Gdy byłam dzieckiem zawsze z utęsknieniem czekałam na Boże Narodzenie
i na Sylwestrowy wieczór.
Boże Narodzenie było przeze mnie wyczekiwane głównie dlatego, że mogłam
wtedy robić z dziadkiem przeróżne ozdoby na choinkę - pamiętam te "kilometry"
łańcucha klejonego z pasków glansowanego papieru i mnóstwo różnych zabawek.
Tak naprawdę to były jedyne dni, w których nie krzyczano na mnie, że śmiecę.
Śmiecenie było wszak usankcjonowane ważnym celem.
A w Sylwestrowy wieczór, gdy już wybiła godzina dwunasta, mogłam sama
zawiesić nowy kalendarz. Nie wiem dlaczego, ale to było dla mnie ogromnie ważne.
Gdy już byłam pełnoletnia wyczekiwałam Sylwestra i karnawału - przez cały
karnawał w każdą sobotę gdzieś balowałam.
Dość pózno doszłam do wniosku, że tak naprawdę nie ma z czego się cieszyć,
że nadchodzi kolejny rok -przecież będziemy o rok starsi.
Przestałam również robić jakiekolwiek noworoczne postanowienia - przecież
jeśli coś mnie uwiera w moim życiu, to powinnam to usunąć "od ręki", a nie
czekać do nowego roku.
Zamiast noworocznych postanowień wprowadziłam pewne novum - starałam się
zachowywać do wszystkiego dystans i wyciszyć emocje.
Przy moim dość wybuchowym charakterze wcale to nie było łatwe, ale jak wiadomo
nawet jedna kropla wody spadająca stale w to samo miejsce może skruszyć skałę.
Widziałam się ostatnio z koleżanką, z którą wiele lat pracowałam w jednej firmie.
Nieomal od samego początku spotkania co chwilę powtarzała: ależ ty się zmieniłaś!
No jasne, że się zmieniłam - wyokrągliłam się tu i tam, nieco przywiędłam - w końcu
mijający czas zrobił swoje.
Ale jej szło o zmiany natury duchowej - a ja wreszcie zaczęłam dbać o swój dobrostan,
przestałam wpadać w rezonans z byle powodu i gdzieś przepadł mój radykalizm.
Gdzieś przez te wszystkie lata przepadła wielce towarzyska, zabawowa dziewczyna
gotowa góry przenosić - jej miejsce zajęła stara kobieta ceniąca ciszę i spokój.
I tak jest dobrze- naprawdę.
Wszystkim, którzy dotarli aż do tego miejsca
życzę, by w Nowym Roku spełniły się ich
wszystkie plany i marzenia a każdy dzień
był pełen słońca.
drewniana rzezba
wtorek, 30 grudnia 2014
Podróże....
...ponoć kształcą. Dodałabym, że i męczą. A tak naprawdę męczy mnie przebywanie
poza własnym domem. I im większa liczba w metryce, tym gorzej mi poza domem.
Samo pokonywanie odległości mnie nie zmęczyło - pociąg jechał cichutko, nic nie
szarpał, opóznił się zaledwie 15 minut, zięć z krasnalami nas odebrał z dworca.
Pociąg nie był jeszcze przepełniony, w naszym przedziale były jeszcze tylko 2 osoby.
Jedna z nich mnie serdecznie rozbawiła - wparowała z dwiema super ciężkimi
walizami, które nawet ciągnąć było ciężko a co dopiero wstawić na półkę.
Spojrzała się wymownie na mego męża, ale on dzielnie wytrzymał to przenikliwe
spojrzenie i spokojnie wyjaśnił, że on niestety jej nie pomoże, bo nie może dzwigać.
Pani była nieco zawiedziona, ale po chwili sprowadziła jakiegoś młodego człowieka
z sąsiedniego przedziału, który z trudem wrzucił jej bagaż na półkę.
..."bo ja do córki jadę i wiozę dla niej różne domowe przysmaki"- poinformowała nas.
Potem dowiedzieliśmy się, że jej córka mieszka w Dreznie, że ma tam duży dom,
że ma męża Niemca, że ma doktorat w dziedzinie nanotechnologii, że w Dreznie
niezbyt miło traktują Polaków.
Potem dowiedzieliśmy się, że pani już miała: własny bank, własne firmy a życzliwe
donosy rodaków sprawiły, że bank padł, a ona straciła pieniądze, firmy padły, bo
odbiorcy nie płacili, że teraz wciąż się procesuje i końca nie widać.
W ramach podtrzymania rozmowy ( bo tak naprawdę to nie bardzo mi pasowało to
wszystko co mówiła) zapytałam się, dlaczego jej bank padł. Pani zamrugała oczkami i
powiedziała: no nie wiem dlaczego banki padają. Więc jej podpowiedziałam dlaczego
na ogół banki padają i że trochę to dziwne, że "mając własny bank" ona nie wie,
dlaczego jej bank padł. W tym momencie pani się lekko zapowietrzyła i jeszcze
nas poinformowała, że ona wiele lat harowała w USA fizycznie, by zdobyć pieniądze
a bank padł. A ponieważ, jak wiecie, z natury wredna jestem, to jej powiedziałam ,że
użyła złego sformułowania bo bank nie był jej własnością, a tylko przechowywała
w nim pieniądze i że jak się lokuje duże pieniądze to trzeba wiedzieć, czy dany bank
ma gwarancje państwowe no a poza tym to zawsze zdrowiej trzymać większą ilość
pieniędzy w dwóch lub trzech bankach.
Pani znów się zapowietrzyła i tym razem już na długo.
Zapadła w drzemkę i ocknęła się dopiero tuż przed Berlinem.
Wyobrazcie sobie, że wszystkie przygotowania świąteczne rozpoczęły się dopiero
we wtorek - gdy przyjechaliśmy w poniedziałek, to jedynym gotowym elementem
świątecznym była ubrana choinka a pod nią stos prezentów oraz duszący się w kuchni
bigos.
I wszystkie przygotowania świąteczne spadły na mnie, bo córka z mężem montowali
nowe łóżka i szafy dla chłopców, ja urzędowałam w kuchni, mój mąż nieco pomagał im
w skręcaniu mebli, a druga babcia, która przyjechała w poniedziałek pod wieczór,
wzięła dzieciaki na ostatnie zakupy. I chwała Jej za to.
W wigilię nadal trwało wykończanie prac meblowych. Tak naprawdę to wigilii
nie było - byliśmy wszyscy niezle umęczeni.
Wigilia polegała na rozdaniu i rozpakowaniu prezentów i zjedzeniu spokojnie
obiado - kolacji przy dzwiękach dziecięcej gitary oraz keyboardu.
Młodszy z zapałem szarpał struny gitary bez ładu i składu, starszy ustawił wgraną
firmowo kolędę i na okrągło dzwoniły nam dzwoneczki, a starszy dodatkowo nam
umilał czas śpiewając w kółko do tej melodii. Masakra, wierzcie mi.
Tak naprawdę to byłam bliska załamania. Naprawdę nie mam pojęcia po co oni
kupili dzieciakom tyle prezentów- tak naprawdę to oni wszystkie co prawda nawet
rozpakowali, ale bawili się tylko tymi instrumentami. Reszta leżała "odłogiem".
Mając w perspektywie Sylwestra z dodatkową ilością dzieci postanowiliśmy wracać
czym prędzej do domu. Dobrze, że udało się kupić bilety.
W sobotę byłam wieczorem na kopule Reichstagu - cała ta konstrukcja robi wrażenie.
Jest przestronna, duża, a jednocześnie nie przytłacza. Spiralna droga na samą górę
nie jest męcząca, ma bardzo wygodne nachylenie.
By zwiedzić to miejsce należy się wpierw mailowo zarejestrować imiennie, na
konkretną godzinę.
Nam przypadła godzina 16,45. Po przybyciu każdy musi okazać dowód osobisty
lub paszport, potem przechodzi się przez kontrolę bezpieczeństwa, czyli daje się do
prześwietlenia zawartość torebki, zdejmuje się ubranie wierzchnie i czapkę i wszystko
jest prześwietlane. Potem olbrzymią windą wjeżdża się na taras u podnóża kopuły,
kto chce może wziąć bezpłatnie audio-przewodnik ( wzięłam) i wędruje się pomału
spiralą w górę. Audio-przewodnik opowiada krótką historię tego budynku, a potem
wymienia charakterystyczne dla Berlina punkty, widoczne z kopuły.
Stając przy wewnętrznej barierze "spirali" można w dole zobaczyć salę posiedzeń-
fotele są w kolorze fioletowym.
Jeżeli będziecie w Berlinie to polecam tę wycieczkę, ale koniecznie w dzień bo inaczej
niewiele zobaczycie.
Okolice Reichstagu aż po Bramę Brandeburską będą miejscem super zabawy
sylwestrowej. Już od kilku dni teren ogradzano, w sobotę wieczorem wznoszono estrady.
Drugą moją zimową wyprawą (w niedzielę)była wyprawa z córką do KaDeWe i innych
dużych sklepów. Takich tłumów klientów w KaDeWe jeszcze nie widziałam- naprawdę
był kłopot z poruszaniem się. Powód - poświąteczne przeceny.
"Zmarnowałyśmy" ze 3 godziny na włóczenie się po sklepach i po powrocie do domu
padłam jak nieboszczyk.
A teraz nadrabiam blogowe zaległości, bo tam nie miałam na to czasu.
poza własnym domem. I im większa liczba w metryce, tym gorzej mi poza domem.
Samo pokonywanie odległości mnie nie zmęczyło - pociąg jechał cichutko, nic nie
szarpał, opóznił się zaledwie 15 minut, zięć z krasnalami nas odebrał z dworca.
Pociąg nie był jeszcze przepełniony, w naszym przedziale były jeszcze tylko 2 osoby.
Jedna z nich mnie serdecznie rozbawiła - wparowała z dwiema super ciężkimi
walizami, które nawet ciągnąć było ciężko a co dopiero wstawić na półkę.
Spojrzała się wymownie na mego męża, ale on dzielnie wytrzymał to przenikliwe
spojrzenie i spokojnie wyjaśnił, że on niestety jej nie pomoże, bo nie może dzwigać.
Pani była nieco zawiedziona, ale po chwili sprowadziła jakiegoś młodego człowieka
z sąsiedniego przedziału, który z trudem wrzucił jej bagaż na półkę.
..."bo ja do córki jadę i wiozę dla niej różne domowe przysmaki"- poinformowała nas.
Potem dowiedzieliśmy się, że jej córka mieszka w Dreznie, że ma tam duży dom,
że ma męża Niemca, że ma doktorat w dziedzinie nanotechnologii, że w Dreznie
niezbyt miło traktują Polaków.
Potem dowiedzieliśmy się, że pani już miała: własny bank, własne firmy a życzliwe
donosy rodaków sprawiły, że bank padł, a ona straciła pieniądze, firmy padły, bo
odbiorcy nie płacili, że teraz wciąż się procesuje i końca nie widać.
W ramach podtrzymania rozmowy ( bo tak naprawdę to nie bardzo mi pasowało to
wszystko co mówiła) zapytałam się, dlaczego jej bank padł. Pani zamrugała oczkami i
powiedziała: no nie wiem dlaczego banki padają. Więc jej podpowiedziałam dlaczego
na ogół banki padają i że trochę to dziwne, że "mając własny bank" ona nie wie,
dlaczego jej bank padł. W tym momencie pani się lekko zapowietrzyła i jeszcze
nas poinformowała, że ona wiele lat harowała w USA fizycznie, by zdobyć pieniądze
a bank padł. A ponieważ, jak wiecie, z natury wredna jestem, to jej powiedziałam ,że
użyła złego sformułowania bo bank nie był jej własnością, a tylko przechowywała
w nim pieniądze i że jak się lokuje duże pieniądze to trzeba wiedzieć, czy dany bank
ma gwarancje państwowe no a poza tym to zawsze zdrowiej trzymać większą ilość
pieniędzy w dwóch lub trzech bankach.
Pani znów się zapowietrzyła i tym razem już na długo.
Zapadła w drzemkę i ocknęła się dopiero tuż przed Berlinem.
Wyobrazcie sobie, że wszystkie przygotowania świąteczne rozpoczęły się dopiero
we wtorek - gdy przyjechaliśmy w poniedziałek, to jedynym gotowym elementem
świątecznym była ubrana choinka a pod nią stos prezentów oraz duszący się w kuchni
bigos.
I wszystkie przygotowania świąteczne spadły na mnie, bo córka z mężem montowali
nowe łóżka i szafy dla chłopców, ja urzędowałam w kuchni, mój mąż nieco pomagał im
w skręcaniu mebli, a druga babcia, która przyjechała w poniedziałek pod wieczór,
wzięła dzieciaki na ostatnie zakupy. I chwała Jej za to.
W wigilię nadal trwało wykończanie prac meblowych. Tak naprawdę to wigilii
nie było - byliśmy wszyscy niezle umęczeni.
Wigilia polegała na rozdaniu i rozpakowaniu prezentów i zjedzeniu spokojnie
obiado - kolacji przy dzwiękach dziecięcej gitary oraz keyboardu.
Młodszy z zapałem szarpał struny gitary bez ładu i składu, starszy ustawił wgraną
firmowo kolędę i na okrągło dzwoniły nam dzwoneczki, a starszy dodatkowo nam
umilał czas śpiewając w kółko do tej melodii. Masakra, wierzcie mi.
Tak naprawdę to byłam bliska załamania. Naprawdę nie mam pojęcia po co oni
kupili dzieciakom tyle prezentów- tak naprawdę to oni wszystkie co prawda nawet
rozpakowali, ale bawili się tylko tymi instrumentami. Reszta leżała "odłogiem".
Mając w perspektywie Sylwestra z dodatkową ilością dzieci postanowiliśmy wracać
czym prędzej do domu. Dobrze, że udało się kupić bilety.
W sobotę byłam wieczorem na kopule Reichstagu - cała ta konstrukcja robi wrażenie.
Jest przestronna, duża, a jednocześnie nie przytłacza. Spiralna droga na samą górę
nie jest męcząca, ma bardzo wygodne nachylenie.
By zwiedzić to miejsce należy się wpierw mailowo zarejestrować imiennie, na
konkretną godzinę.
Nam przypadła godzina 16,45. Po przybyciu każdy musi okazać dowód osobisty
lub paszport, potem przechodzi się przez kontrolę bezpieczeństwa, czyli daje się do
prześwietlenia zawartość torebki, zdejmuje się ubranie wierzchnie i czapkę i wszystko
jest prześwietlane. Potem olbrzymią windą wjeżdża się na taras u podnóża kopuły,
kto chce może wziąć bezpłatnie audio-przewodnik ( wzięłam) i wędruje się pomału
spiralą w górę. Audio-przewodnik opowiada krótką historię tego budynku, a potem
wymienia charakterystyczne dla Berlina punkty, widoczne z kopuły.
Stając przy wewnętrznej barierze "spirali" można w dole zobaczyć salę posiedzeń-
fotele są w kolorze fioletowym.
Jeżeli będziecie w Berlinie to polecam tę wycieczkę, ale koniecznie w dzień bo inaczej
niewiele zobaczycie.
Okolice Reichstagu aż po Bramę Brandeburską będą miejscem super zabawy
sylwestrowej. Już od kilku dni teren ogradzano, w sobotę wieczorem wznoszono estrady.
Drugą moją zimową wyprawą (w niedzielę)była wyprawa z córką do KaDeWe i innych
dużych sklepów. Takich tłumów klientów w KaDeWe jeszcze nie widziałam- naprawdę
był kłopot z poruszaniem się. Powód - poświąteczne przeceny.
"Zmarnowałyśmy" ze 3 godziny na włóczenie się po sklepach i po powrocie do domu
padłam jak nieboszczyk.
A teraz nadrabiam blogowe zaległości, bo tam nie miałam na to czasu.
poniedziałek, 29 grudnia 2014
Wróciłam....
....ale jestem pół żywa.
Przede wszystkim dziękuję za życzenia - oby miały moc sprawczą.
Perspektywa spędzenia Sylwestra w towarzystwie siedmiu mocno nieletnich krasnali
tak mnie przeraziła, że "dałam nogę".
Jestem nieco zmordowana fizycznie tymi świętami, było nas po prostu sporo, co
sprawiło, że było więcej pracy niż dotychczas, więc musiałam córce pomóc.
Niewiele tym razem kursowałam po mieście, bo nie bardzo miałam na to czas no i
pogoda też nie zachęcała do spacerów.
Ale o tym wszystkim napiszę następnym razem.
Przede wszystkim dziękuję za życzenia - oby miały moc sprawczą.
Perspektywa spędzenia Sylwestra w towarzystwie siedmiu mocno nieletnich krasnali
tak mnie przeraziła, że "dałam nogę".
Jestem nieco zmordowana fizycznie tymi świętami, było nas po prostu sporo, co
sprawiło, że było więcej pracy niż dotychczas, więc musiałam córce pomóc.
Niewiele tym razem kursowałam po mieście, bo nie bardzo miałam na to czas no i
pogoda też nie zachęcała do spacerów.
Ale o tym wszystkim napiszę następnym razem.
sobota, 13 grudnia 2014
środa, 10 grudnia 2014
Czy to trudno zrozumieć?
Byłam dziś z moim własnym mężem w przyszpitalnej przychodni okulistycznej.
Sprawa prosta jak budowa cepa, ale trzeba było wstać bladym świtem, gdy jeszcze
było ciemno, a szyby samochodu pokrywała warstwa lodu.
Mąż miał na dziś wyznaczone badanie kwalifikujące go do operacji zaćmy prawego
oka. No ale on ma już to oko zoperowane- w marcu tego roku-oczywiście w prywatnej
klinice, bo już niewiele na nie widział.
Procedura wizyty wygląda tak : pacjent musi pobrać z rejestracji wydruk swego zapisu,
wręczyć go pielęgniarce okulistycznej w gabinecie i potem jest wzywany.
Gdy już dostanie się do gabinetu wpierw "składa sprawozdanie" pielęgniarce, czyli
mówi po co przyszedł.
No więc mój sprawozdaje owej pielęgniarce, że przyszedł po skierowanie do szpitala na
operację drugiego oka, bo to, które miał mieć dziś kwalifikowane do zabiegu to ma już
zoperowane. Pani pielęgniarka wybałuszyła swe oczęta i mówi:
"nie rozumiem" i ogląda z głupią miną to niewykorzystane skierowanie na usunięcie
zaćmy prawego oka.
Mąż, ponieważ jest niespotykanie spokojnym człowiekiem tłumaczy:
przyszedłem, żeby wziąć następne skierowanie, tym razem na lewe oko, bo w lewym
jest początek zaćmy, a nim się dostanę do szpitala to może i 3 lata upłynąć.
Pani znów patrzy z zerowym zrozumieniem na skierowanie, na którym jak byk stoi :
"operacja zaćmy prawego oka, maj 2015 rok" i mówi; no, ja nic z tego nie rozumiem,
ale może pan doktor coś z tego zrozumie" i łakawie dopuściła mego ślubnego przed
oblicze okulisty, usiłując przedtem wmówić mojemu, że aby zobaczyć czy jest zaćma
to trzeba wpierw atropinę w oko wkroplić. Ale mój, już zahartowany w bojach
z pielęgniarkami zaprotestował no i miał rację.
Okulista pojął, zajrzał w oko, dał skierowanie, więc zrobiliśmy rajd na V piętro, by
wykreślić się z listy oczekujących na operację, bo mąż wybrał sobie inny szpital.
Pani w sekretariacie oddziału okulistycznego była niepocieszona, że on wybiera inny
szpital.
A wybiera inny, bo ten szpital w ramach obniżania kosztów pozwalniał wszystkich
wysoko zarabiających lekarzy - nie tylko na okulistyce. A wysokie zarobki mieli ci,
co byli dobrymi fachowcami.
Wracając trafiliśmy (już niedaleko domu) w prawdziwe piekło, czyli nieczynne światła
na bardzo obciążonym skrzyżowaniu -staliśmy zaklinowani w skręcie w lewo, pomiędzy
autobusem usiłującym wjechać w nasz prawy bok i ciężarówką z naszego lewego boku,
która nie mogła opuścić skrzyżowania. Wszyscy stali i wszyscy trąbili.
Oczywiście nie było ani pół policjanta, żeby pokierować ruchem. Dawno nie widziałam
takiego bajzlu.
I chociaż nie darzę policji miłością, tym razem marzyłam o jakimś policjancie.
Poza tym dziś miałam robiony porządek na kompie przez prawdziwego informatyka i
przy okazji odzyskałam literkę "ć".
Dobrze, że już w ten poniedziałek opuszczam to smętne miasto. I wrócę dopiero
w pierwszej dekadzie stycznia.
Sprawa prosta jak budowa cepa, ale trzeba było wstać bladym świtem, gdy jeszcze
było ciemno, a szyby samochodu pokrywała warstwa lodu.
Mąż miał na dziś wyznaczone badanie kwalifikujące go do operacji zaćmy prawego
oka. No ale on ma już to oko zoperowane- w marcu tego roku-oczywiście w prywatnej
klinice, bo już niewiele na nie widział.
Procedura wizyty wygląda tak : pacjent musi pobrać z rejestracji wydruk swego zapisu,
wręczyć go pielęgniarce okulistycznej w gabinecie i potem jest wzywany.
Gdy już dostanie się do gabinetu wpierw "składa sprawozdanie" pielęgniarce, czyli
mówi po co przyszedł.
No więc mój sprawozdaje owej pielęgniarce, że przyszedł po skierowanie do szpitala na
operację drugiego oka, bo to, które miał mieć dziś kwalifikowane do zabiegu to ma już
zoperowane. Pani pielęgniarka wybałuszyła swe oczęta i mówi:
"nie rozumiem" i ogląda z głupią miną to niewykorzystane skierowanie na usunięcie
zaćmy prawego oka.
Mąż, ponieważ jest niespotykanie spokojnym człowiekiem tłumaczy:
przyszedłem, żeby wziąć następne skierowanie, tym razem na lewe oko, bo w lewym
jest początek zaćmy, a nim się dostanę do szpitala to może i 3 lata upłynąć.
