W miniony czwartek był Dzień Budowlańca. Oczywiście sama na to nie
wpadłam - usłyszałam o tym w Radiu Zet Gold.
Bardzo lubię tę rozgłośnię, bo gra stare przeboje i na szczęście mało "gadają"
no i można na ich stronie internetowej sprawdzic co o danej godzinie grali.
Nie ujmując czci nikomu, kto jest związany z branżą budowlaną, najlepszego
zdania o "budowlańcach" nie mam.
Chyba zbyt często byłam mocno rozczarowana ich pracą, niesłownością,
bałaganiarstwem i....nadużywaniem procentów.
Dawno minęły czasy, gdy człowiek zajmujący się budowaniem miał bardzo
rozległą wiedzę - nie tylko potrafił zbudowac jakąś budowlę ale i wiedział
które miejsce będzie do tego celu odpowiednie.
W wiekach średnich budownictwo było wiedzą nieomal tajemną- wiedza ta
była przekazywana tylko ustnie, nie wolno było nic zapisywac ani rysowac,
aby ta wiedza nie wpadła w niepowołane ręce.
Pierwsze organizacje masońskie wzorowały się właśnie na owych budowniczych-
architektach.
Mam wrażenie,że każdy z Was był w którymś ze starych gotyckich kościołów
w Polsce lub w jakimś innym kraju europejskim.
Zabytkowe gotyckie budowle sakralne pojawiły się około 1130 - 40 roku.
Bardzo różniły się od dotychczasowych budowli romańskich.
Romańskie kościoły były budowane z kamienia, miały bardzo grube mury,
mało wymyślne kształty, za to często służyły jako miejsca obronne lub
schronienie w czasie wojen.
Nowe, gotyckie świątynie były wysokie, smukłe a dzięki zastosowaniu
sklepienia żebrowego ściany zyskały duże okna. Po raz pierwszy do wnętrza
kościoła wpuszczono światło, poprzez duże okna i ozdobne rozety.
Zwykłe szyby zostały zastąpione kolorowym szkłem - witrażami.
W czasach, w których sztuka czytania nie była sprawą powszechną,witraże
spełniały rolę książek o tematyce religijnej- przedstawiały życie apostołów,
dokonania Jezusa, historie świętych męczenników.
Gotyckie świątynie wznoszono na przecięciach linii geomantycznych -
były to miejsca, w których koncentrowała się energia Ziemi i Kosmosu.
Witraże natomiast były zrobione ze specjalnego szkła, które miało zdolnośc
wzmacniania blasku.
Wg nauk ( w które teraz mało kto wierzy) światło wpadające do wnętrza
poprzez kolorowe szkło, działało silnie na czakramy człowieka, wzmacniając
pozytywne oddziaływania Ziemi i Kosmosu z korzyścią dla człowieka.
Nie wiem czym się kierują współcześni wybierając miejsce pod budowę
kościoła - ale z pewnością nie liniami geomantycznymi.
Nie da się ukryc - jedynie stare, gotyckie kościoły mają niepowtarzalny
klimat - nawet te, które w czasie wojen mocno ucierpiały i musiały byc
w dużej części odbudowywane .
Bo to nie mury i ozdobne wnętrze wpływa na ludzi odwiedzających taką
wiekową świątynię a właśnie owo tajemnicze promieniowanie Ziemi i
Kosmosu.
drewniana rzezba
wtorek, 30 września 2014
piątek, 26 września 2014
Byłam w kinie
Po wielu latach nie bywania w kinie, dziś poszłam na " Miasto 44".
Mam wielce mieszane uczucia - po pierwsze nie rozumiem dlaczego, za jakie
grzechy, przed filmem widz ma obowiązek przez 30 minut oglądac reklamy.
Nieomal te same, które "jadą" w TV. Oprócz nich zwiastuny nowych filmów i
dzięki temu wiem, co z repertuaru będę omijac szerokim łukiem.
Co do samego filmu - niewątpliwie 5+ za efekty specjalne. Ale ja zapewne zbyt
wiele wiem o Powstaniu Warszawskim od osób, które same brały w nim
czynny udział lub były wtedy, do samego końca w Warszawie.
Słaba jest pierwsza częśc filmu, czyli ostatnie dni przed wybuchem powstania.
Muzyka w filmie - jak powszechnie wiadomo - przeważnie powinna stanowic
tło i odzwierciedlac czasy o których film opowiada. Nie muszą to byc
autentyczne melodie z tamtych czasów, ale przynajmniej utrzymane w danym
stylu.
