziej opłacało niż objechać w sposób prawidłowy
ten kompleks handlowy.
To takie tanie cwaniactwo, kompletne lekceważenie wszelkich przepisów jest
bardzo charakterystyczne dla naszej nacji. I zawsze taki cwaniak,a właściwie
cham, na zwróconą uwagę tłumaczy że: on przecież tylko na moment
zaparkował tam gdzie nie wolno, tylko na 5 minut postawił swą brykę na miejscu
dla inwalidy, on wypił tylko jeden kieliszek wódki i jest trzezwy, (bo normalnie
to on wsiada za kierownicę po półlitrze) a jedzie pod prąd "niechcący".
Już dawno doszłam do wniosku, że żyję tu za karę - zapewne w poprzednim
wcieleniu narozrabiałam.
Zaczyna mi się coroczna gonitwa myśli, czyli co kupić dzieciom małym i dużym
"pod choinkę". Do tego na początku stycznia 8 urodziny starszego, a w lutym
6 urodziny młodszego. "Dużych" dzieci to się moge zapytać czym mogłabym
im sprawić frajdę, ale z małymi to zawsze problem. Zabawek mają mnóstwo
i prawdę mówiąc nawet się nimi bawią.
W pazdzierniku jak zawsze był w Berlinie Festiwal Światła. A wyglądało to tak:
Tak była oświetlona w tym roku Katedra
poniedziałek, 24 października 2016
Mix
Deszczową sobotę spędziłam w sklepie meblowym. Okoliczności zmusiły
nas do natychmiastowego zakupu mebla zwanego wersalką.
Po prostu moja wersalka nagle i niespodziewanie odmówiła współpracy.
"Zaćkała się" w jednej, jedynej, rozłożonej pozycji. No cóż i tak długo mi
służyła, ale nawet swarzędzka wersalka musi kiedyś paść.
Pomimo deszczu ruch był całkiem spory, tworzyły się korki i powiem
szczerze- nie lubię, bardzo nie lubię jeżdżenia po W-wie w deszczu.
Wersalkę zakupiliśmy w minut pięć i pół, a pięć minut temu ją przywiezli.
Prezentuje się świetnie, pasuje mi do dywanu a nosi piękną nazwę LAGOS.
Przy okazji przeleciałam się po dziale z wyposażeniem "dodatkowym" czyli
kuchenno-łazienkowym i zakupiłam zgrabną, małą szatkownicę. Mam nadzieję,
że jakoś sobie na niej warzywka do kiszenia poszatkuję.
Kilka dni temu zatelefonowała do mnie sąsiadka, z którą mieszkamy tak
zwanie "przez ścianę"- tzn. mamy z nią kilka wspólnych ścian, między innymi
tę na loggii i to już od lat 70' ubiegłego wieku.
Poza tym mówimy sobie po imieniu i kilka różnych akcji już razem
prowadziłyśmy, np. zakładanie ogródka na trawniku pod oknami od strony ulicy.
Otóż zatelefonowała do mnie z wielkimi pretensjami, że przez moje karmienie
ptaków do niej na loggię przylatują ptaki i jej brudzą.
Tu małe wyjaśnienie - od kilku lat ta sąsiadka ma loggię zabudowaną oszklonymi
przesuwanymi oknami, co wymusza zostawianie niewielkiej szpary, by była
jakaś wymiana powietrza na loggii.
Swe pretensje argumentowała w ten sposób: " twoje ptaki przylatują do mnie, bo
czekają w kolejce na jedzenie, gdy przy karmniku jest pełno".
Dawno się tak nie uśmiałam, naprawdę.
A że jestem jednak wredna zapytałam się, czy będzie ptakom nalepiała numerki,
by się któryś nie wepchnął bez kolejki.
Poza tym wyraziłam zdziwienie, że dopiero w tym roku wlatują na jej loggię,
bo ja od kilku sezonów karmię ptaszory.
Nie wiem czy wiecie, ale wraca nowe w organizacji polskiej służby zdrowia.
Pacjent już nie będzie teraz pacjentem ale będzie KOSZTEM.
I ten KOSZT należy odsunąć od lekarzy specjalistów , by leczenie było jak
najtańsze. Ma ruszyć coś w rodzaju sprawowania opieki nad pacjentem przez
lekarza rodzinnego. Jest w tym wszystkim tylko jeden problem - tak naprawdę
u nas nie ma prawdziwych lekarzy rodzinnych, czyli lekarzy internistów
z wiedzą niczym omnibus. A to, że jest ich brak udowodnił już teraz program
darmowych leków dla seniorów.
Receptę na darmowy lek dla seniora może wypisać tylko lekarz ze statusem
lekarza rodzinnego, (czyli z odpowiednim dyplomem) a tych można w kraju na
palcach policzyć. To, że w przychodni pacjent wybiera sobie "lekarza rodzinnego"
jest tylko zbitką słów - po prostu wybiera internistę, który z jakichś względów
mu odpowiada - bo jest np. cierpliwy, miły, przystojny i licho wie co jeszcze.
I nie będzie już wolnego wyboru szpitala - wraca rejonizacja, rodem z PRL.
I tu mogę Wam coś podpowiedzieć - postarajcie się rozwiazać swe problemy
zdrowotne jak najprędzej- nowe wejdzie od połowy 2017 roku.
Więcej i dokładniej poczytacie w tygodniku Polityka z 20.X.2016.
nas do natychmiastowego zakupu mebla zwanego wersalką.
Po prostu moja wersalka nagle i niespodziewanie odmówiła współpracy.
"Zaćkała się" w jednej, jedynej, rozłożonej pozycji. No cóż i tak długo mi
służyła, ale nawet swarzędzka wersalka musi kiedyś paść.
Pomimo deszczu ruch był całkiem spory, tworzyły się korki i powiem
szczerze- nie lubię, bardzo nie lubię jeżdżenia po W-wie w deszczu.
