panie Planck! I choć od 1947 roku jest pan gdzieś w innym wymiarze,
zakochałam się w pana teorii kwantowej.
Dzięki niej, pana następcy, fizycy i astrofizycy interpretują Wszechświat.
A przecież jesteśmy cząstką tego Wszechświata.
Podobnie jak on jesteśmy zbudowani z komórek, które są złożone
z oszałamiającej wprost liczby atomów i cząstek elementarnych, ich
istnienie polega na stałym ruchu i wymianie informacji, które są
zawarte w otaczającym nas powietrzu, którym oddychamy, pokarmie,
który spożywamy, wodzie, którą pijemy.I wszystkie te atomy posiadają
informacje znajdujące się we Wszechświecie. Pobieramy je i wydalamy,
biorąc udział w wielkim procesie Brania i Dawania.
I biorą w tym procesie udział wszystkie żywe organizmy.
Fizyk Jean E.Charon, uważany za największego znawcę teorii kwantów,
napisał książkę "Duch Materii". Wg J.E.Charona w każdym z nas jest
cząstka tych wszystkich, którzy odeszli - Buddy, Jezusa, Einsteina.
I raczej nie jest to mrzonka - współczesne badania ludzkiego ciała z
wykorzystaniem radioaktywnych izotopów potwierdzają tę teorię.
Jeżeli ktoś z Was interesował się buddyzmem z pewnością zetknął
się ze sformułowaniem, że każdy z nas jest....bogiem. I w świetle
teorii kwantów ma to nawet sens.
Niektórzy fizycy uważają, że Wielki Wybuch, który nastąpił ponad
13 miliardów lat temu powiązał ze sobą Kosmos i dzięki temu
może on się ze sobą porozumiewać. I wielu z nich uważa, że ludzka
świadomość może egzystować w związku z tym poza ciałem, bo
jest powiązana z Kosmosem. A więc chyba jesteśmy w pewien
sposób nieśmiertelni.
Profesor Roman Schnabel z hanowerskiego Instytutu Maxa Plancka
uważa, że wszyscy pochodzimy z pyłu gwiazdowego, a myśli ludzkie
są informacjami kwantowymi.
Sekunduje mu pogląd amerykańskiego fizyka, prof.Amit Goswami'ego,
który jest zdania, że pozostajemy w stałym związku z każdym
dowolnym punktem Wszechświata.
Amerykański fizyk Jack Sarfati uważa, że fizyka kwantowa jest kluczem
do rozwiązania zagadnienia dualizmu ciała i duszy.Wg niego każda nasza
myśl, każde działanie gromadzimy nie tylko we własnym mózgu ale
i we Wszechświecie.
Teorii powstaje coraz więcej, wysnuwają je nie tylko fizycy i astrofizycy,
pracują nad tym zagadnieniem i neurobiolodzy, neurofizjolodzy i ...
filozofowie. Pytań jest coraz więcej : czy nasz mózg pracuje jak kwantowy
komputer? Czy Wszechświat jest ogromnym mózgiem? Czy świadomość
egzystuje również poza ciałem?
Czy świadomość jest tylko elektrochemicznym procesem zachodzącym
w naszym mózgu? Na jakiej zasadzie te procesy są przeprowadzane przez
nasz mózg? Dlaczego podczas hipnozy w każdej niemal sekundzie są
przywoływane zdarzenia z naszego życia? Jak to jest biologicznie mozliwe,
że mózg ludzki, w wieku 70 lat magazynuje ponad 280 trylionów
informacyjnych bitów? A może wcale ich nie składuje, ale wysyła do
"magazynu", którym jest Wszechświat i stamtąd, w razie potrzeby, je
pobiera? A może Wszechświat to rodzaj ogromnego komputera?
Pytania się mnożą i być może, że każdy dzień przybliża nas do poznania
na nie odpowiedzi.
A póki co, ciekawych odsyłam do artykułu Jacka Lewandowskiego
zamieszczonego w numerze 3 mies. "Nieznany Świat".
Wierzcie mi, warto przeczytać bez względu na światopogląd i stopień
wiedzy z dziedziny fizyki.
drewniana rzezba
![drewniana rzezba](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiZQ21JsjRusMcsYD9hUK8WZZ4p76B2OLcWeClEBQIaHMUQwApq1uksnd7xvbKApc7T4BiL59auh62F7jH4_LnpYuhSz5qoNJantJ-KRusb5SBLhC__q8m55yGcLab8IkW2CyfPMG3zE1hl/s1600/viewer.png)
czwartek, 28 lutego 2013
poniedziałek, 25 lutego 2013
Mix
Odreagowałam ból kolana w taki sposób:
I zrobiłam drugą wersję kotów na gałęzi:
A dziś zrobiłam eksperyment kulinarny.
Jestem od kilku tygodni na diecie bezglutenowej, choć wcale nie mam
celiakli. Ale nie da się ukryć , że znacznie lepiej się czuję.
A dziś postanowiłam upiec chleb bezglutenowy w automacie.
Zakupiłam mąkę bezglutenową, przestudiowałam przepis ( na opakowaniu),
załadowałam wszystko wg wytycznych, włączyłam wypiekacz i zaczęłam
czekać na efekty. Maszyna kręciła, kręciła, kręciła i kręciła w nieskończoność
składniki. Jak dla mnie robiła to zdecydowanie zbyt długo, a zawartość
pojemnika wciąż przypominała konsystencją masę na kotlety mielone.
Wreszcie dotarło do mnie, że mój wypiekacz do chleba nie ma opcji Gluten
free i prędzej zatrze się silnik mieszadła niż konsystencja zawartości
pojemnika będzie taka, by spełniała warunki programu "basic", który mam
włączony.
A ustrojstwo jest tak zaprogramowane, że będzie tak długo pracowało aż
osiągnie dobrze wyrobiony bochenek surowego ciasta , a nie taką paciaję.
Koniec końców zawartość pojemnika przełożyłam do normalnej formy,
załadowałam do piecyka i upiekłam jak zwykłe ciasto.
Efekt nieco mnie poraził- jeszcze nic mi tak w życiu nie urosło, ale smakowo
ten wyrób jest w porządku.
I wygląda to tak:
A dziś , skoro już pichcę bezglutenowo, mam zamiar zrobić naleśniki z mąki
ciecierzycowej. Ciekawa jestem co mi z tego wyjdzie. Kiedyś robiłam placki
z gotowanych kartofli i tej właśnie mąki i smażyłam je na maśle klarowanym.
