córcia.
Pojawiła się w dzień, w którym wg. lekarza miała się pojawić, co się ponoć
przydarza tylko 4% dzieci.
Było to tak wielce traumatyczne dla mnie przeżycie ,że gdy tylko moje
uszy poraziło Jej wysokie "C", z którym opuściła swe dotychczasowe
miejsce, stwierdziłam, że - NIGDY WIĘCEJ żadnego dziecka nie urodzę.
Urodziła się w niedzielę o świcie, a w czwartek przed południem wypisano
nas do domu.
Tej nocy pomiędzy godz. 22,30 a godziną 5,15 rano,przyszło na świat
kilkanaścioro dzieciaków.W pewnej chwili na porodówce pozostały już
tylko dwie pacjentki, obie z problemami ułożenia dziecka.
W materii złego ułożenia dziecka też wyrobiłam niski procent - takie
ułożenie to też zaledwie 4% porodów.
Za to niemal dziedziczne - tak samo ułożona byłam ja oraz obaj synkowie
mojej córki.
Słowa dotrzymałam - pozostała jedynaczką.
*****
Rusztowania w sąsiednim pionie nadal stoją. Okazało się, że panowie
robole pomylili się i zerwali podłogę loggii(wraz z terakotą), która nie
wymagała żadnego remontu.
Oczywiście ponieważ włażą na loggię od strony zewnętrznej tak naprawdę
nie wiedzą jaki to numer mieszkania, a "rozpiskę" dostają tylko z numerami
mieszkań i stojąc przed blokiem od strony podwórka kombinują na pałę
którą to loggię mają zrobić.
No i sobie chłopcy zle wyliczyli, a nie wpadło im do głowy zapytać się
"pana technicznego" czy aby na pewno ta loggia jest do wymiany parapecika.
Jeśli okapnikowy parapet jest mocno zniszczony, to wiedzą, że dobrze trafili.
A np. u mnie dopiero gdy "pan techniczny" szarpnął parapecik, okazało się,
że jest zardzewiały i odchodzi od podłoża, a na oko wszystko wyglądało OK.
Więc spokojniutko w ciągu dnia zrobili co do nich należało i gdy sąsiad wrócił
wieczorem do domu przeżył szok- podłoga loggii była w ruinie, a on doskonale
wiedział, że wg rozpiski (która wisiała spokojnie na drzwiach wejściowych do
klatki) jego loggia nie podlega remontowi.
W efekcie założyli sąsiadowi nowy parapecik, położyli nowe dwie warstwy
betonu i uważali, że jest wszystko w porządku. Ale sąsiad pognał do zarządu
naszej spółdzielni i wydębił od nich, że wykonawca musi mu położyć na
własny koszt nową terakotę.Stąd te rusztowania.
A grzebią się z tym koncertowo.
A my skończyliśmy malowanie kraty (proponuję włączenie tego rodzaju prac
jako dotkliwą karę dla drobnych przestępców), zamontowaliśmy daszek
chroniący przed "opadami" od sąsiadów, założyliśmy również siatkę wolierową,
by podczas naszej nieobecności nie zagniezdziły się jakieś gołębie.
Przemalowałam też dotychczasowy regalik, na którym kiedyś stały doniczki
z ziołami i będzie spełniał rolę balkonowego barku. Jutro już tylko przyniosę
fotele z piwnicy i balkon będzie do użytku.
Jeszcze tylko czeka mnie umycie okien i wymiana moskitier.
Tak wygląda krata z daszkiem i siatką wolierową. Zdjęcie robiłam już po zachodzie słońca.
Tak się prezentuje "balkonowy barek". Akurat na dwa kubki kawy.
A najważniejsze, że jest mały i posiada kółka.
Mąż zauważył, że skoro już tak jestem "w gazie", to można też pomalować
na zielono parapety, ale tu już zaprotestowałam.
Lata temu, gdy mi odbiło i krata wraz z balustradą były pomalowane na
biało, przeleciałam z pełnym poświęceniem i oba parapety, ale to nie był
dobry pomysł, bo po pewnym czasie musiałam je skrupulatnie z odłażącej
farby oskrobać .
No to teraz kolej na jakąś żywą zieleń.