Wersalkę zakupiliśmy w minut pięć i pół, a pięć minut temu ją przywiezli.
Prezentuje się świetnie, pasuje mi do dywanu a nosi piękną nazwę LAGOS.
Przy okazji przeleciałam się po dziale z wyposażeniem "dodatkowym" czyli
kuchenno-łazienkowym i zakupiłam zgrabną, małą szatkownicę. Mam nadzieję,
że jakoś sobie na niej warzywka do kiszenia poszatkuję.
Kilka dni temu zatelefonowała do mnie sąsiadka, z którą mieszkamy tak
zwanie "przez ścianę"- tzn. mamy z nią kilka wspólnych ścian, między innymi
tę na loggii i to już od lat 70' ubiegłego wieku.
Poza tym mówimy sobie po imieniu i kilka różnych akcji już razem
prowadziłyśmy, np. zakładanie ogródka na trawniku pod oknami od strony ulicy.
Otóż zatelefonowała do mnie z wielkimi pretensjami, że przez moje karmienie
ptaków do niej na loggię przylatują ptaki i jej brudzą.
Tu małe wyjaśnienie - od kilku lat ta sąsiadka ma loggię zabudowaną oszklonymi
przesuwanymi oknami, co wymusza zostawianie niewielkiej szpary, by była
jakaś wymiana powietrza na loggii.
Swe pretensje argumentowała w ten sposób: " twoje ptaki przylatują do mnie, bo
czekają w kolejce na jedzenie, gdy przy karmniku jest pełno".
Dawno się tak nie uśmiałam, naprawdę.
A że jestem jednak wredna zapytałam się, czy będzie ptakom nalepiała numerki,
by się któryś nie wepchnął bez kolejki.
Poza tym wyraziłam zdziwienie, że dopiero w tym roku wlatują na jej loggię,
bo ja od kilku sezonów karmię ptaszory.
Nie wiem czy wiecie, ale wraca nowe w organizacji polskiej służby zdrowia.
Pacjent już nie będzie teraz pacjentem ale będzie KOSZTEM.
I ten KOSZT należy odsunąć od lekarzy specjalistów , by leczenie było jak
najtańsze. Ma ruszyć coś w rodzaju sprawowania opieki nad pacjentem przez
lekarza rodzinnego. Jest w tym wszystkim tylko jeden problem - tak naprawdę
u nas nie ma prawdziwych lekarzy rodzinnych, czyli lekarzy internistów
z wiedzą niczym omnibus. A to, że jest ich brak udowodnił już teraz program
darmowych leków dla seniorów.
Receptę na darmowy lek dla seniora może wypisać tylko lekarz ze statusem
lekarza rodzinnego, (czyli z odpowiednim dyplomem) a tych można w kraju na
palcach policzyć. To, że w przychodni pacjent wybiera sobie "lekarza rodzinnego"
jest tylko zbitką słów - po prostu wybiera internistę, który z jakichś względów
mu odpowiada - bo jest np. cierpliwy, miły, przystojny i licho wie co jeszcze.
I nie będzie już wolnego wyboru szpitala - wraca rejonizacja, rodem z PRL.
I tu mogę Wam coś podpowiedzieć - postarajcie się rozwiazać swe problemy
zdrowotne jak najprędzej- nowe wejdzie od połowy 2017 roku.
Więcej i dokładniej poczytacie w tygodniku Polityka z 20.X.2016.
środa, 19 października 2016
Mściwa księżniczka i......
......Titanic.
Bardzo dawno temu, tak mniej więcej trzy tysiące lat wstecz, w grobowcu
stojącym w Luksorze nad brzegiem Nilu, pochowano zmarłą księżniczkę
Amen-Ra.
W 1890 roku poszukiwacze grobowych skarbów wykopali szczątki
księżniczki, ukryte w pięknie malowanym, drewnianym sarkofagu i postanowili
zbić fortunę, oferując swe znalezisko czterem bogatym angielskim turystom,
którzy byli w tym czasie w pobliżu tych wykopalisk.
Kolorowy, pięknie zdobiony rysunkami sarkofag bardzo się Anglikom spodobał.
Każdy z nich miał ochotę go zakupić i w końcu ciągnęli losy, kto zostanie
właścicielem tego niezwykłego artefaktu. Wygrany zapłacił poszukiwaczom kilka
tysięcy funtów szterlingów i kazał sarkofag wysłać do hotelu, w którym wynajął
pokój.
Niestety szczęśliwy wygrany w drodze do hotelu pomylił drogę i nigdy do niego
nie dotarł. Przepadł na pustyni jak kamień w wodę.
Następnego dnia drugi z uczestników losowania został postrzelony przez swego
egipskiego służącego w rękę i jedynym ratunkiem była amputacja owej ręki.
Trzeci z losujących, po powrocie do Anglii stwierdził, że niespodziewanie został
bankrutem.
Czwarty natomiast ciężko zachorował, stracił pracę i w końcu sprzedawał na
ulicy zapałki.
Zupełnie nic nie wiadomo jak sarkofag księżniczki trafił do Anglii, ale wiadomo,
że często zmieniali się jego właściciele, przy czym wielu z nich straciło życie
w bardzo dziwnych okolicznościach.
Jeden z nich napisał, że gdy patrzył na mumię , wpatrując się w miejsce gdzie
ongiś były oczy, odniósł wrażenie,że jej oczy są żywe i spoglądają na niego
z ogromną nienawiścią.
Postanowił pozbyć się tego nieco upiornego sarkofagu i zdecydował się sprzedać
go pewnemu biznesmenowi chcącemu uzupełnić swoją kolekcję egipskich
artefaktów. W niedługim czasie sprzedawcę sarkofagu znaleziono w jednym
z londyńskich zaułków martwego, z nożem w sercu.