Pani znów patrzy z zerowym zrozumieniem na skierowanie, na którym jak byk stoi :
"operacja zaćmy prawego oka, maj 2015 rok" i mówi; no, ja nic z tego nie rozumiem,
ale może pan doktor coś z tego zrozumie" i łakawie dopuściła mego ślubnego przed
oblicze okulisty, usiłując przedtem wmówić mojemu, że aby zobaczyć czy jest zaćma
to trzeba wpierw atropinę w oko wkroplić. Ale mój, już zahartowany w bojach
z pielęgniarkami zaprotestował no i miał rację.
Okulista pojął, zajrzał w oko, dał skierowanie, więc zrobiliśmy rajd na V piętro, by
wykreślić się z listy oczekujących na operację, bo mąż wybrał sobie inny szpital.
Pani w sekretariacie oddziału okulistycznego była niepocieszona, że on wybiera inny
szpital.
A wybiera inny, bo ten szpital w ramach obniżania kosztów pozwalniał wszystkich
wysoko zarabiających lekarzy - nie tylko na okulistyce. A wysokie zarobki mieli ci,
co byli dobrymi fachowcami.
Wracając trafiliśmy (już niedaleko domu) w prawdziwe piekło, czyli nieczynne światła
na bardzo obciążonym skrzyżowaniu -staliśmy zaklinowani w skręcie w lewo, pomiędzy
autobusem usiłującym wjechać w nasz prawy bok i ciężarówką z naszego lewego boku,
która nie mogła opuścić skrzyżowania. Wszyscy stali i wszyscy trąbili.
Oczywiście nie było ani pół policjanta, żeby pokierować ruchem. Dawno nie widziałam
takiego bajzlu.
I chociaż nie darzę policji miłością, tym razem marzyłam o jakimś policjancie.
Poza tym dziś miałam robiony porządek na kompie przez prawdziwego informatyka i
przy okazji odzyskałam literkę "ć".
Dobrze, że już w ten poniedziałek opuszczam to smętne miasto. I wrócę dopiero
w pierwszej dekadzie stycznia.
piątek, 5 grudnia 2014
Grunt to szukanie prezentów
Dotarło do mnie, że już całkiem niedługo , za 2 tygodnie wyjeżdżamy.
Nie da się ukryc, że już najwyższy czas rozejrzec się co komu kupic.
Dzieci mam z głowy. W pierwszej kolejności znalazłam prezent dla
siebie ,czyli nową płytę Richarda Marxa "Stories To Tell", nagrania
"bez prądu". Wynalazłam także stosowne kosmetyki dla teściowej mojej
córy, tudzież popełniłam dla niej naszyjnik i już tylko muszę klipsy dorobic.
Ślubnego muszę "przydusic" nieco, by się określił co sobie życzy.
Córcia już się określiła, tylko musi mi aktualne swe wymiary podesłac.
Dziś moje dziecię ugrzęzło w Krakowie uwięzione przez mgłę. Jeśli
jutro nadal mgła będzie torpedowac loty, dziecię przyjedzie do mnie,
przenocuje i w niedzielę już pociągiem pomknie do Berlina. Jest bardzo
niezadowolona, bo ma wiele rzeczy zaplanowanych na weekend.
Mój słodki pierwszoklasista ostatnio nadał taki tekst:
"nie mogę się doczekac weekendu, bo w weekend jest możliwośc wstac
wcześniej niż zawsze"
Córka mówi na to: "chyba ci się pomyliło synku wcześniej z pózniej.
Codziennie to się wstaje wcześnie a w weekend to można pózniej"
A Kai na to - "nie pomyliłem się , ja lubię wstac wcześniej niż o7,00 rano
i sobie muzyki posłuchac".
No i dowiedziało się dziecko, że nie wolno mu wstac wcześniej niz o 7,00,
że powinien wstac w weekend najwcześniej o 8,00 rano.
A ja się śmieję, że wyszły na wierzch geny drugiej babci - tamta codziennie
zaczyna dzien o 5,30.
Przydusiłam ślubnego - chce książkę, historyczną, np. na temat II wojny
światowej. Łatwizna, już zdołałam zamówic.
Pozostał mi problem prezentu dla zięcia. Muszę pobuszowac w sieci, może
doznam jakiegoś olśnienia???
Miłego weekendu dla Was;)))
Nie da się ukryc, że już najwyższy czas rozejrzec się co komu kupic.
Dzieci mam z głowy. W pierwszej kolejności znalazłam prezent dla
siebie ,czyli nową płytę Richarda Marxa "Stories To Tell", nagrania
"bez prądu". Wynalazłam także stosowne kosmetyki dla teściowej mojej
córy, tudzież popełniłam dla niej naszyjnik i już tylko muszę klipsy dorobic.
Ślubnego muszę "przydusic" nieco, by się określił co sobie życzy.
Córcia już się określiła, tylko musi mi aktualne swe wymiary podesłac.
Dziś moje dziecię ugrzęzło w Krakowie uwięzione przez mgłę. Jeśli
jutro nadal mgła będzie torpedowac loty, dziecię przyjedzie do mnie,
przenocuje i w niedzielę już pociągiem pomknie do Berlina. Jest bardzo
niezadowolona, bo ma wiele rzeczy zaplanowanych na weekend.
Mój słodki pierwszoklasista ostatnio nadał taki tekst:
"nie mogę się doczekac weekendu, bo w weekend jest możliwośc wstac
wcześniej niż zawsze"
Córka mówi na to: "chyba ci się pomyliło synku wcześniej z pózniej.
Codziennie to się wstaje wcześnie a w weekend to można pózniej"
A Kai na to - "nie pomyliłem się , ja lubię wstac wcześniej niż o7,00 rano
i sobie muzyki posłuchac".
No i dowiedziało się dziecko, że nie wolno mu wstac wcześniej niz o 7,00,
że powinien wstac w weekend najwcześniej o 8,00 rano.
A ja się śmieję, że wyszły na wierzch geny drugiej babci - tamta codziennie
zaczyna dzien o 5,30.
Przydusiłam ślubnego - chce książkę, historyczną, np. na temat II wojny
światowej. Łatwizna, już zdołałam zamówic.
Pozostał mi problem prezentu dla zięcia. Muszę pobuszowac w sieci, może
doznam jakiegoś olśnienia???
Miłego weekendu dla Was;)))
czwartek, 4 grudnia 2014
Mój dzisiejszy gośc,
czyli sikora modra
Zdjęcie jest z Wikipedii.
Nie da się ukryc, że sporo czasu poświęcam na przyglądanie się ptakom
pożywiającym się w moim karmniku.
Ta pięknośc z wielkim zapałem wyskubywała dziś arachidy. Sikora modra,
zwana też modraszką jest wyraznie mniejsza od swej kuzynki- bogatki.
Ale wcale się nie boi większych kuzynek. Na osiedlu jest tych maleństw
sporo.
Modraszki są gatunkiem częściowo osiadłym.Jesienią i zimą dołączają do
innych sikor- także tych, które do nas dolatują z północnych terenów.
Żywi się głównie owadami i pająkami, zimą i jesienią owocami i nasionami.
Od pewnego czasu ornitolodzy wiedzą, że sikory modre posiadają zdolnośc
widzenia w świetle UV. Zastanawiali się po co im ta umiejętnośc, skoro zarówno
pożywienie jak i dziuple, w których prowadzą lęgi, są dobrze widoczne w świetle
normalnym.
Zaczęto się przyglądac modraszkom w świetle UV i wtedy okazało się, że
w tych promieniach niebieskie "czapeczki" na łebkach samczyków lśnią- w świetle
normalnym nie i wtedy trudno odróżnic samiczkę od samca.
Ponadto okazało się, że największe powodzenie mają samczyki z bardzo intensywnie
lśniącymi "czapeczkami".
Gdy już podjęto tak szczegółową obserwację modraszek, zafundowano im szczegółowe
badania genetyczne- badano DNA dorosłych osobników obu płci jak i piskląt.
Okazało się, że często nawet 1/4 piskląt w gniezdzie nie jest potomstwem opiekującego
się nim samczyka. Wniosek - modraszki do wiernych nie należą. I zapewne nie są
jedynymi samiczkami wśród ptaków poprawiającymi w ten sposób swą pulę genetyczną.
Zdjęcie jest z Wikipedii.
Nie da się ukryc, że sporo czasu poświęcam na przyglądanie się ptakom
pożywiającym się w moim karmniku.
Ta pięknośc z wielkim zapałem wyskubywała dziś arachidy. Sikora modra,
zwana też modraszką jest wyraznie mniejsza od swej kuzynki- bogatki.
Ale wcale się nie boi większych kuzynek. Na osiedlu jest tych maleństw
sporo.
Modraszki są gatunkiem częściowo osiadłym.Jesienią i zimą dołączają do
innych sikor- także tych, które do nas dolatują z północnych terenów.
Żywi się głównie owadami i pająkami, zimą i jesienią owocami i nasionami.
Od pewnego czasu ornitolodzy wiedzą, że sikory modre posiadają zdolnośc
widzenia w świetle UV. Zastanawiali się po co im ta umiejętnośc, skoro zarówno
pożywienie jak i dziuple, w których prowadzą lęgi, są dobrze widoczne w świetle
normalnym.
Zaczęto się przyglądac modraszkom w świetle UV i wtedy okazało się, że
w tych promieniach niebieskie "czapeczki" na łebkach samczyków lśnią- w świetle
normalnym nie i wtedy trudno odróżnic samiczkę od samca.
Ponadto okazało się, że największe powodzenie mają samczyki z bardzo intensywnie
lśniącymi "czapeczkami".
Gdy już podjęto tak szczegółową obserwację modraszek, zafundowano im szczegółowe
badania genetyczne- badano DNA dorosłych osobników obu płci jak i piskląt.
Okazało się, że często nawet 1/4 piskląt w gniezdzie nie jest potomstwem opiekującego
się nim samczyka. Wniosek - modraszki do wiernych nie należą. I zapewne nie są
jedynymi samiczkami wśród ptaków poprawiającymi w ten sposób swą pulę genetyczną.
wtorek, 2 grudnia 2014
Jestem....
.....wpieniona. I to bardzo. Mojej drugiej połowie kończył się "kontrakt" z operatorem
komórkowym, więc zamarzyła mu się zmiana komórki na nową.
Namawiałam go, żeby przy okazji zmienił operatora, ale się uparł, że nie.
Nie to nie, przecież go nie stłukę z tego powodu. Dostał samsunga oraz tablet i jakąś
draczną taryfę. No a potem (o czym już pisałam) miał bolesny kontakt z firmą Mobitek,
która go orżnęła na 200 zł, bo naiwnie włączył sobie film, który był tylko pozornie
darmowy.
No a poza tym w jego samsungu bateria wytrzymywała góra 2 doby, chociaż mój mąż do
często i długo gadających nie należy.
A ja,w swoim samsungu z kolei odkryłam, że nie "kursują" u mnie mms'y- ani ich
nie dostaję, gdy mi ktoś przesyła, ani moje nigdzie nie lecą. Też fajnie.
I dziś postanowiliśmy wreszcie zrobic porządek z komórkami, czyli ruszyc tyłki
do samsungowego serwisu. W serwisie był tłum ludzi i JEDNA osoba obsługi.
Pomieszczenie wielkości nieco większej windy w bloku i ta jedna osoba plus tłum
interesantów. Poza tym okazało się, że nikt od ręki nie zdiagnozuje aparatu, bo
serwisant jest jeden a ta pani w okienku to tylko kwitki wypisuje na zostawiony sprzęt.
Ślubny nieco poklął i postanowiliśmy ruszyc się w takim razie do salonu mężowego
operatora, bo to było blisko. Pokonaliśmy wysoką kładkę dla pieszych, duuuże
skrzyżowanie i wylądowaliśmy w galerii handlowej Mokotów. Idziemy do siedziby
T Mobile, a tam - salon zamknięty, żadnej informacji.
Od ich sąsiadów dowiedzieliśmy się, że lokal T Mobile ma remont. Niestety nie mogę
zacytowac tego, co mój ślubny zaczął nadawac. Ciekawe skąd on zna takie wyrazy???
Ja nadałam tylko jedno - a nie mówiłam, żebyś zmienił operatora????
Za to się serdecznie ubawiłam , bo młody człowiek, wyglądający na intelektualistę
spotkał w autobusie znajomą i powitał ją takimi słowami: "jak się masz dupeczko?"
Ta czułośc szalenie mnie rozbawiła, chichrałam się przez następne trzy przystanki
autobusowe.
komórkowym, więc zamarzyła mu się zmiana komórki na nową.
Namawiałam go, żeby przy okazji zmienił operatora, ale się uparł, że nie.
Nie to nie, przecież go nie stłukę z tego powodu. Dostał samsunga oraz tablet i jakąś
draczną taryfę. No a potem (o czym już pisałam) miał bolesny kontakt z firmą Mobitek,
która go orżnęła na 200 zł, bo naiwnie włączył sobie film, który był tylko pozornie
darmowy.
No a poza tym w jego samsungu bateria wytrzymywała góra 2 doby, chociaż mój mąż do
często i długo gadających nie należy.
A ja,w swoim samsungu z kolei odkryłam, że nie "kursują" u mnie mms'y- ani ich
nie dostaję, gdy mi ktoś przesyła, ani moje nigdzie nie lecą. Też fajnie.
I dziś postanowiliśmy wreszcie zrobic porządek z komórkami, czyli ruszyc tyłki
do samsungowego serwisu. W serwisie był tłum ludzi i JEDNA osoba obsługi.
Pomieszczenie wielkości nieco większej windy w bloku i ta jedna osoba plus tłum
interesantów. Poza tym okazało się, że nikt od ręki nie zdiagnozuje aparatu, bo
serwisant jest jeden a ta pani w okienku to tylko kwitki wypisuje na zostawiony sprzęt.
Ślubny nieco poklął i postanowiliśmy ruszyc się w takim razie do salonu mężowego
operatora, bo to było blisko. Pokonaliśmy wysoką kładkę dla pieszych, duuuże
skrzyżowanie i wylądowaliśmy w galerii handlowej Mokotów. Idziemy do siedziby
T Mobile, a tam - salon zamknięty, żadnej informacji.
Od ich sąsiadów dowiedzieliśmy się, że lokal T Mobile ma remont. Niestety nie mogę
zacytowac tego, co mój ślubny zaczął nadawac. Ciekawe skąd on zna takie wyrazy???
Ja nadałam tylko jedno - a nie mówiłam, żebyś zmienił operatora????
Za to się serdecznie ubawiłam , bo młody człowiek, wyglądający na intelektualistę
spotkał w autobusie znajomą i powitał ją takimi słowami: "jak się masz dupeczko?"
Ta czułośc szalenie mnie rozbawiła, chichrałam się przez następne trzy przystanki
autobusowe.
poniedziałek, 1 grudnia 2014
Jakoś tak mi smutno
Smutno mi właściwie bez powodu. Wczoraj "pobiegałam" po różnych sklepach
w sieci i doszłam do wniosku, że się za wcześnie urodziłam.
Teraz, gdy już wzięłam rozwód z makijażem i całym babskim upiększaniem się,
jest w sklepach cała masa rzeczy, których ongiś pożądałam. Bo jeśli były to
głównie w Pewexie lub w komisach i kosztowały niezmiernie dużo.
A dziś - już mało kto pamięta o instytucji komisu lub sklepach Pewexu.
Podobnie jest z zabawkami - gdy już nie są mi potrzebne, bo obie z córką już
z nich wyrosłyśmy - zabawek najróżniejszych jest niczym gwiazd na nocnym
pogodnym niebie.
Podobnie jest ze sprzętem sportowym - przestałam jezdzic na nartach, to
wybór nart, butów i fajnej odzieży - super.
Tak samo jest z trekkingiem - kiedyś kupowało się ( a i to z trudem) paskudne
"pionierki" lub ciężkie wibramy - teraz multum butów sportowych z podziałem
"na okazje" - trekkingowe, biegowe, do fitnesu i do każdej niemal dyscypliny
sportowej.
I tym to sposobem się "zdołowałam" niemiłosiernie. Bo co mi z tego, że to
wszystko jest???
Ale tak naprawdę, w głębi duszy to się cieszę, że teraz kupno wszystkiego to
tylko kwestia posiadania gotówki.
Przynajmniej jest jakiś impuls do odkładania i ciułania pieniędzy.
w sieci i doszłam do wniosku, że się za wcześnie urodziłam.
Teraz, gdy już wzięłam rozwód z makijażem i całym babskim upiększaniem się,
jest w sklepach cała masa rzeczy, których ongiś pożądałam. Bo jeśli były to
głównie w Pewexie lub w komisach i kosztowały niezmiernie dużo.
A dziś - już mało kto pamięta o instytucji komisu lub sklepach Pewexu.
Podobnie jest z zabawkami - gdy już nie są mi potrzebne, bo obie z córką już
z nich wyrosłyśmy - zabawek najróżniejszych jest niczym gwiazd na nocnym
pogodnym niebie.
Podobnie jest ze sprzętem sportowym - przestałam jezdzic na nartach, to
wybór nart, butów i fajnej odzieży - super.
Tak samo jest z trekkingiem - kiedyś kupowało się ( a i to z trudem) paskudne
"pionierki" lub ciężkie wibramy - teraz multum butów sportowych z podziałem
"na okazje" - trekkingowe, biegowe, do fitnesu i do każdej niemal dyscypliny
sportowej.
I tym to sposobem się "zdołowałam" niemiłosiernie. Bo co mi z tego, że to
wszystko jest???
Ale tak naprawdę, w głębi duszy to się cieszę, że teraz kupno wszystkiego to
tylko kwestia posiadania gotówki.
Przynajmniej jest jakiś impuls do odkładania i ciułania pieniędzy.
piątek, 28 listopada 2014
Dziś...
...do mojej ptasiej stołówki przyleciał dzięciołek. Mam na kracie powieszoną specjalną
ażurową tubę- karmidełko, a do środka sypię orzechy arachidowe.
I dziś, tak około 11,00 przed południem spojrzałam na nią i zobaczyłam, że od
zewnętrznej strony siedzi jakiś ptak, który ma "dziwny" ogon- szeroki i długi.
Podeszłam bliżej okna i okazało się,że nowy gośc ma na łebku czerwoną czapeczką.
Tułów miał niewiele dłuższy od sikorki. Natychmiast sprawdziłam w atlasie potaków
i wyszło, że to dzięciołek. Przy okazji dowiedziałam się, że rodzajów dzięciołów jest
multum.
Ledwie ochłonęłam z wrażenia a na wieczku tuby usiadł ...rudzik. To bardzo ładny
ptaszek a do tego mało płochliwy.
I pomyślec, że mieszkam zaledwie 6 km ( w linii niekoniecznie prostej) od samego,
ścisłego centrum stolicy.
Głównymi moimi stołownikami są sikorki - bogatki i modraszki. Raz widziałam też
sikorę sosnówkę.
Sikorki mają obłędny aptetyt, 25 dag orzechów z trudem starcza na tydzień. Oprócz
orzechów jest też świeża słonina, ale arachidy mają znacznie większe powodzenie.
Na naszym osiedlu jest sporo karmników zrobionych przez ADM i jak widzę w wielu
miejscach wisi też słoninka.
Nie mogę ptasząt fotografowac, bo mam żaluzje - mnie one nie przeszkadzają w
obserwacji ptaków, a dla nich jestem mniej widoczna, gdy je podglądam.
Ale w sieci, można bez trudu odnalezc zdjęcia obu moich dzisiejszych gości.
Miłego weekendu wszystkim życzę- u mnie ma byc chłodno ale bez deszczu i śniegu.
ażurową tubę- karmidełko, a do środka sypię orzechy arachidowe.
I dziś, tak około 11,00 przed południem spojrzałam na nią i zobaczyłam, że od
zewnętrznej strony siedzi jakiś ptak, który ma "dziwny" ogon- szeroki i długi.
Podeszłam bliżej okna i okazało się,że nowy gośc ma na łebku czerwoną czapeczką.
Tułów miał niewiele dłuższy od sikorki. Natychmiast sprawdziłam w atlasie potaków
i wyszło, że to dzięciołek. Przy okazji dowiedziałam się, że rodzajów dzięciołów jest
multum.
Ledwie ochłonęłam z wrażenia a na wieczku tuby usiadł ...rudzik. To bardzo ładny
ptaszek a do tego mało płochliwy.
I pomyślec, że mieszkam zaledwie 6 km ( w linii niekoniecznie prostej) od samego,
ścisłego centrum stolicy.
Głównymi moimi stołownikami są sikorki - bogatki i modraszki. Raz widziałam też
sikorę sosnówkę.
Sikorki mają obłędny aptetyt, 25 dag orzechów z trudem starcza na tydzień. Oprócz
orzechów jest też świeża słonina, ale arachidy mają znacznie większe powodzenie.
Na naszym osiedlu jest sporo karmników zrobionych przez ADM i jak widzę w wielu
miejscach wisi też słoninka.
Nie mogę ptasząt fotografowac, bo mam żaluzje - mnie one nie przeszkadzają w
obserwacji ptaków, a dla nich jestem mniej widoczna, gdy je podglądam.
Ale w sieci, można bez trudu odnalezc zdjęcia obu moich dzisiejszych gości.
Miłego weekendu wszystkim życzę- u mnie ma byc chłodno ale bez deszczu i śniegu.
środa, 26 listopada 2014
Trochę dłubię
Taki zupełnie zwyczajny wisior , w sam raz do cienkiego golfu lub
jakiegoś sweterka. A na nim malutki fragment obrazu E.Moneta
z cyklu Nenufary.
Długo myślałam na czym go zawiesic i wymyśliłam- sznurek zrobiłam
szydełkiem, jakimś bardzo dziwnym ściegiem, coś jakby podwójnym
łańcuszkiem.
jakiegoś sweterka. A na nim malutki fragment obrazu E.Moneta
z cyklu Nenufary.