Było to proste i naprawdę smaczne no i bezglutenowe. Ślubnemu też te
placuszki smakowały. Mam podejrzenie, że można też zrobić z tą mąką
placki kartoflane z surowych kartofli. Gdy wypróbuję to "sprawozdam".
Miłego przed- przedwiośnia wszystkim życzę. U mnie śnieg się topi, ale nic
wiosennego w tym nie widzę. Ponurość straszliwa.
I zrobiłam drugą wersję kotów na gałęzi:
A dziś zrobiłam eksperyment kulinarny.
Jestem od kilku tygodni na diecie bezglutenowej, choć wcale nie mam
celiakli. Ale nie da się ukryć , że znacznie lepiej się czuję.
A dziś postanowiłam upiec chleb bezglutenowy w automacie.
Zakupiłam mąkę bezglutenową, przestudiowałam przepis ( na opakowaniu),
załadowałam wszystko wg wytycznych, włączyłam wypiekacz i zaczęłam
czekać na efekty. Maszyna kręciła, kręciła, kręciła i kręciła w nieskończoność
składniki. Jak dla mnie robiła to zdecydowanie zbyt długo, a zawartość
pojemnika wciąż przypominała konsystencją masę na kotlety mielone.
Wreszcie dotarło do mnie, że mój wypiekacz do chleba nie ma opcji Gluten
free i prędzej zatrze się silnik mieszadła niż konsystencja zawartości
pojemnika będzie taka, by spełniała warunki programu "basic", który mam
włączony.
A ustrojstwo jest tak zaprogramowane, że będzie tak długo pracowało aż
osiągnie dobrze wyrobiony bochenek surowego ciasta , a nie taką paciaję.
Koniec końców zawartość pojemnika przełożyłam do normalnej formy,
załadowałam do piecyka i upiekłam jak zwykłe ciasto.
Efekt nieco mnie poraził- jeszcze nic mi tak w życiu nie urosło, ale smakowo
ten wyrób jest w porządku.
I wygląda to tak:
A dziś , skoro już pichcę bezglutenowo, mam zamiar zrobić naleśniki z mąki
ciecierzycowej. Ciekawa jestem co mi z tego wyjdzie. Kiedyś robiłam placki
z gotowanych kartofli i tej właśnie mąki i smażyłam je na maśle klarowanym.
Było to proste i naprawdę smaczne no i bezglutenowe. Ślubnemu też te
placuszki smakowały. Mam podejrzenie, że można też zrobić z tą mąką
placki kartoflane z surowych kartofli. Gdy wypróbuję to "sprawozdam".
Miłego przed- przedwiośnia wszystkim życzę. U mnie śnieg się topi, ale nic
wiosennego w tym nie widzę. Ponurość straszliwa.
piątek, 22 lutego 2013
A więc......
.....kolano mi wysiadło, zostały jeszcze 2 półki do "obróbki", ale dałam
sobie na luz.
Tym razem mam większy kłopot z siedzeniem niż chodzeniem. Muszę
tę nogę mieć na wysokości siedziszcza. Paranoja.
Jak zapewne pamiętacie wisi nade mną widmo remontu mieszkania - ale
po instalacji nowych okien w jednej połowie mieszkania nabrałam do tej
sprawy super niechęci. Bo zrobili te okna na "odwal się" i dotarło do
mnie, że teraz każdy tak robi.
Dziś podpisaliśmy umowę o instalację następnych okien, ale tym
razem już z inną firmą. Poza tym oni zrobią nam część mebli do kuchni,
które są z założenia nietypowe. To trzęsienie ziemi będzie pewnie po
świętach, chyba , że zrobi się nagle upał. Nie mam ochoty znowu marznąć
tak jak poprzednio.
Na początku grudnia miał do nas przyjść i omówić zakres i koszt prac
pewien pan "M". Na początku stycznia ślubny go zdybał telefonicznie
i pan "M" miał "wpaść któregoś dnia". Nie wpadł, widocznie wpadać
nie lubi.
Dziś zatelefonował, że póki co to jedzie na "roboty do Niemiec", a jak
wróci to będzie. Jak nie wróci to da kogoś na zastępstwo.
Rozbawiło mnie to, bo właśnie dziś już nam polecono kogoś innego.
Ale nic mu o tym nie powiedziałam. Wpierw się dowiem co i za ile
wykona ten drugi człowiek.
Zakupiłam album z reprodukcjami Alfonsa Muchy. Nie mogę się
wprost napatrzeć na jego plakaty i obrazy. Jeden album już mam ale
ten jest dużo obszerniejszy, ma około 700 stron. Pewnie dam go
w prezencie córce.
I zaraz zachciało mi się coś wyhaftować, muliną, nie koralikami. Bo
ja bardzo lubię haftować.
U mnie wiszą 4 wykonane przeze mnie hafty, wg witraży Tifanny'ego.
Są z cyklu "cztery pory roku".
wiosna
lato
jesień
zima
Mam jeszcze wyhaftowany obraz A. Muchy "Lato" i ciągoty żeby
jeszcze coś Muchy wyhaftować.
sobie na luz.
Tym razem mam większy kłopot z siedzeniem niż chodzeniem. Muszę
tę nogę mieć na wysokości siedziszcza. Paranoja.
Jak zapewne pamiętacie wisi nade mną widmo remontu mieszkania - ale
po instalacji nowych okien w jednej połowie mieszkania nabrałam do tej
sprawy super niechęci. Bo zrobili te okna na "odwal się" i dotarło do
mnie, że teraz każdy tak robi.
Dziś podpisaliśmy umowę o instalację następnych okien, ale tym
razem już z inną firmą. Poza tym oni zrobią nam część mebli do kuchni,
które są z założenia nietypowe. To trzęsienie ziemi będzie pewnie po
świętach, chyba , że zrobi się nagle upał. Nie mam ochoty znowu marznąć
tak jak poprzednio.
Na początku grudnia miał do nas przyjść i omówić zakres i koszt prac
pewien pan "M". Na początku stycznia ślubny go zdybał telefonicznie
i pan "M" miał "wpaść któregoś dnia". Nie wpadł, widocznie wpadać
nie lubi.
Dziś zatelefonował, że póki co to jedzie na "roboty do Niemiec", a jak
wróci to będzie. Jak nie wróci to da kogoś na zastępstwo.