Natomiast w życiu kolekcjonera nastąpiły różne dziwne przypadki: troje krewnych
zginęło w wypadku drogowym a jego dom niespodziewanie całkowicie spłonął,
ale sarkofag pozostał nieuszkodzony.
Kolekcjoner uznał, że najwidoczniej mumia księżniczki niesie ze sobą jakąś
klątwę i czym prędzej oddał artefakt do British Museum.
I znów nastąpiły przedziwne przypadki- pod koła powozu wiozącego sarkofag do
Muzeum wpadł jakiś przechodzień i odniósł ciężkie obrażenia.
Pracownik, który przenosił sarkofag do magazynu przewrócił się na schodach
i złamał nogę, a jego kolega, cieszący się dotąd bardzo dobrym zdrowiem zupełnie
niespodziewanie w kilka dni potem umarł.
Sarkofag został umieszczony wśród innych egipskich eksponatów i od tej pory
znów zaczęły się dziać rzeczy dziwne- przychodzący rano do pracy pracownicy
muzeum , zatrudnieni w dziale egipskim, znajdowali pozdejmowane ze ścian
i porozrzucane po sali różne eksponaty, a strażnicy pracujący na nocnej zmianie
skarżyli się na różne dziwne hałasy, wołania, stukania i głośne szlochy.
W końcu kierownictwo muzeum postanowiło przenieść sarkofag do magazynu.
Pomysłodawca został w krótkim czasie znaleziony martwy za stołem roboczym.
Po Londynie zaczęły krążyć opowieści o złym duchu, który zamieszkał
w British Museum.
Pewien młody reporter postanowił sfotografować ów sarkofag.Jak postanowił tak
i zrobił . Po wywołaniu filmu i odbitek stwierdził, że ze zdjęciach znajduje się
jakaś potworna twarz. Był przerażony i jeszcze tego samego wieczoru zastrzelił się.
Sarkofag księżniczki zaczął wędrówkę po kolejnych muzealnych magazynach,
aż w końcu udało się go sprzedać prywatnemu kolekcjonerowi.
Sława czyniącego zło sarkofagu była już znana wszystkim kolekcjonerom, ale
mimo tego lord Canterville zakupił ów sarkofag.
Postanowił nie zaglądać do środka, by nie zakłócać wiecznego spokoju mumii
i tym samym nie skazywać się na jej gniew. Przez kilka lat w spokoju cieszył
się w odosobnieniu posiadanym skarbem, aż nagle wpadł na pomysł, by wystawić
sarkofag w Nowym Jorku.
I tak się akurat złożyło, że udało mu się wykupić bilet na pierwszy, dziewiczy
rejs wspaniałego , nowego liniowca pasażerskiego, czyli Titanica.
Co było dalej - wiadomo. Nocą, z 14 na 15 kwietnia 1912 roku podwodna część
góry lodowej pokonała niezatapialny ponoć statek.
Podobno sarkofag księżniczki nie zatonął - wg jednej wersji lord Canterville
zabrał ją wbrew protestom innych pasażerów do szalupy ratunkowej, wg innej-
widziano sarkofag jak dryfował wśród innych przedmiotów pochodzących
z luków bagażowych Titanica.
Kolejnym właścicielem sarkofagu został bogaty Kanadyjczyk z Montrealu.
Gdy tylko zorientował się jak fatalną opinię ma ów sarkofag, zdecydował się
wyekspediować ją statkiem RMS Empress of Ireland z powrotem do Wielkiej
Brytanii.
29 maja 1914 roku niedługo po wyjściu z portu statek zderzył się z norweskim
węglowcem SS Storstad. Zginęło 1029 osób. Kanadyjczyk i jego niebezpieczny
sarkofag ponoć ocaleli.
I wtedy Kanadyjczyk postanowił, że sarkofag powinien powrócić do Egiptu.
1 maja 1915 roku wraz ze swym trefnym ładunkiem wypłynął z Nowego Jorku
na pokładzie statku RMS Lusitania. Po sześciu dniach podróży Lusitanię
zatopił niemiecki okręt podwodny. Zatonęło 1200 osób i prawdopodobnie
również sarkofag księżniczki wraz z zawartością.
I być może, że od lat wielu sarkofag spoczywa na dnie morza nieopodal Irlandii.
Tak naprawdę trudno udowodnić, że lord Canterville był pasażerem Titanica, bo
jego nazwiska na listach pasażerów nie znaleziono.
Jest natomiast jedna rzecz łącząca te trzy tragiczne wydarzenia- wszystkie trzy
statki zostały uszkodzone w przednią część prawej burty i poszły na dno w ten
sam sposób - przegłębiając się na dziób i sterburtę.
A tak wyglądał ponoć ten feralny sarkofag
żródło: Nieznany Świat nr 9/2016
Bardzo dawno temu, tak mniej więcej trzy tysiące lat wstecz, w grobowcu
stojącym w Luksorze nad brzegiem Nilu, pochowano zmarłą księżniczkę
Amen-Ra.
W 1890 roku poszukiwacze grobowych skarbów wykopali szczątki
księżniczki, ukryte w pięknie malowanym, drewnianym sarkofagu i postanowili
zbić fortunę, oferując swe znalezisko czterem bogatym angielskim turystom,
którzy byli w tym czasie w pobliżu tych wykopalisk.
Kolorowy, pięknie zdobiony rysunkami sarkofag bardzo się Anglikom spodobał.
Każdy z nich miał ochotę go zakupić i w końcu ciągnęli losy, kto zostanie
właścicielem tego niezwykłego artefaktu. Wygrany zapłacił poszukiwaczom kilka
tysięcy funtów szterlingów i kazał sarkofag wysłać do hotelu, w którym wynajął
pokój.
Niestety szczęśliwy wygrany w drodze do hotelu pomylił drogę i nigdy do niego
nie dotarł. Przepadł na pustyni jak kamień w wodę.
