....będzie nudno.
Bo kogo dziś obchodzą obeliski? Nawet te ze starożytnego Egiptu?
No ale jak tak chwilę się zastanowić, to obeliski, o których chcę napisać są
naprawdę bardzo, bardzo stare i aż dziw bierze, że do dziś jeszcze stoją.
Egipcjanie wierzyli, że monumentalne kolumny, zwane obeliskami stają się
po ich wzniesieniu siedzibą boga Słońca, Ra.
Dla Egipcjan Ra był najważniejszym bogiem, który sam siebie stworzył,
wynurzając się z praoceanu Nun.
Piękna legenda głosiła, że w dniu stworzenia świata z czubka wysokiego
kamiennego słupa wyfrunął ptak, w którego została zamieniona dusza Słońca.
Na jej cześć ułożono hymn, Litanię Słoneczną i wiele innych pieśni.
Ich teksty można jeszcze dziś odnalezć na ścianach na które padały promienie
wschodzącego i zachodzącego Słońca.
Głównym ośrodkiem kultu Ra było Miasto Słupów, które otrzymało grecką
nazwę Heliopolis, czyli Miasto Słońca.
To tutaj , w połowie III tysiąclecia p.n.e. wzniesiono pierwszy święty kamień
Benben, ułożony z głazów w stożek. Wg naukowców był to prototyp pózniej
wznoszonych kamiennych słupów.
Dla Egipcjan te wysokie słupy będące odwzorowaniem promienia słonecznego
były znakiem niezmiennego porządku i łączyły ziemię z niebem, były też
porównywane z osią świata oraz z Drzewem Życia.
Do czasów współczesnych w Heliopolis przetrwał tylko jeden granitowy obelisk
z czasów faraona Senusereta I.
Jak niemal wszystkim wiadomo, Egipt był w pewnym sensie "magazynem staroci",
które już w I wieku p.n.e. zaczęto bezpardonowo wywozić.
Najwięcej obelisków trafiło do Rzymu. Pierwszy trafił tu około roku 357 p.n.e
W okresie renesansu zabytki starożytności były wykorzystywane w architekturze
jako elementy ozdobne, stawiane w miejscach upamiętniających jakieś ważne
wydarzenia lub działalność osób wybitnie zasłużonych.
Po upadku Cesarstwa Rzymskiego część obelisków popadła w zapomnienie, część
uległa całkowitemu zniszczeniu.
Do czasów współczesnych przetrwało zaledwie 13 tych starożytnych monumentów.
Najbardziej znanym jest Obelisk Watykański, stojący na Placu Świętego Piotra.
Według zródeł historycznych wiadomo, że został wykonany w 10 roku nowej ery,
waży 326 ton, ma 25 metrów wysokości i na polecenie cesarza Kaliguli został
przetransportowany do Rzymu.
Na placu Św. Piotra został ustawiony w 1586 roku a do jego montażu zatrudniono
około 1000 osób i 100 koni.
Jako jeden z nielicznych ten obelisk nie jest pokryty hieroglifami, co nieco utrudnia
archeologom prowadzenie badań.
Symbol potęgi boga Ra jest obecnie znakiem chrześcijańskim i symbolem drogi
człowieka do Boga.
W Londynie też odnajdziemy starożytny, egipski obelisk.
Został wykuty z czerwonego granitu w Heliopolis około 1450 roku p.n.e. w czasach
panowania faraona Tutmosisa III. Wysokość tej kolumny to 21 metrów, waga to
prawie 180 ton i ku radości archeologów cały pokryty jest hieroglifami.
Po obu stronach obelisku znajdują się dwa sfinksy, również rodem z Egiptu.
Obelisk został sprezentowany narodowi angielskiemu przez wicekróla Egiptu
Mehmeta Alego. Prezent niewątpliwie ładny, ale kosztowny, bo cena transportu
przekroczyła 10.000 funtów brytyjskich. Nie obyło się też bez niemiłych przygód,
bo w czasie sztormu w Zatoce Biskajskiej statek z kolumną na pokładzie rozbił się,
zginęło sześciu członków załogi a obelisk został poważnie uszkodzony.
Aby ratować obelisk kapitan zdecydował o zawinięciu do jednego z portów
Hiszpanii,gdzie wykonano niezbędne prace i obelisk zawitał do Londynu
dopiero w styczniu 1878 roku.
W 2005 roku obelisk i sfinksy poddano gruntownej renowacji.
Znajdziecie ten obelisk przy Victoria Embankment, w centralnej części Londynu.
Kolejny egipski zabytek, też prezent od wicekróla Mehmeta Alego znajduje się
w Paryżu na Placu Zgody. Ten obelisk waży 250 ton, wysokość to ok.23 metry,
wykonany jest z granitu w asuańskim kamieniołomie w XIII wieku p.n.e.
Podróż tego obelisku do Francji trwała....sześć lat i była pełna dramatycznych
momentów. W pażdzierniku 1836 roku nastąpiło uroczyste odsłonięcie kolumny
w obecności paryżan i ponad 200 tysięcy przyjezdnych.
W samo południe zagrzmiało 10 strzałów z 350 armat, a jeden z marynarzy
ozdobił obelisk francuską flagą.
W 1998 roku czubek monumentu pokryto pozłacanym brązem.
Następny obelisk- prezent od hojnego egipskiego wicekróla, trafił do Central
Parku w Nowym Jorku.