Rozbawiło mnie to, bo właśnie dziś już nam polecono kogoś innego.
Ale nic mu o tym nie powiedziałam. Wpierw się dowiem co i za ile
wykona ten drugi człowiek.
Zakupiłam album z reprodukcjami Alfonsa Muchy. Nie mogę się
wprost napatrzeć na jego plakaty i obrazy. Jeden album już mam ale
ten jest dużo obszerniejszy, ma około 700 stron. Pewnie dam go
w prezencie córce.
I zaraz zachciało mi się coś wyhaftować, muliną, nie koralikami. Bo
ja bardzo lubię haftować.
U mnie wiszą 4 wykonane przeze mnie hafty, wg witraży Tifanny'ego.
Są z cyklu "cztery pory roku".
wiosna
lato
jesień
zima
Mam jeszcze wyhaftowany obraz A. Muchy "Lato" i ciągoty żeby
jeszcze coś Muchy wyhaftować.
środa, 20 lutego 2013
Przesprzątałam się
Czy Wam też się niesamowicie kurzą książki na półkach? Znów musiałam
zabrać się za wycieranie książek i mycie półek, na których stoją.
To strasznie męczące zajęcie. Wczoraj po obskoczeniu zaledwie trzech
półek książek i trzech półek z durnostojkami padłam jak nieboszczka.
Dziś naiwnie pomyślałam, że jeżeli coś stoi w gablotce oszklonej to się
zdecydowanie mniej kurzy - niestety zdecydowanie tak samo.
A ponieważ mam jakieś uczulenie na rękawice"robocze" to teraz mi skóra
złazi z paluszków. Bo każdą jedną książkę przecierałam wilgotną
ściereczką wypłukaną w roztworze "czegoś" do mycia.
Gdy instalowali nam nowe okna, to choć wszystko było osłonięte folią, to
z niesmakiem dziś odkryłam, że jednak nie było to dobre zabezpieczenie.
Patrzę na te wszystkie regały z książkami i sama siebie ochrzaniam, po co
mi tyle książek?.
Marzy mi się mebel na książki, który jest dwurzędowym, szczelnym,
oszklonym regałem.
To całkiem dobry patent - do ściany przylega jeden rząd regałów,
zajmując całą długość ściany, przed nim jest drugi rząd, krótszy o
jeden regał i ten rząd jest przesuwany na kółkach.
Razem mają głębokość 60 cm. Niestety nigdzie czegoś takiego nie
widziałam u nas. A obawiam się, że zrobienie tego na zamówienie będzie
piekielnie drogie.
Jutro dalsze mycie książek i półek. Potem czeka mnie sprzątanie w szafach,
bo ostatnio zrobił mi się w niektórych szafach pełny automat - otwieram
drzwi i......wszystko ląduje na podłodze. Masakra.
Reasumując to - nieco mniej mnie tu będzie.
zabrać się za wycieranie książek i mycie półek, na których stoją.
To strasznie męczące zajęcie. Wczoraj po obskoczeniu zaledwie trzech
półek książek i trzech półek z durnostojkami padłam jak nieboszczka.
Dziś naiwnie pomyślałam, że jeżeli coś stoi w gablotce oszklonej to się
zdecydowanie mniej kurzy - niestety zdecydowanie tak samo.
A ponieważ mam jakieś uczulenie na rękawice"robocze" to teraz mi skóra
złazi z paluszków. Bo każdą jedną książkę przecierałam wilgotną
ściereczką wypłukaną w roztworze "czegoś" do mycia.
Gdy instalowali nam nowe okna, to choć wszystko było osłonięte folią, to
z niesmakiem dziś odkryłam, że jednak nie było to dobre zabezpieczenie.
Patrzę na te wszystkie regały z książkami i sama siebie ochrzaniam, po co
mi tyle książek?.
Marzy mi się mebel na książki, który jest dwurzędowym, szczelnym,
oszklonym regałem.
To całkiem dobry patent - do ściany przylega jeden rząd regałów,
zajmując całą długość ściany, przed nim jest drugi rząd, krótszy o
jeden regał i ten rząd jest przesuwany na kółkach.
Razem mają głębokość 60 cm. Niestety nigdzie czegoś takiego nie
widziałam u nas. A obawiam się, że zrobienie tego na zamówienie będzie
piekielnie drogie.
Jutro dalsze mycie książek i półek. Potem czeka mnie sprzątanie w szafach,
bo ostatnio zrobił mi się w niektórych szafach pełny automat - otwieram
drzwi i......wszystko ląduje na podłodze. Masakra.
Reasumując to - nieco mniej mnie tu będzie.
poniedziałek, 18 lutego 2013
Kropelki na.... miłość
Każdy z nas jest wielkim kombinatem chemicznym. Pomyślcie tylko -
wszystko co konsumujemy zostaje przez nasz organizm przetworzone na
składniki potrzebne nam do życia. To mało romantyczne, prawda?
Na domiar złego w roku 1628 angielski fizjolog obalił mit, jakoby
serce było siedliskiem wszelkich uczuć.
To straszne - serce to zwykła pompa do tłoczenia krwi! Wprawdzie
wydajna, niezwykle trwała - czy widzieliście kiedyś pompę, która
działałaby nieprzerwanie przez tyle lat co serce człowieka? - no ale serce
to tylko pompa.
I okazało się, że kochamy nie sercem a mózgiem.
Więc te wszystkie serduszka "walentynkowe", te serca wyryte na
korze biednych drzew to jedna , wielka ściema. Serce nie ma nic
do naszych uczuć.
Bo kochamy, lubimy, nienawidzimy mózgiem. Myślimy też, choć
prawdę mówiąc czasami mało racjonalnie i zdecydowanie za mało.
I na kartkach "walentynkowych" powinien być wymalowany mózg.
Wyobrazcie sobie- mózg w otoczeniu czerwonych różyczek. Ekstra
sprawa.
Wracając do mózgu - to osobliwy narząd -wielce wyspecjalizowana
fabryka chemiczna. Wystarczy drobne zakłócenie w wydzielaniu
któregoś z hormonów, zakłócenia w krążeniu substancji chemicznych
pomiędzy komórkami nerwowymi i już są poważne nieprawidłowości
w działaniu mózgu.
Tym wszystkim procesom przyglądają się uważnie neurobiolodzy i być
może kiedyś opracują koktajl, którego regularne spożywanie pozwoli
nam uzyskać stan zakochania.