Owszem, było przedwojenne tango "Chryzantemy Złociste", ale gdy zabrzmiał
Niemen z piosenką "Dziwny ten świat", z lekka zdębiałam. Poza tym muzyka
usiłowała zagłuszyc cały czas efekty dzwiękowe (wybuchy bomb, pocisków itp.)
więc siedziałam ogłuszona niemal całkowicie.
Brakowało mi prawdziwego nastroju tych czasów , który był kiedyś, przed wielu
laty, świetnie ukazany w telewizyjnym serialu "Kolumbowie".
Bo oprócz wątków "technicznych", czyli walki, bardzo ważną sprawą były
przeżycia nie tylko czynnych powstańców ale i ludności cywilnej, stosunki pomiędzy
cywilami a powstańcami, rozterki dowódców.
Oczywiście jestem pełna podziwu dla rozmachu, z jakim film zrobiono, ale
czułam się tak, jakbym oglądała western ze zredukowaną niemal do zera fabułą, za to
z scenami strzelaniny i totalnej demolki do sześcianu.
A do tego w sali kinowej snuł się smród prażonego popcornu.
Z całą pewnością film nie odpowiada na pytanie czy Powstanie Warszawskie
było konieczne i czy była to właściwa decyzja - zresztą odpowiedz na to pytanie nie
była zamiarem twórcy tego filmu.
Jeśli film miał ukazac rozmiar zniszczen to owszem- zadanie to zostało dobrze
wykonane.
Czy warto go obejrzec - warto, by docenic to wszystko co mamy dziś.
Mam wielce mieszane uczucia - po pierwsze nie rozumiem dlaczego, za jakie
grzechy, przed filmem widz ma obowiązek przez 30 minut oglądac reklamy.
Nieomal te same, które "jadą" w TV. Oprócz nich zwiastuny nowych filmów i
dzięki temu wiem, co z repertuaru będę omijac szerokim łukiem.
Co do samego filmu - niewątpliwie 5+ za efekty specjalne. Ale ja zapewne zbyt
wiele wiem o Powstaniu Warszawskim od osób, które same brały w nim
czynny udział lub były wtedy, do samego końca w Warszawie.
Słaba jest pierwsza częśc filmu, czyli ostatnie dni przed wybuchem powstania.
Muzyka w filmie - jak powszechnie wiadomo - przeważnie powinna stanowic
tło i odzwierciedlac czasy o których film opowiada. Nie muszą to byc
autentyczne melodie z tamtych czasów, ale przynajmniej utrzymane w danym
stylu.
Owszem, było przedwojenne tango "Chryzantemy Złociste", ale gdy zabrzmiał
Niemen z piosenką "Dziwny ten świat", z lekka zdębiałam. Poza tym muzyka
usiłowała zagłuszyc cały czas efekty dzwiękowe (wybuchy bomb, pocisków itp.)
więc siedziałam ogłuszona niemal całkowicie.
Brakowało mi prawdziwego nastroju tych czasów , który był kiedyś, przed wielu
laty, świetnie ukazany w telewizyjnym serialu "Kolumbowie".
Bo oprócz wątków "technicznych", czyli walki, bardzo ważną sprawą były
przeżycia nie tylko czynnych powstańców ale i ludności cywilnej, stosunki pomiędzy
cywilami a powstańcami, rozterki dowódców.
Oczywiście jestem pełna podziwu dla rozmachu, z jakim film zrobiono, ale
czułam się tak, jakbym oglądała western ze zredukowaną niemal do zera fabułą, za to
z scenami strzelaniny i totalnej demolki do sześcianu.
A do tego w sali kinowej snuł się smród prażonego popcornu.
Z całą pewnością film nie odpowiada na pytanie czy Powstanie Warszawskie
było konieczne i czy była to właściwa decyzja - zresztą odpowiedz na to pytanie nie
była zamiarem twórcy tego filmu.
Jeśli film miał ukazac rozmiar zniszczen to owszem- zadanie to zostało dobrze
wykonane.
Czy warto go obejrzec - warto, by docenic to wszystko co mamy dziś.
środa, 24 września 2014
Entropia.....
....rządzi wszystkim.
Naukowcy twierdzą, że gdyby nie entropia** moglibyśmy życ dużo, dużo dłużej.
Co dziwniejsze, problemem wydłużenia życia człowieka zajmują się uczeni
bardzo wielu specjalności - oczywiście biolodzy, wszelkiej maści medycy, fizycy,
chemicy, genetycy, kriogenicy a nawet...matematycy.
Bo podobno wszystko można ując we wzór matematyczny.
Nie jestem wcale pewna czy podoba mi się ten pomysł, bo nasza Ziemia już teraz
cierpi z powodu przeludnienia.
