drewniana rzezba

drewniana rzezba

piątek, 13 grudnia 2013

Zarva......

...czyli przerwa. Świąteczna przerwa. Długa. Taka, żebyście ode mnie
odpoczęli. Wrócę w styczniu, może z Trzema Królami? Jeśli się z nimi
nie zabiorę w drogę to będę w połowie stycznia.





Wszystkim odwiedzającym, tym
stałym i przypadkowym
życzę Wesołych  Świąt
oraz
spełnienia  planów i marzeń
w Nowym Roku 





P.S.
Nim usiądziecie na tych fotelach obok choinki, koniecznie
odgarnijcie z nich śnieg.
I nie zapomnijcie porozmawiać, tak od serca, ze swoimi
czworonogami. O tych bezdomnych też pamiętajcie.


poniedziałek, 9 grudnia 2013

Ja się tak nie bawię!

Dzisiejsze przedpołudnie spędziłam głównie w  jednej pozycji -
pozycji mumii siedzącej.
Dawno czegoś takiego nie miałam - otworzyłam zaspane oczęta,
usiadłam i ....padłam z powrotem. Po chwili powtórzyłam czynność,
ale tym razem wstawałam w sposób bezpieczny, czyli wpierw
przekręciłam się na bok, potem odczekałam chwilę i dopiero wtedy
 usiadłam asekurując się ręką. Poczekałam spokojnie aż mi pokój
przestał się kręcić i pomału wstałam . Zataczając się jak pijany zając
powlokłam się po ciśnieniomierz. Wykazał 87/60.
Dzień zaczęłam od dwóch kubków kawy i telefonu do kuzynki,
która jest lekarką. Zgodnie z poradą zaparzyłam sobie "czajówkę",
czyli czarną herbatę "sypaną", 2 łyżeczki na kubek.
Paskudne, ale wypiłam. Po godzinie wzięłam lek na nadciśnienie,
którego dziś nie miałam. A potem musiałam odwołać spotkanie, na
którym bardzo mi zależało.
Od trzech godzin mam normalne ciśnienie, więc postanowiłam
wreszcie zrobić  coś pożytecznego - po wielu, wielu dniach założyłam
zapięcie do agatowego wisiora. Ten biedny agat czekał niemal rok
na oprawę. A prezentuje się tak:

Mnie naprawdę zima nie  służy. Pewnie kiedyś byłam  misiem
przesypiającym  całą zimę.
Jedna z drogich koleżanek zauważyła, że sądząc po figurze to
jest to więcej niż pewne.

niedziela, 8 grudnia 2013

Sernik bezglutenowy....

.....pieczony "na oko".  Miałam go zrobić wczoraj, ale zbyt  długo nie
było wody, a potem leciała brązowa, mętna.
Ale dziś, dalej rozpierana dumą postanowiłam go upiec.
A więc:
utarłam 4  zółtka z 4 łyżkami cukru i cukrem migdałowym. Do tego
dodałam 500 g twarogu pełnotłustego, sernikowego, znów to razem
"pomerdałam", następnie dodałam 1 łyżkę mąki ziemniaczanej i jedną
łyżkę mąki kokosowej- koniecznie przesianej. Jeszcze raz wszystko
dokładnie wymieszałam.
Ubiłam trzepaczką na sztywno pianę z 4 białek, wmieszałam ją delikatnie
do masy.
Piekłam w niedużej tortownicy wyłożonej papierem do pieczenia.
60 minut, termoobieg, temp. 170 stopni, gdy wstawiałam piec miał 150 st.
Ponieważ jestem ostatnio jakoś mało przytomna, to upiekłam ten sernik
w takim czasie, że był gotowy dokładnie w porze obiadowej.
I jakoś tak się stało, że połowy  sernika już nie ma - posłużył za  obiad.
Co zabawniejsze, nie chciało mi się dziś wyciągać  miksera więc wszystko
robiłam jak w ubiegłym wieku. Byłam pewna, że nie wyjdzie - ale on wyszedł.
Jestem na etapie testowania mąki kokosowej. Podstawowy mankament, że
ma tendencję do zbrylania się, więc trzeba ją dodawać przesiewając.
No ale już wiem, że jest  świetna do sernika.
Teraz sprawdzę jak wypada  w biszkopcie. Przecież muszę jeść coś dobrego
w święta.

sobota, 7 grudnia 2013

Jestem dumna i blada.

Dostałam dziś wiadomość od córki, że starszy  Krasnoludek zdobył
dziś swą pierwszą poważną odznakę pływacką. Skoczył z podestu
do wody, przepłynął sam  żabką 25 metrów, zanurkował na dno
basenu i wyłowił krążek. Wykonał wszystko tak, jak mu trener
kazał.
Płynął na dużym obcym basenie, bez obecności rodziców.
Na dowód są zdjęcia, robione przez pomocnika trenera:




A poniżej mój niemal 5-cio latek z odznaką:



Ogromnie się z tego cieszę, bo podobno 90% dzieci nie wykonało tego
we właściwy sposób, niektóre wcale nie przepłynęły, bo były bardzo
zestresowane, a jeszcze inne zamiast płynąć do końca basenu podpływały do
trenera, który szedł wzdłuż brzegu.
 A nasz  Krasnoludek pokonał stres - obcy, duży basen , nieobecność rodziców,
dość długie czekanie na swoja kolejkę. Dzielny maluch!!!
                                           ****
Miałam na dziś bardzo rozległe plany. Zwlokłam się rano z łóżka ( bo zimą to
ja do dwunastej nie wiem, czy aby żyję), potuptałam do kuchni by zrobić sobie
poranną kawę i.....okazało się, że wody nie ma w kranach.
Nim się zdążyłam ubrać zajechał pod dom  wytworny beczkowóz, więc nawet
nie musiałam daleko iść po wodę.
No ale wszystko mi się powywracało do góry nogami i niczego z planowanych
rzeczy nie zrobiłam.
Okazało się, że w nocy pękła rura na naszej ulicy. Ale teraz już włączyli wodę.
                                          ****
Cierpła mi skóra, gdy oglądałam  w TV reportaże z dróg Kujawsko-Pomorskiego.
Masakra, ogromnie współczuję wszystkim, którzy padli ofiarą tego  szalonego
wiatru.
Osobiście mam awersję do zimowego podróżowania samochodem po szosach.
Nie wiem dlaczego, bo niemal co roku pokonywaliśmy zimą trasę do Zakopanego
i tylko raz pojechaliśmy w strone Chyżnego, bo wszystkie  znaki informacyjne były
zalepione śniegiem. Ale dość szybko zorientowaliśmy się, że coś tu nie gra:)
Za to kiedyś powrót  expresem "Tatry" z  Zakopanego do Warszawy dał nam
niezle w kość, bo zamiast być na miejscu o godz.23,00  byliśmy dopiero o 6 rano-
trzasnęła z mrozu sieć trakcyjna i pociąg stał do rana w polu - bez ogrzewania,
a na dworze było zaledwie -26 stopni. Nikomu nawet na myśl nie przyszło by
ściągnąć pociąg lokomotywą spalinową do stacji, która była zaledwie 10 minut
drogi od miejsca awarii.
Milej niedzieli Wszystkim:)


piątek, 6 grudnia 2013

A u mnie....

.....jest w tej chwili tak:
Jest godzina 13,15.
A miałam wybrać się do apteki.

Mój drogi mąż bardzo dba, bym przypadkiem nie zmarła z nudów.
Przedwczoraj zafundował mi emocje- bardzo niezdrowe emocje.
Wstał rano pół żywy, a po południu dostał temperatury, skromne
38,5. W jego przypadku to już sporo, więc "od ręki" zapisałam go
wczoraj do lekarza - oczywiście prywatnie.
Ale nim trafił do lekarza wmusiłam w człowieka "końskie" dawki
starej, poczciwej Wit.C, czyli 3 razy dziennie po 200 mg.
Oczywiście do lekarza i tak pojechaliśmy. Przyznałam się bez bicia
co zafundowałam mężowi  i pan doktor mnie......pochwalił.
We wtorek jedziemy na kontrolne echo jego serducha, choć szmer
zastawkowy wg doktora jest prawidłowy.
Wczoraj około południa mój  ślubny oscylował około 37,0 a dziś rano
wróciła normalna jego temperatura, czyli poniżej 36,0.
Nadal bierze wit.C.

Ponad 2 miesiące temu przeczytałam w pewnym czasopiśmie medycznym
artykuł nt. niedoceniania przez współczesną medycynę dużych dawek
witaminy C.
Dziś już nikt chyba nie pamięta, że w szczytowym okresie zachorowań
na polio, w latach pięćdziesiątych ubiegłego stulecia, amerykański biolog,
Frederick R.Klenner opracował kurację dużymi dawkami witaminy C.
Były to dawki naprawdę duże od 6 tysięcy do 20 tysięcy mg w ciągu doby.
Część leku była podawana w tabletkach, część w zastrzykach.
Wśród wszystkich pacjentów objawy polio cofały się po 4 dniach.
Kuracja  taka zastosowana również i u tych pacjentów, u których polio już
spowodowało  paraliż, też dała pozytywne rezultaty. Paraliż ustąpił, pacjenci
powrócili całkowicie do zdrowia.
W pózniejszych latach dr. Klenner  leczył dużymi dawkami wit.C również
inne choroby - np. wirusowe zapalenie  wątroby typu A i B.
Leczył też małych pacjentów chorych na zapalenie mózgu, odrę, świnkę,
różyczkę. Pierwszymi pacjentami były jego własne córki.

Kontynuatorami tego tematu byli trzej amerykańscy uczeni- internista
Robert Cathart, biochemik Irving Stone i noblista, chemik Linus Pauling.
Stali się pionierami szerokiego zastosowania wit.C do leczenia chorób
zakaznych. Wykazali m.innymi, że duże dawki tej witaminy stosowane
u nosicieli wirusa HIV powodowały u nich "spowolnienie, zatrzymanie a 
czasami cofnięcie  się na kilka lat" procesu niszczenia  limfocytów T
przez wirus HIV.

Pozostaje pytanie - dlaczego walą w nas antybiotyki i różne inne bardzo
drogi leki, zamiast szpikować nas w razie potrzeby dużymi dawkami wit.C?
Odpowiedz jest prosta- wit.C jest tania, jej sprzedaż nie przyniesie koncernom
farmaceutycznym dobrych zysków.

Zdecydowałam się "nakarmić" męża zwiększoną dawką wit.C bo miesiąc
temu zaczęło mnie znów boleć gardło i dostałam kataru - zafundowałam sobie
tylko 10 gramów witaminy C na dobę  i...po  1 dniu zniknął mi katar, po dwóch
dniach zniknęły ropne naloty na jednym z migdałów.

