Fascynujący faceci to przekleństwo mego życia - stwierdziła Iga siadając
u mnie na kanapie.
Nie widziałyśmy się kilka lat, więc ukradkiem popatrywałam na nią,
sprawdzając co się w jej wyglądzie zmieniło. Niewątpliwie było jej więcej,
włosy zmieniły kolor na pszeniczny blond, ale oczy jak zwykle siały
miodowe błyski.
To znaczy? - zapytałam uprzejmie.
To znaczy, że wszyscy faceci są do dupy- stwierdziła autorytatywnie.
Przynajmniej ci moi.
Zastanowiłam się przez moment ilu ich było, ja wiedziałam tylko o dwóch-
"genialnym rzezbiarzu " i "genialnym malarzu".
"Genialny rzezbiarz" tkwił w jej życiu aż 5 lat.
Naprawdę nie widziałam w tym człowieku nic fascynującego. Bardzo
szybko namówił Igę na małżeństwo, wprowadzając się do jej mieszkania.
A poderwał ją banalnym zdaniem: "ma pani takie posągowe kształty,
marzę by panią rzezbić". Fakt, Iga zaiste miała posągowe kształty -
180 cm wzrostu, wagę oscylującą pomiędzy 90 a 100 kg, w tym ze
30 kg kompleksów, że jest brzydka, niezgrabna, za duża.
Niestety "genialny rzezbiarz" nie otrzymywał żadnych zamówień na rzezby,
nie raczył znalezć innej pracy, do szczęścia wystarczało mu piwko i
to co zarabiała Iga. Posągu Igi też nie zrobił, w kącie pokoju stał
niewielki, niedokończony model, nawet nie wiem z czego ulepiony.
Gdy Iga zaszła w ciążę i poinformowała swego genialnego męża o tym
fakcie, ten spakował walizkę- jedną, bo więcej majątku nie miał- i
powędrował w siną dal, zupełnie jak kochaś z pewnej piosenki.
Iga urodziła dziecko, załatwiła rozwód i alimenty. O ile pamiętam
chyba nigdy nic nie dostała od tego "genialnego" drania. Żyła sama
z dzieckiem, tatuś nie interesował się dzieckiem zupełnie.
Gdy dziecko miało z 10 lat, Iga znów spotkała "fascynującego faceta".
Ten był "genialnym malarzem" - w krótkim czasie pomieszkiwał
po kilka dni u Igi, porobił całe mnóstwo jej i dziecka portretów,
na których była a to Junoną, a to Dianą lub po prostu nagą Igą.
Iga promieniała, aż któregoś dnia, gdy wróciła dzień wcześniej
z zagranicznej delegacji, zastała swego genialnego malarza w jedno-
znacznej sytuacji z jakąś "modelką". Temu geniuszowi to Iga sama
spakowała ciuchy i wystawiła je na klatkę schodową. W ślad za
ciuchami powędrował malarz i modelka. Malarz wyszedł z domu
w slipkach, bo Iga spakowała mu do walizki spodnie. Iga znów
została sama - sama, bo dziecko przebywało u jej mamy. Iga zbyt
dużo jezdziła w zagraniczne delegacje a dziecko nie mogło być
samo w domu.
Jeden z naszych kolegów, spokojny facet, bez nałogów, łagodny i
poważny, bardzo zainteresował się Igą. Myślałyśmy, że ona, po
takich doświadczeniach z "geniuszami", doceni jego walory. Nic
z tego, Iga nazywała go poczciwym nudziarzem i nie była nim
zupełnie zainteresowana. Twierdziła, że już nigdy więcej facetów-
żadnych, ani genialnych ani porządnych.
Do czasu - tym razem na jej drodze stanął muzyk. Na szczęście mniej
genialny, ale nie ma róży bez kolców. Oczywiście był bez pracy i
mieszkania, i duużo młodszy od Igi ale "cudownie" grał na skrzypcach.
I miał takie piękne oczy, duże, czarne, smutne, w oprawie długich,
czarnych rzęs - tak go opisała Iga.
Ten też zamieszkał wkrótce u Igi. Tkwił nawet dość długo u niej, ale
pewnego dnia spotkał któregoś z kolegów, który montował zespół
muzyków. Nie miał to być zespół kameralny, ale zespół przygrywający
"do kotleta". I wszystko było dobrze, ale kontrakt był nagrany nie w
Polsce, tylko gdzieś "w świecie". I tym sposobem kolejny "geniusz"
zniknął z życia Igi.
I co dalej?- zapytałam. "Nic - do trzech razy sztuka."
Ciekawa jestem jak długo Iga wytrzyma bez "geniusza" przy sobie.