.....na nowy cykl filmów dokumentalnych, "Głosy z zaświatów ".
Program smutny, ale ciekawy.
Jak wiemy wiele sławnych , znanych i lubianych osób odeszło z tego świata
w dość niespodziewany a jednocześnie dziwny sposób.
I teraz, po wielu, wielu latach historycy kultury i sztuki wraz z całą "armią"
kryminologów, lekarzy różnych specjalności i psychologów usiłują dociec "jak
było naprawdę".
Ale proponuję zacząć od kilku moich ulubionych obrazów malarza, którego
życiu i okoliczności śmierci (która nastąpiła 127 lat temu w dniu 29 lipca)
zaczęła się dokładnie przyglądać ekipa złożona z historyka sztuki, lekarza
psychiatry, neurologa, psychologa, malarki.
Łodzie rybackie na plaży w Saintes-Maries
Pejzaż morski w Saintes-Maries
Most Langlois w Arles
Taras kawiarni w nocy
Zagajnik - obraz z 1890 roku
30 marca 1853, w rodzinie pastora Theodorusa Van Gogha , przyszedł na
świat chłopiec. Urodził się dokładnie w rocznicę urodzin swego martwo
urodzonego brata i otrzymał jego imię- Vincent.
Te szczęśliwe urodziny zapoczątkowały dalsze regularne pojawianie się
kolejnych pięciorga dzieci w rodzinie pastora.
Rodzina mieszkała w holenderskiej gminie Zundert w regionie Brabancji
Północnej.
Wczesne dzieciństwo upływało Vincentowi w sielskich warunkach ,
w otoczeniu kochającej rodziny.
Pierwszym niemiłym "zgrzytem" w jego życiu był pobyt w szkole
z internatem, dokąd trafił gdy ukończył 11 lat. Chłopiec tęsknił ogromnie
za domem, jedyną pociecha było dla niego rysowanie.
Nie były to rysunki zapowiadające jego talent- ot takie sobie "gryzmoły".
W wieku 13 lat został skierowany do gimnazjum w Tolburgu.
W pierwszym roku nauki był bardzo dobrym uczniem, rodzina cieszyła się
jego bardzo dobrymi ocenami, wykazał się też talentem do języków obcych.
W drugim roku nauki, z zupełnie nieznanych przyczyn Vincent porzucił
szkołę i nigdy jej nie ukończył.
Nie bardzo wiedział co ma ze sobą począć, rodzina miała już dość nic
nie robiącego młodzieńca .
W końcu wuj zaproponował mu pracę sprzedawcy dzieł sztuki w...Londynie.
Vincent wszystkimi zmysłami chłonął to wszystko co zobaczył podczas
swego pobytu.Ponadto bardzo zaczął się interesować religią.
Ale jednocześnie czuł się wielce samotny i opuszczony, o czym wiemy
z jego licznej korespondencji prowadzonej z młodszym bratem Theo, który
w tym czasie pracował w Brukseli.
W 1875 roku został służbowo przeniesiony do Paryża.
Był tak pochłonięty sztuką i odkrywaniem religii, że zaniedbał bardzo swe
obowiązki zawodowe i został zwolniony z pracy.
Nie wiedząc co ma ze sobą zrobić, powrócił do Anglii i podjął nieodpłatne
stanowisko asystenta nauczyciela.
Chciał studiować teologię, ale zabrakło trzech rzeczy- chęci, wytrwałości
oraz środków.
W 1877 roku trafił do Belgii. Tu prowadził życie miejscowego kaznodziei,
odwiedzał chorych, nauczał.
Nauczał z wielkim zacięciem i przesadą, czym nie zaskarbił sobie
sympatii ludzi.
O wszystkim informował swego młodszego brata Theo, z którym nadal
prowadził obfitą korespondencję a w listach często dodawał szkice
Były to dobre rysunki i Theo doradził bratu, by może rozwijał swe
umiejętności.
W 1880 roku Vincent zamieszkał w Brukseli, podjął nawet studia
w Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych. Bieduje, na życie zarabia
wykonując różne obrazki na zamówienie.
Vincent nadal nie potrafi ułożyć sobie życia - ma często stany depresyjne,
jakieś tajemnicze ataki podczas których nie wie co się z nim dzieje.
Wraca do domu, podejmuje jeszcze jedną próbę studiów, tym razem
na Akademii w Antwerpii.
Rodzina ma dość tego ponurego, dziwnie zachowującego się młodego
człowieka i grozi, że jeśli jakoś nie uporządkuje swego życia to oni
oddadzą go do zakładu dla chorych psychicznie.
W międzyczasie Vincent sieje zgorszenie, bo związuje się z pewną
prostytutką, matką dwójki nieślubnych dzieci, która go zaraża
syfilisem. Ale on jest szczęśliwy, ma własną rodzinę,maluje całą
serię portretów jej i jej dzieci. Związek się rozpada, a Vincent
przeżywa kolejne załamanie. Oczywiście wszystko opisuje w swych
listach do Theo.
Theo mieszka teraz w Paryżu, gdzie jest marszandem i ściąga
brata do siebie.
Jest rok 1886, Vincent poznaje Claude'a Moneta, Alfreda Sisleya,
Augusta Renoira, Camille'a Pissarro, Touluse- Lautreac'a, Bernarda,
w końcu Paula Gaugina.
Paul Gaugin i Vincent zaprzyjazniają się bardzo. Obaj nieco
kontrowersyjni, ale łączy ich mocna nić porozumienia.
Wreszcie ukryty dotąd talent Vincenta wybucha z wielką mocą.
Co prawda nadal trudno z Vincentem wytrzymać, bo właściwie jest
abnegatem, okropnym bałaganierzem i nawet o własną higienę nie dba.
Theo jest zmęczony wspólnym mieszkaniem z bratem, w końcu
daje mu pieniądze i pomaga wynająć dom w Arles.
W Arles Vincent mieszka z Paulem, ale złe nastroje, depresja i jakieś
dziwne napady pozbawiające go czasowo świadomości nadal trwają.
Vincent nie potrafi zapanować nad własnym zachowaniem, zamęcza
ludzi mówieniem. W końcu dochodzi do ostrej sprzeczki z Paulem,
który ma dość i oświadcza, że wyjeżdża.
Wściekły Vincent chwyta za brzytwę, ale w efekcie obcina sobie ucho-
sam nie wiedział dlaczego to zrobił. I owe obcięte ucho każe przekazać
jednej ze swoich zaprzyjaznionych prostytutek w Arles.
Zachowanie Vincenta denerwuje mieszkańców Arles, zwracają się nawet
do władz, by pana Van Gogha usunięto z miasteczka i umieszczono
w jakimś zakładzie dla obłąkanych.
W końcu 1889 roku Vincent zostaje pacjentem zakładu psychiatrycznego
w Saint-Paul-de Mausole w St. Remy.
Maluje nieprzerwanie, ma epizody samobójcze, próbuje się otruć zjadając
farby. Z trudem zostaje uratowany.
W maju wyjeżdża do Paryża, ale po 3 dniach pobytu znów wyjeżdża i osiedla
się w Auvers-sur-Oise, gdzie mieszka zaprzyjazniony z nim zielarz Gauchet.
Od śmierci dzieli go zaledwie 70 dni, ale w tym czasie powstaje 70 obrazów
utrwalających na płótnie okoliczne pejzaże.
25 kwietnia 1890 r pod wpływem kolejnego załamania Vincent wychodząc
z domu zabiera ze sobą rewolwer. Na polu pszenicy usiłuje strzelić sobie
w serce, ale w efekcie strzela znacznie poniżej serca.
Wraca do domy ranny, w czasie rozmowy z Gauchetem oznajmia, że chciał
odebrać sobie życie i ma nadzieję, że jednak śmierć nastąpi.
Gauchet zawiadamia o wszystkim Theo, który natychmiast przyjeżdża.
27 lipca Vincent umiera w objęciach brata.
I tak wygląda życiorys wielkiego malarza, który uznanie zyskał dopiero
po śmierci-- za jego życia udało się sprzedać tylko jeden obraz.
Van Gogh pózno zaczął malować- pierwsze obrazy powstały gdy miał
27 lat. Malował przez 10 lat i w tym czasie namalował ponad 2000 dzieł,
w tym 870 obrazów olejnych, 150 akwarel, ponad 1000 rysunków,
napisał do brata wiele listów, z których ocalało ponad 600.
I właśnie owe tak bardzo szczegółowe listy pomogły ekipie wyjaśniającej
śmierć Van Gogha dojść do wniosku, że malarz cierpiał przede wszystkim
na psychozę maniakalno-depresyjną i okresowo miewał napady padaczki.
Dziś już wiadomo, że są różne rodzaje padaczki, a odstępy pomiędzy jej
atakami nie są z reguły stałe. Mogą równie dobrze występować napady
kilkaset razy na dobę jak i tylko kilka razy w roku.
Poza tym trzeba też wziąć pod uwagę fakt, że malarz nadużywał absyntu -
alkoholu, który w tamtych czasach nie był odpowiednio oczyszczany.
Dodatkowo nie bez znaczenia zapewne był fakt, że był zarażony kiłą, a
choroba ta jest wielopostaciowa i często jedna z jej postaci atakuje mózg.
Ale tego w tamtych czasach jeszcze nie wiedziano.
Niezależnie od tego na co biedny artysta chorował -był artystą genialnym.
I gdybym potrafiła tak jak on namalować zwykły zagajnik, mogłabym
spokojnie chodzić po świecie z plakietką wariatki na czole.
Przypatrzcie się technice, którą został namalowany - to nie jest takie
zwykłe pociągnięcie pędzlem i nałożenie koloru.
Napiszcie,proszę, które obrazy Van Gogha lubicie najbardziej.
Bo Van Gogh to nie tylko seria "Słoneczników w wazonie".
drewniana rzezba
poniedziałek, 31 lipca 2017
piątek, 28 lipca 2017
To było dawno......
.......ale zdarzyło się naprawdę.
Należę do tych osób, które nie lubią być czymś zaskakiwane, czyli nie lubię
niespodzianek a poza tym uważam, że w małżeństwie wszystko powinno być
wspólnie "przegadane, uzgodnione" i zapewniam, że nie idzie tu o kolor ścian,
lub kolor sukienki żony.
Są pewne sprawy, które naprawdę muszą być "obgadane" a decyzja musi być
podjęta jednomyślnie. I w niektórych sprawach podjęta jeszcze przed ślubem.
Bo wtedy jest przynajmniej cień prawdopodobieństwa, że związek będzie
trwały.
Wydarzenie miało miejsce na początku lat sześćdziesiątych XX wieku, czyli
w pełnym rozkwicie PRL.
Były to czasy, gdy mieszkanie nie czekało na klienta, banki nie udzielały
kredytów osobom indywidualnym i większość młodych małżeństw mieszkała
kątem u rodziców jej lub jego, ciułając pieniądze na książeczkach mieszkaniowych.
Byłam wtedy mężatką "całą gębą", czyli już ze trzy lata po ślubie, a większość
moich koleżanek mogła się wykazać nawet dłuższym stażem.
Ciągle jeszcze pokutowało przekonanie, że kobieta niezamężna jest "gorsza,"
poza tym osoby nie legitymujące się ślubem nie mogły razem ubiegać się o
mieszkanie ani nawet o wspólny pokój w hotelu lub na wczasach.
No i może nic dziwnego, że te niezamężne "stawały na rzęsach" żeby tylko
wreszcie zaliczyć ten "ślubny kobierzec".
Jedna z moich koleżanek, Ewa, poznała chłopaka, który był już po studiach,
oczywiście miał pracę i nawet był całkiem, całkiem przystojny - niezłe
"ciacho", jak to nie tak dawno określano.
Ciacho niezle jak na owe czasy zarabiał, rodzice obiecali mu, że gdy się
ożeni to wtedy zamieszka w kawalerce babci, a babcia w jego pokoju wraz
z nimi.
Ewa po trzeciej randce z Ciachem zaczęła być z lekka przymulona - całymi
dniami słyszałyśmy tylko jaki on jest: cudny, kochany, miły, silny itd itp.. jak
całuje, jak tańczy - no wiecie jak to jest - motyle w brzuchu a rozum raczej
gdzieś na jakimś wyjezdzie, zapewne zagranicznym.
Ewa pomału zaczęła przeglądać modele sukien typu biała beza, choć Ciacho
jakoś nie wypowiadał się na razie na temat ich wspólnej przyszłości.
Ewa była z gatunku tych, które miały już w pewien sposób wytyczoną ścieżkę
życiową, której podstawowe punkty brzmiały: poznać fajnego chłopaka,
zakochać się, wyjść za niego za mąż i szybciutko mieć dwójkę dzieciątek,
wpierw synka, potem córeczkę.
Trzeba Ewie oddać sprawiedliwość, że ona naprawdę lubiła dzieci i żadnemu
maluszkowi spotkanemu na ulicy nie przepuściła- do każdego musiała zagadać,
poseplenić i pocmokać.
Do każdej z koleżanek, która powiła dziecię, przylatywała z wizytą i zabawkami
dla dziecka.
Któregoś dnia Ewa przyszła do pracy z pierścionkiem zaręczynowym wielkości
cyferblatu małego damskiego zegarka.
Był srebrny z akwamarynowym dużym oczkiem.
Ale Ewa wcale nie wyglądała na szczęśliwą, bo wprawdzie Ciacho się łaskawie
oświadczył, ale zastrzegł, że on tylko pod tym warunkiem się z nią ożeni, jeżeli
Ewa mu przysięgnie, że nie będą mieli dzieci.
Bo on dzieci nie lubi i nie ma zamiaru ich płodzić.
Proponował by się Ewa dobrze zastanowiła nad tym, bo on to mówi poważnie.
Ewa, zakochana niemal śmiertelnie w Ciachu, od razu przyrzekła że nigdy
nawet nie pomyśli o czymś takim okropnym jak dziecko.
Kilka z nas postukało się wymownie w czoło słysząc tę opowieść, tylko ja
stwierdziłam, że nie każdy przecież musi kipieć instynktem macierzyńskim
( miałam siebie na myśli) a życie bez dziecka wcale nie jest ubogie i złe.
Ślub był okazały, Ewa spowita od czubka głowy do pięt w białe koronki, Ciacho
też wypadł niezle w szytym na zamówienie smokingu, wesele trwało co prawda
nie do białego rana ale do północy.
Zamieszkali w babcinej kawalerce, czyli mieszkaniu jednopokojowym z wnęką
kuchenną i łazienką.
Całość miała zaledwie 24 metry kwadratowe, no ale na dwie osoby to "szło
wytrzymać".
Ewa nadal piała z zachwytu nad Ciachem, który nie wymigiwał się od prac
domowych, nawet potrafił raz na jakiś czas coś ugotować i zrobić zakupy.
No ideał, nie mąż.
Cała rodzina Ewy nie mogła się doczekać kiedy to wreszcie Ewa oznajmi
wszystkim radosną nowinę, że spodziewa się dziecka.
Po kolejnym rodzinnym spotkaniu świątecznym, Ewa wyznała matce, że nie
sprawi jej frajdy w postaci wnuczątka, bo przyrzekła swemu mężowi, że nie
będą mieli dzieci.
Mam poradziła jej, żeby nie informując Ciacha odstawiła tabletki i spokojnie
zafundowała sobie dziecko, bo przecież wiadomo, że prawie żaden facet nie
pali się do posiadania dzieci, ale jak już dziecko się urodzi to się z tym
faktem godzi.
No i Ewa posłuchała tej maminej rady- tabletki wędrowały cichcem co wieczór
do kanalizacji a Ewa zaszła w ciążę.
Pierwszą reakcją Ciacha było duże zdziwienie, potem żądanie by ciążę usunąć,
a potem pasmo awantur i przedzielenie pokoju na pół ścianką działową.
Po przepisowych 40 tygodniach Ewa urodziła wymarzoną parkę- blizniaki.
A Ciacho, gdy tylko Ewa wróciła z wrzeszczącymi tłumoczkami do domu,
spakował się i......wyprowadził. On nawet nie chciał tych dzieci widzieć.
W kilka dni pózniej Ewa wraz z dziećmi zamieszkała u swoich rodziców.
A Ciacho wynajął adwokata i wniósł pozew o rozwód.
Na sprawie rozwodowej powiedział, że przykro mu, ale małżeństwo jest
wszak kwestią wzajemnej umowy, a Ewa dobrze wiedziała, że on nie chce
mieć dzieci i wyszła za niego, choć przecież nikt jej do tego nie zmuszał.
Sąd dość sprawnie sprawę przeprowadził, bez orzekania winy, choć
adwokat Ciacha winił o rozpad związku Ewę.
Kilka lat pózniej ożenił się powtórnie, dzieci w tym związku nie było.
Regularnie płacił alimenty ale nigdy nie nawiązał kontaktu z dziećmi.
A Ewa nie mogła sobie wybaczyć, że posłuchała rady swej matki.
Nie wyszła ponownie za mąż.
Należę do tych osób, które nie lubią być czymś zaskakiwane, czyli nie lubię
niespodzianek a poza tym uważam, że w małżeństwie wszystko powinno być
wspólnie "przegadane, uzgodnione" i zapewniam, że nie idzie tu o kolor ścian,
lub kolor sukienki żony.
Są pewne sprawy, które naprawdę muszą być "obgadane" a decyzja musi być
podjęta jednomyślnie. I w niektórych sprawach podjęta jeszcze przed ślubem.
Bo wtedy jest przynajmniej cień prawdopodobieństwa, że związek będzie
trwały.
Wydarzenie miało miejsce na początku lat sześćdziesiątych XX wieku, czyli
w pełnym rozkwicie PRL.
Były to czasy, gdy mieszkanie nie czekało na klienta, banki nie udzielały
kredytów osobom indywidualnym i większość młodych małżeństw mieszkała
kątem u rodziców jej lub jego, ciułając pieniądze na książeczkach mieszkaniowych.
