Nic od lat się już nie zmienia, wszyscy, wszystkim ślą życzenia - ślę więc i ja.
Niezależnie od tego, czy obchodzicie tradycyjne Boże Narodzenie , czy Zimowe Przesilenie, czy jest to po prostu czas wolny przeznaczony na spotkanie z tymi, których kochacie i lubicie - wszystkim Wam życzę byście go spędzili tak jak chcecie - w spokoju i radości.
Kończy się rok - życzę Wszystkim, by Nowy był bardziej stabilny i spokojny a przynajmniej nie gorszy od tego, który wkrótce pożegnamy.
W miniony piątek, 16.XII o godzinie 6,00 rano rozpadło się największe na świecie wolno stojące akwarium, które miało 16 metrów wysokości, 11,5 metra średnicy, było domem dla 1500 ryb ponad 100 gatunków. Z akwarium wylało się milion lirów wody, zginęły wszystkie ryby. Dwie osoby zostały ranne odłamkami szkła. To olbrzymie akwarium znajdowało się w holu berlińskiego hotelu Radisson Blu.
Siła eksplozji roztrzaskała drzwi i okna w hotelu a na ulice wyleciał gruz. Zniszczony doszczętnie jest parter tego obiektu.
Latem tego roku, po 2,5 latach renowacji owo akwarium zostało udostępnione dla zwiedzających. Koszt renowacji tegoż akwarium wyniósł 2,6 miliona euro. W trakcie renowacji między innymi wymieniono uszczelki silikonowe akwarium.
W chwili tego wypadku w Berlinie było 7 stopni mrozu. Szczęście w nieszczęściu, że nikt o tak wczesnej porze nie zwiedzał owego akwarium.
Lubię akwaria i oceanaria. Wśród moich przyjaciół w Warszawie było kilku miłośników akwariów. U jednych było nawet akwarium, które mieściło 300 l wody i w tym pokoju niemal na każdym blacie stało jakieś akwarium - po prostu pan domu miał fioła na punkcie hodowli ryb. I dzięki temu pozbyłam się bez problemu swojego akwarium, gdy moja latorośl przestała się interesować rybkami.
Ale ilekroć jest okazja odwiedzenia jakiegoś ładnego akwarium lub oceanarium to z niej korzystam.
Na zdjęciach poniżej jest to berlińskie super akwarium przed i po katastrofie:
Poza tym nic ciekawego u mnie - pogoda z gatunku "i psa żal byłoby na spacer wygonić", raptem 1 stopień ciepła i mży coś bliżej nieokreślonego - chwilami wygląda na zwykły deszcz, a chwilami są to mini kuleczki śniegu. A mnie głowa pęka z bólu i chyba sprawdzę czy moje łóżeczko nadal jest wygodne.
........ nawet miałam zamiar napisać w tytule "na zachodzie bez zmian", ale się w porę opamiętałam.
Pogoda taka jakaś "średnio na jeża", przeważają temperaturki w okolicach zera, czasem nieco powyżej owego zera, czasem poniżej, jak na razie śniegu nie ma, co mnie akurat wcale a wcale nie martwi. Wczoraj spędziłam sześć godzin na dekupażowaniu prezentu dla teściowej mojej córki. Jutro, gdy już wszystko mi wyschnie idealnie, położę dwie cieniutkie warstewki lakieru bezbarwnego. Osobiście bardzo lubię i cenię Ingrid, fantastycznie wychowała swego syna, a lekko nie miała, bo owdowiała gdy dziecko miało zaledwie 1 rok. Poza tym jest to nieprawdopodobnie dobra osoba i kocha swą synową tak, jakby to była jej własna córka. Cieszę się, że się spotkamy w święta i na pewno pobędzie tu przynajmniej do Nowego Roku.
Wytaszczyłam się dziś do swego rodzinnego lekarza w nadziei, że wreszcie dostanę kod na e-recepty. Okazało się, że jak na razie jeszcze ów kod do tej placówki nie dotarł, no ale przynajmniej dostałam recepty na swoje stałe leki i zaszczepiłam się p. grypie, która w tym roku wetuje sobie straty za dwie ubiegłe zimy, gdy ludzi kosił Covid-19 wraz ze swymi mutantami i zaczynają po Berlinie krążyć jakieś grypopodobne infekcje męcząc ludzi. Jako osoba w wieku mocno 60+ mam obowiązek się szczepić no i się z tego obowiązku dziś wywiązałam.
