Napisałam w poprzedniej notce, że chodzenie po sklepach było nie tylko
miłe ale i pouczające- zwłaszcza dla kogoś, kto przybył z socjalistycznej
dziczy.
Miałyśmy z córką wiele okazji do przysłowiowego zbierania z podłogi
opadłej ze zdumienia szczęki. Pamiętajcie, że był to u nas okres pustych
półek i nawet posiadanie gotówki niewiele pomagało.
Cały czas czułam się tak, jakby, trafiła do gigantycznego Pewexu i to
znacznie lepiej zaopatrzonego niż u nas.
No cóż, napiszę co mnie osobiście wtedy zaskoczyło w "ichnich" galeriach
handlowych. Przede wszystkim wielkość powierzchni sprzedażowej - po
godzinie dreptania czułam,że jeszcze moment a odpadną mi nogi
i stracę wzrok od nadmiaru barw.
Bo jeśli stajesz przy regale z drobnym AGD i gdy widzisz np. linki do
wieszania bielizny we wszystkich możliwych kolorach i długościach,
to po chwili zaczynasz się obawiać, że masz zwidy. To samo ze wszelkiej maści pojemnikami, wiadrami, pudełkami, puszkami- dosłownie ze wszystkim.
Gdy trafiłyśmy między regały z materiałami piśmiennymi wręcz skamieniałam-
w życiu nie podejrzewałam, że może być taki wybór papeterii, kopert oraz
wszystkiego co potrzebne do pisania, rysowania, malowania, kolorowania.
Moje dziecko, choć już miało 13 lat, utknęło pomiędzy stoiskami z gumkami, piórnikami i temperówkami. Wybieranie piórnika zajęło jej trzy kwadranse,
bo nie wiedziała czy lepiej kupić piórnik z pełnym wyposażeniem czy może
kupić sam piórnik a wyposażenie samej dobrać. W końcu kupiła piórnik
niezle "wypasiony", ale dokupiła gumki w różnych kształtach, na szczęście
bezzapachowe.
Wizyta w sklepach z odzieżą też była pouczająca, pomijając ilość ciuchów-
tam wolno było mierzyć bieliznę! Wybierało się kilka biustonoszy,
koszulek, majtek i szło się przymierzyć.
Wszystkie majtki miały wszytą w kroku zabezpieczającą wkładkę.
To co się zmierzyło a nie pasowało nam,wychodząc z przymierzalni wrzucało się do kosza. Podobnie było i z inną odzieżą.
Dziś u nas też przymierza się bieliznę osobistą, tyle tylko, że tam towar
po przymierzeniu szedł do pojemnika, a u nas wraca na półkę. U nich to
co było mierzone szło do odkażenia a potem było przecenione.
Dotyczyło to wszystkich towarów, które w czasie mierzenia dotykały ciała klienta.
Bywałyśmy również w sklepach "normalnych", z towarami nie na naszą
kieszeń. Do dziś pamiętam sklep z materiałami na sari, pełen cudownych
jedwabi we wszystkich kolorach, wzorzystych i gładkich oraz haftowanych
srebrem.
I jeszcze coś - uwielbiałyśmy wizyty w działach spożywczych, a najbardziej działy warzywno owocowe.
Wszystkie warzywa i owoce miały własne, przezroczyste małe boksy
a w nich pożądaną dla danego gatunku temperaturę i nawilżanie.Ponadto spoczywały na syntetycznej imitacji krótko strzyżonej trawy. Istna poezja.
I do dziś wspominamy młodego człowieka w garniturku, który małymi
nożyczkami ucinał końcówki strączków zielonego groszku, a minę miał
taką, jakby robił manicure jakiejś pięknej pannie.
Singapur jako miasto też zrobiło na nas wrażenie - na każdym kroku
widać było dobrą organizację w zakresie urbanistyki i architektury.
Wtedy najwięcej pięknych, nowoczesnych wieżowców było w Centrum
Finansowym Marine Bay.
