Zawsze byłam baaaardzo dumna ze swego wzroku, choć trudno powiedzieć, że był on umieszczony w pięknych oczach. Najbardziej byłam z niego dumna w szkole podstawowej, gdyż bez trudu mogłam odczytać to co koleżanka lub kolega siedzący dwie ławki przede mną pokazywał mi jako ściągę. Nie wiedziałam, że mam wadę wzroku zwaną nadwzrocznością.
I tak jakoś w wieku 21 lat odkryto jednak tę wadę i zaserwowano mi szkła optyczne, z którymi się nie rozstawałam. Z czasem dostałam drugie, tzw. do bliży.
Przed wyjazdem do Niemiec porobiłam jeszcze badania u polskiej okulistki, która stwierdziła, że mam zaćmę w lewym oku, ale nim ona będzie operacyjna to ja zdążę umrzeć. Nawet się ucieszyłam, że do swego końca będę widzieć, choć może nie wszystko rozumieć.
Ostatnio odkryłam, że dziwnym trafem czytam swobodnie tym okiem z zaćmą (wykrytą przez polską okulistkę) a nie tym, które jej rzekomo nie ma. I tym sposobem trafiłam wczoraj do okulisty.
W życiu nie miałam tylu badań wykonanych w ciągu jednego dnia co tutaj. I......odkrycie - w obu oczętach mam zaćmę, ale w prawym do natychmiastowej operacji, bo obejmuje 80% oka. Siatkówka i rogówka w porządku, w obu oczach. Jaskry też nie ma.
I już 22 b.m. mam badanie ostateczne przed zabiegiem . I nie będę musiała (tak jak przedtem mój mąż) mieć tego zabiegu robionego w szpitalu, ale będzie zrobiony ambulatoryjnie.
I trafił mi się bardzo miły pan doktor, który wszystko pokazywał na prześlicznym, rozkładanym na części pierwsze modelu oka.
I jak policzyłam zajmowały się dziś badaniem i testowaniem moich oczu trzy osoby. Pani w recepcji nie liczę. I nikt tu się covidem nie zasłania. Wszyscy specjaliści przyjmują.
A na podniesienie nastroju :