Następnego dnia drugi z uczestników losowania został postrzelony przez swego
egipskiego służącego w rękę i jedynym ratunkiem była amputacja owej ręki.
Trzeci z losujących, po powrocie do Anglii stwierdził, że niespodziewanie został
bankrutem.
Czwarty natomiast ciężko zachorował, stracił pracę i w końcu sprzedawał na
ulicy zapałki.
Zupełnie nic nie wiadomo jak sarkofag księżniczki trafił do Anglii, ale wiadomo,
że często zmieniali się jego właściciele, przy czym wielu z nich straciło życie
w bardzo dziwnych okolicznościach.
Jeden z nich napisał, że gdy patrzył na mumię , wpatrując się w miejsce gdzie
ongiś były oczy, odniósł wrażenie,że jej oczy są żywe i spoglądają na niego
z ogromną nienawiścią.
Postanowił pozbyć się tego nieco upiornego sarkofagu i zdecydował się sprzedać
go pewnemu biznesmenowi chcącemu uzupełnić swoją kolekcję egipskich
artefaktów. W niedługim czasie sprzedawcę sarkofagu znaleziono w jednym
z londyńskich zaułków martwego, z nożem w sercu.
Natomiast w życiu kolekcjonera nastąpiły różne dziwne przypadki: troje krewnych
zginęło w wypadku drogowym a jego dom niespodziewanie całkowicie spłonął,
ale sarkofag pozostał nieuszkodzony.
Kolekcjoner uznał, że najwidoczniej mumia księżniczki niesie ze sobą jakąś
klątwę i czym prędzej oddał artefakt do British Museum.
I znów nastąpiły przedziwne przypadki- pod koła powozu wiozącego sarkofag do
Muzeum wpadł jakiś przechodzień i odniósł ciężkie obrażenia.
Pracownik, który przenosił sarkofag do magazynu przewrócił się na schodach
i złamał nogę, a jego kolega, cieszący się dotąd bardzo dobrym zdrowiem zupełnie
niespodziewanie w kilka dni potem umarł.
Sarkofag został umieszczony wśród innych egipskich eksponatów i od tej pory
znów zaczęły się dziać rzeczy dziwne- przychodzący rano do pracy pracownicy
muzeum , zatrudnieni w dziale egipskim, znajdowali pozdejmowane ze ścian
i porozrzucane po sali różne eksponaty, a strażnicy pracujący na nocnej zmianie
skarżyli się na różne dziwne hałasy, wołania, stukania i głośne szlochy.
W końcu kierownictwo muzeum postanowiło przenieść sarkofag do magazynu.
Pomysłodawca został w krótkim czasie znaleziony martwy za stołem roboczym.
Po Londynie zaczęły krążyć opowieści o złym duchu, który zamieszkał
w British Museum.
Pewien młody reporter postanowił sfotografować ów sarkofag.Jak postanowił tak
i zrobił . Po wywołaniu filmu i odbitek stwierdził, że ze zdjęciach znajduje się
jakaś potworna twarz. Był przerażony i jeszcze tego samego wieczoru zastrzelił się.
Sarkofag księżniczki zaczął wędrówkę po kolejnych muzealnych magazynach,
aż w końcu udało się go sprzedać prywatnemu kolekcjonerowi.
Sława czyniącego zło sarkofagu była już znana wszystkim kolekcjonerom, ale
mimo tego lord Canterville zakupił ów sarkofag.
Postanowił nie zaglądać do środka, by nie zakłócać wiecznego spokoju mumii
i tym samym nie skazywać się na jej gniew. Przez kilka lat w spokoju cieszył
się w odosobnieniu posiadanym skarbem, aż nagle wpadł na pomysł, by wystawić
sarkofag w Nowym Jorku.
I tak się akurat złożyło, że udało mu się wykupić bilet na pierwszy, dziewiczy
rejs wspaniałego , nowego liniowca pasażerskiego, czyli Titanica.
Co było dalej - wiadomo. Nocą, z 14 na 15 kwietnia 1912 roku podwodna część
góry lodowej pokonała niezatapialny ponoć statek.
Podobno sarkofag księżniczki nie zatonął - wg jednej wersji lord Canterville
zabrał ją wbrew protestom innych pasażerów do szalupy ratunkowej, wg innej-
widziano sarkofag jak dryfował wśród innych przedmiotów pochodzących
z luków bagażowych Titanica.
Kolejnym właścicielem sarkofagu został bogaty Kanadyjczyk z Montrealu.
Gdy tylko zorientował się jak fatalną opinię ma ów sarkofag, zdecydował się
wyekspediować ją statkiem RMS Empress of Ireland z powrotem do Wielkiej
Brytanii.
29 maja 1914 roku niedługo po wyjściu z portu statek zderzył się z norweskim
węglowcem SS Storstad. Zginęło 1029 osób. Kanadyjczyk i jego niebezpieczny
sarkofag ponoć ocaleli.
I wtedy Kanadyjczyk postanowił, że sarkofag powinien powrócić do Egiptu.
1 maja 1915 roku wraz ze swym trefnym ładunkiem wypłynął z Nowego Jorku
na pokładzie statku RMS Lusitania. Po sześciu dniach podróży Lusitanię
zatopił niemiecki okręt podwodny. Zatonęło 1200 osób i prawdopodobnie
również sarkofag księżniczki wraz z zawartością.
I być może, że od lat wielu sarkofag spoczywa na dnie morza nieopodal Irlandii.
Tak naprawdę trudno udowodnić, że lord Canterville był pasażerem Titanica, bo
jego nazwiska na listach pasażerów nie znaleziono.
Jest natomiast jedna rzecz łącząca te trzy tragiczne wydarzenia- wszystkie trzy
statki zostały uszkodzone w przednią część prawej burty i poszły na dno w ten
sam sposób - przegłębiając się na dziób i sterburtę.