I jakoś zawodzi mnie na tym polu wyobraznia - bo osobiście nie chciałabym życ
długo mając tyle lat co teraz i nadal cierpiąc na te wszystkie dolegliwości, które
nie umilają mi życia.
Ale w zaciszach naukowych laboratoriów praca wre - genetycy, odkąd poznali
genotyp człowieka, wciąż dumają nad tym, co można w nim ulepszyc i zmienic,
by "pan wszelkiego stworzenia" był rzeczywiście "panem całą gębą"- by nie
chorował, był wiecznie młody, żył długo i szczęśliwie, niewiele pracował i miał
sporo pieniędzy. Jakoś nie słyszałam by ktokolwiek starał się tak pomajstrowac
w ludzkich genach by wyeliminowac wszelkie złe cechy ludzkie jak agresję,
i parę innych przywar rodem z Dekalogu.
Na razie kombinują jakby tu wydłużyc czas życia. Początkowo badania prowadzili
na muszkach owocówkach, głównie je głodząc, co jakimś cudem wydłużało im
nieco życie. Następnie na tapetę trafiły myszki laboratoryjne. Rozpracowano ich
DNA, usunięto z niego dwa geny i tym prostym sposobem myszki zamiast życ
należne im 2 lata żyły aż....4 lata.
Ale nie cieszcie się - pogmerali w ludzkich genach i na razie znalezli już 60
genów odpowiedzialnych za proces starzenia się organizmu i są pewni, że jest
ich znacznie więcej, więc poszukiwania trwają nadal.
Jak na razie, jedyne komórki które żyją wiecznie, to są komórki rakowe. Niestety
mają paskudny zwyczaj uśmiercania komórek naszego organizmu.
Amatorzy zamrażania już mają pewne sukcesy - udało się opracowac odwracalną
i bezpieczną dla tkanek metodę zamrażania niektórych narządów. Jak na razie
metoda ta, zwana witryfikacją, jest stosowana przy zamrażaniu ludzkich zarodków
( tych "zapasowych") w procesie zapłodnienia in vitro.
W trakcie zamrażania narządów, w przestrzeniach pomiędzy jego komórkami,
tworzą się kryształki lodu, które odpychają od siebie poszczególne komórki na tyle
daleko, że po rozmrożeniu łącznośc pomiędzy komórkami nie może już nastąpic.
Ale kriogenicy opracowali mieszankę płynu, dzięki której witryfikację udało się
zastosowac przy zamrażaniu całych narządów.
Zamrożono nerkę pewnego króliczka, poleżała jakiś czas w temp. -22 stopni C,
a po rozmrożeniu, ku uciesze uczonych, nerka podjęła swe czynności.
Jak na razie jest to duży postęp zwłaszcza z punktu widzenia zabiegów transplantacji,
bo tym sposobem można będzie pobrac potrzebny do przeszczepu narząd nawet od
bardzo oddalonego dawcy i bez szkody go dostarczyc do biorcy.
Ale jak wszyscy wiemy, wszystkimi naszymi narządami kieruje mózg i czołowym
zadaniem kriogeniki jest znalezienie metody zamrożenia całego mózgu w ten sposób,
by po rozmrożeniu mógł podjąc swą pracę.
Na razie poddano witryfikacji "plasterek" hipokampu i ku radości badaczy ów
rozmrożony "plasterek" przyjął impuls elektryczny i przekazał go dalej.
Całe badanie widziałam na filmie- bardzo mi się to doświadczenie podobało.
Nie mogę się jednak oprzec wrażeniu, że przebadanie w ten sposób całego mózgu, tak
plasterek po plasterku, zajmie okropnie dużo czasu, bo te plasterki są bardzo, bardzo
cieniutkie.
Ale tak naprawdę to nieco mnie śmieszą te wszystkie badania mające na celu
wydłużenie ludzkiego życia nawet do kilkuset lat.
Może jestem dziwna i nieco głupawa, ale te kilka chwil, które spędzam na Ziemi
w zupełności mi wystarczają.
W pewnym sensie już jestem nieśmiertelna- przekazałam swą pulę genów dziecku.
**
entropia = chaos.
Naukowcy twierdzą, że gdyby nie entropia** moglibyśmy życ dużo, dużo dłużej.
Co dziwniejsze, problemem wydłużenia życia człowieka zajmują się uczeni
bardzo wielu specjalności - oczywiście biolodzy, wszelkiej maści medycy, fizycy,
chemicy, genetycy, kriogenicy a nawet...matematycy.
Bo podobno wszystko można ując we wzór matematyczny.
