.....co poniektórzy mają już wakacje.
Jedni mają wakacje, a ja ciągle mam bardak pod oknami.
Ale jest postęp - mój ślubny, który zwykle marga tylko pod moim
adresem, tym razem zmienił adresata i zadzwonił do Działu Technicznego
naszej ADM i .....NAKRZYCZAŁ na pana kierownika.
Słuchałam wręcz oniemiała z wrażenia.
W pewnej chwili wrzasnął w słuchawkę "ja nie krzyczę, tylko mówię co mi
się nie podoba!" a ja przezornie wyszłam z pokoju by się swobodnie
wyśmiać.
Ale mała awanturka zaowocowała tym, że mam teraz loggię cudnie
odnowioną, wszystkie dziury i odpryski zaszpachlowane a całość jest
pięknie pomalowana, czego wcale nie było w planie tych robót.
Nawet gdy się tu wprowadzaliśmy 43 lata temu loggia nie była w tak
dobrym stanie.
Teraz czekam na pana od układania gresu - prawdopodobnie będzie ten
gres układał w weekend. Bardzo się ucieszył, że nam nie przeszkadza
fakt, że będzie pracował w sobotę i niedzielę.
Upał mi przeszkadza. Dziwne, bo przez wiele,wiele lat zupełnie mi nie
przeszkadzał. Śmiali się ze mnie, że powinnam służyć w Korpusie
Afrykańskim, z uwagi na moją odporność na wysokie temperatury.
No cóż, było,minęło, podobnie jak tyle innych rzeczy.
No a skoro gorąco to napiszę o czymś chłodnym.
W XX wieku uznano, że już nie ma na naszym globie żadnych nie
odkrytych terenów- wszystko juz znane i skatalogowane, nawet jakieś
małe odnózki dopływów Amazonki, skryte w głębokim lesie.
A tu nagle, w 1996 roku, na Antarktydzie, rosyjscy polarnicy odkryli
pod powierzchnią lodu o grubości 4 km olbrzymie jezioro.
Badania sejsmiczne wykazały, że jezioro ma długość 250 km, szerokość
50 km, głębokość- ponad 1200 m i zajmuje powierzchnię 15,500 km
kwadratowych.
Od 14 milionów lat jest całkowicie odizolowane od kontaktu ze słońcem, powietrzem i całym naziemnym życiem .Temperatura jego wody wynosi
+10 stopni C , co świadczy o jakimś podziemnym zródle ciepła.
Jezioro nazwano WOSTOK od rosyjskiej stacji polarnej, która znajduje się
zaledwie o 4 km powyżej tego jeziora.
I tu pierwsza ciekawostka -istnienie tego jeziora jak i innych podlodowych
jezior zostało przepowiedziane przez znanego uczonego Andrieja Kapicę
w latach 1955- 57.
Badaniem tego niezwykłego jeziora zajęli się Rosjanie i Amerykanie.
Dane z amerykańskich satelitów wykazały, że nad powierzchnią wód
jeziora istnieje przestrzeń wolna od lodu o wysokości ok. 800 metrów, a
w jego zachodniej części odnotowano silną anomalię magnetyczną.
W lutym 2000 roku dotychczasowy amerykański program badawczy
został wstrzymany, a wszystkich cywilnych specjalistów wycofano.
Kierowanie projektem przejęła Narodowa Agencja Bezpieczeństwa (NSA).
Do rosyjskiej stacji Wostok przybyli nowi specjaliści wyposażeni w ultra
drogi, super nowoczesny sprzęt badawczy. Wszystkie te zmiany toczyły się
w najgłębszej tajemnicy.
W jakiś czas potem, z australijskiej stacji Casey wyruszyły dwie ekstremalne turystki, planujące pokonać na nartach Antarktydą w poprzek.
Gdy przemierzały lodową pokrywę jeziora wylądował przy nich samolot USAF
i jego umundurowani pasażerowie kazali wejść turystkom na pokład,
twierdząc, że przylecieli by je ratować.
Co prawda turystki nie wzywały pomocy, ale w czasie marszu informowały
przez telefon satelitarny rodzinę i przyjaciół, że po powrocie opowiedzą im
"o czymś najzupełniej niewiarygodnym".
Gdy już znalazły się w domu nic nikomu nie opowiedziały, nie udzielały
żadnych wywiadów a zapowiedziana konferencja prasowa nigdy się nie
odbyła.
Od tego czasu wszystkie prace prowadzone w rejonie jeziora WOSTOK
mają status najwyższej tajności.
10 kwietnia 2013 roku uczeni rosyjscy otrzymali w drodze b.głębokiego
odwiertu rdzeń lodowy z głębokości ponad 3769,3m.
Znaleziono w nim nieznane wcześniej nauce gatunki bakterii, które
uzyskiwały energię z reakcji oksydacyjnych a nie z organicznych
związków chemicznych.
W lipcu 2013 roku, dzięki metodom metagenomiki, uczonym udało
się wyróżnić ponad 3500 gatunków żywych organizmów zamieszkujących
jezioro.
Prace prowadzone przez Amerykanów nadal okrywa głęboka tajemnica.
"Tajny XX wieka" przypomina, że w tym rejonie rosyjskie i amerykańskie satelity zwiadowcze niejednokrotnie odnotowywały starty UFO spod wody,
a wyniki badań podane do publicznej wiadomości są tylko swoistą
zasłoną dymną skrywającą prawdziwe badania prowadzone przez
Amerykanów.
Na podst. artykułu Wiktora Miednikowa, Nieznany Świat 6/2016
drewniana rzezba
czwartek, 30 czerwca 2016
wtorek, 28 czerwca 2016
Uśmiechnij się....
....bo to łańcuszek zdarzeń.
Prezes wzywa sekretarkę:
-Pani Halinko, jedziemy na weekend do Czech. Proszę się spakować.
Sekretarka po przyjściu do domu mówi do męża:
-Krystian, jadę z szefem w delegację. Bedziesz musiał poradzić sobie sam,
biedaku.
Facet dzwoni do kochanki:
-Weronika, jest dobrze. Stara wyjeżdża na weekend, zabawimy się nieco.
Kochanka, nauczycielka matematyki w gimnazjum telefonuje do swego
ucznia:
-Kamilek, będę zajęta w weekend.Korepetycje odwołane.
Zadowolony uczeń telefonuje do dziadka:
-Dziadku, mogę wpaść do ciebie w weekend, korki odwołane!
Dziadek (prezes) telefonuje do sekretarki:
-Pani Halinko, wyjazd odwołany, pojedziemy za tydzień.
Sekretarka dzwoni do męża:
-Krystian, szef odwołał wyjazd.
Facet dzwoni do kochanki:
-Weronika, beznadzieja. Stara zostaje w chacie.