A tak wyglądał ponoć ten feralny sarkofag
żródło: Nieznany Świat nr 9/2016
sobota, 15 października 2016
Mix
Jestem leń i to okropny!!! Miałam dziś upiec ciasto, czyli biszkopt bezglutenowy
ze śliwkami.
I.....skończyło się na słowie "miałam". Może jutro upiekę?
Za to dziś stwierdziłam, że bardzo dobrze udała mi się kwaszonka kapuściano-
burakowa. Tym razem buraki starłam na tarce o dużych oczkach.
Teraz, już po ukwaszeniu, nie można odróżnić kapusty od buraków- ani pod
względem smaku ani też wyglądu. Wszystko jest w pięknym, żwawym kolorze
buraczanym a do tego cudownie kwaśne. Powinnam była ze dwa dni krócej
potrzymać słoik w temperaturze pokojowej, a zawartość dużego słoika przełożyć
do kilku mniejszych słoików i schować do lodówki.
Dziś natomiast zakisiłam białą rzodkiew. Ponieważ chciałam by była cieniutko
pokrojona, wpierw nastrugałam długie cienkie paski przy pomocy obieraka
do jabłek, a potem składałam po kilka razem i szatkowałam równo nożem.
To mało męcząca praca i szybko się robi.
Mam zamiar tak samo zrobić z marchwią. Poza tym jutro do tej rzodkwi dołożę
jabłka. Za kilka dni będzie z tego sałatka.
******
Uruchomiłam wczoraj ptasią stołówkę na zewnętrznej stronie kraty balkonowej.
W markecie kupiłam za całe 26 złotych całkiem zgrabny i estetyczny karmnik
dla ptaków. Wczoraj przyleciała tylko jedna sikorka, ale dziś od rana kłębią się
dwa rodzaje sikorek- bogatki i modraszki.
Mają nasypane łuskane ziarna słonecznika oraz pokruszone orzeszki arachidowe.
Ciekawa jestem czy przylecą też wróble. Minionej zimy przylatywała regularnie
para wróbli mazurków. Nieco się różnią wyglądem od wróbla domowego.
Wyszukałam w sieci zdjęcia moich stołowników:
To jest sikora modraszka, z pięknie umalowanym oczkiem. Niestety różnice
pomiędzy samcem a samiczka są dostrzegalne tylko w świetle ultrafioletowym.
W ultrafiolecie głowy samców są bardzo lśniące,a samiczek znacznie bledsze.
Oczywiście większe powodzenie mają panowie, których piórka na łebku mają
intensywniejsze zabarwienie i bardziej lśnią.
Gdy robiono badania genetyczne modraszek okazało się, że czasem nawet jedna
czwarta piskląt nie jest potomstwem opiekującego się gniazdem samca.
A tu samczyk sikory bogatki. Bez trudu, "gołym okiem" można odróżnić samca
od samiczki. Samczyk ma czarny pasek piórek ciągnący się od spodu dzióbka
przez całe podbrzusze aż do ogonka.
Pasek samiczki jest znacznie krótszy i węższy.
Bogatki znoszą od 6 do 11 jaj , najwięcej wśród ptaków wróblowatych. Często
wyprowadzają nawet dwa lęgi.
Gdy w słoneczny styczniowy lub lutowy dzień usłyszycie śpiew ptaka, możecie
być pewni, że to śpiewa samczyk bogatki.
To ptaki, które najwcześniej u nas zaczynają śpiew.
Ten przystojniak to jest wróbel mazurek, 22 gramy żywej wagi.
U mazurków nie występuje dymorfizm płciowy, samiec i samiczka wyglądają
jednakowo.
Ćwierka nieco przyjemniej niż wróbel domowy, jest znacznie cichszy.W okresie
lęgowym od kwietnia do lipca samiczka znosi 2 do 7 jaj, często wyprowadza dwa
a nawet trzy lęgi w roku.
Często zapominamy, że to właśnie mazurek jest naszym rodzimym gatunkiem
wróbla a nie wróbel domowy
A tak się prezentuje wróbel domowy, cięższy od swego kuzyna o całe 8 gramów.
Wróbel domowy przywędrował na nasze ziemie z Półwyspu Arabskiego i Azji
Mniejszej wraz z rozwojem rolnictwa. Sposób, w jaki wróbel domowy buduje
gniazdo jest znamienny dla ptasiego budownictwa ptaków południowych- jest to
gniazdo kuliste, luzno uwite z patyczków, zdzbeł traw i słomy, z otworem
wejściowym położonym z boku i zawsze zamknięte od góry, dla ochrony przed
słońcem. Żaden z naszych rodzimych gatunków nie buduje w ten sposób gniazda.
W ten sposób budują gniazda afrykańskie wikłacze.
Wróble domowe często budują swe gniazda pod bocianim gniazdem.
Wróble domowe uwielbiają się kąpać w wodzie i...w piasku.
Parka wróbli domowych wyprowadza w roku dwa do czterech lęgów, w każdym
lęgu jest od 3 do 5 jaj.
Przy dobrym układzie para wróbli może doczekać się aż 20 potomków.
Spędziłam dziś co najmniej godzinę na przyglądaniu się ptakom.
Będą moimi gośćmi przynajmniej do połowy marca. Tegoroczna wiosna była
dość kiepska i moi stołownicy żerowali aż do maja.
Ubiegłej zimy przylatywał do mnie również dzięciołek. To jakby miniatura
dzięcioła. Niewiele większy od wróbla, głównie dlatego, że ma dłuższy i szerszy
niz wróbel ogon. Na pleckach i barkach ma poprzeczne czarne i białe pasy a
samczyk ma na łebku czerwoną czapeczkę, samiczka natomiast czarną.
Dzięciołkowi chyba spodobało się na naszym osiedlu, bo czasem było słychać
jego stukanie.
Mamy na osiedlu mnóstwo drzew, poza liściastymi są również sosny i świerki.