Byłam wtedy mężatką "całą gębą", czyli już ze trzy lata po ślubie, a większość
moich koleżanek mogła się wykazać nawet dłuższym stażem.
Ciągle jeszcze pokutowało przekonanie, że kobieta niezamężna jest "gorsza,"
poza tym osoby nie legitymujące się ślubem nie mogły razem ubiegać się o
mieszkanie ani nawet o wspólny pokój w hotelu lub na wczasach.
No i może nic dziwnego, że te niezamężne "stawały na rzęsach" żeby tylko
wreszcie zaliczyć ten "ślubny kobierzec".
Jedna z moich koleżanek, Ewa, poznała chłopaka, który był już po studiach,
oczywiście miał pracę i nawet był całkiem, całkiem przystojny - niezłe
"ciacho", jak to nie tak dawno określano.
Ciacho niezle jak na owe czasy zarabiał, rodzice obiecali mu, że gdy się
ożeni to wtedy zamieszka w kawalerce babci, a babcia w jego pokoju wraz
z nimi.
Ewa po trzeciej randce z Ciachem zaczęła być z lekka przymulona - całymi
dniami słyszałyśmy tylko jaki on jest: cudny, kochany, miły, silny itd itp.. jak
całuje, jak tańczy - no wiecie jak to jest - motyle w brzuchu a rozum raczej
gdzieś na jakimś wyjezdzie, zapewne zagranicznym.
Ewa pomału zaczęła przeglądać modele sukien typu biała beza, choć Ciacho
jakoś nie wypowiadał się na razie na temat ich wspólnej przyszłości.
Ewa była z gatunku tych, które miały już w pewien sposób wytyczoną ścieżkę
życiową, której podstawowe punkty brzmiały: poznać fajnego chłopaka,
zakochać się, wyjść za niego za mąż i szybciutko mieć dwójkę dzieciątek,
wpierw synka, potem córeczkę.
Trzeba Ewie oddać sprawiedliwość, że ona naprawdę lubiła dzieci i żadnemu
maluszkowi spotkanemu na ulicy nie przepuściła- do każdego musiała zagadać,
poseplenić i pocmokać.
Do każdej z koleżanek, która powiła dziecię, przylatywała z wizytą i zabawkami
dla dziecka.
Któregoś dnia Ewa przyszła do pracy z pierścionkiem zaręczynowym wielkości
cyferblatu małego damskiego zegarka.
Był srebrny z akwamarynowym dużym oczkiem.
Ale Ewa wcale nie wyglądała na szczęśliwą, bo wprawdzie Ciacho się łaskawie
oświadczył, ale zastrzegł, że on tylko pod tym warunkiem się z nią ożeni, jeżeli
Ewa mu przysięgnie, że nie będą mieli dzieci.
Bo on dzieci nie lubi i nie ma zamiaru ich płodzić.
Proponował by się Ewa dobrze zastanowiła nad tym, bo on to mówi poważnie.
Ewa, zakochana niemal śmiertelnie w Ciachu, od razu przyrzekła że nigdy
nawet nie pomyśli o czymś takim okropnym jak dziecko.
Kilka z nas postukało się wymownie w czoło słysząc tę opowieść, tylko ja
stwierdziłam, że nie każdy przecież musi kipieć instynktem macierzyńskim
( miałam siebie na myśli) a życie bez dziecka wcale nie jest ubogie i złe.
Ślub był okazały, Ewa spowita od czubka głowy do pięt w białe koronki, Ciacho
też wypadł niezle w szytym na zamówienie smokingu, wesele trwało co prawda
nie do białego rana ale do północy.
Zamieszkali w babcinej kawalerce, czyli mieszkaniu jednopokojowym z wnęką
kuchenną i łazienką.
Całość miała zaledwie 24 metry kwadratowe, no ale na dwie osoby to "szło
wytrzymać".
Ewa nadal piała z zachwytu nad Ciachem, który nie wymigiwał się od prac
domowych, nawet potrafił raz na jakiś czas coś ugotować i zrobić zakupy.
No ideał, nie mąż.
Cała rodzina Ewy nie mogła się doczekać kiedy to wreszcie Ewa oznajmi
wszystkim radosną nowinę, że spodziewa się dziecka.
Po kolejnym rodzinnym spotkaniu świątecznym, Ewa wyznała matce, że nie
sprawi jej frajdy w postaci wnuczątka, bo przyrzekła swemu mężowi, że nie
będą mieli dzieci.
Mam poradziła jej, żeby nie informując Ciacha odstawiła tabletki i spokojnie
zafundowała sobie dziecko, bo przecież wiadomo, że prawie żaden facet nie
pali się do posiadania dzieci, ale jak już dziecko się urodzi to się z tym
faktem godzi.
No i Ewa posłuchała tej maminej rady- tabletki wędrowały cichcem co wieczór
do kanalizacji a Ewa zaszła w ciążę.
Pierwszą reakcją Ciacha było duże zdziwienie, potem żądanie by ciążę usunąć,
a potem pasmo awantur i przedzielenie pokoju na pół ścianką działową.
Po przepisowych 40 tygodniach Ewa urodziła wymarzoną parkę- blizniaki.
A Ciacho, gdy tylko Ewa wróciła z wrzeszczącymi tłumoczkami do domu,
spakował się i......wyprowadził. On nawet nie chciał tych dzieci widzieć.
W kilka dni pózniej Ewa wraz z dziećmi zamieszkała u swoich rodziców.
A Ciacho wynajął adwokata i wniósł pozew o rozwód.
Na sprawie rozwodowej powiedział, że przykro mu, ale małżeństwo jest
wszak kwestią wzajemnej umowy, a Ewa dobrze wiedziała, że on nie chce
mieć dzieci i wyszła za niego, choć przecież nikt jej do tego nie zmuszał.
Sąd dość sprawnie sprawę przeprowadził, bez orzekania winy, choć
adwokat Ciacha winił o rozpad związku Ewę.
Kilka lat pózniej ożenił się powtórnie, dzieci w tym związku nie było.
Regularnie płacił alimenty ale nigdy nie nawiązał kontaktu z dziećmi.
A Ewa nie mogła sobie wybaczyć, że posłuchała rady swej matki.
Nie wyszła ponownie za mąż.
niedziela, 23 lipca 2017
Zwierzęta i my
W sierpniu minie 7 lat od odejścia mego piesa za Tęczowy Most.
Co dziwniejsze nadal tęsknię za nim, tylko za nim i ani mi w głowie brać
następnego psa, zwłaszcza teraz, gdy zmieniam miejsce zamieszkania.
Ale to nie znaczy, że zerwałam z tej racji kontakty z wetem. Tak się składa,
że przychodnia weterynaryjna jest blisko mego domu i często obok niej
przechodzę.
I jeśli pan wet akurat ma wolną chwilę i stoi na zewnątrz, wygrzewając się
na słońcu, to zawsze sobie ucinamy miłą pogawędkę.
Pan wet, żeby było ciekawiej, jest wrogiem trzymania w domu psów przez
ludzi, których w domu nie ma niemal cały dzień.
Wg niego jest to szczyt egoizmu, bo jak się jest cały dzień poza domem to
pies, który jest przecież zwierzęciem stadnym, straszliwie cierpi a na dodatek
głupieje.
Bo tak naprawdę, wzięcie do domu psa, gdy się jest cały dzień poza domem,
jest korzystne tylko dla nas, nie dla psa.
No tak, ja wzięłam psa wtedy, gdy byłam "kobietą udomowioną" i nasz pies
nigdy nie zostawał sam w domu.
Miał zawsze dwa spacery długie, takie półtora- do dwóch godzin i dwa krótkie.
Poza tym zawsze wszędzie ze mną jezdził, jeśli nie było nikogo w domu.
Na wszystkie urlopy i krajowe i zagraniczne też jezdził z nami.
To był pies-turysta, zjechał z nami kawałek UE. W obiektach zabytkowych albo
był noszony na rękach, albo zwiedzaliśmy obiekty "na zmianę".
Tym sposobem zwiedziliśmy Kolonię, Bonn, Dusseldorf, Akwizgran.
Wizyta w kolońskiej katedrze tak go znudziła, że spokojnie zasnął na rękach
mego zięcia.
Dwa tygodnie temu, gdy przechodziłam obok lecznicy, znajomy wet stał przy
drzwiach lecznicy a obok niego leżał przepiękny seter irlandzki.
Pomyślałam, że to pies któregoś z pacjentów.
Podeszłam, a wet się pyta- a nie wzięłaby pani tego psa? Jest bardzo grzeczny,
dobrze ułożony i ładny, prawda?
Ładny, to prawda, ale ja zmieniam miasto i mieszkanie, będę mieszkać wysoko
i nie mogę wziąć psa - odpowiedziałam. A co to za pies, skąd się tu wziął?
On został porzucony - małżeństwo się rozeszło, sprzedało dom i zostawili psa
w ogrodzie. Po dwóch dniach sąsiedzi mnie wezwali, bo bali się sami go stamtąd
wyprowadzić. No ale już mam jednego psa w domu i boję się, że ten nowy
nie zostanie zaakceptowany ani przez Fredka ani przez moją żonę.
Na razie trzymam go na obserwacji, zostawiłem na drzwiach domu wiadomość,
że pies jest u mnie w lecznicy i że proszę o kontakt ale odzewu nie ma.
Wczoraj zajrzałam do lecznicy i dowiedziałam się , że ponieważ nie było nikogo
chętnego na psa, pan wet zabrał psa do domu.
Fredek, który jest dość krnąbrnym west highland white terierem, nowego
zaakceptował, bo nowy jest wprawdzie duży, ale bardzo spokojny.
A żona? - zapytałam. Żona ze mną nie rozmawia, mamy ciche dni. Ale córka jest
zachwycona.
A królik?- królik to pestka, siedzi w klatce w pokoju córki, a klatka stoi na regale.
Tylko martwi mnie, że żona ze mną nie rozmawia.
Tak to jest gdy się ma męża weterynarza -zwierzyniec domowy zapewniony.
A mnie się bardzo zachciało śmiać, bo Fredka kupiła żona pana weta, nie
uzgadniając z nim tego zakupu.
Potem córka przyniosła króliczka, rzekomo na przechowanie, na kilka dni.
No a setera przyprowadził wet, też bez uzgodnienia z domownikami.
To coś jakby remis w rodzinie, więc skąd te ciche dni???
Co dziwniejsze nadal tęsknię za nim, tylko za nim i ani mi w głowie brać
następnego psa, zwłaszcza teraz, gdy zmieniam miejsce zamieszkania.
Ale to nie znaczy, że zerwałam z tej racji kontakty z wetem. Tak się składa,
że przychodnia weterynaryjna jest blisko mego domu i często obok niej
przechodzę.
I jeśli pan wet akurat ma wolną chwilę i stoi na zewnątrz, wygrzewając się
na słońcu, to zawsze sobie ucinamy miłą pogawędkę.
Pan wet, żeby było ciekawiej, jest wrogiem trzymania w domu psów przez
ludzi, których w domu nie ma niemal cały dzień.
Wg niego jest to szczyt egoizmu, bo jak się jest cały dzień poza domem to
pies, który jest przecież zwierzęciem stadnym, straszliwie cierpi a na dodatek
głupieje.
Bo tak naprawdę, wzięcie do domu psa, gdy się jest cały dzień poza domem,
jest korzystne tylko dla nas, nie dla psa.
No tak, ja wzięłam psa wtedy, gdy byłam "kobietą udomowioną" i nasz pies
nigdy nie zostawał sam w domu.
Miał zawsze dwa spacery długie, takie półtora- do dwóch godzin i dwa krótkie.
Poza tym zawsze wszędzie ze mną jezdził, jeśli nie było nikogo w domu.
Na wszystkie urlopy i krajowe i zagraniczne też jezdził z nami.
To był pies-turysta, zjechał z nami kawałek UE. W obiektach zabytkowych albo
był noszony na rękach, albo zwiedzaliśmy obiekty "na zmianę".
Tym sposobem zwiedziliśmy Kolonię, Bonn, Dusseldorf, Akwizgran.
Wizyta w kolońskiej katedrze tak go znudziła, że spokojnie zasnął na rękach
mego zięcia.
Dwa tygodnie temu, gdy przechodziłam obok lecznicy, znajomy wet stał przy
drzwiach lecznicy a obok niego leżał przepiękny seter irlandzki.
Pomyślałam, że to pies któregoś z pacjentów.
Podeszłam, a wet się pyta- a nie wzięłaby pani tego psa? Jest bardzo grzeczny,
dobrze ułożony i ładny, prawda?
Ładny, to prawda, ale ja zmieniam miasto i mieszkanie, będę mieszkać wysoko
i nie mogę wziąć psa - odpowiedziałam. A co to za pies, skąd się tu wziął?
On został porzucony - małżeństwo się rozeszło, sprzedało dom i zostawili psa
w ogrodzie. Po dwóch dniach sąsiedzi mnie wezwali, bo bali się sami go stamtąd
wyprowadzić. No ale już mam jednego psa w domu i boję się, że ten nowy
nie zostanie zaakceptowany ani przez Fredka ani przez moją żonę.
Na razie trzymam go na obserwacji, zostawiłem na drzwiach domu wiadomość,
że pies jest u mnie w lecznicy i że proszę o kontakt ale odzewu nie ma.
Wczoraj zajrzałam do lecznicy i dowiedziałam się , że ponieważ nie było nikogo
chętnego na psa, pan wet zabrał psa do domu.
Fredek, który jest dość krnąbrnym west highland white terierem, nowego
zaakceptował, bo nowy jest wprawdzie duży, ale bardzo spokojny.
A żona? - zapytałam. Żona ze mną nie rozmawia, mamy ciche dni. Ale córka jest
zachwycona.
A królik?- królik to pestka, siedzi w klatce w pokoju córki, a klatka stoi na regale.
Tylko martwi mnie, że żona ze mną nie rozmawia.
Tak to jest gdy się ma męża weterynarza -zwierzyniec domowy zapewniony.
A mnie się bardzo zachciało śmiać, bo Fredka kupiła żona pana weta, nie
uzgadniając z nim tego zakupu.
Potem córka przyniosła króliczka, rzekomo na przechowanie, na kilka dni.
No a setera przyprowadził wet, też bez uzgodnienia z domownikami.
To coś jakby remis w rodzinie, więc skąd te ciche dni???
wtorek, 18 lipca 2017
Takie sobie.......
.......przemyślenia.
Podpadnę Wam wszystkim, bo wiem, że nie lubicie gdy piszę coś, nawet niewiele,
zbliżonego do tematów politycznych.
Trudno, muszę, bo inaczej się uduszę;)
Jeśli oglądacie tylko produkt zwany kurwizją , to z pewnością nie jesteście
zestresowani - przecież jest pięknie, radośnie, rośniemy w siłę i dostatek.
Już raz tak rośliśmy, o czym pokolenie 40-latków nie pamięta.
Osobiście mam jakieś skrzywienie psychiczne i owej kurskiej wizji nie oglądam,
podobnie jak nie oglądam i nie słucham toruńskich produktów medialnych pana
Rydzyka.
Wyznaję zasadę, że jeżeli ktoś musi westchnąć do swego boga, to może to
zrobić udając się do kościoła lub pomodlić się w zaciszu własnego domu.
Narzekamy, że pisuary wygrali wybory. No ale przecież ktoś tych ludzi wszak
wybrał.
Wybrali ci, którzy po pierwsze raczyli w ogóle ruszyć tyłki na wybory, a poza tym
zostali oczarowani wizją państwa, którego obraz roztaczali przed nimi wierni
wyznawcy p.p.Rydzyka i Kaczyńskiego. Ta para oszołomów roztaczała przed
swoim elektoratem wizję państwa opiekuńczego, pochylającego się nad każdym
swym wyborcą i zdejmującego z niego obowiązek samodzielnego dbania o swe
życiowe interesy.
Nie da się ukryć- samodzielność wymaga znacznie więcej wysiłku niż posłuszne
wypełnianie poleceń, wspomagane datkami opiekuńczego państwa.
W niedzielę były w stolicy dwie potężne demonstracje - pod Sejmem i pod Sądem
Najwyższym. Obie pod hasłem obrony niezawisłości sądów i trójpodziału władzy,
co jest gwarancją utrzymania w kraju systemu demokratycznego.
Równolegle odbyły się pod tymi samymi hasłami demonstracje w Krakowie i
Szczecinie. Jak na okres wakacyjny i dość niemiłą pogodę (gorąco i duszno)
ludzi było sporo.
Zrobiło mi się smutno, bo do walki o demokrację muszą dziś stawać ci, którzy już
raz o nią walczyli.
*****
Wczoraj polską publikę zelektryzowała wizyta brytyjskiej pary książęcej wraz
z nieletnim przychówkiem.
Naród wyrażał żywe zainteresowanie parą książęcą, atrakcja jak rzadko.
Oglądając potem wywiady z tymi, którzy "byli i oglądali i pieli z zachwytu"
skonfrontowałam ten wywiad z poprzednio oglądanym wywiadem
przeprowadzonym wśród rodaków wypoczywających nad polskim morzem-
pytani o najnowsze i ważne dla nas wszystkich krajowe wydarzenia polityczne
odpowiadali : nie wiem, nie znam, nie interesuję się polityką wcale.
I jakoś nie mogę się nadziwić, że kogoś interesuje sukienka i uczesanie księżnej
Kate, czyli rzeczy, które nie mają żadnego znaczenia dla naszego dalszego życia
w Polsce, a poczynania rządu, które systematycznie niszczą kraj nikogo nie
interesują.
To naprawdę dziwne i smutne.
*****
Ciekawa jestem kiedy ludzie się ockną. Zapewne zgodnie ze starym przysłowiem:
"mądry Polak po szkodzie", czyli gdy już będzie za pózno.
Może wtedy gdy paszporty wrócą do składnic paszportowych i na każdy wyjazd
trzeba będzie, jak kiedyś, godzinami stać by złożyć wniosek na otrzymanie
paszportu na wyjazd?