Długo myślałam na czym go zawiesic i wymyśliłam- sznurek zrobiłam
szydełkiem, jakimś bardzo dziwnym ściegiem, coś jakby podwójnym
łańcuszkiem.
poniedziałek, 24 listopada 2014
Napadło mnie
Miałam zrobic broszkę typu kwiatek-bratek. Ale mnie napadło i wprawdzie
zrobiłam broszkę, ale to nie kwiatek, tylko motyl ze złożonymi skrzydłami.
Nie wiem tylko, czy bywają motyle niebiesko-zielone.
Bo mocno ciemnoniebieskie, znacznie większe od mojej dłoni latały
w motylarium w Singapurze.
No to teraz już będę grzecznie robiła broszkę kwiatek-bratek ,;)
Tym razem podłożem koralików jest jedwabna satyna. Całośc jest
podszyta syntetyczną, cienką skórką i broszka chociaż dośc duża,
jest leciutka.
Do zrobienia tułowia wykorzystałam czeskie kryształki.
zrobiłam broszkę, ale to nie kwiatek, tylko motyl ze złożonymi skrzydłami.
Nie wiem tylko, czy bywają motyle niebiesko-zielone.
Bo mocno ciemnoniebieskie, znacznie większe od mojej dłoni latały
w motylarium w Singapurze.
No to teraz już będę grzecznie robiła broszkę kwiatek-bratek ,;)
Tym razem podłożem koralików jest jedwabna satyna. Całośc jest
podszyta syntetyczną, cienką skórką i broszka chociaż dośc duża,
jest leciutka.
Do zrobienia tułowia wykorzystałam czeskie kryształki.
sobota, 22 listopada 2014
Na co szkodzi gluten - słów kilka.
Na temat szkodliwości diety wysoko zbożowej napisano ostatnio wiele książek.
A wszystko przez to, że coraz więcej osób na świecie cierpi na niezdiagnozowaną
nadwrażliwośc na gluten.
Dieta zbożowa prowadzi do wielu problemów zdrowotnych - są to coraz częstsze
choroby autoimmunologiczne ( wśród nich choroba Hashimoto, bardzo dziś
rozpowszechniona), różnego rodzaju nowotwory, stany zapalne różnych narządów
oraz zawały.
We wszystkich zbożach należących do rodziny traw występuje białko zwane
glutenem. Gluten jest białkiem wieloskładnikowym, a dużą jego częśc stanowi
gliadyna, która jest przyczyną uczulenia i nietolerancji zbóż przez organizm.
Najwyższy poziom gliadyny zawiera pszenica.
Oprócz glutenu zboża zawierają również inne toksyczne dla ludzi i zwierząt
białka. Są to lektyny i taumatyna. Gluten, lektyny i taumatyna działają
wspólnie powodując uszkodzenie jelit. To głównie lektyny wywołują odpowiedz
immunologiczną organizmu uszkadzając jelita na poziomie komórkowym.
Zboża zawierają również węglowodany, które są niezbędne ziarnom w procesie
kiełkowania. Są wysokokaloryczne i powodują gwałtowny wzrost poziomu
cukru we krwi. Duże spożycie węglowodanów zbożowych prowadzi do stanu
niedocukrzenia organizmu.
Nie jest to wcale paradoksem - ten węglowodan jest cukrem prostym szybko
wchłanianym z przewodu pokarmowego do krwi i podnosi w niej poziom cukru.
Trzustka dostaje wtedy sygnał o wysokim poziomie cukru i zaczyna produkowac
insulinę, by obniżyc jego poziom. Jednak wytworzona wówczas ilośc insuliny jest
zbyt duża jak na zapotrzebowanie organizmu i jesteśmy niedocukrzeni.
Mam wrażenie, że mało kto wie, że po zjedzeniu 2 kromek chleba pełnoziarnistego
poziom cukru we krwi podnosi się bardziej niż po spożyciu dwóch łyżek stołowych
białego cukru.
Poza tym węglowodany pochodzące ze zbóż pobudzając nadmierne wydzielanie
insuliny są przez nią zamieniane w tłuszcz, co prowadzi do powstawania zaburzeń
biochemicznych w organizmie. Po 5- 10 latach może się rozwinąc cukrzyca,
miażdżyca, nadciśnienie a w efekcie zawał serca lub udar mózgu.
Nasuwa się pytanie co w takim razie jeśc . Zapewniam Was, że naprawdę nie
głoduję odkąd jestem na diecie bezglutenowej.
A tym, którzy chcieliby bardziej zgłębic temat szczerze polecam dwie książki:
Bożeny Przyjemskiej "Niebezpieczne zboża.Grożny gluten" oraz Williama
Davis'a "Dieta bez pszenicy".
Obydwie pozycje można zamówic tutaj.
A wszystko przez to, że coraz więcej osób na świecie cierpi na niezdiagnozowaną
nadwrażliwośc na gluten.
Dieta zbożowa prowadzi do wielu problemów zdrowotnych - są to coraz częstsze
choroby autoimmunologiczne ( wśród nich choroba Hashimoto, bardzo dziś
rozpowszechniona), różnego rodzaju nowotwory, stany zapalne różnych narządów
oraz zawały.
We wszystkich zbożach należących do rodziny traw występuje białko zwane
glutenem. Gluten jest białkiem wieloskładnikowym, a dużą jego częśc stanowi
gliadyna, która jest przyczyną uczulenia i nietolerancji zbóż przez organizm.
Najwyższy poziom gliadyny zawiera pszenica.
Oprócz glutenu zboża zawierają również inne toksyczne dla ludzi i zwierząt
białka. Są to lektyny i taumatyna. Gluten, lektyny i taumatyna działają
wspólnie powodując uszkodzenie jelit. To głównie lektyny wywołują odpowiedz
immunologiczną organizmu uszkadzając jelita na poziomie komórkowym.
Zboża zawierają również węglowodany, które są niezbędne ziarnom w procesie
kiełkowania. Są wysokokaloryczne i powodują gwałtowny wzrost poziomu
cukru we krwi. Duże spożycie węglowodanów zbożowych prowadzi do stanu
niedocukrzenia organizmu.
Nie jest to wcale paradoksem - ten węglowodan jest cukrem prostym szybko
wchłanianym z przewodu pokarmowego do krwi i podnosi w niej poziom cukru.
Trzustka dostaje wtedy sygnał o wysokim poziomie cukru i zaczyna produkowac
insulinę, by obniżyc jego poziom. Jednak wytworzona wówczas ilośc insuliny jest
zbyt duża jak na zapotrzebowanie organizmu i jesteśmy niedocukrzeni.
Mam wrażenie, że mało kto wie, że po zjedzeniu 2 kromek chleba pełnoziarnistego
poziom cukru we krwi podnosi się bardziej niż po spożyciu dwóch łyżek stołowych
białego cukru.
Poza tym węglowodany pochodzące ze zbóż pobudzając nadmierne wydzielanie
insuliny są przez nią zamieniane w tłuszcz, co prowadzi do powstawania zaburzeń
biochemicznych w organizmie. Po 5- 10 latach może się rozwinąc cukrzyca,
miażdżyca, nadciśnienie a w efekcie zawał serca lub udar mózgu.
Nasuwa się pytanie co w takim razie jeśc . Zapewniam Was, że naprawdę nie
głoduję odkąd jestem na diecie bezglutenowej.
A tym, którzy chcieliby bardziej zgłębic temat szczerze polecam dwie książki:
Bożeny Przyjemskiej "Niebezpieczne zboża.Grożny gluten" oraz Williama
Davis'a "Dieta bez pszenicy".
Obydwie pozycje można zamówic tutaj.
piątek, 21 listopada 2014
629. Poezja???
Rozmawiałam dziś z córką odnośnie świąt- to będą wybitnie rodzinne święta.
Tym razem będzie również i jej teściowa, którą oboje z moim ślubnym bardzo lubimy.
To bardzo dobra, empatyczna osoba.
Prezenty dla dzieci już zakupili, będziemy tylko partycypowac w kosztach.
Przy okazji córka mi opowiedziała co to jest poezja, w pojęciu naszego "Pierwszaka".
Wczoraj, w drodze ze szkoły do domu, Starszy poinformował córkę, że ma do domu
zadane wiersze.
Moja córka bardzo się tym ucieszyła i była ciekawa o czym one są. Po przydreptaniu
do domu Starszy sięgnął do plecaka , wyjął z niego podręcznik do matematyki dla
klasy III, otworzył i pokazał jej zadanie z treścią, które mu zadano do domu, by je
rozwiązał. To te wiersze - wyjaśnił córce. Moją biedulę z lekka zatkało.
Za chwilę dziecię przysiadło i rozwiązało zadanie.
No cóż, dla niektórych treśc zadania z matematyki to poezja.
Ostatnio pojął potęgowanie. Na razie metodycznie potęguje liczbę 2.
Kochani, ja nie dlatego o tym piszę, że się chcę pochwalic, jaki to mój starszy wnuk
jest mądry. Mnie to przeraża, tak zupełnie zwyczajnie przeraża.
Przecież to jeszcze małe dziecko, dopiero w styczniu skończy 6 lat. Mniej mnie
przeraża to, że płynnie czyta i pisze, ale jego zdolności do matematyki jakoś mnie
przerażają. Dzieciak w pamięci dodaje do siebie liczby trzycyfrowe i to szybciej niż
jego matka, odejmowanie i mnożenie też nie ma dla niego tajemnic a teraz jeszcze
zaczął podnosic do potęgi. Nie wiem jak jest z dzieleniem - może chociaż to mu
"nie idzie"? W każdym razie nie odnajduję u niego nawet szczątków moich genów.
Nie ma "ciągu" do rysowania, do wszelakich prac plastycznych. To pierwsze dziecko,
od którego nigdy nie usłyszałam prośby o narysowanie czegokolwiek.
Dobrze, że chociaż muzykę lubi i śpiew- słuch ma bardzo dobry, melodie odtwarza
bezbłędnie. Uwielbia chodzic na muzyczne przedstawienia dla dzieci.
Chłopcy prawie wcale nie bawią się razem, bo Starszy chce Małym dyrygowac, a on
się na to nie zgadza.
Za to Mały potrafi tak zorganizowac sobie zabawę, że włączy do niej wszystkich
obecnych dorosłych.
Córka się śmieje, że zapewne jej przyszła "młodsza synowa" będzie drobną
brunetką o hiszpańskim typie urody - Mały lgnie do młodych pań o takiej właśnie
urodzie i bardzo je uwodzi.
No to zapowiadają mi się ciekawe święta.
Tym razem będzie również i jej teściowa, którą oboje z moim ślubnym bardzo lubimy.
To bardzo dobra, empatyczna osoba.
Prezenty dla dzieci już zakupili, będziemy tylko partycypowac w kosztach.
Przy okazji córka mi opowiedziała co to jest poezja, w pojęciu naszego "Pierwszaka".
Wczoraj, w drodze ze szkoły do domu, Starszy poinformował córkę, że ma do domu
zadane wiersze.
Moja córka bardzo się tym ucieszyła i była ciekawa o czym one są. Po przydreptaniu
do domu Starszy sięgnął do plecaka , wyjął z niego podręcznik do matematyki dla
klasy III, otworzył i pokazał jej zadanie z treścią, które mu zadano do domu, by je
rozwiązał. To te wiersze - wyjaśnił córce. Moją biedulę z lekka zatkało.
Za chwilę dziecię przysiadło i rozwiązało zadanie.
No cóż, dla niektórych treśc zadania z matematyki to poezja.
Ostatnio pojął potęgowanie. Na razie metodycznie potęguje liczbę 2.
Kochani, ja nie dlatego o tym piszę, że się chcę pochwalic, jaki to mój starszy wnuk
jest mądry. Mnie to przeraża, tak zupełnie zwyczajnie przeraża.
Przecież to jeszcze małe dziecko, dopiero w styczniu skończy 6 lat. Mniej mnie
przeraża to, że płynnie czyta i pisze, ale jego zdolności do matematyki jakoś mnie
przerażają. Dzieciak w pamięci dodaje do siebie liczby trzycyfrowe i to szybciej niż
jego matka, odejmowanie i mnożenie też nie ma dla niego tajemnic a teraz jeszcze
zaczął podnosic do potęgi. Nie wiem jak jest z dzieleniem - może chociaż to mu
"nie idzie"? W każdym razie nie odnajduję u niego nawet szczątków moich genów.
Nie ma "ciągu" do rysowania, do wszelakich prac plastycznych. To pierwsze dziecko,
od którego nigdy nie usłyszałam prośby o narysowanie czegokolwiek.
Dobrze, że chociaż muzykę lubi i śpiew- słuch ma bardzo dobry, melodie odtwarza
bezbłędnie. Uwielbia chodzic na muzyczne przedstawienia dla dzieci.
Chłopcy prawie wcale nie bawią się razem, bo Starszy chce Małym dyrygowac, a on
się na to nie zgadza.
Za to Mały potrafi tak zorganizowac sobie zabawę, że włączy do niej wszystkich
obecnych dorosłych.
Córka się śmieje, że zapewne jej przyszła "młodsza synowa" będzie drobną
brunetką o hiszpańskim typie urody - Mały lgnie do młodych pań o takiej właśnie
urodzie i bardzo je uwodzi.
No to zapowiadają mi się ciekawe święta.
środa, 19 listopada 2014
628. Wieści z Kosmosu....
....nie są złe. To tak jak z tą szklanką, która zależnie od patrzącego jest albo
do połowy pusta albo do połowy pełna.
Biedny lądownik, który leży kilometr dalej od planowanego miejsca lądowania,
przestał na razie pracowac.
Nie dośc, że biedaczek zamiast na nóżkach wylądował na jednym z boków, to
ułożył się w miejscu, w którym jest zbyt mało światła słonecznego i jego
baterie nie mogą się doładowac.
Ale do chwili całkowitego wyczerpania się baterii jego urządzenia działały i
przesyłały wieści do Centrum.
Praktycznie zostało wykonanych 20- 30% planowanych badań.
Niemiłą niespodzianką dla naukowców jest odkrycie, że jądro komety jest tak
bardzo twarde. Liczono ( tylko nie wiem na jakiej podstawie), że ta powierzchnia
będzie mniej zwarta.
Polskie urządzenie badające rozkłady temperatur miało wg. założeń wbic się
w głąb jądra komety na głębokośc około 40cm, ale dotarło ledwie na 2 cm.
W ostatnim komunikacie podano, że w pobranych próbkach znaleziono jakieś
związki organiczne, ale dopiero zaczyna się ich badanie. I nie jest to żadną
niespodzianką, bowiem od pewnego czasu uważa się, że to komety są w Kosmosie
nośnikami związków organicznych.
Na razie lądownik hibernuje, ale jest możliwośc, że gdy kometa znajdzie się bliżej
Słońca jego baterie się podładują na tyle, że podejmie znów pracę.
Zaobserwowano, że kometa wydaje dzwięki . Są one wprawdzie niedosłyszalne
bez odpowiedniego wzmocnienia dla ludzkiego ucha, ale po odpowiedniej
obróbce stały się słyszalne.
"Philae drzemie a kometa śpiewa jej do snu"(cytat)
Pomimo sporych niepowodzeń i tak wszyscy naukowcy są zadowoleni - przy
następnym takim projekcie będzie wiadomo co należy w konstrukcji takiego
lądownika poprawic.
Ciekawa jestem co będzie dalej - czy lądownik utrzyma się jeszcze długo na
powierzchni komety i czy jeszcze się obudzi?
do połowy pusta albo do połowy pełna.
Biedny lądownik, który leży kilometr dalej od planowanego miejsca lądowania,
przestał na razie pracowac.
Nie dośc, że biedaczek zamiast na nóżkach wylądował na jednym z boków, to
ułożył się w miejscu, w którym jest zbyt mało światła słonecznego i jego
baterie nie mogą się doładowac.
Ale do chwili całkowitego wyczerpania się baterii jego urządzenia działały i
przesyłały wieści do Centrum.
Praktycznie zostało wykonanych 20- 30% planowanych badań.
Niemiłą niespodzianką dla naukowców jest odkrycie, że jądro komety jest tak
bardzo twarde. Liczono ( tylko nie wiem na jakiej podstawie), że ta powierzchnia
będzie mniej zwarta.
Polskie urządzenie badające rozkłady temperatur miało wg. założeń wbic się
w głąb jądra komety na głębokośc około 40cm, ale dotarło ledwie na 2 cm.
W ostatnim komunikacie podano, że w pobranych próbkach znaleziono jakieś
związki organiczne, ale dopiero zaczyna się ich badanie. I nie jest to żadną
niespodzianką, bowiem od pewnego czasu uważa się, że to komety są w Kosmosie
nośnikami związków organicznych.
Na razie lądownik hibernuje, ale jest możliwośc, że gdy kometa znajdzie się bliżej
Słońca jego baterie się podładują na tyle, że podejmie znów pracę.
Zaobserwowano, że kometa wydaje dzwięki . Są one wprawdzie niedosłyszalne
bez odpowiedniego wzmocnienia dla ludzkiego ucha, ale po odpowiedniej
obróbce stały się słyszalne.
"Philae drzemie a kometa śpiewa jej do snu"(cytat)
Pomimo sporych niepowodzeń i tak wszyscy naukowcy są zadowoleni - przy
następnym takim projekcie będzie wiadomo co należy w konstrukcji takiego
lądownika poprawic.
Ciekawa jestem co będzie dalej - czy lądownik utrzyma się jeszcze długo na
powierzchni komety i czy jeszcze się obudzi?
poniedziałek, 17 listopada 2014
627. Chyba mam problem
Nie śmiejcie się, ale wczoraj wieczorem jakimś cudem dotarło do mnie, że święta
jednak w dalszym ciągu funkcjonują . A tak naprawdę uświadomiło mi to moje
dziecko, bo chce byśmy święta spędzili z nimi.
Sądziłam, że skoro byliśmy w ub.roku, to teraz pojedzie do nich druga babcia, a ja
oddam się słodkiemu lenistwu, czyli pobarłożę do południa, pociamkam jakieś
bezglutenowe ciasta typu "ciasto bez mąki", święta będą bez karpia i innych ryb,
najem się marcepanowych ciasteczek (bez mąki), zatopię się w książkach, które mam
zamiar kupic sobie "pod choinkę", której oczywiście nie mam zamiaru ubierac, ani
nawet wstawic do pokoju.
A tu okazuje się, że może mi to wszystko nie wypalic.
I mam zagwozdkę - co kupic dzieciom, które mają niemal wszystko a w ich pokoju
jest tyle zabawek ile ich posiada dobrze wyposażone przedszkole?
Na co im kolejny samochodzik, autobusik tramwaj czy też pociąg?
Półki się uginają od różnych książeczek i filmów DVD, gier. Ubranka - u nich są lepsze
gatunkowo.
Jestem załamana, naprawdę. Do tego wszystkie sąsiadki i przyjaciółki drugiej babci
co rusz posyłają nowe zabawki, bo mój zięc był ich ulubieńcem, więc z automatu
jego dzieci też są ich ulubieńcami. Nieważne, że zięc nie mieszka tam już niemal
czternaście lat.
Przy problemie co kupic wnukom, prezenty dla dorosłych przestały byc dla mnie
jakimkolwiek kłopotem.
I tak zamiast się cieszyc, że tam jadę, wpadam pomału w czarną rozpacz.
Wiem, wiem, mam świra.
*****
Czy wiecie, że taka zima będzie aż do połowy stycznia? Z jednej strony to dobrze,
bo nie jestem fanką mrozu i śniegu - z drugiej - wszelakie paskudztwa jak kleszcze,
komary i inne takie rozmnożą się okrutnie.
No ale skoro to ma byc ciepła zima, to czy nie byłoby milej gdyby cały czas była
taka przyjazna dla człowieka temperatura +20 w cieniu i słońce???
*****
Bardzo ubawiła mnie radośc PiSu, że w wielu okręgach wygrali wybory. I co z tego,
skoro nie mogą rządzic samodzielnie, a ich zdolnośc koalicyjna oscyluje pomiędzy
zerem a minus 1??? Nawet współrządzic nie będą, ot co. I to dla mnie najważniejsze.
jednak w dalszym ciągu funkcjonują . A tak naprawdę uświadomiło mi to moje
dziecko, bo chce byśmy święta spędzili z nimi.
Sądziłam, że skoro byliśmy w ub.roku, to teraz pojedzie do nich druga babcia, a ja
oddam się słodkiemu lenistwu, czyli pobarłożę do południa, pociamkam jakieś
bezglutenowe ciasta typu "ciasto bez mąki", święta będą bez karpia i innych ryb,
najem się marcepanowych ciasteczek (bez mąki), zatopię się w książkach, które mam
zamiar kupic sobie "pod choinkę", której oczywiście nie mam zamiaru ubierac, ani
nawet wstawic do pokoju.
A tu okazuje się, że może mi to wszystko nie wypalic.
I mam zagwozdkę - co kupic dzieciom, które mają niemal wszystko a w ich pokoju
jest tyle zabawek ile ich posiada dobrze wyposażone przedszkole?
Na co im kolejny samochodzik, autobusik tramwaj czy też pociąg?
Półki się uginają od różnych książeczek i filmów DVD, gier. Ubranka - u nich są lepsze
gatunkowo.
Jestem załamana, naprawdę. Do tego wszystkie sąsiadki i przyjaciółki drugiej babci
co rusz posyłają nowe zabawki, bo mój zięc był ich ulubieńcem, więc z automatu
jego dzieci też są ich ulubieńcami. Nieważne, że zięc nie mieszka tam już niemal
czternaście lat.
Przy problemie co kupic wnukom, prezenty dla dorosłych przestały byc dla mnie
jakimkolwiek kłopotem.
I tak zamiast się cieszyc, że tam jadę, wpadam pomału w czarną rozpacz.
Wiem, wiem, mam świra.
*****
Czy wiecie, że taka zima będzie aż do połowy stycznia? Z jednej strony to dobrze,
bo nie jestem fanką mrozu i śniegu - z drugiej - wszelakie paskudztwa jak kleszcze,
komary i inne takie rozmnożą się okrutnie.
No ale skoro to ma byc ciepła zima, to czy nie byłoby milej gdyby cały czas była
taka przyjazna dla człowieka temperatura +20 w cieniu i słońce???