A wszystko 6 km od ścisłego centrum miasta, w pobliżu trasy przelotowej.
ze śliwkami.
I.....skończyło się na słowie "miałam". Może jutro upiekę?
Za to dziś stwierdziłam, że bardzo dobrze udała mi się kwaszonka kapuściano-
burakowa. Tym razem buraki starłam na tarce o dużych oczkach.
Teraz, już po ukwaszeniu, nie można odróżnić kapusty od buraków- ani pod
względem smaku ani też wyglądu. Wszystko jest w pięknym, żwawym kolorze
buraczanym a do tego cudownie kwaśne. Powinnam była ze dwa dni krócej
potrzymać słoik w temperaturze pokojowej, a zawartość dużego słoika przełożyć
do kilku mniejszych słoików i schować do lodówki.
Dziś natomiast zakisiłam białą rzodkiew. Ponieważ chciałam by była cieniutko
pokrojona, wpierw nastrugałam długie cienkie paski przy pomocy obieraka
do jabłek, a potem składałam po kilka razem i szatkowałam równo nożem.
To mało męcząca praca i szybko się robi.
Mam zamiar tak samo zrobić z marchwią. Poza tym jutro do tej rzodkwi dołożę
jabłka. Za kilka dni będzie z tego sałatka.
******
Uruchomiłam wczoraj ptasią stołówkę na zewnętrznej stronie kraty balkonowej.
W markecie kupiłam za całe 26 złotych całkiem zgrabny i estetyczny karmnik
dla ptaków. Wczoraj przyleciała tylko jedna sikorka, ale dziś od rana kłębią się
dwa rodzaje sikorek- bogatki i modraszki.
Mają nasypane łuskane ziarna słonecznika oraz pokruszone orzeszki arachidowe.
Ciekawa jestem czy przylecą też wróble. Minionej zimy przylatywała regularnie
para wróbli mazurków. Nieco się różnią wyglądem od wróbla domowego.
Wyszukałam w sieci zdjęcia moich stołowników:
To jest sikora modraszka, z pięknie umalowanym oczkiem. Niestety różnice
pomiędzy samcem a samiczka są dostrzegalne tylko w świetle ultrafioletowym.
W ultrafiolecie głowy samców są bardzo lśniące,a samiczek znacznie bledsze.
Oczywiście większe powodzenie mają panowie, których piórka na łebku mają
intensywniejsze zabarwienie i bardziej lśnią.
Gdy robiono badania genetyczne modraszek okazało się, że czasem nawet jedna
czwarta piskląt nie jest potomstwem opiekującego się gniazdem samca.
A tu samczyk sikory bogatki. Bez trudu, "gołym okiem" można odróżnić samca
od samiczki. Samczyk ma czarny pasek piórek ciągnący się od spodu dzióbka
przez całe podbrzusze aż do ogonka.
Pasek samiczki jest znacznie krótszy i węższy.
Bogatki znoszą od 6 do 11 jaj , najwięcej wśród ptaków wróblowatych. Często
wyprowadzają nawet dwa lęgi.
Gdy w słoneczny styczniowy lub lutowy dzień usłyszycie śpiew ptaka, możecie
być pewni, że to śpiewa samczyk bogatki.
To ptaki, które najwcześniej u nas zaczynają śpiew.
Ten przystojniak to jest wróbel mazurek, 22 gramy żywej wagi.
U mazurków nie występuje dymorfizm płciowy, samiec i samiczka wyglądają
jednakowo.
Ćwierka nieco przyjemniej niż wróbel domowy, jest znacznie cichszy.W okresie
lęgowym od kwietnia do lipca samiczka znosi 2 do 7 jaj, często wyprowadza dwa
a nawet trzy lęgi w roku.
Często zapominamy, że to właśnie mazurek jest naszym rodzimym gatunkiem
wróbla a nie wróbel domowy
A tak się prezentuje wróbel domowy, cięższy od swego kuzyna o całe 8 gramów.
Wróbel domowy przywędrował na nasze ziemie z Półwyspu Arabskiego i Azji
Mniejszej wraz z rozwojem rolnictwa. Sposób, w jaki wróbel domowy buduje
gniazdo jest znamienny dla ptasiego budownictwa ptaków południowych- jest to
gniazdo kuliste, luzno uwite z patyczków, zdzbeł traw i słomy, z otworem
wejściowym położonym z boku i zawsze zamknięte od góry, dla ochrony przed
słońcem. Żaden z naszych rodzimych gatunków nie buduje w ten sposób gniazda.
W ten sposób budują gniazda afrykańskie wikłacze.
Wróble domowe często budują swe gniazda pod bocianim gniazdem.
Wróble domowe uwielbiają się kąpać w wodzie i...w piasku.
Parka wróbli domowych wyprowadza w roku dwa do czterech lęgów, w każdym
lęgu jest od 3 do 5 jaj.
Przy dobrym układzie para wróbli może doczekać się aż 20 potomków.
Spędziłam dziś co najmniej godzinę na przyglądaniu się ptakom.
Będą moimi gośćmi przynajmniej do połowy marca. Tegoroczna wiosna była
dość kiepska i moi stołownicy żerowali aż do maja.
Ubiegłej zimy przylatywał do mnie również dzięciołek. To jakby miniatura
dzięcioła. Niewiele większy od wróbla, głównie dlatego, że ma dłuższy i szerszy
niz wróbel ogon. Na pleckach i barkach ma poprzeczne czarne i białe pasy a
samczyk ma na łebku czerwoną czapeczkę, samiczka natomiast czarną.
Dzięciołkowi chyba spodobało się na naszym osiedlu, bo czasem było słychać
jego stukanie.
Mamy na osiedlu mnóstwo drzew, poza liściastymi są również sosny i świerki.
A wszystko 6 km od ścisłego centrum miasta, w pobliżu trasy przelotowej.
wtorek, 11 października 2016
Tak mi jakoś....
.....smutno.
