odeszła kolejna postać z mojego blogowego świata. Spodziewałam się tego,
choć miałam naiwną nadzieję, że pobędzie tu dłużej.
Mam wrażenie, że ten czas, w którym relacjonowała swą walkę ze śmiertelną
chorobą, pokazał wielu czytelnikom co w życiu najważniejsze.
Przydałaś się Chustko, a teraz śnij swój wieczny sen- bez bólu i troski.
drewniana rzezba
wtorek, 30 października 2012
niedziela, 28 października 2012
Zrobiło mi się
Co można zrobić, gdy trzeba siedzieć z kompresem na stopie?
Oczywiście można czytać, ale jeszcze nie odebrałam z Empiku książki
o Henriettcie Lacks , choć już na mnie czeka.
Za to zaczęłam robić prezent na urodziny mojej psiapsiółki. Jeszcze nie
jest skończony, bo potrzebne jest jeszcze "uszko i sznurek" i na razie
wygląda tak:
Ale go pokazuję, bo jestem ciekawa Waszej opinii. Nazwałam
ten projekt "Zaczarowany liść". W roli głównej występuje turkus.
Oczywiście można czytać, ale jeszcze nie odebrałam z Empiku książki
o Henriettcie Lacks , choć już na mnie czeka.
Za to zaczęłam robić prezent na urodziny mojej psiapsiółki. Jeszcze nie
jest skończony, bo potrzebne jest jeszcze "uszko i sznurek" i na razie
wygląda tak:
Ale go pokazuję, bo jestem ciekawa Waszej opinii. Nazwałam
ten projekt "Zaczarowany liść". W roli głównej występuje turkus.
sobota, 27 października 2012
Paskudnie jest
Nic odkrywczego nie napiszę - zima puka do naszych drzwi. Jest zimno,
pomiędzy 0 a +1, wieje wiatr, sypie z nieba czymś białym i trawniki
zmieniają kolor z żółtozielonego na biały.
Żadna siła mnie dziś z domu nie wyrzuci, o nie. Wprawdzie dostałam
zawiadomienie, że już mogę odebrać książkę o Henrietcie Lacks, ale
nie mam zamiaru wychodzić dziś z domu.
Lata świetlne temu, właśnie u progu zimy, dziadek przywiózł ze swego
domu rodzinnego taki oto "gadżet" :
Na widok nowego "lokatora" babcia dostała niemal spazmów ze złości.
Nie podobał się jej ten zegar.
"Szkoda, że jeszcze tego klosza nie przywiozłeś, byłby w domu komplet
śmieci"- odezwała się z przekąsem.
Bo zegar był kiedyś nakrywany szklanym kloszem, przystosowanym do jego
kształtu. Niestety klosz się stłukł i zegar był bez ochrony przed kurzem.
Nie rozumiałam wtedy złości mojej babciuni - mnie się zegar bardzo
podobał, wybijał pełne godziny i połówki godzin. Dość głośno "tykał",
a pomiędzy ażurami wzoru obudowy widać było poruszające się wahadło.
Klucz do nakręcania zegara był zawieszony na ręce figurki.
Byłam pewna, że zegar jest złoty, choć cały czas mi mówiono, że nie.
Po jakimś czasie babciunia przyzwyczaiła się do zegara, a może nawet
go polubiła. Codziennie poświęcała mu kilka minut na czyszczenie go
miękkim pędzelkiem.
Gdy wyprowadziłam się z domu, brakowało mi tego zegara. Bardzo
chciałam mieć taki zegar w swoim domu, więc co jakiś czas robiłam
rajdy po zegarmistrzach. Daremny trud.
W międzyczasie zegar popsuł się i oddałam go do zegarmistrza. Naprawa
trwała ze dwa miesiące - wrócił z innym luczem do nakręcania i w dalszym
ciągu "miał zadyszkę" - wahadło było zle wyważone.
A babciunia chyba znowu miała za złe zegarowi, że jest u niej w domu.
Gdy go zabierałam do siebie po śmierci babciuni, nie chodził i jedna
wskazówka gdzieś przepadła.
Zaniosłam biedaka do znajomego, bardzo dobrego zegarmistrza.
Chciałam się przy okazji coś o nim dowiedzieć. No i się dowiedziałam,
że jego naprawa jest absolutnie nieopłacalna, bo ktoś powyjmował
z jego mechanizmu oryginalne części i zastąpił je jakimiś "atrapami",
a sprowadzenie oryginalnych, zabytkowych jakby nie było części, jest
naprawdę kosztowne. Poza tym zegar jest wykonany z miedzi i tylko
pokryty cienką warstwą mosiądzu. Nie mniej jest rodem z Austrii i
teraz spokojnie dobiega 200 lat.
Nadal nie jest antykiem ,właśnie przez to, że jest wykonany z miedzi.
A te oryginalne części mechanizmu to pewnością były wykonane
właśnie ze złota, sądząc po numerze tego zegara.
Ale dla mnie nie jest ważne, że nie jest antykiem. Jest jakąś cząstką
moich wspomnień z dzieciństwa i choć już nie działa, stoi u mnie
i cieszy moje oczy.
pomiędzy 0 a +1, wieje wiatr, sypie z nieba czymś białym i trawniki
zmieniają kolor z żółtozielonego na biały.
Żadna siła mnie dziś z domu nie wyrzuci, o nie. Wprawdzie dostałam
zawiadomienie, że już mogę odebrać książkę o Henrietcie Lacks, ale
nie mam zamiaru wychodzić dziś z domu.
Lata świetlne temu, właśnie u progu zimy, dziadek przywiózł ze swego
domu rodzinnego taki oto "gadżet" :
Na widok nowego "lokatora" babcia dostała niemal spazmów ze złości.
Nie podobał się jej ten zegar.
"Szkoda, że jeszcze tego klosza nie przywiozłeś, byłby w domu komplet
śmieci"- odezwała się z przekąsem.
Bo zegar był kiedyś nakrywany szklanym kloszem, przystosowanym do jego
kształtu. Niestety klosz się stłukł i zegar był bez ochrony przed kurzem.
Nie rozumiałam wtedy złości mojej babciuni - mnie się zegar bardzo
podobał, wybijał pełne godziny i połówki godzin. Dość głośno "tykał",
a pomiędzy ażurami wzoru obudowy widać było poruszające się wahadło.
Klucz do nakręcania zegara był zawieszony na ręce figurki.
Byłam pewna, że zegar jest złoty, choć cały czas mi mówiono, że nie.
Po jakimś czasie babciunia przyzwyczaiła się do zegara, a może nawet
go polubiła. Codziennie poświęcała mu kilka minut na czyszczenie go
miękkim pędzelkiem.
Gdy wyprowadziłam się z domu, brakowało mi tego zegara. Bardzo
chciałam mieć taki zegar w swoim domu, więc co jakiś czas robiłam
rajdy po zegarmistrzach. Daremny trud.
W międzyczasie zegar popsuł się i oddałam go do zegarmistrza. Naprawa
trwała ze dwa miesiące - wrócił z innym luczem do nakręcania i w dalszym
ciągu "miał zadyszkę" - wahadło było zle wyważone.
A babciunia chyba znowu miała za złe zegarowi, że jest u niej w domu.