Wykonany w XV wieku p.n.e. stał niegdyś przed świątynią boga Ra w czasach
panowania faraona Totmesa III. Pokrywają go hieroglify oddające cześć bogu Ra
i bogu Atunowi, oraz opisy zwycięskich wojen prowadzonych przez Totmesa III
i Ramzesa II.
Obelisk waży prawie 200 ton, jego wysokość to 22 metry.
Na swym obecnym miejscu stanął w 1880 roku, a podczas jego montażu
umieszczono pod nim m.in. Konstytucję USA, Biblię, dzieła W. Szekspira oraz
ówczesny plan Nowego Jorku.
Nie jesteśmy gorsi i też posiadamy swój egipski obelisk . Stoi u nas od niedawna
na dziedzińcu Muzeum Archeologicznego w Poznaniu. Nie jest imponującej
wysokości, waży tylko ok.2 ton, wysoki na 3 m, jest wykonany z szarego granitu.
Do naszego Muzeum trafił w 2002 roku z inicjatywy dyrektora Muzeum Egipskiego
i Zbiorów Papirusów w Berlinie - Dietricha Wildunga.
Obelisk pochodzi z miasta Benha leżącego w Delcie Nilu i był poświęcony
miejscowemu bóstwu, krokodylowi Chenti-cheti.
Na bokach kolumny są wykute imiona trzech faraonów z dynastii XIX: Ramzesa II,
Merenptaha i Seta II, którzy panowali w latach 1279 do 1194 p.n.e.
Obelisk nie jest okazały, ale podobno emituje pozytywną energię, a przebywanie
w jego pobliżu poprawia samopoczucie.
Oczywiście to nie wszystkie obeliski, które można znależć w Europie, ale te są
po prostu najbardziej znane.
Wszystkie zdjęcia pochodzą z internetu.
drewniana rzezba
czwartek, 28 września 2017
wtorek, 26 września 2017
O tym i......
......owym, czyli groch z kapustą.
Nie wiem ciągle czemu, ale powiedzenie "groch z kapustą" ma znaczenie
pejoratywne.
A tak naprawdę to całkiem niezłe jedzenie, choć może trudno je nazwać
dietetycznym. Kiedyś jadłam w ramach kolacji wigilijnej.
Okazuje się, że znów przesunęła się data naszego wyjazdu. Jeszcze miesiąc
tu pobędziemy, a tak dokładnie to pokoczujemy kręcąc się pośród już
zapakowanej części pudeł. Delikatnie rzecz ujmując chyba zacznę brać Kalms
by swe skołatane nerwy nieco ukoić.
Kolejny raz trzeba było odwoływać transport, zmienić termin od którego
będzie wolne mieszkanie, zmienić też rezerwację hotelu, bo ostatnią noc
spędzimy w hotelu - jakoś nie bawi mnie spanie na karimacie.
Nie bawiło mnie w młodości a na starość tym bardziej nie bawi.
"Na pociechę" - moja córka też ma z tego powodu problem, bo zamówione
meble już są gotowe i wylądują w jej mieszkaniu. Producent w drodze łaski
może je przechować najwyżej 10 dni. A to za mało.
Tyle w temacie przeprowadzki.
Przy okazji wyszło na wierzch, że nasz fiskus to ma w nosie fakt, że
my wynajmując mieszkanie w innym mieście ponosimy koszty, więc rzecz
biorąc na logikę, zysk który uzyskamy odnajmując komuś swoje obecne
mieszkanie powinien być pomniejszony o koszty wynajęcia innego mieszkania.
Otóż nic z tego -fiskusa nie obchodzi, że my będziemy dla siebie gdzieś tam
wynajmować mieszkanie- nasza strata, nasza sprawa.
Dla fiskusa ważne by ściągnąć z nas raz na kwartał 8,5% ceny za którą my
odnajmiemy komuś mieszkanie.
Wreszcie pojęłam sens wcześniejszej emerytury - nie łudzcie się, że to z troski
o ludzi, a o kobiety zwłaszcza. To wstęp do umieszczenia kobiet z powrotem
w domu- niech siedzą w domu zgodnie z przykazaniami boskimi, niech
służą mężowi, rodzą dzieci a nie pyskują. Program edukacji zmierza do tego,
by przypadkiem któreś z bachorów nie posiadło zbyt dużo rzetelnej wiedzy.
To ma być katolicka młodzież, z której sobie wychowają nowe, ultra
katolickie społeczeństwo, w którym rola kobiety sprowadzi się do przedmiotu,
a nie podmiotu.
A tak na końcu- jestem zbulwersowana "nowym" kierunkiem- jeżeli prawo
czegoś zabrania, to zamiast zastanowić się dlaczego, należy podjąć kroki by to
prawo zmienić. Jakieś działanie jest niezgodne z Konstytucją?- nie ma sprawy-
wystarczy po prostu zmienić Konstytucję.
I opadła szatka rycerza z p.prezydenta odsłaniając nagą prawdę, która i tak
prześwitywała spod rycerskich szatek.
Podobno będzie jeszcze kilka dni niemal ładnych. I takich słonecznych dni
życzę wszystkim, którzy zostali poszkodowani przez te cholerne deszcze.
Tym nieposzkodowanym też życzę słoneczka.
Nie wiem ciągle czemu, ale powiedzenie "groch z kapustą" ma znaczenie
pejoratywne.
A tak naprawdę to całkiem niezłe jedzenie, choć może trudno je nazwać
dietetycznym. Kiedyś jadłam w ramach kolacji wigilijnej.