*****
Bardzo ubawiła mnie radośc PiSu, że w wielu okręgach wygrali wybory. I co z tego,
skoro nie mogą rządzic samodzielnie, a ich zdolnośc koalicyjna oscyluje pomiędzy
zerem a minus 1??? Nawet współrządzic nie będą, ot co. I to dla mnie najważniejsze.
niedziela, 16 listopada 2014
626. Mądrośc i geniusz....
...nie zawsze idą w parze z ujmującym sposobem bycia.
"Natura i prawa natury skryte były w nocnej ciemności,
Bóg rzekł: Niech będzie Newton! i wszystko stało się światłem "
Takie właśnie epitafium ułożył Aleksander Pope, poeta angielskiego
oświecenia (1688 - 1744)
Nie da się ukryc, że Isaac Newton był wielkim uczonym a jednocześnie
niesamowitym ekscentrykiem. Czy ktoś dziś pamięta, że co najmniej
połowę swego życia poświęcił alchemii i zagadnieniom religii? I jak wielu
innych alchemików usiłował "wyprodukowac" złoto.
Między innymi był sekretnym zwolennikiem heretyckiej sekty arian, która
odrzucała dogmat Świętej Trójcy. Poza tym spędzał wiele czasu na studiowaniu
planu zaginionej Świątyni Salomona, wierząc, że znajdzie w tekstach hebrajskich
matematyczny klucz do dat powtórnego przyjścia Chrystusa oraz końca świata.
Pomimo wielu zalet swego umysłu był wielce ponurym samotnikiem, ogromnie
drażliwym. Znany był ze swych skłonności do całkowitego wyłączania bodzców
zewnętrznych i popadania w głęboką zadumę.
W Cambridge zbudował własne laboratorium, w którym dokonywał czasem
wielce dziwacznych eksperymentów - np. wbił we własną gałkę oczną długą
szewską igłę i obracał nią dookoła, pomiędzy okiem a kością, aby przekonac się
co z tego wyniknie. Jakimś cudem nic złego z tego eksperymentu nie wynikło.
Innym razem wpatrywał się w słońce tak długo jak tylko mógł wytrzymac, by
sprawdzic jaki to da efekt. Tym razem też uniknął jakichś trwałych uszkodzeń
wzroku, ale musiał spędzic kilka dni w zaciemnionym pokoju zanim minął
dotkliwy ból oczu.
Jeszcze jako student wynalazł rachunek różniczkowy, ale przez 27 lat nie publikował
swego odkrycia. Podobnie było z jego odkryciami w dziedzinie optyki- stworzył
podwaliny spektroskopii, ale udostępnił wszystko dopiero w trzydzieści lat pózniej.
W ciągu dwóch lat (1684-86) napisał swe wielkie dzieło:
"Zasady matematyczne filozofii przyrody", znane jako Principia.
Niemal z dnia na dzień Newton stał się sławny, chociaż Principia zostały określone
jako jedna z najtrudniejszych książek wszech czasów.
W Principiach Newton wyjaśnił i podał matematyczne podstawy orbit ciał niebieskich, zindentyfikował również siłę przyciągania odpowiedzialną za ruchy planet, czyli
grawitację.
Trzy nowatorskie prawa ruchu wyjaśniały takie zjawiska jak - prądy morskie, ruchy
planet, trajektorie pocisków armatnich, przyczyny dla których nie spadamy w Kosmos
lecz pozostajemy na Ziemi.
Zawsze zadziwia mnie jak to się działo, że w tak odległych latach ludzie wymyślili
różne nowe teorie, które potem się sprawdziły.
"Natura i prawa natury skryte były w nocnej ciemności,
Bóg rzekł: Niech będzie Newton! i wszystko stało się światłem "
Takie właśnie epitafium ułożył Aleksander Pope, poeta angielskiego
oświecenia (1688 - 1744)
Nie da się ukryc, że Isaac Newton był wielkim uczonym a jednocześnie
niesamowitym ekscentrykiem. Czy ktoś dziś pamięta, że co najmniej
połowę swego życia poświęcił alchemii i zagadnieniom religii? I jak wielu
innych alchemików usiłował "wyprodukowac" złoto.
Między innymi był sekretnym zwolennikiem heretyckiej sekty arian, która
odrzucała dogmat Świętej Trójcy. Poza tym spędzał wiele czasu na studiowaniu
planu zaginionej Świątyni Salomona, wierząc, że znajdzie w tekstach hebrajskich
matematyczny klucz do dat powtórnego przyjścia Chrystusa oraz końca świata.
Pomimo wielu zalet swego umysłu był wielce ponurym samotnikiem, ogromnie
drażliwym. Znany był ze swych skłonności do całkowitego wyłączania bodzców
zewnętrznych i popadania w głęboką zadumę.
W Cambridge zbudował własne laboratorium, w którym dokonywał czasem
wielce dziwacznych eksperymentów - np. wbił we własną gałkę oczną długą
szewską igłę i obracał nią dookoła, pomiędzy okiem a kością, aby przekonac się
co z tego wyniknie. Jakimś cudem nic złego z tego eksperymentu nie wynikło.
Innym razem wpatrywał się w słońce tak długo jak tylko mógł wytrzymac, by
sprawdzic jaki to da efekt. Tym razem też uniknął jakichś trwałych uszkodzeń
wzroku, ale musiał spędzic kilka dni w zaciemnionym pokoju zanim minął
dotkliwy ból oczu.
Jeszcze jako student wynalazł rachunek różniczkowy, ale przez 27 lat nie publikował
swego odkrycia. Podobnie było z jego odkryciami w dziedzinie optyki- stworzył
podwaliny spektroskopii, ale udostępnił wszystko dopiero w trzydzieści lat pózniej.
W ciągu dwóch lat (1684-86) napisał swe wielkie dzieło:
"Zasady matematyczne filozofii przyrody", znane jako Principia.
Niemal z dnia na dzień Newton stał się sławny, chociaż Principia zostały określone
jako jedna z najtrudniejszych książek wszech czasów.
W Principiach Newton wyjaśnił i podał matematyczne podstawy orbit ciał niebieskich, zindentyfikował również siłę przyciągania odpowiedzialną za ruchy planet, czyli
grawitację.
Trzy nowatorskie prawa ruchu wyjaśniały takie zjawiska jak - prądy morskie, ruchy
planet, trajektorie pocisków armatnich, przyczyny dla których nie spadamy w Kosmos
lecz pozostajemy na Ziemi.
Zawsze zadziwia mnie jak to się działo, że w tak odległych latach ludzie wymyślili
różne nowe teorie, które potem się sprawdziły.
sobota, 15 listopada 2014
625. Ciekawośc i dociekliwośc.
Podobno ciekawi i dociekliwi żyją krócej, bo często wpadają w tarapaty.
Ale moim prywatnym zdaniem mają ciekawsze życie.
Poza tym obie te cechy zawsze prowadziły do nowych odkryc w wielu
dziedzinach.
Gdyby nie prosta ciekawośc typu "a co jest za horyzontem" nie byłoby wcale
odkryc geograficznych.
Brak dociekliwości pozbawiłby nas wiedzy w wielu dyscyplinach nauki.
Dociekliwi rzeczywiście czasami żyją krócej i czasem mają mało przyjemne przygody.
W XVIII wieku ludzie nauki próbowali poznac pochodzenie, wiek, rozmiary,
masę naszej planety i jej miejsce w Kosmosie.
Uczeni zrzeszeni we Francuskiej Akademii Nauk zorganizowali w 1735 r wyprawę
naukową, która między innymi miała dokonac metodami triangulacyjnymi pomiaru
odległości równej jednemu stopniowi szerokości geograficznej wzdłuż południka, co
pozwoliłoby obliczyc całkowity obwód Ziemi.
W tym celu wyprawa wyruszyła w Andy. Pomiar miał byc dokonany wzdłuż linii
łączącej dwie miejscowości położone w Andach, oddalone od siebie około 320km-
Yarouqui koło Quito oraz okolice Cuenca.
Od samego początku wyprawa miała kłopoty- nie za bardzo wiadomo czym uczestnicy
podpadli mieszkańcom Quito, ale zostali obrzuceni przez nich kamieniami i wypędzeni
z miasta. Potem lekarz wyprawy został zamordowany w trakcie bójki o kobietę.
Botanik wyprawy oszalał. Kilku członków wyprawy zmarło - częśc z powodu malarii,
częśc z powodu wypadków. Jeden z członków kierownictwa wyprawy, Jean Godin,
zakochał się w trzynastoletniej panience i nie dał się nakłonic do powrotu.
Wskutek opóznień zezwolenie na prowadzenie badań wygasło i prace zostały
wstrzymane aż na 8 miesięcy, a jeden z kierowników wyprawy musiał pojechac do Limy
po nowe.
W grupie badaczy było coraz więcej sporów i nieporozumień, w ich wyniku dwaj
kierownicy przestali się do siebie odzywac i ze sobą współpracowac. Francuscy uczeni
cały czas mieli kłopoty z miejscowymi władzami, którym nie mieściło się w głowie, że
wyprawa była zorganizowana na antypody tylko po to, by zmierzyc obwód Ziemi.
I tak prawdą mówiąc do dziś pozostało to zagadką.
Złośliwi twierdzą, że Francuzi rzadko kiedy wybierają proste rozwiązanie jakiegoś
zagadnienia, jeżeli tylko istnieje jakaś absurdalnie skomplikowana alternatywa.
Ale moim prywatnym zdaniem mają ciekawsze życie.
Poza tym obie te cechy zawsze prowadziły do nowych odkryc w wielu
dziedzinach.
Gdyby nie prosta ciekawośc typu "a co jest za horyzontem" nie byłoby wcale
odkryc geograficznych.
Brak dociekliwości pozbawiłby nas wiedzy w wielu dyscyplinach nauki.
Dociekliwi rzeczywiście czasami żyją krócej i czasem mają mało przyjemne przygody.
W XVIII wieku ludzie nauki próbowali poznac pochodzenie, wiek, rozmiary,
masę naszej planety i jej miejsce w Kosmosie.
Uczeni zrzeszeni we Francuskiej Akademii Nauk zorganizowali w 1735 r wyprawę
naukową, która między innymi miała dokonac metodami triangulacyjnymi pomiaru
odległości równej jednemu stopniowi szerokości geograficznej wzdłuż południka, co
pozwoliłoby obliczyc całkowity obwód Ziemi.
W tym celu wyprawa wyruszyła w Andy. Pomiar miał byc dokonany wzdłuż linii
łączącej dwie miejscowości położone w Andach, oddalone od siebie około 320km-
Yarouqui koło Quito oraz okolice Cuenca.
Od samego początku wyprawa miała kłopoty- nie za bardzo wiadomo czym uczestnicy
podpadli mieszkańcom Quito, ale zostali obrzuceni przez nich kamieniami i wypędzeni
z miasta. Potem lekarz wyprawy został zamordowany w trakcie bójki o kobietę.
Botanik wyprawy oszalał. Kilku członków wyprawy zmarło - częśc z powodu malarii,
częśc z powodu wypadków. Jeden z członków kierownictwa wyprawy, Jean Godin,
zakochał się w trzynastoletniej panience i nie dał się nakłonic do powrotu.
Wskutek opóznień zezwolenie na prowadzenie badań wygasło i prace zostały
wstrzymane aż na 8 miesięcy, a jeden z kierowników wyprawy musiał pojechac do Limy
po nowe.
W grupie badaczy było coraz więcej sporów i nieporozumień, w ich wyniku dwaj
kierownicy przestali się do siebie odzywac i ze sobą współpracowac. Francuscy uczeni
cały czas mieli kłopoty z miejscowymi władzami, którym nie mieściło się w głowie, że
wyprawa była zorganizowana na antypody tylko po to, by zmierzyc obwód Ziemi.
I tak prawdą mówiąc do dziś pozostało to zagadką.
Złośliwi twierdzą, że Francuzi rzadko kiedy wybierają proste rozwiązanie jakiegoś
zagadnienia, jeżeli tylko istnieje jakaś absurdalnie skomplikowana alternatywa.
piątek, 14 listopada 2014
Mix
14 listopada 2008 rok - wtedy był mój debiut, czyli opublikowałam pierwszy post.
Mam nadzieję, że osoby, które mi wtedy pomogły, nie żałują dziś swej decyzji.
Dziś zamęczam Was już dwoma blogami - "procontra anabell", na którym
opublikowałam 448 postów, a na tym opublikowałam 623 posty. W sumie, nie
licząc dnia dzisiejszego, popełniłam 1071 postów.
I od pierwszego napisanego posta aż do dziś wciąż dręczy mnie pytanie czy pisac,
czy może jednak już czas na zaniechanie tego procederu.
******
Smutno mi, bo niestety misja kosmiczna Rosetty nie za bardzo się udała.
Oczywiście nadal sukcesem jest fakt, że Rosetta dogoniła kometę chociaż goniła
10 lat. Sukcesem jest, że po trzech latach od chwili wyłączenia aparatury, udało
się ją ponownie uruchomic. Również to, że udało się odłączyc od Rosetty
lądownik w sposób planowy, a nie w drodze kraksy, też należy zaliczyc do sukcesu.
Gdy oglądałam wtedy film, były też migawki z narady sztabu odnośnie wyboru
miejsca , w którym lądownik powinien "zacumowac". Zdjęcia powierzchni jądra
komety nie napawały nikogo optymizmem - to naprawdę mała powierzchnia,
zupełnie nie wiadomo czy jest twarda czy też nie, jak gruba jest warstwa osiadłego
na niej pyłu względnie czegoś, co może byc odpowiednikiem ziemskiego piargu.
Tak naprawdę tam nie ma dobrego miejsca do lądowania, więc wybrano "na oko"
mniejsze zło.
Poza tym zawiodły mechanizmy wspomagające lądowanie - nie tylko specjalne
kotwice ale i silnik, który w założeniach miał pomóc w przytrzymaniu lądownika
przy powierzchni komety. I teraz biedna "kosmiczna pralka" leży na boku, do tego
w miejscu, do którego nie dociera światło słoneczne i nie ma jak podładowac jej
solarnych baterii.
No ale Rosetta nadal towarzysz komecie i filmuje. Co będzie dalej- zobaczymy.
Mam nadzieję, że osoby, które mi wtedy pomogły, nie żałują dziś swej decyzji.
Dziś zamęczam Was już dwoma blogami - "procontra anabell", na którym
opublikowałam 448 postów, a na tym opublikowałam 623 posty. W sumie, nie
licząc dnia dzisiejszego, popełniłam 1071 postów.
I od pierwszego napisanego posta aż do dziś wciąż dręczy mnie pytanie czy pisac,
czy może jednak już czas na zaniechanie tego procederu.
******
Smutno mi, bo niestety misja kosmiczna Rosetty nie za bardzo się udała.
Oczywiście nadal sukcesem jest fakt, że Rosetta dogoniła kometę chociaż goniła
10 lat. Sukcesem jest, że po trzech latach od chwili wyłączenia aparatury, udało
się ją ponownie uruchomic. Również to, że udało się odłączyc od Rosetty
lądownik w sposób planowy, a nie w drodze kraksy, też należy zaliczyc do sukcesu.
Gdy oglądałam wtedy film, były też migawki z narady sztabu odnośnie wyboru
miejsca , w którym lądownik powinien "zacumowac". Zdjęcia powierzchni jądra
komety nie napawały nikogo optymizmem - to naprawdę mała powierzchnia,
zupełnie nie wiadomo czy jest twarda czy też nie, jak gruba jest warstwa osiadłego
na niej pyłu względnie czegoś, co może byc odpowiednikiem ziemskiego piargu.
Tak naprawdę tam nie ma dobrego miejsca do lądowania, więc wybrano "na oko"
mniejsze zło.
Poza tym zawiodły mechanizmy wspomagające lądowanie - nie tylko specjalne
kotwice ale i silnik, który w założeniach miał pomóc w przytrzymaniu lądownika
przy powierzchni komety. I teraz biedna "kosmiczna pralka" leży na boku, do tego
w miejscu, do którego nie dociera światło słoneczne i nie ma jak podładowac jej
solarnych baterii.
No ale Rosetta nadal towarzysz komecie i filmuje. Co będzie dalej- zobaczymy.
środa, 12 listopada 2014
Jestem pewna,
...że już wszyscy wiecie - Rosetta odstawiła od siebie Philae i ta posłusznie i prawidłowo
osiadła na powierzchni komety.
To naprawdę wielki sukces i ogromnie się cieszę, że wszyściutko się powiodło. Polskiej
konstrukcji urządzenie o wdzięcznej nazwie MUPUS będzie sprawdzac temperatury
powierzchni komety i sporządzi profil jej temperatur.
Dotychczas wydawało mi się, że nie ma nic bardziej trudnego niż lądowanie bojowego
samolotu na pokładzie lotniskowca i gdy oglądałam to co widzi pilot w chwili gdy
ma lądowac na pokładzie to byłam pewna, że za moment zobaczę jak samolot wpada
do wody. Bo w pierwszej chwili to nie mogłam lotniskowca dostrzec, potem widziałam
"coś" wielkości pudełka zapałek a potem byłam pewna, że samolot albo grzmotnie
w pokład albo go minie i wleci do oceanu.
Ale posadzenie lądownika na powierzchni komety było jeszcze bardziej
skomplikowane - nie sterował nim w trakcie przyziemienia doświadczony pilot mogący
jeszcze w ostatniej chwili coś skorygowac. Od chwili odłączenia od Rosetty lądownik
był skazany tylko na własną aparaturę.
I udało się!!! Teraz przez 48 godzin Rosetta będzie jeszcze nadawac sygnały i przesyłac
dane, a Philae bedzie zbierac próbki, badac je w swoim maleńkim laboratorium i
przesyłac wszystko do centrum EAK.
To naprawdę wielki sukces Europy!
osiadła na powierzchni komety.
To naprawdę wielki sukces i ogromnie się cieszę, że wszyściutko się powiodło. Polskiej
konstrukcji urządzenie o wdzięcznej nazwie MUPUS będzie sprawdzac temperatury
powierzchni komety i sporządzi profil jej temperatur.
Dotychczas wydawało mi się, że nie ma nic bardziej trudnego niż lądowanie bojowego
samolotu na pokładzie lotniskowca i gdy oglądałam to co widzi pilot w chwili gdy
ma lądowac na pokładzie to byłam pewna, że za moment zobaczę jak samolot wpada
do wody. Bo w pierwszej chwili to nie mogłam lotniskowca dostrzec, potem widziałam
"coś" wielkości pudełka zapałek a potem byłam pewna, że samolot albo grzmotnie
w pokład albo go minie i wleci do oceanu.
Ale posadzenie lądownika na powierzchni komety było jeszcze bardziej
skomplikowane - nie sterował nim w trakcie przyziemienia doświadczony pilot mogący
jeszcze w ostatniej chwili coś skorygowac. Od chwili odłączenia od Rosetty lądownik
był skazany tylko na własną aparaturę.
I udało się!!! Teraz przez 48 godzin Rosetta będzie jeszcze nadawac sygnały i przesyłac
dane, a Philae bedzie zbierac próbki, badac je w swoim maleńkim laboratorium i
przesyłac wszystko do centrum EAK.
To naprawdę wielki sukces Europy!
poniedziałek, 10 listopada 2014
Rosetta
początki powstawania Ziemi były wielce burzliwe i nijak nie sprzyjały rozwojowi
jakichkolwiek żywych organizmów. Przeróżne prowadzone badania skłaniają do
przyjęcia opcji, że życie na Ziemi zostało "zasiane" przez jakiegoś gościa z Kosmosu,
asteroidę lub kometę,która uderzyła w powierzchnię naszego globu, a miała w swym
składzie aminokwasy, które są nośnikami życia.
By tę teorię sprawdzic postanowiono zbadac skład którejś z komet. Wybór padł na
Kometę 67P/Czurimow-Gerasimienko, a trud opracowania , konstruowania i wysłania
sondy, która zbada kometę - podjęła Europejska Agencja Kosmiczna.
Projekt rozpoczął się 30 lat temu - właśnie wtedy rozpoczęto budowę Rosetty .
Po dwudziestu latach niemałych problemów EAK wyekspediowała w Kosmos
Rosettę.
Aby sonda zachowała swe możliwości badawcze, większośc jej aparatury została
"uśpiona" na okres trzech lat.
W pazdzierniku tego roku obudzono Rosettę - dla wszystkich zainteresowanych
była to chwila porównywalna do tej, gdy na Księżycu stanął pierwszy astronauta.
Rosetta już jest w pobliżu Komety 67P i przesłała na Ziemię zdjęcia powierzchni
jądra Komety. W pazdzierniku b.r. grono badaczy wybrało miejsce, w którym
Rosetta ma ustawic lądownik.
12 listopada, a więc już niedługo, Rosetta osadzi na powierzchni Komety 67P
lądownik z aparaturą badawczą. Lądownik nosi nazwę Philae, jest wyposażony
w laboratorium badawcze, a sam jest wielkości....domowej pralki automatycznej.
Wczoraj oglądałam na kanale National Geographic premierę filmu dokumentalnego-
i oglądałam go z wypiekami na twarzy, chociaż nikt nikogo nie napadał i nie
gonił. Mam nadzieję, że gdy Rosetta szczęśliwie ulokuje lądownik na powierzchni
Komety, będę mogła to obejrzec.
Wiem, ten temat niewiele osób interesuje - w końcu co tam sondy kosmiczne, komety
czy inne "dziadostwo" kosmiczne, ale pomyślcie - jesteśmy świadkami kolejnego
kroku człowieka w Kosmos i może uda się rozwiązac chociaż jedną z zagadek skąd
wzięło się życie na naszej planecie.
Tak właśnie wygląda fragment powierzchni jądra Komety 67P, na którym ma osiąśc
lądownik.**
Z uwagi na bardzo nierówną powierzchnię, bardzo małą siłę grawitacyjną Komety
oraz fakt, że kometa wysyła z różnych miejsc swej powierzchni silne wodne gejzery,
ta operacja jest niezwykle trudna. A cały sztab operacyjny może tylko zaciskac
kciuki za powodzenie całej akcji, by miliard Euro, wydany na ten projekt nie poszedł
na marne.