Tak wyglądają wytyczne doktora Klennera:
ostre przeziębienie  - od 60 do 100 gramów wit  C na dobę w 8 lub 15dawkach
grypa                        - 100   do 150      -"-                               -"-
wirusowe zapalenie płuc
i inne grozne infekcje 150 - 200+   gramów    12  lub  18  dawek.

Gdybyśmy się chcieli leczyć takimi dawkami jak rekomendował dr. Klenner
lub Cathart, musielibyśmy zjeść na dobę:
857 pomarańczy, lub 857 szklanek truskawek lub 750 szklanek brokułów.


poniedziałek, 2 grudnia 2013

I jak myślicie?

Uprzejmie donoszę, że znów byliśmy w tym sądzie. Rozprawa miała
się  zacząć o godz. 13,30. Miała, ale się nie zaczęła, było małe,
półtoragodzinne  zaledwie opóznienie.
Sprawa jest niemal zakończona - niemal, bo jak się Wysoki Sąd
raczył wyrazic "wszystko jest w porządku, a to co mówili  świadkowie
jest zgodne z prawdą", co Wysoki Sąd raczył sprawdzić w katastrze.
Ale, żeby wszystko było wielce zgodne z litera prawa, należy teraz
wyłożyć 650 zł polskich i dać anons do Gazety Wyborczej, że zapadło
orzeczenie w sprawie o zasiedzenie.
Następnie należy przynieść Wysokiemu Sądowi kwitek z owej
Gazety Wyborczej, że ogłoszenie zostało zamówione i opłacone i
wtedy, po 3 miesiącach od jego ukazania się, odbędzie się końcowa
rozprawa.
Mam pomysł na biznes - trzeba zacząć wydawać jakiś dziennik ,
w którym byłyby  same ogłoszenia  o toczących się sprawach
sądowych a do tego  drobne historyjki kryminalne dla umilenia
życia czytelników. Można by zastosować dampingową cenę tych
tych ogłoszeń, a historyjki pisaliby amatorzy - nagrodą byłoby to,
że ktoś ich drukuje i ktoś czyta.
Przy okazji następny donos - kolano nic a nic nie boli, ręką mogę
ruszać bez bólu, tylko siniak jest paskudny.
Ale go traktuję odpowiednim żelem i maścią arnikową. Delikatnie,
bo za dotknięciem boli, jak każde stłuczenie.
Rozmawiałam dziś z własną córką -około czwartku podeśle mi
listę prezentów, bo oprócz tych świątecznych musimy przywiezć
prezenty urodzinowe dla Krasnoludków- starszy ma  5 urodziny
7 stycznia, młodszy 17 lutego kończy 3 lata.

niedziela, 1 grudnia 2013

Mix, chyba o niczym ważnym

Wczoraj wreszcie przywiezliśmy regał na książki. Dałam czadu
wpadając do sklepu przez magazyn - efekt- rozbite kolano i łokieć.
Potknęłam się o próg a łapiąc równowagę poślizgnęłam się na mokrym
i zabłoconym PCV. Grunt to mieć odpowiednie  wejście. Mój osobisty
mąż omal nie zemdlał z wrażenia.
 Dziś zajmowałam się głównie układaniem książek, co zajęło mi
niemal cały dzień - nie dlatego, że  tyle książek, a  dlatego, że przy
okazji pooglądałam ukochane albumy. Przecież nie można  bez
 zajrzenia do środka postawić na półce albumów impresjonistów lub
secesjonistów. No w każdym razie ja nie mogę.
                                             *****
Dziś sobie uświadomiłam, że już bardzo niedługo wyjeżdżamy, czyli
za dwa tygodnie będzie żegnaj Warszawo na miesiąc.
A ja muszę jeszcze zrobić sobie na wyjazd czapkę, skrócić spodnie,
wybrać się do lekarza po leki bo przez to, że mi odwołano termin
u endokrynologa , zabraknie mi leków na czas pobytu poza domem.
A jutro znów lądujemy w sądzie - mam nadzieję, że tym razem to
już ostatnie posiedzenie.
Sprawa zupełnie błaha, a ciągnie się i ciągnie, choć wszyscy zainteresowani
są zgodni - zero pretensji do spadku, zgadzamy się na wszystko, tylko
Wysoki Sąd nie miał czasu zapoznać się dokładnie z aktami sprawy.
Dla mnie to zwykły skandal, ale tli się we mnie podejrzenie, że rozprawy
są płacone dodatkowo. Im więcej rozpraw tym  więcej pieniędzy - dla
Wysokiego Sądu.
                                           *****
Ciekawa jestem jak wypadną mi święta w wersji bezglutenowej.
Na wszelki wypadek zabieram ze sobą przepisy na "bezglutenowce".
Na szczęście sernik wiedeński jest bezglutenowy i cała rodzina go
lubi.
Miłego tygodnia Wam życzę;)

czwartek, 28 listopada 2013

Czy zastanawiacie się czasem.....

...... skąd wzięliśmy się na Ziemi? Czy jesteśmy jedynymi rozumnymi
istotami w całym Kosmosie? Jakim cudem starożytni budowali takie
niesamowite konstrukcje, skoro nawet dzisiejszymi maszynami nikt by
ich nie wykonał? Czy wierzycie w to, że ktoś ręcznie obrabiał olbrzymie
bloki kamienne a potem je precyzyjnie ustawiał w piramidy? I po co
budowali te piramidy, skąd pomysł, że właśnie dzięki tej budowli
zmarły władca dostanie się do Nieba?
A dlaczego nagle  niektóre cywilizacje zaczęły mieć tak bardzo
zaawansowaną wiedzę astronomiczną? A do tego wiedzę na temat
tego, czego w żaden sposób nie mogli sami zaobserwować? Dlaczego
zawsze szukali Bogów w  Niebie, a nie pod  ziemią?
Dlaczego na pustyni ktoś usunął część powierzchni i w ten sposób
"narysował" szereg linii , które tworzą obrazy, widoczne tylko z lotu
ptaka?
 Dlaczego nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wyginęły
dinozaury? Ale tylko one, a inne formy życia nie.
Czy nasz Układ Słoneczny zawsze wyglądał tak jak teraz? Jak powstała
nasza Ziemia? Czy naprawdę odwiedzają nas Kosmici?
A kim byli aniołowie? Greckie słowo  "angelos" oznacza posłańca.
Kto ich tu przysyłał? Jakim cudem latali, skoro mieli wygląd ludzi?
Budowa człowieka, nawet z doprawionymi skrzydłami, nie nadaje się
do latania. Czy to byli  Kosmici, którzy mieli swą bazę  na orbicie
okołoziemskiej?
Co naprawdę zobaczyli amerykańscy astronauci na Księżycu?
Czym są Niezidentyfikowane Obiekty Latające? Bez załogowymi
sondami kosmicznymi? A może jednak niektóre mają załogę?
A jeśli ktoś nas aż z tak bliskiej odległości obserwuje, to w jakim celu?
Mnie te wszystkie pytania ciągle nie dają spokoju - na szczęście są
ludzie  uczeni, którym te problemy spędzają sen z powiek i szukają,
czasem całe swe życie, odpowiedzi na te pytania.
Astronomowie przeszukują przestrzeń Kosmosu swymi teleskopami,
szukają  sygnałów radiowych obcych cywilizacji, układając wzory
matematyczne wynajdują niewidoczne jeszcze dla nas planety.
Wysyłają w Kosmos coraz  lepiej skonstruowane sondy, które penetrują
przestrzeń Kosmosu- i tę bliższą i tę dalszą.
A część uczonych zagląda w starożytne "pisma", a raczej tabliczki
gliniane z wykopalisk prowadzonych tam , gdzie istniała najstarsza znana
nam rozwinięta ziemska cywilizacja-  Sumerowie.
W miarę rozwoju naszej wiedzy z zakresu astronomii i kosmonautyki
zmieniają się interpretacje uczonych odczytujących starożytne teksty.
Coraz bardziej zrozumiałe i logiczne stają się dla nich starożytne opisy
i eposy.
Czytam teraz pierwszą  z siedmiu kronik Ziemi - książkę napisaną przez
Z. Sitchina . Jej tytuł "Dwunasta  Planeta". Książka jest napisana w bardzo
jasny, przystępny sposób, opatrzona bardzo wieloma rysunkami.
I jestem mocno zaczytana i zachwycona - wiele moich odczuć w tej materii
znajduje potwierdzenie we wnioskach wysnutych przez uczonych
zgłębiających wiedzę, którą nam niosą starożytne znaleziska.
Ogromnie  żałuję, że autor już dwa lata nie żyje. Jestem  Mu wdzięczna, że
w swych badaniach pozbierał w jedną całość wszystkie odkrycia różnych
archeologów zgłębiających to wszystko co pozostało po Sumerach.

poniedziałek, 25 listopada 2013

Wreszcie skończyłam!!!

Lepiej mi - skończyłam szalik "boa". Chyba ma niewielką wadę
wzroku, ale trudno.Może jeszcze poprawię, gdy od niego nieco
odpocznę.
Lewa i prawa  strona są takie same, robiłam szydełkiem, z trzech
kłębków. Nigdy więcej - mozół wielki.
No to idę spać, dobrej nocy wszystkim.

niedziela, 24 listopada 2013

Skoro już piszę....