Okazuje się, że znów przesunęła się data naszego wyjazdu. Jeszcze miesiąc
tu pobędziemy, a tak dokładnie to pokoczujemy kręcąc się pośród już
zapakowanej części pudeł. Delikatnie rzecz ujmując chyba zacznę brać Kalms
by swe skołatane nerwy nieco ukoić.
Kolejny raz trzeba było odwoływać transport, zmienić termin od którego
będzie wolne mieszkanie, zmienić też rezerwację hotelu, bo ostatnią noc
spędzimy w hotelu - jakoś nie bawi mnie spanie na karimacie.
Nie bawiło mnie w młodości a na starość tym bardziej nie bawi.
"Na pociechę" - moja córka też ma z tego powodu problem, bo zamówione
meble już są gotowe i wylądują w jej mieszkaniu. Producent w drodze łaski
może je przechować najwyżej 10 dni. A to za mało.
Tyle w temacie przeprowadzki.
Przy okazji wyszło na wierzch, że nasz fiskus to ma w nosie fakt, że
my wynajmując mieszkanie w innym mieście ponosimy koszty, więc rzecz
biorąc na logikę, zysk który uzyskamy odnajmując komuś swoje obecne
mieszkanie powinien być pomniejszony o koszty wynajęcia innego mieszkania.
Otóż nic z tego -fiskusa nie obchodzi, że my będziemy dla siebie gdzieś tam
wynajmować mieszkanie- nasza strata, nasza sprawa.
Dla fiskusa ważne by ściągnąć z nas raz na kwartał 8,5% ceny za którą my
odnajmiemy komuś mieszkanie.
Wreszcie pojęłam sens wcześniejszej emerytury - nie łudzcie się, że to z troski
o ludzi, a o kobiety zwłaszcza. To wstęp do umieszczenia kobiet z powrotem
w domu- niech siedzą w domu zgodnie z przykazaniami boskimi, niech
służą mężowi, rodzą dzieci a nie pyskują. Program edukacji zmierza do tego,
by przypadkiem któreś z bachorów nie posiadło zbyt dużo rzetelnej wiedzy.
To ma być katolicka młodzież, z której sobie wychowają nowe, ultra
katolickie społeczeństwo, w którym rola kobiety sprowadzi się do przedmiotu,
a nie podmiotu.
A tak na końcu- jestem zbulwersowana "nowym" kierunkiem- jeżeli prawo
czegoś zabrania, to zamiast zastanowić się dlaczego, należy podjąć kroki by to
prawo zmienić. Jakieś działanie jest niezgodne z Konstytucją?- nie ma sprawy-
wystarczy po prostu zmienić Konstytucję.
I opadła szatka rycerza z p.prezydenta odsłaniając nagą prawdę, która i tak
prześwitywała spod rycerskich szatek.
Podobno będzie jeszcze kilka dni niemal ładnych. I takich słonecznych dni
życzę wszystkim, którzy zostali poszkodowani przez te cholerne deszcze.
Tym nieposzkodowanym też życzę słoneczka.
wtorek, 19 września 2017
Atrakcje przy.....
.....pakowaniu.
Wczoraj życie mnie zmusiło do przejrzenia dokładnie stosu kartek, karteczek
i karteluszków z moimi różnymi notatkami.
Czegoż tam nie było ! Na przykład tajemnicze numery telefonów - sam numer
telefonu i zero informacji czyj to numer. Kretyństwo, prawda?
Mnóstwo przeróżnych przepisów na ciasta, ciastka i ciasteczka i nie mogę się
oprzeć wrażeniu, że żadnego z tych przepisów raczej nie wykorzystałam, bo
wszystkie z epoki "kamiennej", gdy jeszcze konsumowałam gluten.
Pełno adresów internetowych z różnych branż. Cała masa szkiców biżutków,
z których większości nigdy nie zrobiłam, bo nie wpadłam na to jak to
wszystko razem posplatać by "miało ręce i nogi" i odpowiedni wygląd.
I wpadła mi kartka z tytułem "remanent w lodówce". Był to przepis, który
natychmiast wykorzystałam:
Składniki:
dowolna ilość kaszy gryczanej ugotowanej na sypko,
dynia, ok. 30-40 dag,
groszek cukrowy, może być mrożony,
1 duża pierś z kurczaka (filet),
sól, curry,kurkuma, cynamon, ziele angielskie.
Wykonanie:
kroimy w kostkę obraną dynię i wrzucamy ją do garnka z gotującą się
wodą, dodajemy curry,kurkumę, ziele angielskie, cynamon.Nakrywamy.
Filet kurczaka kroimy na kawałki i wrzucamy do gotującej się dyni.
Po 5 minutach solimy do smaku. Po 15 minutach dodajemy do gara
dowolną ilość zielonego groszku. Ja dodałam mrożony. Dalej gotujemy.
Próbujemy czy wszystkie składniki są odpowiedniej miękkości, w razie
potrzeby dodajemy jeszcze przypraw, zgodnie z naszymi upodobaniami.
Na głęboką patelnię typu wok dajemy łyżkę oleju kokosowego, wrzucamy
kaszę, nakrywamy pokrywką.
Gdy kasza już jest gorąca przekładamy do niej zawartość naszego garnka,
wszystko razem mieszamy, trzymamy jeszcze ze 3 minuty na ogniu,
przekładamy do miseczek i życząc stołownikom smacznego stawiamy na
stole.
W charakterze surówki zrobiłam mizerię.
Wrażenia smakowe mego męża: "jaka smaczna dziś ta marchewka!"