Nie jestem wcale pewna czy podoba mi się ten pomysł, bo nasza Ziemia już teraz
cierpi z powodu przeludnienia.
I jakoś zawodzi mnie na tym polu wyobraznia - bo osobiście nie chciałabym życ
długo mając tyle lat co teraz i nadal cierpiąc na te wszystkie dolegliwości, które
nie umilają mi życia.
Ale w zaciszach naukowych laboratoriów praca wre - genetycy, odkąd poznali
genotyp człowieka, wciąż dumają nad tym, co można w nim ulepszyc i zmienic,
by "pan wszelkiego stworzenia" był rzeczywiście "panem całą gębą"- by nie
chorował, był wiecznie młody, żył długo i szczęśliwie, niewiele pracował i miał
sporo pieniędzy. Jakoś nie słyszałam by ktokolwiek starał się tak pomajstrowac
w ludzkich genach by wyeliminowac wszelkie złe cechy ludzkie jak agresję,
i parę innych przywar rodem z Dekalogu.
Na razie kombinują jakby tu wydłużyc czas życia. Początkowo badania prowadzili
na muszkach owocówkach, głównie je głodząc, co jakimś cudem wydłużało im
nieco życie. Następnie na tapetę trafiły myszki laboratoryjne. Rozpracowano ich
DNA, usunięto z niego dwa geny i tym prostym sposobem myszki zamiast życ
należne im 2 lata żyły aż....4 lata.
Ale nie cieszcie się - pogmerali w ludzkich genach i na razie znalezli już 60
genów odpowiedzialnych za proces starzenia się organizmu i są pewni, że jest
ich znacznie więcej, więc poszukiwania trwają nadal.
Jak na razie, jedyne komórki które żyją wiecznie, to są komórki rakowe. Niestety
mają paskudny zwyczaj uśmiercania komórek naszego organizmu.
Amatorzy zamrażania już mają pewne sukcesy - udało się opracowac odwracalną
i bezpieczną dla tkanek metodę zamrażania niektórych narządów. Jak na razie
metoda ta, zwana witryfikacją, jest stosowana przy zamrażaniu ludzkich zarodków
( tych "zapasowych") w procesie zapłodnienia in vitro.
W trakcie zamrażania narządów, w przestrzeniach pomiędzy jego komórkami,
tworzą się kryształki lodu, które odpychają od siebie poszczególne komórki na tyle
daleko, że po rozmrożeniu łącznośc pomiędzy komórkami nie może już nastąpic.
Ale kriogenicy opracowali mieszankę płynu, dzięki której witryfikację udało się
zastosowac przy zamrażaniu całych narządów.
Zamrożono nerkę pewnego króliczka, poleżała jakiś czas w temp. -22 stopni C,
a po rozmrożeniu, ku uciesze uczonych, nerka podjęła swe czynności.
Jak na razie jest to duży postęp zwłaszcza z punktu widzenia zabiegów transplantacji,
bo tym sposobem można będzie pobrac potrzebny do przeszczepu narząd nawet od
bardzo oddalonego dawcy i bez szkody go dostarczyc do biorcy.
Ale jak wszyscy wiemy, wszystkimi naszymi narządami kieruje mózg i czołowym
zadaniem kriogeniki jest znalezienie metody zamrożenia całego mózgu w ten sposób,
by po rozmrożeniu mógł podjąc swą pracę.
Na razie poddano witryfikacji "plasterek" hipokampu i ku radości badaczy ów
rozmrożony "plasterek" przyjął impuls elektryczny i przekazał go dalej.
Całe badanie widziałam na filmie- bardzo mi się to doświadczenie podobało.
Nie mogę się jednak oprzec wrażeniu, że przebadanie w ten sposób całego mózgu, tak
plasterek po plasterku, zajmie okropnie dużo czasu, bo te plasterki są bardzo, bardzo
cieniutkie.
Ale tak naprawdę to nieco mnie śmieszą te wszystkie badania mające na celu
wydłużenie ludzkiego życia nawet do kilkuset lat.
Może jestem dziwna i nieco głupawa, ale te kilka chwil, które spędzam na Ziemi
w zupełności mi wystarczają.
W pewnym sensie już jestem nieśmiertelna- przekazałam swą pulę genów dziecku.
**
entropia = chaos.
poniedziałek, 22 września 2014
Zagadka
Dostałam newsletter od pewnej firmy, a w nim zachęcają mnie do zakupu
nowych "SREBRYKATÓW".
Czy ktoś się domyśla co to jest???
Czekam na podpowiedzi.
nowych "SREBRYKATÓW".