**
zdjęcie z sieci- www.naukawpolsce.pap.pl
czwartek, 6 listopada 2014
Jest przedszkole i.... przedszkole.
Nie napiszę nic odkrywczego - i u nas i za miedzą przedszkola są różne, niczym
dziurki w żółtym serze.
Tydzień temu Młodszy zmienił przedszkole. Nowe przedszkole jest znacznie bliżej
domu i szkoły Starszego. Córka, gdy zamieszkali w Berlinie, usiłowała zapisac
dzieciaki właśnie do tego przedszkola, ale nie było dwóch wolnych miejsc.
Tam też brakuje przedszkoli, chociaż nie dokucza im jakiś wyż demograficzny.
Po prostu coraz więcej kobiet pracuje, poza tym w tak wielonoarodowym mieście
jak Berlin, pobyt dziecka w przedszkolu jest dla niego korzystny - zwłaszcza gdy
dziecko jest z rodziny, w której żadne z rodziców nie używa w domu języka
niemieckiego.
W poprzednim przedszkolu "rozleciał" się personel - odeszła jego dyrektorka, bo
nie mogła się dogadac z jego właścicielką, pozostały personel podzielił się na
"frakcje" i w sumie ucierpiały na tym dzieciaki.
W tym przedszkolu jest inaczej i jak określa moja córka, widac, że personelowi
chce się pracowac.
Już na drugi dzień zrobili małemu zdjęcie gdy z przejęciem malował coś farbami i tym
zdjęciem oznakowali jego szafkę w szatni. W poprzednim przedszkolu rodzice musieli
przynosic zdjęcia dzieci, a proces naklejania zdjęc trwał blisko 6 miesięcy. Pomijam już
fakt, że tam ani razu dzieci nie malowały farbami, co bardzo córkę dziwiło, bo obaj
chłopcy malowali farbami nawet w żłobku.
Przedszkole zabiera dzieciaki w różne miejsca, ale zawsze jest to wyjście nie na
zasadzie "odgórnej", ale na zasadzie dobrowolności- wychowawca miał zaplanowane
wyjście po zakupy, więc poszły z nim tylko te dzieci, które miały na to ochotę.
Oczywiście Młodszy się zgłosił, bo on bardzo lubi chodzenie po sklepach i robienie
zakupów, nawet spożywczych. Podobnie jest z innymi zajęciami - ciasteczka pomagali
piec tylko ochotnicy i oczywiście Młodszy też się zgłosił.
On, w przeciwieństwie do Starszego, lubi pomagac w domu, sam zawsze wyciąga
naczynia ze zmywarki i chowa je na miejscu, tak samo wyciągnie wszystko z pralki i
przełoży do miski, a mniejsze rzeczy powiesi na suszarce.
Równie chętnie pomaga przy nakrywaniu do stołu, nosi talerze i nigdy niczego nie
tłucze. Gdy u nich byłam piekł ze mną kruche ciastka i sam zamiatał podłogę.
W tym przedszkolu dają dzieciom możliwośc wyboru zajęc , częśc idzie np. na
"tematyczny" plac zabaw a inni jadą do lasu, bo tak właśnie wybrali.
Młodszy jest wyraznie zadowolony, wreszcie przestał się nudzic. Dzieciaki nie są
dzielone na grupy wiekowe, tylko podług zainteresowań.Tym samym te trochę starsze
muszą się opiekowac młodszymi.
No i jak już wspominałam to przedszkole jest znacznie bliżej domu - do poprzedniego
trzeba było wpierw doczłapac się do autobusu a potem jeszcze przejechac całkiem długi
przystanek.
Młodszy tak się teraz spieszy do przedszkola, że gdy rozstaje się z mamą, to nawet
"cześc" zapomina powiedziec. Słodziak skończył 3 lata i 8 miesięcy.
dziurki w żółtym serze.
Tydzień temu Młodszy zmienił przedszkole. Nowe przedszkole jest znacznie bliżej
domu i szkoły Starszego. Córka, gdy zamieszkali w Berlinie, usiłowała zapisac
dzieciaki właśnie do tego przedszkola, ale nie było dwóch wolnych miejsc.
Tam też brakuje przedszkoli, chociaż nie dokucza im jakiś wyż demograficzny.
Po prostu coraz więcej kobiet pracuje, poza tym w tak wielonoarodowym mieście
jak Berlin, pobyt dziecka w przedszkolu jest dla niego korzystny - zwłaszcza gdy
dziecko jest z rodziny, w której żadne z rodziców nie używa w domu języka
niemieckiego.
W poprzednim przedszkolu "rozleciał" się personel - odeszła jego dyrektorka, bo
nie mogła się dogadac z jego właścicielką, pozostały personel podzielił się na
"frakcje" i w sumie ucierpiały na tym dzieciaki.
W tym przedszkolu jest inaczej i jak określa moja córka, widac, że personelowi
chce się pracowac.
Już na drugi dzień zrobili małemu zdjęcie gdy z przejęciem malował coś farbami i tym
zdjęciem oznakowali jego szafkę w szatni. W poprzednim przedszkolu rodzice musieli
przynosic zdjęcia dzieci, a proces naklejania zdjęc trwał blisko 6 miesięcy. Pomijam już
fakt, że tam ani razu dzieci nie malowały farbami, co bardzo córkę dziwiło, bo obaj
chłopcy malowali farbami nawet w żłobku.
Przedszkole zabiera dzieciaki w różne miejsca, ale zawsze jest to wyjście nie na
zasadzie "odgórnej", ale na zasadzie dobrowolności- wychowawca miał zaplanowane
wyjście po zakupy, więc poszły z nim tylko te dzieci, które miały na to ochotę.
Oczywiście Młodszy się zgłosił, bo on bardzo lubi chodzenie po sklepach i robienie
zakupów, nawet spożywczych. Podobnie jest z innymi zajęciami - ciasteczka pomagali
piec tylko ochotnicy i oczywiście Młodszy też się zgłosił.
On, w przeciwieństwie do Starszego, lubi pomagac w domu, sam zawsze wyciąga
naczynia ze zmywarki i chowa je na miejscu, tak samo wyciągnie wszystko z pralki i
przełoży do miski, a mniejsze rzeczy powiesi na suszarce.
Równie chętnie pomaga przy nakrywaniu do stołu, nosi talerze i nigdy niczego nie
tłucze. Gdy u nich byłam piekł ze mną kruche ciastka i sam zamiatał podłogę.
W tym przedszkolu dają dzieciom możliwośc wyboru zajęc , częśc idzie np. na
"tematyczny" plac zabaw a inni jadą do lasu, bo tak właśnie wybrali.
Młodszy jest wyraznie zadowolony, wreszcie przestał się nudzic. Dzieciaki nie są
dzielone na grupy wiekowe, tylko podług zainteresowań.Tym samym te trochę starsze
muszą się opiekowac młodszymi.
No i jak już wspominałam to przedszkole jest znacznie bliżej domu - do poprzedniego
trzeba było wpierw doczłapac się do autobusu a potem jeszcze przejechac całkiem długi
przystanek.
Młodszy tak się teraz spieszy do przedszkola, że gdy rozstaje się z mamą, to nawet
"cześc" zapomina powiedziec. Słodziak skończył 3 lata i 8 miesięcy.
wtorek, 4 listopada 2014
A niektórzy......
w Halloween wyglądali tak:
Młodsze kazało się zrobic na "makabryczną biedronkę".
Zamówiło biały makijaż, biedronkę, pająka, cieknącą krew i pajęczynę.
No i cóż mama miała zrobic? Pomalowała!
Młodsze kazało się zrobic na "makabryczną biedronkę".
Zamówiło biały makijaż, biedronkę, pająka, cieknącą krew i pajęczynę.
No i cóż mama miała zrobic? Pomalowała!
Mix
Zakończyłam na ten rok rehabilitację. I już jestem zapisana na przyszły rok, na
marzec/kwiecień. Widocznie NFZ ma nadzieję, że dożyję. Koleżanka uważa, że
raczej NFZ ma nadzieję, że nie dożyję i dlatego już mnie zapisali.
Trudno powiedziec - gdyby rzecz dotyczyła zapisu do kardiologa skłaniałabym
się do tej drugiej ewentualności. Bo już mniej więcej od połowy tego roku
pacjenci kardiologiczni są zapisywani na 2016 rok - to nie pomyłka, naprawdę.
W przychodni POZ (Podstawowej Opieki Zdrowotnej), której jestem pacjentką,
jest nowa lekarka. Przemiła, kontaktowa, uczynna - ma tylko dwie wady:
tragiczny makijaż i absolutny wstręt do badania pacjentów. Byliśmy ze ślubnym
by się zaszczepic p.grypie, a zezwolenie na szczepienie musi wydac lekarz.
Bo szczepic mogą się tylko osoby aktualnie w 100% zdrowe - dotychczas każdy
lekarz z tej okazji sprawdzał nam stan gardła, osłuchiwał płuca, mierzył ciśnienie,
przepytywał o różne sprawy - ta pani z uśmiechem, bez tych wszystkich działań
"ubocznych" wypisała nam skierowanie na szczepienie. Wiem, czepiam się.
Okropnie się naszarpałam w tym roku z szykowaniem grobów na minione właśnie
Święto Zmarłych. Po raz pierwszy zajęło mi to ogromnie dużo czasu i wysiłku, bo
ktoś bezmyślnie zapaskudził mi obie płyty parafiną -zakupił jakieś takie paskudne
znicze, które rozlały się na obu płytach. Z wielkim trudem odczyściłam je, skrobiąc
każdą skrobakiem do zalodzonych szyb samochodowych.
Nie wiem jak w innych częściach kraju, ale jesień w moim mieście jest zgodna
z moimi oczekiwaniami wobec tej pory roku - jest słonecznie i całkiem ciepło jak
na początek listopada. Jak dla mnie to mogłoby tak byc do samej wiosny.
Wcale nie tęsknię za śniegiem, mrozem i brakiem słońca.
W swoim osiedlowym sklepie zakupiłam mieszankę ziaren na chleb bezglutenowy-
super sprawa. Jest to zestaw 500 gram różnych ziaren - pestki słonecznika, dyni,
ziarna sezamu, orzechy laskowe, migdały, siemię lniane. Do tej mieszanki dodaje się
tylko 5 roztrzepanych jajek, sól i 50ml oliwy. Całośc mieszamy, dajemy jej 15 minut
odpoczynku a potem umieszczamy w małej keksówce i pieczemy. Wychodzi pyszny
chlebek, który pasuje równie dobrze do wędlin i sera jak i do dżemu lub miodu.
Poza tym zrobiłam kotlety mielone, do których zamiast bułki namoczonej w mleku
dałam ugotowaną na mleku , a następnie zblendowaną kaszę jaglaną. Wyszły świetne.
No i jeszcze coś - Zakłady Mięsne "Nove" (spod Gdańska) wyprodukowały pyszny,
bezglutenowy schab lekko wędzony z linii "Natura". Ów zakład zapracował na znak
przekreślonego kłosa, co oznacza, że produkty nim opatrzone są bezglutenowe.
Z czystym sumieniem polecam Wam tę wędlinę - jest naprawdę smaczna.
A to mój ostatni wybryk - naszyjnik z resztek. Postanowiłam wreszcie
zagospodarowac przeróżne koralikowe pozostałości nim zakupię następne
koraliki.
Mam tych "resztek" multum i chwilami trudno mi to wszystko tak razem
poskładac by to miało jakiś sens i wygląd.
marzec/kwiecień. Widocznie NFZ ma nadzieję, że dożyję. Koleżanka uważa, że
raczej NFZ ma nadzieję, że nie dożyję i dlatego już mnie zapisali.
Trudno powiedziec - gdyby rzecz dotyczyła zapisu do kardiologa skłaniałabym
się do tej drugiej ewentualności. Bo już mniej więcej od połowy tego roku
pacjenci kardiologiczni są zapisywani na 2016 rok - to nie pomyłka, naprawdę.
W przychodni POZ (Podstawowej Opieki Zdrowotnej), której jestem pacjentką,
jest nowa lekarka. Przemiła, kontaktowa, uczynna - ma tylko dwie wady:
tragiczny makijaż i absolutny wstręt do badania pacjentów. Byliśmy ze ślubnym
by się zaszczepic p.grypie, a zezwolenie na szczepienie musi wydac lekarz.
Bo szczepic mogą się tylko osoby aktualnie w 100% zdrowe - dotychczas każdy
lekarz z tej okazji sprawdzał nam stan gardła, osłuchiwał płuca, mierzył ciśnienie,
przepytywał o różne sprawy - ta pani z uśmiechem, bez tych wszystkich działań
"ubocznych" wypisała nam skierowanie na szczepienie. Wiem, czepiam się.
Okropnie się naszarpałam w tym roku z szykowaniem grobów na minione właśnie
Święto Zmarłych. Po raz pierwszy zajęło mi to ogromnie dużo czasu i wysiłku, bo
ktoś bezmyślnie zapaskudził mi obie płyty parafiną -zakupił jakieś takie paskudne
znicze, które rozlały się na obu płytach. Z wielkim trudem odczyściłam je, skrobiąc
każdą skrobakiem do zalodzonych szyb samochodowych.
Nie wiem jak w innych częściach kraju, ale jesień w moim mieście jest zgodna
z moimi oczekiwaniami wobec tej pory roku - jest słonecznie i całkiem ciepło jak
na początek listopada. Jak dla mnie to mogłoby tak byc do samej wiosny.
Wcale nie tęsknię za śniegiem, mrozem i brakiem słońca.
W swoim osiedlowym sklepie zakupiłam mieszankę ziaren na chleb bezglutenowy-
super sprawa. Jest to zestaw 500 gram różnych ziaren - pestki słonecznika, dyni,
ziarna sezamu, orzechy laskowe, migdały, siemię lniane. Do tej mieszanki dodaje się
tylko 5 roztrzepanych jajek, sól i 50ml oliwy. Całośc mieszamy, dajemy jej 15 minut
odpoczynku a potem umieszczamy w małej keksówce i pieczemy. Wychodzi pyszny
chlebek, który pasuje równie dobrze do wędlin i sera jak i do dżemu lub miodu.
Poza tym zrobiłam kotlety mielone, do których zamiast bułki namoczonej w mleku
dałam ugotowaną na mleku , a następnie zblendowaną kaszę jaglaną. Wyszły świetne.
No i jeszcze coś - Zakłady Mięsne "Nove" (spod Gdańska) wyprodukowały pyszny,
bezglutenowy schab lekko wędzony z linii "Natura". Ów zakład zapracował na znak
przekreślonego kłosa, co oznacza, że produkty nim opatrzone są bezglutenowe.
Z czystym sumieniem polecam Wam tę wędlinę - jest naprawdę smaczna.
A to mój ostatni wybryk - naszyjnik z resztek. Postanowiłam wreszcie
zagospodarowac przeróżne koralikowe pozostałości nim zakupię następne
koraliki.
Mam tych "resztek" multum i chwilami trudno mi to wszystko tak razem
poskładac by to miało jakiś sens i wygląd.
sobota, 1 listopada 2014
Tak sobie myślę.....
.....każdy idzie własną drogą, a tak naprawdę wszyscy idziemy w jedną stronę.
I to jest jedyna sprawiedliwośc tego świata.
Nie ważne czy jesteśmy mądrzy czy też nie, ładni czy brzydcy, zdrowi lub chorzy,
młodzi lub starzy - wszyscy podążamy TAM z każdym oddechem, każdym
uderzeniem serca.
I dopóki jesteśmy TU i TERAZ czerpmy z tego pobytu radośc dzieląc ją z innymi.
I pamiętajmy o tych, którzy tę drogę, którą teraz idziemy, już przebyli.
Pamiętajmy o nich nie tylko z okazji 1 listopada, ale tak zwyczajnie, na co dzień,
myślmy o nich tak, jakby tylko gdzieś daleko wyjechali, opowiadajmy o nich
naszym dzieciom i wnukom.
I pamiętajmy nie tylko o ludziach - o zwierzakach, które umilały nam życie też-
przecież były częścią naszej codzienności.
I to jest jedyna sprawiedliwośc tego świata.
Nie ważne czy jesteśmy mądrzy czy też nie, ładni czy brzydcy, zdrowi lub chorzy,
młodzi lub starzy - wszyscy podążamy TAM z każdym oddechem, każdym
uderzeniem serca.
I dopóki jesteśmy TU i TERAZ czerpmy z tego pobytu radośc dzieląc ją z innymi.
I pamiętajmy o tych, którzy tę drogę, którą teraz idziemy, już przebyli.
Pamiętajmy o nich nie tylko z okazji 1 listopada, ale tak zwyczajnie, na co dzień,
myślmy o nich tak, jakby tylko gdzieś daleko wyjechali, opowiadajmy o nich
naszym dzieciom i wnukom.
I pamiętajmy nie tylko o ludziach - o zwierzakach, które umilały nam życie też-
przecież były częścią naszej codzienności.
poniedziałek, 27 października 2014
Muszę się pochwalic!
Ela Żukrowska wydała kolejny tomik wierszy "Wiersze Szarozłote" i jestem
jego dumną posiadaczką - mam nawet dedykację od Eli.
Dla mnie te wiersze nie mają w sobie nic szarego - są złote - niektóre wielce
emocjonalne, inne stonowane. A wszystkie takie przemawiające do serca.
To już trzeci Tomik wierszy Eli i wszystkie trzy posiadam.
Wiersze Eli możecie czytac na FB lub tutaj.
Gorąco Wam je polecam.
jego dumną posiadaczką - mam nawet dedykację od Eli.
Dla mnie te wiersze nie mają w sobie nic szarego - są złote - niektóre wielce
emocjonalne, inne stonowane. A wszystkie takie przemawiające do serca.
To już trzeci Tomik wierszy Eli i wszystkie trzy posiadam.
Wiersze Eli możecie czytac na FB lub tutaj.
Gorąco Wam je polecam.
sobota, 25 października 2014
***
Jeszcze się nie odwiesiłam, nie ma lekko.
Ale - jak wiecie mam sklerozę- więc póki pamiętam pokażę co udłubałam:
I to tyle. Idę dalej "wisiec".
Ale - jak wiecie mam sklerozę- więc póki pamiętam pokażę co udłubałam:
I to tyle. Idę dalej "wisiec".
sobota, 4 października 2014
Zawiesiłam się...
niczym stary, zdezelowany komputer.
Zdaje się, że jedyna rada to jakoś się samoczynnie zresetowac.
Zresetowac i nieco uporządkowac pewne sprawy.
Zaczyna mi się rehabilitacja i przy okazji ponowny romans z piłką a ja
naprawdę nie lubię siedziec na niej i obsługiwac klawiaturę.
Macie, Kochani, niebywałą okazję odpoczynku od mojego pisania,
narzekania itp.
Jak wrócę to będę - do poczytania moi Mili.
Zdaje się, że jedyna rada to jakoś się samoczynnie zresetowac.
Zresetowac i nieco uporządkowac pewne sprawy.
Zaczyna mi się rehabilitacja i przy okazji ponowny romans z piłką a ja
naprawdę nie lubię siedziec na niej i obsługiwac klawiaturę.
Macie, Kochani, niebywałą okazję odpoczynku od mojego pisania,
narzekania itp.
Jak wrócę to będę - do poczytania moi Mili.
piątek, 3 października 2014
Mix
Zdarza się Wam, że coraz częściej czegoś zapominacie ? Po każdej takiej
wpadce zaczynacie się pewnie zastanawiac, czy to aby nie początki choroby
Alzheimera. Zamiast zastanawiania się zerknijcie jaki bierzecie lek na
nadciśnienie tętnicze - jeżeli jest to "proplanolol" to wiedzcie, że to on jest
winny owym zanikom pamięci. Jednym z ubocznych działań tego leku
jest właśnie blokada pamięci. Proplanolol jest wykorzystywany w leczeniu
stresu pourazowego. Po prostu poproście lekarza o zmianę leku na inny.
Nawet nie macie pojęcia ile leków ma dziwne, uboczne działania.
Jest nawet jeden taki lek, który wspomaga porost włosów, a jego podstawową
funkcją jest działanie diuretyczne.
Ale tego wszystkiego nie wyczytacie w ulotce dołączonej do leku.
*****
Pogoda dziś tzw. "cudno-jesienna", czyli słońce, bezwietrznie i ciepło.
Zupełnie niespodziewanie wylądowałam dziś w Parku w Wilanowie.
Drzewa we wszystkich odcieniach żółci, zieleni, brązu i czerwieni.
Ale nadal nie mogę zrozumiec pomysłu "rewitalizacji" ogrodu do stanu w jakim
był w chwili powstania. Ładnie to będzie dopiero za kilka lat - na razie jest
goło. Przecież żeby przywrócic tamten wygląd zniszczono multum pięknych
iglaków i dorodnych drzew i krzewów.
Oczywiście był to pomysł na wykorzystanie pieniędzy unijnych.
Mój ślubny mówi, że jeszcze trochę, a ktoś wpadnie na pomysł by któremuś
z miast przywrócic wygląd z czasów gdy dopiero wprowadzano bruk,
a wszelkie nieczystości wylewano przez okna na ulicę, a wykusze spełniały
w budynkach rolę toalet.
*****
A teraz popatrzcie na zwierzątka które zrobiła Rosjanka, pani Zhanna
Vasilieva:
Oglądam je i oglądam i.....zazdrośc mnie zżera, że ja tak nie
potrafię.
Oczywiście, że wpierw trzeba zrobic odpowiedni "szkielet" i dopiero
potem "ubrac" go w koraliki - w sumie to ogrom pracy i talentu.
Ale efekt jest- prawda???
wpadce zaczynacie się pewnie zastanawiac, czy to aby nie początki choroby
Alzheimera. Zamiast zastanawiania się zerknijcie jaki bierzecie lek na
nadciśnienie tętnicze - jeżeli jest to "proplanolol" to wiedzcie, że to on jest
winny owym zanikom pamięci. Jednym z ubocznych działań tego leku
jest właśnie blokada pamięci. Proplanolol jest wykorzystywany w leczeniu
stresu pourazowego. Po prostu poproście lekarza o zmianę leku na inny.
Nawet nie macie pojęcia ile leków ma dziwne, uboczne działania.