A może ockną się dopiero wtedy, gdy nas wyproszą z UE bo nie spełniamy już
standardów państwa demokratycznego i będziemy szwendać się od ambasady do
ambasady żebrząc o wizę?
A wtedy , gdy się już naród ocknie będzie mógł sobie zaśpiewać piosenkę:
"miałeś chamie złoty róg".
Wiem , urlop rozleniwia tak bardzo, że wydaje się nam, że nasz wątły głos niczego
nie zmieni, ale wiele tych "wątłych glosów" składa się zawsze w chór- pamietajcie
o tym. Warto.
Podpadnę Wam wszystkim, bo wiem, że nie lubicie gdy piszę coś, nawet niewiele,
zbliżonego do tematów politycznych.
Trudno, muszę, bo inaczej się uduszę;)
Jeśli oglądacie tylko produkt zwany kurwizją , to z pewnością nie jesteście
zestresowani - przecież jest pięknie, radośnie, rośniemy w siłę i dostatek.
Już raz tak rośliśmy, o czym pokolenie 40-latków nie pamięta.
Osobiście mam jakieś skrzywienie psychiczne i owej kurskiej wizji nie oglądam,
podobnie jak nie oglądam i nie słucham toruńskich produktów medialnych pana
Rydzyka.
Wyznaję zasadę, że jeżeli ktoś musi westchnąć do swego boga, to może to
zrobić udając się do kościoła lub pomodlić się w zaciszu własnego domu.
Narzekamy, że pisuary wygrali wybory. No ale przecież ktoś tych ludzi wszak
wybrał.
Wybrali ci, którzy po pierwsze raczyli w ogóle ruszyć tyłki na wybory, a poza tym
zostali oczarowani wizją państwa, którego obraz roztaczali przed nimi wierni
wyznawcy p.p.Rydzyka i Kaczyńskiego. Ta para oszołomów roztaczała przed
swoim elektoratem wizję państwa opiekuńczego, pochylającego się nad każdym
swym wyborcą i zdejmującego z niego obowiązek samodzielnego dbania o swe
życiowe interesy.
Nie da się ukryć- samodzielność wymaga znacznie więcej wysiłku niż posłuszne
wypełnianie poleceń, wspomagane datkami opiekuńczego państwa.
W niedzielę były w stolicy dwie potężne demonstracje - pod Sejmem i pod Sądem
Najwyższym. Obie pod hasłem obrony niezawisłości sądów i trójpodziału władzy,
co jest gwarancją utrzymania w kraju systemu demokratycznego.
Równolegle odbyły się pod tymi samymi hasłami demonstracje w Krakowie i
Szczecinie. Jak na okres wakacyjny i dość niemiłą pogodę (gorąco i duszno)
ludzi było sporo.
Zrobiło mi się smutno, bo do walki o demokrację muszą dziś stawać ci, którzy już
raz o nią walczyli.
*****
Wczoraj polską publikę zelektryzowała wizyta brytyjskiej pary książęcej wraz
z nieletnim przychówkiem.
Naród wyrażał żywe zainteresowanie parą książęcą, atrakcja jak rzadko.
Oglądając potem wywiady z tymi, którzy "byli i oglądali i pieli z zachwytu"
skonfrontowałam ten wywiad z poprzednio oglądanym wywiadem
przeprowadzonym wśród rodaków wypoczywających nad polskim morzem-
pytani o najnowsze i ważne dla nas wszystkich krajowe wydarzenia polityczne
odpowiadali : nie wiem, nie znam, nie interesuję się polityką wcale.
I jakoś nie mogę się nadziwić, że kogoś interesuje sukienka i uczesanie księżnej
Kate, czyli rzeczy, które nie mają żadnego znaczenia dla naszego dalszego życia
w Polsce, a poczynania rządu, które systematycznie niszczą kraj nikogo nie
interesują.
To naprawdę dziwne i smutne.
*****
Ciekawa jestem kiedy ludzie się ockną. Zapewne zgodnie ze starym przysłowiem:
"mądry Polak po szkodzie", czyli gdy już będzie za pózno.
Może wtedy gdy paszporty wrócą do składnic paszportowych i na każdy wyjazd
trzeba będzie, jak kiedyś, godzinami stać by złożyć wniosek na otrzymanie
paszportu na wyjazd?
A może ockną się dopiero wtedy, gdy nas wyproszą z UE bo nie spełniamy już
standardów państwa demokratycznego i będziemy szwendać się od ambasady do
ambasady żebrząc o wizę?
A wtedy , gdy się już naród ocknie będzie mógł sobie zaśpiewać piosenkę:
"miałeś chamie złoty róg".
Wiem , urlop rozleniwia tak bardzo, że wydaje się nam, że nasz wątły głos niczego
nie zmieni, ale wiele tych "wątłych glosów" składa się zawsze w chór- pamietajcie
o tym. Warto.
piątek, 14 lipca 2017
Mix, bo dawno nie było
Przedwczoraj o mały włos nie zostałam zeżarta przez komary. Gdy około południa
wysiedliśmy pod domem z samochodu, rzucił się na nas rój głodnych komarzyc.
Właściwie nic dziwnego- przedtem wciąż padało ale było ciepło, więc się
paskudztwo wylęgło w niesamowitej ilości. Przejście kilku kroków od bryczki do
budynku było gehenną. Ostatni raz takie ilości komarów spotkałam gdy letnim,
póznym wieczorem płynęliśmy Wisłą wzdłuż zarośniętego krzaczorami brzegu.
Ale takich ilości, w biały dzień, w mieście, około południa, jeszcze nie widziałam.
Przeżyłam, jak widać- tak gnałam do domu jak jeszcze nigdy.
*****
A dziś poniosło nas do Janek, do sklepu IKEA . Straszliwie się nałaziłam, jak
zwykle w tym sklepie. Chciałam tylko zobaczyć dział z tekstyliami oraz meblowy.
Ale nie ma lekko - nim się doczłapałam do zasłon i firanek to już mnie nogi bolały.
Znalazłam w naturze to, co wpierw widziałam on line i okazało się, że nie bez
powodu zachwyciłam się tymi zasłonami.
Są to tzw. zasłony zaciemniające , bardzo dobrze się układają, przemiłe w dotyku,
mają fakturę skórki brzoskwini.
A co najważniejsze, to mają pożądaną przez mnie wysokość 3 metrów i są gotowe
do powieszenia. I nawet znalazłam takiej też długości firankę- mięciutką, dobrze
się układającą. I też już gotową do powieszenia. Muszę zawsze teraz pamiętać, że
moje nowe mieszkanie ma 360 cm wysokości.
*****
A potem było dużo smiechu. W drodze powrotnej wpadliśmy po dżinsy dla mego
ślubnego.
Ponieważ mój mąż nadal ma sylwetkę "młodzieżowca" odwiedziliśmy sklep
R......d. Ja to w ich rozmiarówkę raczej się nie łapię, ale on - tak.
Sklep z bliżej mi nie znanych względów urządzony w stylu " właśnie nam wysiadło
oświetlenie", lub "gdy ciemniej to przyjemniej".
Niemal wszędzie leżały męskie szorty lub bermudy i wszystkie mocno podarte
i artystycznie postrzępione.
Nie postrzępione były tylko bermudy z tkaniny dresowej.
Sunąc w tych ciemnościach zauważyłam,że z boku wiszą długie spodnie. Owszem,
były długie, nawet dżinsy, ale straszliwie podarte, postrzępione i artystycznie
poprzecierane.
Podeszliśmy do lady, przy której uwijał się, tokując do jakiejś panienki, młodzian
z ogoloną na "zero" połówką głowy.
Druga połowa głowy miała nieco dłuższe włosy (ze 3 cm) i kończyła się na całym
czubku głowy czymś w rodzaju starannie wyżelowanego parkaniku.
Pokonując zdumienie , ale wpatrując się w ten cud sztuki fryzjerskiej, zapytałam,
czy bywają jeszcze dżinsy bez dziur i strzępów. Młodzian obrzucił mnie mocno
zgorszonym spojrzeniem, myśląc zapewne- "taka stara a tak głupia" i z dumą mi
wyjaśnił, że u nich są tylko modne spodnie.
Trąciliśmy się z mężem łokciami, zrobiliśmy zgodnie w tył zwrot i dusząc się ze
śmiechu wymaszerowaliśmy z tego sklepu.
Za to w innym sklepie udało nam się kupić takie zwykłe, całe dżinsy , bez dziur
i strzępów i nawet bez wytartego koloru. Jako towar obecnie niemodny były one
niemal o połowę tańsze od tych dziurawych. No normalnie dom wariatów.
Miłego Wszystkim;)
wysiedliśmy pod domem z samochodu, rzucił się na nas rój głodnych komarzyc.
Właściwie nic dziwnego- przedtem wciąż padało ale było ciepło, więc się
paskudztwo wylęgło w niesamowitej ilości. Przejście kilku kroków od bryczki do
budynku było gehenną. Ostatni raz takie ilości komarów spotkałam gdy letnim,
póznym wieczorem płynęliśmy Wisłą wzdłuż zarośniętego krzaczorami brzegu.
Ale takich ilości, w biały dzień, w mieście, około południa, jeszcze nie widziałam.
Przeżyłam, jak widać- tak gnałam do domu jak jeszcze nigdy.
*****
A dziś poniosło nas do Janek, do sklepu IKEA . Straszliwie się nałaziłam, jak
zwykle w tym sklepie. Chciałam tylko zobaczyć dział z tekstyliami oraz meblowy.
Ale nie ma lekko - nim się doczłapałam do zasłon i firanek to już mnie nogi bolały.
Znalazłam w naturze to, co wpierw widziałam on line i okazało się, że nie bez
powodu zachwyciłam się tymi zasłonami.
Są to tzw. zasłony zaciemniające , bardzo dobrze się układają, przemiłe w dotyku,
mają fakturę skórki brzoskwini.
A co najważniejsze, to mają pożądaną przez mnie wysokość 3 metrów i są gotowe
do powieszenia. I nawet znalazłam takiej też długości firankę- mięciutką, dobrze
się układającą. I też już gotową do powieszenia. Muszę zawsze teraz pamiętać, że
moje nowe mieszkanie ma 360 cm wysokości.
*****
A potem było dużo smiechu. W drodze powrotnej wpadliśmy po dżinsy dla mego
ślubnego.
Ponieważ mój mąż nadal ma sylwetkę "młodzieżowca" odwiedziliśmy sklep
R......d. Ja to w ich rozmiarówkę raczej się nie łapię, ale on - tak.
Sklep z bliżej mi nie znanych względów urządzony w stylu " właśnie nam wysiadło
oświetlenie", lub "gdy ciemniej to przyjemniej".
Niemal wszędzie leżały męskie szorty lub bermudy i wszystkie mocno podarte
i artystycznie postrzępione.
Nie postrzępione były tylko bermudy z tkaniny dresowej.
Sunąc w tych ciemnościach zauważyłam,że z boku wiszą długie spodnie. Owszem,
były długie, nawet dżinsy, ale straszliwie podarte, postrzępione i artystycznie
poprzecierane.
Podeszliśmy do lady, przy której uwijał się, tokując do jakiejś panienki, młodzian
z ogoloną na "zero" połówką głowy.
Druga połowa głowy miała nieco dłuższe włosy (ze 3 cm) i kończyła się na całym
czubku głowy czymś w rodzaju starannie wyżelowanego parkaniku.
Pokonując zdumienie , ale wpatrując się w ten cud sztuki fryzjerskiej, zapytałam,
czy bywają jeszcze dżinsy bez dziur i strzępów. Młodzian obrzucił mnie mocno
zgorszonym spojrzeniem, myśląc zapewne- "taka stara a tak głupia" i z dumą mi
wyjaśnił, że u nich są tylko modne spodnie.
Trąciliśmy się z mężem łokciami, zrobiliśmy zgodnie w tył zwrot i dusząc się ze
śmiechu wymaszerowaliśmy z tego sklepu.
Za to w innym sklepie udało nam się kupić takie zwykłe, całe dżinsy , bez dziur
i strzępów i nawet bez wytartego koloru. Jako towar obecnie niemodny były one
niemal o połowę tańsze od tych dziurawych. No normalnie dom wariatów.
Miłego Wszystkim;)
poniedziałek, 10 lipca 2017
N i e s p o d z i a n k a....
Muszę was zmartwić - przeprowadzamy się dopiero we wrześniu bo:
a) wykonanie i montaż mebli kuchennych potrwa 8 tygodni,
b) łazienka ma być przerobiona, tzn. zamiast wanny ma być duuża,
wygodna kabina prysznicowa, taka długości i szerokości wanny,
c) nie jest jeszcze zrobiona podłoga na balkonie, która co prawda nie będzie
kryta terakotą, ale pokrywana jakąś powłoką kauczukową,
d) podłogi w mieszkaniu są już położone, ale jeszcze trzeba je czymś pokryć,
jakimś nietrującym lakierem,
e) klatka schodowa budynku też jeszcze nie jest wykończona. Trzeba jeszcze
zmienić poręcze, poprawić niektóre stopnie i na całych schodach ułożyć
chodnik dywanowy. To bardzo praktyczne, bo nim się człowiek przeczłapie
do mieszkania to mu się buty osuszą w razie deszczu lub śniegu,
f) widziałam na podesłanych zdjęciach że na zewnątrz budynku są jeszcze
rusztowania i jeszcze wykończają elewację,
g) po raz pierwszy będę miała drzwi wejściowe do mieszkania tak ozdobne-
w górnej partii drzwi są szybki. Szkoda, że nie kolorowe.
Na razie więcej liter alfabetu nie jest zaangażowanych w przeszkody do
wyjazdu w sierpniu. Dobrze, że jeszcze nie zapakowałam koralików!!!!!
Właśnie zaczął padać deszcz z burzą w tle, więc coś na pocieszenie:
a) wykonanie i montaż mebli kuchennych potrwa 8 tygodni,
b) łazienka ma być przerobiona, tzn. zamiast wanny ma być duuża,
wygodna kabina prysznicowa, taka długości i szerokości wanny,
c) nie jest jeszcze zrobiona podłoga na balkonie, która co prawda nie będzie
kryta terakotą, ale pokrywana jakąś powłoką kauczukową,
d) podłogi w mieszkaniu są już położone, ale jeszcze trzeba je czymś pokryć,
jakimś nietrującym lakierem,
e) klatka schodowa budynku też jeszcze nie jest wykończona. Trzeba jeszcze
zmienić poręcze, poprawić niektóre stopnie i na całych schodach ułożyć
chodnik dywanowy. To bardzo praktyczne, bo nim się człowiek przeczłapie
do mieszkania to mu się buty osuszą w razie deszczu lub śniegu,
f) widziałam na podesłanych zdjęciach że na zewnątrz budynku są jeszcze
rusztowania i jeszcze wykończają elewację,
g) po raz pierwszy będę miała drzwi wejściowe do mieszkania tak ozdobne-
w górnej partii drzwi są szybki. Szkoda, że nie kolorowe.
Na razie więcej liter alfabetu nie jest zaangażowanych w przeszkody do
wyjazdu w sierpniu. Dobrze, że jeszcze nie zapakowałam koralików!!!!!
Właśnie zaczął padać deszcz z burzą w tle, więc coś na pocieszenie:
piątek, 7 lipca 2017
Możecie się pośmiać
Wyniosło nas dziś na zakupy, głownie tego, co akurat nie jest niezbędne.
Po drodze wpadłam do niedawno otwartego popularnego marketu, gdzie
zawsze są niskie ceny.
Kupiłam fajną owocową herbatę, urodziwe, jednakowiutkie pieczarki, nieco
warzyw i ekologiczne banany, bo miały niebywale atrakcyjną cenę.
Potem kierując się inną alejką w stronę kas, mój ślubny przystanął przy stoisku
z ciuchami.
Właśnie kilka dni wcześniej doszedł do wniosku, że poszukuje nowych
letnich spodni,więc jego wzrok padł na z lekka wytarte dżinsy.
Przezornie zwróciłam jego uwagę, że te dżinsy to takie modne, bo mają
firmowe "przetarcia", ale mój na nie popatrzył, odczytał całkiem przytomnie
obwód pasa i wrzucił je do koszyka.
W tym sklepie nie ma żadnej przymierzalni, ale w ciągu 7 dni można towar
bez problemu zwrócić.
Ale rozmiary mają nie przekłamane i jeszcze niczego nigdy nie zwracałam.
Kupił, przyjechaliśmy do domu, ślubny owe dżinsy zmierzył i oczywiście
okazało się, że są za luzne w tzw. partiach tyłkowo - brzusznych.
Odszukał kwitek z kasy, potem spodnie złożył , spojrzał na paragon i mówi:
"słuchaj, na paragonie jest napisane, że to są spodnie damskie."
Akurat byłam zajęta pichceniem, więc nie zareagowałam, tylko miauknęłam,
że oddamy je w poniedziałek do sklepu.
Po niemal godzinie dotarło do mnie, że mój użył nazwy "spodnie damskie".
Obejrzałam te spodnie i... na foto- metce faktycznie jest sfotografowana
kobieta w owych dżinsach.
A tak dokładnie to tylko fragment kobiety od talii w dół.
Niewiele myśląc przymierzyłam je i....bingo! Mój rozmiar! Dusząc się ze
śmiechu pokazałam się mężowi.
Popatrzył i stwierdził- "od razu wiedziałem, że coś z nimi nie tak w tyłku!"
No ale dla ciebie są dobre i wiesz? wreszcie ci dżinsy nie będą wisieć
tu i ówdzie. No fakt, ostatnio wiszą i nawet przymierzyłam się do
kupienia o numer mniejszych.
I w ten oto prosty sposób stałam się właścicielką modnych dżinsów.
A że wyglądają na stare? To co, ja też młoda nie jestem;)))
I kwestia spodni dla ślubnego nadal aktualna, nie ma lekko.
Teraz co na nie spojrzę to strasznie mi się chce śmiać.
