Z takimi jajkami pierwszy raz spotkałam się u mojej znajomej. Na stole wylądował
litrowy szklany słój typu wek, a w nim w zalewie jasno brązowego koloru tkwiły
jajka w skorupkach.
Bardzo mi te jajka smakowały, a znajoma określiła je, że to marmurkowe jajka
dla studentów.
Jak zwał, tak zwał, pomyślałam, grunt, że to smaczne. No a skoro mi smakowały to
postanowiłam wziąć przepis.
Jajka myjemy, gotujemy na małym ogniu "na twardo". Gdy już wg nas są gotowe,
chłodzimy je zimną wodą i delikatnie je obtłukujemy , tak by skorupka dość
równomiernie popękała. Nie obieramy ze skorupki!
W garnku gotujemy lekką zalewę octową,czyli mieszankę octu jabłkowego lub
winnego z wodą), do której dodajemy listek laurowy, kilka ziaren ziela angielskiego,
małą, kawową łyżeczkę curry, 50ml sosu sojowego ciemnego. Niektórzy dodają też
kilka ziaren pieprzu.
Gotujemy wszystko kilka minut, do zalewy wkładamy jajka i jeszcze chwilę
gotujemy.
Wyławiamy łyżką jajka i układamy je w czystym wyparzonym słoju, po czym
zalewamy gorącą zalewą tak by były całe w zalewie i zamykamy słoik.
Stawiamy go do góry dnem, by się dobrze zassał.
Po tygodniu jajka są gotowe do jedzenia.
Jest to również dobre "pogotowie" do tworzenia kanapek w razie niespodziewanych
gości.
Celowo nie podaję ilości składników, bo są one uzależnione od indywidualnych
preferencji smakowych, ilości jajek i wielkości słoja i fantazji kucharza.
drewniana rzezba
środa, 8 kwietnia 2015
Poszła baba do lekarza....
.....a ta baba to jestem ja. Dawno się tak nie ubawiłam. Chichaliśmy się z panem
doktorem tak nieprzyzwoicie głośno, że było nas słychać na korytarzu, o czym mi
drogi mój mąz doniósł.
Ale jak się nie śmiać, gdy przychodzi baba do lekarza, oświadcza na dzień dobry,
że jest naprawdę zdrowa i w ramach owego zdrowia dostaje skierowanie na tyle
badań, że chyba zasłabnę, gdy mi tę krew do badań utoczą.
Ale prawdziwym powodem do niekontrolowanego wybuchu śmiechu był moment,
gdy lekarz musiał odnalezć kod badań, które mi zadysponował. Wyciągnął biedak
smartfona i zaczęło się dziesięciominutowe poszukiwanie kodów.
Bo lekarz musi teraz wpisać w kartę pacjenta kod zleconego badania, nie jego nazwę.
Tyle tylko, że tak naprawdę nie bardzo wiadomo w czym to ma usprawnić pracę
lekarza, bo nikt nie jest w stanie zapamiętać tylu setek kodów.
Bo inny kod ma badanie poziomu glukozy na czczo, a inny kod badanie tejże
glukozy pod obciążeniem. Wysnułam teorię, że może takie szyfrowanie ma na celu
ochronę danych pacjenta no i ta teoria ogromnie rozbawiła mego doktorka.
No i potem już wszystko nas śmieszyło - nawet to, że pani endokrynolog obiecała
mi za rok USG tarczycy wraz z biopsją, bo badanie sprzed 2 lat opiewało jakieś
"konglomeraty guzków", a ta biedula pewnie nie mogła odnalezć właściwego kodu,
więc z pewnością za rok już się tego kodu na pamięć wyuczy, no a jeśli te guzki są
"niedobre" to za rok zmienią się z konglomeratu w jeden super guz i bez biopsji
będzie wiadomo co robić dalej (tylko kod się zmieni),rozśmieszyło nas i to, że teraz
lekarz pierwszego kontaktu musi dać skierowanie do okulisty i dermatologa, co tak
naprawdę utrudniło dostęp do lekarza I kontaktu, a nie zmniejszyło kolejek do tych
specjalistów.