Odszedł Andrzej Wajda. Kolejna lubiana i ceniona przeze mnie osoba. Nie będę
kadzić, nie wszystkie filmy Wajdy budziły mój podziw.
Ale był mądrym, inteligentnym człowiekiem a nie niewydarzonym celebrytą.
Pogoda też taka bardziej z gatunku sprzyjających depresji. Bez problemu
mogłabym calutki dzień spędzić w pozycji horyzontalnej, czytając i śpiąc na
przemian.
Poza tym wojuję z własnym zębem- nie mam pojęcia co jest grane, co drugi
dzień odwiedzam dentystę, bo boli mnie martwy, ukoronowany przez niego ząb.
Boli mnie drań przy nagryzaniu, a papkami się przecież nie odżywiam.
Nie bardzo rozumiem jak może boleć martwy ząb - a z pewnością był martwy, bo
całą "operację" mocowania w tym zębie sztyftu miałam robioną bez znieczulenia
i nic nie bolało.
Mąż się śmieje, że widocznie "korona" i ja to dwie sprzeczności. Być może. Nie
jestem z rodu królewskiego.
I smutno mi, bo nie pojedziemy na święta do dzieci - podróż dla mego męża nie
jest wskazana, więc się z nimi zobaczymy dopiero na Wielkanoc.
O ile w naszym rodzimym szpitalu psychiatrycznym będzie można mieć paszport
w domu i nie zamkną granic przed mieszkańcami tego psychiatryka.
A że mi smutno to sobie słucham:
I coś bardziej optymistycznego:
Odszedł Andrzej Wajda. Kolejna lubiana i ceniona przeze mnie osoba. Nie będę
kadzić, nie wszystkie filmy Wajdy budziły mój podziw.
Ale był mądrym, inteligentnym człowiekiem a nie niewydarzonym celebrytą.
Pogoda też taka bardziej z gatunku sprzyjających depresji. Bez problemu
mogłabym calutki dzień spędzić w pozycji horyzontalnej, czytając i śpiąc na
przemian.
Poza tym wojuję z własnym zębem- nie mam pojęcia co jest grane, co drugi
dzień odwiedzam dentystę, bo boli mnie martwy, ukoronowany przez niego ząb.
Boli mnie drań przy nagryzaniu, a papkami się przecież nie odżywiam.
Nie bardzo rozumiem jak może boleć martwy ząb - a z pewnością był martwy, bo
całą "operację" mocowania w tym zębie sztyftu miałam robioną bez znieczulenia
i nic nie bolało.
Mąż się śmieje, że widocznie "korona" i ja to dwie sprzeczności. Być może. Nie
jestem z rodu królewskiego.
I smutno mi, bo nie pojedziemy na święta do dzieci - podróż dla mego męża nie
jest wskazana, więc się z nimi zobaczymy dopiero na Wielkanoc.
O ile w naszym rodzimym szpitalu psychiatrycznym będzie można mieć paszport
w domu i nie zamkną granic przed mieszkańcami tego psychiatryka.
A że mi smutno to sobie słucham:
I coś bardziej optymistycznego:
piątek, 7 października 2016
Trzy po trzy, para kaloszy.....
....czyli mix.
Kilka dni temu piałam jaki miałam cudny dzień, bo było super miłe spotkanie
z ulubionymi Dziewczynami, no ale jak to w życiu- hossa trwa krótko, bessa
znacznie dłużej.
Pomijam już kwestię pogody, no bo przecież jesień ma swoje prawa i nikt jej
nie zabroni chłostać nas deszczem i silnym wiatrem i chłodzić.
Nie podlega ustawom- żadnym.
W poniedziałek nawiedziły nas żona i córka zmarłego rok temu przyjaciela.
Odzyskałam przy okazji książki, które Mu pożyczyłam i gdy już po ich
wizycie znalazłam w jednej z nich Jego notatki odnośnie samochodu, zrobiło
mi się strasznie smutno.
Jego makabryczna choroba i odejście były tak niespodziewane, że aż
niewiarygodne. Strasznie kruche to nasze życie!
A one do dziś jakoś nie mogą się uporać ze sprawami, które powinny były
być załatwione jeszcze przed Jego odejściem.
Średniowieczne "memento mori" było całkiem niegłupie, chociaż cel tego
pamiętania był inny.
Środa zaowocowała moim spotkaniem III stopnia z klapą bagażnika naszego
samochodu- deszcz lał, a ona tak jakoś wolno się podnosiła, że palnęłam
częścią nadskroniową głowy w klapę, gdy sięgnęłam po siatki z zakupami.
Strasznie twarda, aż mnie zatkało. Boli do dziś.
Poza tym mam serię wizyt u dentysty- mam "coś" bliżej niesprecyzowanego
w dziąśle, pomiędzy dwoma zębami. Ale nie tylko ja nie wiem co to- dentysta
chyba też nie, na rtg wygląda to jak "bąbelki".
******
Znacie termin "dieta paleo"?. No to okazuje się, że to najlepsza dieta dla
Hashimotowców i że tak naprawdę to ja na niej jestem.
Co prawda moje "Paleo" odbiega nieco od klasyki, ale odżywiam się głównie
proteinami, warzywami i owocami.
Dziś upichciłam "mieszankę warzywną", w skład której wchodziły:
duży bakłażan pokrojony w kostkę, dwie duże pieczarki, też podziabane
w kostkę, ćwiartka niedużej dyni, też pokostkowana, 6 szalotek pokrojonych
w półplasterki, pół słoiczka przecieru pomidorowego mojej ulubionej f-my
Dawtona, 3 łyżki oleju kokosowego i 4 grube plastry mojej roboty klopsa.
Z przypraw dodałam- curry, pieprz ziołowy, czosnek granulowany, kurkumę
sól i duuużo posiekanego koperku.
Rzecz należy zacząć od posiekania szalotek i przesmażeniu ich na oleju, potem
dodać pieczarki, potem resztę warzyw i przyprawy.