Już dziś wiadomo, że mieszanka dopaminy z noradrenaliną powoduje
miłość namiętną i pełną euforii. Dodatek fenyloetyloaminy sprawia,
że wielbimy obiekt miłości bez względu na jego wady.
Gdy do tego wszystkiego dojdzie duża ilość monoaminooksydazy i
wazopresyny mamy zapewnioną stałość uczuć, a odrobina oksytocyny
wyostrzy nasze zmysły i spotęguje uczucie rozkoszy.
Jakie to proste- prawda?
Nie wiadomo jednak, czy taki koktajl nie znalazłby się na liście
środków zabronionych, bo miłosne zadurzenie bywa również
porównywane do poważnych kryzysów psychicznych zaburzających
codzienne nasze funkcjonowanie i wypaczających rzeczywistość.
Na razie takiej mieszanki nigdzie nie wyprodukowano, ale pomyślcie-
kiedyś nie było syntetycznych leków hormonalnych, a teraz są.
Dobry lekarz endokrynolog jest teraz w stanie zniwelować niedobór
niektórych hormonów, który powoduje różne stany chorobowe.
A może kiedyś takie "kropelki na miłość" będą zapisywane stadłom,
które są bliskie rozpadu?
Ciekawych odsyłam do Polityki nr 7/2013r.
wszystko co konsumujemy zostaje przez nasz organizm przetworzone na
składniki potrzebne nam do życia. To mało romantyczne, prawda?
Na domiar złego w roku 1628 angielski fizjolog obalił mit, jakoby
serce było siedliskiem wszelkich uczuć.
To straszne - serce to zwykła pompa do tłoczenia krwi! Wprawdzie
wydajna, niezwykle trwała - czy widzieliście kiedyś pompę, która
działałaby nieprzerwanie przez tyle lat co serce człowieka? - no ale serce
to tylko pompa.
I okazało się, że kochamy nie sercem a mózgiem.
Więc te wszystkie serduszka "walentynkowe", te serca wyryte na
korze biednych drzew to jedna , wielka ściema. Serce nie ma nic
do naszych uczuć.
Bo kochamy, lubimy, nienawidzimy mózgiem. Myślimy też, choć
prawdę mówiąc czasami mało racjonalnie i zdecydowanie za mało.
I na kartkach "walentynkowych" powinien być wymalowany mózg.
Wyobrazcie sobie- mózg w otoczeniu czerwonych różyczek. Ekstra
sprawa.
Wracając do mózgu - to osobliwy narząd -wielce wyspecjalizowana
fabryka chemiczna. Wystarczy drobne zakłócenie w wydzielaniu
któregoś z hormonów, zakłócenia w krążeniu substancji chemicznych
pomiędzy komórkami nerwowymi i już są poważne nieprawidłowości
w działaniu mózgu.
Tym wszystkim procesom przyglądają się uważnie neurobiolodzy i być
może kiedyś opracują koktajl, którego regularne spożywanie pozwoli
nam uzyskać stan zakochania.
Już dziś wiadomo, że mieszanka dopaminy z noradrenaliną powoduje
miłość namiętną i pełną euforii. Dodatek fenyloetyloaminy sprawia,
że wielbimy obiekt miłości bez względu na jego wady.
Gdy do tego wszystkiego dojdzie duża ilość monoaminooksydazy i
wazopresyny mamy zapewnioną stałość uczuć, a odrobina oksytocyny
wyostrzy nasze zmysły i spotęguje uczucie rozkoszy.
Jakie to proste- prawda?
Nie wiadomo jednak, czy taki koktajl nie znalazłby się na liście
środków zabronionych, bo miłosne zadurzenie bywa również
porównywane do poważnych kryzysów psychicznych zaburzających
codzienne nasze funkcjonowanie i wypaczających rzeczywistość.
Na razie takiej mieszanki nigdzie nie wyprodukowano, ale pomyślcie-
kiedyś nie było syntetycznych leków hormonalnych, a teraz są.
Dobry lekarz endokrynolog jest teraz w stanie zniwelować niedobór
niektórych hormonów, który powoduje różne stany chorobowe.
A może kiedyś takie "kropelki na miłość" będą zapisywane stadłom,
które są bliskie rozpadu?
Ciekawych odsyłam do Polityki nr 7/2013r.
czwartek, 14 lutego 2013
Walentynki.....
... a ja od wczoraj chodzę nabuzowana i zła jak osa.
Ze trzy tygodnie temu miałam kłopot z akumulatorem. Postało sobie nasze
autko kilka dni na mrozie i padł roczny akumulator.
No cóż, niby normalka, jak masz dzieci i samochód to wiadomo, że masz
kłopot, jak mawia moja koleżanka.
Akumulator został naładowany, akcelerator sprawdzony, wszystko było
dobrze.
Do wczoraj - gdy już rano z lekka oprzytomniałam, postanowiliśmy ze
ślubnym pojechać na cotygodniowe zakupy i jeszcze kilka spraw po drodze
załatwić.
Sprężyłam się, zrobiłam listę zakupów i spraw do załatwienia, wytaszczyłam
michę dla kotów , pomiziałam czarnego, bo się łasił i rozsiadłam się
wygodnie w autku. Ślubny przekręcił kluczyk i rozległo się cichuteńkie
"pssss" i.... cześć- akumulator znów padnięty. No normalnie wściekłość mnie
ogarnęła . Po telefonie mieli dowiezć nam zasilanie w ciągu godziny. Dowiezli
dziś - w efekcie samochód stoi w warsztacie. Głównym podejrzanym jest
alarm, który prawdopodobnie się zbiesił i ma gdzieś przebicie. Ja zupełnie nie
rozumiem po jaką nagłą cholerę ten alarm jest zainstalowany - gdy zacznie
wyć to ani my, ani nikt inny złodzieja nie dorwie.Tłumaczyłam do mężowi 100
razy, ale on uparty bo zawsze miał alarm, więc niech dalej będzie.
Dziś załadują akumulator, na wszelki wypadek odetną alarm i może wreszcie
będzie spokój.
No i jak mam w tych warunkach świętować Walentynki??? Zresztą mój mąż
nie uznaje Walentynek, podobnie jak Dnia Kobiet. Matki, Babci, Dziadka.
Ale tym wszystkim , którzy dziś świętują życzę
Wesołych Walentynek
Ze trzy tygodnie temu miałam kłopot z akumulatorem. Postało sobie nasze
autko kilka dni na mrozie i padł roczny akumulator.