Czy ktoś się domyśla co to jest???
Czekam na podpowiedzi.
poniedziałek, 15 września 2014
Mix
Ponieważ świetnie mi poszło plecenie koralików ściegiem peyotle, uplotłam
jeszcze taki komplet - naszyjnik i kolczyki:
Dziwnym trafem kolory są takie jak w naturze.
Komentarz mego ślubnego: "nie wiedziałem, że tak lubisz geometrię."
Ja też nie wiedziałam;))))
A teraz kilka wiadomostek-ciekawostek z frontu Pierwszoklasisty.
Trzeciego września Krasnoludek powiedział rano swej mamie, że się zle
czuje. Gdy już zaczęła sprawdzac czy aby nie ma gorączki, Krasnoludek
oświadczył, że on się zle czuje w szkole, bo już trzeci dzień jest w szkole,
a jeszcze nic nie mógł policzyc. Ani chybi księgowy nam rośnie.
A teraz kilka ciekawostek z życia jego szkoły: Starsze klasy zaczęły
naukę wcześniej, bo wraz z personelem szykowały szkołę dla Pierwszaków.
Starszaki przyklejały kartki z imionami Pierwszaków oraz inne oznaczenia,
żeby Małym łatwo było wszędzie trafic.
Poza tym każdy Pierwszak ma tzw. "Ojca Chrzestnego", czyli opiekuna
z drugiej lub trzeciej klasy. Na początku każdym Pierwszakiem opiekują się,
dwaj rózni uczniowie, potem zostaje ten, z którym Pierwszak lepiej się
dogaduje. Naszym Krasnalem opiekuje się Max, drugoklasista.
Klasa naszego Krasnala liczy 24 uczniów. Codziennie, przez dwie godziny,
klasą opiekują się dwie osoby- stała nauczycielka oraz Wychowaczyni,
czyli szkolny pedagog.
W pierwszym tygodniu szkoła rozdała rodzicom tzw. "zeszyty cwiczeń",
(jest ich kilka poziomów), by rodzice wybrali z których zeszytów ma się
uczyc ich dziecko - bo w Niemczech nie ma "zerówek" i do pierwszej
klasy trafiają zarówno te dzieci, które już piszą i czytają jak i te, które nie
rozróżniają liter.
Ta szkoła od pierwszej klasy przyzwyczaja dzieci do odrabiania prac
domowych. Nasz Krasnal miał do odrobienia w domu zadanie z dodawania-
9+ 6= .... Krasnal popadł w głęboki namysł, bo zupełnie nie widział sensu
w napisaniu wyniku, skoro on wiedział jaki jest wynik dodawania. Dośc
długo musiała mu córka tłumaczyc, dlaczego to musiał napisac.
W końcu zapytał - "czy masz na myśli, że mam napisac, że to jest tyle ile
zostaje gdy od 20 odejmiemy 5?"
Oczywiście nasz Słodziak dostał zadanie dla dzieci z klasy drugiej.
Dzieciaki raz w tygodniu jeżdżą autokarem na basen - i tu znów był
cios dla Krasnala- Krasnal już pływa i ma zaliczone pływanie "żabką" i
nurkowanie, a tu, ponieważ to pierwsza wizyta na basenie ( a basen 25 m,
najpłytsze miejsce 1,20m) wszystkim pierwszakom kazali założyc
rękawki. Oczywiście zaraz w domu był protest-song i następnego dnia
córka zaniosła do szkoły jego kartę pływacką, więc już więcej nikt mu
rękawków nie założy. Ale za dodatkową opłatą jeden z trenerów będzie
z nim przerabiał nastepny stopień wtajemniczenia, czyli pływanie na
grzbiecie.
W pierwszej klasie nie ma angielskiego, ale córka, nie chcąc by stracił
to co już umie (a angielski miał od żłobka) znalazła mu już lektorkę i
raz w tygodniu będzie miał w domu 2,5 godz. angielskiego. Pani jest rodem
z Kanady, z wykształcenia plastyczką i Kai jest zachwycony bo nawet nie
zauważył, że to jest lekcja- pani rysowała, a on tak przy okazji nauczył się
nowych słów.
A drugi, młodszy Krasnal, będzie miał zmienione przedszkole - primo
bliżej szkoły Starszego, secundo- o niebo lepsze. To ostatnio miało jakieś
zawirowania wśród personelu i bardzo się popsuło.
Dziś córka była z nim w nowym przedszkolu i mały stwierdził, że tu mu
się znacznie bardziej podoba.
23 b.m. jest pierwsza "wywiadówka " nauczyciele i wychowawcy podzielą
się z rodzicami swymi wrażeniami z trzech tygodni pobytu dzieci w szkole.
