Był rok 1959 (więcej niż połowy tych co tu zaglądają jeszcze nawet w planach nie było) gdy w końcu stycznia grupa dziewięciu studentów Uralskiego Uniwersytetu Federalnego rozpoczęła wędrówkę przez Ural by zbadać szczyt Otorten. Ekipie przewodził dwudziestotrzyletni Igor Diatłow.
Ekipa wyruszyła i nie dawała żadnego znaku życia, więc 20 lutego rozpoczęto poszukiwania zaginionych. W sześć dni później odnaleziono porzucony i uszkodzony namiot na zboczu góry. Namiot był rozdarty na pół i pokryty śniegiem. W środku były tylko rzeczy i buty członków ekipy.
Śledczy odnotowali, że namiot był rozcięty od strony wewnętrznej, niedaleko od niego znaleziono 2 pierwsze ciała, półnagie, pokryte cienką warstewką śniegu. Ręce tych odnalezionych były pokaleczone w ten sposób, że śledczy uznali, że zapewne usiłowali wspiąć się na drzewo, które niedaleko zwłok leżało... W pobliżu odnaleziono kolejne 3 ciała, wśród nich ciało Igora Diatłowa. Z ułożenia jego zwłok wydedukowano, że najprawdopodobniej chciał wrócić do obozu. Dwa miesiące później odnaleziono ciała pozostałych członków grupy. Mieli połamane żebra i wgniecione czaszki. Oczywiście nikt nie mógł odgadnąć co się stało, podawano kolejne wersje wydarzeń, łącznie z ingerencją "Obcych" oraz karą Sił Wyższych, bo góra Ortoten była "miejscem świętym".
W 2021 roku Szwajcarscy naukowcy, specjaliści od lawin i osuwisk wykazali, że zawalenie się nawet małej płyty śnieżnej na przełęczy Diatłowa mogło spowodować zejście lawiny, a że śnieg jest ciężki to takie uszkodzenia ciała były jak najbardziej realne. Posługiwali się dronem przepatrując okolicę i udało im się uchwycić na zdjęciach ślady po lawinie.
Oczywiście teoria ta zaraz została obalona, bo nigdy nikt tam lawiny, ani jej śladów nie widział. Pominę już milczeniem fakt, że tamta okolica to nie wydeptana droga do Morskiego Oka, którą jak rok długi walą tabuny turystów, więc tam nawet mało kto miałby okazję taką lawinę zobaczyć.
Rok później, czyli w końcu stycznia tego roku, czyli 63 lata po tamtych tragicznych wydarzeniach ta sama ekipa Szwajcarów skontaktowała się z profesjonalnymi przewodnikami i na skuterach śnieżnych udali się wszyscy na przełęcz - tym razem sama natura postarała się by im przybliżyć prawdę - lawina przeszła zaledwie w odległości 50 metrów od ekipy badaczy, a w 20 minut później nie było po niej najmniejszego śladu - ani patrząc z poziomu wzroku człowieka ani też patrząc okiem drona, którego natychmiast użyto.
I dopiero teraz wyjaśniło się, dlaczego dotychczas odrzucano teorię, że owej tragicznej nocy zeszła blisko namiotu lawina, porwała namiot, z którego udało się śpiącym wyskoczyć, ale jednak zostali nią stłamszeni, a reszty dokonały ciemności i bardzo niska temperatura.
Ściągnęłam z sieci dwa zdjęcia- pierwsze to ekipa 9-osobowa tych co zginęli, drugie- przełęcz Diatłowa.
Miłego weekendu dla Was.
U mnie pochmurno, +4 i wieje wiatr, więc odczuwalna temperatura jakoś mnie nie zachwyca. Zamiast się ziębić- czytam.