Kochanka -nauczycielka telefonuje do ucznia:
-Kamil, korepetycje będą o 10 rano, w sobotę.
Uczeń dzwoni do dziadka:
-Dziadziu, lekcje jednak będą.Nie mogę do ciebie wpaść.
Dziadek -prezes do sekretarki:
- Pani Halinko, a jednak wyjeżdżamy w ten weekend.
Pamiętajcie - jeżeli nagle zmieniacie swe plany mogą z tego wyniknąć komplikacje dla wielu osób;))
na podst."Nieznany Świat 7/2016
Prezes wzywa sekretarkę:
-Pani Halinko, jedziemy na weekend do Czech. Proszę się spakować.
Sekretarka po przyjściu do domu mówi do męża:
-Krystian, jadę z szefem w delegację. Bedziesz musiał poradzić sobie sam,
biedaku.
Facet dzwoni do kochanki:
-Weronika, jest dobrze. Stara wyjeżdża na weekend, zabawimy się nieco.
Kochanka, nauczycielka matematyki w gimnazjum telefonuje do swego
ucznia:
-Kamilek, będę zajęta w weekend.Korepetycje odwołane.
Zadowolony uczeń telefonuje do dziadka:
-Dziadku, mogę wpaść do ciebie w weekend, korki odwołane!
Dziadek (prezes) telefonuje do sekretarki:
-Pani Halinko, wyjazd odwołany, pojedziemy za tydzień.
Sekretarka dzwoni do męża:
-Krystian, szef odwołał wyjazd.
Facet dzwoni do kochanki:
-Weronika, beznadzieja. Stara zostaje w chacie.
Kochanka -nauczycielka telefonuje do ucznia:
-Kamil, korepetycje będą o 10 rano, w sobotę.
Uczeń dzwoni do dziadka:
-Dziadziu, lekcje jednak będą.Nie mogę do ciebie wpaść.
Dziadek -prezes do sekretarki:
- Pani Halinko, a jednak wyjeżdżamy w ten weekend.
Pamiętajcie - jeżeli nagle zmieniacie swe plany mogą z tego wyniknąć komplikacje dla wielu osób;))
na podst."Nieznany Świat 7/2016
piątek, 24 czerwca 2016
Czarny piątek
Puszka Pandory została otwarta.
I nikt nie wie co z niej, oprócz wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej, jeszcze wyleci.
Scenariuszy jest kilka, a wśród nich również możliwość rozczłonkowania
Wielkiej Brytanii.
Bo Szkocja może teraz zażyczyć sobie oddzielenia się od WB, bo Szkotom akurat Unia Europejska bardzo pasuje.
Irlandia też się może odłączyć.
Nie da się ukryć, że chęć pana Camerona pozostania za wszelką cenę na
swym stanowisku, podpowiedziała Mu zorganizowanie referendum.
Nie przewidział, zupełnie jak pewna partia u nas, że część społeczeństwa
nie myśli ani perspektywicznie ani racjonalnie.
I zrobiło mi się tak jakoś smutno - nie dlatego, że darzę Brytyjczyków
jakimś gorącym uczuciem przyjazni lub miłości- smutno mi, bo idea
silnej, zjednoczonej Europy była i nadal mi jest bliska. I to bardzo.
I przyszła mi na myśl pewna piosenka, którą słyszałam będąc dzieckiem.
Na jakichś szkolnych występach dzieciaki brały udział w przedstawieniu,
którego ideą przewodnią była krytyka postępowania USA, dążącego
ponoć do III wojny światowej i chórek śpiewał co jakiś czas:
"świat już za długo był spokojny, my chcemy wojny, my chcemy wojny".
Wszędzie ożywają ruchy nacjonalistyczne, a to do niczego dobrego nie
prowadzi.
Czyżby ludziom znudził się spokój, względny dobrobyt i stabilizacja?
A może część z nas jest obciążona jakimiś zmutowanymi genami i dla
tych osób stabilizacja, jest po prostu nudna i męcząca?
I jest mi dziś bardzo smutno i szaro, choć słońce świeci obłędnie i żar
leje się z nieba.
Miłego weekendu Wam życzę;)
I nikt nie wie co z niej, oprócz wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej, jeszcze wyleci.
Scenariuszy jest kilka, a wśród nich również możliwość rozczłonkowania
Wielkiej Brytanii.
Bo Szkocja może teraz zażyczyć sobie oddzielenia się od WB, bo Szkotom akurat Unia Europejska bardzo pasuje.
Irlandia też się może odłączyć.
Nie da się ukryć, że chęć pana Camerona pozostania za wszelką cenę na
swym stanowisku, podpowiedziała Mu zorganizowanie referendum.
Nie przewidział, zupełnie jak pewna partia u nas, że część społeczeństwa
nie myśli ani perspektywicznie ani racjonalnie.
I zrobiło mi się tak jakoś smutno - nie dlatego, że darzę Brytyjczyków
jakimś gorącym uczuciem przyjazni lub miłości- smutno mi, bo idea
silnej, zjednoczonej Europy była i nadal mi jest bliska. I to bardzo.
I przyszła mi na myśl pewna piosenka, którą słyszałam będąc dzieckiem.
Na jakichś szkolnych występach dzieciaki brały udział w przedstawieniu,
którego ideą przewodnią była krytyka postępowania USA, dążącego
ponoć do III wojny światowej i chórek śpiewał co jakiś czas:
"świat już za długo był spokojny, my chcemy wojny, my chcemy wojny".
Wszędzie ożywają ruchy nacjonalistyczne, a to do niczego dobrego nie
prowadzi.
Czyżby ludziom znudził się spokój, względny dobrobyt i stabilizacja?
A może część z nas jest obciążona jakimiś zmutowanymi genami i dla
tych osób stabilizacja, jest po prostu nudna i męcząca?
I jest mi dziś bardzo smutno i szaro, choć słońce świeci obłędnie i żar
leje się z nieba.
Miłego weekendu Wam życzę;)
środa, 22 czerwca 2016
Mix
Właściwie to jestem wpieniona- 9 czerwca ekipa wkroczyła na moją loggię.
Dziś jest 22 czerwca i nadal mam totalny bajzel, co udokumentowałam
przed chwilą na zdjęciach:
Zdjęcia robiłam przed chwilą. Tak właśnie panowie robole zostawiają
codziennie swe miejsce pracy.
Owszem, mam nową wylewkę na loggii , ale oczywiście ściany wciąż
nie są pomalowane, a poza tym zachlapali mi cementem lub czymś
w tym stylu mój daszek z poliwęglanu i nie mam wielkiej nadziei, że
to się da oczyścić.
Okna moje wyglądają jak po przejściu burzy cementowej, bo wczoraj
cięli w dwóch miejscach tę nową, już wyschniętą podłogę loggii by zrobić
w niej rowki, które następnie zalano silikonem.