Jest nawet jeden taki lek, który wspomaga porost włosów, a jego podstawową
funkcją jest działanie diuretyczne.
Ale tego wszystkiego nie wyczytacie w ulotce dołączonej do leku.
*****
Pogoda dziś tzw. "cudno-jesienna", czyli słońce, bezwietrznie i ciepło.
Zupełnie niespodziewanie wylądowałam dziś w Parku w Wilanowie.
Drzewa we wszystkich odcieniach żółci, zieleni, brązu i czerwieni.
Ale nadal nie mogę zrozumiec pomysłu "rewitalizacji" ogrodu do stanu w jakim
był w chwili powstania. Ładnie to będzie dopiero za kilka lat - na razie jest
goło. Przecież żeby przywrócic tamten wygląd zniszczono multum pięknych
iglaków i dorodnych drzew i krzewów.
Oczywiście był to pomysł na wykorzystanie pieniędzy unijnych.
Mój ślubny mówi, że jeszcze trochę, a ktoś wpadnie na pomysł by któremuś
z miast przywrócic wygląd z czasów gdy dopiero wprowadzano bruk,
a wszelkie nieczystości wylewano przez okna na ulicę, a wykusze spełniały
w budynkach rolę toalet.
*****
A teraz popatrzcie na zwierzątka które zrobiła Rosjanka, pani Zhanna
Vasilieva:
Oglądam je i oglądam i.....zazdrośc mnie zżera, że ja tak nie
potrafię.
Oczywiście, że wpierw trzeba zrobic odpowiedni "szkielet" i dopiero
potem "ubrac" go w koraliki - w sumie to ogrom pracy i talentu.
Ale efekt jest- prawda???
wtorek, 30 września 2014
Przemyślenia z okazji Dnia Budowlańca
W miniony czwartek był Dzień Budowlańca. Oczywiście sama na to nie
wpadłam - usłyszałam o tym w Radiu Zet Gold.
Bardzo lubię tę rozgłośnię, bo gra stare przeboje i na szczęście mało "gadają"
no i można na ich stronie internetowej sprawdzic co o danej godzinie grali.
Nie ujmując czci nikomu, kto jest związany z branżą budowlaną, najlepszego
zdania o "budowlańcach" nie mam.
Chyba zbyt często byłam mocno rozczarowana ich pracą, niesłownością,
bałaganiarstwem i....nadużywaniem procentów.
Dawno minęły czasy, gdy człowiek zajmujący się budowaniem miał bardzo
rozległą wiedzę - nie tylko potrafił zbudowac jakąś budowlę ale i wiedział
które miejsce będzie do tego celu odpowiednie.
W wiekach średnich budownictwo było wiedzą nieomal tajemną- wiedza ta
była przekazywana tylko ustnie, nie wolno było nic zapisywac ani rysowac,
aby ta wiedza nie wpadła w niepowołane ręce.
Pierwsze organizacje masońskie wzorowały się właśnie na owych budowniczych-
architektach.
Mam wrażenie,że każdy z Was był w którymś ze starych gotyckich kościołów
w Polsce lub w jakimś innym kraju europejskim.
Zabytkowe gotyckie budowle sakralne pojawiły się około 1130 - 40 roku.
Bardzo różniły się od dotychczasowych budowli romańskich.
Romańskie kościoły były budowane z kamienia, miały bardzo grube mury,
mało wymyślne kształty, za to często służyły jako miejsca obronne lub
schronienie w czasie wojen.
Nowe, gotyckie świątynie były wysokie, smukłe a dzięki zastosowaniu
sklepienia żebrowego ściany zyskały duże okna. Po raz pierwszy do wnętrza
kościoła wpuszczono światło, poprzez duże okna i ozdobne rozety.
Zwykłe szyby zostały zastąpione kolorowym szkłem - witrażami.
W czasach, w których sztuka czytania nie była sprawą powszechną,witraże
spełniały rolę książek o tematyce religijnej- przedstawiały życie apostołów,
dokonania Jezusa, historie świętych męczenników.
Gotyckie świątynie wznoszono na przecięciach linii geomantycznych -
były to miejsca, w których koncentrowała się energia Ziemi i Kosmosu.
Witraże natomiast były zrobione ze specjalnego szkła, które miało zdolnośc
wzmacniania blasku.
Wg nauk ( w które teraz mało kto wierzy) światło wpadające do wnętrza
poprzez kolorowe szkło, działało silnie na czakramy człowieka, wzmacniając
pozytywne oddziaływania Ziemi i Kosmosu z korzyścią dla człowieka.
Nie wiem czym się kierują współcześni wybierając miejsce pod budowę
kościoła - ale z pewnością nie liniami geomantycznymi.
Nie da się ukryc - jedynie stare, gotyckie kościoły mają niepowtarzalny
klimat - nawet te, które w czasie wojen mocno ucierpiały i musiały byc
w dużej części odbudowywane .
Bo to nie mury i ozdobne wnętrze wpływa na ludzi odwiedzających taką
wiekową świątynię a właśnie owo tajemnicze promieniowanie Ziemi i
Kosmosu.
wpadłam - usłyszałam o tym w Radiu Zet Gold.
Bardzo lubię tę rozgłośnię, bo gra stare przeboje i na szczęście mało "gadają"
no i można na ich stronie internetowej sprawdzic co o danej godzinie grali.
Nie ujmując czci nikomu, kto jest związany z branżą budowlaną, najlepszego
zdania o "budowlańcach" nie mam.
Chyba zbyt często byłam mocno rozczarowana ich pracą, niesłownością,
bałaganiarstwem i....nadużywaniem procentów.
Dawno minęły czasy, gdy człowiek zajmujący się budowaniem miał bardzo
rozległą wiedzę - nie tylko potrafił zbudowac jakąś budowlę ale i wiedział
które miejsce będzie do tego celu odpowiednie.
W wiekach średnich budownictwo było wiedzą nieomal tajemną- wiedza ta
była przekazywana tylko ustnie, nie wolno było nic zapisywac ani rysowac,
aby ta wiedza nie wpadła w niepowołane ręce.
Pierwsze organizacje masońskie wzorowały się właśnie na owych budowniczych-
architektach.
Mam wrażenie,że każdy z Was był w którymś ze starych gotyckich kościołów
w Polsce lub w jakimś innym kraju europejskim.
Zabytkowe gotyckie budowle sakralne pojawiły się około 1130 - 40 roku.
Bardzo różniły się od dotychczasowych budowli romańskich.
Romańskie kościoły były budowane z kamienia, miały bardzo grube mury,
mało wymyślne kształty, za to często służyły jako miejsca obronne lub
schronienie w czasie wojen.
Nowe, gotyckie świątynie były wysokie, smukłe a dzięki zastosowaniu
sklepienia żebrowego ściany zyskały duże okna. Po raz pierwszy do wnętrza
kościoła wpuszczono światło, poprzez duże okna i ozdobne rozety.
Zwykłe szyby zostały zastąpione kolorowym szkłem - witrażami.
W czasach, w których sztuka czytania nie była sprawą powszechną,witraże
spełniały rolę książek o tematyce religijnej- przedstawiały życie apostołów,
dokonania Jezusa, historie świętych męczenników.
Gotyckie świątynie wznoszono na przecięciach linii geomantycznych -
były to miejsca, w których koncentrowała się energia Ziemi i Kosmosu.
Witraże natomiast były zrobione ze specjalnego szkła, które miało zdolnośc
wzmacniania blasku.
Wg nauk ( w które teraz mało kto wierzy) światło wpadające do wnętrza
poprzez kolorowe szkło, działało silnie na czakramy człowieka, wzmacniając
pozytywne oddziaływania Ziemi i Kosmosu z korzyścią dla człowieka.
Nie wiem czym się kierują współcześni wybierając miejsce pod budowę
kościoła - ale z pewnością nie liniami geomantycznymi.
Nie da się ukryc - jedynie stare, gotyckie kościoły mają niepowtarzalny
klimat - nawet te, które w czasie wojen mocno ucierpiały i musiały byc
w dużej części odbudowywane .
Bo to nie mury i ozdobne wnętrze wpływa na ludzi odwiedzających taką
wiekową świątynię a właśnie owo tajemnicze promieniowanie Ziemi i
Kosmosu.
piątek, 26 września 2014
Byłam w kinie
Po wielu latach nie bywania w kinie, dziś poszłam na " Miasto 44".
Mam wielce mieszane uczucia - po pierwsze nie rozumiem dlaczego, za jakie
grzechy, przed filmem widz ma obowiązek przez 30 minut oglądac reklamy.
Nieomal te same, które "jadą" w TV. Oprócz nich zwiastuny nowych filmów i
dzięki temu wiem, co z repertuaru będę omijac szerokim łukiem.
Co do samego filmu - niewątpliwie 5+ za efekty specjalne. Ale ja zapewne zbyt
wiele wiem o Powstaniu Warszawskim od osób, które same brały w nim
czynny udział lub były wtedy, do samego końca w Warszawie.
Słaba jest pierwsza częśc filmu, czyli ostatnie dni przed wybuchem powstania.
Muzyka w filmie - jak powszechnie wiadomo - przeważnie powinna stanowic
tło i odzwierciedlac czasy o których film opowiada. Nie muszą to byc
autentyczne melodie z tamtych czasów, ale przynajmniej utrzymane w danym
stylu.
Owszem, było przedwojenne tango "Chryzantemy Złociste", ale gdy zabrzmiał
Niemen z piosenką "Dziwny ten świat", z lekka zdębiałam. Poza tym muzyka
usiłowała zagłuszyc cały czas efekty dzwiękowe (wybuchy bomb, pocisków itp.)
więc siedziałam ogłuszona niemal całkowicie.
Brakowało mi prawdziwego nastroju tych czasów , który był kiedyś, przed wielu
laty, świetnie ukazany w telewizyjnym serialu "Kolumbowie".
Bo oprócz wątków "technicznych", czyli walki, bardzo ważną sprawą były
przeżycia nie tylko czynnych powstańców ale i ludności cywilnej, stosunki pomiędzy
cywilami a powstańcami, rozterki dowódców.
Oczywiście jestem pełna podziwu dla rozmachu, z jakim film zrobiono, ale
czułam się tak, jakbym oglądała western ze zredukowaną niemal do zera fabułą, za to
z scenami strzelaniny i totalnej demolki do sześcianu.
A do tego w sali kinowej snuł się smród prażonego popcornu.
Z całą pewnością film nie odpowiada na pytanie czy Powstanie Warszawskie
było konieczne i czy była to właściwa decyzja - zresztą odpowiedz na to pytanie nie
była zamiarem twórcy tego filmu.
Jeśli film miał ukazac rozmiar zniszczen to owszem- zadanie to zostało dobrze
wykonane.
Czy warto go obejrzec - warto, by docenic to wszystko co mamy dziś.
Mam wielce mieszane uczucia - po pierwsze nie rozumiem dlaczego, za jakie
grzechy, przed filmem widz ma obowiązek przez 30 minut oglądac reklamy.
Nieomal te same, które "jadą" w TV. Oprócz nich zwiastuny nowych filmów i
dzięki temu wiem, co z repertuaru będę omijac szerokim łukiem.
Co do samego filmu - niewątpliwie 5+ za efekty specjalne. Ale ja zapewne zbyt
wiele wiem o Powstaniu Warszawskim od osób, które same brały w nim
czynny udział lub były wtedy, do samego końca w Warszawie.
Słaba jest pierwsza częśc filmu, czyli ostatnie dni przed wybuchem powstania.
Muzyka w filmie - jak powszechnie wiadomo - przeważnie powinna stanowic
tło i odzwierciedlac czasy o których film opowiada. Nie muszą to byc
autentyczne melodie z tamtych czasów, ale przynajmniej utrzymane w danym
stylu.
Owszem, było przedwojenne tango "Chryzantemy Złociste", ale gdy zabrzmiał
Niemen z piosenką "Dziwny ten świat", z lekka zdębiałam. Poza tym muzyka
usiłowała zagłuszyc cały czas efekty dzwiękowe (wybuchy bomb, pocisków itp.)
więc siedziałam ogłuszona niemal całkowicie.
Brakowało mi prawdziwego nastroju tych czasów , który był kiedyś, przed wielu
laty, świetnie ukazany w telewizyjnym serialu "Kolumbowie".
Bo oprócz wątków "technicznych", czyli walki, bardzo ważną sprawą były
przeżycia nie tylko czynnych powstańców ale i ludności cywilnej, stosunki pomiędzy
cywilami a powstańcami, rozterki dowódców.
Oczywiście jestem pełna podziwu dla rozmachu, z jakim film zrobiono, ale
czułam się tak, jakbym oglądała western ze zredukowaną niemal do zera fabułą, za to
z scenami strzelaniny i totalnej demolki do sześcianu.
A do tego w sali kinowej snuł się smród prażonego popcornu.
Z całą pewnością film nie odpowiada na pytanie czy Powstanie Warszawskie
było konieczne i czy była to właściwa decyzja - zresztą odpowiedz na to pytanie nie
była zamiarem twórcy tego filmu.
Jeśli film miał ukazac rozmiar zniszczen to owszem- zadanie to zostało dobrze
wykonane.
Czy warto go obejrzec - warto, by docenic to wszystko co mamy dziś.
środa, 24 września 2014
Entropia.....
....rządzi wszystkim.
Naukowcy twierdzą, że gdyby nie entropia** moglibyśmy życ dużo, dużo dłużej.
Co dziwniejsze, problemem wydłużenia życia człowieka zajmują się uczeni
bardzo wielu specjalności - oczywiście biolodzy, wszelkiej maści medycy, fizycy,
chemicy, genetycy, kriogenicy a nawet...matematycy.
Bo podobno wszystko można ując we wzór matematyczny.
Nie jestem wcale pewna czy podoba mi się ten pomysł, bo nasza Ziemia już teraz
cierpi z powodu przeludnienia.
I jakoś zawodzi mnie na tym polu wyobraznia - bo osobiście nie chciałabym życ
długo mając tyle lat co teraz i nadal cierpiąc na te wszystkie dolegliwości, które
nie umilają mi życia.
Ale w zaciszach naukowych laboratoriów praca wre - genetycy, odkąd poznali
genotyp człowieka, wciąż dumają nad tym, co można w nim ulepszyc i zmienic,
by "pan wszelkiego stworzenia" był rzeczywiście "panem całą gębą"- by nie
chorował, był wiecznie młody, żył długo i szczęśliwie, niewiele pracował i miał
sporo pieniędzy. Jakoś nie słyszałam by ktokolwiek starał się tak pomajstrowac
w ludzkich genach by wyeliminowac wszelkie złe cechy ludzkie jak agresję,
i parę innych przywar rodem z Dekalogu.
Na razie kombinują jakby tu wydłużyc czas życia. Początkowo badania prowadzili
na muszkach owocówkach, głównie je głodząc, co jakimś cudem wydłużało im
nieco życie. Następnie na tapetę trafiły myszki laboratoryjne. Rozpracowano ich
DNA, usunięto z niego dwa geny i tym prostym sposobem myszki zamiast życ
należne im 2 lata żyły aż....4 lata.
Ale nie cieszcie się - pogmerali w ludzkich genach i na razie znalezli już 60
genów odpowiedzialnych za proces starzenia się organizmu i są pewni, że jest
ich znacznie więcej, więc poszukiwania trwają nadal.
Jak na razie, jedyne komórki które żyją wiecznie, to są komórki rakowe. Niestety
mają paskudny zwyczaj uśmiercania komórek naszego organizmu.
Amatorzy zamrażania już mają pewne sukcesy - udało się opracowac odwracalną
i bezpieczną dla tkanek metodę zamrażania niektórych narządów. Jak na razie
metoda ta, zwana witryfikacją, jest stosowana przy zamrażaniu ludzkich zarodków
( tych "zapasowych") w procesie zapłodnienia in vitro.
W trakcie zamrażania narządów, w przestrzeniach pomiędzy jego komórkami,
tworzą się kryształki lodu, które odpychają od siebie poszczególne komórki na tyle
daleko, że po rozmrożeniu łącznośc pomiędzy komórkami nie może już nastąpic.
Ale kriogenicy opracowali mieszankę płynu, dzięki której witryfikację udało się
zastosowac przy zamrażaniu całych narządów.
Zamrożono nerkę pewnego króliczka, poleżała jakiś czas w temp. -22 stopni C,
a po rozmrożeniu, ku uciesze uczonych, nerka podjęła swe czynności.
Jak na razie jest to duży postęp zwłaszcza z punktu widzenia zabiegów transplantacji,
bo tym sposobem można będzie pobrac potrzebny do przeszczepu narząd nawet od
bardzo oddalonego dawcy i bez szkody go dostarczyc do biorcy.
Ale jak wszyscy wiemy, wszystkimi naszymi narządami kieruje mózg i czołowym
zadaniem kriogeniki jest znalezienie metody zamrożenia całego mózgu w ten sposób,
by po rozmrożeniu mógł podjąc swą pracę.
Na razie poddano witryfikacji "plasterek" hipokampu i ku radości badaczy ów
rozmrożony "plasterek" przyjął impuls elektryczny i przekazał go dalej.
Całe badanie widziałam na filmie- bardzo mi się to doświadczenie podobało.
Nie mogę się jednak oprzec wrażeniu, że przebadanie w ten sposób całego mózgu, tak
plasterek po plasterku, zajmie okropnie dużo czasu, bo te plasterki są bardzo, bardzo
cieniutkie.
Ale tak naprawdę to nieco mnie śmieszą te wszystkie badania mające na celu
wydłużenie ludzkiego życia nawet do kilkuset lat.
Może jestem dziwna i nieco głupawa, ale te kilka chwil, które spędzam na Ziemi
w zupełności mi wystarczają.
W pewnym sensie już jestem nieśmiertelna- przekazałam swą pulę genów dziecku.
**
entropia = chaos.
Naukowcy twierdzą, że gdyby nie entropia** moglibyśmy życ dużo, dużo dłużej.
Co dziwniejsze, problemem wydłużenia życia człowieka zajmują się uczeni
bardzo wielu specjalności - oczywiście biolodzy, wszelkiej maści medycy, fizycy,
chemicy, genetycy, kriogenicy a nawet...matematycy.
Bo podobno wszystko można ując we wzór matematyczny.
Nie jestem wcale pewna czy podoba mi się ten pomysł, bo nasza Ziemia już teraz
cierpi z powodu przeludnienia.
I jakoś zawodzi mnie na tym polu wyobraznia - bo osobiście nie chciałabym życ
długo mając tyle lat co teraz i nadal cierpiąc na te wszystkie dolegliwości, które
nie umilają mi życia.
Ale w zaciszach naukowych laboratoriów praca wre - genetycy, odkąd poznali
genotyp człowieka, wciąż dumają nad tym, co można w nim ulepszyc i zmienic,
by "pan wszelkiego stworzenia" był rzeczywiście "panem całą gębą"- by nie
chorował, był wiecznie młody, żył długo i szczęśliwie, niewiele pracował i miał
sporo pieniędzy. Jakoś nie słyszałam by ktokolwiek starał się tak pomajstrowac
w ludzkich genach by wyeliminowac wszelkie złe cechy ludzkie jak agresję,
i parę innych przywar rodem z Dekalogu.
Na razie kombinują jakby tu wydłużyc czas życia. Początkowo badania prowadzili
na muszkach owocówkach, głównie je głodząc, co jakimś cudem wydłużało im
nieco życie. Następnie na tapetę trafiły myszki laboratoryjne. Rozpracowano ich
DNA, usunięto z niego dwa geny i tym prostym sposobem myszki zamiast życ
należne im 2 lata żyły aż....4 lata.
Ale nie cieszcie się - pogmerali w ludzkich genach i na razie znalezli już 60
genów odpowiedzialnych za proces starzenia się organizmu i są pewni, że jest
ich znacznie więcej, więc poszukiwania trwają nadal.
Jak na razie, jedyne komórki które żyją wiecznie, to są komórki rakowe. Niestety
mają paskudny zwyczaj uśmiercania komórek naszego organizmu.
Amatorzy zamrażania już mają pewne sukcesy - udało się opracowac odwracalną
i bezpieczną dla tkanek metodę zamrażania niektórych narządów. Jak na razie
metoda ta, zwana witryfikacją, jest stosowana przy zamrażaniu ludzkich zarodków
( tych "zapasowych") w procesie zapłodnienia in vitro.
W trakcie zamrażania narządów, w przestrzeniach pomiędzy jego komórkami,
tworzą się kryształki lodu, które odpychają od siebie poszczególne komórki na tyle
daleko, że po rozmrożeniu łącznośc pomiędzy komórkami nie może już nastąpic.
Ale kriogenicy opracowali mieszankę płynu, dzięki której witryfikację udało się
zastosowac przy zamrażaniu całych narządów.
Zamrożono nerkę pewnego króliczka, poleżała jakiś czas w temp. -22 stopni C,
a po rozmrożeniu, ku uciesze uczonych, nerka podjęła swe czynności.
Jak na razie jest to duży postęp zwłaszcza z punktu widzenia zabiegów transplantacji,
bo tym sposobem można będzie pobrac potrzebny do przeszczepu narząd nawet od
bardzo oddalonego dawcy i bez szkody go dostarczyc do biorcy.
Ale jak wszyscy wiemy, wszystkimi naszymi narządami kieruje mózg i czołowym
zadaniem kriogeniki jest znalezienie metody zamrożenia całego mózgu w ten sposób,
by po rozmrożeniu mógł podjąc swą pracę.
Na razie poddano witryfikacji "plasterek" hipokampu i ku radości badaczy ów
rozmrożony "plasterek" przyjął impuls elektryczny i przekazał go dalej.
Całe badanie widziałam na filmie- bardzo mi się to doświadczenie podobało.
Nie mogę się jednak oprzec wrażeniu, że przebadanie w ten sposób całego mózgu, tak
plasterek po plasterku, zajmie okropnie dużo czasu, bo te plasterki są bardzo, bardzo
cieniutkie.
Ale tak naprawdę to nieco mnie śmieszą te wszystkie badania mające na celu
wydłużenie ludzkiego życia nawet do kilkuset lat.