Gdy się dowiem czegoś ciekawego- oczywiście napiszę.
jeszcze taki komplet - naszyjnik i kolczyki:
Dziwnym trafem kolory są takie jak w naturze.
Komentarz mego ślubnego: "nie wiedziałem, że tak lubisz geometrię."
Ja też nie wiedziałam;))))
A teraz kilka wiadomostek-ciekawostek z frontu Pierwszoklasisty.
Trzeciego września Krasnoludek powiedział rano swej mamie, że się zle
czuje. Gdy już zaczęła sprawdzac czy aby nie ma gorączki, Krasnoludek
oświadczył, że on się zle czuje w szkole, bo już trzeci dzień jest w szkole,
a jeszcze nic nie mógł policzyc. Ani chybi księgowy nam rośnie.
A teraz kilka ciekawostek z życia jego szkoły: Starsze klasy zaczęły
naukę wcześniej, bo wraz z personelem szykowały szkołę dla Pierwszaków.
Starszaki przyklejały kartki z imionami Pierwszaków oraz inne oznaczenia,
żeby Małym łatwo było wszędzie trafic.
Poza tym każdy Pierwszak ma tzw. "Ojca Chrzestnego", czyli opiekuna
z drugiej lub trzeciej klasy. Na początku każdym Pierwszakiem opiekują się,
dwaj rózni uczniowie, potem zostaje ten, z którym Pierwszak lepiej się
dogaduje. Naszym Krasnalem opiekuje się Max, drugoklasista.
Klasa naszego Krasnala liczy 24 uczniów. Codziennie, przez dwie godziny,
klasą opiekują się dwie osoby- stała nauczycielka oraz Wychowaczyni,
czyli szkolny pedagog.
W pierwszym tygodniu szkoła rozdała rodzicom tzw. "zeszyty cwiczeń",
(jest ich kilka poziomów), by rodzice wybrali z których zeszytów ma się
uczyc ich dziecko - bo w Niemczech nie ma "zerówek" i do pierwszej
klasy trafiają zarówno te dzieci, które już piszą i czytają jak i te, które nie
rozróżniają liter.
Ta szkoła od pierwszej klasy przyzwyczaja dzieci do odrabiania prac
domowych. Nasz Krasnal miał do odrobienia w domu zadanie z dodawania-
9+ 6= .... Krasnal popadł w głęboki namysł, bo zupełnie nie widział sensu
w napisaniu wyniku, skoro on wiedział jaki jest wynik dodawania. Dośc
długo musiała mu córka tłumaczyc, dlaczego to musiał napisac.
W końcu zapytał - "czy masz na myśli, że mam napisac, że to jest tyle ile
zostaje gdy od 20 odejmiemy 5?"
Oczywiście nasz Słodziak dostał zadanie dla dzieci z klasy drugiej.
Dzieciaki raz w tygodniu jeżdżą autokarem na basen - i tu znów był
cios dla Krasnala- Krasnal już pływa i ma zaliczone pływanie "żabką" i
nurkowanie, a tu, ponieważ to pierwsza wizyta na basenie ( a basen 25 m,
najpłytsze miejsce 1,20m) wszystkim pierwszakom kazali założyc
rękawki. Oczywiście zaraz w domu był protest-song i następnego dnia
córka zaniosła do szkoły jego kartę pływacką, więc już więcej nikt mu
rękawków nie założy. Ale za dodatkową opłatą jeden z trenerów będzie
z nim przerabiał nastepny stopień wtajemniczenia, czyli pływanie na
grzbiecie.
W pierwszej klasie nie ma angielskiego, ale córka, nie chcąc by stracił
to co już umie (a angielski miał od żłobka) znalazła mu już lektorkę i
raz w tygodniu będzie miał w domu 2,5 godz. angielskiego. Pani jest rodem
z Kanady, z wykształcenia plastyczką i Kai jest zachwycony bo nawet nie
zauważył, że to jest lekcja- pani rysowała, a on tak przy okazji nauczył się
nowych słów.
A drugi, młodszy Krasnal, będzie miał zmienione przedszkole - primo
bliżej szkoły Starszego, secundo- o niebo lepsze. To ostatnio miało jakieś
zawirowania wśród personelu i bardzo się popsuło.
Dziś córka była z nim w nowym przedszkolu i mały stwierdził, że tu mu
się znacznie bardziej podoba.
23 b.m. jest pierwsza "wywiadówka " nauczyciele i wychowawcy podzielą
się z rodzicami swymi wrażeniami z trzech tygodni pobytu dzieci w szkole.