Ma to podobno zapobiec pękaniu podłogi. Pożyjemy- zobaczymy.
Wściekam się, bo nie mogę się dowiedzieć po jakim czasie od
położenia tej nowej podłogi można na niej położyć gres.
Mam już trzy opinie - po kilku dniach, po dwóch lub czterech tygodniach,
po 2 miesiącach. Gorzej, że teraz jest sezon budowlany i najzwyczajniej
w świecie wszyscy już nie mają wolnych terminów, na tak mało
atrakcyjną robótkę. Może i mało atrakcyjna, ale przez to i kosztowna-
sama robocizna będzie zapewne kosztowała 500- 600 zł. Oczywiście
materiały pomocnicze ja kupuję.
Przy tym wszystkim koszt zakupionego już gresu jest śmiesznie niski.
Jeżeli ktoś z Was wie jaki jest "czas ochronny" dla świeżo zrobionej
podłogi balkonowej, to niech się ze mną podzieli tą tajemnicą, proszę:)
Poza tym jestem śpiąca jak kot po nocy pełnej wrażeń- poszłam spać
około pierwszej po północy, a pobudkę miałam około 5,45.
No cóż, takie życie w remontami w tle.
Ciekawa jestem czy ADM odrestauruje nam trawnik. Bo teraz na nim
więcej zaprawy niż trawy i normalnej ziemi.
A do tego dziś było gorąco i choć było słońce to biomet ponoć jest
niekorzystny.
Dziś jest 22 czerwca i nadal mam totalny bajzel, co udokumentowałam
przed chwilą na zdjęciach:
Zdjęcia robiłam przed chwilą. Tak właśnie panowie robole zostawiają
codziennie swe miejsce pracy.
Owszem, mam nową wylewkę na loggii , ale oczywiście ściany wciąż
nie są pomalowane, a poza tym zachlapali mi cementem lub czymś
w tym stylu mój daszek z poliwęglanu i nie mam wielkiej nadziei, że
to się da oczyścić.
Okna moje wyglądają jak po przejściu burzy cementowej, bo wczoraj
cięli w dwóch miejscach tę nową, już wyschniętą podłogę loggii by zrobić
w niej rowki, które następnie zalano silikonem.
Ma to podobno zapobiec pękaniu podłogi. Pożyjemy- zobaczymy.
Wściekam się, bo nie mogę się dowiedzieć po jakim czasie od
położenia tej nowej podłogi można na niej położyć gres.
Mam już trzy opinie - po kilku dniach, po dwóch lub czterech tygodniach,
po 2 miesiącach. Gorzej, że teraz jest sezon budowlany i najzwyczajniej
w świecie wszyscy już nie mają wolnych terminów, na tak mało
atrakcyjną robótkę. Może i mało atrakcyjna, ale przez to i kosztowna-
sama robocizna będzie zapewne kosztowała 500- 600 zł. Oczywiście
materiały pomocnicze ja kupuję.
Przy tym wszystkim koszt zakupionego już gresu jest śmiesznie niski.
Jeżeli ktoś z Was wie jaki jest "czas ochronny" dla świeżo zrobionej
podłogi balkonowej, to niech się ze mną podzieli tą tajemnicą, proszę:)
Poza tym jestem śpiąca jak kot po nocy pełnej wrażeń- poszłam spać
około pierwszej po północy, a pobudkę miałam około 5,45.
No cóż, takie życie w remontami w tle.
Ciekawa jestem czy ADM odrestauruje nam trawnik. Bo teraz na nim
więcej zaprawy niż trawy i normalnej ziemi.
A do tego dziś było gorąco i choć było słońce to biomet ponoć jest
niekorzystny.
poniedziałek, 20 czerwca 2016
Paluszki mnie bolą.....
....bo się naplotłam w ciągu dwóch dni nieco koralików.
Wpierw zrobiłam bransoletkę techniką ściegu kwadratowego.
Ścieg wytrzymały ale strasznie powoli się to plecie. Potem dość długo
i intensywnie kombinowałam jaki zrobić naszyjnik. Cały problem
w tym, że koraliki w kolorze turkusu już same z siebie są dość
dekoracyjne, a naszyjnik miał mieć co najmniej dwa zastosowania-
miał być raz w komplecie z bransoletką, lub w komplecie z kolczykami.
Trzeci wariant przewidywał duet bransoletka + kolczyki.
Po naprawdę długim namyśle uplotłam coś takiego:
Mam nadzieję, że adresatka będzie zadowolona, bo turkus to jej
ulubiony kolor.
Gdyby nie dziki pośpiech to poszukałabym maleńkich toho 15
w kolorze miedzi, bo kolor miedzi świetnie współgra z turkusem.
No a tak to połączyłam turkus z czernią.
"Kwiatki" kolczyków i mini wisiorek zrobione są z czarnych kryształków. Bransoletka też "dostała" kryształki - trzy.
No to idę masować paluszki.
Wpierw zrobiłam bransoletkę techniką ściegu kwadratowego.
Ścieg wytrzymały ale strasznie powoli się to plecie. Potem dość długo
i intensywnie kombinowałam jaki zrobić naszyjnik. Cały problem
w tym, że koraliki w kolorze turkusu już same z siebie są dość
dekoracyjne, a naszyjnik miał mieć co najmniej dwa zastosowania-
miał być raz w komplecie z bransoletką, lub w komplecie z kolczykami.
Trzeci wariant przewidywał duet bransoletka + kolczyki.
Po naprawdę długim namyśle uplotłam coś takiego:
Mam nadzieję, że adresatka będzie zadowolona, bo turkus to jej
ulubiony kolor.
Gdyby nie dziki pośpiech to poszukałabym maleńkich toho 15
w kolorze miedzi, bo kolor miedzi świetnie współgra z turkusem.
No a tak to połączyłam turkus z czernią.
"Kwiatki" kolczyków i mini wisiorek zrobione są z czarnych kryształków. Bransoletka też "dostała" kryształki - trzy.
No to idę masować paluszki.
sobota, 18 czerwca 2016
Mijający tydzień
Najlepszym dniem mijającego tygodnia był dla mnie czwartek - nie tylko
były sprzyjające warunki meteo ale spotkałam się z dwiema uroczymi, a do tego kochanymi koleżankami.
Czasem mamy trudności by się spotkać, bo wszystkie jesteśmy emerytkami,
a więc notorycznie dla każdej z nas dzień jest za krótki a obowiązków jakby
nieco zbyt dużo.
Spotkanie było w kawiarni w Ogrodzie Botanicznym. Otaczała nas zieleń
w różnych odcieniach i kształtach, poprzetykana kolorami różnych kwiatów,
ptaki popisywały się swymi trelami i....odwiedzała nasz stolik maleńka
sikorka, która postanowiła spróbować tego, co znajdowało się na naszych
talerzykach. Ptaszyna maleńka, ale bardzo odważna.
