drewniana rzezba

drewniana rzezba

czwartek, 6 lutego 2020

To może by tak do Kopenhagi?

Ci co dość długo do mnie zaglądają,  to już wiedzą, że bardzo rzadko zwiedzam
i oglądam to co każdy turysta powinien.
A więc jak  Kopenhaga to obowiązkowo należy obejrzeć pałac królewski i
odwiedzić najmniej samotną dziewczynę, czyli Syrenkę z baśni Andersena,
niewydarzoną dzielnicę miasta Christianię i jeszcze kilka obowiązkowych
pozycji. I koniecznie wszystko z przewodnikiem turystycznym w ręce.
No ale jak wiecie- nie ze mną takie numery.
W sobotę "rzuciło " nas do  Kopenhagi, głównie z racji obchodzonego tam
tego   właśnie  dnia święta światła.
Ale nas rzuciło tam przed południem, więc wpierw pokręciliśmy się po                 
pełnym turystów mieście zacząwszy od wzmocnienia naszych  organizmów
kawą i gorącą czekoladą a Krasnale na samym początku- naleśnikami.
Młodszy przejawia jakiś szósty zmysł w wyczuwaniu miejsc gdzie "dają"
naleśniki.
I w ogóle utarł się zwyczaj, że zaczynamy zwiedzanie od wypicia kawy lub
gorącej czekolady, a dzieciaki od zjedzenia czegoś- tu zamiast naleśnika może
paść na babeczkę  wypełnioną jakimś mocno owocowym dżemem, czekoladą
i cynamonem.
Widocznie przejazd  pociągiem z Malmo do Kopenhagi był dla nas wielce
wyczerpujący- w końcu jakby na to nie spojrzeć  pokonujemy kawałek drogi
morskiej, siedząc wygodnie w pociągu mającym tapicerowane "ławki" i
zagłówki o regulowanej wysokości.  Siedzenia są czyste, na podłodze nie
widać żadnych śmieci a ludzi jednak sporo.
Pod tymi widocznymi w perspektywie wielkimi parasolami można było
nabyć naleśniki.
Te lampiony  wiszą z okazji Chińskiego Nowego Roku, ale nie bardzo wiem
co ma Dania  wspólnego z chińskim  świętem.Wszędzie było mnóstwo ludzi
i co chwilę ktoś mi wchodził w obiektyw lub mnie potrącał.

Nawet nie usiłowałam zapamiętywać trasy, którą szliśmy- ot szłam i
pstrykałam zdjęcia.
Niestety zimą piękna fontanna z  żurawiami nie jest czynna.

Na dachu tego budynku jest statua Neptuna z trójzębem- niestety nie mam
pojęcia dlaczego Neptun zamierza się trójzębem na idących ulicą ludzi.
Obejrzeliśmy po drodze kilka  bardzo ładnych, starych podwórek:
Niestety moja wiedza ornitologiczna jest minimalna, nie wiem co to
za ptaszek.


Zaglądaliśmy też do różnych bram


W końcu dotarliśmy do portu by popłynąć kanałami Kopenhagi.Bardzo
podoba mi się ta część miasta- kolorowe domy nad kanałem wyglądają
bajkowo a  jednocześnie dziwnie znajomo :
I kilka ciekawostek z tej przejażdżki:
Ta przedziwna budowla z "dymiącym" kominem to w pełni ekologiczna spalarnia
śmieci. Można ją zwiedzać w tym czasie gdy pracuje.
Druga ciekawostka dotycząca tego obiektu - jest to również stok narciarski,
sztucznie naśnieżany. Poza tym znajduje się tu również najwyższa w Norwegii
sztuczna ściana  wspinaczkowa. Na dolnym zdjęciu lepiej widać kształt tej
budowli i bez trudu odgadniecie gdzie się znajduje stok narciarski.