Bo on nie lubi marchewki w postaci "na gorąco".
Tyle tylko, że tam wcale nie było marchewki.
Dziś mam w planie urzędowanie w piwnicy. Trzymajcie kciuki.
Wczoraj życie mnie zmusiło do przejrzenia dokładnie stosu kartek, karteczek
i karteluszków z moimi różnymi notatkami.
Czegoż tam nie było ! Na przykład tajemnicze numery telefonów - sam numer
telefonu i zero informacji czyj to numer. Kretyństwo, prawda?
Mnóstwo przeróżnych przepisów na ciasta, ciastka i ciasteczka i nie mogę się
oprzeć wrażeniu, że żadnego z tych przepisów raczej nie wykorzystałam, bo
wszystkie z epoki "kamiennej", gdy jeszcze konsumowałam gluten.
Pełno adresów internetowych z różnych branż. Cała masa szkiców biżutków,
z których większości nigdy nie zrobiłam, bo nie wpadłam na to jak to
wszystko razem posplatać by "miało ręce i nogi" i odpowiedni wygląd.
I wpadła mi kartka z tytułem "remanent w lodówce". Był to przepis, który
natychmiast wykorzystałam:
Składniki:
dowolna ilość kaszy gryczanej ugotowanej na sypko,
dynia, ok. 30-40 dag,
groszek cukrowy, może być mrożony,
1 duża pierś z kurczaka (filet),
sól, curry,kurkuma, cynamon, ziele angielskie.
Wykonanie:
kroimy w kostkę obraną dynię i wrzucamy ją do garnka z gotującą się
wodą, dodajemy curry,kurkumę, ziele angielskie, cynamon.Nakrywamy.
Filet kurczaka kroimy na kawałki i wrzucamy do gotującej się dyni.
Po 5 minutach solimy do smaku. Po 15 minutach dodajemy do gara
dowolną ilość zielonego groszku. Ja dodałam mrożony. Dalej gotujemy.
Próbujemy czy wszystkie składniki są odpowiedniej miękkości, w razie
potrzeby dodajemy jeszcze przypraw, zgodnie z naszymi upodobaniami.
Na głęboką patelnię typu wok dajemy łyżkę oleju kokosowego, wrzucamy
kaszę, nakrywamy pokrywką.
Gdy kasza już jest gorąca przekładamy do niej zawartość naszego garnka,
wszystko razem mieszamy, trzymamy jeszcze ze 3 minuty na ogniu,
przekładamy do miseczek i życząc stołownikom smacznego stawiamy na
stole.
W charakterze surówki zrobiłam mizerię.
Wrażenia smakowe mego męża: "jaka smaczna dziś ta marchewka!"
Bo on nie lubi marchewki w postaci "na gorąco".
Tyle tylko, że tam wcale nie było marchewki.
Dziś mam w planie urzędowanie w piwnicy. Trzymajcie kciuki.
sobota, 16 września 2017
A tu.....
.......widok z mojej loggii.
Dwa tygodnie wcześniej rosło tu całkiem sporo olszówek, zwanych też
w niektórych regionach "krowiakami".
Jakoś zupełnie nie miałam czasu ich "obfocić", no ale te muchomory zmusiły
mnie do przerwania pakowania, naładowania baterii aparatu i "obfocenia".
Przyznacie, że taki widok 6 km od ścisłego centrum stolicy może szokować:
Po lewej stronie jest widoczny pień lipy. Te wątłe krzaczki to resztki
żywopłotu z dzikiej róży.
Miłego weekendu!!!! Zimno, ale nie pada!!!!
Dwa tygodnie wcześniej rosło tu całkiem sporo olszówek, zwanych też
w niektórych regionach "krowiakami".
Jakoś zupełnie nie miałam czasu ich "obfocić", no ale te muchomory zmusiły
mnie do przerwania pakowania, naładowania baterii aparatu i "obfocenia".
Przyznacie, że taki widok 6 km od ścisłego centrum stolicy może szokować:
Po lewej stronie jest widoczny pień lipy. Te wątłe krzaczki to resztki
żywopłotu z dzikiej róży.
Miłego weekendu!!!! Zimno, ale nie pada!!!!
czwartek, 14 września 2017
Filozoficzne rozważania.....
.....czyli życie jest jak puzzle.
Tyle tylko, że czasami jest niczym zle, lub niestarannie wycięte puzzle i ciężko je
ułożyć.
Ale nigdzie nie jest powiedziane, że zawsze trafimy na dobrze wykonany komplet
kartoników do układania.
Właśnie trafiłam na takie wybrakowane pudełko - zmienił mi się nieco termin
wyjazdu.
Niby nic, a przesunięcie terminu wywołało burzę w szklance wody mego ślubnego,
czyli musiałam wysłuchać o milion słów za wiele, choć ta zmiana terminu nie ma
ze mną nic wspólnego.
Zwłoka jest wywołana urlopem jakiejś urzędniczki, która nie ma zastępstwa i
jeden ze świstków nadal nie jest zarejestrowany, tam, nie u nas.
*****
Dziś maklerka przysłała pierwszą z osób, które zajmują się wynajmem lub
sprzedażą mieszkań. Na jutro już się zapowiedziała następna.
I, tylko się nie śmiejcie, dopiero teraz dotarło do mnie, że raczej szybko, a tak
naprawdę wcale, tu nie wrócimy.
Pomyślałam, że szkoda, że nie mogę się tam teleportować razem z całym
mieszkaniem. Byłoby to prostsze i mniej absorbujące.