*****
Prace na loggii postępują, chociaż wczoraj zostały przerwane nagłą wichurą
i wściekłym deszczem. Przez kilka chwil nic nie było widać poprzez ścianę
deszczu. Połamało na osiedlu nieco gałęzi i kilka niedużych drzewek.
Dziś już zakupiliśmy gres mrozoodporny (kolor- capucino? kawa z mlekiem?),
farbę do malowania balustrady (ciemna zieleń, czyli kolor taki jaki był), nową drabinkę dla mnie, bo z poprzedniej z trudem dosięgałam do karniszy i
upinanie firanek lub zasłon było niezłym dla mnie wyzwaniem, a do tego
wreszcie udało mi się kupić fajny, niski podnóżek.
A wszystko kupiliśmy w jednym miejscu, czyli w jednym ze sklepów sieci
Le Roy Merlin, w dzielnicy Skorosze. W moim odczuciu to jeden z najlepiej zaopatrzonych sklepów tej sieci w moim mieście. I już planuję tam następną wyprawę, bo zobaczyłam ,że jest tam bardzo duży wybór balkonowej zieleni.
*****
Zadziwiła mnie w tym tygodnia jedna rzecz - zostałam zaproszona na ślub
znajomej, o której zawsze myślałam, że jest mężatką.
Po prostu, gdy się poznałyśmy, nie dociekałam czy mężczyzna, z którym
mieszka jest czy nie jest jej "regularnym" mężem.
I dlatego, gdy zatelefonowała do mnie i nadała tekst: "słuchaj, owdowiałam
i wychodzę czym prędzej za mąż" to nie bardzo wiedziałam co mam mówić.
Wydukałam tylko: o, to przykre... ale nie dokończyłam zdania, bo znajoma
domyśliła się, że ja nie byłam nigdy wtajemniczona w jej życie intymne.
Okazuje się, że pan, z którym mieszka razem drobne trzydzieści lat, nie jest
jej mężem. A zmarł ten człowiek, który nie chciał jej dać rozwodu.
Ponieważ sprawa wlokła się latami, machnęła ręką na rozwód,zmieniła miejsce zamieszkania, tudzież zawód, zakupiła mieszkanie (na siebie, bo miała rozdzielność majątkową) i po jakimś czasie zamieszkała z mężczyzną, z którym jest do teraz.
Gdy tylko dowiedziała się, poprzez znajomych, że jej prawowity małżonek
przeniósł się w zaświaty, postanowiła wziąć ślub ze swym partnerem.
Nie było miłe spotkanie się z rodziną zmarłego - pierwsze co usłyszała, to
informacja, że nie należy jej się żaden spadek. Potem były cyrki by wydostać
od rodziny oryginał aktu zgonu. No cóż, bywa i tak. Gdy już załatwiła
wszystkie sprawy związane z przeszłością, zajęła się terazniejszością i tym
samym przyszłością.
Bo jeśli coś się jej stanie , np. umrze pierwsza, jej partner zostanie "na
lodzie" i bez mieszkania. Jak zapewne wiecie, to w Polsce osoby pozostające
w związku partnerskim mają dokładnie "przechlapane", są pozbawione
wszelkich praw. Wszystko dziedziczy rodzina zmarłego partnera, nawet jeśli wieki całe nie utrzymywała ze zmarłym kontaktów, a partner zmarłego
ponosił część wydatków związanych z prowadzeniem wspólnego gospodarstwa
ze zmarłą osobą.
Oczywiście wystarczy im do szczęścia ślub cywilny. Będzie poza stolicą,
w rodzinnym mieście partnera.
Zabawne, ale w warszawskim USC brak szybkich terminów.
Nie ukrywają, bo i po co, że ten ślub jest w pewnym sensie wymuszony i
gdyby nie te niedoważone przepisy wcale by ślubu nie brali.
Podejrzewam, że u nas nigdy nie zostanie rozwiązana kwestia związków
partnerskich.
A są kraje, (i to całkiem blisko), w których przepisy zabezpieczają interesy
osób żyjących w związku partnerskim -wystarcza zgłoszenie tego faktu
w urzędzie.
No ale w kraju, w którym króluje histeria kościelna- rzecz jest niemożliwa.
były sprzyjające warunki meteo ale spotkałam się z dwiema uroczymi, a do tego kochanymi koleżankami.
Czasem mamy trudności by się spotkać, bo wszystkie jesteśmy emerytkami,
a więc notorycznie dla każdej z nas dzień jest za krótki a obowiązków jakby
nieco zbyt dużo.
Spotkanie było w kawiarni w Ogrodzie Botanicznym. Otaczała nas zieleń
w różnych odcieniach i kształtach, poprzetykana kolorami różnych kwiatów,
ptaki popisywały się swymi trelami i....odwiedzała nasz stolik maleńka
sikorka, która postanowiła spróbować tego, co znajdowało się na naszych
talerzykach. Ptaszyna maleńka, ale bardzo odważna.
*****
Prace na loggii postępują, chociaż wczoraj zostały przerwane nagłą wichurą
i wściekłym deszczem. Przez kilka chwil nic nie było widać poprzez ścianę
deszczu. Połamało na osiedlu nieco gałęzi i kilka niedużych drzewek.
Dziś już zakupiliśmy gres mrozoodporny (kolor- capucino? kawa z mlekiem?),
farbę do malowania balustrady (ciemna zieleń, czyli kolor taki jaki był), nową drabinkę dla mnie, bo z poprzedniej z trudem dosięgałam do karniszy i
upinanie firanek lub zasłon było niezłym dla mnie wyzwaniem, a do tego
wreszcie udało mi się kupić fajny, niski podnóżek.
A wszystko kupiliśmy w jednym miejscu, czyli w jednym ze sklepów sieci
Le Roy Merlin, w dzielnicy Skorosze. W moim odczuciu to jeden z najlepiej zaopatrzonych sklepów tej sieci w moim mieście. I już planuję tam następną wyprawę, bo zobaczyłam ,że jest tam bardzo duży wybór balkonowej zieleni.
*****
Zadziwiła mnie w tym tygodnia jedna rzecz - zostałam zaproszona na ślub
znajomej, o której zawsze myślałam, że jest mężatką.
Po prostu, gdy się poznałyśmy, nie dociekałam czy mężczyzna, z którym
mieszka jest czy nie jest jej "regularnym" mężem.
I dlatego, gdy zatelefonowała do mnie i nadała tekst: "słuchaj, owdowiałam
i wychodzę czym prędzej za mąż" to nie bardzo wiedziałam co mam mówić.
Wydukałam tylko: o, to przykre... ale nie dokończyłam zdania, bo znajoma
domyśliła się, że ja nie byłam nigdy wtajemniczona w jej życie intymne.