Od dziś będę kupować tylko ekologiczne banany- mają zupełnie inny smak.
Bardzo zbliżony do takich malutkich, malezyjskich, które kiedyś jadłam
w Singapurze.
Są bardziej aromatyczne i nie takie suche jak te zrywane w stanie zielonym.
Życzę Wam miłego, słonecznego weekendu
Po drodze wpadłam do niedawno otwartego popularnego marketu, gdzie
zawsze są niskie ceny.
Kupiłam fajną owocową herbatę, urodziwe, jednakowiutkie pieczarki, nieco
warzyw i ekologiczne banany, bo miały niebywale atrakcyjną cenę.
Potem kierując się inną alejką w stronę kas, mój ślubny przystanął przy stoisku
z ciuchami.
Właśnie kilka dni wcześniej doszedł do wniosku, że poszukuje nowych
letnich spodni,więc jego wzrok padł na z lekka wytarte dżinsy.
Przezornie zwróciłam jego uwagę, że te dżinsy to takie modne, bo mają
firmowe "przetarcia", ale mój na nie popatrzył, odczytał całkiem przytomnie
obwód pasa i wrzucił je do koszyka.
W tym sklepie nie ma żadnej przymierzalni, ale w ciągu 7 dni można towar
bez problemu zwrócić.
Ale rozmiary mają nie przekłamane i jeszcze niczego nigdy nie zwracałam.
Kupił, przyjechaliśmy do domu, ślubny owe dżinsy zmierzył i oczywiście
okazało się, że są za luzne w tzw. partiach tyłkowo - brzusznych.
Odszukał kwitek z kasy, potem spodnie złożył , spojrzał na paragon i mówi:
"słuchaj, na paragonie jest napisane, że to są spodnie damskie."
Akurat byłam zajęta pichceniem, więc nie zareagowałam, tylko miauknęłam,
że oddamy je w poniedziałek do sklepu.
Po niemal godzinie dotarło do mnie, że mój użył nazwy "spodnie damskie".
Obejrzałam te spodnie i... na foto- metce faktycznie jest sfotografowana
kobieta w owych dżinsach.
A tak dokładnie to tylko fragment kobiety od talii w dół.
Niewiele myśląc przymierzyłam je i....bingo! Mój rozmiar! Dusząc się ze
śmiechu pokazałam się mężowi.
Popatrzył i stwierdził- "od razu wiedziałem, że coś z nimi nie tak w tyłku!"
No ale dla ciebie są dobre i wiesz? wreszcie ci dżinsy nie będą wisieć
tu i ówdzie. No fakt, ostatnio wiszą i nawet przymierzyłam się do
kupienia o numer mniejszych.
I w ten oto prosty sposób stałam się właścicielką modnych dżinsów.
A że wyglądają na stare? To co, ja też młoda nie jestem;)))
I kwestia spodni dla ślubnego nadal aktualna, nie ma lekko.
Teraz co na nie spojrzę to strasznie mi się chce śmiać.
Od dziś będę kupować tylko ekologiczne banany- mają zupełnie inny smak.
Bardzo zbliżony do takich malutkich, malezyjskich, które kiedyś jadłam
w Singapurze.
Są bardziej aromatyczne i nie takie suche jak te zrywane w stanie zielonym.
Życzę Wam miłego, słonecznego weekendu
środa, 5 lipca 2017
Dobra zmiana.......
......w pewnym szpitalu.
Wyszłam z domu tuż po 9,00, by dwoma autobusami pokonać drobne 6 km,
dzielące mnie od przyszpitalnej przychodni endokrynologicznej.
Nie wzięłam samochodu, bo w tych godzinach znalezienie miejsca na ich
parkingu jest cudem.
Gdy zdyszana dotarłam pod gabinet okazało się, że endokrynologia po raz
kolejny została przeniesiona w inne miejsce. To już piąta zmiana lokalizacji
tegoż gabinetu. Szybko obliczyłam średnią arytmetyczną - wypadło, że co
osiem miesięcy gabinet jest przenoszony w inne miejsce- zapewne lepsze,
zdaniem zarządzających.
Z lekka zaklęłam, pomaszerowałam przez zatłoczony korytarz wzdłuż
gabinetów rtg, rezonansu, tomografii komputerowej, gipsiarni, chirurgii.
Z przykrością zauważyłam, że znów ktoś zapomina, że pacjent stary i chory
nadal jeszcze jest człowiekiem i powinien być traktowany z szacunkiem, a
oczywiście nie jest.
Nie wiem co za debil wymyślił, by szpitalni pacjenci oczekiwali na swych
łóżkach przed gabinetami (wyżej wymienionymi) razem z pacjentami
" z miasta". Na łóżkach leżą starzy, często mało przytomni chorzy- najczęściej
sami, nie wiedząc po co tu są, bo salowe, które pacjenta przywiozły z oddziału
ustawiają łóżko z pacjentem "w kolejce" i gdzieś znikają.
Ci "z miasta" przypatrują się im ze zdziwieniem lub odrazą - no cóż widok
półnagiej starej, potarganej kobiety nie jest miły dla oka i nie każdemu
wtedy przychodzi na myśl, że zapewne będąc w jej wieku i stanie raczej nie
będzie wyglądał lepiej.
Nagminne jest wożenie pacjentów nagich do pasa, bo mają poprzylepiane
elektrody- zupełnie tak, jakby nakrycie starej , chorej kobiety chociażby
wiskozowym jednorazowym prześcieradłem przerastało możliwości szpitala.
Gdy bywałam dzień w dzień na kardiologii zachowawczej (było to osiem lat
temu) interweniowałam i nawet pomogło, niestety w nawyk nie weszło.
Pani doktor, u której dziś byłam , przy każdej wizycie stara się wrzucić mi
między wierszami, że jest wszechstronnie wykształcona i raczej się tu marnuje.
Naiwna kobieta dwa lata temu usiłowała mnie też przekonać, że gdy wygrają
pisuary sytuacja w lecznictwie ulegnie znacznej poprawie.
Dziś ową Wszechstronnie Wykształconą poinformowałam, że wyjeżdżam,
bo mój mało inteligentny mózg nie jest w stanie ogarnąć tych wszystkich dobrych
zmian i w związku z tym proszę o wydanie mi, dla mego przyszłego lekarza
karty informacyjnej, w języku niemieckim lub angielskim, lub..... po łacinie.
Pani łypnęła na mnie spod oka, coś chwilę pisała, następnie podała mi złożoną
na cztery części kartę, podała rękę i życzyła dobrego zdrowia.
Ta wszechstronnie wykształcona osoba napisała wszystko po polsku.
I niech mi ktoś powie na czym polega jej wszechstronność, skoro nawet nie
wpisała łacińskiej nazwy???? Przecież tego uczą się studenci medycyny!
Dumając nad pojęciem "wszechstronnego wykształcenia" postawiłam sobie
taksówkę i w 10 minut byłam w domu.
I dobrze, bo już była godzina 13,00.
Wyszłam z domu tuż po 9,00, by dwoma autobusami pokonać drobne 6 km,
dzielące mnie od przyszpitalnej przychodni endokrynologicznej.
Nie wzięłam samochodu, bo w tych godzinach znalezienie miejsca na ich
parkingu jest cudem.
Gdy zdyszana dotarłam pod gabinet okazało się, że endokrynologia po raz
kolejny została przeniesiona w inne miejsce. To już piąta zmiana lokalizacji
tegoż gabinetu. Szybko obliczyłam średnią arytmetyczną - wypadło, że co
osiem miesięcy gabinet jest przenoszony w inne miejsce- zapewne lepsze,
zdaniem zarządzających.
Z lekka zaklęłam, pomaszerowałam przez zatłoczony korytarz wzdłuż
gabinetów rtg, rezonansu, tomografii komputerowej, gipsiarni, chirurgii.
Z przykrością zauważyłam, że znów ktoś zapomina, że pacjent stary i chory
nadal jeszcze jest człowiekiem i powinien być traktowany z szacunkiem, a
oczywiście nie jest.
Nie wiem co za debil wymyślił, by szpitalni pacjenci oczekiwali na swych
łóżkach przed gabinetami (wyżej wymienionymi) razem z pacjentami
" z miasta". Na łóżkach leżą starzy, często mało przytomni chorzy- najczęściej
sami, nie wiedząc po co tu są, bo salowe, które pacjenta przywiozły z oddziału
ustawiają łóżko z pacjentem "w kolejce" i gdzieś znikają.
Ci "z miasta" przypatrują się im ze zdziwieniem lub odrazą - no cóż widok
półnagiej starej, potarganej kobiety nie jest miły dla oka i nie każdemu
wtedy przychodzi na myśl, że zapewne będąc w jej wieku i stanie raczej nie
będzie wyglądał lepiej.
Nagminne jest wożenie pacjentów nagich do pasa, bo mają poprzylepiane
elektrody- zupełnie tak, jakby nakrycie starej , chorej kobiety chociażby
wiskozowym jednorazowym prześcieradłem przerastało możliwości szpitala.
Gdy bywałam dzień w dzień na kardiologii zachowawczej (było to osiem lat
temu) interweniowałam i nawet pomogło, niestety w nawyk nie weszło.
Pani doktor, u której dziś byłam , przy każdej wizycie stara się wrzucić mi
między wierszami, że jest wszechstronnie wykształcona i raczej się tu marnuje.
Naiwna kobieta dwa lata temu usiłowała mnie też przekonać, że gdy wygrają
pisuary sytuacja w lecznictwie ulegnie znacznej poprawie.
Dziś ową Wszechstronnie Wykształconą poinformowałam, że wyjeżdżam,
bo mój mało inteligentny mózg nie jest w stanie ogarnąć tych wszystkich dobrych
zmian i w związku z tym proszę o wydanie mi, dla mego przyszłego lekarza
karty informacyjnej, w języku niemieckim lub angielskim, lub..... po łacinie.
Pani łypnęła na mnie spod oka, coś chwilę pisała, następnie podała mi złożoną
na cztery części kartę, podała rękę i życzyła dobrego zdrowia.
Ta wszechstronnie wykształcona osoba napisała wszystko po polsku.
I niech mi ktoś powie na czym polega jej wszechstronność, skoro nawet nie
wpisała łacińskiej nazwy???? Przecież tego uczą się studenci medycyny!
Dumając nad pojęciem "wszechstronnego wykształcenia" postawiłam sobie
taksówkę i w 10 minut byłam w domu.
I dobrze, bo już była godzina 13,00.
wtorek, 4 lipca 2017
Cesarzowa Elżbieta- cz.III, ostatnia
Całkowicie zdesperowana Elżbieta oświadczyła cesarzowi, że spędzenie
kolejnej zimy w Wiedniu ją zabije, poza tym jej lekarz, specjalista od
chorób płucnych doradza by cesarzowa przeniosła się w cieplejsze miejsce,
o łagodniejszym klimacie.
Na podstawie opowieści swego szwagra, Maksymiliana, na miejsce pobytu
wybrała Maderę.Było to dostatecznie daleko od Austrii i wiadomo było, że
z całą pewnością cesarz tam jej nie odwiedzi.Ten ostatni fakt wielce Sissi
radował - nie tęskniła już do obecności cesarza.
Udało się jej również pozostawić w Wiedniu swą pierwszą damę dworu-
zgodnie z życzeniem cesarzowej miała się opiekować dziećmi, które
tym razem nie towarzyszyły matce.
Sissi osobiście wytypowała osoby, które miały jej towarzyszyć w podróży
i na Maderze. Brytyjska Królowa Wiktoria, przejęta stanem zdrowia Sissi,
zaoferowała jej do dyspozycji swój komfortowy jacht, który cumował
w Antwerpii.
Cesarz towarzyszył żonie aż do Bambergu, gdzie zmartwiony i nieco
urażony chłodno się z nią pożegnał.
Następnego dnia Sissi wraz ze swą świtą, ogromnym bagażem i ulubionymi
zwierzętami wsiadła na pokład królewskiego jachtu.
W Zatoce Biskajskiej trafili na burzę, wszyscy ogromnie cierpieli z powodu
choroby morskiej ale ta słabiutka i delikatna cesarzowa najlepiej zniosła
podróż.
Na Maderze prowadziła spokojne, samotne życie, a wieści które z
Madery docierały na cesarski dwór były skrajnie różne- jedni twierdzili, że
cesarzowa nadal zle się czuje i męczy ją uporczywy kaszel, inni z kolei
donosili, że cesarzowa wygląda znacznie lepiej i młodziej.
Sissi bardzo tęskniła za dziećmi ale myśl o powrocie na wiedeński dwór
pełen plotek i spotkanie z teściową napawało ją niepokojem.
W końcu w kwietniu 1861 roku powzięła myśl o powrocie.Był to bardzo
niespieszny powrót jachtem królowej Wiktorii .
Zawadziła o Kadyks, potem incognito zwiedziła Sewillę, obejrzała corridę,
następnie kontynuowano podróż przez Gibraltar aż do Majorki, a stamtąd
na Korfu. Wyspa zachwyciła Sissi niezmiernie i zapragnęła zwiedzić
jeszcze Wyspy Jońskie, ale stęskniony i zniecierpliwiony cesarz wyjechał
po nią aż do Triestu.
Po sześciu miesiącach rozłąki powitanie było okraszone łzami obojga i
bardzo serdeczne.
Po kilku dniach pobytu w Wiedniu stan zdrowia Sissi gwałtownie uległ
pogorszeniu- wrócił uporczywy kaszel, napady gorączki , płacz z byle
powodu, zły nastrój.
Opiekujący się cesarzową lekarz Skoda stwierdził "galopujące suchoty" i
doradził cesarzowi by małżonkę na okres zimy wysłał na Korfu.
Sissi zabrała z Wiednia ponad trzydziestoosobową świtę łącznie z lekarzem.
Mieszkała w domu na skraju wsi a łagodny klimat i całkowity spokój
przywracał jej stopniowo zdrowie.
W pierwszych dniach pazdziernika cesarz wybrał się osobiście na Korfu, by
zobaczyć jak się czuje cesarzowa. Tym razem nie było czułego powitania,
wizyta miała charakter inspekcji. Sissi skarżyła się mężowi, że bardzo
tęskni za dziećmi ale bardzo boi się wrócić do Wiednia by znów się nie
pogorszyło jej zdrowie.
W końcu wspólnie ustalili, że Sissi przeniesie się do Wenecji i przyjadą
do niej dzieci, by spędzić z matką kilka miesięcy.
Na Korfu i w Wenecji Sissi spędziła rok, ale nadal myśl o powrocie do
Wiednia napawała ją strachem, więc w drodze do Wiednia zahaczyła
jeszcze o swe rodzinne strony.
Wiedeńskie towarzystwo było wielce zgorszone prostotą i swobodą życia
w rodzinnym domu cesarzowej.
W połowie sierpnia 1862 roku cesarzowa musiała jednak wrócić do
Wiednia, bo zbliżały się 32 urodziny cesarza.
Oddalenie od męża i całego dworu wzmocniło Sissi psychicznie- teraz
potrafiła już stawiać cesarzowi swoje warunki. Zamieszkała w pałacu
Schoenbrunn, zażądała by uszanowano jej samotność podczas spacerów
i konnych przejażdżek, zwolniła z urzędu swą pierwszą damę dworu i
oświadczyła cesarzowi, że w oficjalnych uroczystościach będzie brała
udział tylko wtedy, gdy będzie to niezbędne.
Poza tym zażądała by to ona decydowała o tym kto i czego będzie
uczył ich dzieci, a nie teściowa.
Cesarz, który nadal kochał swoją szaloną Sissi zgadzał się na wszystko,
byleby tylko nie zostawiała go samego.
Sissi dość pózno odkryła, że jest piękną kobietą, ale swą urodę pielęgnowała
głównie dla samej siebie. W wieku 25 lat martwiła się bardzo upływem czasu,
który mógł zniszczyć jej urodę.
Urodę traktowała jako swą niezbywalną własność, denerwowały ją zachwycone
spojrzenia obcych.
W 1867r Franciszek Józef przywrócił wreszcie Węgrom konstytucję oraz
przyznał przywileje niezależnego królestwa w ramach imperium.
Ósmego czerwca Franciszek Józef i Elżbieta Bawarska zostali koronowani na
króla i królową Węgier.
Sissi, jako gorąca orędowniczka spraw węgierskich czuła się wielce zadowolona.
W dziesięć miesięcy pózniej na świat przyszło czwarte dziecko, Maria Waleria.
Dziewczynka urodziła się w Budzie. Po raz pierwszy cesarzowa mogła sama
zajmować się dzieckiem i poznać prawdziwe oblicze macierzyństwa.
Sissi bardzo wiele czasu spędzała teraz na zamku Godollo, który para cesarska
otrzymała od Węgier w podzięce za konstytucję i przywileje.
Tu cesarzowa zorganizowała sobie życie "po swojemu", miała własny dwór.
W Wiedniu bywała sporadycznie, pozostałą dwójką dzieci zajmował się
cesarz. W maju 1872 r zmarła arcyksiężna Zofia .
Na wieść, że teściowa jest w bliska śmierci Sissi przyjechała z Węgier i do
samego końca czuwała przy umierającej.
Dwór wiedeński, podobnie jak i cesarz, miał nadzieję, że teraz Sissi będzie
więcej czasu spędzać w Wiedniu, ale Sissi nadal stroniła od Hoffburgu,
w którym wciąż obowiązywała sztywna etykieta i w którym szeptano po
kątach, że odeszła z tego świata cesarzowa Austrii.
Ulubionym miejscem pobytu Sissi stał się teraz zamek Godollo. Do Wiednia
przyjeżdżała tylko na specjalne okazje, jak urodziny lub ceremonie religijne.
Gdy Sissi ukończyła 35 lat jej nieco dziwne zachowanie pogłębiło się.
Nie chciała by ktokolwiek był świadkiem zmierzchu jej urody.