Oprócz tych nowoczesnych budynków Singapur miał i nadal ma,
dzielnice etniczne: chińską, arabską, hinduską. Nadal główną handlową
arterią miasta jest Orchard Road.
Jak już pisałam do Singapuru należą także malutkie wysepki i jedna z nich
o nazwie Sentoza jest swoistym parkiem wypoczynku i rozrywki.
Na Sentozie spędziliśmy jeden cały dzień - niestety tylko dzień, bo
wieczorami też się tam odbywały całkiem ciekawe imprezy, np. światło
i dzwięk, ale niestety już nie było miejsc w tamtejszym hotelu.
Na Sentozę dostaliśmy się napowietrzną kolejką linową.
Oczywiście wyjście z kolejki na wyspę było tylko i wyłącznie przez
sklep z pamiątkami. Zresztą nawet ładnymi.
W ramach atrakcji pojechaliśmy kolejką jednoszynową dookoła Sentozy.
Gdy owa kolejka jechała było całkiem miło, ale gdy stawała, można było
zejść z gorąca.
Następną atrakcją była plaża nad laguną. Najbardziej rozczulił mnie napis
na tablicy stojącej na plaży, że nie wolno wchodzić do laguny w ubraniach
dżinsowych. Potem dopiero dowiedziałam się, że Hindusi wchodzą do wody
w tym, co aktualnie mają na sobie a dżins farbuje.
Na Sentozie jest też zachowany fragment prawdziwej dżungli, ale my
ograniczyliśmy kontakt z dżunglą do podziwiania jej z okna kolejki.
Po odświeżeniu się w lagunie podreptaliśmy na dalsze zwiedzanie i
złożyliśmy wizytę w insektarium. W dziale motyli przeżyliśmy naprawdę
niesamowite chwile, bowiem latały tu motyle, których rozłożone skrzydła
były niemal wielkości mojej dłoni a do tego były w pięknym niebieskim
kolorze, nazywały się morpho menelaus i strasznie szybko latały. Wśród przeróżnych roślin były poumieszczane karmidełka dla motyli.
Było też miejsce w którym wisiały motyle w kokonach,oczekując na swe
narodziny. Jedyne co mi się nie podobało to - żywe skorpiony.
Poza tym na Sentozie była "wrotkarnia" i jeszcze wiele innych atrakcji,
do których nawet nie mieliśmy zamiaru się wybrać, bo upał odbierał
nam chęć do życia. Idąc do którejś z kawiarenek, nagle stanęłam jak
wryta - obok ścieżki, na trawniku stała palma - była płaska,środkowa
część pnia była lekko różowa, liście w kształcie wachlarza były
turkusowo- zielone. Pokazałam tę palmę córce i mężowi i obśmieliśmy
się zgodnie z moich podejrzeń, że palmy przy budynku terminalu były
tworem sztucznym.
Wracaliśmy z Sentozy promem. We wszystkich widocznych miejscach
były tabliczki z różnymi zakazami i informacją o wysokości kary za
złamanie zakazu.
Na promie oczywiście nie wolno było palić tytoniu- kara 2000 tys. dolarów
singapurskich (wtedy to ok.1000$ amerykańskich).
Generalnie w całym Singapurze wszędzie było pełno tabliczek z różnymi
zakazami.
Przez cały czas tylko raz widziałam policjantów - stali w bramie w pobliżu
jakiejś chińskiej świątyni, bo przed nią "tańczył smok" i stało wielu
turystów podziwiających ten taniec.
Najczęściej miałam wrażenie, że policja ukrywa się pod płytami
chodnikowymi - nie słychać było syren policyjnych, nie widać było ich
samochodów a nagle wyrastali jak spod ziemi.
Jak pisałam Singapur jest z założenia i nazwy Republiką Demokratyczną.
A tak naprawdę jest to dyktatura oświecona.