Może jestem dziwna i nieco głupawa, ale te kilka chwil, które spędzam na Ziemi
w zupełności mi wystarczają.
W pewnym sensie już jestem nieśmiertelna- przekazałam swą pulę genów dziecku.
**
entropia = chaos.
poniedziałek, 22 września 2014
Zagadka
Dostałam newsletter od pewnej firmy, a w nim zachęcają mnie do zakupu
nowych "SREBRYKATÓW".
Czy ktoś się domyśla co to jest???
Czekam na podpowiedzi.
nowych "SREBRYKATÓW".
Czy ktoś się domyśla co to jest???
Czekam na podpowiedzi.
poniedziałek, 15 września 2014
Mix
Ponieważ świetnie mi poszło plecenie koralików ściegiem peyotle, uplotłam
jeszcze taki komplet - naszyjnik i kolczyki:
Dziwnym trafem kolory są takie jak w naturze.
Komentarz mego ślubnego: "nie wiedziałem, że tak lubisz geometrię."
Ja też nie wiedziałam;))))
A teraz kilka wiadomostek-ciekawostek z frontu Pierwszoklasisty.
Trzeciego września Krasnoludek powiedział rano swej mamie, że się zle
czuje. Gdy już zaczęła sprawdzac czy aby nie ma gorączki, Krasnoludek
oświadczył, że on się zle czuje w szkole, bo już trzeci dzień jest w szkole,
a jeszcze nic nie mógł policzyc. Ani chybi księgowy nam rośnie.
A teraz kilka ciekawostek z życia jego szkoły: Starsze klasy zaczęły
naukę wcześniej, bo wraz z personelem szykowały szkołę dla Pierwszaków.
Starszaki przyklejały kartki z imionami Pierwszaków oraz inne oznaczenia,
żeby Małym łatwo było wszędzie trafic.
Poza tym każdy Pierwszak ma tzw. "Ojca Chrzestnego", czyli opiekuna
z drugiej lub trzeciej klasy. Na początku każdym Pierwszakiem opiekują się,
dwaj rózni uczniowie, potem zostaje ten, z którym Pierwszak lepiej się
dogaduje. Naszym Krasnalem opiekuje się Max, drugoklasista.
Klasa naszego Krasnala liczy 24 uczniów. Codziennie, przez dwie godziny,
klasą opiekują się dwie osoby- stała nauczycielka oraz Wychowaczyni,
czyli szkolny pedagog.
W pierwszym tygodniu szkoła rozdała rodzicom tzw. "zeszyty cwiczeń",
(jest ich kilka poziomów), by rodzice wybrali z których zeszytów ma się
uczyc ich dziecko - bo w Niemczech nie ma "zerówek" i do pierwszej
klasy trafiają zarówno te dzieci, które już piszą i czytają jak i te, które nie
rozróżniają liter.
Ta szkoła od pierwszej klasy przyzwyczaja dzieci do odrabiania prac
domowych. Nasz Krasnal miał do odrobienia w domu zadanie z dodawania-
9+ 6= .... Krasnal popadł w głęboki namysł, bo zupełnie nie widział sensu
w napisaniu wyniku, skoro on wiedział jaki jest wynik dodawania. Dośc
długo musiała mu córka tłumaczyc, dlaczego to musiał napisac.
W końcu zapytał - "czy masz na myśli, że mam napisac, że to jest tyle ile
zostaje gdy od 20 odejmiemy 5?"
Oczywiście nasz Słodziak dostał zadanie dla dzieci z klasy drugiej.
Dzieciaki raz w tygodniu jeżdżą autokarem na basen - i tu znów był
cios dla Krasnala- Krasnal już pływa i ma zaliczone pływanie "żabką" i
nurkowanie, a tu, ponieważ to pierwsza wizyta na basenie ( a basen 25 m,
najpłytsze miejsce 1,20m) wszystkim pierwszakom kazali założyc
rękawki. Oczywiście zaraz w domu był protest-song i następnego dnia
córka zaniosła do szkoły jego kartę pływacką, więc już więcej nikt mu
rękawków nie założy. Ale za dodatkową opłatą jeden z trenerów będzie
z nim przerabiał nastepny stopień wtajemniczenia, czyli pływanie na
grzbiecie.
W pierwszej klasie nie ma angielskiego, ale córka, nie chcąc by stracił
to co już umie (a angielski miał od żłobka) znalazła mu już lektorkę i
raz w tygodniu będzie miał w domu 2,5 godz. angielskiego. Pani jest rodem
z Kanady, z wykształcenia plastyczką i Kai jest zachwycony bo nawet nie
zauważył, że to jest lekcja- pani rysowała, a on tak przy okazji nauczył się
nowych słów.
A drugi, młodszy Krasnal, będzie miał zmienione przedszkole - primo
bliżej szkoły Starszego, secundo- o niebo lepsze. To ostatnio miało jakieś
zawirowania wśród personelu i bardzo się popsuło.
Dziś córka była z nim w nowym przedszkolu i mały stwierdził, że tu mu
się znacznie bardziej podoba.
23 b.m. jest pierwsza "wywiadówka " nauczyciele i wychowawcy podzielą
się z rodzicami swymi wrażeniami z trzech tygodni pobytu dzieci w szkole.
Gdy się dowiem czegoś ciekawego- oczywiście napiszę.
jeszcze taki komplet - naszyjnik i kolczyki:
Dziwnym trafem kolory są takie jak w naturze.
Komentarz mego ślubnego: "nie wiedziałem, że tak lubisz geometrię."
Ja też nie wiedziałam;))))
A teraz kilka wiadomostek-ciekawostek z frontu Pierwszoklasisty.
Trzeciego września Krasnoludek powiedział rano swej mamie, że się zle
czuje. Gdy już zaczęła sprawdzac czy aby nie ma gorączki, Krasnoludek
oświadczył, że on się zle czuje w szkole, bo już trzeci dzień jest w szkole,
a jeszcze nic nie mógł policzyc. Ani chybi księgowy nam rośnie.
A teraz kilka ciekawostek z życia jego szkoły: Starsze klasy zaczęły
naukę wcześniej, bo wraz z personelem szykowały szkołę dla Pierwszaków.
Starszaki przyklejały kartki z imionami Pierwszaków oraz inne oznaczenia,
żeby Małym łatwo było wszędzie trafic.
Poza tym każdy Pierwszak ma tzw. "Ojca Chrzestnego", czyli opiekuna
z drugiej lub trzeciej klasy. Na początku każdym Pierwszakiem opiekują się,
dwaj rózni uczniowie, potem zostaje ten, z którym Pierwszak lepiej się
dogaduje. Naszym Krasnalem opiekuje się Max, drugoklasista.
Klasa naszego Krasnala liczy 24 uczniów. Codziennie, przez dwie godziny,
klasą opiekują się dwie osoby- stała nauczycielka oraz Wychowaczyni,
czyli szkolny pedagog.
W pierwszym tygodniu szkoła rozdała rodzicom tzw. "zeszyty cwiczeń",
(jest ich kilka poziomów), by rodzice wybrali z których zeszytów ma się
uczyc ich dziecko - bo w Niemczech nie ma "zerówek" i do pierwszej
klasy trafiają zarówno te dzieci, które już piszą i czytają jak i te, które nie
rozróżniają liter.
Ta szkoła od pierwszej klasy przyzwyczaja dzieci do odrabiania prac
domowych. Nasz Krasnal miał do odrobienia w domu zadanie z dodawania-
9+ 6= .... Krasnal popadł w głęboki namysł, bo zupełnie nie widział sensu
w napisaniu wyniku, skoro on wiedział jaki jest wynik dodawania. Dośc
długo musiała mu córka tłumaczyc, dlaczego to musiał napisac.
W końcu zapytał - "czy masz na myśli, że mam napisac, że to jest tyle ile
zostaje gdy od 20 odejmiemy 5?"
Oczywiście nasz Słodziak dostał zadanie dla dzieci z klasy drugiej.
Dzieciaki raz w tygodniu jeżdżą autokarem na basen - i tu znów był
cios dla Krasnala- Krasnal już pływa i ma zaliczone pływanie "żabką" i
nurkowanie, a tu, ponieważ to pierwsza wizyta na basenie ( a basen 25 m,
najpłytsze miejsce 1,20m) wszystkim pierwszakom kazali założyc
rękawki. Oczywiście zaraz w domu był protest-song i następnego dnia
córka zaniosła do szkoły jego kartę pływacką, więc już więcej nikt mu
rękawków nie założy. Ale za dodatkową opłatą jeden z trenerów będzie
z nim przerabiał nastepny stopień wtajemniczenia, czyli pływanie na
grzbiecie.
W pierwszej klasie nie ma angielskiego, ale córka, nie chcąc by stracił
to co już umie (a angielski miał od żłobka) znalazła mu już lektorkę i
raz w tygodniu będzie miał w domu 2,5 godz. angielskiego. Pani jest rodem
z Kanady, z wykształcenia plastyczką i Kai jest zachwycony bo nawet nie
zauważył, że to jest lekcja- pani rysowała, a on tak przy okazji nauczył się
nowych słów.
A drugi, młodszy Krasnal, będzie miał zmienione przedszkole - primo
bliżej szkoły Starszego, secundo- o niebo lepsze. To ostatnio miało jakieś
zawirowania wśród personelu i bardzo się popsuło.
Dziś córka była z nim w nowym przedszkolu i mały stwierdził, że tu mu
się znacznie bardziej podoba.
23 b.m. jest pierwsza "wywiadówka " nauczyciele i wychowawcy podzielą
się z rodzicami swymi wrażeniami z trzech tygodni pobytu dzieci w szkole.
Gdy się dowiem czegoś ciekawego- oczywiście napiszę.
środa, 10 września 2014
Coś dłubię
Wiem, wiem, za bardzo pracowita to nie jestem. Ale czasami coś "udłubię".
Tym razem opakowałam szklany kaboszon. Praca ekspresowa, bo zrobienie
tego opakowania zajęło mi 40 minut, a razem ze zrobieniem "sznurka"-
raptem godzinę.
Obejrzałam na You Tube tutorial - miła pani pokazywała jak "ubrac"
kaboszonki techniką sutażu. I nawet nie macie pojęcia jak się bardzo
podbudowałam. Bo tej pani, podobnie jak mnie, też co jakiś czas wszystko
wypadało z ręki. I tak się tym podbudowałam, że zrobiłam następny wisior.
Ale ten wykończyłam tak jak wszystkie wisiory, które robię techniką haftu
koralikowego- czyli spód jest wykończony skórką i obrębiony koralikami.
Tym razem główny kaboszon jest akrylowy a do tego jest 7 kuleczek
obsydianowych. W naturze wygląda ładniej.
Tym razem opakowałam szklany kaboszon. Praca ekspresowa, bo zrobienie
tego opakowania zajęło mi 40 minut, a razem ze zrobieniem "sznurka"-
raptem godzinę.
Obejrzałam na You Tube tutorial - miła pani pokazywała jak "ubrac"
kaboszonki techniką sutażu. I nawet nie macie pojęcia jak się bardzo
podbudowałam. Bo tej pani, podobnie jak mnie, też co jakiś czas wszystko
wypadało z ręki. I tak się tym podbudowałam, że zrobiłam następny wisior.
Ale ten wykończyłam tak jak wszystkie wisiory, które robię techniką haftu
koralikowego- czyli spód jest wykończony skórką i obrębiony koralikami.
Tym razem główny kaboszon jest akrylowy a do tego jest 7 kuleczek
obsydianowych. W naturze wygląda ładniej.
niedziela, 7 września 2014
Mix
Uśmiałam się dziś sama z siebie. To prawda, że skleroza nie boli a dzięki niej
jest wiele wrażeń każdego dnia.
Z przyjemnością zauważyłam z tydzień temu, że w "moim" spożywczaku jest
coraz więcej artykułów bezglutenowych - jest kilka rodzajów mąki - gryczana,
jaglana, ryżowa, z ciecierzycy.
Postałam chwilę koło półki usiłując przypomniec sobie jakie to bezglutenowe
mąki posiadam w domu i mój wybór padł na mąkę z ciecierzycy.
Wczorajsze popołudnie strawiłam na wertowaniu przepisów z zastosowaniem
mąki z ciecierzycy. Gdy już zrobiłam pełne rozeznanie pognałam do kuchni,
by swój ostatni nabytek zagospodarowac, czyli jego częśc przerobic na
muffinki. Otwieram szafkę i ......oprócz mąki kokosowej mam tylko mąkę
gryczaną i jaglaną. Na wszelki wypadek ponownie przejrzałam całą szafkę -
nie ma. Ale jedyną nie otwartą torebką była ta mąka jaglana - wniosek
prosty - sięgnęłam po torebkę mąki z ciecierzycy, a porwałam mąkę jaglaną.
I tym sposobem nie zjadłam muffinek z mąki ciecierzycowej, tudzież bardzo
kruchutkich jak opłatek naleśników ani placuszka bananowo-czekoladowego
i falafeli też nie zrobię.
I zamiast smakołyków upiekę chleb z mąki jaglanej.
*****
Mój ślubny zafundował sobie oglądanie w TV wszystkich meczy Mistrzostw
Świata w siatkówce.
Dziś w czasie przerw technicznych i taktycznych gry polskiego zespołu,
udało mi się zobaczyc finał jednego z trudniejszych górskich etapów wyścigu
w Hiszpanii - wygrał nasz kolarz, Przemek Niemiec. Jak widac polscy kolarze
zawodowi zaczynają miec sukcesy. I dobrze, kiedyś przecież musiało to
nastąpic.
*****
Zaskakuje mnie Poczta Polska - otrzymałam sms z PP z informacją, że jest
w drodze paczka dla mnie. Nawet podali mi adres, pod którym mogę ją śledzic.
Na razie wyśledziłam, że paczka już dotarła do W-wy i jest szykowana do
przekazania, więc zapewne jutro ścignie mnie kurier PP.
No normalnie Europa.
jest wiele wrażeń każdego dnia.
Z przyjemnością zauważyłam z tydzień temu, że w "moim" spożywczaku jest
coraz więcej artykułów bezglutenowych - jest kilka rodzajów mąki - gryczana,
jaglana, ryżowa, z ciecierzycy.
Postałam chwilę koło półki usiłując przypomniec sobie jakie to bezglutenowe
mąki posiadam w domu i mój wybór padł na mąkę z ciecierzycy.
Wczorajsze popołudnie strawiłam na wertowaniu przepisów z zastosowaniem
mąki z ciecierzycy. Gdy już zrobiłam pełne rozeznanie pognałam do kuchni,
by swój ostatni nabytek zagospodarowac, czyli jego częśc przerobic na
muffinki. Otwieram szafkę i ......oprócz mąki kokosowej mam tylko mąkę
gryczaną i jaglaną. Na wszelki wypadek ponownie przejrzałam całą szafkę -
nie ma. Ale jedyną nie otwartą torebką była ta mąka jaglana - wniosek
prosty - sięgnęłam po torebkę mąki z ciecierzycy, a porwałam mąkę jaglaną.
I tym sposobem nie zjadłam muffinek z mąki ciecierzycowej, tudzież bardzo
kruchutkich jak opłatek naleśników ani placuszka bananowo-czekoladowego
i falafeli też nie zrobię.
I zamiast smakołyków upiekę chleb z mąki jaglanej.
*****
Mój ślubny zafundował sobie oglądanie w TV wszystkich meczy Mistrzostw
Świata w siatkówce.
Dziś w czasie przerw technicznych i taktycznych gry polskiego zespołu,
udało mi się zobaczyc finał jednego z trudniejszych górskich etapów wyścigu
w Hiszpanii - wygrał nasz kolarz, Przemek Niemiec. Jak widac polscy kolarze
zawodowi zaczynają miec sukcesy. I dobrze, kiedyś przecież musiało to
nastąpic.
*****
Zaskakuje mnie Poczta Polska - otrzymałam sms z PP z informacją, że jest
w drodze paczka dla mnie. Nawet podali mi adres, pod którym mogę ją śledzic.
Na razie wyśledziłam, że paczka już dotarła do W-wy i jest szykowana do
przekazania, więc zapewne jutro ścignie mnie kurier PP.
No normalnie Europa.
czwartek, 4 września 2014
To co będziemy jadły?
Kilka miesięcy temu zatelefonowała do mnie koleżanka i oświadczyła, że ona
przechodzi na wegetarianizm. Bo gdy sobie uświadomiła, że zwierzęta są zabijane,
by człowiek je zjadał, to jej zrobiło się przykro. Ona przerzuci się na wszelkie
roślinki, a protein dostarczą jej jajka.
Ponieważ byłam akurat w dośc frywolnym nastroju, zauważyłam, że jedząc
jajka będzie zapobiegac rozmnażaniu się kur, co zapewne jest w jakiś sposób
naganne, bo dla niektórych grup ludzi rozmnażanie się jest sprawą naczelną.
Koleżankę z lekka zatkało, ale nie zgłębiałyśmy dalej tematu.
A wczoraj, po przeczytaniu artykułu p. Tadeusza Oszubskiego, czym prędzej
zatelefonowałam do niej, przekazując jej "hiobową" wieśc - rośliny czują i
reagują podobnie jak zwierzęta a na dodatek komunikują się między sobą!
A wszystkie informacje przekazują sobie poprzez system korzeniowy. Jak
odkryli naukowcy ( niekoniecznie amerykańscy) informacje te są wysyłane
sygnałem elektrochemicznym, tak jak w wiązkach nerwowych zwierząt.
Częśc tych informacji dotyczy ochrony przed szkodnikami i chorobami.
W ub. roku odkryto, że zerwany owoc nie umiera, chociaż jest odłączony
od łodygi, korzeni i liści. Jego zegar biologiczny nadal działa, bo zerwany
owoc nadal reaguje na sygnały świetlne, które zawiadują nie tylko produkcją
chlorofilu.
Odkryto również, że rośliny dzięki pewnym swym genom reagują na dzwięki
dobiegające z ich otoczenia. Nie reagują wprawdzie na muzykę, ale odbierają
pojedyncze dzwięki - im wyższy dzwięk tym silniejsza reakcja roślin.
Naukowcy już zacierają ręce, że to odkrycie pozwoli im kontrolowac wzrost
roślin.
Międzynarodowa grupa badaczy obserwowała afrykańskie akacje i w trakcie
tych obserwacji zauważyli, że drzewa współdziałają z mrówkami z gatunku
Crematogaster.
Akacje pozwalają mrówkom budowac pod swoją korą całe kolonie oraz żywic
się swym nektarem. W zamian mrówki chronią drzewo przed szkodliwymi
owadami i kąsają jednocześnie dotkliwie żyrafy, zniechęcając je do zbyt długiego
obgryzania swych liści .
Zaobserwowano również, że różne gatunki roślin współpracują ze sobą.
Np. wierzby, topole i klony cukrowe ostrzegają się wzajemnie przed atakami
groznych dla nich owadów.
Na wszelki wypadek schowałam jabłka do szafki - żeby je odciąc od dostępu
do światła.
Od 15 minut wpatruję się w jabłko i nie wiem czy ono jeszcze żyje czy już nie.
Bo co zrobię , jeśli je ugryzę a ono zapiszczy cichutko - boli, bardzo boli.
przechodzi na wegetarianizm. Bo gdy sobie uświadomiła, że zwierzęta są zabijane,
by człowiek je zjadał, to jej zrobiło się przykro. Ona przerzuci się na wszelkie
roślinki, a protein dostarczą jej jajka.
Ponieważ byłam akurat w dośc frywolnym nastroju, zauważyłam, że jedząc
jajka będzie zapobiegac rozmnażaniu się kur, co zapewne jest w jakiś sposób
naganne, bo dla niektórych grup ludzi rozmnażanie się jest sprawą naczelną.
Koleżankę z lekka zatkało, ale nie zgłębiałyśmy dalej tematu.
A wczoraj, po przeczytaniu artykułu p. Tadeusza Oszubskiego, czym prędzej
zatelefonowałam do niej, przekazując jej "hiobową" wieśc - rośliny czują i
reagują podobnie jak zwierzęta a na dodatek komunikują się między sobą!
A wszystkie informacje przekazują sobie poprzez system korzeniowy. Jak
odkryli naukowcy ( niekoniecznie amerykańscy) informacje te są wysyłane
sygnałem elektrochemicznym, tak jak w wiązkach nerwowych zwierząt.
Częśc tych informacji dotyczy ochrony przed szkodnikami i chorobami.
W ub. roku odkryto, że zerwany owoc nie umiera, chociaż jest odłączony
od łodygi, korzeni i liści. Jego zegar biologiczny nadal działa, bo zerwany
owoc nadal reaguje na sygnały świetlne, które zawiadują nie tylko produkcją
chlorofilu.
Odkryto również, że rośliny dzięki pewnym swym genom reagują na dzwięki
dobiegające z ich otoczenia. Nie reagują wprawdzie na muzykę, ale odbierają
pojedyncze dzwięki - im wyższy dzwięk tym silniejsza reakcja roślin.
Naukowcy już zacierają ręce, że to odkrycie pozwoli im kontrolowac wzrost
roślin.
Międzynarodowa grupa badaczy obserwowała afrykańskie akacje i w trakcie
tych obserwacji zauważyli, że drzewa współdziałają z mrówkami z gatunku
Crematogaster.
Akacje pozwalają mrówkom budowac pod swoją korą całe kolonie oraz żywic
się swym nektarem. W zamian mrówki chronią drzewo przed szkodliwymi
owadami i kąsają jednocześnie dotkliwie żyrafy, zniechęcając je do zbyt długiego
obgryzania swych liści .
Zaobserwowano również, że różne gatunki roślin współpracują ze sobą.
Np. wierzby, topole i klony cukrowe ostrzegają się wzajemnie przed atakami
groznych dla nich owadów.
Na wszelki wypadek schowałam jabłka do szafki - żeby je odciąc od dostępu
do światła.
Od 15 minut wpatruję się w jabłko i nie wiem czy ono jeszcze żyje czy już nie.
Bo co zrobię , jeśli je ugryzę a ono zapiszczy cichutko - boli, bardzo boli.