No cóż, niby normalka, jak masz dzieci i samochód to wiadomo, że masz
kłopot, jak mawia moja koleżanka.
Akumulator został naładowany, akcelerator sprawdzony, wszystko było
dobrze.
Do wczoraj - gdy już rano z lekka oprzytomniałam, postanowiliśmy ze
ślubnym pojechać na cotygodniowe zakupy i jeszcze kilka spraw po drodze
załatwić.
Sprężyłam się, zrobiłam listę zakupów i spraw do załatwienia, wytaszczyłam
michę dla kotów , pomiziałam czarnego, bo się łasił i rozsiadłam się
wygodnie w autku. Ślubny przekręcił kluczyk i rozległo się cichuteńkie
"pssss" i.... cześć- akumulator znów padnięty. No normalnie wściekłość mnie
ogarnęła . Po telefonie mieli dowiezć nam zasilanie w ciągu godziny. Dowiezli
dziś - w efekcie samochód stoi w warsztacie. Głównym podejrzanym jest
alarm, który prawdopodobnie się zbiesił i ma gdzieś przebicie. Ja zupełnie nie
rozumiem po jaką nagłą cholerę ten alarm jest zainstalowany - gdy zacznie
wyć to ani my, ani nikt inny złodzieja nie dorwie.Tłumaczyłam do mężowi 100
razy, ale on uparty bo zawsze miał alarm, więc niech dalej będzie.
Dziś załadują akumulator, na wszelki wypadek odetną alarm i może wreszcie
będzie spokój.
No i jak mam w tych warunkach świętować Walentynki??? Zresztą mój mąż
nie uznaje Walentynek, podobnie jak Dnia Kobiet. Matki, Babci, Dziadka.
Ale tym wszystkim , którzy dziś świętują życzę
Wesołych Walentynek
wtorek, 12 lutego 2013
Ktoś wymyślił.....
......karnawał , ostatki i na dodatek Bal Kostiumowy.
Jak widać moje krasnoludki nie są tym zachwycone, zwłaszcza
młodszy.
Starszy już "zahartowany" w takich imprezach.
W ubiegłym roku starszy robił za papugę, a mały był jeszcze
za mały na przebieranki.
A ja nadal eksperymentuję i wygląda to tak:
Jakoś bardzo mnie pociąga "drutowanie" kamyków.
Poza tym zrobiłam jesienny liść jako broszkę, centralnym
punktem jest agat Bostwana:
No i mały eksperyment- połączenie szkła weneckiego ze skórką
i sieczką z mokaitu:
Ale podkusiło mnie jeszcze zrobienie czegoś "od czuba"- znów
skórka, małe koraliki i dwa kółka, niczym zwinięte w kłębek
śpiące koty:
A teraz UWAGA! UWAGA!
Mam nadzieję, że poznajecie - to broszka zrobiona przez Alinę. I właśnie
dziś do mnie dotarła. Jest śliczna, uniwersalna i będzie przeze mnie
mocno eksploatowana.
Alinko - jeszcze raz dziękuję!!!!
Alinka robi naprawdę śliczne i ciekawe rzeczy więc zróbcie klik
i podziwiajcie Jej prace.
Jak widać moje krasnoludki nie są tym zachwycone, zwłaszcza
młodszy.
W ubiegłym roku starszy robił za papugę, a mały był jeszcze
za mały na przebieranki.
A ja nadal eksperymentuję i wygląda to tak:
Jakoś bardzo mnie pociąga "drutowanie" kamyków.
Poza tym zrobiłam jesienny liść jako broszkę, centralnym
punktem jest agat Bostwana:
No i mały eksperyment- połączenie szkła weneckiego ze skórką
i sieczką z mokaitu:
Ale podkusiło mnie jeszcze zrobienie czegoś "od czuba"- znów
skórka, małe koraliki i dwa kółka, niczym zwinięte w kłębek
śpiące koty:
A teraz UWAGA! UWAGA!
Mam nadzieję, że poznajecie - to broszka zrobiona przez Alinę. I właśnie
dziś do mnie dotarła. Jest śliczna, uniwersalna i będzie przeze mnie
mocno eksploatowana.
Alinko - jeszcze raz dziękuję!!!!
Alinka robi naprawdę śliczne i ciekawe rzeczy więc zróbcie klik
i podziwiajcie Jej prace.
niedziela, 10 lutego 2013
Okazało się.....
że jestem opózniona w rozwoju - i to wielce opózniona.
Kilka tygodni temu usłyszałam melodię pt. "Albatros". Jest to utwór
instrumentalny, trwa raptem 3 minuty z kawalątkiem. Ogromnie mi się
spodobał, ale zupełnie nie dotarło do mnie jaki zespół to grał.
W końcu wczoraj postanowiłam poszukać w Google. Wrzuciłam frazę
"utwór muzyczny albatros" i.....rewelka- znalazłam. I teraz już wiem- utwór
"Albatross", wykonywany przez zespół Fleetwood Mac, a jest z ich albumu
"The definitive 60's".
Przy okazji "odkryłam", że zespół jest niemal tak młody jak ja, tylko jakimś
cudem nigdy go nie słyszałam.
Ale zrobiłam sobie od razu "nockę z zespołem Fleetwood Mac" i dziś ledwo
na oczy patrzę.
Poza tym zapózniona jestem w robótkach. Znów wena poszła na wagary.
I nawet nie powiedziała na odchodne, że kiedyś wróci.
Nim odleciała w nieznane, zdążyłam wydłubać zaczętą przez kogoś różę
w bursztynie.Dostałam ten piękny bursztyn od Joter i bardzo długo nie
miałam odwagi do wydłubania jej do końca. Bursztyn jest dość kapryśny
w obróbce - namorduje się człowiek, namorduje, a ten, znudzony obróbką
potrafi nagle się rozpaść. I teraz różyczka wygląda tak:
Poza tym zrobiłam kolejną ważkę:
I odrutowałam kilka kamyków drucikiem srebrzonym oraz
miedzianym:
A teraz wpatruję się tępym wzrokiem w leżące przede mną szkło
weneckie i czuję pustkę w głowie - całkowitą. Zamykam oczy i
jedyne co widzę to śnieżna pustynia - to chyba Antarktyda.
Kilka tygodni temu usłyszałam melodię pt. "Albatros". Jest to utwór
instrumentalny, trwa raptem 3 minuty z kawalątkiem. Ogromnie mi się
spodobał, ale zupełnie nie dotarło do mnie jaki zespół to grał.