Media są własnością państwa i to ono dyktuje co i jak należy napisać
i w jakiej kolejności. Naczelna zasada - o Singapurze piszemy tylko
dobrze, eksponujemy sukcesy obywateli tego kraju.
Każdy, bez względu na to, czy jest obywatelem Singapuru czy innego
kraju, musi przestrzegać praw obowiązujących w Singapurze, a jeśli
ich nie przestrzega to podlega karze.
Najsurowiej karane jest handlowanie narkotykami i ich posiadanie.
Nie tylko więzienie za to grozi - kara śmierci również. Zresztą Singapur przoduje w światowym rankingu krajów w których wykonywane są wyroki śmierci.
Każde zgromadzenie powyżej 4 osób musi być zgłoszone odpowiednim
organom.
Zaopatrzenie sklepów mogło odbywać się albo nad ranem albo póżnym
wieczorem. Wszystkie magazyny są lokowane poza centrum, a ciężarówki
dostawcze mają ściśle wyznaczone godziny wjazdu do centrum oraz dopuszczalną ładowność.
Wjazd do centrum dla samochodów osobowych był płatny i to sporo.
Za każdy zakupiony samochód był wyznaczony wysoki podatek, co
owocowało brakiem starych rzęchów (bo podatek nie różnicował czy
kupiony samochód jest stary czy nowy). W związku z tym po mieście
jezdziły głównie europejskie, drogie samochody.
W mieście była tylko jedna korporacja taksówkowa. Nawet wtedy, gdy
jeszcze nie było metra, komunikacja miejska działała sprawnie.
Metro w Singapurze ma trasy podziemne tylko w centrum, poza miastem
są to trasy nadziemne.
Miasto budowało dla swych obywateli mieszkania komunalne- ale nie
darmowe. Za ich wynajem trzeba było płacić.
Najczęściej były to 3-4 wysokie budynki z własną infrastrukturą typu
sklep wielobranżowy, plac zabaw dla dzieci, basen.
W tych budynkach w każdej windzie były zainstalowane czujniki moczu,
bo mieszkańcy mieli brzydki zwyczaj (ponoć Malajowie) sikania właśnie
w windzie.
Oczywiście w każdej windzie była tabliczka z zakazem sikania w kabinie,
ale dopiero zainstalowanie czujników poprawiło sytuację.
Czujnik uruchamiał alarm i jednocześnie blokował wyjscie z windy temu,
kto naruszył przepis. Kara wynosiła 500 dolarów lub więzienie gdy
winny był niewypłacalny.
Singapur należy do najbogatszych państw świata i ma chyba najwyższe
różnice poziomu majątkowego obywateli.
Emerytura jest kwotą symboliczną, jednakową dla wszystkich i nie zależy wcale od zarobków.
Każdy musi sam zadbać o zabezpieczenie na starość.
Plusem Singapuru jest łatwość legislacji swojej własnej firmy, jasność i
logiczność przepisów dotyczących działalności gospodarczej oraz
niskie podatki.
Był jeszcze jeden "plus" Singapuru - czułam sie tam bezpiecznie na ulicy
bez względu na porę. Prawie każdego wieczoru włóczyliśmy się po
mieście do pierwszej, drugiej, bo nie dokuczał już upał -26 stopni nocą
to bardzo miła temperatura.
Ulice były jasno oświetlone a brak otwartych sklepów nam nie przeszkadzał.
W pazdzierniku ub. roku moja córka była służbowo w Singapurze.
Stwierdziła, że "tamtego Singapuru,w którym byłyśmy już właściwie
nie ma, nawet hotel, w którym mieszkaliśmy został rozebrany i teraz jest
nowy, o wiele wyższy, a Sentoza to gniazdo kiczu. Dzielnice etniczne
straciły swój charakter, przypominają po remontach dekorację teatralną".
No cóż, świat się zmienia, a w mej pamięci pozostanie Singapur
z 1989 roku. Roku Okrągłego Stołu.