Co prawda istniałoby niebezpieczeństwo, że w trakcie teleportacji komuś
mogłyby puścić nerwy i zestrzeliłby nasze M3 wraz z zawartością.
*****
Nadal zajmuję się sortowaniem typu "wziąć czy się tego pozbyć", zostawić
czy może wymienić na nowszy model? Biorąc pod uwagę fakt, że dochody
będziemy mieć krajowe, a wydatki w walucie, to rozsądek podpowiada, by
sporo rzeczy nowych kupić przed wyjazdem. Ale ilekroć podpytuję córę to
zawsze słyszę, że "przecież nie jedziesz do dziczy, tu kupisz". No jasne, do
dziczy nie, ale do strefy euro.
To kolejna zle przycięta układanka.
*****
Dwa tygodnie temu jedna z moich koleżanek wraz z córką, zięciem i wnuczką,
pomimo padającego co chwilę deszczu postanowili pójść do lasu, bo mała nigdy
nie była w prawdziwym lesie- tam gdzie mieszkają są tylko lasy prywatne i
wstęp do nich jest wzbroniony.
Nie pętali się po żadnych chaszczach, grzybów nie zbierali, tylko wędrowali
szeroką, leśną ścieżką.
Następnego dnia wyjechali do swego wielce cywilizowanego kraju. Wczoraj
koleżanka dzwoni do mnie zaczynając od słów: słuchaj, mamy kłopot- po
przyjezdzie ja znalazłam u siebie z boku kolana przyssanego kleszcza, a
drugiego jej córka znalazła przyssanego do skóry we włosach małej.
Moja koleżanka dostała od razu sporą dawkę antybiotyku, bo dookoła tego
ugryzienia już był odczyn zapalny, a ona czuła się jakby miała początki grypy,
małej na razie nie podano antybiotyku, bo w tamtym kraju nie dają dzieciom
antybiotyków "bez powodu". Za 6 tygodni przebadają małej krew w kierunku
boreliozy i dopiero wtedy, w razie potrzeby podadzą antybiotyk.
Co zabawniejsze koleżanka była w tym lesie w spodniach i tenisówkach.
Mój ślubny zapowiedział mi, że mam się wyzbyć planów "wyskoczenia do
lasu" na grzyby.
*****
"No i to na tyle" - jak mawiał klasyk gatunku zwanego satyrą.
Tyle tylko, że czasami jest niczym zle, lub niestarannie wycięte puzzle i ciężko je
ułożyć.
Ale nigdzie nie jest powiedziane, że zawsze trafimy na dobrze wykonany komplet
kartoników do układania.
Właśnie trafiłam na takie wybrakowane pudełko - zmienił mi się nieco termin
wyjazdu.
Niby nic, a przesunięcie terminu wywołało burzę w szklance wody mego ślubnego,
czyli musiałam wysłuchać o milion słów za wiele, choć ta zmiana terminu nie ma
ze mną nic wspólnego.
Zwłoka jest wywołana urlopem jakiejś urzędniczki, która nie ma zastępstwa i
jeden ze świstków nadal nie jest zarejestrowany, tam, nie u nas.
*****
Dziś maklerka przysłała pierwszą z osób, które zajmują się wynajmem lub
sprzedażą mieszkań. Na jutro już się zapowiedziała następna.
I, tylko się nie śmiejcie, dopiero teraz dotarło do mnie, że raczej szybko, a tak
naprawdę wcale, tu nie wrócimy.
Pomyślałam, że szkoda, że nie mogę się tam teleportować razem z całym
mieszkaniem. Byłoby to prostsze i mniej absorbujące.
Co prawda istniałoby niebezpieczeństwo, że w trakcie teleportacji komuś
mogłyby puścić nerwy i zestrzeliłby nasze M3 wraz z zawartością.
*****
Nadal zajmuję się sortowaniem typu "wziąć czy się tego pozbyć", zostawić
czy może wymienić na nowszy model? Biorąc pod uwagę fakt, że dochody
będziemy mieć krajowe, a wydatki w walucie, to rozsądek podpowiada, by
sporo rzeczy nowych kupić przed wyjazdem. Ale ilekroć podpytuję córę to
zawsze słyszę, że "przecież nie jedziesz do dziczy, tu kupisz". No jasne, do
dziczy nie, ale do strefy euro.
To kolejna zle przycięta układanka.
*****
Dwa tygodnie temu jedna z moich koleżanek wraz z córką, zięciem i wnuczką,
pomimo padającego co chwilę deszczu postanowili pójść do lasu, bo mała nigdy
nie była w prawdziwym lesie- tam gdzie mieszkają są tylko lasy prywatne i
wstęp do nich jest wzbroniony.
Nie pętali się po żadnych chaszczach, grzybów nie zbierali, tylko wędrowali
szeroką, leśną ścieżką.
Następnego dnia wyjechali do swego wielce cywilizowanego kraju. Wczoraj
koleżanka dzwoni do mnie zaczynając od słów: słuchaj, mamy kłopot- po
przyjezdzie ja znalazłam u siebie z boku kolana przyssanego kleszcza, a
drugiego jej córka znalazła przyssanego do skóry we włosach małej.
Moja koleżanka dostała od razu sporą dawkę antybiotyku, bo dookoła tego
ugryzienia już był odczyn zapalny, a ona czuła się jakby miała początki grypy,
małej na razie nie podano antybiotyku, bo w tamtym kraju nie dają dzieciom
antybiotyków "bez powodu". Za 6 tygodni przebadają małej krew w kierunku
boreliozy i dopiero wtedy, w razie potrzeby podadzą antybiotyk.