W czasie duszenia trzeba jednak dolać nieco wody, najlepiej gorącej. Na końcu
dodajemy mięso.
Oczywiście mięso, które dodamy może być różne - robiłam to również
z parówkami lub uduszonym kurczakiem lub z wędzoną piersią indyka.
Najważniejsze, że proces przygotowania tego dania jest krótki.
W ramach diety Paleo najbardziej niektórych śmieszą moje kanapki - a mnie
takie odpowiadają- kroję jabłko w plastry a na nich układam wędlinę lub
jakiś ser lub pokrojone w plastry jajko na twardo.
Z przekąsek to jadam jabłko pokrojone w kostkę z posiekanymi orzechami
włoskimi.
No i skoro jesteśmy przy kulinariach- ukwasiłam białą kapustę z burakami
startymi na grubej tarce.
Muszę gdzieś "wyczaić" jakąś poręczną małą szatkownicę - krojenie nożem
nawet tylko połowy główki zabawne nie jest.
W słoiku układałam warstwami kapustę, i buraki, soląc każdą warstwę ( niedużo,
tzw. "do smaku") i każdą warstwę ubijałam w słoiku tłuczkiem drewnianym.
Dziś, piątego dnia po zrobieniu, kapusta już nadaje się do jedzenia.
Mam zamiar jeszcze zakwasić jabłka i buraki.
Domowe kiszonki to samo zdrowie a roboty dużo przy tym nie ma.
Miłego weekendu wszystkim, takiego bez deszczu i wiatru;)
Kilka dni temu piałam jaki miałam cudny dzień, bo było super miłe spotkanie
z ulubionymi Dziewczynami, no ale jak to w życiu- hossa trwa krótko, bessa
znacznie dłużej.
Pomijam już kwestię pogody, no bo przecież jesień ma swoje prawa i nikt jej
nie zabroni chłostać nas deszczem i silnym wiatrem i chłodzić.
Nie podlega ustawom- żadnym.
W poniedziałek nawiedziły nas żona i córka zmarłego rok temu przyjaciela.
Odzyskałam przy okazji książki, które Mu pożyczyłam i gdy już po ich
wizycie znalazłam w jednej z nich Jego notatki odnośnie samochodu, zrobiło
mi się strasznie smutno.
Jego makabryczna choroba i odejście były tak niespodziewane, że aż
niewiarygodne. Strasznie kruche to nasze życie!
A one do dziś jakoś nie mogą się uporać ze sprawami, które powinny były
być załatwione jeszcze przed Jego odejściem.
Średniowieczne "memento mori" było całkiem niegłupie, chociaż cel tego
pamiętania był inny.
Środa zaowocowała moim spotkaniem III stopnia z klapą bagażnika naszego
samochodu- deszcz lał, a ona tak jakoś wolno się podnosiła, że palnęłam
częścią nadskroniową głowy w klapę, gdy sięgnęłam po siatki z zakupami.
Strasznie twarda, aż mnie zatkało. Boli do dziś.
Poza tym mam serię wizyt u dentysty- mam "coś" bliżej niesprecyzowanego
w dziąśle, pomiędzy dwoma zębami. Ale nie tylko ja nie wiem co to- dentysta
chyba też nie, na rtg wygląda to jak "bąbelki".
******
Znacie termin "dieta paleo"?. No to okazuje się, że to najlepsza dieta dla
Hashimotowców i że tak naprawdę to ja na niej jestem.
Co prawda moje "Paleo" odbiega nieco od klasyki, ale odżywiam się głównie
proteinami, warzywami i owocami.
Dziś upichciłam "mieszankę warzywną", w skład której wchodziły:
duży bakłażan pokrojony w kostkę, dwie duże pieczarki, też podziabane
w kostkę, ćwiartka niedużej dyni, też pokostkowana, 6 szalotek pokrojonych
w półplasterki, pół słoiczka przecieru pomidorowego mojej ulubionej f-my
Dawtona, 3 łyżki oleju kokosowego i 4 grube plastry mojej roboty klopsa.
Z przypraw dodałam- curry, pieprz ziołowy, czosnek granulowany, kurkumę
sól i duuużo posiekanego koperku.
Rzecz należy zacząć od posiekania szalotek i przesmażeniu ich na oleju, potem
dodać pieczarki, potem resztę warzyw i przyprawy.
W czasie duszenia trzeba jednak dolać nieco wody, najlepiej gorącej. Na końcu
dodajemy mięso.
Oczywiście mięso, które dodamy może być różne - robiłam to również
z parówkami lub uduszonym kurczakiem lub z wędzoną piersią indyka.
Najważniejsze, że proces przygotowania tego dania jest krótki.
W ramach diety Paleo najbardziej niektórych śmieszą moje kanapki - a mnie
takie odpowiadają- kroję jabłko w plastry a na nich układam wędlinę lub
jakiś ser lub pokrojone w plastry jajko na twardo.
Z przekąsek to jadam jabłko pokrojone w kostkę z posiekanymi orzechami
włoskimi.
No i skoro jesteśmy przy kulinariach- ukwasiłam białą kapustę z burakami
startymi na grubej tarce.
Muszę gdzieś "wyczaić" jakąś poręczną małą szatkownicę - krojenie nożem
nawet tylko połowy główki zabawne nie jest.
W słoiku układałam warstwami kapustę, i buraki, soląc każdą warstwę ( niedużo,
tzw. "do smaku") i każdą warstwę ubijałam w słoiku tłuczkiem drewnianym.
Dziś, piątego dnia po zrobieniu, kapusta już nadaje się do jedzenia.
Mam zamiar jeszcze zakwasić jabłka i buraki.
Domowe kiszonki to samo zdrowie a roboty dużo przy tym nie ma.
Miłego weekendu wszystkim, takiego bez deszczu i wiatru;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)