Gdy się dowiem czegoś ciekawego- oczywiście napiszę.
środa, 10 września 2014
Coś dłubię
Wiem, wiem, za bardzo pracowita to nie jestem. Ale czasami coś "udłubię".
Tym razem opakowałam szklany kaboszon. Praca ekspresowa, bo zrobienie
tego opakowania zajęło mi 40 minut, a razem ze zrobieniem "sznurka"-
raptem godzinę.
Obejrzałam na You Tube tutorial - miła pani pokazywała jak "ubrac"
kaboszonki techniką sutażu. I nawet nie macie pojęcia jak się bardzo
podbudowałam. Bo tej pani, podobnie jak mnie, też co jakiś czas wszystko
wypadało z ręki. I tak się tym podbudowałam, że zrobiłam następny wisior.
Ale ten wykończyłam tak jak wszystkie wisiory, które robię techniką haftu
koralikowego- czyli spód jest wykończony skórką i obrębiony koralikami.
Tym razem główny kaboszon jest akrylowy a do tego jest 7 kuleczek
obsydianowych. W naturze wygląda ładniej.
Tym razem opakowałam szklany kaboszon. Praca ekspresowa, bo zrobienie
tego opakowania zajęło mi 40 minut, a razem ze zrobieniem "sznurka"-
raptem godzinę.
Obejrzałam na You Tube tutorial - miła pani pokazywała jak "ubrac"
kaboszonki techniką sutażu. I nawet nie macie pojęcia jak się bardzo
podbudowałam. Bo tej pani, podobnie jak mnie, też co jakiś czas wszystko
wypadało z ręki. I tak się tym podbudowałam, że zrobiłam następny wisior.
Ale ten wykończyłam tak jak wszystkie wisiory, które robię techniką haftu
koralikowego- czyli spód jest wykończony skórką i obrębiony koralikami.
Tym razem główny kaboszon jest akrylowy a do tego jest 7 kuleczek
obsydianowych. W naturze wygląda ładniej.
niedziela, 7 września 2014
Mix
Uśmiałam się dziś sama z siebie. To prawda, że skleroza nie boli a dzięki niej
jest wiele wrażeń każdego dnia.
Z przyjemnością zauważyłam z tydzień temu, że w "moim" spożywczaku jest
coraz więcej artykułów bezglutenowych - jest kilka rodzajów mąki - gryczana,
jaglana, ryżowa, z ciecierzycy.
Postałam chwilę koło półki usiłując przypomniec sobie jakie to bezglutenowe
mąki posiadam w domu i mój wybór padł na mąkę z ciecierzycy.
Wczorajsze popołudnie strawiłam na wertowaniu przepisów z zastosowaniem
mąki z ciecierzycy. Gdy już zrobiłam pełne rozeznanie pognałam do kuchni,
by swój ostatni nabytek zagospodarowac, czyli jego częśc przerobic na
muffinki. Otwieram szafkę i ......oprócz mąki kokosowej mam tylko mąkę
gryczaną i jaglaną. Na wszelki wypadek ponownie przejrzałam całą szafkę -
nie ma. Ale jedyną nie otwartą torebką była ta mąka jaglana - wniosek
prosty - sięgnęłam po torebkę mąki z ciecierzycy, a porwałam mąkę jaglaną.
I tym sposobem nie zjadłam muffinek z mąki ciecierzycowej, tudzież bardzo
kruchutkich jak opłatek naleśników ani placuszka bananowo-czekoladowego
i falafeli też nie zrobię.
I zamiast smakołyków upiekę chleb z mąki jaglanej.
*****
Mój ślubny zafundował sobie oglądanie w TV wszystkich meczy Mistrzostw
Świata w siatkówce.
Dziś w czasie przerw technicznych i taktycznych gry polskiego zespołu,
udało mi się zobaczyc finał jednego z trudniejszych górskich etapów wyścigu
w Hiszpanii - wygrał nasz kolarz, Przemek Niemiec. Jak widac polscy kolarze
zawodowi zaczynają miec sukcesy. I dobrze, kiedyś przecież musiało to
nastąpic.
*****
Zaskakuje mnie Poczta Polska - otrzymałam sms z PP z informacją, że jest
w drodze paczka dla mnie. Nawet podali mi adres, pod którym mogę ją śledzic.
Na razie wyśledziłam, że paczka już dotarła do W-wy i jest szykowana do
przekazania, więc zapewne jutro ścignie mnie kurier PP.
No normalnie Europa.
jest wiele wrażeń każdego dnia.