Choć nadal była piękną kobietą, zaczęła ukrywać swą twarz pod gęstym
błękitnym woalem, ukrywać się pod białą parasolką i w miejscach
publicznych kryć się za skórzanym, czarnym wachlarzem.
W 1874 roku, jej siostra Maria, była królowa Obojga Sycylii, zaprosiła
Sissi do swego myśliwskiego pałacyku w Anglii, gdzie zajmowała się
głównie zabawami arystokracji i końmi.
Sissi zakochała się w angielskich polowaniach na lisa.W ciągu następnych
dziesięciu lat odgrywała przed światem rolę "królowej amazonki", wydając
krocie na zakup bardzo drogich koni i braniu udziału w najbardziej znanych
polowaniach.
W kwietniu 1879 roku para cesarska obchodziła swe srebrne gody. Z tej
okazji pozowali do oficjalnego portretu. I był to ostatni ich wspólny
portret.
Franciszek Józef w niczym nie przypominał siebie sprzed lat, a stojąca obok
Sissi wprawdzie nadal zachowała swą urodę i figurę ale jej smutna, poważna
twarz świadczyła, że nie czuła się szczęśliwa.
Dla nikogo na dworze nie było tajemnicą, że małżonkowie nie dzielą ze sobą
sypialni i żyją w wielkim oddaleniu. Ale Franciszek nadal był zakochany
w swej żonie i nie potrafił jej niczego odmówić.
Sissi, by rozweselić samotną egzystencję cesarza zgodziła się, żeby aktorka
Katharina Schratt, dwadzieścia trzy lata młodsza od cesarza została jego oficjalną
metresą.
Rok 1886 bardzo niepokoił cesarzową. Intuicyjnie wyczuwała, że spadną na
nią jakieś nieszczęścia lub umrze.
Przeczucia zaczęły się spełniać. Jej ukochany krewniak, Ludwik II Bawarski
( zwany Ludwikiem Szalonym) został znaleziony martwy w jeziorze Starnberg.
W trzy lata pózniej, 30 stycznia dosięgnęła cesarzową straszliwa wiadomość-
jej jedyny syn, Rudolf, popełnił samobójstwo w swym pałacyku myśliwskim
w Mayerling. Obok niego znaleziono zwłoki jego kochanki, siedemnastoletniej
Marii Vetsery, węgierskiej arystokratki, z którą miał gorący romans.
Rudolf miał trzydzieści lat i był żonaty, z rozsądku, z belgijską księżniczką
Stefanią.
Cesarzowa po śmierci syna rozdała swe ubrania i wspaniałe klejnoty pomiędzy
swe córki i najwierniejsze damy.
Od tej pory nosiła tylko stroje żałobne, a twarz chowała za czarnym wachlarzem.
Nigdy nie pozwoliła się sfotografować ani sportretować.
Po ślubie swej najmłodszej córki Marii Walerii stwierdziła, że czuje się zwolniona
ze wszelkich obowiązków i zacznie swój " lot mewy".
Zakupiła statek parowy "Miramar" i pływała właściwie zupełnie bez celu,
losowo wybierając kierunek.
Sześćdziesięcioletnia Elżbieta przemierzała świat dręczona żalem, nie mogąc
nigdzie znalezć ukojenia.
Podróżowała pociągami z ponad 60 kuframi, apteczką z lekami, kataplazmami,
flaszeczką morfiny i strzykawką do kokainy.
Była w Portugalii, Maroku, Algierii, na Malcie, w Grecji, Irlandii, Turcji, Egipcie,
Hiszpanii.
Na Korfu kazała wybudować spaniałą willę Achilleon. Był to jej okres pasji
greckiej, studiowała grekę i tłumaczyła na ten język dzieła Szekspira i
Schopenhauera, sama też sporo pisała.
W 1890 roku zebrała swoje dzieła w dwóch tomach, które trzymała w kufrze
i poleciła by w 1950 roku zostały one przekazane prezydentowi Konfederacji
Helweckiej i opublikowane, co zostało uczynione.
Ostatnie lata spędziła w Szwajcarii spoglądając na swe umiłowane Alpy.
Nie mogła już wędrować i jej główną rozrywką było kupowanie zabawek dla
swych licznych wnucząt.
Nie bywała już w Wiedniu, ale prowadziła z Franciszkiem czułą korespondencję.
Rano 10 września 1898 roku cesarzowa wraz ze swą damą dworu szły do
przystani nad Jeziorem Genewskim. Miały wsiąść na statek płynący do
Montreux. Już były na przystani gdy nagle jakiś mężczyzna rzucił się na
Elżbietę i wbił jej ostry pilnik na wysokości serca.
Sisi upadła, ale natychmiast się podniosła, nie zdając sobie sprawy z tego, że
została ranna.
Panie przeszły jeszcze około 100 metrów i wsiadły na statek.
Już na pokładzie cesarzowa upadła, a osoby, które udzielały jej pomocy
szybko skonstatowały, że cesarzowa nie żyje.
K O N I E C
kolejnej zimy w Wiedniu ją zabije, poza tym jej lekarz, specjalista od
chorób płucnych doradza by cesarzowa przeniosła się w cieplejsze miejsce,
o łagodniejszym klimacie.
Na podstawie opowieści swego szwagra, Maksymiliana, na miejsce pobytu
wybrała Maderę.Było to dostatecznie daleko od Austrii i wiadomo było, że
z całą pewnością cesarz tam jej nie odwiedzi.Ten ostatni fakt wielce Sissi
radował - nie tęskniła już do obecności cesarza.
Udało się jej również pozostawić w Wiedniu swą pierwszą damę dworu-
zgodnie z życzeniem cesarzowej miała się opiekować dziećmi, które
tym razem nie towarzyszyły matce.
Sissi osobiście wytypowała osoby, które miały jej towarzyszyć w podróży
i na Maderze. Brytyjska Królowa Wiktoria, przejęta stanem zdrowia Sissi,
zaoferowała jej do dyspozycji swój komfortowy jacht, który cumował
w Antwerpii.
Cesarz towarzyszył żonie aż do Bambergu, gdzie zmartwiony i nieco
urażony chłodno się z nią pożegnał.
Następnego dnia Sissi wraz ze swą świtą, ogromnym bagażem i ulubionymi
zwierzętami wsiadła na pokład królewskiego jachtu.
W Zatoce Biskajskiej trafili na burzę, wszyscy ogromnie cierpieli z powodu
choroby morskiej ale ta słabiutka i delikatna cesarzowa najlepiej zniosła
podróż.
Na Maderze prowadziła spokojne, samotne życie, a wieści które z
Madery docierały na cesarski dwór były skrajnie różne- jedni twierdzili, że
cesarzowa nadal zle się czuje i męczy ją uporczywy kaszel, inni z kolei
donosili, że cesarzowa wygląda znacznie lepiej i młodziej.
Sissi bardzo tęskniła za dziećmi ale myśl o powrocie na wiedeński dwór
pełen plotek i spotkanie z teściową napawało ją niepokojem.
W końcu w kwietniu 1861 roku powzięła myśl o powrocie.Był to bardzo
niespieszny powrót jachtem królowej Wiktorii .
Zawadziła o Kadyks, potem incognito zwiedziła Sewillę, obejrzała corridę,
następnie kontynuowano podróż przez Gibraltar aż do Majorki, a stamtąd
na Korfu. Wyspa zachwyciła Sissi niezmiernie i zapragnęła zwiedzić
jeszcze Wyspy Jońskie, ale stęskniony i zniecierpliwiony cesarz wyjechał
po nią aż do Triestu.
Po sześciu miesiącach rozłąki powitanie było okraszone łzami obojga i
bardzo serdeczne.
Po kilku dniach pobytu w Wiedniu stan zdrowia Sissi gwałtownie uległ
pogorszeniu- wrócił uporczywy kaszel, napady gorączki , płacz z byle
powodu, zły nastrój.
Opiekujący się cesarzową lekarz Skoda stwierdził "galopujące suchoty" i
doradził cesarzowi by małżonkę na okres zimy wysłał na Korfu.
Sissi zabrała z Wiednia ponad trzydziestoosobową świtę łącznie z lekarzem.
Mieszkała w domu na skraju wsi a łagodny klimat i całkowity spokój
przywracał jej stopniowo zdrowie.
W pierwszych dniach pazdziernika cesarz wybrał się osobiście na Korfu, by
zobaczyć jak się czuje cesarzowa. Tym razem nie było czułego powitania,
wizyta miała charakter inspekcji. Sissi skarżyła się mężowi, że bardzo
tęskni za dziećmi ale bardzo boi się wrócić do Wiednia by znów się nie
pogorszyło jej zdrowie.
W końcu wspólnie ustalili, że Sissi przeniesie się do Wenecji i przyjadą
do niej dzieci, by spędzić z matką kilka miesięcy.
Na Korfu i w Wenecji Sissi spędziła rok, ale nadal myśl o powrocie do
Wiednia napawała ją strachem, więc w drodze do Wiednia zahaczyła
jeszcze o swe rodzinne strony.
Wiedeńskie towarzystwo było wielce zgorszone prostotą i swobodą życia
w rodzinnym domu cesarzowej.
W połowie sierpnia 1862 roku cesarzowa musiała jednak wrócić do
Wiednia, bo zbliżały się 32 urodziny cesarza.
Oddalenie od męża i całego dworu wzmocniło Sissi psychicznie- teraz
potrafiła już stawiać cesarzowi swoje warunki. Zamieszkała w pałacu
Schoenbrunn, zażądała by uszanowano jej samotność podczas spacerów
i konnych przejażdżek, zwolniła z urzędu swą pierwszą damę dworu i
oświadczyła cesarzowi, że w oficjalnych uroczystościach będzie brała
udział tylko wtedy, gdy będzie to niezbędne.
Poza tym zażądała by to ona decydowała o tym kto i czego będzie
uczył ich dzieci, a nie teściowa.
Cesarz, który nadal kochał swoją szaloną Sissi zgadzał się na wszystko,
byleby tylko nie zostawiała go samego.
Sissi dość pózno odkryła, że jest piękną kobietą, ale swą urodę pielęgnowała
głównie dla samej siebie. W wieku 25 lat martwiła się bardzo upływem czasu,
który mógł zniszczyć jej urodę.
Urodę traktowała jako swą niezbywalną własność, denerwowały ją zachwycone
spojrzenia obcych.
W 1867r Franciszek Józef przywrócił wreszcie Węgrom konstytucję oraz
przyznał przywileje niezależnego królestwa w ramach imperium.
Ósmego czerwca Franciszek Józef i Elżbieta Bawarska zostali koronowani na
króla i królową Węgier.
Sissi, jako gorąca orędowniczka spraw węgierskich czuła się wielce zadowolona.
W dziesięć miesięcy pózniej na świat przyszło czwarte dziecko, Maria Waleria.
Dziewczynka urodziła się w Budzie. Po raz pierwszy cesarzowa mogła sama
zajmować się dzieckiem i poznać prawdziwe oblicze macierzyństwa.
Sissi bardzo wiele czasu spędzała teraz na zamku Godollo, który para cesarska
otrzymała od Węgier w podzięce za konstytucję i przywileje.
Tu cesarzowa zorganizowała sobie życie "po swojemu", miała własny dwór.
W Wiedniu bywała sporadycznie, pozostałą dwójką dzieci zajmował się
cesarz. W maju 1872 r zmarła arcyksiężna Zofia .
Na wieść, że teściowa jest w bliska śmierci Sissi przyjechała z Węgier i do
samego końca czuwała przy umierającej.
Dwór wiedeński, podobnie jak i cesarz, miał nadzieję, że teraz Sissi będzie
więcej czasu spędzać w Wiedniu, ale Sissi nadal stroniła od Hoffburgu,
w którym wciąż obowiązywała sztywna etykieta i w którym szeptano po
kątach, że odeszła z tego świata cesarzowa Austrii.
Ulubionym miejscem pobytu Sissi stał się teraz zamek Godollo. Do Wiednia
przyjeżdżała tylko na specjalne okazje, jak urodziny lub ceremonie religijne.
Gdy Sissi ukończyła 35 lat jej nieco dziwne zachowanie pogłębiło się.
Nie chciała by ktokolwiek był świadkiem zmierzchu jej urody.
Choć nadal była piękną kobietą, zaczęła ukrywać swą twarz pod gęstym
błękitnym woalem, ukrywać się pod białą parasolką i w miejscach
publicznych kryć się za skórzanym, czarnym wachlarzem.
W 1874 roku, jej siostra Maria, była królowa Obojga Sycylii, zaprosiła
Sissi do swego myśliwskiego pałacyku w Anglii, gdzie zajmowała się
głównie zabawami arystokracji i końmi.
Sissi zakochała się w angielskich polowaniach na lisa.W ciągu następnych
dziesięciu lat odgrywała przed światem rolę "królowej amazonki", wydając
krocie na zakup bardzo drogich koni i braniu udziału w najbardziej znanych
polowaniach.
W kwietniu 1879 roku para cesarska obchodziła swe srebrne gody. Z tej
okazji pozowali do oficjalnego portretu. I był to ostatni ich wspólny
portret.
Franciszek Józef w niczym nie przypominał siebie sprzed lat, a stojąca obok
Sissi wprawdzie nadal zachowała swą urodę i figurę ale jej smutna, poważna
twarz świadczyła, że nie czuła się szczęśliwa.
Dla nikogo na dworze nie było tajemnicą, że małżonkowie nie dzielą ze sobą
sypialni i żyją w wielkim oddaleniu. Ale Franciszek nadal był zakochany
w swej żonie i nie potrafił jej niczego odmówić.
Sissi, by rozweselić samotną egzystencję cesarza zgodziła się, żeby aktorka
Katharina Schratt, dwadzieścia trzy lata młodsza od cesarza została jego oficjalną
metresą.
Rok 1886 bardzo niepokoił cesarzową. Intuicyjnie wyczuwała, że spadną na
nią jakieś nieszczęścia lub umrze.
Przeczucia zaczęły się spełniać. Jej ukochany krewniak, Ludwik II Bawarski
( zwany Ludwikiem Szalonym) został znaleziony martwy w jeziorze Starnberg.
W trzy lata pózniej, 30 stycznia dosięgnęła cesarzową straszliwa wiadomość-
jej jedyny syn, Rudolf, popełnił samobójstwo w swym pałacyku myśliwskim
w Mayerling. Obok niego znaleziono zwłoki jego kochanki, siedemnastoletniej
Marii Vetsery, węgierskiej arystokratki, z którą miał gorący romans.
Rudolf miał trzydzieści lat i był żonaty, z rozsądku, z belgijską księżniczką
Stefanią.
Cesarzowa po śmierci syna rozdała swe ubrania i wspaniałe klejnoty pomiędzy
swe córki i najwierniejsze damy.
Od tej pory nosiła tylko stroje żałobne, a twarz chowała za czarnym wachlarzem.
Nigdy nie pozwoliła się sfotografować ani sportretować.
Po ślubie swej najmłodszej córki Marii Walerii stwierdziła, że czuje się zwolniona
ze wszelkich obowiązków i zacznie swój " lot mewy".
Zakupiła statek parowy "Miramar" i pływała właściwie zupełnie bez celu,
losowo wybierając kierunek.
Sześćdziesięcioletnia Elżbieta przemierzała świat dręczona żalem, nie mogąc
nigdzie znalezć ukojenia.
Podróżowała pociągami z ponad 60 kuframi, apteczką z lekami, kataplazmami,
flaszeczką morfiny i strzykawką do kokainy.
Była w Portugalii, Maroku, Algierii, na Malcie, w Grecji, Irlandii, Turcji, Egipcie,
Hiszpanii.
Na Korfu kazała wybudować spaniałą willę Achilleon. Był to jej okres pasji
greckiej, studiowała grekę i tłumaczyła na ten język dzieła Szekspira i
Schopenhauera, sama też sporo pisała.
W 1890 roku zebrała swoje dzieła w dwóch tomach, które trzymała w kufrze
i poleciła by w 1950 roku zostały one przekazane prezydentowi Konfederacji
Helweckiej i opublikowane, co zostało uczynione.
Ostatnie lata spędziła w Szwajcarii spoglądając na swe umiłowane Alpy.
Nie mogła już wędrować i jej główną rozrywką było kupowanie zabawek dla
swych licznych wnucząt.
Nie bywała już w Wiedniu, ale prowadziła z Franciszkiem czułą korespondencję.
Rano 10 września 1898 roku cesarzowa wraz ze swą damą dworu szły do
przystani nad Jeziorem Genewskim. Miały wsiąść na statek płynący do
Montreux. Już były na przystani gdy nagle jakiś mężczyzna rzucił się na
Elżbietę i wbił jej ostry pilnik na wysokości serca.
Sisi upadła, ale natychmiast się podniosła, nie zdając sobie sprawy z tego, że
została ranna.
Panie przeszły jeszcze około 100 metrów i wsiadły na statek.
Już na pokładzie cesarzowa upadła, a osoby, które udzielały jej pomocy
szybko skonstatowały, że cesarzowa nie żyje.
K O N I E C
poniedziałek, 3 lipca 2017
Cesarzowa Elżbieta- cz.II
W marcu 1854, po uzyskaniu dyspensy papieskiej, został podpisany kontrakt
małżeński.
Wkrótce wysłano do Wiednia wyprawę przyszłej cesarzowej.
Spis zawartości 25 kufrów uświadomił wiedeńskim damom dworu, że Sissi
wcale nie była tym, co uważano za "dobrą partię". Damy dworu uznały ją
za "bawarską księżniczkę bez majątku i pochodzenia".
Przed wyjazdem do Wiednia, w sali tronowej pałacu książęcego w Monachium,
w obecności całego dworu, księżniczka Elżbieta zrzekła się swoich praw do
tronu Bawarii.
W końcu kwietnia księżniczka Elżbieta Bawarska w towarzystwie swej matki
i sióstr opuściła Monachium.
Z wielkim żalem żegnała się ze swymi przyjaciółmi i pejzażami bawarskimi.