Co zabawniejsze koleżanka była w tym lesie w spodniach i tenisówkach.
Mój ślubny zapowiedział mi, że mam się wyzbyć planów "wyskoczenia do
lasu" na grzyby.
*****
"No i to na tyle" - jak mawiał klasyk gatunku zwanego satyrą.
niedziela, 10 września 2017
Niedziela
Już drugi dzień bez deszczu! I nawet słońce świeci!
A więc można posłuchać zespołu "Poparzeni Kawą Trzy"
Miłej niedzieli ;)
A więc można posłuchać zespołu "Poparzeni Kawą Trzy"
Miłej niedzieli ;)
środa, 6 września 2017
Wyraznie jest......
......coraz lepiej.
Zwłaszcza w działaniach instytucji zwanej Pocztą Polską.
Na moje oko wracają czasy, gdy poczta była miejscem, w którym spędzało się
godzinę, a czasem dwie stojąc do okienka pocztowego.
Pamiętam z dzieciństwa, że najgorsze dla mnie były owe wyprawy na pocztę-
nie dość, że najbliższy urząd pocztowy był niemal 2 km od domu i trzeba było
do niego przewlec się na własnych nogach, to zawsze był tam dziki, wściekły
tłum.
No ale były to czasy powojenne, stolica pomału dzwigała się z gruzów i każdy
jakoś starał się zrozumieć sytuację i nie narzekać.
W początkach lat 70 ub. wieku, nadal wyprawa na pocztę spełniała rolę
czyśćca, zawsze trzeba było stać w długiej kolejce.
I chyba miałam jakiegoś pecha do tej instytucji, bo znów miałam do poczty
daleko i znów trzeba było godzinami sterczeć w kolejkach.
W pewnej chwili, na początku lat 80-tych doczekałam się poczty zaledwie ok.
700 m od domu- poczta miała nawet dość przestronną salę obsługi i jakieś
ławeczki dla wątlejszych klientów, bo nadal trzeba było sterczeć w kolejkach.
Poczta Polska zaczęła się cywilizować- w ramach owej cywilizacji urzędników
zaczęły wspomagać w pracy komputery, więc kolejki się znacznie wydłużyły.
Wyraznie komputery wcale nie przyspieszyły tempa obsługi, wręcz spowolniły.
Wreszcie nastąpił przełom- można było wpłaty regulować nie ruszając się
z domu, wystarczyło mieć komputer, internet i konto internetowe w dowolnym
banku.
Niestety tak się jakoś dziwnie składa, że paczki ani listu poleconego ani też
zakupu znaczka pocztowego nie można dokonać przy pomocy komputera
domowego i trzeba iść na pocztę by....znowu stać w kolejce, jak kiedyś.
"Sala obsługi" na moim osiedlu przypomina połączenie zakrystii z kioskiem
typu " tu kupisz szwarc, mydło i powidło".
Główne miejsce na ścianie zajmuje - nie, nie nasze godło,czyli Orzeł Biały, ale
krzyż papieski. Godło jest mało widoczne, na bocznej ścianie. Wszędzie dookoła
leżą przeróżne książki kucharskie z przepisami różnych sióstr zakonnych oraz
cała gama lektur typu jak trafić do Boga i iść z Nim pod rękę przez życie.
Poza tym można tu zakupić każdą ilość prasy super prawicowej i katolickiej.
Takich "paskudztw" jak "Polityka", " Newsweek" lub "Gazeta Wyborcza" nie
ma. Dodatkowo można kupić przeróżne drobiazgi oraz wyjątkowo brzydkie
kartki pocztowe na każdą okazję - ślub, komunia, urodziny, imieniny.
Listonosze awansowali na domokrążców - za każdym razem gdy muszą coś
dostarczyć adresatowi do domu, mają obowiązek coś mu sprzedać - czasem
jest to jakaś pośledniejszego gatunku karma dla psa lub kota.
W związku z nowymi obowiązkami listonosze zostali wyposażeni w wózki
zakupowe na kółkach, by wozić w nich - nie, nie przesyłki adresatom, ale
właśnie owe towary na sprzedaż. Bo poczta ma na siebie zarabiać, zdobywać
klientów.Chyba ktoś w tym kraju nie wie, że nigdzie na świecie poczta nie
jest instytucją dochodową i wymaga finansowego wsparcia od państwa.
Adresatowi aktualny listonosz dostarczy do skrzynki cieniutki list, ale już
nie przesyłkę poleconą, która się do skrzynki nie zmieści.
Bo skrzynki pocztowe w budynkach mieszkalnych nie strawią przesyłki grubszej
niż 2 cm i większej niż format A-4.
I wtedy w skrzynce na listy znajdujemy tylko awizo- minęły czasy, gdy taką
przesyłkę poleconą dostawał adresat do domu.
I tymi "domokrążcami" są listonosze będący na etacie Poczty Polskiej.
Oprócz tego Poczta Polska ma podpisane umowy z firmami które zajmują się
dostarczaniem do domów różnych innych przesyłek, zwanych potocznie
paczkami. Na szczęście pracownicy tych firm nie oferują niczego do
sprzedaży - tylko i wyłącznie dostarczają paczki.
Wczoraj musiałam właśnie pomykać na pocztę po niewymiarową przesyłkę
poleconą. w postaci pudełka 5 x 15 cm.