Gdy go zabierałam do siebie po śmierci babciuni, nie chodził i jedna
wskazówka gdzieś przepadła.
Zaniosłam biedaka do znajomego, bardzo dobrego zegarmistrza.
Chciałam się przy okazji coś o nim dowiedzieć. No i się dowiedziałam,
że jego naprawa jest absolutnie nieopłacalna, bo ktoś powyjmował
z jego mechanizmu oryginalne części i zastąpił je jakimiś "atrapami",
a sprowadzenie oryginalnych, zabytkowych jakby nie było części, jest
naprawdę kosztowne. Poza tym zegar jest wykonany z miedzi i tylko
pokryty cienką warstwą mosiądzu. Nie mniej jest rodem z Austrii i
teraz spokojnie dobiega 200 lat.
Nadal nie jest antykiem ,właśnie przez to, że jest wykonany z miedzi.
A te oryginalne części mechanizmu to pewnością były wykonane
właśnie ze złota, sądząc po numerze tego zegara.
Ale dla mnie nie jest ważne, że nie jest antykiem. Jest jakąś cząstką
moich wspomnień z dzieciństwa i choć już nie działa, stoi u mnie
i cieszy moje oczy.
czwartek, 25 października 2012
Jakimś cudem ....
jeszcze żyję.
Jak już pisałam ten tydzień miał być ciężki, bo wizyta przyjaciół,
przygotowanie "terenu" do wymiany okien, wizyta u ortopedy
no i gwózdż sezonu - sama wymiana okien.
Przyjaciele wykazali się wielką przytomnością umysłu i nawiedzili nas
jeszcze w poniedziałek. Była to trochę smutna wizyta, bo w dniu,
w którym przyjechali do Polski, trafił do szpitala ojciec naszego
przyjaciela, a sprawa poważna bo udar mózgu, gdy pacjent ma 101 lat
i 5 miesięcy, błaha nie jest.
Pomartwiliśmy się wspólnie kilka godzin, bo wiadomo, razem zawsze
razniej się martwić, potem oni pojechali do szpitala. Staruszek leży na
intensywnej terapii, więc nasza wizyta odpadała.
****
We wtorek miałam ortopedę, wizyta zaowocowała skierowaniem na
kolejny cykl rehabilitacyjny, bo :"Gdy się już skończy 30 lat, to trzeba
kręgosłup hołubić. I lambady proszę więcej nie tańczyć!"
Zdębiałam -lambadę tańczyłam wtedy, gdy była modna, a to było już
wieki temu. Miałam chyba bardzo głupią minę, bo pan doktor łaskawie
mi wyjaśnił , że mam po prostu nie kuśtykać, jak boli to brać tabletki,
2 rodzaje maści i chodzić równo - a to było na temat ścięgna Achillesa,
które mi ostatnio daje do wiwatu.
****
Wczoraj było szaleństwo odgruzowywania pokoju, żeby był dostęp
do okien i w ogóle, żeby było miejsca na narzędzia itp.
Opatuliliśmy część mebli płachtami malarskimi, dziś zerwaliśmy się
o mocno niewydarzonej porze, czyli o 6 rano, by spokojnie zjeść
śniadanie, pozasłaniać resztę mebli i rozłożyć folię podłogową.
Ekipa miała się zjawić o godzinie 8,30.
Około 9,30 zadzwonił człowiek, mówiąc, że mu samochód wysiadł,
nie ma czym przyjechać i w związku z tym jest w warsztacie i mu wóz
naprawiają, ale z pewnością dziś przyjedzie, pewnie około południa.
Oczywiście wpadłam w złość - to po jakie licho wstałam o świcie?
Facio dojechał niemal o 14,00. On i pomagier. Gdy znieśli do domu
potrzebne narzędzia to pogratulowałam sobie, że udało się nam zrobić
niemal całą podłogę wolną. Potem przez ponad godzinę trwała totalna
demolka, a majster nie mógł się nadziwić, że tak trudno usunąć stare
futryny i framugi. Przy okazji okazało się, że nie ma żaluzji do okien,
bo pan przyjmujący zamówienie nie dopilnował, a panienka w wytwórni
okien nie doczytała się tego, co on drobnym drukiem napisał. Nie ma też
tzw. hamulca, czyli regulatora stopnia uchylania okna.
No a gdy werszcie doszło do montowania parapetów to wyszło na jaw,
że wewnętrzny parapet drzwi balkonowych jest zle wyprofilowany, bo
pan "od zamówienia" zle go wykreślił na rysunku i trzeba było przycinać
ten, który dostarczyła fabryka. Wprawdzie przycinali go na loggii, ale
wspaniały drobniutki pył osiadł mi równo wszędzie, w całym mieszkaniu.
W sumie ta radocha trwała 6 godzin.Potem zaczęłam taniec z odkurzaczem,
ścierami, szczotkami itp.
Jutro ciąg dalszy - mocowanie żaluzji i założenie hamulca do klamki.
I dobrze się stało, że instalowali nam tylko okna i drzwi balkonowe,czyli
robili tylko jedno pomieszczenie. Po drugiej stronie mieszkania będziemy
instalować nowe okna na wiosnę.
Czarno widzę remont u nas, oj czarno. Chyba będę musiała litrami
wlewać w siebie walerianę, na uspokojenie.
Jak już pisałam ten tydzień miał być ciężki, bo wizyta przyjaciół,
przygotowanie "terenu" do wymiany okien, wizyta u ortopedy
no i gwózdż sezonu - sama wymiana okien.
Przyjaciele wykazali się wielką przytomnością umysłu i nawiedzili nas
jeszcze w poniedziałek. Była to trochę smutna wizyta, bo w dniu,
w którym przyjechali do Polski, trafił do szpitala ojciec naszego
przyjaciela, a sprawa poważna bo udar mózgu, gdy pacjent ma 101 lat
i 5 miesięcy, błaha nie jest.
Pomartwiliśmy się wspólnie kilka godzin, bo wiadomo, razem zawsze
razniej się martwić, potem oni pojechali do szpitala. Staruszek leży na
intensywnej terapii, więc nasza wizyta odpadała.
****
We wtorek miałam ortopedę, wizyta zaowocowała skierowaniem na
kolejny cykl rehabilitacyjny, bo :"Gdy się już skończy 30 lat, to trzeba
kręgosłup hołubić. I lambady proszę więcej nie tańczyć!"
Zdębiałam -lambadę tańczyłam wtedy, gdy była modna, a to było już
wieki temu. Miałam chyba bardzo głupią minę, bo pan doktor łaskawie
mi wyjaśnił , że mam po prostu nie kuśtykać, jak boli to brać tabletki,
2 rodzaje maści i chodzić równo - a to było na temat ścięgna Achillesa,
które mi ostatnio daje do wiwatu.
****
Wczoraj było szaleństwo odgruzowywania pokoju, żeby był dostęp
do okien i w ogóle, żeby było miejsca na narzędzia itp.
Opatuliliśmy część mebli płachtami malarskimi, dziś zerwaliśmy się
o mocno niewydarzonej porze, czyli o 6 rano, by spokojnie zjeść
śniadanie, pozasłaniać resztę mebli i rozłożyć folię podłogową.
Ekipa miała się zjawić o godzinie 8,30.