Trochę to kłopotliwe, bo do swego rodzinnego muszę się przewlec dwiema liniami metra, choć to zaledwie pięć przystanków. Na szczęście ja mam z domu do metra 250 metrów a na miejscu do rodzinnego pewnie 100 metrów. Obskoczyłam elegancko wszystko w 70 minut, łącznie z drobnym czekaniem na zastrzyk. Jedyne co mi nie za bardzo pasuje to fakt, że w metrze (w każdym środku komunikacji publicznej Berlina) i u lekarza trzeba być w maseczce. Mam wyraźnie krótszy oddech niż kiedyś. No cóż- starość nie radość. Chyba sobie kupię nową maseczkę, tym razem czarną i koniecznie dziecięcą rozmiarowo, bo taka dla dorosłych to mi dosłownie wchodzi do oczu, więc muszę jej dół podwijać, by była węższa.
Ponieważ ciągle jestem na "utrzymaniu" ZUSu, a jest koniec roku, to muszę udowodnić tejże instytucji, że nadal niestety żyję i tu nowość - gdy zimą w 2019 roku załatwiałam w szczecińskim oddziale swego Banku sprawy spadkowe (bo miałam wspólne konto bankowe z mężem) to wdepnęłam do ZUS-u i załatwiłam sobie "profil zaufany" i w tym roku, po raz pierwszy z niego skorzystam- zamiast gnać do naszej ambasady na potwierdzenie własnoręczności podpisu na druczku do ZUS-u, będę miała wideo-wizytę w polskim ZUSie i wystarczy widok mojej fizjonomii oraz mój paszporcik obejrzane przez urzędniczkę przy pomocy kamerki, żeby uznano, że jeszcze żyję i renta rodzinna mi się nadal należy. Oczywiście wpierw muszę się umówić na ową wizytę z osobą, która się tym w ZUS-ie zajmuje. Ciekawa jestem czy uda mi się przy pomocy owego "profilu zaufanego" wyrobić sobie nowy Dowód Osobisty, no bo podobno wszystkie dowody podlegają wymianie- ma ponoć być podpis cyfrowy. W najgorszym razie będę musiała zrobić wycieczkę do Szczecina po odbiór. No a może do Słubic? Jak na razie to "w razie co" (uwielbiam to powiedzenie) mam jeszcze kilka lat ważny paszport.
Jest jedna rzecz, za którą tęsknię stale i niewymownie- bardzo mi brakuje filii Centrum Kompleksowej Rehabilitacji, w którym regularnie co 6 miesięcy spędzałam trzy tygodnie na zabiegach fizyko i fizjoterapii- codziennie. Tego mi tylko brak, za niczym innym, w kwestii miasta rodzinnego, czyli Warszawy - nie tęsknię. Nadal kocham Berlin.
To był pierwszy poranny rzut oka przez okno- niezachęcająco- prawda?
Na wszelki wypadek spojrzałam nieco w bok i zobaczyłam to:
Po kilku godzinach już nie było śladu po tym śniegu. Ciepło nadal nie jest , aktualnie mam -1 i ostrzeżenie o gołoledzi.
No a że nie było dokąd iść, bo zimno i wiatr wybrałyśmy się z córką na polowanko, czyli popatrzeć i ewentualnie kupić różne rzeczy "pod choinkę". I w związku z tym wytuptałam dziś w dwóch sklepach, przemierzając tylko partery - 2,5 km. Zmordowałam się, bo wszak byłam w zimowej kurtce. To był całkiem dobry pomysł z tymi zakupami dziś, bo na szczęście nie było tłumów i tym samym kolejek do kas.
Zachciało mi się niedużej foremki do pieczenia i znów przeżyłam lekki szok, bo dobił mnie wybór - kilkanaście metrów z akcesoriami do pieczenia ciast, tortów i Bóg wie czego jeszcze. Byłam również w sklepie, w którym można zakupić przeróżne produkty do zaspokajania swego hobby- oczywiście musiałam wszystko pomacać i.... jeden z prezentów podchoinkowych to będzie pudełko na chusteczki, zdekupażowane przeze mnie. Od jutra muszę się niestety wziąć do roboty, dekupażowanie pochłania bardzo dużo czasu. I miła niespodzianka - nie rzępolili kolęd ani żadnych około świątecznych melodyjek.
Miłej niedzieli Wszystkim życzę! A do posłuchania nieco zapomniany Demis Roussos