No cóż, życie nie jest jednak romansem;)
Zwłaszcza w działaniach instytucji zwanej Pocztą Polską.
Na moje oko wracają czasy, gdy poczta była miejscem, w którym spędzało się
godzinę, a czasem dwie stojąc do okienka pocztowego.
Pamiętam z dzieciństwa, że najgorsze dla mnie były owe wyprawy na pocztę-
nie dość, że najbliższy urząd pocztowy był niemal 2 km od domu i trzeba było
do niego przewlec się na własnych nogach, to zawsze był tam dziki, wściekły
tłum.
No ale były to czasy powojenne, stolica pomału dzwigała się z gruzów i każdy
jakoś starał się zrozumieć sytuację i nie narzekać.
W początkach lat 70 ub. wieku, nadal wyprawa na pocztę spełniała rolę
czyśćca, zawsze trzeba było stać w długiej kolejce.
I chyba miałam jakiegoś pecha do tej instytucji, bo znów miałam do poczty
daleko i znów trzeba było godzinami sterczeć w kolejkach.
W pewnej chwili, na początku lat 80-tych doczekałam się poczty zaledwie ok.
700 m od domu- poczta miała nawet dość przestronną salę obsługi i jakieś
ławeczki dla wątlejszych klientów, bo nadal trzeba było sterczeć w kolejkach.
Poczta Polska zaczęła się cywilizować- w ramach owej cywilizacji urzędników
zaczęły wspomagać w pracy komputery, więc kolejki się znacznie wydłużyły.
Wyraznie komputery wcale nie przyspieszyły tempa obsługi, wręcz spowolniły.
Wreszcie nastąpił przełom- można było wpłaty regulować nie ruszając się
z domu, wystarczyło mieć komputer, internet i konto internetowe w dowolnym
banku.
Niestety tak się jakoś dziwnie składa, że paczki ani listu poleconego ani też
zakupu znaczka pocztowego nie można dokonać przy pomocy komputera
domowego i trzeba iść na pocztę by....znowu stać w kolejce, jak kiedyś.
"Sala obsługi" na moim osiedlu przypomina połączenie zakrystii z kioskiem
typu " tu kupisz szwarc, mydło i powidło".
Główne miejsce na ścianie zajmuje - nie, nie nasze godło,czyli Orzeł Biały, ale
krzyż papieski. Godło jest mało widoczne, na bocznej ścianie. Wszędzie dookoła
leżą przeróżne książki kucharskie z przepisami różnych sióstr zakonnych oraz
cała gama lektur typu jak trafić do Boga i iść z Nim pod rękę przez życie.
Poza tym można tu zakupić każdą ilość prasy super prawicowej i katolickiej.
Takich "paskudztw" jak "Polityka", " Newsweek" lub "Gazeta Wyborcza" nie
ma. Dodatkowo można kupić przeróżne drobiazgi oraz wyjątkowo brzydkie
kartki pocztowe na każdą okazję - ślub, komunia, urodziny, imieniny.
Listonosze awansowali na domokrążców - za każdym razem gdy muszą coś
dostarczyć adresatowi do domu, mają obowiązek coś mu sprzedać - czasem
jest to jakaś pośledniejszego gatunku karma dla psa lub kota.
W związku z nowymi obowiązkami listonosze zostali wyposażeni w wózki
zakupowe na kółkach, by wozić w nich - nie, nie przesyłki adresatom, ale
właśnie owe towary na sprzedaż. Bo poczta ma na siebie zarabiać, zdobywać
klientów.Chyba ktoś w tym kraju nie wie, że nigdzie na świecie poczta nie
jest instytucją dochodową i wymaga finansowego wsparcia od państwa.
Adresatowi aktualny listonosz dostarczy do skrzynki cieniutki list, ale już
nie przesyłkę poleconą, która się do skrzynki nie zmieści.
Bo skrzynki pocztowe w budynkach mieszkalnych nie strawią przesyłki grubszej
niż 2 cm i większej niż format A-4.
I wtedy w skrzynce na listy znajdujemy tylko awizo- minęły czasy, gdy taką
przesyłkę poleconą dostawał adresat do domu.
I tymi "domokrążcami" są listonosze będący na etacie Poczty Polskiej.
Oprócz tego Poczta Polska ma podpisane umowy z firmami które zajmują się
dostarczaniem do domów różnych innych przesyłek, zwanych potocznie
paczkami. Na szczęście pracownicy tych firm nie oferują niczego do
sprzedaży - tylko i wyłącznie dostarczają paczki.
Wczoraj musiałam właśnie pomykać na pocztę po niewymiarową przesyłkę
poleconą. w postaci pudełka 5 x 15 cm.
No cóż, życie nie jest jednak romansem;)
niedziela, 3 września 2017
L'Hermione
Ta piękna, trójmasztowa fregata to wierna replika wybudowanej w 1780 r
fregaty francuskiej, której dano imię Hermiona.
Na tej fregacie w 1780 roku La Fayette wraz z oddziałem francuskich
żołnierzy popłynął do Bostonu, by wziąć udział w walce o niepodległość
Stanów Zjednoczonych. W Stanach walczył dwa lata, dowodził armią
w stanie Wirginia i awansował na stopień generała.
Fregata szczęśliwie pokonała drogę powrotną do Francji i zawinęła do
portu przywożąc bohatera dwóch kontynentów - Europy i Ameryki.
Niestety w 1793 r. skutkiem zle przeprowadzonego manewru, zatonęła
u wybrzeży Croisic, departament Loara Atlantycka.