....o rzeczach dziwnych to mam jeszcze jeden kwiatek. Opowieść
usłyszałam w sobotę.
Niedaleko mnie  jest oczywiście kolejne osiedle, a tam , jak na każdym
niemal warszawskim osiedlu jest szkoła.
 Szkoła ładna, posiada fajną, duża salę  gimnastyczną i na dodatek
basen. Oczywiście basen jest głównie dla uczniów, ale w godzinach
wieczornych korzystają z niego, za odpłatnością,  również dorośli.
Rada tego osiedla prężna jest, doszli do wniosku, że trzeba coś
zrobić dla coraz liczniejszych seniorów i uchwalono, że raz w tygodniu
z basenu mogą nieodpłatnie korzystać seniorzy-emeryci.
Wyznaczono dzień i godzinę. I owszem seniorzy przychodzą - w szatni
się kłębi, w basenie niemal pustki  - trzy osoby na krzyż.
Bo bardzo praktyczne seniorki przychodzą do kabin  łazienkowych wziąć
kąpiel, umyć głowę i wyprać swoje bluzeczki, potem wysuszyć  głowę -
a wszystko za darmo.
Pływaniem lub gimnastyką w wodzie nie są zainteresowane zupełnie, ale
skoro za darmo można się wykapać i z lekka oprać to czemu z tego nie mają
skorzystać???
Najprawdopodobniej rada osiedla zlikwiduje tę darmową godzinę i mogę iść
o zakład, że zaraz znajdzie się cała zgraja obrońców seniorów, którym
"odbiera się możliwość korzystania z basenu".
Bo u nas "obrona uciśnionych, wykluczonych" i różnych innych  jest bardzo
modna. Tyle tylko, że nikt się nie trudzi by ustalić jak wygląda naga prawda.

piątek, 22 listopada 2013

Ja tu chyba nie pasuję


Godzina 8,30 rano - dzwoni  mój telefon**
Jakiś zupełnie mi nieznany damski głos wita mnie po imieniu.
Usiłuję zorientować się kto mówi, a ponieważ nikt mi nie
przychodzi na myśl, pytam uprzejmie, z kim mam przyjemność
(wątpliwą zresztą), tak rano rozmawiać. Kobieta się przedstawia,
i nadal nie wiem kto po drugiej stronie, więc mówię, że mi
przykro, bo nadal nie wiem. Wreszcie osoba mi wyjawia, że ona
jest córką pani Ygrekowskiej.
W tym momencie sobie uświadamiam, że Ygrekowską widziałam
w sumie 3 razy w swym życiu i nie jest ona moją znajomą, ale
znajomą mojej koleżanki.
W końcu pytam się możliwie uprzejmie, o co właściwie chodzi -
córka Ygrekowskiej konspiracyjnym szeptem prosi mnie, bym
nie powiedziała jej matce, że ona do mnie zadzwoniła. Zaczynam
się zastanawiać, czy aby na pewno już nie śpię.
I w tym momencie córka Ygrekowskiej  wyjawia mi swą prośbę -
ona wzięła w miejscu pracy pożyczkę, 30 tys. złotych, oni ją
zwolnili, ale nie chcą jej wydać świadectwa pracy, bo jeszcze tej
pożyczki nie spłaciła i czy ja nie mogłabym jej pożyczyć 26 tys.
złotych na krótki czas - na miesiąc.
Uprzejmie  odmawiam jednym krótkim zdaniem - nie mogę, bo nie
mam. I zupełnie po chamsku odkładam słuchawkę.
Gdybym znała  numer Ygrekowskiej chyba bym do niej zadzwoniła.
Ograniczyłam się do zadzwonienia do wspólnej z Ygrekowską
znajomej, mówiąc co mnie spotkało. Znajoma mnie przeprasza -
do niej też córka Ygrekowskiej dzwoniła, a ona niechcący podała
jej mój numer telefonu - niechcący, bo miała w notesie dwie A.,
bez nazwisk. I podała pierwszą z brzegu. Ręce opadają, naprawdę.
**
dla mnie to był  blady świt, zasnęłam o 4,30 nad ranem.

Byłam w oddziale pewnego banku  . Przede mną stało 5 osób, ale oni
byli wszyscy  razem- załatwiali transakcję przelania pieniędzy z konta
pana B. na konto pana C. Panienka za ladą bardzo długo i dokładnie
coś pisała, sprawdzała, w końcu szło o sumę 100 tysięcy złotych.
Na koniec, tak po 20 minutach ogłosiła, że ona nie może tej transakcji
przeprowadzić, bo nie ma uprawnień do  przelania tej sumy, a koleżanka,
która ma takie uprawnienia, już wyszła z pracy (oddział kończył pracę
za pół godziny), więc klienci muszą  jechać do oddziału, który jest
w centrum miasta. Nie zacytuję słów, które padły z ust tych ludzi- zbyt
niecenzuralne.

Po ostatnich zabiegach fizykoterapii dostałam na skórze wyprysków-
a tak konkretnie opryszczki. Pani dermatolog mi wyjaśniła, że pewnie
ktoś, kto przede mną używał tych gąbek miał infekcję, a przecież
fizykoterapeutka przed przyłożeniem mokrych gąbek (na nich kładzie
się elektrody) nie przemywa  środkiem dezynfekcyjnym skóry
pacjenta, a po użyciu gąbki płucze wodą i widocznie się "przeniosło".
Na następną serię zabiegów za  pół roku przyniosę własne gąbki - to
będzie lepsze niż walka z wiatrakami.
Wyobrażam sobie jaką minę zrobią dziewczyny.

Wizytę  u endokrynologa przeniesiono mi z 15 listopada br. na 13 marca
2014 roku - szpital zwolnił lekarzy kontraktowych, bo mieli za wysokie
pensje.
Dobrze, że jestem już dawno zdiagnozowana  i że mam rozpiskę dla
lekarza pierwszego kontaktu jak i kiedy  mam podwyższać dawkę
hormonu.Przeżyję.
Miłego weekendu;)



środa, 20 listopada 2013

Wygrałam!!!!

Wygrałam na blogu   Joanny  taką prześliczną , przez Nią samą
robioną kartkę świąteczną




W naturze kartka jest jeszcze ładniejsza!
Joanno, prześlicznie dziękuję!!!

Kartka zapewne trafiła do mego miasta  znacznie wcześniej, ale
ja od kilku dni nie mogłam znalezć kluczyków od skrzynki
pocztowej - wiecie , skleroza nie boli a ile nowych wrażeń każdego
dnia!

wtorek, 19 listopada 2013

Czasem.......

....przeginam, ale nie za często, średnio przeciętnie raz na pół roku.
Włączam jedną płytę i kręci się w odtwarzaczu niemal  cały dzień.
Nie wiem czemu, ale okropnie to denerwuje mego męża  - ale ja
przecież nie każę mu tego słuchać - przezornie zamykam się
w swoim pokoju a płyta nie jest włączona na pełny regulator.

Wczoraj padło na  album Budki Suflera  "Nic nie boli, tak jak życie".
Właściwie lubię niemal wszystkie piosenki Budki Suflera, a zwłaszcza
te z tekstami Mogielnickiego i Zeliszewskiego.
Pewnie to już mało modne,  ale nadal wzrusza mnie "Strefa  Półcienia",
tak pięknie opowiadająca o zapominaniu osób niegdyś nam bliskich.

Dziś dałam mężowi do poczytania słowa niektórych piosenek -
reakcja - dobre teksty, tylko dlaczego on tak wyje!?
No proszę , okazuje się, że śpiew pana Cugowskiego mojemu "nie leży".
No to ma szczęście, że nigdy nie słyszał tych piosenek w moim
wykonaniu  - dostałby zapewne zawału.

sobota, 16 listopada 2013

Mix weekendowy

Weekend - właściwie jest to jedyne obce słowo, które mi nie  bruzdzi,
gdy jest stosowane w polszczyznie.
Już wszystkie  inne mnie bardzo rażą, chociażby wszechobecny "shop."

Doszłam do smutnego wniosku, że nieco zdziczałam - była dziś u nas
cioteczna siostra mego ślubnego wraz ze swym  mężem.
Naprawdę ich lubię, ale po 3 godzinach miałam dość - Joli nie
zamykała się buzia, co nawet może nie było złe, nie musiałam jej
zabawiać. A że gadatliwość to cecha rodzinna, więc mój ślubny
też nawijał jak nakręcony. Siedzieliśmy przy poobiedniej herbatce
okraszonej dobrymi wypiekani znajomej cukierni - Jola vis a vis mnie,
w podobnej konfiguracji płeć brzydka. Mąż Joli  i ja prawie się nie
odzywaliśmy- on słuchał mego ślubnego, ja-  jego żony.
Jeśli mam być szczera, to ja nawet nie bardzo słyszałam co Jola mówiła,
bo mój włączył pełne wzmocnienie swego nadawania.
A cała wizyta była pod hasłem, że muszą zobaczyć nasze wyremontowane
mieszkanie. Ocena wypadła pozytywnie.
Na "nowe mieszkanie" dostałam storczyk, w doniczce. Stanął obok innego,
równie dziwnego kwiatka, czyli anturium, również prezentu,
przyniesionego z tej samej okazji.
Z tego wszystkiego zjadłam dwie porcje  śmietanowca i mały kawałek
sernika - a takiego jak ten jeszcze nie jadłam. Spód był cieniutki jak
opłatek, na tym warstwa sera, potem warstwa frużeliny wiśniowej,z całymi
pysznymi wiśniami, znów warstwa sera i wierzch pokryty cieniuteńką
warstewką galaretki, chyba brzoskwiniowej. Pycha absolutna.
A śmietanowiec był właściwie śmietaną usztywnioną delikatnie żelatyną,
bardzo mało słodki, ale z kawową nutką.
No tak, jestem dzika a na dodatek łakoma.

Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że jednak będzie zima. Gdy się przed
południem wybrałam  do sklepu, to prawie zamarzłam - wiał wstrętny,
baaardzo zimny wiatr.

Skończyłam rehabilitację.Czwartkowy seans ultradzwiękowy jakoś
mi zaszkodził. Wczoraj nie byłam w stanie wstać z łóżka - taka byłam
obolała. Więc nie pojechałam na ostatnie zabiegi. Poleżałam pół
dnia i przeszło.