W końcu wczoraj postanowiłam poszukać w Google. Wrzuciłam frazę
"utwór muzyczny albatros" i.....rewelka- znalazłam. I teraz już wiem- utwór
"Albatross", wykonywany przez zespół Fleetwood Mac, a jest z ich albumu
"The definitive 60's".
Przy okazji "odkryłam", że zespół jest niemal tak młody jak ja, tylko jakimś
cudem nigdy go nie słyszałam.
Ale zrobiłam sobie od razu "nockę z zespołem Fleetwood Mac" i dziś ledwo
na oczy patrzę.
Poza tym zapózniona jestem w robótkach. Znów wena poszła na wagary.
I nawet nie powiedziała na odchodne, że kiedyś wróci.
Nim odleciała w nieznane, zdążyłam wydłubać zaczętą przez kogoś różę
w bursztynie.Dostałam ten piękny bursztyn od Joter i bardzo długo nie
miałam odwagi do wydłubania jej do końca. Bursztyn jest dość kapryśny
w obróbce - namorduje się człowiek, namorduje, a ten, znudzony obróbką
potrafi nagle się rozpaść. I teraz różyczka wygląda tak:
Poza tym zrobiłam kolejną ważkę:
I odrutowałam kilka kamyków drucikiem srebrzonym oraz
miedzianym:
A teraz wpatruję się tępym wzrokiem w leżące przede mną szkło
weneckie i czuję pustkę w głowie - całkowitą. Zamykam oczy i
jedyne co widzę to śnieżna pustynia - to chyba Antarktyda.
czwartek, 7 lutego 2013
Mix
Zasypało nas na biało, a już na niektórych blogach czytałam, że wiosna
już stuka do drzwi.
Podobno dziś po mieście krążyło 179 pługopiaskarek. Jedną to nawet
osobiście widziałam.
W każdym razie paskudnie się dziś jezdziło i chodziło. Gdy wracałam
do domu około 20-tej to na własnym osiedlu czułam się niemal tak,
jakbym była daleko, daleko za miastem. Śniegu multum, drzewa, krzewy,
samochody, żywopłoty- wszystko oblepione dokładnie śniegiem.
Wygląda to bajecznie, tylko zaczęło być ślisko.
Widok na "moją" uliczkę.
Zdziwiły mnie dwie wiadomości - po terenie Warszawy buszują .... dziki,
a jest ich około 300 sztuk. Najlepiej odpowiada im prawobrzeżna część
miasta - Targówek, Wawer i ...okolice Stadionu Narodowego.
Oprócz dzików dzielnica Targówek może się też pochwalić bobrami.
I z tymi bobrami to jest kłopot - niszczą tereny w pobliżu Kanału
Żerańskiego, ale są pod ochroną i nie wolno ich stamtąd tak zwyczajnie
przepędzić., chociaż dewastują okolicę.
Tak wygląda sytuacja, gdy człowiekowi się zdaje, że potrafi "zarządzać"
przyrodą.
W wielu miejscach w Polsce bobry bardzo zwiększyły swą liczebność
i teraz powodują szkody, za które potem poszkodowani rolnicy dostają
odszkodowania - z naszych podatków.
Przesiedlenie bobrów to wcale nie jest prosta sprawa, bo trzeba im
wynalezć nowe miejsce, umiejętnie towarzystwo wyłapać i w odpowiednich
warunkach przetransportować.
Jeśli się jeszcze bardziej rozmnożą to może będziemy organizować
"odstrzał kontrolowany" dla obcokrajowców?
Ja już mam nawet pomysł - można organizować "Obozy dla traperów".
Urządzone byłyby w oparciu o lekturę książek Londona, Curwooda
czy też Karola Maya. Mogłabym wtedy produkować indiańskie
ozdoby z koralików i torebki-amulety.
****
Jeżeli myślicie, że tylko USA mają superwulkan "na wyposażeniu", to się
bardzo mylicie. Europa też ma takowy. I gdyby doszło do jego erupcji
to mogłaby nastąpić zagłada cywilizacji w Europie.
Bo wybuch Wezuwiusza, który zniszczył Herkulanum, Pompeje i
Stabie, zatruł i udusił tysiące ludzi to niemal nic wobec tego, co może
zrobić aktywny, szeroki na 6,4 km zatopiony pod powierzchnią morza
superwulkan Campi di Flegrei.
Spójrzcie przy okazji na mapę Włoch - Neapol leży pomiędzy dwoma
wulkanami - po prawej stronie ma Wezuwiusz, który jest na mapach
widoczny, po lewej stronie Campi di Flegrei ukryty w wodach Zatoki
di Pozzuoli.
Naukowcy obliczają, że może to być eksplozja 200 razy silniejsza od
wybuchu islandzkiego wulkanu Eyjafjallajokull.
Pomyślałam sobie, że powiedzenie "zobaczyć Neapol i umrzeć" ma w tym
układzie rację bytu.
Na razie 25-osobowa grupa naukowców monitoruje cały teren. Mają
nadzieję, że może uda się na czas ewakuować mieszkańców Neapolu
i okolic.
O tym superwulkanie wyczytałam w 2 nr mies."Nieznany Świat".
już stuka do drzwi.
Podobno dziś po mieście krążyło 179 pługopiaskarek. Jedną to nawet
osobiście widziałam.
W każdym razie paskudnie się dziś jezdziło i chodziło. Gdy wracałam
do domu około 20-tej to na własnym osiedlu czułam się niemal tak,
jakbym była daleko, daleko za miastem. Śniegu multum, drzewa, krzewy,
samochody, żywopłoty- wszystko oblepione dokładnie śniegiem.
Wygląda to bajecznie, tylko zaczęło być ślisko.
Widok na "moją" uliczkę.
Zdziwiły mnie dwie wiadomości - po terenie Warszawy buszują .... dziki,
a jest ich około 300 sztuk. Najlepiej odpowiada im prawobrzeżna część
miasta - Targówek, Wawer i ...okolice Stadionu Narodowego.
Oprócz dzików dzielnica Targówek może się też pochwalić bobrami.
I z tymi bobrami to jest kłopot - niszczą tereny w pobliżu Kanału
Żerańskiego, ale są pod ochroną i nie wolno ich stamtąd tak zwyczajnie
przepędzić., chociaż dewastują okolicę.