Trzydniową podróż do brzegów Dunaju regularnie przepłakała.
Na brzegu Dunaju czekał na nią i towarzyszące jej osoby rzeczny parowiec
"Franciszek Józef".
Kabina przygotowana dla Sissi była wyłożona purpurowym aksamitem,
pokład statku zamieniono w kwiatowy ogród , na środku którego urządzono
różaną altankę, by młodziutka narzeczona miała gdzie odpocząć.
Wzdłuż Dunaju, aż do Nussdorf na brzegach gromadziły się tłumy ludzi by
ujrzeć narzeczoną Arcyksięcia.
Po dopłynięciu do Nussdorf wszyscy pasażerowie statku zmienili swe stroje.
Sissi została ubrana w zwiewną suknię z różowego jedwabiu z szeroką
krynoliną, jej ramiona okrywał biały, koronkowy szal, na głowie miała mały
kapelusik.
Nim statek został dokładnie przycumowany do przystani wielce stęskniony
Franciszek Józef wskoczył na pokład statku i na oczach zgromadzonych na
brzegu tysięcy osób, tłoczących się by ujrzeć cesarską narzeczoną, wziął
Sissi w ramiona i z wyrażnym zachwytem pocałował.
Ten tak wysoce spontaniczny gest wywołał wielki aplauz tłumów.
Większość liczyła, że tak bardzo zakochany w swej narzeczonej cesarz
przestanie być nieugiętym despotą, a szczęście rodzinne skłoni go do reform,
których tak bardzo potrzebowała ówczesna Austria.
Z trudem torując sobie drogę wśród wiwatującego tłumu para cesarska
dotarła do złoconej karocy i odjechała do pałacu Schoenbrunn.
Ale życie "na świeczniku" nie jest lekkie - pomimo wielkiego zmęczenia
podróżą, Sissi musiała w Wielkiej Sali pałacu przejść przez ceremonię jej
powitania na dworze cesarskim.
Przez kilka godzin przedstawiano jej kolejno wszystkich członków rodziny
Habsburgów oraz wysokich funkcjonariuszy dworu.
Potem nastąpiła wymiana prezentów ślubnych i umordowana Sissi mogła się
na krótki czas oddalić do swoich pokoi.
Ale czekała ją jeszcze prezentacja jej nowych,wiedeńskich dam dworu. Od
pierwszego kontaktu Sissi poczuła głęboką niechęć do swej pierwszej damy
dworu, Zofii Esterhazy, cieszącej się wielkim zaufaniem matki Franciszka
Józefa.
Oprócz sekretarza i dam dworu dwór cesarzowej Elżbiety składał się z dwóch
pokojówek, majordomusa, klucznika, czterech lokajów, służącego i służącej.
Gdy zmęczona Sissi chciała się już położyć spać, pierwsza dama dworu wręczyła
jej zeszyt zatytułowany: "Ceremoniał mający wprowadzić na Dwór Cesarski
Jej Królewską Wysokość, Jaśnie Oświeconą księżnę Elżbietę Bawarską".
Żegnaj śnie, żegnaj wypoczynku - musiała dokładnie przestudiować treść by
następnego dnia nie zrobić żadnego fałszywego kroku i by wszystko przebiegło
zgodnie z tradycją, niezmienną od stuleci.
Dwór wiedeński słynął bowiem z tradycjonalizmu.
Ledwie zdążyła przeczytać tę broszurę, pierwsza dama doniosła dwie następne.
Jedną z nich "Niezbędne przypomnienia" miała się nauczyć na pamięć- zawierała
bowiem wszystkie szczegóły ceremonii zaślubin.
Rano modystki i damy dworu przez trzy godziny ubierały i czesały księżną, która
nie była wcale przyzwyczajona do tego, by ją ktoś tak obsługiwał.
Od tego dnia każdy następny ranek jej życia tak miał wyglądać.
Ślub odbył się po południu 24 kwietnia w kościele Augustianów a udzielił go
arcybiskup Wiednia.
Była to okazja do ukazania światu potęgi cesarstwa austriackiego.
Wnętrze kościoła zostało oświetlone 15 tysiącami świec.Wysokie kolumny
przystrojono draperiami z czerwonego aksamitu.
Franciszek Józef wystąpił w mundurze marszałka polnego, na jego piersi błyszczały
liczne ordery.
U jego boku stała Sissi, w delikatnej , haftowanej złotem i srebrem białej sukni
z długim, koronkowym trenem.
W upiętych do tyłu włosach połyskiwał diadem z brylantów i opali należący
przedtem do arcyksiężnej Zofii. Jej pierś ozdabiał bukiecik świeżych róż.
Ceremonia zaślubin była długa i męcząca i choć Sissi wyglądała pięknie, z jej
twarzy nie schodził smutek.
Sissi miała nadzieję, że po tych wszystkich uroczystościach będzie się mogła
zaszyć w swych komnatach i uwolnić od ciągłej obecności obcych osób.
Niestety szybko przekonała się, że straciła to wszystko, do czego była tak
bardzo przyzwyczajona w Monachium- straciła własną wolność.
Zyskała za to zaciętego wroga w osobie swej ciotki-teściowej, która , podobnie
jak i reszta dworu śledziła jej każdy krok, gest, uśmiech i wszystko co odbiegało
od przyjętej na tym dworze etykiety ostro krytykowała.
Tu niemal wszystko było zabronione- Sissi nie mogła sama spacerować nawet po
pałacowych korytarzach. Jazda konna była dozwolona tylko w towarzystwie
którejś z dam dworu. Nie mogła wybrać się do miasta na zakupy, nie mogła pić
piwa do posiłków, nie mogła nawet okazywać nadmiernego miłosierdzia.
Swych uczuć wobec własnego męża też nie mogła okazywać publicznie nie
mówiąc o tak niestosownym geście jak objęcie go.
Cesarz, wychowany przez swą wielce apodyktyczną matkę nie mógł wcale
pojąć, czemu Sissi zle się tu czuje.
Matka wychowała go w zupełnym odizolowaniu i zrobiła z niego młodzieńca
świadomego swych obowiązków jako cesarza . Był skrupulatny, uporządkowany,
nieśmiały i skromny.
Wszelkie niedogodności etykiety przyjmował jako nieodłączny element swego
stanowiska i cesarskiej rangi.
Był niezmiernie pracowity, wstawał codziennie o czwartej rano i nie opuszczał
swego gabinetu aż do póznego wieczoru.
W ciągu kilku miesięcy oboje odkryli, jak bardzo się od siebie różnią.
Ale do końca życia naprawdę kochał Sissi, ani na moment nie rezygnując ze swej
roli konserwatywnego i wszechwładnego cesarza.
Stosunki Sissi z ciotką-teściową pogorszyły się bardzo, gdy okazało się że
cesarzowa jest w ciąży. Kontrola nad jej każdym krokiem wzmogła się, zakazano
jej spędzać czas z papugami ( bo dziecko może być podobne do papugi),
zabroniono też by ulubione owczarki niemieckie cesarzowej przebywały jak dotąd
w jej pokojach.
Nakazano natomiast by eksponować jej rosnący brzuch pokazując go narodowi.
Na próżno Sissi szukała wsparcia u swego męża - nie miał dla niej zupełnie czasu,
bowiem całą jego uwagę pochłonęła wojna krymska.
Siedemnastoletnia Sissi urodziła córeczkę - dużą i zdrową.
Na chrzcie dano jej imię Zofia, nie uzgadniając tego z Sissi. Arcyksiężna Zofia
była teraz ciotką- teściową dla Sissi i babką-matką chrzestną dla swej wnuczki.
W następnym roku Sissi urodziła kolejną córkę, która otrzymała imię Gizela.
Młoda cesarzowa promieniała radością z powodu narodzin córek, ale jej mąż
oczekiwał jednak dziecka płci męskiej- wszak należało przedłużyć ród.
I znów w życie małżeńskie Sissi wkroczyła teściowa- uznała nagle swą synową
za zbyt młodą by we właściwy sposób wychowywać swe dzieci i sama się nimi
zajęła, wybierając dla nich mamki i lekarza, zgodnie z własnym "widzi mi się".
Umieściła dzieci tuż obok własnej komnaty,w pokoju pozbawionym okien, by nie
było w nim przeciągów.
A Sissi powiedziała, że ona ma wypełniać obowiązki wobec własnego męża
i narodu a nie tracić czas na wychowanie potomstwa.
Po kilku miesiącach rozłąki z dziećmi, z którymi nigdy nie mogła nawet pięciu
minut pobyć sama, bez towarzystwa nianiek i dam dworu swoich i ciotki,
Sissi zaczęła popadać w depresję.
Wówczas Franciszek Józef po raz pierwszy podważył decyzję swej matki i
dziewczynki wróciły pod opiekę Sissi.
W 1857 roku para cesarska musiała się wybrać w podróż na Węgry, która
miała trwać aż cztery miesiące. Sissi nie chciała na tak długo rozstawać się
z dziećmi i wbrew sprzeciwom teściowej postanowiła zabrać je ze sobą.
Oczywiście w podróż jechał również lekarz dziewczynek, nianie i mamki.
Podróżowali statkiem po Dunaju a kiedy szykowali się do odwiedzenia
węgierskich prowincji, dwuletnią Zofię nagle zaczęła męczyć wysoka
gorączka, biegunka i wymioty.
Lekarz uspokajał Sissi, że to wszystko przez wyrzynanie się kolejnych zębów,
niestety w ciągu następnych dni stan dziecka się pogorszył i po dwunastu
godzinach agonii dziecko zmarło w ramionach Sissi. Na tyfus.
Para cesarska natychmiast przerwała podróż i wróciła do Wiednia , gdzie
w krypcie kapucynów została pochowana maleńka Zofia.
W sierpniu następnego roku cesarzowa urodziła swe kolejne dziecko - syna.
Radość z powodu tych narodzin była niezmierna.
Cesarz, w dowód wdzięczności, podarował swej żonie wspaniały naszyjnik
z trzema sznurami pereł.
A noworodka, który otrzymał imię Rudolf, mianował pułkownikiem wojsk.
Radość panowała nie tylko na dworze- cieszył się też lud, który otrzymał
spore datki. Jak widać metoda Xmamony+ zawsze się spełniała owocując
poparciem dla władzy.
Gdy wszyscy dookoła byli szczęśliwi i radośni, Sissi przeżywała trudne
chwile. Poród był nadspodziewanie ciężki i skomplikowany. Bardzo długo
wracała do sił, a lekarz, z uwagi na jej osłabienie, zabronił by sama karmiła
dziecko.
Podczas tych długich tygodni gdy tak wolno wracała do zdrowia, jej siostry,
za którymi tak bardzo zawsze tęskniła, jedna po drugiej wychodziły za mąż.
Najpierw Helena, odrzucona kiedyś przez cesarza Franciszka Józefa, mając
dwadzieścia cztery lata poślubiła z miłości księcia Maksymiliana Thurn und
Taxis , jednego z najbogatszych i najpotężniejszych w kraju.
Po niej Maria Zofia, zaręczyła się z księciem Franciszkiem II Burbonem,
dziedzicem Królestwa Obojga Sycylii. W styczniu 1859 roku odbył się
ślub per procura. Maria Zofia Bawarska ani nie znała ani nie kochała swego
męża. Poznanie go też jej nie uszczęśliwiło- Franciszek był człowiekiem
słabym i fizycznie i intelektualnie, a Królestwo Obojga Sycylii zostało
w pewnej chwili przyłączone do Włoch i przestało istnieć i małżonkowie
tułali się po świecie.
Cesarz Franciszek Józef nigdy nie rozmawiał z żoną o polityce, ale ona
zdawała sobie sprawę, że niepokoje w prowincjach włoskich i na Węgrzech
mają wpływ na politykę wewnętrzną Austrii.
W roku 1859 gdy Dominia Habsburgów były zagrożone a wątpliwe talenty
strategiczne cesarza ściągnęły na jego wojska straszną i krwawą klęskę,
cesarz wyruszył z Wiednia, by osobiście nadzorować operacje na froncie.
Sissi pod nieobecność męża , podenerwowana i załamana, całkowicie
porzuciła swe oficjalne obowiązki i wiodła bardzo dziwne i niezdrowe życie.
Bardzo mało spała, miewała różne lęki, uprawiała rygorystyczne posty,
całymi godzinami jezdziła konno i na długie godziny zatapiała się w myślach.
Jedyną jej pociechą była korespondencja z mężem- pisywali listy do siebie
codziennie.
I choć cesarz wciąż zapewniał ją o swej wielkiej miłości i błagał by się nie
smuciła i nie zamartwiała, Sissi nadal unikała wszystkich wspólnych posiłków,
kontynuowała swoje głodówki, godzinami galopowała konno.
Nastroje w Austrii były ponure , popularność cesarza malała z dnia na dzień,
Sissi nadal godzinami galopowała konno a nawet ćwiczyła skoki przez
przeszkody, cesarz wciąż pisał do żony listy mające podnieść ją na duchu,
do Austrii napływały tysiące żołnierzy rannych lub chorych dla których
już brakowało miejsc w szpitalach, powstawały lazarety w pałacach, kościołach
i klasztorach. W swym pałacu w Laxenburgu Elżbieta też utworzyła lazaret.
O kolejnych klęskach ponoszonych przez cesarza dowiadywała się z gazet.
Była głęboko przekonana, że winę za wszelkie niepowodzenia cesarza na
niwie polityki międzynarodowej ponosi jej teściowa, która de facto sterowała
synem.
Sissi raz odważyła się udzielić mężowi politycznej rady - żeby jak najszybciej
podpisał pokój z Napoleonem III, by dalej nie wykrwawiać narodu.
Cesarz radę zignorował i wyraził swe niezadowolenie, że Sissi wtrąca się
do polityki.
W końcu i tak Austria podpisała pokój z Francją tracąc Lombardię i na krótko
tylko zachowując Wenecję.
A cesarz Franciszek Józef pod naporem wewnętrznych sił zaaprobował akt
prawny mający być pierwszym krokiem do ustanowienia rządów parlamentarnych
i nadania cesarstwu konstytucji.
Sissi odsunięta od własnych dzieci, niedopuszczona przez męża do spraw
państwowych , zimą 1859 roku przeżyła pierwszy kryzys małżeński.
Tak bardzo kochający ją mąż zaczął mieć dość ciągłych kłótni pomiędzy Sissi
a arcyksiężną, cierpiał z powodu swej klęski a ponadto Sissi zupełnie nie
wywiązywała się ze swych podstawowych obowiązków małżeńskich. Po raz
pierwszy na dworze zaczęto szeptać, że cesarz miewa romanse.
Sytuacja całkiem przerosła Sissi. Nie próbowała dociec ile w tych plotkach
jest prawdy, tylko postanowiła się zabawić.
Wiosną 1860 roku, ona tak stroniąca od wszystkich oficjalnych dworskich
uroczystości, zorganizowała w swoich apartamentach sześć wspaniałych
bali. Na każdy z nich zaprosiła tylko 25 panien i tyluż młodych kawalerów,
wywodzących się z najwyższych sfer, nie zapraszając jednocześnie ich
matek, tak jak nakazywała etykieta, co było wielkim skandalem.
Poza tym Sissi tak zawsze nieśmiała i zamknięta w sobie zaczęła sama
uczęszczać na bale organizowane w domach prywatnych i często wracała
do pałacu dopiero nad ranem.
Cały wiedeński dwór miał o czym rozprawiać- omawiano ze zgorszeniem
jej zamiłowanie do jazdy konnej, do skakania konno przez przeszkody,
o uporze noszenia tak ciasno zawiązanego gorsetu, że aż dostawała zadyszki
i duszności, o jej ciągłych głodówkach, dziwnym zamiłowaniu do psów
i papug, o kupieniu dla swojej córki Marii Walerii małpki, która biegała
swobodnie po salonach.
Ale Sissi nie ustawała w swych "dziwnych" pomysłach.
W swoich apartamentach zainstalowała różne urządzenia gimnastyczne-
kozioł, obręcze i drabinki żeby codziennie godzinami ćwiczyć.
Poprosiła również dżokejkę z wiedeńskiego cyrku, by ta ułożyła jej listę
ćwiczeń pomagających utrzymać ciało w odpowiedniej kondycji i
elastyczności.
Trzy porody w ciągu zaledwie czterech lat, trauma związana ze śmiercią
córeczki, stałe nieporozumienia z teściową i dworskie intrygi oraz troska
o losy siostry Marii, Królowej Obojga Sycylii , rygorystyczne głodówki po
każdej ciąży by jak najszybciej wrócić do nienagannej figury i dość dziwna
dieta, którą stosowała podkopały jej zdrowie.
Często odczuwała zawroty głowy, migreny, nudności i zmęczenie, często
gorączkowała, cierpiała na bezsenność, była apatyczna.
Sissi nie jadała warzyw i owoców, poza pomarańczami. Byłe okresy, gdy jej
jedynym pożywieniem był krwisty befsztyk, ulubionym zaś napojem surowe
mleko.
Czasami objadała się ciastkami, co wnet równoważyła ścisłą głodówką.
Sissi miała 172 cm wzrostu a ważyła zaledwie pięćdziesiąt kilogramów,
a obwód jej talii wynosił zaledwie 46cm.
Przyzwyczajona od dzieciństwa do dalekich wędrówek czuła ciągłą potrzebę
ruchu.
Oderwana nagle od tego wszystkiego co kochała i lubiła, wtłoczona w ramy
etykiety wiedeńskiego dworu męczyła się i fizycznie i psychicznie.
Tuż przed swymi dwudziestymi trzecimi urodzinami była o krok od
całkowitego załamania nerwowego.
c.d.n.
małżeński.
Wkrótce wysłano do Wiednia wyprawę przyszłej cesarzowej.
Spis zawartości 25 kufrów uświadomił wiedeńskim damom dworu, że Sissi
wcale nie była tym, co uważano za "dobrą partię". Damy dworu uznały ją
za "bawarską księżniczkę bez majątku i pochodzenia".