Okazuje się, że pan, z którym mieszka razem drobne trzydzieści lat, nie jest
jej mężem. A zmarł ten człowiek, który nie chciał jej dać rozwodu.
Ponieważ sprawa wlokła się latami, machnęła ręką na rozwód,zmieniła miejsce zamieszkania, tudzież zawód, zakupiła mieszkanie (na siebie, bo miała rozdzielność majątkową) i po jakimś czasie zamieszkała z mężczyzną, z którym jest do teraz.
Gdy tylko dowiedziała się, poprzez znajomych, że jej prawowity małżonek
przeniósł się w zaświaty, postanowiła wziąć ślub ze swym partnerem.
Nie było miłe spotkanie się z rodziną zmarłego - pierwsze co usłyszała, to
informacja, że nie należy jej się żaden spadek. Potem były cyrki by wydostać
od rodziny oryginał aktu zgonu. No cóż, bywa i tak. Gdy już załatwiła
wszystkie sprawy związane z przeszłością, zajęła się terazniejszością i tym
samym przyszłością.
Bo jeśli coś się jej stanie , np. umrze pierwsza, jej partner zostanie "na
lodzie" i bez mieszkania. Jak zapewne wiecie, to w Polsce osoby pozostające
w związku partnerskim mają dokładnie "przechlapane", są pozbawione
wszelkich praw. Wszystko dziedziczy rodzina zmarłego partnera, nawet jeśli wieki całe nie utrzymywała ze zmarłym kontaktów, a partner zmarłego
ponosił część wydatków związanych z prowadzeniem wspólnego gospodarstwa
ze zmarłą osobą.
Oczywiście wystarczy im do szczęścia ślub cywilny. Będzie poza stolicą,
w rodzinnym mieście partnera.
Zabawne, ale w warszawskim USC brak szybkich terminów.
Nie ukrywają, bo i po co, że ten ślub jest w pewnym sensie wymuszony i
gdyby nie te niedoważone przepisy wcale by ślubu nie brali.
Podejrzewam, że u nas nigdy nie zostanie rozwiązana kwestia związków
partnerskich.
A są kraje, (i to całkiem blisko), w których przepisy zabezpieczają interesy
osób żyjących w związku partnerskim -wystarcza zgłoszenie tego faktu
w urzędzie.
No ale w kraju, w którym króluje histeria kościelna- rzecz jest niemożliwa.
poniedziałek, 13 czerwca 2016
Ogłoszenie parafialne
Uprzejmie wszystkich informuję, że właśnie miałam napad sklerozy i ostatni post jest do przeczytania na moim drugim blogu.
Dla niezorientowanych: wystarczy kliknąć na prawym marginesie na obrazek Klimta pod napisem "zapraszam na mój drugi blog".
Dla niezorientowanych: wystarczy kliknąć na prawym marginesie na obrazek Klimta pod napisem "zapraszam na mój drugi blog".
czwartek, 9 czerwca 2016
Mix
Wczorajsze popołudnie zakłócił nam dzwięk domofonu. Mój spojrzał się
na mnie pytająco- umawiałaś się z kimś?- zapytał.
Pokręciłam przecząco głową i odpowiedziałam wymijająco- chyba nie?-
i poczłapałam do domofonu.
W słuchawce męski, lekko schrypnięty głos poinformował mnie, że rano,
o godz. 7.00 zaczną prace remontowe na mojej loggii, więc powinnam ją:
a) opróżnić doszczętnie,bo na parapecie jeszcze stoją doniczki
b) otworzyć kratę
Z lekka mnie przytkało, bo nie zwykłam ostatnio wstawać o świcie.
Męski głos z domofonu wydedukował, że rozmawia z jakąś niedojdą i tak
na wszelki wypadek zapytał, czy aby wszystko zrozumiałam.
Nie - odpowiedziałam szczerze- nie rozumiem dlaczego dopiero o siódmej
rano a nie np. o szóstej lub o piątej ?
Głos zaniemówił i po kilku długich sekundach odpowiedział - bo my zawsze
zaczynamy o siódmej. I będziemy pracować do osiemnastej.
Co jest niezgodne z regulaminem pracy- dokończyłam za niego.
W końcu, już po ludzku powiedziałam "dobrze, otworzę kratę" i pożegnałam
głos.
Dziś zwlokłam się o świcie, dokończyłam opróżnianie loggii, otworzyłam
kratę , zamknęłam szczelnie okna, zasłoniłam je żaluzjami.
Zarzuciłam na dziś działalność "koralikową", przeniosłam swe zwłoki do
drugiego pokoju i czekałam w napięciu na warkot wiertła.
Owi pracowicie ludzie przywlekli się około godz. 13,00 i do 17,30 ryli świdrem
skrupulatnie podłogę na mojej loggii.
Niech mi ktoś wytłumaczy po jakie licho musiałam się zwlec z łóżka o świcie?
*****
Zaczynam czytać książkę "Słowiańscy królowie Lechii. Polska Starożytna".
I zastanawiam się ile lat musi jeszcze upłynąć, by w szkołach dzieci zaczęły
się uczyć, że historia Polski jest starsza o całe 1000 lat w stosunku do daty
podawanej obecnie.
Książka powstała w oparciu o ponad 50 kronik i materiałów żródłowych
polskich i zagranicznych oraz 36 starych map cudzoziemskich.
Jest to pierwsza publikacja na temat organizacji władzy i funkcjonowania
Lechii, czyli starożytnej Polski, zwanej też Imperium Lechitów, Scytią
Europejską lub Sarmacją Europejską.
Znajdziemy tu opis terytorium Lechii, jej gospodarki, handlu, budowy miast,
grodów, portów, żeglugi, głównych wojen i bitew.
Dowiemy się tu również o najnowszych wynikach badań genetycznych
Ario-Słowian, prowadzonych w latach 2010-2013 przez laboratoria polskie
i zagraniczne.
A wszystko to potwierdzają ostatnie odkrycia polskich archeologów
dokonane w obrębie grodów, miast, osad obronnych i grobowców na terenie obecnej Polski.
I oczywiście, znów czuję się jak dziecko we mgle, bo zupełnie nie wiem,
dlaczego tak cicho jest o tych nowych archeologicznych odkryciach.
A może, tak jak w wielu innych przypadkach odkryć archeologicznych, to
co nie pasuje do raz napisanej historii skrzętnie się usuwa pod dywan
zapomnienia i chowa w przepastnych muzealnych szafach?
Książkę wydało wydawnictwo Bellona, nabyłam w empiku.
P.S.
Jak już zapewne wiecie, nie reklamuję niczego, nie zarabiam na blogu.
na mnie pytająco- umawiałaś się z kimś?- zapytał.
Pokręciłam przecząco głową i odpowiedziałam wymijająco- chyba nie?-
i poczłapałam do domofonu.