Około 9,30 zadzwonił człowiek, mówiąc, że mu samochód wysiadł,
nie ma czym przyjechać i w związku z tym jest w warsztacie i mu wóz
naprawiają, ale z pewnością dziś przyjedzie, pewnie około południa.
Oczywiście wpadłam w złość - to po jakie licho wstałam o świcie?
Facio dojechał niemal o 14,00. On i pomagier. Gdy znieśli do domu
potrzebne narzędzia to pogratulowałam sobie, że udało się nam zrobić
niemal całą podłogę wolną. Potem przez ponad godzinę trwała totalna
demolka, a majster nie mógł się nadziwić, że tak trudno usunąć stare
futryny i framugi. Przy okazji okazało się, że nie ma żaluzji do okien,
bo pan przyjmujący zamówienie nie dopilnował, a panienka w wytwórni
okien nie doczytała się tego, co on drobnym drukiem napisał. Nie ma też
tzw. hamulca, czyli regulatora stopnia uchylania okna.
No a gdy werszcie doszło do montowania parapetów to wyszło na jaw,
że wewnętrzny parapet drzwi balkonowych jest zle wyprofilowany, bo
pan "od zamówienia" zle go wykreślił na rysunku i trzeba było przycinać
ten, który dostarczyła fabryka. Wprawdzie przycinali go na loggii, ale
wspaniały drobniutki pył osiadł mi równo wszędzie, w całym mieszkaniu.
W sumie ta radocha trwała 6 godzin.Potem zaczęłam taniec z odkurzaczem,
ścierami, szczotkami itp.
Jutro ciąg dalszy - mocowanie żaluzji i założenie hamulca do klamki.
I dobrze się stało, że instalowali nam tylko okna i drzwi balkonowe,czyli
robili tylko jedno pomieszczenie. Po drugiej stronie mieszkania będziemy
instalować nowe okna na wiosnę.
Czarno widzę remont u nas, oj czarno. Chyba będę musiała litrami
wlewać w siebie walerianę, na uspokojenie.
wtorek, 23 października 2012
Życie = zagadka.
Wszyscy się czasem zastanawiamy jak powstało życie, co się dzieje"potem"
gdy juz ustaną nasze funkcje życiowe.
I tak naprawdę nikt nie wie, choć hipotez jest sporo. Czy istnieje świat
równoległy w innym wymiarze? Czy umiera tylko nasze ciało, ten pokrowiec
na nasze narządy? Co się dzieje z energią, która nas ożywia? Ponoć energia
energia nie ginie, może tylko zmienia swą postać?
Głowią się nad tym problemem lekarze, fizycy, teolodzy. Każdy ma inny
pogląd - jedni twierdzą, że umieramy całkiem nieodwołalnie, żadnej
duszy nie ma, inni tłumaczą, że gdy umrzemy nasze ciało, wszystkie tkanki,
rozpadną się na atomy i jeszcze jakiś czas pokrążą w przestrzeni, a wg
różnych religii kiedyś, kiedyś znów powrócimy do życia. Jakie to będzie
życie i w jakim wymiarze będzie funkcjonować zależy od religii.
Od dwudziestego listopada 1951 roku świat naukowy ma nową zagadkę.
W tym własnie dniu zmarła w Baltimore pacjentka chora na raka macicy.
Przed śmiercią lekarze pobrali do badań jej zdrowe i oraz rakowe
komórki. Jak wszyscy wiedzą, wszystkie komórki naszego organizmu
mają ograniczony czas życia. Dzielą się 52 razy, po czym umierają.
Zdrowe komórki pani Henrietty Lacks, jak przystało na wszystkie
porządne komórki, po 52 podziałach, spokojnie umarły.
Ale komórki rakowe , wbrew zasadom nadal żyją, nadal się powielają.
Mało tego, są one dziś obecne niemal we wszystkich laboratoriach
świata.
Są ich miliardy i pomagają uczonym rozszyfrować tajemnicę
chorób nowotworowych. Dziś każdy może sobie zakupić probówkę
z rakowymi komórkami Henrietty Lacks, kosztuje tylko 260 dolarów.
Uczonych wielce zadziwia fakt, że zdrowe komórki już dawno,
niemal natychmiast po pobraniu zginęły, a te rakowe nadal żyją i
mają się świetnie.
Komórki dostały nawet nazwę - HeLa-celle. Były już nawet w kosmosie
i też im ta podróż nie zaszkodziła.
W 1965 roku brytyjscy badacze połączyli HeLa-celle z komórkami
myszy i tak powstała pierwsza hybryda, człowiek-zwierzę. Nieco
pózniej powtórzono ten eksperyment z komórkami kury i HeLa-cell.
Nikt nie potrafi dać odpowiedzi na pytanie dlaczego te komórki są
nieśmiertelne i kto lub co to powoduje.
P.S.
Rodzina pani Henrietty Lacks nie dostała nigdy ani centa za to, że
jej komórki rakowe są wykorzystywane do różnych badań.
na podst. artykułu
Andrzeja Jordana, "Nieznany Świat"8/2012
gdy juz ustaną nasze funkcje życiowe.
I tak naprawdę nikt nie wie, choć hipotez jest sporo. Czy istnieje świat
równoległy w innym wymiarze? Czy umiera tylko nasze ciało, ten pokrowiec
na nasze narządy? Co się dzieje z energią, która nas ożywia? Ponoć energia
energia nie ginie, może tylko zmienia swą postać?
Głowią się nad tym problemem lekarze, fizycy, teolodzy. Każdy ma inny
pogląd - jedni twierdzą, że umieramy całkiem nieodwołalnie, żadnej
duszy nie ma, inni tłumaczą, że gdy umrzemy nasze ciało, wszystkie tkanki,
rozpadną się na atomy i jeszcze jakiś czas pokrążą w przestrzeni, a wg
różnych religii kiedyś, kiedyś znów powrócimy do życia. Jakie to będzie
życie i w jakim wymiarze będzie funkcjonować zależy od religii.
Od dwudziestego listopada 1951 roku świat naukowy ma nową zagadkę.
W tym własnie dniu zmarła w Baltimore pacjentka chora na raka macicy.
Przed śmiercią lekarze pobrali do badań jej zdrowe i oraz rakowe
komórki. Jak wszyscy wiedzą, wszystkie komórki naszego organizmu
mają ograniczony czas życia. Dzielą się 52 razy, po czym umierają.
Zdrowe komórki pani Henrietty Lacks, jak przystało na wszystkie
porządne komórki, po 52 podziałach, spokojnie umarły.
Ale komórki rakowe , wbrew zasadom nadal żyją, nadal się powielają.
Mało tego, są one dziś obecne niemal we wszystkich laboratoriach
świata.
Są ich miliardy i pomagają uczonym rozszyfrować tajemnicę
chorób nowotworowych. Dziś każdy może sobie zakupić probówkę
z rakowymi komórkami Henrietty Lacks, kosztuje tylko 260 dolarów.
Uczonych wielce zadziwia fakt, że zdrowe komórki już dawno,
niemal natychmiast po pobraniu zginęły, a te rakowe nadal żyją i
mają się świetnie.
Komórki dostały nawet nazwę - HeLa-celle. Były już nawet w kosmosie
i też im ta podróż nie zaszkodziła.