środa, 3 września 2014
1 września
Dostałam zdjęcia mojego PIERWSZOKLASISTY
To mój Starszy Krasnoludek w drodze do szkoły- jakoś mi to wygląda na
"Samotnośc Pierwszoklasisty".
Na szczęście dziecię ma do szkoły blisko, poza tym szkoła jest po drodze do
przedszkola, do którego chodzi Młodszy Krasnoludek.
Młodszy też się załapał na "tutkę", ale o połowę mniejszą.
A po szkolnych uroczystościach były jeszcze domowe obchody tego
Wielkiego Dnia - dzień o tyle wielki, że są to urodziny mego zięcia, ale jak
widac tematyka szkolna zdominowała wszystko.
To mój Starszy Krasnoludek w drodze do szkoły- jakoś mi to wygląda na
"Samotnośc Pierwszoklasisty".
Na szczęście dziecię ma do szkoły blisko, poza tym szkoła jest po drodze do
przedszkola, do którego chodzi Młodszy Krasnoludek.
Młodszy też się załapał na "tutkę", ale o połowę mniejszą.
A po szkolnych uroczystościach były jeszcze domowe obchody tego
Wielkiego Dnia - dzień o tyle wielki, że są to urodziny mego zięcia, ale jak
widac tematyka szkolna zdominowała wszystko.
wtorek, 2 września 2014
Obiecałam- pokazuję
Obiecałam, że się "zagnę" na zgłębianie techniki sutaż i się zagięłam.
A efekty są takie:
Powtórka, te same kamyki, tylko sznurek sutażowy nieco inny.
W poprzednim sklepie był tylko jeden rodzaj, w drugim sklepie były
różne. Te jakby łatwiejsze w obsłudze.
A to jest zwykły kawałek marmuru i jakieś koraliki- pozostałości.
Odkryłam,że pełno mam takich "pozostałości", po 2 , 3 koraliki,
różnych rozmiarów i kolorów.
A to broszka zrobiona z.....metalowego guzika. Zrobiona moją
ulubiona techniką, czyli haftem koralikowym.
Co do sutażu - nadal się zastanawiam, czy to będzie moja bajka.
Wcale nie jestem pewna, czy mi się to podoba.
A efekty są takie:
Powtórka, te same kamyki, tylko sznurek sutażowy nieco inny.
W poprzednim sklepie był tylko jeden rodzaj, w drugim sklepie były
różne. Te jakby łatwiejsze w obsłudze.
Odkryłam,że pełno mam takich "pozostałości", po 2 , 3 koraliki,
różnych rozmiarów i kolorów.
A to broszka zrobiona z.....metalowego guzika. Zrobiona moją
ulubiona techniką, czyli haftem koralikowym.
Co do sutażu - nadal się zastanawiam, czy to będzie moja bajka.
Wcale nie jestem pewna, czy mi się to podoba.
poniedziałek, 1 września 2014
Mix
Nie ukrywam - jestem dumna z faktu, że Unia Europejska doceniła osobę naszego
premiera, pana Donalda Tuska.
Nóż mi się w kieszeni sam otwiera, gdy słyszę głupie dziamanie typu:
Tusk wszystko zwalił, Tusk jest do niczego itp.
Niewątpliwie w dzisiejszych czasach lepiej jest gdy premierem rządu jest człowiek
o doświadczeniu ekonomicznym, który miał sukcesy w tej branży, niż
ktoś o wykształceniu humanistycznym. Ale zawsze p. Tusk działał w interesie
naszego kraju i to dzięki Jego postawie i działaniu mamy dobrą opinię w Europie.
Nie jest dobrze, gdy wszelkie zle działające urzędy podpinamy pod osobę
premiera- to nie pan premier zle załatwia nasze sprawy w urzędach ale cała
masa złych urzędników- niedouczonych.
A za to, że mamy zle działających urzędników należy podziekowac PiS-owi, który
obejmując władzę zlikwidował świetną uczelnię, która kształciła pracowników
administracji państwowej.
*****
Wczoraj, już bardzo póznym wieczorem zatelefonowała do mnie koleżanka
z dośc zabawną informacją: otóż znalazła na podłodze w przedpokoju tips, długi
czerwony, błyszczący. Leżał na podłodze pod wieszakiem, na którym wisiała
kurtka jej męża. Bardzo się tym zdenerwowała, bo jej pies ma naturę odkurzacza
i wszystko z podłogi zbiera do pyska. W swym ośmioletnim życiu pożarł już
kilkanaście skarpetek, chusteczek higienicznych i innych dziwnych rzeczy.
Fakty, że ostatnio jej mąż co kilka dni pobiera po 2 tysiące ze swego konta i wraca
do domu z pustymi rękami a do tego ani ona ani pies nie stosują tipsów do ozdoby
swych pazurów nie zrobiły na niej żadnego wrażenia.
*****
Używając terminologii kolarskiej "zagięłam się" i robię kolejne podejście do
sutażu. Wyniki zaprezentuję niebawem.
A poza tym to nic mi się nie chce, więc idę poleniuchowac.
premiera, pana Donalda Tuska.
Nóż mi się w kieszeni sam otwiera, gdy słyszę głupie dziamanie typu:
Tusk wszystko zwalił, Tusk jest do niczego itp.
Niewątpliwie w dzisiejszych czasach lepiej jest gdy premierem rządu jest człowiek
o doświadczeniu ekonomicznym, który miał sukcesy w tej branży, niż
ktoś o wykształceniu humanistycznym. Ale zawsze p. Tusk działał w interesie
naszego kraju i to dzięki Jego postawie i działaniu mamy dobrą opinię w Europie.
Nie jest dobrze, gdy wszelkie zle działające urzędy podpinamy pod osobę
premiera- to nie pan premier zle załatwia nasze sprawy w urzędach ale cała
masa złych urzędników- niedouczonych.
A za to, że mamy zle działających urzędników należy podziekowac PiS-owi, który
obejmując władzę zlikwidował świetną uczelnię, która kształciła pracowników
administracji państwowej.
*****
Wczoraj, już bardzo póznym wieczorem zatelefonowała do mnie koleżanka
z dośc zabawną informacją: otóż znalazła na podłodze w przedpokoju tips, długi
czerwony, błyszczący. Leżał na podłodze pod wieszakiem, na którym wisiała
kurtka jej męża. Bardzo się tym zdenerwowała, bo jej pies ma naturę odkurzacza
i wszystko z podłogi zbiera do pyska. W swym ośmioletnim życiu pożarł już
kilkanaście skarpetek, chusteczek higienicznych i innych dziwnych rzeczy.
Fakty, że ostatnio jej mąż co kilka dni pobiera po 2 tysiące ze swego konta i wraca
do domu z pustymi rękami a do tego ani ona ani pies nie stosują tipsów do ozdoby
swych pazurów nie zrobiły na niej żadnego wrażenia.
*****
Używając terminologii kolarskiej "zagięłam się" i robię kolejne podejście do
sutażu. Wyniki zaprezentuję niebawem.
A poza tym to nic mi się nie chce, więc idę poleniuchowac.
piątek, 29 sierpnia 2014
Idę za ciosem, kulinarnym
Jak się robi leczo każdy wie , ale ja je robię to mało kto wie.
Dziś moje głodne oczy dostrzegły dynię hokkaido, która pięknie się złociła
na moim kuchennym blacie. Nie była duża, za to mocno pomarańczowa.
Umyłam ją, przecięłam na pół, łyżką usunęłam pestki i miękki środek ,
pokroiłam na paski, które potem przy pomocy obieraka do jarzyn pozbawiłam
skórki,** po czym pokroiłam wszystko w grubą kostkę.
W dużym, płaskim rondlu rozpuściłam klarowane masło, na które wrzuciłam
pokrojoną w kostkę dużą cebulę cukrową, a po chwili dodałam pokrojoną
dynię.
Dodatkowo dorzuciłam obraną i pokrojoną w kostkę marchewkę karotkę.
Teraz wszystko podlałam nieco gorącą wodą , zamieszałam i dodałam:
2 łyżki stołowe słodkiej mielonej papryki, kopiastą łyżeczkę hinduskiej
przyprawy "madras", czyli łagodnego curry oraz z pół łyżeczki granulowanego
czosnku.
Dodałam 4 kiełbaski frankfurterki, pokrojone w niezbyt cienkie plasterki.
Gdy dynia i marchewka osiągnęły pożądaną przeze mnie miękkośc, czyli były
miękkie, ale się nie rozpadały, dodałam 2 łyżki stołowe przecieru pomidorowego,
zamieszałam i poddusiłam wszystko jeszcze ze 3 minuty.
W tak zwanym międzyczasie ugotowałam ryż paraboidalny , do wody dodałam
łyżkę bulionu wegetariańskiego.
Ani ryżu ani dyni nie soliłam.
I tym sposobem znów szybko zrobiłam obiad.
Surówka była z kiszonej kapusty pekińskiej , kiszonej razem z jabłkiem- pychota.
**
wg. światłych kucharek tej dyni nie trzeba obierac, ale wtedy mój ślubny
zacząłby na talerzu robic wiwisekcję, pozbawiając skórki każdą kostkę dyni.
Dziś moje głodne oczy dostrzegły dynię hokkaido, która pięknie się złociła
na moim kuchennym blacie. Nie była duża, za to mocno pomarańczowa.
Umyłam ją, przecięłam na pół, łyżką usunęłam pestki i miękki środek ,
pokroiłam na paski, które potem przy pomocy obieraka do jarzyn pozbawiłam
skórki,** po czym pokroiłam wszystko w grubą kostkę.
W dużym, płaskim rondlu rozpuściłam klarowane masło, na które wrzuciłam
pokrojoną w kostkę dużą cebulę cukrową, a po chwili dodałam pokrojoną
dynię.
Dodatkowo dorzuciłam obraną i pokrojoną w kostkę marchewkę karotkę.
Teraz wszystko podlałam nieco gorącą wodą , zamieszałam i dodałam:
2 łyżki stołowe słodkiej mielonej papryki, kopiastą łyżeczkę hinduskiej
przyprawy "madras", czyli łagodnego curry oraz z pół łyżeczki granulowanego
czosnku.
Dodałam 4 kiełbaski frankfurterki, pokrojone w niezbyt cienkie plasterki.
Gdy dynia i marchewka osiągnęły pożądaną przeze mnie miękkośc, czyli były
miękkie, ale się nie rozpadały, dodałam 2 łyżki stołowe przecieru pomidorowego,
zamieszałam i poddusiłam wszystko jeszcze ze 3 minuty.
W tak zwanym międzyczasie ugotowałam ryż paraboidalny , do wody dodałam
łyżkę bulionu wegetariańskiego.
Ani ryżu ani dyni nie soliłam.
I tym sposobem znów szybko zrobiłam obiad.
Surówka była z kiszonej kapusty pekińskiej , kiszonej razem z jabłkiem- pychota.
**
wg. światłych kucharek tej dyni nie trzeba obierac, ale wtedy mój ślubny
zacząłby na talerzu robic wiwisekcję, pozbawiając skórki każdą kostkę dyni.
środa, 27 sierpnia 2014
Coś "na ząb" robione "na oko"
Gdy ostatnim razem byłam w Austrii i w przeuroczym ogródku nad
brzegiem jeziora spożywałam z córką obiad, do sąsiedniego stolika kelner
przyniósł coś, co wyglądało jak kawałki biszkoptu posypane cukrem pudrem.
Znad talerzy unosił się intensywny zapach wanilii i jabłek z nutką cynamonu.
Jako rasowy łakomczuch zainteresowałam się co to za danie, więc córka
zapowiedziała, że nastepnego wieczoru dostanę takie żarełko, bo jej mąż
świetnie je przygotowuje.
Składniki owego dania to: jajka, mleko, śmietana 30%, wanilia, jabłka, rodzynki,
mąka pszenna, cukier kryształ i cukier puder.
I rzeczywiście, mój zięc, który jest facetem wielce zdolnym, zaserwował nam
takie żarełko.
A przedwczoraj wieczorem dostałam napadu kulinarnego i też je zrobiłam.
Robiłam oczywiście "na oko", ponieważ nie byłam uprzejma zapisac sobie
tego przepisu. Poza tym zrobiłam wersję bezglutenową.
A więc:
do miski wrzuciłam 4 jajka, dodałam tubkę (150g) skondensowanego słodzonego
mleka o smaku waniliowym, rodzynki namoczone w rumie, 150g mączki
migdałowej i jedno jabłko obrane, starte na tarce z dużymi oczkami.
Wszystko razem krótko zmiksowałam i zawartośc miski wylałam na patelnię
z mocno rozgrzanym klarowanym masłem. Smażyłam jak omlet, czyli stopniowo
unosiłam boki placka, by wpływała pod spód jeszcze nie usmażona mieszanka
jajeczna.Gdy całośc już się ścięła, pokroiłam zawartośc patelni w szerokie paski
i każdy pasek po kolei odwróciłam na drugą stronę, by się dobrze zarumienił.
Patelnię nakryłam siatkową pokrywką i smażyłam do momentu zarumienia się
spodniej części pasków. Na koniec posypałam niewielką ilością cukru pudru
wymieszanego z cynamonem.
Kolacja była super, jak to określił mój ślubny.
Oczywiście zamiast mąki pszennej dałam mąkę migdałową, ale można też dac
mąkę kokosową. Zamiast mleka i śmietany oraz cukru dałam "gotowca", czyli
mleko skondensowane.
Paski tego omletu kroiłam plastikowym nożem, żeby nie uszkodzic patelni.
A moja znajoma, jako znacznie mniej leniwa osoba dodała na wierzch bitą śmietanę.
Wg mnie jest to po prostu tzw. "omlet-grzybek" i można poeksperymentowac
z jego składnikami.
Coś czuję, że następnym razem dodam do masy jajecznej kakao.
brzegiem jeziora spożywałam z córką obiad, do sąsiedniego stolika kelner
przyniósł coś, co wyglądało jak kawałki biszkoptu posypane cukrem pudrem.
Znad talerzy unosił się intensywny zapach wanilii i jabłek z nutką cynamonu.
Jako rasowy łakomczuch zainteresowałam się co to za danie, więc córka
zapowiedziała, że nastepnego wieczoru dostanę takie żarełko, bo jej mąż
świetnie je przygotowuje.
Składniki owego dania to: jajka, mleko, śmietana 30%, wanilia, jabłka, rodzynki,
mąka pszenna, cukier kryształ i cukier puder.
I rzeczywiście, mój zięc, który jest facetem wielce zdolnym, zaserwował nam
takie żarełko.
A przedwczoraj wieczorem dostałam napadu kulinarnego i też je zrobiłam.
Robiłam oczywiście "na oko", ponieważ nie byłam uprzejma zapisac sobie
tego przepisu. Poza tym zrobiłam wersję bezglutenową.
A więc:
do miski wrzuciłam 4 jajka, dodałam tubkę (150g) skondensowanego słodzonego
mleka o smaku waniliowym, rodzynki namoczone w rumie, 150g mączki
migdałowej i jedno jabłko obrane, starte na tarce z dużymi oczkami.
Wszystko razem krótko zmiksowałam i zawartośc miski wylałam na patelnię
z mocno rozgrzanym klarowanym masłem. Smażyłam jak omlet, czyli stopniowo
unosiłam boki placka, by wpływała pod spód jeszcze nie usmażona mieszanka
jajeczna.Gdy całośc już się ścięła, pokroiłam zawartośc patelni w szerokie paski
i każdy pasek po kolei odwróciłam na drugą stronę, by się dobrze zarumienił.
Patelnię nakryłam siatkową pokrywką i smażyłam do momentu zarumienia się
spodniej części pasków. Na koniec posypałam niewielką ilością cukru pudru
wymieszanego z cynamonem.
Kolacja była super, jak to określił mój ślubny.
Oczywiście zamiast mąki pszennej dałam mąkę migdałową, ale można też dac
mąkę kokosową. Zamiast mleka i śmietany oraz cukru dałam "gotowca", czyli
mleko skondensowane.
Paski tego omletu kroiłam plastikowym nożem, żeby nie uszkodzic patelni.
A moja znajoma, jako znacznie mniej leniwa osoba dodała na wierzch bitą śmietanę.
Wg mnie jest to po prostu tzw. "omlet-grzybek" i można poeksperymentowac
z jego składnikami.
Coś czuję, że następnym razem dodam do masy jajecznej kakao.
poniedziałek, 25 sierpnia 2014
Teoria względności po polsku......
...........czyli ponudzę trochę.
Na każdym kroku słyszy się i czyta narzekania na obecny rząd - że zle rządzi.
Zupełnie tak, jakby którykolwiek z poprzednich rządził lepiej i budził ciepłe
uczucia wśród narodu.
Od czasu, gdy już pojęłam, że rząd to nie tylko stojące w pewnym porządku
krzesła lub inne przedmioty, a zespół ludzi powołanych przez naród do
sprawowania władzy, minęło niestety już wiele lat.
I żeby było dziwniej, śmieszniej i nieco upiornie - zawsze okazywało się, że
każdy kolejny rząd jest do niczego. Nawet te, które naród sam wybierał, rzekomo
z pełną świadomością.
W czasach PRL - rząd był zły, bo wybory nie były wolne.
Skończył się komunizm -pierwsze naprawdę wolne wybory i...... w krótkim
czasie okazało się, że nowy rząd też jest zły.
Zły , bo zamiast dac wszystkim duuużo pieniędzy, uświadomił ludziom, że nic
nie jest darmo, wszystko kosztuje i to niestety sporo.
Śmiał ten rząd urealnic koszty, zarządził jakieś reformy, sprawił, że niektórzy
zaczęli zarabiac a inni nie. Okropny rząd, trzeba było go zmienic na lepszy.
Dziwi mnie tylko fakt, że nikt jakoś nie wpadł jak dotąd na pomysł, że przecież
do rządu są wybierani sami nasi rodacy i tu właśnie leży pies pogrzebany.
Nasi rodacy, a więc naród funkcjonujący w ramach teorii względności.
Mamy prawo, które jest prawem względnym - jak dobrze się pokombinuje, bez
trudu można je obejśc. Egzekucja przepisów prawnych też jest względna -
średnio zdolny adwokat bez trudu udowodni, że swastyka jest znakiem miłości
i pokoju, a nie symbolem nazistów.
System penitencjarny też jest uwikłany w teorię względności - ktoś, kto został
skazany na karę pozbawienia wolności czeka w kolejce na mozliwośc odbycia tej
kary, czasem więcej niż pół roku, bo więzienia przepełnione.
Teoria względności występuje niemal w każdej dziedzinie naszego polskiego życia.
Doszłam do dośc smutnego wniosku - dopóki nie zmieni się nasza mentalnośc
każdy kolejny rząd będzie złym rządem.
Niedługo będą wybory samorządowe - biorąc na zdrowy rozum- znacznie ważniejsze
od wyborów parlamentarnych, bo tak naprawdę samorządy mają dużą samodzielnośc.
Może wreszcie zdamy egzamin i wybierzemy do samorządów lokalnych ludzi
mądrych, uczciwych, mających na celu korzystne działania na rzecz swego regionu?
Może choc raz nie będą to wybory spętane teorią względności?
I może wreszcie wybrawszy swoich przedstawicieli zaczniemy z nimi twórczy dialog
a nie ograniczymy się do ich krytykowania i eskalowania żądań.
I tego wszystkim i sobie życzę.
Na każdym kroku słyszy się i czyta narzekania na obecny rząd - że zle rządzi.
Zupełnie tak, jakby którykolwiek z poprzednich rządził lepiej i budził ciepłe
uczucia wśród narodu.
Od czasu, gdy już pojęłam, że rząd to nie tylko stojące w pewnym porządku
krzesła lub inne przedmioty, a zespół ludzi powołanych przez naród do
sprawowania władzy, minęło niestety już wiele lat.
I żeby było dziwniej, śmieszniej i nieco upiornie - zawsze okazywało się, że
każdy kolejny rząd jest do niczego. Nawet te, które naród sam wybierał, rzekomo
z pełną świadomością.
W czasach PRL - rząd był zły, bo wybory nie były wolne.
Skończył się komunizm -pierwsze naprawdę wolne wybory i...... w krótkim
czasie okazało się, że nowy rząd też jest zły.
Zły , bo zamiast dac wszystkim duuużo pieniędzy, uświadomił ludziom, że nic
nie jest darmo, wszystko kosztuje i to niestety sporo.
Śmiał ten rząd urealnic koszty, zarządził jakieś reformy, sprawił, że niektórzy
zaczęli zarabiac a inni nie. Okropny rząd, trzeba było go zmienic na lepszy.
Dziwi mnie tylko fakt, że nikt jakoś nie wpadł jak dotąd na pomysł, że przecież
do rządu są wybierani sami nasi rodacy i tu właśnie leży pies pogrzebany.
Nasi rodacy, a więc naród funkcjonujący w ramach teorii względności.
Mamy prawo, które jest prawem względnym - jak dobrze się pokombinuje, bez
trudu można je obejśc. Egzekucja przepisów prawnych też jest względna -
średnio zdolny adwokat bez trudu udowodni, że swastyka jest znakiem miłości
i pokoju, a nie symbolem nazistów.
System penitencjarny też jest uwikłany w teorię względności - ktoś, kto został
skazany na karę pozbawienia wolności czeka w kolejce na mozliwośc odbycia tej
kary, czasem więcej niż pół roku, bo więzienia przepełnione.
Teoria względności występuje niemal w każdej dziedzinie naszego polskiego życia.
Doszłam do dośc smutnego wniosku - dopóki nie zmieni się nasza mentalnośc
każdy kolejny rząd będzie złym rządem.
Niedługo będą wybory samorządowe - biorąc na zdrowy rozum- znacznie ważniejsze
od wyborów parlamentarnych, bo tak naprawdę samorządy mają dużą samodzielnośc.
Może wreszcie zdamy egzamin i wybierzemy do samorządów lokalnych ludzi
mądrych, uczciwych, mających na celu korzystne działania na rzecz swego regionu?
Może choc raz nie będą to wybory spętane teorią względności?
I może wreszcie wybrawszy swoich przedstawicieli zaczniemy z nimi twórczy dialog
a nie ograniczymy się do ich krytykowania i eskalowania żądań.
I tego wszystkim i sobie życzę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)