Tak wygląda sytuacja, gdy człowiekowi się zdaje, że potrafi "zarządzać"
przyrodą.
W wielu miejscach w Polsce bobry bardzo zwiększyły swą liczebność
i teraz powodują szkody, za które potem poszkodowani rolnicy dostają
odszkodowania - z naszych podatków.
Przesiedlenie bobrów to wcale nie jest prosta sprawa, bo trzeba im
wynalezć nowe miejsce, umiejętnie towarzystwo wyłapać i w odpowiednich
warunkach przetransportować.
Jeśli się jeszcze bardziej rozmnożą to może będziemy organizować
"odstrzał kontrolowany" dla obcokrajowców?
Ja już mam nawet pomysł - można organizować "Obozy dla traperów".
Urządzone byłyby w oparciu o lekturę książek Londona, Curwooda
czy też Karola Maya. Mogłabym wtedy produkować indiańskie
ozdoby z koralików i torebki-amulety.
****
Jeżeli myślicie, że tylko USA mają superwulkan "na wyposażeniu", to się
bardzo mylicie. Europa też ma takowy. I gdyby doszło do jego erupcji
to mogłaby nastąpić zagłada cywilizacji w Europie.
Bo wybuch Wezuwiusza, który zniszczył Herkulanum, Pompeje i
Stabie, zatruł i udusił tysiące ludzi to niemal nic wobec tego, co może
zrobić aktywny, szeroki na 6,4 km zatopiony pod powierzchnią morza
superwulkan Campi di Flegrei.
Spójrzcie przy okazji na mapę Włoch - Neapol leży pomiędzy dwoma
wulkanami - po prawej stronie ma Wezuwiusz, który jest na mapach
widoczny, po lewej stronie Campi di Flegrei ukryty w wodach Zatoki
di Pozzuoli.
Naukowcy obliczają, że może to być eksplozja 200 razy silniejsza od
wybuchu islandzkiego wulkanu Eyjafjallajokull.
Pomyślałam sobie, że powiedzenie "zobaczyć Neapol i umrzeć" ma w tym
układzie rację bytu.
Na razie 25-osobowa grupa naukowców monitoruje cały teren. Mają
nadzieję, że może uda się na czas ewakuować mieszkańców Neapolu
i okolic.
O tym superwulkanie wyczytałam w 2 nr mies."Nieznany Świat".
środa, 6 lutego 2013
Nie doceniłam....
....że przedstawiciel pewnej kolorowej sieci komórkowej chce za wszelką
cenę zrobić mi dobrze i w tym właśnie celu obudził mnie z rana.
Otóż ów miły człowiek przez ponad 15 minut tłumaczył mi ze swadą, że
moja kolorowa sieć komórkowa , pragnie mi zmienić mój dotychczasowy
abonament, bo jest on przestarzały i niegodny tak miłej i pożądanej dla owej
sieci osoby - czyli mnie. Gdy nadeszła chwila, by człowiek nabrał oddechu,
skorzystałam z tego faktu, by mu uświadomić, że mnie jest dobrze z tą
dotychczasową taryfą i jakoś nie widzę nic korzystnego w fakcie, że nowa
taryfa byłaby powiązana z podwyższeniem o 10 zł miesięcznie opłaty za
abonament. Poza tym mnie zupełnie wystarcza dotychczasowa opcja
darmowych połączeń, nawet tego co mam nie jestem w stanie przegadać.
Niezrażony moją "ignorancją" człowiek zaczął mi tłumaczyć, że przecież
dzięki zmianie "przestarzałego abonamentu" zyskam więcej darmowych
rozmów, co jest dla mnie wszak najlepsze.
Gdy znów zrobił przerwę na nabranie kolejnego oddechu, skorzystałam
z tej okazji i powiedziałam najsłodszym głosem na jaki mogłam się
zdobyć, że jedyną korzyść odniesie w takim wypadku moja sieć
komórkowa a nie ja.
Pan poczuł się tak dotknięty tym powiedzeniem, że w kilka sekund
zakończył rozmowę.
I tym sposobem mam starą taryfę i 80 minut darmowych w abonamencie.
Mam nadzieję, że ten łowca naiwnych nie upolował dziś nikogo.
cenę zrobić mi dobrze i w tym właśnie celu obudził mnie z rana.
Otóż ów miły człowiek przez ponad 15 minut tłumaczył mi ze swadą, że
moja kolorowa sieć komórkowa , pragnie mi zmienić mój dotychczasowy
abonament, bo jest on przestarzały i niegodny tak miłej i pożądanej dla owej
sieci osoby - czyli mnie. Gdy nadeszła chwila, by człowiek nabrał oddechu,
skorzystałam z tego faktu, by mu uświadomić, że mnie jest dobrze z tą
dotychczasową taryfą i jakoś nie widzę nic korzystnego w fakcie, że nowa
taryfa byłaby powiązana z podwyższeniem o 10 zł miesięcznie opłaty za
abonament. Poza tym mnie zupełnie wystarcza dotychczasowa opcja
darmowych połączeń, nawet tego co mam nie jestem w stanie przegadać.
Niezrażony moją "ignorancją" człowiek zaczął mi tłumaczyć, że przecież
dzięki zmianie "przestarzałego abonamentu" zyskam więcej darmowych
rozmów, co jest dla mnie wszak najlepsze.
Gdy znów zrobił przerwę na nabranie kolejnego oddechu, skorzystałam
z tej okazji i powiedziałam najsłodszym głosem na jaki mogłam się
zdobyć, że jedyną korzyść odniesie w takim wypadku moja sieć
komórkowa a nie ja.
Pan poczuł się tak dotknięty tym powiedzeniem, że w kilka sekund
zakończył rozmowę.
I tym sposobem mam starą taryfę i 80 minut darmowych w abonamencie.
Mam nadzieję, że ten łowca naiwnych nie upolował dziś nikogo.
poniedziałek, 4 lutego 2013
Niektórzy.....
......to są po prostu łamagi, a wśród nich prym wiodę ja.
Nie lubię schodów (jest to wzajemna antypatia), więc wybrałam
z pełną świadomością mieszkanie na parterze.
Schodów do pokonania mam zaledwie siedem, więc nim one się
zorientują, że to ja po nich depczę i można mi wyciąć jakiś szpetny numer,
zdążę je pokonać. Logiczne, prawda?
Ale schody rzadko kiedy kierują się logiką, a ja -rozsądkiem.