W 1965 roku brytyjscy badacze połączyli HeLa-celle z komórkami
myszy i tak powstała pierwsza hybryda, człowiek-zwierzę. Nieco
pózniej powtórzono ten eksperyment z komórkami kury i HeLa-cell.
Nikt nie potrafi dać odpowiedzi na pytanie dlaczego te komórki są
nieśmiertelne i kto lub co to powoduje.
P.S.
Rodzina pani Henrietty Lacks nie dostała nigdy ani centa za to, że
jej komórki rakowe są wykorzystywane do różnych badań.
na podst. artykułu
Andrzeja Jordana, "Nieznany Świat"8/2012
niedziela, 21 października 2012
Wydało się,
że kiepski ze mnie fotograf. Namordowałam się i z siedmiu zdjęć z trudem
udało mi się wybrać jedno.
Otóż popełniłam broszkę - tak na wszelki wypadek napiszę co to jest,
bo nie jestem pewna, czy można to ze zdjęcia wydedukować.
Otóż jest to wściekle zielony liść a na nim ułożone trzy kwiatki-
szafirowy, kremowy i... no właśnie - nie wiem jaki to kolor. Tu wygląda
jak bordowy, w naturze nieco inny.
Ale cała ta zabawa miała na celu zrobienie kwiatków, bo krąży mi
po głowie pewien projekt, z kwiatkami i listkami. No ale wpierw muszę
się nauczyć robienia kwiatków.
A ta broszka na razie wygląda tak:
Z całą pewnością ulegnie jeszcze metamorfozie, gdy tylko "podciągnę"
technikę plecenia kwiatków i listków.
udało mi się wybrać jedno.
Otóż popełniłam broszkę - tak na wszelki wypadek napiszę co to jest,
bo nie jestem pewna, czy można to ze zdjęcia wydedukować.
Otóż jest to wściekle zielony liść a na nim ułożone trzy kwiatki-
szafirowy, kremowy i... no właśnie - nie wiem jaki to kolor. Tu wygląda
jak bordowy, w naturze nieco inny.
Ale cała ta zabawa miała na celu zrobienie kwiatków, bo krąży mi
po głowie pewien projekt, z kwiatkami i listkami. No ale wpierw muszę
się nauczyć robienia kwiatków.
A ta broszka na razie wygląda tak:
Z całą pewnością ulegnie jeszcze metamorfozie, gdy tylko "podciągnę"
technikę plecenia kwiatków i listków.
piątek, 19 października 2012
Piątkowy mix
Coś jest ze mną nie tak - pomału zaczyna mi się wszystko z rąk wymykać,
coś planuję, a potem plany diabli biorą.
Juz zaplanowałam jak ma być urządzona łazienka, wszystko rozrysowałam
i.... wcale tak nie będzie.
A wszystko przez inny typ kabiny prysznicowej. Córka mi podpowiedziała,
żebym z uwagi na naprawdę małą powierzchnię łazienki wyszukała kabinę
z łamanymi drzwiami, nawet mi wynalazła taką na necie.
Bywają importowane ale i w Polsce też są produkowane, przez jedną
z firm. Córka ma taką właśnie kabinę, a jej niewątpliwą zaletą jest, że ma
wygodne, szerokie wejście, a dzięki temu, że drzwi są składane, nie zajmują
po otwarciu połowy łazienki. U niej takie kabiny to "normalka", u nas
raczej ewenement.
Byliśmy dziś w salonie firmowym producenta - rzeczywiście kabina
naprawdę praktyczna, tylko że - za te składane drzwi, boczną ściankę,
brodzik i wszystkie pozostałe części będę musiała wydać tysiąc zł więcej
niż planowałam. Dobra strona zakupu - po opłaceniu mogę już za darmo
trzymać u nich całość aż do chwili montażu.
Nadreptałam się po tym ich salonie (500m kwadratowych), napasłam
oczy pięknymi wannami, umywalkami i innymi eksponatami, popłakałam
w duchu nad tym, że moja łazienka taka mała i pół żywa z gorąca
wybrałam się jeszcze do hurtowni meblowej. Przedreptałam cztery
kondygnacje, by dojśc do wniosku, że jedyne co mi pasuje to pewien
wieszak-garderoba do przedpokoju. Przechodząc przez te wszystkie
piętra doszłam do wniosku, że Polska to bardzo bogaty kraj- aż strach
gdy się pomyśli ile zmarnowano materiału na te meble, a tak naprawdę
to nie ma co kupić.
Jutro i w niedzielę musimy się zająć cmentarzami - każdy w innym
końcu Warszawy. Do tego jeszcze dochodzi jeden aż w Radziejowicach.
Ale tam to czeka nas dodatkowo wizyta u proboszcza i grzebanie
w księgach parafialnych.
****
Po niemal sześciu latach używania, mieliśmy dziś pierwszą awarię -
przepaliła się żarówka lewego światła mijania. A tak trudno ją
wymienić, że w końcu trzeba było podjechać do warsztatu.
W poprzednim samochodzie, tego samego producenta, żarówka
wysiadła po siedmiu latach używania. Ale wtedy nie jeżdziło się na
światłach jak rok długi.
****
Musiałam nieco odreagować dzisiejszy dzień, więc zrobiłam
kolejne "drewniaczki", tym razem z filigranem miedzianym. Miedz
dobrze się komponuje z turkusowym kolorem tych koralików.
Drewniane koraliki rozdzieliłam szklanymi, matowymi toho.
****
Szykuje mi się obłędny tydzień - nie dość, że mam musową wizytę
u ortopedy we wtorek, wymianę okien w czwartek, to dostałam
informację, że przyjeżdżają mi goście z Niemiec i z jeden dzień
będę musiała im poświęcić. Jak znam życie, to zadzwonią na
pewno w czwartek, że właśnie są juz w drodze do nas i będą za
pół godziny.
coś planuję, a potem plany diabli biorą.
Juz zaplanowałam jak ma być urządzona łazienka, wszystko rozrysowałam
i.... wcale tak nie będzie.
A wszystko przez inny typ kabiny prysznicowej. Córka mi podpowiedziała,
żebym z uwagi na naprawdę małą powierzchnię łazienki wyszukała kabinę
z łamanymi drzwiami, nawet mi wynalazła taką na necie.
Bywają importowane ale i w Polsce też są produkowane, przez jedną
z firm. Córka ma taką właśnie kabinę, a jej niewątpliwą zaletą jest, że ma
wygodne, szerokie wejście, a dzięki temu, że drzwi są składane, nie zajmują
po otwarciu połowy łazienki. U niej takie kabiny to "normalka", u nas
raczej ewenement.
Byliśmy dziś w salonie firmowym producenta - rzeczywiście kabina
naprawdę praktyczna, tylko że - za te składane drzwi, boczną ściankę,
brodzik i wszystkie pozostałe części będę musiała wydać tysiąc zł więcej
niż planowałam. Dobra strona zakupu - po opłaceniu mogę już za darmo
trzymać u nich całość aż do chwili montażu.
Nadreptałam się po tym ich salonie (500m kwadratowych), napasłam
oczy pięknymi wannami, umywalkami i innymi eksponatami, popłakałam
w duchu nad tym, że moja łazienka taka mała i pół żywa z gorąca
wybrałam się jeszcze do hurtowni meblowej. Przedreptałam cztery
kondygnacje, by dojśc do wniosku, że jedyne co mi pasuje to pewien
wieszak-garderoba do przedpokoju. Przechodząc przez te wszystkie
piętra doszłam do wniosku, że Polska to bardzo bogaty kraj- aż strach
gdy się pomyśli ile zmarnowano materiału na te meble, a tak naprawdę
to nie ma co kupić.
