drewniana rzezba

drewniana rzezba

sobota, 22 sierpnia 2015

Z deszczu pod rynnę

Co jakiś czas spotykam na swej drodze osoby, które ilekroć coś
wybierają, zawsze zle trafią. 
I gdyby to dotyczyło tylko kiepskiego wyboru sukienki czy też
nakrycia głowy, nikt by nad tym rąk nie załamywał.
Ale gdy sprawa dotyczy wyboru szkoły, kierunku studiów, drogi
życiowej a wreszcie męża - ręce najbliższych nie tyle się
załamują, co opadają bezwładnie. 
Córka moich znajomych jest właśnie tak utalentowaną osobą -
nieomal każdy jej wybór to porażka. 
Wiadomo- przedszkole i szkoła podstawowa- tu na szczęście
dzieci na ogół mają niewielki wybór, więc ten okres w jej życiu
nie zapowiadał żadnych niemiłych niespodzianek w przyszłości.
Pierwszego, dość istotnego wyboru musiało dziewczę dokonać
wybierając liceum. Oczywiście rodzice nie skąpili rad, ale dziewczę
wybrało jedno z renomowanych liceów, niestety w drugim końcu
miasta. Z drugiej strony może i nie był to bardzo zły wybór, wg.
rankingów to liceum zajmowało wysokie miejsce, bo duży procent
jego absolwentów dostawał się na  studia.
A dziewczyna była zdolna i pracowita, więc została zapisana
do tej właśnie szkoły. Jezdziła więc w drugi koniec miasta a poza
tą szkołą, równolegle kontynuowała naukę w szkole muzycznej.
Od rana do wieczora była poza domem. 
W pewnej chwili oświadczyła, że ona już nie ma siły, więc chce
przepisać się do liceum muzycznego, bo dla niej muzyka jest 
najważniejsza. Ponieważ ten projekt nie znalazł w domu ani
krzty poparcia, bo rodzice sugerowali, że to raczej z liceum
muzycznego powinna  zrezygnować, więc panienka w ramach
protestu uciekła z domu - niezbyt daleko, bo do własnej ciotki.
Z trudem ukończyła pierwszą klasę licealną, podkreślając swe
postanowienie jeszcze kilkoma ucieczkami z domu.
W następnym roku szkolnym była uczennicą liceum muzycznego.
W ostatniej klasie podjęła decyzję, że chce studiować pedagogikę
specjalną i zajmować się resocjalizacją. 
Rodzice zgodzili się z jej wyborem. Zdała egzamin wstępny i
pierwsze trzy lata mijały w spokoju. 
I nagle, panienka oświadczyła, że poczuła powołanie i wstępuje 
do klasztoru, ale będzie nadal studiować, bo dostanie na to
zezwolenie.
Okres nowicjatu przebiegał gładko, panienka piała z zachwytu
jak miłe, kochane itp. itd. są siostry z jej Zgromadzenia.
Na pierwsze śluby zjechała cała rodzina, wszystkim bardzo się
ta uroczystość podobała. Ale co innego nowicjat, a co innego
się dzieje gdy już są złożone pierwsze śluby. Dostała zezwolenie
na kontynuowanie studiów, ale na kierunku teologicznym.
Resocjalizacja i kontakt z młodzieżą trudną lub przestępcami
nie był dla przyszłej zakonnicy wskazany.
Podjęła te studia - ale gdy zbliżał się termin złożenia drugich
ślubów, oświadczyła przełożonej, że ona wcale nie jest pewna
swego powołania i w tej sytuacji nie będzie składała ślubów,
które związałyby ją do końca życia  z klasztorem.
Dotychczasowa względnie miła atmosfera zmieniła się.
Nasłuchała się pod swoim adresem całej gamy inwektyw.
Na pożegnanie otrzymała życzenia  wszystkiego złego na dalszej 
drodze życia.
W domu rodzice też nie podskakiwali z radości, w końcu nastawili 
się, że córka ma powołanie do zakonu i nagła odmiana wytrąciła
ich nieco z błogostanu. Poza tym w międzyczasie zmienili mieszkanie  
i powracająca z klasztoru córka nie miała już w domu rodziców 
miejsca  dla siebie by tam mieszkać na stałe.
Z dodatkowych atrakcji to nie miała ukończonych żadnych studiów, 
ani tej pedagogiki specjalnej ani też teologii. I pracy też nie miała.
Choć w stolicy jest stosunkowo dużo miejsc pracy, to dla osoby
"zielonej", bez studiów pracy brakuje.
Dziewczę, razem z koleżanką która również zrezygnowała z zakonu,
wyjechały z W-wy. Podjęły wpierw pracę w jednej ze znanych sieci
fast foodu, wynajęły do spółki pokój i wspierając się wzajemnie
starały się ułożyć sobie jakoś życie. Obie wróciły do przerwanych
studiów, z tym, że córka znajomej kontynuowała teologię, ponieważ
ten kierunek miała bardziej zaawansowany.
Po jakimś czasie poznała miłego, młodego człowieka. Był od niej nieco
starszy, miał za sobą nieudane małżeństwo, za którego rozpad
obarczał swą teściową. 
W skrócie wyglądało to tak, że żona za namową swej mamy, wyrzuciła 
go z domu, który zbudowali jej rodzice i który był wyłączony ze
wspólnoty majątkowej małżonków. 
Oczywiście panienka nie wpadła na pomysł, że wysłuchanie racji 
tylko jednej ze stron nie da jej pełnego obrazu sytuacji.
Po roku znajomości, w czasie której upewniała się w przekonaniu, że
jej wybranek jest cudownie  dobrym i miłym człowiekiem, wzięli ślub.
No a to, że w tym czasie  dwa razy zmieniał pracę, nie uruchomiło
w jej mózgu czerwonego, ostrzegawczego światełka. 
Była tak zachwycona swym mężem, że zgadzała się, by on pod ich
wspólny , wynajęty dach, wziął dwoje swoich dzieci. Na szczęście
był ktoś, kto miał nieco więcej rozumu niż ona i sąd oddalił jego
wniosek. 
W międzyczasie przekonała się, że z jakiegoś względu jej mąż nigdzie  
nie mógł zagrzać dłużej miejsca. 
Każda nowa praca po kilku miesiącach kończyła się rozwiązaniem 
umowy.
Poza tym okazało się, że on jest ścigany przez komornika, bo od czasu
rozwodu zaledwie kilka razy uregulował kwotę należnych alimentów.
Zastanawiałyśmy się ostatnio z jej matką, jak to się dzieje, że osoba
zdolna, wykształcona, znająca prefect trzy języki i aktualnie ucząca
się kolejnego, dokonuje w życiu tak kiepskich wyborów.