Wrak odnaleziono dopiero w 1984 roku i natychmiast powzięto dość
szaloną myśl, by wykonać wierną replikę tej fregaty i tchnąć w nią życie.
Oryginalna fregata została wybudowana w zaledwie 6 miesięcy- był to
czas, gdy szkutnictwo święciło triumfy.
Replikę fregaty budowano natomiast 20 lat, cały czas posługując się
archiwalną dokumentacją statku.
Na podstawie archiwalnej dokumentacji wybierano drzewa, z których
miały powstać elementy fregaty.Musiały to byś stare silne dęby, niektóre
bardzo proste i wysokie, inne z określonymi naturalnymi krzywiznami,
bo tak twardego drewna nie da się mechanicznie wykrzywić.
Wszystkie elementy powstawały wg starej technologii.Płótno na żagle
i wszelakie liny powstawały tak jak 200 lat wcześniej.
Wymogi bezpieczeństwa wymusiły na konstruktorach pewne odstępstwa-
fregata została wyposażone w silniki i całą potrzebną w nawigacji elektronikę.
Wiosną 2015 roku replika fregaty L'Hermione wyruszyła w rejs przez Atlantyk
do Ameryki. Załogę stanowiło osiemdziesięciu ochotników, którzy przeszli
odpowiednie przeszkolenie.
Zapewne załoganci oryginalnej fregaty przewracali się w grobach z oburzenia,
bo załogę stanowiły również kobiety.
Fregata L'Hermione jest statkiem żaglowym trójmasztowym, najwyższy maszt
ma 54 metry wysokości, długość statku to 65 metrów, a powierzchnia żagli
wynosi 1500 metrów kwadratowych. I wszystkie te żagle są obsługiwane rękami
załogi, co wcale do lekkich zajęć nie należy. A pływanie pod żaglami ma
to do siebie, że ciągle coś trzeba z tymi żaglami robić- refować je gdy jest zbyt
silny wiatr lub je rozwijać,a wszystko to wdrapując się na reje i to bez względu
na porę i pogodę.
No i wydało się na co dziś "straciłam" dwie godziny- obejrzałam z wielką
przyjemnością dwuodcinkowy film o powstawaniu repliki fregaty oraz o
jej rejsie do Ameryki. Film wyemitował kanał Planete+
piątek, 1 września 2017
Podsłuchane w sklepie
Mamo, czy ja muszę iść w poniedziałek do szkoły?
Musisz!
Ale ja nie chcę!
Wydaje ci się, że nie chcesz. Chcesz, chcesz.
Nie chcę, bo znów będzie mnie pani wyrzucać z klasy.
Nie będzie, jeśli będziesz w szkole grzeczny.
Nieprawda, ona mnie zawsze wyrzuca, zawsze, nawet gdy się nie patrzy na nas,
bo stoi do nas tyłem. Mamo, proszę cię, ja chcę wrócić do starej szkoły.
Nie ma mowy, teraz mieszkamy tu i do tej szkoły musisz chodzić.
Ale ja tu nie mam fajnych kolegów i ta pani jest niedobra.
Pani jest dobra, tylko ty jesteś niegrzeczny. Koniec dyskusji!
Dialog się toczył za moimi plecami, gdy stałam przy stoisku z wędlinami.
Gdy odeszłam obejrzałam się za siebie.
Do szkoły nie chciał iść mały człowiek, taka namiastka mężczyzny.
Mała chudzina z rozpaczą w oczach i ustami wygiętymi w podkówkę.
No cóż, przecież to tylko dziecko! Marudzi!
Rzuciłam okiem na mamę -na głowie miała coś w rodzaju stapirowanego
osełedca, na sobie mini bluzkę i mini spódniczkę , nogi obute w niebotycznej
wysokości czarne szpilki, których obcas był przezroczysty. Oko zmalowane jak
na sylwestrowy wieczór. Zerknęłam na zegarek- była godzina 11,00 przed
południem.
Musisz!
Ale ja nie chcę!
Wydaje ci się, że nie chcesz. Chcesz, chcesz.
Nie chcę, bo znów będzie mnie pani wyrzucać z klasy.
Nie będzie, jeśli będziesz w szkole grzeczny.
Nieprawda, ona mnie zawsze wyrzuca, zawsze, nawet gdy się nie patrzy na nas,
bo stoi do nas tyłem. Mamo, proszę cię, ja chcę wrócić do starej szkoły.
Nie ma mowy, teraz mieszkamy tu i do tej szkoły musisz chodzić.
Ale ja tu nie mam fajnych kolegów i ta pani jest niedobra.
Pani jest dobra, tylko ty jesteś niegrzeczny. Koniec dyskusji!
Dialog się toczył za moimi plecami, gdy stałam przy stoisku z wędlinami.
Gdy odeszłam obejrzałam się za siebie.
Do szkoły nie chciał iść mały człowiek, taka namiastka mężczyzny.
Mała chudzina z rozpaczą w oczach i ustami wygiętymi w podkówkę.
No cóż, przecież to tylko dziecko! Marudzi!
Rzuciłam okiem na mamę -na głowie miała coś w rodzaju stapirowanego
osełedca, na sobie mini bluzkę i mini spódniczkę , nogi obute w niebotycznej
wysokości czarne szpilki, których obcas był przezroczysty. Oko zmalowane jak
na sylwestrowy wieczór. Zerknęłam na zegarek- była godzina 11,00 przed
południem.
Subskrybuj:
Posty (Atom)