Jutro i w niedzielę musimy się zająć cmentarzami - każdy w innym
końcu Warszawy. Do tego jeszcze dochodzi jeden aż w Radziejowicach.
Ale tam to czeka nas dodatkowo wizyta u proboszcza i grzebanie
w księgach parafialnych.
****
Po niemal sześciu latach używania, mieliśmy dziś pierwszą awarię -
przepaliła się żarówka lewego światła mijania. A tak trudno ją
wymienić, że w końcu trzeba było podjechać do warsztatu.
W poprzednim samochodzie, tego samego producenta, żarówka
wysiadła po siedmiu latach używania. Ale wtedy nie jeżdziło się na
światłach jak rok długi.
****
Musiałam nieco odreagować dzisiejszy dzień, więc zrobiłam
kolejne "drewniaczki", tym razem z filigranem miedzianym. Miedz
dobrze się komponuje z turkusowym kolorem tych koralików.
Drewniane koraliki rozdzieliłam szklanymi, matowymi toho.
****
Szykuje mi się obłędny tydzień - nie dość, że mam musową wizytę
u ortopedy we wtorek, wymianę okien w czwartek, to dostałam
informację, że przyjeżdżają mi goście z Niemiec i z jeden dzień
będę musiała im poświęcić. Jak znam życie, to zadzwonią na
pewno w czwartek, że właśnie są juz w drodze do nas i będą za
pół godziny.
czwartek, 18 października 2012
Mix
Po raz pierwszy ucieszyłam się z zainstalowanych tzw. "szykan
drogowych". Otóż na naszej osiedlowej obwodnicy zainstalowano
takowe i to co 40 metrów. I bardzo dobrze, bo cwaniaczki wykorzystywali
tę ulicę, by objechać choć część korka na pobliskiej przelotówce. I nie
byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że robili to ze zbyt dużą
prędkością - a ulica wąska, po obu stronach obstawiona parkującymi
samochodami, wyjazdy z parkingów, dzieci przechodzące przez jezdnię,
przebiegające psy, sporo mocno leciwych osób- czyli wąsko, zła
widoczność a ci bliżej setki niz innej prędkości.
I jadę wczoraj, taka uradowana, pokonując kolejną szykanę, a tu nagle,
na kolejnej szykanie, (a wysokie zrobili) robiąc wielkiego kangura
wyprzedza mnie jakaś debilka. Jak widać na głupotę i chamstwo to nic
nie jest w stanie pomóc.
******
Spotkałam jedną z sąsiadek wczoraj. Wyglądała na mocno zgnębioną,
nawet pomyślałam na jej widok, że chyba chora. Wraz z "dzień dobry"
posłałam jej promienny uśmiech i to wystarczyło, by przystanęła i
zaczęła rozmowę. Okazało się, że przyczyną jej przygnębienia jest
sprawa zamążpójścia córki. Pani sąsiadka ma lat 44, jej córka 21
a zięć : "pani sobie wyobraża? on ma tylko dwa lata mniej ode mnie!
i do tego jest rozwodnikiem, ma dzieci! a do tego jest jej wykładowcą na
uczelni! Pani sąsiadka załkała głośno i ukryła twarz w chustce do nosa.
Nie zdążyłam jeszcze powiedzieć nic poza "ale", gdy pani sąsiadka
znów głośniej załkała wyrzucając w moją stronę: " co powie cała moja
rodzina? pan młody wygląda starzej niż ojciec panny młodej!!! a ona się
uparła, że kocha, że jest pełnoletnia, że ma prawo..." reszta tekstu stała
się niezrozumiała, bo panią sąsiadką wstrząsały spazmy płaczu.
Machnęła ręką, wyjąkała "przepraszam" i kłusem ruszyła w stronę domu.
A ja zostałam z głupią miną. No cóż, często nasze dzieci nas zaskakują
swoim wyborem drogi życiowej.
Kto wie, a może to będzie bardzo udany związek? Ja w dniu ślubu byłam
pewna, że "wyjdę za mąż, zaraz wrócę" i ciągle mam tego samego męża,
a niektóre życzliwe dusze mówią, że tak długi związek to zboczenie.
******
Dziś wreszcie piękna pogoda. Od rana piękne słońce, ma być cieplutko,
prawdziwe babie lato. I, podobno, tak będzie aż do niedzieli, włącznie.
Ciągnie mnie do lasu, ale mój nie chce jechać. No cóż, sama nie pojadę.
Pewnie się skończy na Wilanowie lub Konstancinie.
drogowych". Otóż na naszej osiedlowej obwodnicy zainstalowano
takowe i to co 40 metrów. I bardzo dobrze, bo cwaniaczki wykorzystywali
tę ulicę, by objechać choć część korka na pobliskiej przelotówce. I nie
byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że robili to ze zbyt dużą
prędkością - a ulica wąska, po obu stronach obstawiona parkującymi
samochodami, wyjazdy z parkingów, dzieci przechodzące przez jezdnię,
przebiegające psy, sporo mocno leciwych osób- czyli wąsko, zła
widoczność a ci bliżej setki niz innej prędkości.
I jadę wczoraj, taka uradowana, pokonując kolejną szykanę, a tu nagle,
na kolejnej szykanie, (a wysokie zrobili) robiąc wielkiego kangura
wyprzedza mnie jakaś debilka. Jak widać na głupotę i chamstwo to nic
nie jest w stanie pomóc.
******
Spotkałam jedną z sąsiadek wczoraj. Wyglądała na mocno zgnębioną,
nawet pomyślałam na jej widok, że chyba chora. Wraz z "dzień dobry"
posłałam jej promienny uśmiech i to wystarczyło, by przystanęła i
zaczęła rozmowę. Okazało się, że przyczyną jej przygnębienia jest
sprawa zamążpójścia córki. Pani sąsiadka ma lat 44, jej córka 21
a zięć : "pani sobie wyobraża? on ma tylko dwa lata mniej ode mnie!
i do tego jest rozwodnikiem, ma dzieci! a do tego jest jej wykładowcą na
uczelni! Pani sąsiadka załkała głośno i ukryła twarz w chustce do nosa.
Nie zdążyłam jeszcze powiedzieć nic poza "ale", gdy pani sąsiadka
znów głośniej załkała wyrzucając w moją stronę: " co powie cała moja
rodzina? pan młody wygląda starzej niż ojciec panny młodej!!! a ona się
uparła, że kocha, że jest pełnoletnia, że ma prawo..." reszta tekstu stała
się niezrozumiała, bo panią sąsiadką wstrząsały spazmy płaczu.
Machnęła ręką, wyjąkała "przepraszam" i kłusem ruszyła w stronę domu.
A ja zostałam z głupią miną. No cóż, często nasze dzieci nas zaskakują
swoim wyborem drogi życiowej.
Kto wie, a może to będzie bardzo udany związek? Ja w dniu ślubu byłam
pewna, że "wyjdę za mąż, zaraz wrócę" i ciągle mam tego samego męża,
a niektóre życzliwe dusze mówią, że tak długi związek to zboczenie.