W słuchawce męski, lekko schrypnięty głos poinformował mnie, że rano,
o godz. 7.00 zaczną prace remontowe na mojej loggii, więc powinnam ją:
a) opróżnić doszczętnie,bo na parapecie jeszcze stoją doniczki
b) otworzyć kratę
Z lekka mnie przytkało, bo nie zwykłam ostatnio wstawać o świcie.
Męski głos z domofonu wydedukował, że rozmawia z jakąś niedojdą i tak
na wszelki wypadek zapytał, czy aby wszystko zrozumiałam.
Nie - odpowiedziałam szczerze- nie rozumiem dlaczego dopiero o siódmej
rano a nie np. o szóstej lub o piątej ?
Głos zaniemówił i po kilku długich sekundach odpowiedział - bo my zawsze
zaczynamy o siódmej. I będziemy pracować do osiemnastej.
Co jest niezgodne z regulaminem pracy- dokończyłam za niego.
W końcu, już po ludzku powiedziałam "dobrze, otworzę kratę" i pożegnałam
głos.
Dziś zwlokłam się o świcie, dokończyłam opróżnianie loggii, otworzyłam
kratę , zamknęłam szczelnie okna, zasłoniłam je żaluzjami.
Zarzuciłam na dziś działalność "koralikową", przeniosłam swe zwłoki do
drugiego pokoju i czekałam w napięciu na warkot wiertła.
Owi pracowicie ludzie przywlekli się około godz. 13,00 i do 17,30 ryli świdrem
skrupulatnie podłogę na mojej loggii.
Niech mi ktoś wytłumaczy po jakie licho musiałam się zwlec z łóżka o świcie?
*****
Zaczynam czytać książkę "Słowiańscy królowie Lechii. Polska Starożytna".
I zastanawiam się ile lat musi jeszcze upłynąć, by w szkołach dzieci zaczęły
się uczyć, że historia Polski jest starsza o całe 1000 lat w stosunku do daty
podawanej obecnie.
Książka powstała w oparciu o ponad 50 kronik i materiałów żródłowych
polskich i zagranicznych oraz 36 starych map cudzoziemskich.
Jest to pierwsza publikacja na temat organizacji władzy i funkcjonowania
Lechii, czyli starożytnej Polski, zwanej też Imperium Lechitów, Scytią
Europejską lub Sarmacją Europejską.
Znajdziemy tu opis terytorium Lechii, jej gospodarki, handlu, budowy miast,
grodów, portów, żeglugi, głównych wojen i bitew.
Dowiemy się tu również o najnowszych wynikach badań genetycznych
Ario-Słowian, prowadzonych w latach 2010-2013 przez laboratoria polskie
i zagraniczne.
A wszystko to potwierdzają ostatnie odkrycia polskich archeologów
dokonane w obrębie grodów, miast, osad obronnych i grobowców na terenie obecnej Polski.
I oczywiście, znów czuję się jak dziecko we mgle, bo zupełnie nie wiem,
dlaczego tak cicho jest o tych nowych archeologicznych odkryciach.
A może, tak jak w wielu innych przypadkach odkryć archeologicznych, to
co nie pasuje do raz napisanej historii skrzętnie się usuwa pod dywan
zapomnienia i chowa w przepastnych muzealnych szafach?
Książkę wydało wydawnictwo Bellona, nabyłam w empiku.
P.S.
Jak już zapewne wiecie, nie reklamuję niczego, nie zarabiam na blogu.
poniedziałek, 6 czerwca 2016
Co tam słychać w Watykanie???
Oooo, jak zwykle- co innego słychać oficjalnie, a co innego za zamkniętymi
szczelnie drzwiami.
A rzecz cała dotyczy zjawiska transkomunikacji, czyli łączności ze zmarłymi
za pomocą urządzeń elektronicznych.
Ogólnie rzecz ujmując stosunek Kościoła katolickiego jest nieco pokrętny-
z jednej strony oficjalnie zabrania się wiernym uczestniczenia w seansach mających na celu nawiązywanie kontaktów ze Światem Zmarłych, ale
jednocześnie wielu wykształconych duchownych, z doktorskimi tytułami,
często zajmujących wysokie stanowiska w hierarchii kościelnej, propaguje
elektroniczną łączność z zaświatami.
Kościół rzymski zainteresował się transkomunikacją po pewnym incydencie,
który miał miejsce we wrześniu 1952 roku, podczas prac dwóch księży nad
wyeliminowaniem szumów z nagrań chorałów gregoriańskich.
Ówczesny sprzęt był wtedy (w porównaniu z dzisiejszym) nieco zawodny,
a taśma magnetofonowa dość często się zrywała i wtedy jeden z
duchownych, o.Gemelli, wykrzykiwał- "och tato,pomóż mi".
Kilka dni pózniej , po ukończeniu prac, duchowny przesłuchiwał taśmę i...
zamiast chorału usłyszał głos swego zmarłego ojca: -"Oczywiście, że ci
pomagam. Zawsze jestem przy Tobie".
Zdumiony zawezwał swego współpracownika i odtworzyli ponownie
nagranie i tym razem obaj usłyszeli głos ojca ks. Gemelli, który zwracał się
do syna, używając przy tym jego przezwiska z lat dzieciństwa.
O całym wydarzeniu obaj zakonnicy poinformowali papieża Piusa XII.
Papież uznał, że istnienie tego głosu jest faktem naukowym i nie ma nic wspólnego ze spirytyzmem, bo magnetofon jest przedmiotem całkowicie
obiektywnym. Po prostu odbiera i zapisuje jedynie fale dzwiękowe, niezależnie
skąd pochodzą. A ten eksperyment okaże się kamieniem węgielnym dla
studiów naukowych, które umocnią ludzką wiarę w przyszłe życie.
Nie wiem czy wiecie,że papież Pius XII doprowadził do otwarcia nowoczesnego
centrum radiowego w Santa Maria di Galeria, a audiowizualnym środkom
masowego przekazu poświęcił w 1957 r. obszerną encyklikę "Miranda
Prorsus".
Ks. Gemelli (jeden z fundatorów kliniki Gemelli), który usłyszał głos swego
ojca z taśmy, nie należał do rozhisteryzowanych duchownych. Do zakonu
franciszkanów wstąpił w wieku lat 25, po ukończeniu studiów medycznych,
miał umysł ścisły, a w Kościele zajmował się miedzy innymi badaniem
stygmatów, które uznawał za efekt histerii, między innymi wydał druzgocące
świadectwo na temat o.Pio.
Od czasu pierwszych kontaktów drogą transkomunikacji rozpoczęły się
intensywne badania tego zjawiska. Zajmowali się nim zarówno duchowni jak
i laiccy naukowcy.
Badania Watykanu nad tym tematem nadal trwają, tyle tylko, że za szczelnie
zamkniętymi drzwiami i Watykan nie ujawnia obecnie ich wyników.