Robię ten szalik "boa" i....już 3 razy prułam. A święta coraz bliżej
i druga bombka jeszcze czeka na wykończenie.
Coś okrutnie się rozregulowałam. Nie wiem tylko dlaczego?
Uwiąd starczy czy co???

czwartek, 14 listopada 2013

Rozmowy z Kacperkiem

Mam wśród sąsiadów z naszej uliczki małego, ślicznego Kacperka.
Kacperek jest nieco starszy od mego  starszego wnuczka.
Ma  śliczną buzkę,  ciemne, gęste  włosy, rzęsy niczym  modelka
reklamująca tusz do rzęs, a do tego jest niesamowicie bystrym
dzieckiem.
Gdy jeszcze chadzałam ze swoim jamnikiem na spacery, spotykałam
Kacperka często, gdy wędrował do przedszkola.
Dziś Kacperek mnie dogonił na ulicy i zapytał:  "a gdzie  twój pies,
w domu został?".
Zastanowiłam się przez moment, jak powiedzieć dziecku, że pies już
dość dawno przeniósł się w zaświaty , więc powiedziałam tylko, że
mój piesek odszedł już 3 lata temu. Kacperek popatrzył na mnie
z pełnym zrozumieniem, wziął mnie za rękę i powiedział: "to tak jak
nasza suka, gdy ją potrącił samochód na wsi; ja ci bardzo współczuję,
 ja za nią płakałem, ty też płakałaś?"
W międzyczasie doszła do nas  babcia Kacperka i obrugała malca, że
mówi do mnie per ty.
Kacperek wybrnął z tej sytuacji koncertowo- powiedział "przepraszam"
i wytłumaczył nam obu, że gdy on kogoś zna i lubi to mówi do takiej
osoby po imieniu, ale on nie pamięta jak ja mam na imię. I jego babci
i mnie, strasznie się chciało śmiać, ale przecież byłoby to niepedagogiczne,
więc ja  zaczęłam czym prędzej szukać czegoś w siatce, a sąsiadka
podpowiedziała mu, by opowiedział o tym, że po wakacjach idzie już do
szkoły. Kacperek kończy  w lipcu 6 lat.
No i się dowiedziałam, że:  Kacperek już ma kupiony plecak, pełne
wyposażenie piórnika i oczywiście piórnik,  mama już kupiła mu worek
na kapcie, ale nie kupiła jeszcze stroju do gimnastyki, bo  przecież może
on urośnie, więc teraz kupiony strój mógłby być po wakacjach za mały.
I że będzie chodził do szkoły, przy której jest basen i boisko z tartanem
i można tam grać również w koszykówkę. I szkoda, że szkoła nie
zaczyna się już od najbliższego poniedziałku, bo on nie lubi chodzić
do przedszkola, bo.....on nie lubi jeść w przedszkolu i leżakować.
I dlatego lubi.....mieć katar, bo wtedy zostaje w domu z babcią.
A w domu to babcia mu czyta książki i może po śniadaniu obejrzeć
DVD z bajkami.
A w chwilę potem  zapytał: "czy nasze psy się spotkają, gdzieś za
Tęczowym Mostem? i czy one się poznają?
I wiecie, zupełnie nie wiedziałam co mam odpowiedzieć, ale wybawiła
mnie z kłopotu kacperkowa babcia, mówiąc, że z pewnością się poznają
i pewnie już się bawią razem.
Wszystkie rozmowy z Kacperkiem zawsze były tak samo zabawne,
miłe i zaskakujące.
Nie wiem tylko na co chłopakowi takie piękne, długie rzęsy???

środa, 13 listopada 2013

Rozważania o blogowaniu

14 XI 2008 rok - to właśnie wtedy zadebiutowałam  z blogiem.
Tym  pierwszym blogiem był "procontra anabell".
Dziś jest nadal czynny, ale  stał się miejscem moich ciągot
"literackich", to tam się znęcam nad bliznimi swymi opowiadaniami,
które w większości są reportażami z  życia, czasami nawet i mojego.
Ten blog jest miejscem w którym się wyraznie i nieskromnie chwalę
swymi  robótkami i wrzucam  tu również okruchy codzienności.
 W sumie przez te lata popełniłam łącznie 874 posty, okraszając  ich
część zdjęciami.

Dzięki blogom poznałam wiele naprawdę bardzo miłych osób.
Niektóre wirtualne znajomości zamieniły się w kontakty całkiem
realne  i  każde spotkanie w realu było i jest nadal dla mnie niemal
świętem. Bo każda z tych osób jest właśnie taka, jak ją sobie
wyobrażałam.
A to znaczy, że mam szczęście, bo moi stali "czytacze" są osobami
szczerymi, piszącymi to co naprawdę myślą.
Marzy mi się, by kiedyś zebrać wszystkich w realu - ale na razie to
marzenie.

Byliście ze mną w  najcięższych dla mnie chwilach i Wasze dobre
słowa i myśli pomogły mi przetrwać  to wszystko i nie zwariować.

Wydaje mi się, że 5 lat blogowania to "szmat czasu"  i zastanawiam się
czy nie jest to może dobry czas na jakieś  zmiany a może wręcz na
zakończenie tej przygody?

Dziękuję Wam, że ze mną wytrzymujecie - zawsze mnie ten fakt cieszy
i dziwi  zarazem.




piątek, 8 listopada 2013

Rozwiązanie zagadki

Zagadka jak widać była całkiem prosta.
Ale dopiero teraz ja mam zagadkę dla siebie  a brzmi ona:
"jak mam zrobić drugi szalik by przedstawiał węża boa????"
Przeszukałam internet i jestem załamana - oczywiście jest sporo
dobrych zdjęć tegoż węża, ale będę musiała wymodelować jego
głowę  szydełkiem, a potem całe cielsko robić we wzór.
Nie byłoby to skomplikowane gdyby to był sweter, bo wtedy mogę lewą
stroną swobodnie prowadzić nitki, ale szalik musi mieć obie swe strony
takie same, bez widocznych nitek. Jestem lekuchno podłamana.
chyba popertraktuję z córką by zmienić model, może na misia?

czwartek, 7 listopada 2013

Zagadka

Zaczęłam robić kolejne prezenty pod choinkę - to poniżej to jest
właśnie początek jednego z nich.
Domyślacie się co to będzie????
w ramach podpowiedzi - to coś dla jednego z Krasnoludków.

środa, 6 listopada 2013

Z "podsłuchu"

Minęło 6 miesięcy i znów jestem na rehabilitacji mego kręgosłupa
lędzwiowego.
Tym razem nie mam ćwiczeń, bo ćwiczę w domu, na piłce, więc jest
sama fizykoterapia.
W pół godziny "obskakuję" kilka urządzeń i znikam. I tak  będzie
przez  najbliższe dwa tygodnie.
Ponieważ nie muszę się przebierać w odpowiedni strój, to nie korzystam
z szatni - i dobrze, bo tam temperatura tropikalna a każdą z pań  boli
widok osoby, która jeszcze potrafi  stojąc na jednej nodze  bez
podpierania się , drugą wstawić do nogawki spodni . Wg nich "taka",
czyli ja nie powinna chodzić na rehabilitację.
Centrum  Rehabilitacji, do którego chodzę jest dośc duże, ma 4 sale
do ćwiczeń i dość dużą salę z aparaturą do fizykoterapii.
Jest ona podzielona na kabiny, każda kabina ma zasłonkę. Tych kabin
jest 18. Ruch jest spory, bo  jednocześnie może być kilkanaście osób.
Nie da się ukryć,że większość pacjentów to kobiety i większość z nich
jest w wieku 65+.
Jest również kilku panów, ale nawet nie silę się na rozpoznanie ich
wieku, bo wyglądają i poruszają się jak stulatki.
Wczoraj leżąc w swojej kabince, podłączona do prądów interferencyjnych,
niechcący podsłuchałam jednego z panów, który oczywiście miał nie
wyłączoną komórkę i skwapliwie z niej korzystał.
Zapewniał swego rozmówcę,że "nie ma tu na kogo spojrzeć a te od
kinezyterapii to są złośliwe małpy, kazały mu nogi  w kolanach prostować
i usiłowały mu rękę wyrwać z barku". Gapiszon zupełnie chyba nie zdawał
sobie sprawy z tego, że go słychać na całej sali. Za chwilę kabinę z mojej
drugiej strony opuściła  już "odłączona" od aparatury pacjentka, weszła do
tego  gaduły i obrugała go równo - i za to co mówi  i za niewyłączenie
komórki. Personel nie zareagował na to wszystko, ale się dziewczynom
wyrażnie podobała ta interwencja pacjentki.
Dziś ten sam facet znów miał wpadkę - akurat siedziałam na ultradzwiękach
gdy wparował. Stanął nade mną, więc go terapeutka skierowała do  kabiny,
w której miał się położyć, a ten dalej stoi i się gapi, więc terapeutka drugi
raz go przegania a ten mówi: "bo ja chcę się popatrzeć". Nie wyrobiłam
i ze  śmiechem  wypomniałam mu, że przecież wczoraj zapewniał kogoś,
że tu nie ma na kogo spojrzeć. Facet łypnął okiem, potem wysapał żem
złośliwa i się wywlókł we właściwym kierunku.
A terapeutka stwierdziła, że panowie są  wyjątkowo paskudnymi pacjentami,
bez względu na wiek.
Ci młodsi odgrywają rolę macho i starają się  udawać, że nic im nie jest albo
 że są odporni na  ból , co czasem kończy się poparzeniem skóry.
Tym starym to z kolei wszystko przeszkadza - krzesło za twarde, leżanka twarda
i wąska i za wysoka, żel za zimny, prąd za silny nawet gdy jeszcze nie jest
podłączony.


wtorek, 5 listopada 2013

Puk puk, puk puk.....

..... święta za pasem.
A ja mam gotową dopiero jedną bombkę z nadzieniem
I jeszcze zbliżenie:
To wcale, wbrew pozorom, nie jest łatwe.
Po prostu jest tu mało miejsca, elementy też małe- domki mają po
3,5 cm wysokości i w ogóle żałuję, że mi taki pomysł do głowy
przyszedł.
Jak dla mnie to nakład pracy jest niewspółmierny do otrzymanego
efektu - no ale robiłam to bez żadnego "kursu  tworzenia bombki".
Może druga będzie lepsza???


poniedziałek, 4 listopada 2013

Asymetria

Lubie asymetrię, więc zrobiłam tym razem naszyjnik asymetryczny.
Nie dość, że strony naszyjnika różnią się wzorem, to różnią się też
serokością.

Kamyczki, które go utrzymują na szyi to mokait i unakit

czwartek, 31 października 2013

Mix


Tak wygląda Katedra w Berlinie  w dniu Festiwalu Światła
W festiwalowy wieczór były pięknie oświetlone wszystkie ważne
i znane berlińskie budynki.
A tu, poniżej moje Krasnoludki. Młodszy, w ramach protestu
rozsiadł się na chodniku, więc  Starszy go pocieszał. 