******
Dziś wreszcie piękna pogoda. Od rana piękne słońce, ma być cieplutko,
prawdziwe babie lato. I, podobno, tak będzie aż do niedzieli, włącznie.
Ciągnie mnie do lasu, ale mój nie chce jechać. No cóż, sama nie pojadę.
Pewnie się skończy na Wilanowie lub Konstancinie.
wtorek, 16 października 2012
Proste, lekkie,kolorowe
Nie wiem jak gdzie indziej, ale u mnie od wczesnego popołudnia pada.
Teraz to nawet należałoby powiedzieć , że leje obłędnie.
Zabrałam się za odkopywanie moich "koralikowych" skarbów - tak
się podniecilam tymi porządkami w piwnicy, że aż pozaglądałam do
swoich różnych pudełek, pełnych "półfabrykatów do wyrobu biżuterii".
*****
No i wydało się, nakupowałam różnych dupereli, często bez wielkiego
namysłu, jak zwykle pod wpływem "miecia".
Między innymi znalazłam koraliki drewniane, bardzo kolorowe.
Słuchając szumiącego intensywnie deszczu nawlokłam je na
cienki sznurek.
Ciekawie się zapowiada mecz Polska-Anglia, bo deszcz cały czas leje,
a dach Stadionu Narodowego był cały czas otwarty.
Anglicy do mokrego boiska przyzwyczajeni, a my, niezależnie od jego
stanu i tak pewnie przegramy.
Teraz to nawet należałoby powiedzieć , że leje obłędnie.
Zabrałam się za odkopywanie moich "koralikowych" skarbów - tak
się podniecilam tymi porządkami w piwnicy, że aż pozaglądałam do
swoich różnych pudełek, pełnych "półfabrykatów do wyrobu biżuterii".
*****
No i wydało się, nakupowałam różnych dupereli, często bez wielkiego
namysłu, jak zwykle pod wpływem "miecia".
Między innymi znalazłam koraliki drewniane, bardzo kolorowe.
Słuchając szumiącego intensywnie deszczu nawlokłam je na
cienki sznurek.
Ciekawie się zapowiada mecz Polska-Anglia, bo deszcz cały czas leje,
a dach Stadionu Narodowego był cały czas otwarty.
Anglicy do mokrego boiska przyzwyczajeni, a my, niezależnie od jego
stanu i tak pewnie przegramy.
poniedziałek, 15 października 2012
Nie tylko porządkami....
człowiek żyje.
Żeby się nie zamęczyć znów spędziłam w piwnicy tylko 2 godziny.
Dziś odkryłam karimatę i to nie byle jaką, kupowaną jeszcze w....
Pewexie. Bo ja w Pewexie zawsze kupowałam dziwne rzeczy.
Naród kupował wódkę , a ja: majteczki frotowe dla dziecka, deskę
sedesową, folię samoprzylepną, lampę ścienną do łazienki, klocki
LEGO, szynkę Krakus, margarynę Rama, czekoladę.
Karimata jest w świetnym stanie, więc dostąpi zaszczytu pozostania
z nami.
Ale wyleciały składane z rurek leżaki, 6 par płetw, 2 rakiety tenisowe,
4 rakietki do badmingtona, pierwsze polskie skorupy zjazdowe, każdy
but dobre kilka kg wagi, buty do biegówek, 2 kamizelki ratunkowe,
ponton, łóżko namiotowe o wadze 8 kg, składane z jakichś chyba
żelaznych prętów, łóżko polowe typu "bolszewik", kolejna porcja
słoików, tym razem malutkich, ubrania po mojej teściowej, która od
10 lat jest w lepszym wymiarze wszechświata, walizka z moimi
przeróżnymi niedokończonymi dziełami z gatunku haftu, których nigdy
nie dokończę, zbiór książek z serii "nastolatka" wydanych ze 20 lat temu,
szyby do kredensu, którego nigdy nie posiadałam.
W głowę zachodzę skąd te szyby u nas - porządnie zapakowane i nawet
podpisane co to jest. Dziwne.
Jeszcze tylko zostały do wyselekcjonowania różne "patyki" i
deseczki, jakieś tajemnicze pojemniki i będzie w piwnicy klar.
Czekam na ten moment z utęsknieniem.
W ramach odreagowania zrobiłam wisior z wielokolorowego
"tygrysiego" oka. Oprawa i sznur z koralików toho.
A tak mi się świetnie plotło sznur, że zrobiłam za długi, więc znów
wisior jest dziwnie mocowany, od wewnątrz sznura.
Oto i on:
Żeby się nie zamęczyć znów spędziłam w piwnicy tylko 2 godziny.
Dziś odkryłam karimatę i to nie byle jaką, kupowaną jeszcze w....
Pewexie. Bo ja w Pewexie zawsze kupowałam dziwne rzeczy.
Naród kupował wódkę , a ja: majteczki frotowe dla dziecka, deskę
sedesową, folię samoprzylepną, lampę ścienną do łazienki, klocki
LEGO, szynkę Krakus, margarynę Rama, czekoladę.
Karimata jest w świetnym stanie, więc dostąpi zaszczytu pozostania
z nami.
Ale wyleciały składane z rurek leżaki, 6 par płetw, 2 rakiety tenisowe,
4 rakietki do badmingtona, pierwsze polskie skorupy zjazdowe, każdy
but dobre kilka kg wagi, buty do biegówek, 2 kamizelki ratunkowe,
ponton, łóżko namiotowe o wadze 8 kg, składane z jakichś chyba
żelaznych prętów, łóżko polowe typu "bolszewik", kolejna porcja
słoików, tym razem malutkich, ubrania po mojej teściowej, która od
10 lat jest w lepszym wymiarze wszechświata, walizka z moimi
przeróżnymi niedokończonymi dziełami z gatunku haftu, których nigdy
nie dokończę, zbiór książek z serii "nastolatka" wydanych ze 20 lat temu,
szyby do kredensu, którego nigdy nie posiadałam.
W głowę zachodzę skąd te szyby u nas - porządnie zapakowane i nawet
podpisane co to jest. Dziwne.
Jeszcze tylko zostały do wyselekcjonowania różne "patyki" i
deseczki, jakieś tajemnicze pojemniki i będzie w piwnicy klar.
Czekam na ten moment z utęsknieniem.
W ramach odreagowania zrobiłam wisior z wielokolorowego
"tygrysiego" oka. Oprawa i sznur z koralików toho.
A tak mi się świetnie plotło sznur, że zrobiłam za długi, więc znów
wisior jest dziwnie mocowany, od wewnątrz sznura.
Oto i on:
sobota, 13 października 2012
Piwnica - ciąg dalszy
Gdy się powie A, to należy również powiedzieć B.
Zgodnie z tym, dziś znów poszliśmy do piwnicy. Tym razem nadeszła
kolej na "niespodzianki". Bo na półkach regałów leżą ,w torbach
foliowych lub zapakowane w papier, różne rzeczy. Za każdym razem
staram się jeszcze przed rozpakowaniem odgadnąć co to może być
w środku.
I zawsze jest to pełne zaskoczenie.Tym sposobem odkryłam dziś:
raz używany uchwyt do nart, mocowany do bagażnika dachowego.
