.....pieczony "na oko". Miałam go zrobić wczoraj, ale zbyt długo nie
było wody, a potem leciała brązowa, mętna.
Ale dziś, dalej rozpierana dumą postanowiłam go upiec.
A więc:
utarłam 4 zółtka z 4 łyżkami cukru i cukrem migdałowym. Do tego
dodałam 500 g twarogu pełnotłustego, sernikowego, znów to razem
"pomerdałam", następnie dodałam 1 łyżkę mąki ziemniaczanej i jedną
łyżkę mąki kokosowej- koniecznie przesianej. Jeszcze raz wszystko
dokładnie wymieszałam.
Ubiłam trzepaczką na sztywno pianę z 4 białek, wmieszałam ją delikatnie
do masy.
Piekłam w niedużej tortownicy wyłożonej papierem do pieczenia.
60 minut, termoobieg, temp. 170 stopni, gdy wstawiałam piec miał 150 st.
Ponieważ jestem ostatnio jakoś mało przytomna, to upiekłam ten sernik
w takim czasie, że był gotowy dokładnie w porze obiadowej.
I jakoś tak się stało, że połowy sernika już nie ma - posłużył za obiad.
Co zabawniejsze, nie chciało mi się dziś wyciągać miksera więc wszystko
robiłam jak w ubiegłym wieku. Byłam pewna, że nie wyjdzie - ale on wyszedł.
Jestem na etapie testowania mąki kokosowej. Podstawowy mankament, że
ma tendencję do zbrylania się, więc trzeba ją dodawać przesiewając.
No ale już wiem, że jest świetna do sernika.
Teraz sprawdzę jak wypada w biszkopcie. Przecież muszę jeść coś dobrego
w święta.