Starszy to jest niezły aparacik - w styczniu kończy 5 lat, a w sierpniu
idzie do I klasy. Przedszkole, do którego chodzi orzekło, że powinien
iść do szkoły i dołączyło go do grupy dzieci z 2008 rocznika i Starszy
miał razem z nimi brać udział w zajęciach przygotowawczych do
szkoły. Starszy odmówił, tłumacząc wychowawczyni, że on nie może
iść do szkoły, bo do szkoły ma iść rocznik 2008, a on jest z 2009.
Dopiero gdy w domu córka dała Mu do przeczytania czarno na białym,
że zdaniem komisji nadaje się do szkoły, zaczął brać udział w tych
zajęciach.
Coś mi się widzi, że będą z nim jeszcze cyrki, bo to dziecko takie
"bardzo pod linijkę".
Zastanawiam się co to będzie, gdy Starszy pójdzie do szkoły a
Młodszy pozostanie w przedszkolu. Pewnie będzie ryk, że on też
chce iść do szkoły, bo jego celem nadrzędnym jest robienie tego
wszystkiego co Starszy.
W związku z tym Młodszy przeżywa wiele rozczarowań - chce
do jedzenia to co je  Starszy i jest mocno zdziwiony, że wcale a
wcale  to mu nie smakuje.
Jeszcze trochę i zobaczę się z moimi Krasnalami.



piątek, 25 października 2013

Relaksowo

Tym razem nie wsadzę kija w mrowisko, ale spróbuję namówić Was
na dogodzenie własnemu podniebieniu.
To nic,  że danie jest raczej tuczące - raz na jakiś czas można coś  tak
mało dietetycznego zjeść bez wyrzutów sumienia.
Zresztą będą one skutecznie wytłumione naleśnikami  Gundela,
rozsiewającymi  woń czekolady i orzechów.
Przepisów na te naleśniki jest kilka -  swój przywiozłam z Węgier,
od Klary, u której przez trzy tygodnie mieszkałam z  dzieckiem.
Klara znała tylko  język węgierski , ale cudownie żeśmy się we trzy
porozumiewały. Obydwie nabrałyśmy wielkiej wprawy w pracy
ze słownikiem - kartki ino furczały.
Moja trzyletnia wówczas córcia zapałała od pierwszej chwili  żywą
sympatią do Klary i choć każda z nich ćwierkała we własnym
języku, spędzały ze sobą długie godziny i buzie im się nie zamykały.
Ad rem:
Do naleśników  Gundela potrzeba:
1.   cienkie naleśniki zrobione z mieszanki:  mąka, woda gazowana,
 olej (2 łyżki) , trzy jajka, odrobina soli
2.  200 g mielonych włoskich orzechów,
3.   duża garść rodzynek, które muszą być namoczone w rumie
lub soku winogronowym, jeśli mają to jeść dzieci.
4.   150 ml rumu (może być i inny aromatyczny alkohol) jeśli to
będzie wersja tylko dla dorosłych
5.   cukier puder ilość dobrana organoleptycznie, wg smaku
6.   masło prawdziwe (85% tłuszczu), świeże lub klarowane
7.   150 ml gęstej, słodkiej śmietanki 36%
8.   cukier waniliowy
Przygotowanie Farszu:
Kolejne  czynności wykonujemy "na czuja" -
na rozgrzaną patelnię wrzucamy  masło , mielone orzechy, cukier.
Musimy dać taką ilość masła, by się  w nim orzechy  smażyły.
Mieszamy, próbujemy, czy dosyć słodkie, smażymy cały czas
mieszając, dodajemy rodzynek i smażymy  aż masa będzie gęsta.
Gdy otrzymamy pożądana gęstość masy zdejmujemy patelnię
z ognia. Nadziewamy naleśniki formując ruloniki, zawijamy
brzegi by nadzienie nie wyciekło.
Układamy naleśniki na półmisku, jednowarstwowo.
W kąpieli wodnej rozpuszczamy czekoladę ( u mnie zawsze taka
powyżej 70% kakao), dodajemy do niej śmietankę i ewentualnie
odrobinę cukru oraz cukier waniliowy i rum pozostały z namoczenia
rodzynek (w wersji dla dorosłych).
Roztopioną czekoladą polewamy naleśniki.

Naleśniki te są naprawdę sycące. Jeszcze nie spotkałam nikogo
kto zjadłby więcej niż 3 sztuki.

 



środa, 23 października 2013

Słucham i .....

niczego nie mogę pojąć. Taka tępa jestem, jak zużyty nóż kuchenny.
Nie rozumiem zupełnie co jest z tym protestem przeciwko wysyłaniu
sześciolatków do szkoły.
Dlaczego taki raban? Czy naprawdę tak trudno pojąć, że większość
sześciolatków wie o wiele więcej niż ich rówieśnicy 50 lat temu?
Osobiście  zostałam  zapisana do szkoły gdy ukończyłam sześć lat.
I wcale nie było łatwo, bo do szkoły były zapisywane siedmiolatki.
Ale idąc do szkoły umiałam już czytać a nawet trochę pisać i robiłam
zabójcze szlaczki.
Chodziłam do podstawówki, która miała koszmarne warunki, choć to
była stolica - w jednym budynku były aż trzy szkoły. Nauka była na
trzy zmiany, klasy liczyły od 45 do 50 łebków.
Nigdy nie było w łazienkach ciepłej wody, papieru toaletowego też nie,
nie mówiąc już o jakichś ręcznikach.
Salę gimnastyczną  poznałam dopiero w szóstej klasie, bo wybudowano
nowa szkołę i nas przeniesiono.
Gdy było względnie ciepło WF był na podwórku, w pozostałe dni na
korytarzu szkolnym.
I wierzcie mi - nikt się nie przejmował pierwszoklasistami, dla nikogo
nie było taryfy ulgowej.
Tablice wisiały wysoko, nawet nauczycielka (jeśli nie miała 165 cm
wzrostu) korzystała z "przedłużacza", czyli małego stołeczka, na którym
myśmy stawali gdy trzeba było coś napisać wysoko na tablicy.
Dziwnym trafem nie było wtedy wcale dysgrafików ani dyslektyków, za
to ortografii uczyliśmy  się pisząc pełne zdania, pod dyktando, a nie
uzupełniając literki w ćwiczeniach.
Tabliczki mnożenia uczono nas długo, a nie trzy  lekcje, jak w szkole,
do której chodziła moja latorośl. Musieliśmy ją wykuć na pamięć, ale gdy
zaczęła się nauka dzielenia, nikt już nie miał problemów.
Jeśli któreś dziecko zle czytało lub pisało, to wezwany rodzic był
instruowany jak ma dziecku pomóc, by jak najszybciej uzupełniło braki.
Nie  było wtedy TV i komputerów, ale czytelnictwo kwitło - od samego
początku nasza wychowawczyni zwracała uwagę na to, by dzieci czytały
w domu książki.
A dziś - naprawdę bardzo wiele dzieci w wieku 5 lat jest na tyle bystrych,
że z powodzeniem mogą iść do szkoły gdy ukończą 6 lat.
Córka mojej znajomej wyjechała na rok służbowo do Anglii i zabrała ze
sobą swą pięcioletnią córkę, którą tam posłała do szkoły. Wg kryteriów
brytyjskich mała nadawała się już do szkoły i nikt nie robił problemu
z faktu, że dziecko nie zna języka angielskiego. Po miesiącu mała
zaczęła do matki mówić w domu po angielsku. Dzieci w tym wieku są
naprawdę bardzo pojętne i łatwo przystosowują się do nowych
warunków, czego polscy rodzice jakimś cudem nie dostrzegają.
Odnoszę wrażenie, że większość tych protestujących rodziców broni się
przed posłaniem dzieci do szkoły z  czystej wygody- teraz dzieciaki są
w przedszkolu, od samego rana do bardzo póznego popołudnia.
Wrócą z przedszkola i nie trzeba się interesować czy i co mają  zadane
do domu, więc rodzice  zdecydowanie mają mniej obowiązków.
Bo szkoła to obowiązek nie tylko dla dzieci - rodziców także.
Mój Starszy wnuczek  na początku stycznia skończy 5 lat i pójdzie do
szkoły w systemie Montessori. Młodszy w lutym skończy 3 lata, ale
od maja tego roku już awansował ze  żłobka do przedszkola.
Starszy wcale nie jest geniuszem, ale gdy byliśmy w lipcu czytał na
głos czytanki dla dzieci z II klasy, a w metrze napisy informacyjne.
I wcale nie był znów takim wyjątkiem, sporo dzieci czyta w tym wieku.
Może niewiele ma  takie zamiłowanie jak on  do liczb,  bo w wieku 3 lat
znał wszystkie cyfry, potrafił liczyć, dodawać a ostatnio już fascynuje go
mnożenie. Nie ma za to ani krzty talentu do plastyki. Ale tańczy i śpiewa.
Dobre i to:)))

Podejrzewam, że zostanę za ten post niemal zlinczowana.
Nie po to go napisałam, by przywracać tamte warunki szkolne sprzed lat.
Ale  jestem zdania, że posłanie sześciolatka do szkoły nie jest zabieraniem
mu dzieciństwa - jest po prostu przystosowaniem go do wciąż pędzącego
postępu, jest ułatwieniem mu startu w dorosłe życie.
Wiem też, że część szkół ma gorsze warunki, więc może zamiast jojczeć i
jednoczyć się w proteście, rodzice zebrali by się i pomogli taką szkołę
odpowiednio przystosować.
Wiem co mówię - gdy posyłałam córkę do społecznego liceum (płatne i to
dużo) to szkoła otrzymała budynek po przedszkolu, który trzeba było
przystosować dla młodzieży. I wszyscy rodzice włączyli się do tych prac-
choć teoretycznie każdy mógł powiedzieć - "płacę, więc wymagam".

wtorek, 22 października 2013

Coś na ruszt

Pogoda dziś była cudna i jak dla mnie  cała jesień i zima mogłyby
tak wyglądać. Słońce i +15 stopni w cieniu- czegóż chcieć więcej???

Jak wiecie, moje gotowanie polega głównie na robieniu różnych
"dziwnych " potraw. Dziwne to nie znaczy wcale,że niesmaczne.

Niedługo zaczną się spotkania rodzinne z okazji  Wszystkich
Świętych i wtedy trzeba z czymś dobrym wjechać na stół. Na taką
okazję można zrobić "kurczaka w czekoladzie". Nie jest to ani
trudne ani drogie danie.
Składniki:
1 kg mięsa z kurczaka, np.udka bez kości ( made in Lidl)
2 czerwone papryki, 4 pomidory,  2 ząbki czosnku,
1 łyżeczka cynamonu,  1 łyżka przyprawy warzywnej,
1łyżeczka pieprzu, 1 łyżka ostrej papryki, 1 łyżka słodkiej papryki,
garść migdałów,  garść ziaren sezamu.,
1 tabliczka czekolady gorzkiej powyżej 70% zawartości kakao.
Wykonanie:
Pół tabliczki czekolady zetrzeć na tarce, pomidory obrać ze skórki,
pokroić na kawałki, paprykę  oczyścić z nasion i też pokroić na małe ,
kawałki, migdały rozdrobnić lub użyć płatków migdałowych
 Wrzucić do miksera wszystkie składniki oprócz mięsa i dobrze
zmiksować - otrzymamy w ten sposób sos.
Kawałki kurczaka usmażyć na rumiano. Przerzucić je do rondla,
dodać pozostałą część czekolady i dokładnie ją wymieszać z kurczakiem.
Pod wpływem gorącego kurczaka czekolada się rozpuści.
Dodać zmiksowany sos i dusić wszystko razem około 15-20 minut,
często mieszając. Dodatkiem może być ryż lub frytki.
Osobiście zawsze to jadłam   "solo".