Prominentny teolog watykański, Gino Concetti , w 1966 roku udzielił wywiadu,
w którym stwierdził, że zajmowanie się transkomunikacją nie jest grzechem, o ile czyni się to w dobrej wierze. Niestety nie ma wyjaśnienia pojęcia "dobra wiara".
W gronie księży pozytywnie nastawionych do badań zjawiska
transkomunikacji poczesne miejsce zajmuje belgijski ksiądz Jean Martin,
z wykształcenia filozof.
To jeden z niewielu księży, który jest jest przekonany, że nie tylko ludzie dostępują życia po życiu, ale dotyczy ono również naszych braci
mniejszych. Swoje doświadczenia w tym zakresie opisał w książce "Kapłan,medium i pies.Rozmowy z naszymi zmarłymi zwierzętami".
Niestety książka ta nie została przetłumaczona na język polski.
Za to w sierpniu ukaże się w jednym z miesięczników wywiad z księdzem
Jeanem Martinem nt. transkomunikacji.
Zapewne nie oprę się pokusie, przeczytam i ....może coś napiszę.
szczelnie drzwiami.
A rzecz cała dotyczy zjawiska transkomunikacji, czyli łączności ze zmarłymi
za pomocą urządzeń elektronicznych.
Ogólnie rzecz ujmując stosunek Kościoła katolickiego jest nieco pokrętny-
z jednej strony oficjalnie zabrania się wiernym uczestniczenia w seansach mających na celu nawiązywanie kontaktów ze Światem Zmarłych, ale
jednocześnie wielu wykształconych duchownych, z doktorskimi tytułami,
często zajmujących wysokie stanowiska w hierarchii kościelnej, propaguje
elektroniczną łączność z zaświatami.
Kościół rzymski zainteresował się transkomunikacją po pewnym incydencie,
który miał miejsce we wrześniu 1952 roku, podczas prac dwóch księży nad
wyeliminowaniem szumów z nagrań chorałów gregoriańskich.
Ówczesny sprzęt był wtedy (w porównaniu z dzisiejszym) nieco zawodny,
a taśma magnetofonowa dość często się zrywała i wtedy jeden z
duchownych, o.Gemelli, wykrzykiwał- "och tato,pomóż mi".
Kilka dni pózniej , po ukończeniu prac, duchowny przesłuchiwał taśmę i...
zamiast chorału usłyszał głos swego zmarłego ojca: -"Oczywiście, że ci
pomagam. Zawsze jestem przy Tobie".
Zdumiony zawezwał swego współpracownika i odtworzyli ponownie
nagranie i tym razem obaj usłyszeli głos ojca ks. Gemelli, który zwracał się
do syna, używając przy tym jego przezwiska z lat dzieciństwa.
O całym wydarzeniu obaj zakonnicy poinformowali papieża Piusa XII.
Papież uznał, że istnienie tego głosu jest faktem naukowym i nie ma nic wspólnego ze spirytyzmem, bo magnetofon jest przedmiotem całkowicie
obiektywnym. Po prostu odbiera i zapisuje jedynie fale dzwiękowe, niezależnie
skąd pochodzą. A ten eksperyment okaże się kamieniem węgielnym dla
studiów naukowych, które umocnią ludzką wiarę w przyszłe życie.
Nie wiem czy wiecie,że papież Pius XII doprowadził do otwarcia nowoczesnego
centrum radiowego w Santa Maria di Galeria, a audiowizualnym środkom
masowego przekazu poświęcił w 1957 r. obszerną encyklikę "Miranda
Prorsus".
Ks. Gemelli (jeden z fundatorów kliniki Gemelli), który usłyszał głos swego
ojca z taśmy, nie należał do rozhisteryzowanych duchownych. Do zakonu
franciszkanów wstąpił w wieku lat 25, po ukończeniu studiów medycznych,
miał umysł ścisły, a w Kościele zajmował się miedzy innymi badaniem
stygmatów, które uznawał za efekt histerii, między innymi wydał druzgocące
świadectwo na temat o.Pio.
Od czasu pierwszych kontaktów drogą transkomunikacji rozpoczęły się
intensywne badania tego zjawiska. Zajmowali się nim zarówno duchowni jak
i laiccy naukowcy.
Badania Watykanu nad tym tematem nadal trwają, tyle tylko, że za szczelnie
zamkniętymi drzwiami i Watykan nie ujawnia obecnie ich wyników.
Prominentny teolog watykański, Gino Concetti , w 1966 roku udzielił wywiadu,
w którym stwierdził, że zajmowanie się transkomunikacją nie jest grzechem, o ile czyni się to w dobrej wierze. Niestety nie ma wyjaśnienia pojęcia "dobra wiara".
W gronie księży pozytywnie nastawionych do badań zjawiska
transkomunikacji poczesne miejsce zajmuje belgijski ksiądz Jean Martin,
z wykształcenia filozof.
To jeden z niewielu księży, który jest jest przekonany, że nie tylko ludzie dostępują życia po życiu, ale dotyczy ono również naszych braci
mniejszych. Swoje doświadczenia w tym zakresie opisał w książce "Kapłan,medium i pies.Rozmowy z naszymi zmarłymi zwierzętami".
Niestety książka ta nie została przetłumaczona na język polski.
Za to w sierpniu ukaże się w jednym z miesięczników wywiad z księdzem
Jeanem Martinem nt. transkomunikacji.
Zapewne nie oprę się pokusie, przeczytam i ....może coś napiszę.
sobota, 4 czerwca 2016
Czy róże......
.......rozkwitają nocą???
Bo gdy weszłam dziś rano do kuchni, za oknem pyszniły się moje
"podkuchenne" róże:
Wczoraj było zaledwie kilka, a teraz orgia czerwieni.
I teraz pozostaje sobie życzyć by nie nadszedł jakiś upiorny grad
i nie zniszczył tych pięknych kwiatów.
A nasze peonie wyraznie strajkują - nawet pół pączka nie ma!
W ubiegłym roku był jeden, jedyny kwiatek a i to niedługo, bo
wyraznie się komuś spodobał i pewnego ranka - zniknął.
Śmieliśmy się, że pewnie jakiś kot go zerwał dla swej wybranki,
bo na tym naszym zacisznym trawniku notorycznie urzędują koty.
Albo wygrzewają się w słońcu pod żywopłotem gdy jeszcze nie ma
upału, albo wczołgują się pod płożący jałowiec i tam przesypiają upał.
Dookoła trawnika jest bardzo gęsty żywopłot, więc żaden pies nie
zakłóca kotom spokoju.
Bo gdy weszłam dziś rano do kuchni, za oknem pyszniły się moje
"podkuchenne" róże:
Wczoraj było zaledwie kilka, a teraz orgia czerwieni.