Potem ja się pośmiałam, bo doktorek mi zalecił, bym wzięła rozwód z robótkami
ręcznymi i przy okazji modliła się, by badania wykazały, że moje dolegliwości to tylko
sprawy zwyrodnieniowe.
Wyszłam z gabinetu tak rozbawiona, że aż się mąż zapytał, czy doktorek może mnie
łaskotał w jakimś wrażliwym miejscu.
Z zaleceń zdrowotnych "na teraz" mam sobie kupić wit.D3 i łykać, odstawić szydełko,
druty i "co tam jeszcze pani wyczynia", szybko zrobić badania i pomodlić się by
było wszystko w normie. A więc lecę do apteki- oczywiście internetowej.
No i to byłoby na tyle, jak mawiał klasyk.
doktorem tak nieprzyzwoicie głośno, że było nas słychać na korytarzu, o czym mi
drogi mój mąz doniósł.
Ale jak się nie śmiać, gdy przychodzi baba do lekarza, oświadcza na dzień dobry,
że jest naprawdę zdrowa i w ramach owego zdrowia dostaje skierowanie na tyle
badań, że chyba zasłabnę, gdy mi tę krew do badań utoczą.
Ale prawdziwym powodem do niekontrolowanego wybuchu śmiechu był moment,
gdy lekarz musiał odnalezć kod badań, które mi zadysponował. Wyciągnął biedak
smartfona i zaczęło się dziesięciominutowe poszukiwanie kodów.
Bo lekarz musi teraz wpisać w kartę pacjenta kod zleconego badania, nie jego nazwę.
Tyle tylko, że tak naprawdę nie bardzo wiadomo w czym to ma usprawnić pracę
lekarza, bo nikt nie jest w stanie zapamiętać tylu setek kodów.
Bo inny kod ma badanie poziomu glukozy na czczo, a inny kod badanie tejże
glukozy pod obciążeniem. Wysnułam teorię, że może takie szyfrowanie ma na celu
ochronę danych pacjenta no i ta teoria ogromnie rozbawiła mego doktorka.
No i potem już wszystko nas śmieszyło - nawet to, że pani endokrynolog obiecała
mi za rok USG tarczycy wraz z biopsją, bo badanie sprzed 2 lat opiewało jakieś
"konglomeraty guzków", a ta biedula pewnie nie mogła odnalezć właściwego kodu,
więc z pewnością za rok już się tego kodu na pamięć wyuczy, no a jeśli te guzki są
"niedobre" to za rok zmienią się z konglomeratu w jeden super guz i bez biopsji
będzie wiadomo co robić dalej (tylko kod się zmieni),rozśmieszyło nas i to, że teraz
lekarz pierwszego kontaktu musi dać skierowanie do okulisty i dermatologa, co tak
naprawdę utrudniło dostęp do lekarza I kontaktu, a nie zmniejszyło kolejek do tych
specjalistów.
Potem ja się pośmiałam, bo doktorek mi zalecił, bym wzięła rozwód z robótkami
ręcznymi i przy okazji modliła się, by badania wykazały, że moje dolegliwości to tylko
sprawy zwyrodnieniowe.
Wyszłam z gabinetu tak rozbawiona, że aż się mąż zapytał, czy doktorek może mnie
łaskotał w jakimś wrażliwym miejscu.
Z zaleceń zdrowotnych "na teraz" mam sobie kupić wit.D3 i łykać, odstawić szydełko,
druty i "co tam jeszcze pani wyczynia", szybko zrobić badania i pomodlić się by
było wszystko w normie. A więc lecę do apteki- oczywiście internetowej.
No i to byłoby na tyle, jak mawiał klasyk.
Subskrybuj:
Posty (Atom)