Tyle tylko, że ma na oko ponad 20 lat, łańcuchy na koła do 126p,
patent- lejek i wąż - do nalewania benzyny z kanistra, poręczny kanister
5 litrowy, baniak 30 litrowy metalowy, cuchnący nadal benzyną, przewody
do podłączania się do cudzego akumulatora, jakiś wynalazek na fotel do
malucha, robiony na zamówienie. Istne muzeum, naprawdę.
Potem były jeszcze dziwniejsze rzeczy - kłódki w liczbie bardzo mnogiej,
stos pustych segregatorów i pustych skoroszytów plastikowych, tysiąc
szt. spinaczy biurowych, jeszcze w pudełkach, koperty , w których już
klej się rozłożył na czynniki pierwsze, papier maszynowy, który z jakiegoś
powodu (pewnie ze starości) osiągnął barwę ecru, jakie tajemnicze klucze,
kilka zamków do drzwi, jakaś zużyta armatura umywalkowa, koszmarnej
urody kinkiet wraz z abażurem, plastikowy stojak na płyty CD.
Z równie dziwnych rzeczy to były dwie nożne pompki do kół , 2 do rowerów,
jedna do piłki, padnięta piłka do siatkówki, dwie teczki męskie (wiecie -
mężczyzna do pracy z teczką chadzał).
Oczywiście to wszystko wywędrowało na tzw. "gabaryty". Poza tym dziś
padło na niszczenie starych dokumentów. Na razie "nadarłam" dwa worki
dokumentów i muszę zrobić przerwę, bo mam dość.
Doszłam do wniosku, że jestem wydajniejsza od mojej niszczarki, która
się zbyt szybko przegrzewa.
Mam jeszcze do przejrzenia dwie bardzo długie półki naładowane na
gęsto, usunięcie całej masy różnych słoików (bez zakrętek, bo gdzieś
wyparowały), wywiezienie rosyjskiej produkcji grzejnika olejowego, łóżka
typu "bolszewik" i łóżka namiotowego o wadze pewnie z 7 kg, pontonu,
który zakupiliśmy dobrze ponad 30 lat temu (wiosła do niego wywaliłam
wczoraj), kilku rakiet tenisowych i pudełek z piłkami.
Na deser zostawiam deseczki, listewki oraz inne dziwne duperele, które
mój drogi mąż pieczołowicie przechowywał, a które zajmują całkiem spore
pudło kartonowe. Lekko licząc to zajmie mi jeszcze ze 3 dni, jak nie dłużej.
Zaczynam się zastanawiać co tam jeszcze na tych półkach się mieści.
A gdy już wszystko powywalam, poukładam to co zachowam, to zamknę
piwnicę i schowam do niej klucz w tylko sobie znane miejsce.
Zgodnie z tym, dziś znów poszliśmy do piwnicy. Tym razem nadeszła
kolej na "niespodzianki". Bo na półkach regałów leżą ,w torbach
foliowych lub zapakowane w papier, różne rzeczy. Za każdym razem
staram się jeszcze przed rozpakowaniem odgadnąć co to może być
w środku.
I zawsze jest to pełne zaskoczenie.Tym sposobem odkryłam dziś:
raz używany uchwyt do nart, mocowany do bagażnika dachowego.
Tyle tylko, że ma na oko ponad 20 lat, łańcuchy na koła do 126p,
patent- lejek i wąż - do nalewania benzyny z kanistra, poręczny kanister
5 litrowy, baniak 30 litrowy metalowy, cuchnący nadal benzyną, przewody
do podłączania się do cudzego akumulatora, jakiś wynalazek na fotel do
malucha, robiony na zamówienie. Istne muzeum, naprawdę.
Potem były jeszcze dziwniejsze rzeczy - kłódki w liczbie bardzo mnogiej,
stos pustych segregatorów i pustych skoroszytów plastikowych, tysiąc
szt. spinaczy biurowych, jeszcze w pudełkach, koperty , w których już
klej się rozłożył na czynniki pierwsze, papier maszynowy, który z jakiegoś
powodu (pewnie ze starości) osiągnął barwę ecru, jakie tajemnicze klucze,
kilka zamków do drzwi, jakaś zużyta armatura umywalkowa, koszmarnej
urody kinkiet wraz z abażurem, plastikowy stojak na płyty CD.
Z równie dziwnych rzeczy to były dwie nożne pompki do kół , 2 do rowerów,
jedna do piłki, padnięta piłka do siatkówki, dwie teczki męskie (wiecie -
mężczyzna do pracy z teczką chadzał).
Oczywiście to wszystko wywędrowało na tzw. "gabaryty". Poza tym dziś
padło na niszczenie starych dokumentów. Na razie "nadarłam" dwa worki
dokumentów i muszę zrobić przerwę, bo mam dość.
Doszłam do wniosku, że jestem wydajniejsza od mojej niszczarki, która
się zbyt szybko przegrzewa.
Mam jeszcze do przejrzenia dwie bardzo długie półki naładowane na
gęsto, usunięcie całej masy różnych słoików (bez zakrętek, bo gdzieś
wyparowały), wywiezienie rosyjskiej produkcji grzejnika olejowego, łóżka
typu "bolszewik" i łóżka namiotowego o wadze pewnie z 7 kg, pontonu,
który zakupiliśmy dobrze ponad 30 lat temu (wiosła do niego wywaliłam
wczoraj), kilku rakiet tenisowych i pudełek z piłkami.
Na deser zostawiam deseczki, listewki oraz inne dziwne duperele, które
mój drogi mąż pieczołowicie przechowywał, a które zajmują całkiem spore
pudło kartonowe. Lekko licząc to zajmie mi jeszcze ze 3 dni, jak nie dłużej.
Zaczynam się zastanawiać co tam jeszcze na tych półkach się mieści.
A gdy już wszystko powywalam, poukładam to co zachowam, to zamknę
piwnicę i schowam do niej klucz w tylko sobie znane miejsce.
piątek, 12 października 2012
Mix
Właśnie wróciłam z piwnicy. Ludzie, nawet nie podejrzewałam, że ilekroć
mój ślubny miał coś z zepsutych rzeczy wynieść na śmietnik, wynosił to
do piwnicy. Ostatnio to już nawet nie można było do niej wejść.
I dziś , wreszcie, nadszedł ów dzień - dzień odbardaczenia piwnicy.
Wyniosłam: 2 pary strasznie starych nart, bagażnik rowerowy na auto,
bardzo stary rower, 4 węże ogrodowe, resztki "rodzinnej zastawy",
wór (120 l) styropianu z opakowań, zużyte drzwi harmonijkowe,
drabinkę gimnastyczną, jakieś drążki, tyczki, deski.
Oczywiście to jest tylko odrobina tego co jeszcze musi "wylecieć", ale się
tak zmordowałam, że ledwo zipię.
Najbardziej podobała mi się mina ślubnego, który był wielce zdziwiony,
że to wszystko samo się nie wyniosło z piwnicy na śmietnik tylko tak
czekało na mnie.
Juz pomijam fakt, że czeka mnie unicestwianie dokumentów naszej byłej
firmy, bo minęło szczęśliwie 10 lat od jej likwidacji i wreszcie można
wszystko wywalić. Chyba powinnam umówić się na jakieś ognisko:)))
Szkoda, że nie mam w mieszkaniu kominka...