A ja dziś miałam "szybkościówkę", czyli ryż z fasolą.
Gotujemy ryż basmati (mało skrobi) w osolonej lekko wodzie.
Gdy jest prawie miękki dodajemy puszkę czerwonej fasoli,
jedną pokrojoną w paski czerwoną  paprykę  bez  skóry,
1 ząbek czosnku, 3 łyżeczki przecieru pomidorowego.
Wszystko razem mieszamy widelcem i gotujemy jeszcze około
10 minut. Trudno być po tym głodnym , wierzcie mi.

poniedziałek, 21 października 2013

Ostatni dzwonek....

...na zrobienie "wybornej śliwowicy". Oto przepis według pani
Lucyny Ćwierczakiewiczowej:
"W gąsior z szerokim otworem nakłaść pełno dojrzałych węgierek,
nalać je najlepszym spirytusem Nr 4, zatkać korkiem i zostawić
w cieniu na 4 do 6 tygodni, po tym przeciągu czasu zlać spirytus
ze śliwek a w jego miejsce wsypać cukru miałkiego tyle ile się
tylko zmieści. Po dwóch tygodniach cukier się powinien  zupełnie
rozpuścić, wtedy zlać płyn i wymieszać z poprzednio zlanym
spirytusem, przefiltrować przez szwedzką bibułę, zlać w butelki,
zakorkować i zostawić przynajmniej na pół roku, a będzie
wyborna i wystała śliwowica."
Nie mam wprawdzie pojęcia,  co to  był za spirytus nr 4, ale
ten przepis już był wypróbowany i napitek nie był zły. Zamiast
bibuły szwedzkiej używaliśmy filtru do kawy.
A jedna z moich koleżanek robi co roku "sałatę z białej
kapusty na czerwono". Uwielbiam tak ukwaszoną kapustę-
po prostu kwasi się ją  razem z burakami. Ma piękny różowy
kolor i naprawdę wspaniały smak.
Wprawdzie wg p.Lucyny "buraki należy wyjąć i zostawić je
do ugotowania dla służby" - my jednak nałogowo je drobniutko
kroimy i dodajemy do  każdej porcji kapusty.Zresztą służby
 nie mamy, a szkoda.
Czytanie przepisów pani Ćwierczakiewiczowej zawsze poprawia
mi humor.
                                        *****
Byliśmy wczoraj na Cmentarzu  Wojskowym - pogoda była
prześliczna, choć było dość chłodno.
Stoisk z kwiatami jeszcze nie było za wiele, ale obowiązkowo
były stoliki z "cmentarnymi przegryzkami" - była  "pańska
skórka" , czyli kawałki czegoś różowego owinięte w papier,
(możecie mnie nawet zabić, ale nie mam pojęcia co to jest,
ponoć dzieci to lubią), były stosy puszystych obwarzanków, jakieś
kule z ryżu, kule z orzeszków arachidowych i chrupki kukurydziane.
Groby moich bliskich są z 50 metrów od mogił tych co zginęli
w katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem.
I wiecie co - w życiu bym takiego pomnika nie  zatwierdziła-
jest po prostu brzydki. Z daleka wygląda  jak zdewastowany,
betonowy bunkier, choć naprawdę jest z  białego granitu.
W tygodniu doczłapię się jeszcze na pobliski cmentarz, który
jest otoczony domami mieszkalnymi. Mamy do niego zaledwie
cztery przystanki autobusowe. Jest niebywale ciasny, w każdej
alejce (dość wąskiej) są cztery rzędy  grobów, do których niemal
nie ma dojścia - by dostać  się do trzeciego lub czwartego rzędu
trzeba skakać po innych grobach. A odstępy pomiędzy grobami
są szerokości  stopy - szerokości, nie długości stopy.
                                     *****
W szale redukcji swych ciuchów gdzieś zutylizowałam czapki -
muszę się rozejrzec za jakimś wdziankiem na łepetynę. Wczoraj
paradowałam w kapturze.
Wszelkie nakrycia głowy doprowadzają mnie do rozpaczy - tak
naprawdę wygladam dobrze tylko w kapeluszu, ale nie bardzo
widzę połączenie kapelusza z dżinsami i kurtką.
Chyba muszę sobie jakąś czapeńkę udziergać.
Właśnie leje deszcz, ale ponoć rano ma już być ładnie w ciągu dnia
nawet ciepło. Pożyjemy- zobaczymy.
Miłego tygodnia  Wszystkim:)


piątek, 18 października 2013

Mix

Doszłam do wniosku, że na starość zrobiłam się naiwna.
Myślałam, że skoro wyleczyłam się z trudem z rzekomobłoniastego
zapalenia jelit (po kuracji antybiotykami) to już jestem zdrowa.
To tylko złudzenie - rodzaj fatamorgany.
Zastanawiałam się długo i namiętnie czemu jestem taka marna, bez
sił, humoru i chęci do życia- winiłam moje wierne mi Hashimoto,
jesienną aurę, metrykę - a to okazało się, że wszystko to są skutki
przebytego zapalenia - mam zniszczone kosmki  jelitowe.
Sadząc, że skoro byłam chora w czerwcu to w pazdzierniku już jestem
całkiem zdrowa (bakterie beztlenowe zostały wszak "wytłuczone")
zaczęłam jeść owoce . Skutki opłakane. Jedno jest pewne - do wiosny
żadnej surowizny,a potem to tylko owoce krajowe -najlepiej jabłka i
to bez skórki. Nie jeść "gotowców", bo to same konserwanty, kupować
tylko takie produkty, które mają krótki termin  ważności, licząc od daty
produkcji. Żadnych lodów, gotowych ciast, posiłków w restauracji.
Podobno kosmki jelitowe regenerują się do 3 lat. Masakra!
                                             *****
Mimo tego trochę dłubię.  Udłubałam dla koleżanki, w podzięce za
pewną przysługę coś takiego:
Wedle  jej życzenia miało być:
"skromne, na lepsze okazje, nie rzucające się w oczy".
Na myśl przyszedł mi tylko malutki wisiorek z diamentem na
platynowym cieniutkim łańcuszku.
Ale w końcu zakupiłam złote perełki, oczywiście sztuczne,
poprzekładałam je maleńkimi japońskimi koralikami i wyszło
takie coś, jak wyżej.
Muszę poćwiczyć robienie kolczyków - sama ich nie noszę, więc
mam pewne problemy z ich zrobieniem.
Wiecie co - znów jest piątek!!! A dopiero co był początek tygodnia.

środa, 16 października 2013

A za moim......

...oknem świat wygląda tak:
Brzoza jeszcze nie ma wszystkich listków złocistych,
a nowe "nasadzenia", po drugiej stronie są jeszcze
bardzo zielone.
Lipom też  się nie spieszy do zmiany koloru liści.





Dziś jesień nieco mglista, chwilami coś mży, trawniki pokryły
się liśćmi i dodają otoczeniu koloru. Lubię ten zapach mokrych
liści.




poniedziałek, 14 października 2013

Jesień

Byłam dziś w Łazienkach Królewskich. Tym razem przytomnie wzięłam
z domu  orzechy laskowe dla wiewiórek.
Oczywiście większość czasu spędziłam na karmieniu małych rudzielców.
One są naprawdę prześliczne - futerko już zaczyna nieco zmieniać barwę,
już coraz więcej popielatego w tej rudości i wyrażnie ogonki nabrały
puszystości. Przybiegały po orzechy, brały z ręki,  za każdym razem
opierając jedną łapkę na mojej ręce.  Każdy orzech był od razu sprawdzany
i starannie zakopywany. Jeden został odrzucony, więc go podniosłam i
roztłukłam - orzech w środku był wyschnięty i czarniawy.
Pałac i amfiteatr przechodzą aktualnie remont .
Na czas remontu  Pałac Na Wodzie dostał ochronne ubranko i wygląda w
nim tak:
Ochronne ubranko ukrywa rusztowania, na których pracownicy
pracowni konserwatorskiej z Torunia czyszczą ściany Pałacu i
uzupełniają różne ubytki w tynku.

Teren wokół teatru jest zamknięty, więc tylko jest fotka tyłu sceny:





Oczywiście nie mogłam nie sfotografować cudnie ubranych
starych drzew w pobliżu Pałacu:
Oraz drzewa, którego nazwy nie znam- ma cudownie wielkie
liście,które pomału tracą swą zieloność:
Jeśli ktoś z Was zna jego nazwę to proszę by mi napisał.
Zawsze byłam dość kiepska z botaniki.

Taką jesień jak dziś to baaaardzo lubię. Całą drogę do domu
zachwycałam się wiewiórkami, aż mąż mi przypomniał jak to
wiele lat temu, gdy byliśmy w Zakopanem, pewna na wpół
oswojona wiewiórka uznała, że można po mnie, niczym po
pniu drzewa pobiegać, a ja stałam i darłam się w niebogłosy,
zwłaszcza gdy wskoczyła mi na głowę.
Ona mnie przy okazji podrapała, bo byłam w cienkich, letnich
ciuchach, a wiewióreczka miała strasznie ostre pazurki.
Złośliwiec twierdził, że mój krzyk wystraszył wszystkie kozice
w Tatrach.
No fakt, wrzeszczałam,  bo nie było to miłe, poza tym bałam
się, że mi  podrapie twarz.



piątek, 11 października 2013

Podobno.....

