....dołączyłam do grona tych, co gromy rzucają na instytucję zwaną
NFZ.
Bo akurat wczoraj nastąpił dzień, w którym zgodnie z pomysłem NFZ
mogłam, po rocznej przerwie, ujrzeć twarz pani endokrynolog.
W związku z tym musiałam się zwlec bladym świtem z łóżka i pojechać
do przyszpitalnej przychodni endokrynologicznej.
Trafił mi się autobus z kierowcą, który zapewne był przekonany, że wozi
wory kartofli a nie ludzi- człowiek hamował z takim impetem, że za każdym
razem tłum pasażerów (to była godzina szczytu porannego) wpierw
leciał w przód, by zaraz potem zgodnie polecieć w tył.
Ale jakoś dotarłam, tylko nieznacznie byłam zdeptana, ale mam wrażenie,
że wszyscy którzy nie mieli miejsca siedzącego byli w tej samej sytuacji.
Dobrze, że przyjechałam nieco wcześniej, bo pierwsze co mnie zaskoczyło
to fakt, że gabinety poradni endokrynologicznej zostały przeniesione do
innego budynku. Wyruszyłam więc na poszukiwania nowej lokalizacji,
pokonując kilometry szpitalnego budynku. Od chwili, gdy zaczęłam się
leczyć w tej przychodni, gabinety już 4 razy zmieniały swe miejsce.
Budynek jest ogromny, a ktoś obdarzony wielkim poczuciem humoru tak
go zaprojektował, że korytarze przypominają swym układem labirynt.
Efekt taki, że wchodząc do tego molocha oznaczonego literą A, nagle
się człowiek znajduje w budynku oznaczonym jako bud. C, tyle tylko, że
nic o tym nie wie, bo oznaczenia są widoczne tylko ....na zewnątrz.
Na wszystkich korytarzach kłębiły się tłumy pacjentów - jedni szukali
pożądanej przez siebie przychodni, inni szatni, a jeszcze inni szukali
rejestracji. Bo w ramach "Ulepszeń", jakiś geniusz zlikwidował centralną
rejestrację pacjentów i teraz porozdzielano rejestracje do specjalistów
w różne miejsca. I może to nie był całkiem zły pomysł, gdyby nie fakt, że
nigdzie nie wisi dokładna informacja co gdzie można znalezć.
W końcu , na kilka minut przed wyznaczonym czasem wylądowałam pod
właściwym gabinetem. I tu niespodzianka - miałam wizytę wyznaczoną
na godz. 9,50, a tu oczekiwało 6 osób zapisanych na godz.9,00 no i
oczywiście ci pozapisywani na pózniejsze godziny musieli spokojnie
przeczekać tych sześć dodatkowych osób.
I cała ta sytuacja to wina NFZ, bo ich zdaniem pacjent "endo" nie ma
potrzeby oglądania swego specjalisty częściej niż raz na rok.
Częściej to sobie pacjent może chodzić do endokrynologa prywatnie,
średnio za 150 zł, z tym, że wszelkie potrzebne badania też musi
wtedy robić na własny koszt.
Pani endo zmartwiła się nieco moimi wynikami, no ale przecież nie może
być w tej sytuacji inaczej i zostałam zakwalifikowana do tych
pacjentów, którym trzeba na nowo ustawić dawkę hormonu i w maju
znów mam się stawić przed jej oblicze.
Fakt ten musiała odnotować w jakimś wykazie.
Trochę mnie siekło, bo rok temu już miałam nieco gorsze niż trzeba
wyniki, to wtedy stwierdziła, że latem mi się poprawi.
No i się nie poprawiło a znacznie pogorszyło.
I w tym miejscu powinnam zacytować poprzednią panią endo - lepsze
Hashimoto niż rak. Zapewne.
W następny piątek mam kolejną fajną wizytę, tym razem u ortopedy-
w Konstancinie.
Mam tylko nadzieję, że nie będę musiała pobyć tam 2 lub 3 tygodnie, a wystarczy rehabilitacja "na przychodne".
Pożyjemy- zobaczymy.
Ciekawość mnie zżera jak mi będzie po nowej dawce tyroksyny.