.... bo piszę Wam o zakupach, sklepach, kilometrach podłóg w mieszkaniu, a nie
napisałam o tym, że byłam w psim raju.
Tak naprawdę ów psi raj mieści się w jednej z dzielnic Berlina, Grunewaldzie.
To duża dzielnica, w której obok sporej ilości bardzo eleganckich i ładnych
willi jest las i są jeziorka. I w tejże dzielnicy, przy Lassenstrasse znajduje się
polska ambasada. W drodze do psiego raju przejechaliśmy ową ulicą.
Willa jak wiele innych w tej okolicy.
Do psiego raju można spokojnie dojechać samochodem.
Można zostawić samochód na płatnym parkingu, ale można też ustawić się
wzdłuż drogi, podreptać trochę wzdłuż lasu, wejść na leśną ścieżkę i potem
iść przed siebie kilometrami.
Zaraz za parkingiem zaczyna się psi raj.
Przyjeżdżają tu chyba wszyscy berlińscy posiadacze psów. Niewiele psów chodzi
na smyczy.
Przeważnie piesy są wytresowane i grzeczniutko idą obok swego właściciela.
Często jedna osoba podąża z dwoma lub trzema psami tej samej rasy. Przeważają
psy duże, lub bardzo duże.
Krążą te psiska spokojnie pomiędzy ludzmi grzecznie, spokojnie, czasem
się obwąchują, czasem przechodzą obok siebie bardzo obojętnie.
Większość z nich jest wysterylizowana, więc hormony nie buzują i nie ma mowy
o jakiejś agresji. Młode psiaki, te jeszcze nieco głupawe chodzą na uwięzi często
wpadając pod nogi swych właścicieli.
W dawnym dużym pałacu jest czynna restauracja, w przypałacowym ogrodzie jest
bar piwny ze stolikami "pod chmurką".
Piwo wypite pod chmurką jest tańsze od tego wypitego w restauracji, mimo tego
wiele osób ze swoimi pupilami wielkości cieląt woli posiedzieć wygodnie pod
dachem.
Psy są chyba już przyzwyczajone do bywania w eleganckich restauracjach -
z godnością korzystają z miski wody, potem układają się przy nogach właściciela.
Niektórym się wydaje, że są malutkie i pchają się na kolana. Najbardziej rozczulił
nas pewien długowłosy owczarek briard, który swym wyglądem przypominał
stóg zabłoconego siana.
Co chwilę usiłował swój utytłany w błocie łeb ułożyć swemu panu na kolanach,
ale pan wyraznie nie chciał mieć ubłoconych spodni i nie pozwalał psu na to -
psina za każdym razem ów zakaz kwitowała cichym, żałosnym piskiem.
Pomyślałam, że gdyby mój pies tak prosił to pozwoliłabym mu ten brudny
łeb położyć na moich kolanach. Nie jeden raz byłam utytłana przez swego
ukochanego jamniora.
Psów w restauracji było niemal tyle samo co ludzi, choć nie wszyscy przecież
byli z psami, ale z dziećmi, jak my.
Odwiedziliśmy też psie kąpielisko, ale było dość chłodno i w wodzie taplał się
tylko jeden ogromny nowofundland.
Opuściliśmy ten psi raj, pojechaliśmy w inny koniec lasu,a tam też było wiele
osób z psami.
I wśród tylu psów spotkałam tylko jednego jamnika i to jeszcze bardzo, bardzo
młodziutkiego, który koniecznie chciał jakimś dzieciakom zabrać piłkę, nie
zrażając się faktem , że piłka była duża i pochwycenie jej w mordkę było
zupełnie nierealne.
Poza tym para bloodhoundów goniła się wzdłuż ścieżki prezentując swe walory
psów gończych. Były prześliczne w tym szalonym pędzie. Te falujące uszyska
i fafle!
W końcu uznaliśmy, że czas wracać do domu, odnalezliśmy nasz samochód
i wróciliśmy.
Szkoda, że teraz pogoda marna - jednak do spacerów po lesie wolę więcej
słońca a mniej wilgoci i wiatru.