..... telepatia to bzdura. No nie wiem,  być  może. Gdy obudziłam się wczoraj
rano (ostatnio rano wypada u mnie tak około dziewiątej)  pierwszą moją
myślą było to, że już dość dawno nie dzwoniła do mnie moja od stu lat
przyjaciółka.
Postanowiłam, że zaraz po śniadaniu do niej zadzwonię.
W chwili, gdy przełykałam  ostatni łyk herbaty zadzwonił telefon - po drugiej
stronie była właśnie Ona. Pierwsze słowa mojej Ali  brzmiały:
"dzwonię do ciebie bo się pewnie  denerwujesz, że tak dawno nie dzwoniłam".
My zawsze się "ściągamy" myślami, choć telepatia to bzdura.
Okazało się, że w środę wieczorem, wychodząc z łazienki straciła przytomność
i runęła jak kłoda na podłogę.  Mąż wezwał pogotowie, które nawet  szybko
przyjechało. Przytomność odzyskała szybko, ale był kłopot z pozbieraniem jej
z podłogi, bo przeokropnie bolała ją ręka. Zabrali  kobiecisko do szpitala, tam
porobili podstawowe badania  i prześwietlenie lewej  ręki.
Okazało się, że jest złamanie lewej kości ramieniowej  z przemieszczeniem
i należy zrobić zespolenie przy pomocy płytki, a więc należy operować.
Ala przytomnie wzięła ze sobą z domu wszystkie swoje dotychczasowe
badania, z których jasno wynikało, że jej nie można podać narkozy - od roku
cała fura lekarzy szuka przyczyny jej częstych omdleń- na razie wiadomo, że
jedna połowa mózgu jest niedokrwiona, ale nikt nie wie dlaczego.
A kto ma to wiedzieć??? Sybilla???
Zrobiono jej w tym szpitalu aż 3 prześwietlenia , podano miejscowe
znieczulenie i usiłowano  jej te kości poustawiać, po czym  założono gips i
znów  zrobiono rtg. Gips ma  założony na OSIEM tygodni, rękę ma trzymać
wciąż wyprostowaną  w dół i  ręka ma być obciążona półkilogramowym
ciężarkiem.Dodatkowym zaleceniem jest..... chodzenie no i nie opieranie
się na tej ręce.
Jestem naprawdę tym wszystkim przybita, bo te nagłe utraty przytomności są
coraz częstsze i nie poprzedzają ich żadne objawy. Idzie i nagle pada.
Jak na razie to  miała obtłuczone kolana, raz stłuczoną twarz,  ale można się
spodziewać, że za którymś razem wyrżnie głową w twarde podłoże.
I co wtedy???
Wiecie, strasznie kruche i mocno niepewne jest nasze życie. Jesteśmy tu
naprawdę chwilę a do tego tak łatwo ulegamy różnym kontuzjom i chorobom.
                                              *****
Od jutra zaczynam porządki na grobach. Strasznie szybko ten czas leci,
właściwie już niemal połowa pazdziernika. Ani się człowiek obejrzy a już
będą święta i minie kolejny rok.
Nie wiem, może to tylko mnie ten czas tak ucieka?

P.S.
Coś napisałam na drugim blogu. Podobno nudne - być może, ale czy
prawdziwe życie jest pełne ciekawych, ekscytujących chwil?



poniedziałek, 7 października 2013

Rozczarowana jestem

Miało dziś być słońce. Miało, ale chyba zapomniało. A tak dokładnie,
to było przez 10 minut około południa.
Zwabieni słońcem wyruszyliśmy z domu- przecież trzeba było zobaczyć
jak wyglądają nowe zasadzenia w Parku Pałacowym w Wilanowie.
I wiecie co - to  jedno z moich największych rozczarowań.
Znacznie ładniej, choć może niezgodnie z pierwowzorem wyglądał
przypałacowy ogród przedtem.
Miejsce dorodnych, stożkowo przyciętych iglaków zajęły, również
przycięte w stożek jakieś  drzewka liściaste.
Wyglądają mi na graby. Nawet ciężko rozpoznać, bo niedawno chyba były
cięte, poza tym już gubią liście, w czym z pewnością pomogły poranne
chłody.
Słońca nie było więc i zdjęcia mało ciekawe wyszły. Najmilej  było nad
stawem:
Towarzyszył nam kaczorek, pewnie miał nadzieję na żarciuszko.
W rosarium jeszcze resztki róż, a drewniane ławki zostały
wyparte przez kamienno podobne twory.
Szkoda, milej złożyć odwłok na drewnie niż na czymś takim
Cały czas utrzymywała się lekka mgiełka co widać na dalszym
planie. A na pierwszym planie owe nowe drzewka. Te sterczące
cienkie łodygi to pozostałości po liliach, te fiolety to "marcinki"
a te zółte liście to zwarzone mrozem liście lilii.
Boczna część ogrodu jest mało zmieniona, pozostały stożkowo
uformowane cisy.
I wiecie co, w ogrodzie  pracowały wyłącznie kobiety - panowie
zajmowali się rozjeżdżaniem alejek na melexach.

Nie znam się na zabytkowych ogrodach, ale zastanawiam się po
jaka nagłą śmierć zmieniono coś co było ładne i stosunkowo
łatwe w utrzymaniu.Nie podobają mi się też zmiany w Łazienkach
Królewskich - zmiana nawierzchni alei spowoduje to, że po każdym
deszczu będzie błoto i  nawierzchnia z czasem ulegnie zniszczeniu.
W Wilanowie wydano na przeróbkę ogrodu naprawdę duże pieniądze,
ale nie mam pewności, czy to był dobry pomysł.




niedziela, 6 października 2013

Mix weekendowy

Nawet nie wiem kiedy "zleciał" mi tydzień.
Skończyłam czytać bardzo ciekawą i dobrze napisaną książkę
Suzannah Cahalan  "Umysł w ogniu". Autorka jest dziennikarką
w "New York Post" a książka jest opisem jej dość rzadkiej a
mogącej się skończyć śmiercią lub dożywotnim pobytem
w szpitalu psychiatrycznym choroby.
Czytając tę książkę zastanawiałam się, jakie szanse na dobrze
postawioną diagnozę mają nasi pacjenci, skoro w kraju,
gdzie sztuka medyczna stoi wysoko,  postawienie dobrej
diagnozy było  tak trudne.
Najbardziej przeraził mnie udowodniony fakt, że część dzieci
u których zdiagnozowano autyzm, wcale nie są autystykami a
"tylko" chorymi na dość rzadką chorobę  autoimmunologiczną.
                                       *****
Prace nad zimowymi nadziewanym bombkami z lekka
utknęły mi w miejscu. Średnio przeciętnie trzy razy dziennie
zmieniam koncepcję.
W międzyczasie  "udziergoliłam" szydełkiem beret, tylko nie
wiem po co, bo w berecie wyglądam koszmarnie. Ale zrobiłam-
jakiś atawizm chyba:))))
No niestety muszę pochować letnie ciuchy a w ich miejsce
ułożyć zimowe.
Okropnie mnie deneruje ten brak miejsca i fakt, że muszę to
wszystko powtarzać wiosną i jesienią.
                                      *****
Korzystając z pięknej pogody pojechaliśmy wczoraj
na podwarszawski cmentarz dla małych zwierząt. Niedługo
tzw. "Psie  Zaduszki". Pażdziernik jest też miesiącem regulowania
opłaty rocznej za dzierżawę miejsca. Dotychczas  roczna opłata
wynosiła tylko 50,- zł, teraz podniesiono ją  do 70,- zł.
Nie uważam, żeby to była wygórowana suma - cmentarzyk jest
bardzo zadbany, poszczególne alejki dobrze oznakowane,
oczyszczone z liści, wygrabione, z psich grobków pousowane
wypalone lampki, bo teraz również w opłatę jest włączona
podstawowa pielęgnacja grobów. Powiększono też parking.
W sumie  to miejsce jest miłe, zadbane, a nawet radośnie kolorowe,
bo każdy z odwiedzających przynosi kolorowy wiatraczek ,
którym zdobi ostatnie miejsce  snu swego pupila. Gdy zawieje wiatr
wszystkie kolory tęczy wirują nad grobkami.
W ciagu  tych trzech lat od czasu odejścia naszego Flika przybyło
ogromnie dużo nowych "lokatorów" - niedługo miejsc zabraknie.
                                     *****
Dręczy mnie jedna myśl - za mniej więcej miesiąc będzie piąta
rocznica mego blogowania, wiec może to czas by przestać zadręczać
ludzi swą pisaniną?
 Może  zostać tylko przy jednym blogu i znęcać się swymi
grafomańskimi wypocinami? Muszę to wszystko przemyśleć.
Na razie przyhamowałam z koralikowaniem , bo zaniedbałam nieco
inne dziedziny craftu, np. decoupage i szydełkowanie.
Piękna dziś u mnie pogoda, trzeba iść na spacer.
Miłej niedzieli dla Was:)))

czwartek, 3 października 2013

Jestem niesamowicie....

....zniesmaczona. A wszystko przez działanie pewnego sądu oraz idiotyczne
przepisy.
Nasze sądy są zawalone zupełnie błahymi  sprawami, które tak naprawdę
mógłby rozwiązać sąd mediacyjny. Prawników mamy w Polsce niczym
mrówek w lesie, część z nich nie za bardzo może się załapać do pracy a
jest więcej niż pewne,że wiele spraw mogłoby zostać rozwiązanych zgodnie
z prawem bez angażowania sędziów.
Mamy sprawę "prostą jak drut" o tak zwane  zasiedzenie w pewnym domu
będącym przedmiotem spadku. Spadkobiercami są mój mąż, 2 jego cioteczne
siostry i mieszkająca poza Polską bratanica męża. Zarówno mąż jak i jego
bratanica nie mają nic przeciwko zatwierdzeniu "zasiedzenia" na rzecz
owych sióstr- oczywiście  sąd już jest w posiadaniu stosownych oświadczeń
męża i jego bratanicy oraz oświadczeń świadków, którzy byli sąsiadami
zmarłej osoby, co wcale nie przeszkadza mu sprawy nie kończyć -
dziś, po kolejnym, ponad dwugodzinnym spotkaniu na sali sądowej pan
sędzia oświadczył, że on  nie miał czasu zapoznać się z dokumentami, więc
sprawę odracza do 2 grudnia.
A tak naprawdę to przeczytanie tych wszystkich papierów średnio gramotnemu
człowiekowi może zająć w porywach około 1 godziny. Są tam wszystkie
dokumenty dotyczące przedmiotu spadku, opinia sądu (tego samego) stwierdzająca
prawo  tych 4 osób do dziedziczenia, wszystkie papierki z hipoteki i geodezji,
oświadczenia świadków, kto w tym domku mieszkał i oświadczenia mego męża i
jego bratanicy, że zgadzają się na formułę zasiedzenia tego spadkowego domu.
I czy do tego to trzeba aż angażować Wysoki Sąd???
Przecież to bzdura.
Siedząc pod drzwiami "sali rozpraw" byłam świadkiem rozmowy dwójki
adwokatów- oboje nie kryli swej opinii o działaniu naszych sądów, o stanie
wiedzy i umysłów biegłych sądowych. A już najgorzej jest ich zdaniem w sądach
rodzinnych, bo na "zdrowy rozum" nie sposób pojąć na czym zdaniem owych
sądów polega "dobro dziecka".


wtorek, 1 października 2013

Mix

Ćwiczę robienie pierścionków. Rzecz mała, ale czasami wcale nie jest
łatwo.
A tu efekty:
Mam sporo perełek, więc trzeba je zagospodarować:)))

Ten jest nieco w stylu secesji z kryształkami koloru miedzi

Ten chyba poleci jako dodatek do pewnego już dawno
wysłanego naszyjnika i kolczyków.