Przed wyjazdem do Wiednia, w sali tronowej pałacu książęcego w Monachium,
w obecności całego dworu, księżniczka Elżbieta zrzekła się swoich praw do
tronu Bawarii.
W końcu kwietnia księżniczka Elżbieta Bawarska w towarzystwie swej matki
i sióstr opuściła Monachium.
Z wielkim żalem żegnała się ze swymi przyjaciółmi i pejzażami bawarskimi.
Trzydniową podróż do brzegów Dunaju regularnie przepłakała.
Na brzegu Dunaju czekał na nią i towarzyszące jej osoby rzeczny parowiec
"Franciszek Józef".
Kabina przygotowana dla Sissi była wyłożona purpurowym aksamitem,
pokład statku zamieniono w kwiatowy ogród , na środku którego urządzono
różaną altankę, by młodziutka narzeczona miała gdzie odpocząć.
Wzdłuż Dunaju, aż do Nussdorf na brzegach gromadziły się tłumy ludzi by
ujrzeć narzeczoną Arcyksięcia.
Po dopłynięciu do Nussdorf wszyscy pasażerowie statku zmienili swe stroje.
Sissi została ubrana w zwiewną suknię z różowego jedwabiu z szeroką
krynoliną, jej ramiona okrywał biały, koronkowy szal, na głowie miała mały
kapelusik.
Nim statek został dokładnie przycumowany do przystani wielce stęskniony
Franciszek Józef wskoczył na pokład statku i na oczach zgromadzonych na
brzegu tysięcy osób, tłoczących się by ujrzeć cesarską narzeczoną, wziął
Sissi w ramiona i z wyrażnym zachwytem pocałował.
Ten tak wysoce spontaniczny gest wywołał wielki aplauz tłumów.
Większość liczyła, że tak bardzo zakochany w swej narzeczonej cesarz
przestanie być nieugiętym despotą, a szczęście rodzinne skłoni go do reform,
których tak bardzo potrzebowała ówczesna Austria.
Z trudem torując sobie drogę wśród wiwatującego tłumu para cesarska
dotarła do złoconej karocy i odjechała do pałacu Schoenbrunn.
Ale życie "na świeczniku" nie jest lekkie - pomimo wielkiego zmęczenia
podróżą, Sissi musiała w Wielkiej Sali pałacu przejść przez ceremonię jej
powitania na dworze cesarskim.
Przez kilka godzin przedstawiano jej kolejno wszystkich członków rodziny
Habsburgów oraz wysokich funkcjonariuszy dworu.
Potem nastąpiła wymiana prezentów ślubnych i umordowana Sissi mogła się
na krótki czas oddalić do swoich pokoi.
Ale czekała ją jeszcze prezentacja jej nowych,wiedeńskich dam dworu. Od
pierwszego kontaktu Sissi poczuła głęboką niechęć do swej pierwszej damy
dworu, Zofii Esterhazy, cieszącej się wielkim zaufaniem matki Franciszka
Józefa.
Oprócz sekretarza i dam dworu dwór cesarzowej Elżbiety składał się z dwóch
pokojówek, majordomusa, klucznika, czterech lokajów, służącego i służącej.
Gdy zmęczona Sissi chciała się już położyć spać, pierwsza dama dworu wręczyła
jej zeszyt zatytułowany: "Ceremoniał mający wprowadzić na Dwór Cesarski
Jej Królewską Wysokość, Jaśnie Oświeconą księżnę Elżbietę Bawarską".
Żegnaj śnie, żegnaj wypoczynku - musiała dokładnie przestudiować treść by
następnego dnia nie zrobić żadnego fałszywego kroku i by wszystko przebiegło
zgodnie z tradycją, niezmienną od stuleci.
Dwór wiedeński słynął bowiem z tradycjonalizmu.
Ledwie zdążyła przeczytać tę broszurę, pierwsza dama doniosła dwie następne.
Jedną z nich "Niezbędne przypomnienia" miała się nauczyć na pamięć- zawierała
bowiem wszystkie szczegóły ceremonii zaślubin.
Rano modystki i damy dworu przez trzy godziny ubierały i czesały księżną, która
nie była wcale przyzwyczajona do tego, by ją ktoś tak obsługiwał.
Od tego dnia każdy następny ranek jej życia tak miał wyglądać.
Ślub odbył się po południu 24 kwietnia w kościele Augustianów a udzielił go
arcybiskup Wiednia.
Była to okazja do ukazania światu potęgi cesarstwa austriackiego.
Wnętrze kościoła zostało oświetlone 15 tysiącami świec.Wysokie kolumny
przystrojono draperiami z czerwonego aksamitu.
Franciszek Józef wystąpił w mundurze marszałka polnego, na jego piersi błyszczały
liczne ordery.
U jego boku stała Sissi, w delikatnej , haftowanej złotem i srebrem białej sukni
z długim, koronkowym trenem.
W upiętych do tyłu włosach połyskiwał diadem z brylantów i opali należący
przedtem do arcyksiężnej Zofii. Jej pierś ozdabiał bukiecik świeżych róż.
Ceremonia zaślubin była długa i męcząca i choć Sissi wyglądała pięknie, z jej
twarzy nie schodził smutek.
Sissi miała nadzieję, że po tych wszystkich uroczystościach będzie się mogła
zaszyć w swych komnatach i uwolnić od ciągłej obecności obcych osób.
Niestety szybko przekonała się, że straciła to wszystko, do czego była tak
bardzo przyzwyczajona w Monachium- straciła własną wolność.
Zyskała za to zaciętego wroga w osobie swej ciotki-teściowej, która , podobnie
jak i reszta dworu śledziła jej każdy krok, gest, uśmiech i wszystko co odbiegało
od przyjętej na tym dworze etykiety ostro krytykowała.
Tu niemal wszystko było zabronione- Sissi nie mogła sama spacerować nawet po
pałacowych korytarzach. Jazda konna była dozwolona tylko w towarzystwie
którejś z dam dworu. Nie mogła wybrać się do miasta na zakupy, nie mogła pić
piwa do posiłków, nie mogła nawet okazywać nadmiernego miłosierdzia.
Swych uczuć wobec własnego męża też nie mogła okazywać publicznie nie
mówiąc o tak niestosownym geście jak objęcie go.
Cesarz, wychowany przez swą wielce apodyktyczną matkę nie mógł wcale
pojąć, czemu Sissi zle się tu czuje.
Matka wychowała go w zupełnym odizolowaniu i zrobiła z niego młodzieńca
świadomego swych obowiązków jako cesarza . Był skrupulatny, uporządkowany,
nieśmiały i skromny.
Wszelkie niedogodności etykiety przyjmował jako nieodłączny element swego
stanowiska i cesarskiej rangi.
Był niezmiernie pracowity, wstawał codziennie o czwartej rano i nie opuszczał
swego gabinetu aż do póznego wieczoru.
W ciągu kilku miesięcy oboje odkryli, jak bardzo się od siebie różnią.
Ale do końca życia naprawdę kochał Sissi, ani na moment nie rezygnując ze swej
roli konserwatywnego i wszechwładnego cesarza.
Stosunki Sissi z ciotką-teściową pogorszyły się bardzo, gdy okazało się że
cesarzowa jest w ciąży. Kontrola nad jej każdym krokiem wzmogła się, zakazano
jej spędzać czas z papugami ( bo dziecko może być podobne do papugi),
zabroniono też by ulubione owczarki niemieckie cesarzowej przebywały jak dotąd
w jej pokojach.
Nakazano natomiast by eksponować jej rosnący brzuch pokazując go narodowi.
Na próżno Sissi szukała wsparcia u swego męża - nie miał dla niej zupełnie czasu,
bowiem całą jego uwagę pochłonęła wojna krymska.
Siedemnastoletnia Sissi urodziła córeczkę - dużą i zdrową.
Na chrzcie dano jej imię Zofia, nie uzgadniając tego z Sissi. Arcyksiężna Zofia
była teraz ciotką- teściową dla Sissi i babką-matką chrzestną dla swej wnuczki.
W następnym roku Sissi urodziła kolejną córkę, która otrzymała imię Gizela.
Młoda cesarzowa promieniała radością z powodu narodzin córek, ale jej mąż
oczekiwał jednak dziecka płci męskiej- wszak należało przedłużyć ród.
I znów w życie małżeńskie Sissi wkroczyła teściowa- uznała nagle swą synową
za zbyt młodą by we właściwy sposób wychowywać swe dzieci i sama się nimi
zajęła, wybierając dla nich mamki i lekarza, zgodnie z własnym "widzi mi się".
Umieściła dzieci tuż obok własnej komnaty,w pokoju pozbawionym okien, by nie
było w nim przeciągów.
A Sissi powiedziała, że ona ma wypełniać obowiązki wobec własnego męża
i narodu a nie tracić czas na wychowanie potomstwa.
Po kilku miesiącach rozłąki z dziećmi, z którymi nigdy nie mogła nawet pięciu
minut pobyć sama, bez towarzystwa nianiek i dam dworu swoich i ciotki,
Sissi zaczęła popadać w depresję.
Wówczas Franciszek Józef po raz pierwszy podważył decyzję swej matki i
dziewczynki wróciły pod opiekę Sissi.
W 1857 roku para cesarska musiała się wybrać w podróż na Węgry, która
miała trwać aż cztery miesiące. Sissi nie chciała na tak długo rozstawać się
z dziećmi i wbrew sprzeciwom teściowej postanowiła zabrać je ze sobą.
Oczywiście w podróż jechał również lekarz dziewczynek, nianie i mamki.
Podróżowali statkiem po Dunaju a kiedy szykowali się do odwiedzenia
węgierskich prowincji, dwuletnią Zofię nagle zaczęła męczyć wysoka
gorączka, biegunka i wymioty.
Lekarz uspokajał Sissi, że to wszystko przez wyrzynanie się kolejnych zębów,
niestety w ciągu następnych dni stan dziecka się pogorszył i po dwunastu
godzinach agonii dziecko zmarło w ramionach Sissi. Na tyfus.
Para cesarska natychmiast przerwała podróż i wróciła do Wiednia , gdzie
w krypcie kapucynów została pochowana maleńka Zofia.
W sierpniu następnego roku cesarzowa urodziła swe kolejne dziecko - syna.
Radość z powodu tych narodzin była niezmierna.
Cesarz, w dowód wdzięczności, podarował swej żonie wspaniały naszyjnik
z trzema sznurami pereł.
A noworodka, który otrzymał imię Rudolf, mianował pułkownikiem wojsk.
Radość panowała nie tylko na dworze- cieszył się też lud, który otrzymał
spore datki. Jak widać metoda Xmamony+ zawsze się spełniała owocując
poparciem dla władzy.
Gdy wszyscy dookoła byli szczęśliwi i radośni, Sissi przeżywała trudne
chwile. Poród był nadspodziewanie ciężki i skomplikowany. Bardzo długo
wracała do sił, a lekarz, z uwagi na jej osłabienie, zabronił by sama karmiła
dziecko.
Podczas tych długich tygodni gdy tak wolno wracała do zdrowia, jej siostry,
za którymi tak bardzo zawsze tęskniła, jedna po drugiej wychodziły za mąż.
Najpierw Helena, odrzucona kiedyś przez cesarza Franciszka Józefa, mając
dwadzieścia cztery lata poślubiła z miłości księcia Maksymiliana Thurn und
Taxis , jednego z najbogatszych i najpotężniejszych w kraju.
Po niej Maria Zofia, zaręczyła się z księciem Franciszkiem II Burbonem,
dziedzicem Królestwa Obojga Sycylii. W styczniu 1859 roku odbył się
ślub per procura. Maria Zofia Bawarska ani nie znała ani nie kochała swego
męża. Poznanie go też jej nie uszczęśliwiło- Franciszek był człowiekiem
słabym i fizycznie i intelektualnie, a Królestwo Obojga Sycylii zostało
w pewnej chwili przyłączone do Włoch i przestało istnieć i małżonkowie
tułali się po świecie.
Cesarz Franciszek Józef nigdy nie rozmawiał z żoną o polityce, ale ona
zdawała sobie sprawę, że niepokoje w prowincjach włoskich i na Węgrzech
mają wpływ na politykę wewnętrzną Austrii.
W roku 1859 gdy Dominia Habsburgów były zagrożone a wątpliwe talenty
strategiczne cesarza ściągnęły na jego wojska straszną i krwawą klęskę,
cesarz wyruszył z Wiednia, by osobiście nadzorować operacje na froncie.
Sissi pod nieobecność męża , podenerwowana i załamana, całkowicie
porzuciła swe oficjalne obowiązki i wiodła bardzo dziwne i niezdrowe życie.
Bardzo mało spała, miewała różne lęki, uprawiała rygorystyczne posty,
całymi godzinami jezdziła konno i na długie godziny zatapiała się w myślach.
Jedyną jej pociechą była korespondencja z mężem- pisywali listy do siebie
codziennie.
I choć cesarz wciąż zapewniał ją o swej wielkiej miłości i błagał by się nie
smuciła i nie zamartwiała, Sissi nadal unikała wszystkich wspólnych posiłków,
kontynuowała swoje głodówki, godzinami galopowała konno.
Nastroje w Austrii były ponure , popularność cesarza malała z dnia na dzień,
Sissi nadal godzinami galopowała konno a nawet ćwiczyła skoki przez
przeszkody, cesarz wciąż pisał do żony listy mające podnieść ją na duchu,
do Austrii napływały tysiące żołnierzy rannych lub chorych dla których
już brakowało miejsc w szpitalach, powstawały lazarety w pałacach, kościołach
i klasztorach. W swym pałacu w Laxenburgu Elżbieta też utworzyła lazaret.
O kolejnych klęskach ponoszonych przez cesarza dowiadywała się z gazet.
Była głęboko przekonana, że winę za wszelkie niepowodzenia cesarza na
niwie polityki międzynarodowej ponosi jej teściowa, która de facto sterowała
synem.
Sissi raz odważyła się udzielić mężowi politycznej rady - żeby jak najszybciej
podpisał pokój z Napoleonem III, by dalej nie wykrwawiać narodu.
Cesarz radę zignorował i wyraził swe niezadowolenie, że Sissi wtrąca się
do polityki.
W końcu i tak Austria podpisała pokój z Francją tracąc Lombardię i na krótko
tylko zachowując Wenecję.
A cesarz Franciszek Józef pod naporem wewnętrznych sił zaaprobował akt
prawny mający być pierwszym krokiem do ustanowienia rządów parlamentarnych
i nadania cesarstwu konstytucji.
Sissi odsunięta od własnych dzieci, niedopuszczona przez męża do spraw
państwowych , zimą 1859 roku przeżyła pierwszy kryzys małżeński.
Tak bardzo kochający ją mąż zaczął mieć dość ciągłych kłótni pomiędzy Sissi
a arcyksiężną, cierpiał z powodu swej klęski a ponadto Sissi zupełnie nie
wywiązywała się ze swych podstawowych obowiązków małżeńskich. Po raz
pierwszy na dworze zaczęto szeptać, że cesarz miewa romanse.
Sytuacja całkiem przerosła Sissi. Nie próbowała dociec ile w tych plotkach
jest prawdy, tylko postanowiła się zabawić.
Wiosną 1860 roku, ona tak stroniąca od wszystkich oficjalnych dworskich
uroczystości, zorganizowała w swoich apartamentach sześć wspaniałych
bali. Na każdy z nich zaprosiła tylko 25 panien i tyluż młodych kawalerów,
wywodzących się z najwyższych sfer, nie zapraszając jednocześnie ich
matek, tak jak nakazywała etykieta, co było wielkim skandalem.
Poza tym Sissi tak zawsze nieśmiała i zamknięta w sobie zaczęła sama
uczęszczać na bale organizowane w domach prywatnych i często wracała
do pałacu dopiero nad ranem.
Cały wiedeński dwór miał o czym rozprawiać- omawiano ze zgorszeniem
jej zamiłowanie do jazdy konnej, do skakania konno przez przeszkody,
o uporze noszenia tak ciasno zawiązanego gorsetu, że aż dostawała zadyszki
i duszności, o jej ciągłych głodówkach, dziwnym zamiłowaniu do psów
i papug, o kupieniu dla swojej córki Marii Walerii małpki, która biegała
swobodnie po salonach.
Ale Sissi nie ustawała w swych "dziwnych" pomysłach.
W swoich apartamentach zainstalowała różne urządzenia gimnastyczne-
kozioł, obręcze i drabinki żeby codziennie godzinami ćwiczyć.
Poprosiła również dżokejkę z wiedeńskiego cyrku, by ta ułożyła jej listę
ćwiczeń pomagających utrzymać ciało w odpowiedniej kondycji i
elastyczności.
Trzy porody w ciągu zaledwie czterech lat, trauma związana ze śmiercią
córeczki, stałe nieporozumienia z teściową i dworskie intrygi oraz troska
o losy siostry Marii, Królowej Obojga Sycylii , rygorystyczne głodówki po
każdej ciąży by jak najszybciej wrócić do nienagannej figury i dość dziwna
dieta, którą stosowała podkopały jej zdrowie.
Często odczuwała zawroty głowy, migreny, nudności i zmęczenie, często
gorączkowała, cierpiała na bezsenność, była apatyczna.
Sissi nie jadała warzyw i owoców, poza pomarańczami. Byłe okresy, gdy jej
jedynym pożywieniem był krwisty befsztyk, ulubionym zaś napojem surowe
mleko.
Czasami objadała się ciastkami, co wnet równoważyła ścisłą głodówką.
Sissi miała 172 cm wzrostu a ważyła zaledwie pięćdziesiąt kilogramów,
a obwód jej talii wynosił zaledwie 46cm.
Przyzwyczajona od dzieciństwa do dalekich wędrówek czuła ciągłą potrzebę
ruchu.
Oderwana nagle od tego wszystkiego co kochała i lubiła, wtłoczona w ramy
etykiety wiedeńskiego dworu męczyła się i fizycznie i psychicznie.