****
Poza tym zaczęłam wreszcie oprawiać tę kameę na muszli. Będzie bardzo
spokojna kolorystycznie i mam nadzieję, że tym razem już nikt jej ode mnie
nie wycygani.
Na razie wygląda tak.
A to są moje pierwsze próby zrobienia kwiatków- dzwonków.
Mam nadzieję, że następne będą lepsze. Troche ciężko się robi
takie drobiażdżki - cały kwiatek razem z łodyżką ma 3 cm długości.
mój ślubny miał coś z zepsutych rzeczy wynieść na śmietnik, wynosił to
do piwnicy. Ostatnio to już nawet nie można było do niej wejść.
I dziś , wreszcie, nadszedł ów dzień - dzień odbardaczenia piwnicy.
Wyniosłam: 2 pary strasznie starych nart, bagażnik rowerowy na auto,
bardzo stary rower, 4 węże ogrodowe, resztki "rodzinnej zastawy",
wór (120 l) styropianu z opakowań, zużyte drzwi harmonijkowe,
drabinkę gimnastyczną, jakieś drążki, tyczki, deski.
Oczywiście to jest tylko odrobina tego co jeszcze musi "wylecieć", ale się
tak zmordowałam, że ledwo zipię.
Najbardziej podobała mi się mina ślubnego, który był wielce zdziwiony,
że to wszystko samo się nie wyniosło z piwnicy na śmietnik tylko tak
czekało na mnie.
Juz pomijam fakt, że czeka mnie unicestwianie dokumentów naszej byłej
firmy, bo minęło szczęśliwie 10 lat od jej likwidacji i wreszcie można
wszystko wywalić. Chyba powinnam umówić się na jakieś ognisko:)))
Szkoda, że nie mam w mieszkaniu kominka...
****
Poza tym zaczęłam wreszcie oprawiać tę kameę na muszli. Będzie bardzo
spokojna kolorystycznie i mam nadzieję, że tym razem już nikt jej ode mnie
nie wycygani.
Na razie wygląda tak.
A to są moje pierwsze próby zrobienia kwiatków- dzwonków.
Mam nadzieję, że następne będą lepsze. Troche ciężko się robi
takie drobiażdżki - cały kwiatek razem z łodyżką ma 3 cm długości.
niedziela, 7 października 2012
Skończyłam!!!
Padam na twarz - bolą mnie oczy, palce, mięśnie trapezowe i...
tyłek.
Ale skończyłam! Zdjęcia nie są najlepsze, ale na lepsze to mnie dziś
nie stać.
Tak się prezentuje już skończone, obrębione , z ekologicznym
zapięciem, podszyte cieniutką skórką
To fragment spodu naszyjnika podszytego skórką w kolorze srebrnym.
tyłek.
Ale skończyłam! Zdjęcia nie są najlepsze, ale na lepsze to mnie dziś
nie stać.
Tak się prezentuje już skończone, obrębione , z ekologicznym
zapięciem, podszyte cieniutką skórką
To fragment spodu naszyjnika podszytego skórką w kolorze srebrnym.
piątek, 5 października 2012
Jestem posłuszna kobieta
i zgodnie z poleceniem Joanny, przedstawiam kolejny etap kolii.
Teraz prezentuje się tak:
Dużo dziś niestety nie zrobiłam, bo musiałam zając się przygotowaniem
obiadu, a przed południem byłam na bardzo miłym spotkaniu.
Jest szansa, że jutro nieco podgonię koralikowanie.
Postanowiłam "zakoralikować " ją nieco mono kolorystycznie,bo główne
elementy nieco się różnia kolorystycznie od siebie, co wynika z tego, że
jest tu 6 turkusów, 3 jaspisy, 4 czeskie koraliki "tila".
Miłego weekendu wszystkim życzę i oby nikogo nie spotkała taka
radocha jak dzisiejszy świt w centrum stolicy.
Teraz prezentuje się tak:
Dużo dziś niestety nie zrobiłam, bo musiałam zając się przygotowaniem
obiadu, a przed południem byłam na bardzo miłym spotkaniu.
Jest szansa, że jutro nieco podgonię koralikowanie.
Postanowiłam "zakoralikować " ją nieco mono kolorystycznie,bo główne
elementy nieco się różnia kolorystycznie od siebie, co wynika z tego, że
jest tu 6 turkusów, 3 jaspisy, 4 czeskie koraliki "tila".
Miłego weekendu wszystkim życzę i oby nikogo nie spotkała taka
radocha jak dzisiejszy świt w centrum stolicy.
czwartek, 4 października 2012
Pogięło mnie ponoć
Pogięło cię - wykrzyknęła moja miła koleżanka na widok tego:
Bo ja właśnie dostałam chuci na zrobienie sobie kolii haftowanej koralikami.
To wszystko, co teraz jest jasno szare i puste, zostanie wyszyte koralikami i
różnymi ozdóbkami. A wszystko razem nazwę "skarby morza", jako że
w roli głównej jest jaspis oceaniczny.
Zastanawiam się tylko ile czasu mi zajmie wyszycie całości, a potem
podszycie tego wszystkiego skórką i obrębienie koralikami.
Zresztą - może i mnie pogięło, bo równolegle oprawiłam te małe
kaboszony, a teraz zastanawiam się jak je ułożyć, na czym zawiesić,
żeby było ciekawie.
A miałam nie zaczynać po kilka projektów na raz.
Bo ja właśnie dostałam chuci na zrobienie sobie kolii haftowanej koralikami.
To wszystko, co teraz jest jasno szare i puste, zostanie wyszyte koralikami i
różnymi ozdóbkami. A wszystko razem nazwę "skarby morza", jako że
w roli głównej jest jaspis oceaniczny.
Zastanawiam się tylko ile czasu mi zajmie wyszycie całości, a potem
podszycie tego wszystkiego skórką i obrębienie koralikami.
Zresztą - może i mnie pogięło, bo równolegle oprawiłam te małe
kaboszony, a teraz zastanawiam się jak je ułożyć, na czym zawiesić,
żeby było ciekawie.
A miałam nie zaczynać po kilka projektów na raz.
poniedziałek, 1 października 2012
Przyczepiło się do mnie
Musiałam utrwalić wczoraj zdobyte umiejętności. Powędrowałam
więc po koraliki, zakupiłam, wróciłam do domu i...zrobiłam:
To są koraliki drewniane, więc naszyjnik jest bardzo lekki, zrobiony tak,
jak ten wczorajszy.Jeszcze tylko zapięcie i będzie skończony.
A ten już całkiem skończony i gdy teraz to piszę, to mam go
na sobie. Też leciutki a poza tym zakrywa moją paskudną
pooperacyjną bliznę, wiec z pewnością zostanie w domu.
więc po koraliki, zakupiłam, wróciłam do domu i...zrobiłam:
To są koraliki drewniane, więc naszyjnik jest bardzo lekki, zrobiony tak,
jak ten wczorajszy.Jeszcze tylko zapięcie i będzie skończony.
A ten już całkiem skończony i gdy teraz to piszę, to mam go
na sobie. Też leciutki a poza tym zakrywa moją paskudną
pooperacyjną bliznę, wiec z pewnością zostanie w domu.
Subskrybuj:
Posty (Atom)