I teraz pozostaje sobie życzyć by nie nadszedł jakiś upiorny grad
i nie zniszczył tych pięknych kwiatów.
A nasze peonie wyraznie strajkują - nawet pół pączka nie ma!
W ubiegłym roku był jeden, jedyny kwiatek a i to niedługo, bo
wyraznie się komuś spodobał i pewnego ranka - zniknął.
Śmieliśmy się, że pewnie jakiś kot go zerwał dla swej wybranki,
bo na tym naszym zacisznym trawniku notorycznie urzędują koty.
Albo wygrzewają się w słońcu pod żywopłotem gdy jeszcze nie ma
upału, albo wczołgują się pod płożący jałowiec i tam przesypiają upał.
Dookoła trawnika jest bardzo gęsty żywopłot, więc żaden pies nie
zakłóca kotom spokoju.
piątek, 3 czerwca 2016
Jak zwykle ostatnio.....
......post o niczym ważnym.
Od niemal tygodnia mam całą masę dodatkowych wrażeń. Nasza ADM
dostrzegła konieczność wymiany podłóg loggi i balkonów.
Osiedle było oddawane w 1973 roku dość pospiesznie, w tzw. "czynie
lipcowym".
Zapewne połowa czytelników nie ma pojęcia, co to znaczy- ale przed transformacją dzień 22 lipca był świętem narodowym.Nie da się ukryć,
że lipiec był z całą pewnością lepszym okresem do świętowania niż
dzień 11 listopada, gdy już jest na ogół zimno, ponuro i dzień krótki.
Pomijam już fakt, że jak dla mnie ta data jest mocno niejasna. No ale
z braku laku...
I wtedy, dawno, dawno temu, było kilka oficjalnych dat, dla uczczenia
których oddawano jakieś nowe obiekty - a to most, a to osiedle, a to
jakąś nową trasę komunikacyjną.
No a jeżeli jakiś obiekt był "czynem lipcowym" lub "pierwszomajowym",
to nie było zmiłuj i taki obiekt był oddawany w terminie, nawet gdy jego wykończenie było byle jakie i w krótkim czasie po oddaniu wymagało
renowacji lub poprawki.
Z czasem okazało się, że po deszczu woda z większości balkonów na
naszym osiedlu albo podciekała pod spód albo,żeby było jeszcze ciekawiej - zamiast spływać przez krawędz podłogi balkonu, spływała na ścianę
budynku.
Oczywiście po iluś latach notorycznego nieprawidłowego odpływu wody
część balkonów zaczęła się z lekka rozlatywać.
I już kolejny rok trwa wymiana podłóg balkonów i loggii.
I, niestety, przyszedł czas na nasz blok. Od niemal tygodnia dzień umilają
mi odgłosy wiertarki, którą jest rozrywana stara szlichta betonowa na
loggiach.
Kurz pokrywa wszystko równą warstwą. Oczywiście panowie mają poniżej
pleców fakt, że rozłożyli się ze swym sprzętem w dość zadbanych ogródkach.
Rozrzucają wszystko gdzie popadnie -krzaczki, iglaczki -wsio rawno!
To nie ich, oni tu PRACUJĄ!
Słownictwo mają mocno niewybredne, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że
przekleństwami chcą sprawić wrażenie ludzi mocno zapracowanych.
A do tego wszyscy palą papierochy co razem z obłokiem betonowego kurzu
wpada do mieszkania i pomimo gorąca muszę mieć zamknięte okna.
Według przedstawionego lokatorom harmonogramu loggie w naszym pionie powinny być już skończone, a oni nadal bujają się wciąż w pierwszej klatce.
Wychodzi na to, że całość, jak dobrze pójdzie, może skończą do końca wakacji.
Ponarzekałam , ale- wcale mi nie jest lżej!!!!
A jutro? marsz, marsz!!
Miłego weekendu wszystkim życzę.:)))
Od niemal tygodnia mam całą masę dodatkowych wrażeń. Nasza ADM
dostrzegła konieczność wymiany podłóg loggi i balkonów.
Osiedle było oddawane w 1973 roku dość pospiesznie, w tzw. "czynie
lipcowym".
Zapewne połowa czytelników nie ma pojęcia, co to znaczy- ale przed transformacją dzień 22 lipca był świętem narodowym.Nie da się ukryć,
że lipiec był z całą pewnością lepszym okresem do świętowania niż
dzień 11 listopada, gdy już jest na ogół zimno, ponuro i dzień krótki.
Pomijam już fakt, że jak dla mnie ta data jest mocno niejasna. No ale
z braku laku...
I wtedy, dawno, dawno temu, było kilka oficjalnych dat, dla uczczenia
których oddawano jakieś nowe obiekty - a to most, a to osiedle, a to
jakąś nową trasę komunikacyjną.
No a jeżeli jakiś obiekt był "czynem lipcowym" lub "pierwszomajowym",
to nie było zmiłuj i taki obiekt był oddawany w terminie, nawet gdy jego wykończenie było byle jakie i w krótkim czasie po oddaniu wymagało
renowacji lub poprawki.
Z czasem okazało się, że po deszczu woda z większości balkonów na
naszym osiedlu albo podciekała pod spód albo,żeby było jeszcze ciekawiej - zamiast spływać przez krawędz podłogi balkonu, spływała na ścianę
budynku.
Oczywiście po iluś latach notorycznego nieprawidłowego odpływu wody
część balkonów zaczęła się z lekka rozlatywać.
I już kolejny rok trwa wymiana podłóg balkonów i loggii.
I, niestety, przyszedł czas na nasz blok. Od niemal tygodnia dzień umilają
mi odgłosy wiertarki, którą jest rozrywana stara szlichta betonowa na
loggiach.
Kurz pokrywa wszystko równą warstwą. Oczywiście panowie mają poniżej
pleców fakt, że rozłożyli się ze swym sprzętem w dość zadbanych ogródkach.
Rozrzucają wszystko gdzie popadnie -krzaczki, iglaczki -wsio rawno!
To nie ich, oni tu PRACUJĄ!
Słownictwo mają mocno niewybredne, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że
przekleństwami chcą sprawić wrażenie ludzi mocno zapracowanych.
A do tego wszyscy palą papierochy co razem z obłokiem betonowego kurzu
wpada do mieszkania i pomimo gorąca muszę mieć zamknięte okna.
Według przedstawionego lokatorom harmonogramu loggie w naszym pionie powinny być już skończone, a oni nadal bujają się wciąż w pierwszej klatce.
Wychodzi na to, że całość, jak dobrze pójdzie, może skończą do końca wakacji.
Ponarzekałam , ale- wcale mi nie jest lżej!!!!
A jutro? marsz, marsz!!
Miłego weekendu wszystkim życzę.:)))
Subskrybuj:
Posty (Atom)