....to co najbardziej lubię robić.
Czasem mam wrażenie, że wierszyk zaczynający się słowami "na tapczanie
siedzi leń, nic nie robi cały dzień"..... jest właśnie o mnie.
A produkt końcowy mojego nicnierobienia wygląda czasem tak:
albo jest w innym kolorku
czasem w zupełnie innym kształcie:
lub jest naszyjnikiem "magicznym" bo jest z "księżycowego kamienia":
Ale wszystko to jest właśnie moje nicnierobienie. Nazwę nadała temu
moja znajoma, której pasją życiową było wieczne sprzątanie i pucowanie
w domu wszystkiego. A musicie wiedzieć, że w domu była tylko ona i
jej mąż, brudzące dzieci były dorosłe i mieszkały we własnych domach,
brudzący ukochany pies przeniósł się za Tęczowy Most, goście, którzy
ewentualnie mogliby coś zabrudzić lub zaśmiecić bywali bardzo rzadko,
średnio przeciętnie ze trzy razy w roku.
Wyobrażam sobie, jak ją musiał denerwować i zapewne gorszyć fakt, że
nawet przy psie sprzątałam raz na tydzień (pies miał myte łapki po
każdym spacerze, a w deszczowy dzień to i brzuszek miał starannie umyty)
a gdy też się wybrał za Tęczowy Most to sprzątałam raz na dwa tygodnie.
Wpadła do mnie kiedys dość niespodziewanie i zastała mnie gdy buszowałam
w koralikach, zastanawiając się co by sobie ponawlekać - spojrzała na
porozstawiane różne pudełka i pudełeczka i stwierdziła: "no tak, ty jak zwykle
nic nie robisz." No i stąd wziął się termin "nicnierobienie".
To moje złamanie nieco mnie wytrąciło z owego "nicnierobienia" bo to
wymaga dość długiego przesiadywania, a dla stawów biodrowych siedzenie
ponoć jest zabójcze. I trochę w tym prawdy jest. Po dwóch, trzech godzinach
siedzenia mam problem z wykonaniem pierwszych kilkunastu kroków.
Ale postanowiłam wrócić mimo wszystko do tego "nicnierobienia", bo mam
sporo rozpoczętych i niedokończonych projektów.
Zdjęcia kiepskie, robione telefonem a słońce znów strajkuje, widać bardzo
zmęczyło się świeceniem gdy byłam na spacerze.