Tuż przed swymi dwudziestymi trzecimi urodzinami była o krok od
całkowitego załamania nerwowego.
c.d.n.
niedziela, 2 lipca 2017
Cesarzowa Elżbieta.....
......czyli Sissi.
Zacznę od przedstawienia portretu mojej bohaterki:
Portret ten namalował Franz Xaver Winterhalter
Podejrzewam, że niewielu moich czytelników oglądało film nakręcony w połowie
lat pięćdziesiątych XX wieku o cesarzowej Elżbiecie, zwanej pieszczotliwie Sissi.
W roli głównej wystąpiła Romy Schnaider:
Z tego co pamiętam film był z gatunku lekki, łatwy i przyjemny dla oka,
niestety niewiele miał wspólnego z prawdziwą historią Sissi.
Nocą 24 grudnia 1837 roku, w Monachium, przyszła na świat córka
księcia Maksymiliana Bawarskiego i bardzo urodziwej księżny Ludwiki,
córki króla Maksymiliana I Wittelsbacha.
Rodzice Elżbiety, którą nazywano Lisi lub Sissi żyli z dala od sztywnych reguł
monarszego monachijskiego dworu, najwięcej czasu spędzając w swej letniej
rezydencji, w zamku Possenhofen nad jeziorem Starnberg.
Małżeństwo rodziców Sissi było ze sobą spokrewnione i zawarte głównie
z rozsądku.
Już na samym początku małżeństwa Maksymilian poinformował swą żonę, że
jej nie kocha, co nie przeszkodziło mu w wyegzekwowaniu swych praw
małżeńskich i spłodzeniu dziesięciorga dzieci, którymi zajmowała się stale
księżna Ludwika.
Książę prowadził wielce swobodny styl życia, notorycznie zdradzał swą żonę
czego wcale nie ukrywał, gościł też w swym domu dwie swoje nieślubne
córki, które bardzo kochał.
W gronie jego gości bywali pisarze i artyści a na tych spotkaniach śpiewano,
grano,czytano poezje , prowadzono zażarte dyskusje.
Maksymilian był wielce uzdolnionym i wykształconym człowiekiem, miał
ogromną bibliotekę liczącą prawie trzydzieści tysięcy tomów, z których
większość przeczytał lub przynajmniej przejrzał. Skomponował nawet
pewną ilość utworów muzycznych na cytrę, którą przywiózł z jednej ze
swoich licznych podróży.
Aż do 16 roku życia Sissi żyła swobodnie, jezdziła konno, wędkowała,
często samotnie wędrowała po okolicznych lasach, wspinała się w górach.
Lubiła piwo i bawarskie kiełbaski- jednym słowem prowadziła raczej tryb
życia bogatej wieśniaczki niż córki matki, która nosiła tytuł Jej Królewskiej
Wysokości i Królewskiej Księżniczki Bawarskiej.
Sissi była mało zainteresowana nauką, choć po kryjomu pisała naiwne,
dziecięce wiersze.
Bardzo lubiła rysować, zwłaszcza zwierzęta i drzewa oraz widoczne dalekie
szczyty Alp.
Jej beztroski ojciec, książę Maksymilian dość często podróżował, ale ilekroć
był w domu organizował dzieciom rozrywki - przerywał wówczas lekcje,
chodził z nimi do sadu zbierać owoce, pozwalał wdrapywać się na drzewa,
organizował koncert lub tańce na łące.
Ze swych wszystkich dzieci Maksymilian najbardziej kochał Sissi, którą
nazywał swym "bożonarodzeniowym prezentem".
W tym czasie, gdy Sissi pędziła swobodny i beztroski żywot w domu
rodzinnym, jej siedem lat od niej starszy brat cioteczny, syn rodzonej siostry
jej matki, Franciszek Józef Habsburg, w oddalonym o ponad 400 km od
Monachium Wiedniu, był przygotowywany od małego do roli głowy
cesarskiego domu Habsburgów.
Matka Sissi, księżna Ludwika i jej starsza siostra arcyksiężna Zofia, matka
Franciszka Józefa, snuły plany by starszą córkę Ludwiki, Helenę związać
węzłem małżeńskim z Franciszkiem Józefem.
Latem 1853 roku, arcyksiężna Zofia zaprosiła swą siostrę Ludwikę z córkami
Heleną i Elżbietą do uzdrowiska Bad Ischl, gdzie rodzina cesarska spędzała
wakacje.
Helena była wg arcyksiężnej bardzo dobrą kandydatką na żonę dla jej syna-
piękna, taktowna, dobrze mówiąca po francusku, niezle znająca wielce
skomplikowany ceremoniał dworski.
Sissi w tym czasie przeżywała śmierć pewnego młodego hrabiego, członka
dworu swego ojca. Księżna Ludwika uznała, że podróż dobrze wpłynie
na stan psychiczny Sissi, a tak po cichutku snuła plany, że może młodszy
brat Franciszka Józefa, arcyksiążę Karol Ludwik zainteresuje się jej młodszą
córką.
Podróż była długa i męcząca, matka z córkami były aktualnie w pełnej żałobie
po śmierci ich ukochanej ciotki, a gdy dotarły wreszcie do hotelu w Ischl,
okazało się, że ich bagaż jeszcze nie dotarł.
Franciszek Józef w wielkim napięciu czekał na przyjazd sióstr, bo dobrze
znał ich cel. Dotychczas tylko raz widział swe cioteczne siostry, ale ich nie
pamiętał.
Teraz skonstatował, że Helena jest ładna, elegancka, dystyngowana,
ale jednocześnie chłodna i dumna a jej wyraziste rysy i żałobna kreacja
sprawiały,że wyglądała na starszą.
Za to Sissi, bardziej spontaniczna i dziecinna, z włosami splecionymi w dwa,
bardzo długie warkocze oczarowała go niewymownie.
Nie mógł wprost oderwać od niej oczu, co zauważył jego młodszy brat,
któremu od dawna podobała się Sissi.
A Sissi zupełnie ten wieczór nie przypadł do gustu, była zmęczona , czuła
się cały czas wielce skrępowana i zdenerwowana.
Nastepnego dnia arcyksiążę z samego rana poinformował swą matkę ,że
wybiera Sissi na swą żonę, a nie Helenę.
Po raz pierwszy w życiu, dotąd tak bardzo posłuszny syn, przeciwstawił się
matce. Nie słuchał żadnych argumentów- tylko Sissi albo żadna.
Na wieczornym balu wybrał na swą partnerkę Sissi okazując wszystkim,że to
ona zajęła główne miejsce w jego sercu.
I wszyscy od razu to pojęli - oprócz Sissi.
Po latach, już jako cesarzowa Austrii Sissi wspominała ten okres bez cienia
entuzjazmu i stwierdziła : "Małżeństwo jest instytucją absurdalną.Kobieta
czuje się sprzedana w wieku 15 lat i składa przysięgę, której nie rozumie
i ktrórej pózniej żałuje przez całe trzydzieści lat lub dłużej, ale której nie
może już złamać."
Wprawdzie Sissi urzekła wszystkich, którzy ją poznali, ale u wielu osób ten
związek budził liczne kontrowersje, bowiem narzeczeni byli nie tylko
ciotecznym rodzeństwem, lecz także należeli do tej samej rodziny .
Rodzice narzeczonej również byli blisko spokrewnieni- oboje należeli do
rodziny Wittelsbachów. Była to dynastia, która przez 700 lat panowała w
Bawarii i wydała na świat wielu królów i książąt wielce ekscentrycznych
i szalonych. Dziadek Sissi, książę Pius był garbaty a do tego obłąkany,
król Ludwik II Bawarski i jego brat Otton byli odsunięci od władzy z uwagi
na stan swych umysłów.
Na ślub spokrewnionej pary cesarskiej potrzebna była dyspensa papieża.
W osiem dni po pierwszym spotkaniu Sissi i Franciszka Józefa ogłoszono
oficjalne zaręczyny.
Wiadomość wywołała wielką sensację na dworze wiedeńskim i stała się
zaczątkiem zawiści i niechęci dworu wiedeńskiego do osoby Sissi.
Ostatniego dnia sierpnia Franciszek Józef powrócił do swych obowiązków
w Wiedniu, Sissi z matką i siostrą wyruszyła w podróż do domu.
Najbliższe osiem miesięcy Franciszek Józef bezmiernie tęsknił a Sissi ten
czas musiała poświęcić na bardzo intensywną naukę.
Musiała szybko poprawić mocno zaniedbaną edukację, nauczyć się
włoskiego i francuskiego, poznać historię Austrii i zgłębić tajniki dworskiej
etykiety. Poza tym cały czas musiała mierzyć szykowane w wielkim tempie
nowe stroje, pozować do portretów a do tego ciągle czytać porady swej ciotki
Zofii, przesyłane listami.
W połowie pazdziernika w odwiedziny do narzeczonej przyjechał arcyksiążę.
Młodzi mieli okazję poznać się nieco lepiej w swobodnej atmosferze sielskiego
zamku. Razem jezdzili konno, Sissi pokazywała narzeczonemu swe ulubione
miejsca i chyba był to najszczęśliwszy okres w ich życiu.
c.d.n.
Zacznę od przedstawienia portretu mojej bohaterki:
Portret ten namalował Franz Xaver Winterhalter
Podejrzewam, że niewielu moich czytelników oglądało film nakręcony w połowie
lat pięćdziesiątych XX wieku o cesarzowej Elżbiecie, zwanej pieszczotliwie Sissi.
W roli głównej wystąpiła Romy Schnaider:
Z tego co pamiętam film był z gatunku lekki, łatwy i przyjemny dla oka,
niestety niewiele miał wspólnego z prawdziwą historią Sissi.
Nocą 24 grudnia 1837 roku, w Monachium, przyszła na świat córka
księcia Maksymiliana Bawarskiego i bardzo urodziwej księżny Ludwiki,
córki króla Maksymiliana I Wittelsbacha.
Rodzice Elżbiety, którą nazywano Lisi lub Sissi żyli z dala od sztywnych reguł
monarszego monachijskiego dworu, najwięcej czasu spędzając w swej letniej
rezydencji, w zamku Possenhofen nad jeziorem Starnberg.
Małżeństwo rodziców Sissi było ze sobą spokrewnione i zawarte głównie
z rozsądku.
Już na samym początku małżeństwa Maksymilian poinformował swą żonę, że
jej nie kocha, co nie przeszkodziło mu w wyegzekwowaniu swych praw
małżeńskich i spłodzeniu dziesięciorga dzieci, którymi zajmowała się stale
księżna Ludwika.
Książę prowadził wielce swobodny styl życia, notorycznie zdradzał swą żonę
czego wcale nie ukrywał, gościł też w swym domu dwie swoje nieślubne
córki, które bardzo kochał.
W gronie jego gości bywali pisarze i artyści a na tych spotkaniach śpiewano,
grano,czytano poezje , prowadzono zażarte dyskusje.
Maksymilian był wielce uzdolnionym i wykształconym człowiekiem, miał
ogromną bibliotekę liczącą prawie trzydzieści tysięcy tomów, z których
większość przeczytał lub przynajmniej przejrzał. Skomponował nawet
pewną ilość utworów muzycznych na cytrę, którą przywiózł z jednej ze
swoich licznych podróży.
Aż do 16 roku życia Sissi żyła swobodnie, jezdziła konno, wędkowała,
często samotnie wędrowała po okolicznych lasach, wspinała się w górach.
Lubiła piwo i bawarskie kiełbaski- jednym słowem prowadziła raczej tryb
życia bogatej wieśniaczki niż córki matki, która nosiła tytuł Jej Królewskiej
Wysokości i Królewskiej Księżniczki Bawarskiej.
Sissi była mało zainteresowana nauką, choć po kryjomu pisała naiwne,
dziecięce wiersze.
Bardzo lubiła rysować, zwłaszcza zwierzęta i drzewa oraz widoczne dalekie
szczyty Alp.
Jej beztroski ojciec, książę Maksymilian dość często podróżował, ale ilekroć
był w domu organizował dzieciom rozrywki - przerywał wówczas lekcje,
chodził z nimi do sadu zbierać owoce, pozwalał wdrapywać się na drzewa,
organizował koncert lub tańce na łące.
Ze swych wszystkich dzieci Maksymilian najbardziej kochał Sissi, którą
nazywał swym "bożonarodzeniowym prezentem".
W tym czasie, gdy Sissi pędziła swobodny i beztroski żywot w domu
rodzinnym, jej siedem lat od niej starszy brat cioteczny, syn rodzonej siostry
jej matki, Franciszek Józef Habsburg, w oddalonym o ponad 400 km od
Monachium Wiedniu, był przygotowywany od małego do roli głowy
cesarskiego domu Habsburgów.
Matka Sissi, księżna Ludwika i jej starsza siostra arcyksiężna Zofia, matka
Franciszka Józefa, snuły plany by starszą córkę Ludwiki, Helenę związać
węzłem małżeńskim z Franciszkiem Józefem.
Latem 1853 roku, arcyksiężna Zofia zaprosiła swą siostrę Ludwikę z córkami
Heleną i Elżbietą do uzdrowiska Bad Ischl, gdzie rodzina cesarska spędzała
wakacje.
Helena była wg arcyksiężnej bardzo dobrą kandydatką na żonę dla jej syna-
piękna, taktowna, dobrze mówiąca po francusku, niezle znająca wielce
skomplikowany ceremoniał dworski.
Sissi w tym czasie przeżywała śmierć pewnego młodego hrabiego, członka
dworu swego ojca. Księżna Ludwika uznała, że podróż dobrze wpłynie
na stan psychiczny Sissi, a tak po cichutku snuła plany, że może młodszy
brat Franciszka Józefa, arcyksiążę Karol Ludwik zainteresuje się jej młodszą
córką.
Podróż była długa i męcząca, matka z córkami były aktualnie w pełnej żałobie
po śmierci ich ukochanej ciotki, a gdy dotarły wreszcie do hotelu w Ischl,
okazało się, że ich bagaż jeszcze nie dotarł.
Franciszek Józef w wielkim napięciu czekał na przyjazd sióstr, bo dobrze
znał ich cel. Dotychczas tylko raz widział swe cioteczne siostry, ale ich nie
pamiętał.
Teraz skonstatował, że Helena jest ładna, elegancka, dystyngowana,
ale jednocześnie chłodna i dumna a jej wyraziste rysy i żałobna kreacja
sprawiały,że wyglądała na starszą.
Za to Sissi, bardziej spontaniczna i dziecinna, z włosami splecionymi w dwa,
bardzo długie warkocze oczarowała go niewymownie.
Nie mógł wprost oderwać od niej oczu, co zauważył jego młodszy brat,
któremu od dawna podobała się Sissi.
A Sissi zupełnie ten wieczór nie przypadł do gustu, była zmęczona , czuła
się cały czas wielce skrępowana i zdenerwowana.
Nastepnego dnia arcyksiążę z samego rana poinformował swą matkę ,że
wybiera Sissi na swą żonę, a nie Helenę.
Po raz pierwszy w życiu, dotąd tak bardzo posłuszny syn, przeciwstawił się
matce. Nie słuchał żadnych argumentów- tylko Sissi albo żadna.
Na wieczornym balu wybrał na swą partnerkę Sissi okazując wszystkim,że to
ona zajęła główne miejsce w jego sercu.
I wszyscy od razu to pojęli - oprócz Sissi.
Po latach, już jako cesarzowa Austrii Sissi wspominała ten okres bez cienia
entuzjazmu i stwierdziła : "Małżeństwo jest instytucją absurdalną.Kobieta
czuje się sprzedana w wieku 15 lat i składa przysięgę, której nie rozumie
i ktrórej pózniej żałuje przez całe trzydzieści lat lub dłużej, ale której nie
może już złamać."
Wprawdzie Sissi urzekła wszystkich, którzy ją poznali, ale u wielu osób ten
związek budził liczne kontrowersje, bowiem narzeczeni byli nie tylko
ciotecznym rodzeństwem, lecz także należeli do tej samej rodziny .
Rodzice narzeczonej również byli blisko spokrewnieni- oboje należeli do
rodziny Wittelsbachów. Była to dynastia, która przez 700 lat panowała w
Bawarii i wydała na świat wielu królów i książąt wielce ekscentrycznych
i szalonych. Dziadek Sissi, książę Pius był garbaty a do tego obłąkany,
król Ludwik II Bawarski i jego brat Otton byli odsunięci od władzy z uwagi
na stan swych umysłów.
Na ślub spokrewnionej pary cesarskiej potrzebna była dyspensa papieża.
W osiem dni po pierwszym spotkaniu Sissi i Franciszka Józefa ogłoszono
oficjalne zaręczyny.
Wiadomość wywołała wielką sensację na dworze wiedeńskim i stała się
zaczątkiem zawiści i niechęci dworu wiedeńskiego do osoby Sissi.
Ostatniego dnia sierpnia Franciszek Józef powrócił do swych obowiązków
w Wiedniu, Sissi z matką i siostrą wyruszyła w podróż do domu.
Najbliższe osiem miesięcy Franciszek Józef bezmiernie tęsknił a Sissi ten
czas musiała poświęcić na bardzo intensywną naukę.
Musiała szybko poprawić mocno zaniedbaną edukację, nauczyć się
włoskiego i francuskiego, poznać historię Austrii i zgłębić tajniki dworskiej
etykiety. Poza tym cały czas musiała mierzyć szykowane w wielkim tempie
nowe stroje, pozować do portretów a do tego ciągle czytać porady swej ciotki
Zofii, przesyłane listami.
W połowie pazdziernika w odwiedziny do narzeczonej przyjechał arcyksiążę.
Młodzi mieli okazję poznać się nieco lepiej w swobodnej atmosferze sielskiego
zamku. Razem jezdzili konno, Sissi pokazywała narzeczonemu swe ulubione
miejsca i chyba był to najszczęśliwszy okres w ich życiu.
c.d.n.
Subskrybuj:
Posty (Atom)