Nie wiem jak to jest, ale pewne wspomnienia trzymają się człowieka równie mocno jak
rzep psiego futra.
Gosia, która niedawno powróciła z arcyciekawej wycieczki do Korei Południowej opisuje
na swoim blogu swe wrażenia z pobytu, a wszystko jest ilustrowane "furą" zdjęć.
I Jej post z 10 czerwca przywołał moje wspomnienie - nie, nie z Seulu, ale z pewnych
wakacji w Polsce. A konkretnie zdjęcie stojących tuż obok siebie namiotów.
Moje wspomnienie dotyczy drugiej połowy lat osiemdziesiątych, był pewnie rok 1986.
W tym okresie mieliśmy wraz z przyjaciółmi własną firmę i zagwozdkę, jak pogodzić
wakacje dziecka i naszą pracę.
Mój ślubny, który zawsze wychodził z założenia, że bez jego obecności cały biznes się
rozleci, intensywnie rozmyślał gdzie pojechać, by "żona i dziecię były na świeżym
powietrzu" i by to miejsce było stosunkowo niedaleko naszej manufaktury, bo on
mógłby przecież do nas codziennie dojeżdżać, zamiast sterczeć w służbowym,
wynajętym na ten cel mieszkaniu.
Wspólnicy też czaszkowali nad tym problemem i w efekcie burzy mózgów wymyślili -
trzeba wypożyczyć przyczepę kempingową i zadekować się na polu kempingowym
w pobliżu Zalewu Sulejowskiego.
Pojechaliśmy wpierw obejrzeć miejsce - najważniejsze, że można było podłączyć się
do zasilania, druga sprawa - pawilon sanitarny prezentował się niezle, trzeci punkt -
w pobliżu można było się nawet wyżywić- była jakaś knajpka.
Wypożyczyliśmy przyczepę z Niewiadowa i tu był pierwszy zgrzyt- niemal 8 godzin
zajęło nam wyczyszczenie jej tak, żeby można było tam spędzić bez obrzydzenia nieco
czasu. Po prostu nasi rodacy to flejtuchy, które nie mają zwyczaju po sobie sprzątać.
No ale udało nam się wszystko wyczyścić, wypachnić całą, pościel oczywiście mieliśmy
własną i pojechaliśmy na miejsce.
Nie wiem co za debil projektuje kemping w szczerym polu, gdzie nie ma ani pół drzewa.
Po pierwszym dniu zrobiliśmy z pomocą przyjaciół coś w rodzaju płóciennego dachu
nad przyczepą, która nagrzewała się od słońca w sposób obłędny .
Poza tym zabezpieczyliśmy dodatkowo przyłącze, które wyglądem przypominało takie
zwykłe "domowe" gniazdko.Zainstalowaliśmy się tam we wtorek i było nawet niezle
aż do piątku.
W piątek na plac zaczęli napływać ludzie z namiotami i póznym popołudniem nie było
już miejsca na ani jeden namiot. Przybyła również druga przyczepa, która "zacumowała"
tuż obok naszej.
Tłok by taki, że trudno było przejść. Każdy stawiał swój namiot gdzie mu się zamarzyło,
bez ładu i składu. Bo nikt oczywiście nie wytyczył konkretnych miejsc na namioty.
Pawilon sanitarny oczywiście nie nadążał z obsługą -bez przerwy stała kolejka do toalet,
wszystkie umywalki i prysznice też były wciąż zajęte.
W efekcie zapakowaliśmy się do samochodu i pojechaliśmy do naszej manufaktury,
gdzie były 2 kabiny prysznicowe i porządne toalety, przygotowane zgodnie z wymogami
dla świata pracy.
Około godz. 21,00 nad całym polem unosił się intensywny zapach alkoholu.
Odnosiło się wrażenie, że na polu rozlała się cysterna z wódą.
Do tego nad całym polem kempingowym rozlegał się dziwny hałas.
Ale nie było to nic dziwnego, skoro przed każdym namiotem był stały zestaw - na
wytwornych składanych krzesełkach siedzieli ludzie, pomiędzy nimi stał składany
stolik, na nim odpowiednia ilość kubków i małe tranzystorowe radio, pod nim kilka
różnych butelek. Tylko jakoś żadnej zagrychy nigdzie nie było widać. Pobliska knajpka
pękała w szwach, tam z kolei królowali tubylcy z pobliskiej miejscowości.
Tę noc przekoczowaliśmy w przyczepie. Tak mniej więcej od drugiej w nocy stopniowo
naród wycofywał się pod namioty, o trzeciej już tylko kilka osób biesiadowało, ale po
cichu.
Następną noc spędziliśmy u znajomych, którzy po nas przyjechali. Nie chcieliśmy by
kempingowi współlokatorzy widzieli, że wyjeżdżamy, więc zostawiliśmy swój samochód
a z nimi byliśmy umówieni pod knajpką.
Po tym upojnym weekendzie zarządziłam powrót do domu - wolałam jezdzić z dzieckiem
codziennie do któregoś z parków niż spędzić w tym miejscu kolejny tydzień.
Pobyt na tym kempingu miał jednak swoje dobre strony - wyleczyliśmy się z mrzonki o
nazwie "własna przyczepa kempingowa", bo po dokładnym wywiadzie okazało się, że
w Polsce tylko niektóre pola kempingowe są na europejskim poziomie,
tzn. można się podłączyć do jakichś mediów, najczęściej jednak tylko do prądu.
Do wody i kanalizacji - nigdzie.
Przy okazji przekonaliśmy się także, że aby ciągnąć przyczepę trzeba jednak mieć nieco
silniejszy samochód niż fiat 126p.
Ciągnąc nim przyczepę często ma się wrażenie, że to ona nas ciągnie, a nie my ją.
A nie stać nas było na trzeci samochód- mieliśmy po prostu dwa "maluchy", które nam
do szczęścia zupełnie wystarczały.