Ale to nie koniec ciekawostek zgromadzonych w tym  miejscu - z tego okrętu
wojennego widocznego  na pierwszym ze  zdjęć wystrzelono kiedyś niechcący
pocisk, który poważnie  uszkodził stojące po przeciwnej stronie kanału domki
letniskowe. Na szczęście nikogo nie zraniono ani nie  zabito.
Kopenhaską  Syrenkę widziałam tylko z daleka, od strony wody- był obok niej
tłumek turystów i dwa łabędzie. Nawet nie było co fotografować.
Ten nieco dziwnie wyglądający budynek to....Opera. Niestety mogłam ją
sfotografować tylko przez mocno porysowaną szybę stateczku.
Po przejażdżce kanałami powędrowaliśmy do zamku Rosenborg, będącego od
XVII wieku letnią, podmiejską siedzibą królów Danii.
Zamek ładny, zgrabny, niby niewielki , ale ilość zgromadzonych tam
artefaktów jest porażająca. Nie wszystko dało się fotografować bo nie
wolno tam używać flesza. Nie mniej trochę zdjęć porobiłam.

To sala tronowa z tronami króla i jego małżonki. Sala jest ogromna, niemal
można by grać tam w piłkę nożną.

Te dwa zdjęcia to tylko ułamek drobiazgów wykonanych z bursztynu.
Poniżej będą "różności" wykonane z kości słoniowej:



Były również żołnierzyki do zabawy, ale nie ołowiane a.... złote
Dla nieco starszych chłopców wielce  twarzowy hełm z pióropuszem,
napierśnikiem i ozdobnymi pistoletami oraz bronią sieczną.

Są tam też  zgromadzone  nieprawdopodobne wprost ilości porcelany
oraz naczyń wykonanych z mlecznego szkła.




Jest tego mnóstwo , wszystko zgromadzone na małej powierzchni , marnie
oświetlone, więc nawet ciężko to wszystko dokładnie obejrzeć a co dopiero
porządnie  sfotografować.

Bardzo podobało mi się to biurko - nie tylko duże, ale tak wykonane, że nic
z niego nie spada a do tego ma całą masę szufladek i schowków. To jedno
z moich niespełnionych marzeń.

A to jest szafa grająca. Co prawda grała "tak sobie", ale w końcu pochodzi
z XVI wieku i należy podziwiać, że udało się ją uruchomić po odnowieniu.
Wprawdzie  zamek nieduży, ale obejrzenie wszystkiego zabrało nam nieco
czasu i sił.
Wszystkie pomieszczenia zamkowe mają  sufity zdobione malowidłami.
Na ścianach wiszą jak nie portrety i obrazy to przynajmniej tkaniny ozdobne.
W piwnicach zamku jest skarbiec. Tu znajdują się korony królewskie:
i najcenniejsze wyroby ze złota i drogich kamieni:


Zamek jest otoczony rozległym parkiem, żegnał nas jeden ze strzegących
go lwów:
 oraz jeden z dwóch, stojących całą dobę na straży, żołnierzy.
Był też w  tym parku wielce tajemniczy pomnik - jak na razie  nie udało mi
się rozgryźć czyj to pomnik:
Nie było tu żadnej tabliczki a dojścia do tegoż pomnika też nie było.

A przed nami było jeszcze Tivoli. Część drogi pokonaliśmy bezzałogowym
metrem, co wielce podnieciło Krasnali.  Pierwszy raz jechałam taki metrem.
Stoi się na peronie ograniczonym przezroczystymi ścianami, za którymi są tory
metra. Pociąg  staje i wtedy razem z otwieranymi drzwiami pociągu otwierają
się ściany peronu. Całkiem niezłe.
A poniżej migawki z Tivoli.



Oczywiście w Tivoli  Krasnale szaleli  a my cieszyliśmy się ich radością,
zastanawiając się co może być fajnego w kręceniu się dookoła własnej osi.
Krasnale eksploatowały  bardzo intensywnie jazdę samochodzikami,niezbyt
zawrotną jazdę kolejką górską i pływanie po stawie łódką co wyraźnie nie
podobało się tamtejszym kaczkom.
Ludzi było naprawdę bardzo dużo, tylko nie wiem po co zaczął padać deszcz.
No a po tym wszystkim trzeba było jeszcze wrócić do Malmo, bo następnego
dnia czekała nas wyprawa do Ystad.