Jak już kiedyś pisałam, dokarmiam koty, bezdomne.
Tym, którzy doskonale wiedzą, że kot i ja pod jednym dachem to
absurd i dziwią się, że to robię, nie staram się nawet wytłumaczyć
czemu to robię.
W piątek postanowiłam sobie nieco usprawnić własne działanie i nie pętać
się po tych schodach kilka razy - wzięłam: talerzyk pełny po brzegi
kociego żarcia (królik z łososiem), worki ze śmieciami do wyrzucenia,
siatkę na zakupy i klucze do śmietnika.
Udało mi się bez problemu pokonać nasze podwójne drzwi, nawet je
za sobą zamknąć. Potem, wpatrzona w pełniutki po brzegi talerzyk
pokonałam 1 schodek, drugi - zawartość talerzyka bardzo chciała go
opuścić, potem nawet trzeci i czwarty. Siłą wzroku utrzymywałam
zawartośc talerzyka na miejscu, przeklinając w duszy siebie za głupotę -
przecież mogłam dać to do miseczki.
I w tym momencie schody zorientowały się, że to ja się nimi wlokę -
wykręciły mi stopę. Dobrze, że mnie z siebie nie zrzuciły- a mogły.
Jakimś cudem utrzymałam się niemal w pionie i nawet kociego żarcia
nie wywaliłam na schody.
Wykuśtykałam przed dom, "pokiciałam" na koty, dałam jeść i zawróciłam
do mieszkania.
Wchodząc po tych wrednych schodkach widziałam cały Kosmos, pełen
gwiazd.
Oczywiście śmiecie wróciły do domu, zakupów nie zrobiłam. A ślubny
doszedł do wniosku, że zapomniałam pójść do śmietnika i sklepu.
Następne dwa dni przeleżałam z okładami, maściami itp.
Znalazłam kurację odtruwającą organizm z toksyn, czyli wstęp do
odchudzania, wymyślony cztery tysiące lat temu przez Egipcjanki.
Oto ona:
pierwszego dnia zjadamy na czczo 1 suszoną figę. Każdego następnego
dnia zwiększamy o 1 sztukę zjadaną na czczo figę, aż dojdziemy do
7 sztuk, spożytych na czczo.
Przez następne 14 dni każdy dzień rozpoczynamy od zjedzenia 7 fig
przed śniadaniem.
Po tych 14 dniach zaczynamy zmniejszanie o jedną sztukę ilość
zjadanych fig. Kurację kończymy 28 dnia zjadając jedną figę.
Przez cały czas wypijamy dziennie minimum 4 filiżanki zielonej herbaty.
Po tej kuracji poprawia się stan skóry, paznokci i włosów oraz poprawia
się "linia" .
Kuracja jest nie tylko odtruwająca, poprawia też metabolizm.
Nie sprawdziłam do końca działania tej kuracji - jak dla mnie to za
dużo błonnika. Załamałam się na 4 figach dziennie - nie za bardzo
mogłam opuszczać domowe pielesze.
Nie lubię schodów (jest to wzajemna antypatia), więc wybrałam
z pełną świadomością mieszkanie na parterze.
Schodów do pokonania mam zaledwie siedem, więc nim one się
zorientują, że to ja po nich depczę i można mi wyciąć jakiś szpetny numer,
zdążę je pokonać. Logiczne, prawda?
Ale schody rzadko kiedy kierują się logiką, a ja -rozsądkiem.
Jak już kiedyś pisałam, dokarmiam koty, bezdomne.
Tym, którzy doskonale wiedzą, że kot i ja pod jednym dachem to
absurd i dziwią się, że to robię, nie staram się nawet wytłumaczyć
czemu to robię.
W piątek postanowiłam sobie nieco usprawnić własne działanie i nie pętać
się po tych schodach kilka razy - wzięłam: talerzyk pełny po brzegi
kociego żarcia (królik z łososiem), worki ze śmieciami do wyrzucenia,
siatkę na zakupy i klucze do śmietnika.
Udało mi się bez problemu pokonać nasze podwójne drzwi, nawet je
za sobą zamknąć. Potem, wpatrzona w pełniutki po brzegi talerzyk
pokonałam 1 schodek, drugi - zawartość talerzyka bardzo chciała go
opuścić, potem nawet trzeci i czwarty. Siłą wzroku utrzymywałam
zawartośc talerzyka na miejscu, przeklinając w duszy siebie za głupotę -
przecież mogłam dać to do miseczki.
I w tym momencie schody zorientowały się, że to ja się nimi wlokę -
wykręciły mi stopę. Dobrze, że mnie z siebie nie zrzuciły- a mogły.
Jakimś cudem utrzymałam się niemal w pionie i nawet kociego żarcia
nie wywaliłam na schody.
Wykuśtykałam przed dom, "pokiciałam" na koty, dałam jeść i zawróciłam
do mieszkania.
Wchodząc po tych wrednych schodkach widziałam cały Kosmos, pełen
gwiazd.
Oczywiście śmiecie wróciły do domu, zakupów nie zrobiłam. A ślubny
doszedł do wniosku, że zapomniałam pójść do śmietnika i sklepu.
Następne dwa dni przeleżałam z okładami, maściami itp.
Znalazłam kurację odtruwającą organizm z toksyn, czyli wstęp do
odchudzania, wymyślony cztery tysiące lat temu przez Egipcjanki.
Oto ona:
pierwszego dnia zjadamy na czczo 1 suszoną figę. Każdego następnego
dnia zwiększamy o 1 sztukę zjadaną na czczo figę, aż dojdziemy do
7 sztuk, spożytych na czczo.
Przez następne 14 dni każdy dzień rozpoczynamy od zjedzenia 7 fig
przed śniadaniem.
Po tych 14 dniach zaczynamy zmniejszanie o jedną sztukę ilość
zjadanych fig. Kurację kończymy 28 dnia zjadając jedną figę.
Przez cały czas wypijamy dziennie minimum 4 filiżanki zielonej herbaty.
Po tej kuracji poprawia się stan skóry, paznokci i włosów oraz poprawia
się "linia" .
Kuracja jest nie tylko odtruwająca, poprawia też metabolizm.
Nie sprawdziłam do końca działania tej kuracji - jak dla mnie to za
dużo błonnika. Załamałam się na 4 figach dziennie - nie za bardzo
mogłam opuszczać domowe pielesze.
Subskrybuj:
Posty (Atom)