Ten pewnie będzie przerobiony, bo mi za duży obwód "się zrobił"

A to bransoletka, taka bardziej na Boże Narodzenie
                                                *****
Karmimy z sąsiadem całą zgraję bezdomnych kotów. Sąsiad udostępnił
kotom własną piwnicę, poza tym sąsiad zainstalował dla nich ocieploną
psią budę, w krzakach na  trawniku.
Nie będę kryła - z jakiegoś powodu nie przepadam za kotami, w każdym
razie nie chcę kota w domu.  Odkąd odszedł Tęczowym Mostem mój
ukochany piesiunio postanowiliśmy, że nie wezmiemy kolejnego - po
prostu jesteśmy już za starzy , oboje niezbyt zdrowi i nieco nas za mało
w domu - może się zdarzyć,że wyjście z psem będzie naprawdę problemem.
No ale miałam pisać o kotach- otóż ja to nie za bardzo te nasze bezdomne
kocury rozróżniam - poznaję tylko jednego, nazywanego Czarusiem.
Czaruś jest idealnie czarny, dobrze wie kto o niego dba i zawsze przybiega
bez wołania do sąsiada, mego męża i do mnie. Przybiega i zaczyna się
ocierać o nasze nogi, robić "koci grzbiet", potem robi przewrotkę na grzbiet
i eksponuje brzuszek, daje się głaskać i zawsze każdego z nas kawałek
odprowadza, co chwilę włażąc nam między nogi.
Nasze kocury najbardziej cenią sobie żarełko kurczakowo-łososiowe. Gdy
na miseczce jest inne, to wcale się do niego nie spieszą.
A teraz jeden z kotów ma problemy z  zębami- trzeba go odłowić i
dostarczyć do weta na usunięcie ropiejącego zęba. Po pierwszej "łapance"
kotek zmyka na widok sąsiada.
On w ogóle nie garnie się do ludzi- nie podejdzie do miski, jeśli ktoś jest
 w pobliżu.
Wczoraj obserwowałam wysiłki sąsiada by staruszka złapać - kot stary ale
jary- 3 godziny sąsiad usiłował go złapać.Niechcący miałam niezły ubaw.
Sąsiad chyba znacznie mniejszy. Dziś ma być dalszy ciąg. Jeśli będę
obserwować - sprawozdam.





poniedziałek, 30 września 2013

Nadmiar szczęścia

Na szczęście nie  u mnie - i bardzo się z tego  cieszę. Mam znajomą,
niezbyt bliską, która zadzwoniła do mnie ostatnio z pytaniem, czy
nie mam może ochoty na kupno domu w Konstancinie, no a jeśli  ja
nie  chcę kupić, to może ktoś z moich znajomych.
Oczywiście nie reflektuję na własny dom w Konstancinie, ale by
nie być niemiłą, przepytałam co to za dom.
Słuchając skrótowych wyjaśnień  czułam jak mi pomału opada szczęka-
dom ma 1200 metrów kwadratowych, wewnątrz duży basen, każda
z 5 sypialni ma własną łazienkę, do tego wszystkiego jest jeszcze
w piwnicy sala gimnastyczna i...bilardowa. A wszystko to stoi na
olbrzymiej działce, która wymaga całkiem sporego wkładu pracy, bo
samo koszenie trawy zajmuje  cały dzień.
Zapytałam jak wygląda ogrzewanie takiego wielkiego domu - w tym
momencie znajoma  zaczęła lekko pochlipywać, bo właśnie z powodu
kosztów ogrzewania ona musi ten dom sprzedać, a przecież jest do niego
bardzo przywiązana, do Konstancina również.
Po dłuższej przerwie, w której słyszałam tylko łkanie  i oczyszczanie
nosa, znajoma powiedziała mi, że ten dom przypadł jej w ramach
podziału majątku, ponieważ pan mąż, po blisko 25 latach wspólnego
życia porzucił ją "dla jakiejś lafiryndy". A ona pozostała z tym swoim
ukochanym domem, ale niestety nie stać jej na jego utrzymanie. Bo
już jest na emeryturze, a do tego i zdrowie kiepskie.
Przez następne 10 minut  wieszała wszystkie okoliczne psy na swoim
byłym mężu.
W końcu udało mi się zakończyć rozmowę informując ją, że ani ja,
ani moi znajomi z całą pewnością nie nabędziemy owego  domu, bo
nie mamy takich możliwości finansowych.
Prawdę mówiąc nawet nie zapytałam o cenę.
Podoba  mi się Konstancin i w pewnym momencie  bardzo zazdrościłam
znajomym mego wujka, którzy mieli tam nieduży domek. Byli to starsi
ludzie, chyba około "siedemdziesiątki +" i z utęsknieniem czekali na odbiór
swego spółdzielczego mieszkania. Strasznie wtedy żałowałam, że mamy
za mało pieniędzy by kupić od nich ten domek.
Jak dziś pamiętam, co mi wtedy powiedział wujek - wynikało z jego
wypowiedzi, że jestem durna baba, bez krzty wyobrazni.
Poza tym wczoraj zrobiły mi się...pierścionki, ale pokażę je pózniej.

piątek, 27 września 2013

Migawki z codzienności

Po blisko 40 latach  obiecanek otworzyli nam osiedlu duży market -
"zwizytowałam" dziś tę placówkę.
Podoba mi się, bo alejki pomiędzy regałami szerokie, by zdjąć jakiś
towar z najwyższej półki nie muszę nerwowo podskakiwać , bez
trudu do nich dosięgam.  Sklep ma własną piekarnię, duży wybór
pieczywa i ciast, a całe pieczywo jest ukryte w przeszklonych witrynach.
Otwarty jest "na okrągło", calutki tydzień i to od 7,00 do godz. 21,00.  
I nawet znalazłam produkty bezglutenowe, spory wybór wszelakiego
dobra dla cukrzyków oraz tzw. żywność ekologiczną.
No ale nie można mieć wszystkiego, więc te wszystkie produkty są
ustawione pod hasłem "Zdrowa żywność" i są wymieszane- trzeba
po prostu stanąć i spokojnie poszukać tego co potrzebne.
Całe zakupy zrobiłam w 20 minut i wybyłam stamtąd wielce
zadowolona.
A wczoraj dostałam jakiegoś napadu i zrobiłam sobie pierścionek-
z koralików. I tak mi w nim wygodnie, że bez przerwy w nim od
wczoraj paraduję. I nie muszę go zdejmować do zmywania garów.
A wygląda tak:
Tak mi się spodobało plecenie pierścionka, że pewnie jeszcze
jeden zrobię.
                                                     *****
Ukazał się pierwszy numer nowego miesięcznika  "O czym lekarze
ci nie powiedzą". Powstał na licencji brytyjskiej czasopisma
"What Doctors Don't Tell You".
Cena 12 zł. I wiecie - warto go kupować, bo dziś takie czasy, że
trzeba wziąć swoje zdrowie we własne ręce, bo na lekarzy nie za
bardzo można liczyć. W Wielkiej Brytanii podobnie jak i u nas
lecznictwo państwowe mocno kuleje, więc dobrze wiedzieć jak
rozmawiać z lekarzami, jak przetrwać pobyt w szpitalu, czyli nie
dać się otruć, odwodnić lub zamorzyć głodem, czym się kierować
wybierając lekarza-specjalistę lub szpital. Jest poza tym mnóstwo
różnych porad zdrowotnych. Miesięcznik  jest wyglądem zbliżony
do pism kobiecych z "górnej półki."
                    
Miłego weekendu wszystkim życzę, a pewnemu Oskarowi
ukończenia jutrzejszego Warszawskiego Maratonu w pierwszej
dziesiątce.

czwartek, 26 września 2013

Mix

Pada, leje i jest wstrętnie i coś podejrzewam, że nie tylko u mnie.
A marzyła mi się piękna, słoneczna jesień. No cóż, rzeczywistość
czasem skrzeczy zamiast śpiewać.
                                             *****

Nadal tkwię w totalnej niechęci do wszystkiego. Jedyne co mi się
chce to SPAĆ. Może w poprzednim wcieleniu byłam zwierzakiem
przesypiającym całą zimę?
A tak poważnie to znów mi się pogorszyło z tarczycą, bo przestałam
brać selen. A przestałam, bo miałam te problemy jelitowe po kuracji
antybiotykowej. Kwadratura koła.
I wiecie co? Lekarz nie wie, czy już mogę go brać z powrotem, bo
trzeba go brać w "końskich dawkach", czyli 200  a nie  50 mikrogramów
dziennie, jak biorą "zwykli" pacjenci.
Pomyślałam przez moment,że śnię - no to kto ma to wiedzieć? Ja???
                                             *****
Od ponad tygodnia  słyszę w wiadomościach, że już trzeba się szczepić
przeciw grypie.
Więc jak co roku udałam się do swej przychodni by się zaszczepić.
Niestety szczepionki nie dotarły, więc musiałam wziąć receptę na Vaxigrip
a następnie na tę szczepionkę zapolować.  Udało się, ale żeby było
śmieszniej, w aptece była tylko jedna szczepionka, więc by zdobyć drugą
(dla męża) trzeba było odwiedzić następną aptekę - tam też była tylko jedna.
I aż ucieszyłam się, że nie muszę kupować większej ilości i robić rajdu po
warszawskich aptekach.
No cóż, psa już nie mam, więc skończyło się szczepienie u zaprzyjaznionego
weterynarza.
                                            *****
Ponieważ głównie śpię to niewiele zrobiłam - po godzinie dłubania  oczy
same mi się zamykają.
Przymierzyłam się do robienia "nadzienia" bombek. Na razie wygląda to
jeszcze nieszczególnie:
Jeszcze dużo pracy przede mną- muszę porobić dróżki, zaspy śnieżne,
dosadzić krzaczki , dorobić śnieg.
Z innych prac to zaczęłam dłubać  dla siebie chustę, zwyczajnym,
prostym ściegiem szydełkowym, a wygląda to tak:
I przerobiłam naszyjnik z listkami jesiennymi. Jako wyjątkowo
utalentowana istota przecięłam niechcący żyłkę nośnika, więc
musiałam robić go na nowo i teraz naszyjnik wygląda tak:
I to wszystko co udało mi się zrobić przez ten czas, gdy mnie tu
nie było.
W domu mam same zaległości, pranie samo wyłazi z kosza, tylko jakoś
nie chce samo wejść do pralki. Dziwne.
W czytaniu blogów też mam zaległości, podobnie jak w korespondencji.
Ale się poprawię, postaram się.

Miłego wszystkim i dziękuję,że nadal jesteście ze mną!!!