Z przyjemnością zauważyłam z tydzień temu, że w "moim" spożywczaku jest
coraz więcej artykułów bezglutenowych - jest kilka rodzajów mąki - gryczana,
jaglana, ryżowa, z ciecierzycy.
Postałam chwilę koło półki usiłując przypomniec sobie jakie to bezglutenowe
mąki posiadam w domu i mój wybór padł na mąkę z ciecierzycy.
Wczorajsze popołudnie strawiłam na wertowaniu przepisów z zastosowaniem
mąki z ciecierzycy. Gdy już zrobiłam pełne rozeznanie pognałam do kuchni,
by swój ostatni nabytek zagospodarowac, czyli jego częśc przerobic na
muffinki. Otwieram szafkę i ......oprócz mąki kokosowej mam tylko mąkę
gryczaną i jaglaną. Na wszelki wypadek ponownie przejrzałam całą szafkę -
nie ma. Ale jedyną nie otwartą torebką była ta mąka jaglana - wniosek
prosty - sięgnęłam po torebkę mąki z ciecierzycy, a porwałam mąkę jaglaną.
I tym sposobem nie zjadłam muffinek z mąki ciecierzycowej, tudzież bardzo
kruchutkich jak opłatek naleśników ani placuszka bananowo-czekoladowego
i falafeli też nie zrobię.
I zamiast smakołyków upiekę chleb z mąki jaglanej.
*****
Mój ślubny zafundował sobie oglądanie w TV wszystkich meczy Mistrzostw
Świata w siatkówce.
Dziś w czasie przerw technicznych i taktycznych gry polskiego zespołu,
udało mi się zobaczyc finał jednego z trudniejszych górskich etapów wyścigu
w Hiszpanii - wygrał nasz kolarz, Przemek Niemiec. Jak widac polscy kolarze
zawodowi zaczynają miec sukcesy. I dobrze, kiedyś przecież musiało to
nastąpic.
*****
Zaskakuje mnie Poczta Polska - otrzymałam sms z PP z informacją, że jest
w drodze paczka dla mnie. Nawet podali mi adres, pod którym mogę ją śledzic.
Na razie wyśledziłam, że paczka już dotarła do W-wy i jest szykowana do
przekazania, więc zapewne jutro ścignie mnie kurier PP.
No normalnie Europa.
czwartek, 4 września 2014
To co będziemy jadły?
Kilka miesięcy temu zatelefonowała do mnie koleżanka i oświadczyła, że ona
przechodzi na wegetarianizm. Bo gdy sobie uświadomiła, że zwierzęta są zabijane,
by człowiek je zjadał, to jej zrobiło się przykro. Ona przerzuci się na wszelkie
roślinki, a protein dostarczą jej jajka.
Ponieważ byłam akurat w dośc frywolnym nastroju, zauważyłam, że jedząc
jajka będzie zapobiegac rozmnażaniu się kur, co zapewne jest w jakiś sposób
naganne, bo dla niektórych grup ludzi rozmnażanie się jest sprawą naczelną.
Koleżankę z lekka zatkało, ale nie zgłębiałyśmy dalej tematu.
A wczoraj, po przeczytaniu artykułu p. Tadeusza Oszubskiego, czym prędzej
zatelefonowałam do niej, przekazując jej "hiobową" wieśc - rośliny czują i
reagują podobnie jak zwierzęta a na dodatek komunikują się między sobą!
A wszystkie informacje przekazują sobie poprzez system korzeniowy. Jak
odkryli naukowcy ( niekoniecznie amerykańscy) informacje te są wysyłane
sygnałem elektrochemicznym, tak jak w wiązkach nerwowych zwierząt.
Częśc tych informacji dotyczy ochrony przed szkodnikami i chorobami.
W ub. roku odkryto, że zerwany owoc nie umiera, chociaż jest odłączony
od łodygi, korzeni i liści. Jego zegar biologiczny nadal działa, bo zerwany
owoc nadal reaguje na sygnały świetlne, które zawiadują nie tylko produkcją
chlorofilu.
Odkryto również, że rośliny dzięki pewnym swym genom reagują na dzwięki
dobiegające z ich otoczenia. Nie reagują wprawdzie na muzykę, ale odbierają
pojedyncze dzwięki - im wyższy dzwięk tym silniejsza reakcja roślin.
Naukowcy już zacierają ręce, że to odkrycie pozwoli im kontrolowac wzrost
roślin.
Międzynarodowa grupa badaczy obserwowała afrykańskie akacje i w trakcie
tych obserwacji zauważyli, że drzewa współdziałają z mrówkami z gatunku
Crematogaster.
Akacje pozwalają mrówkom budowac pod swoją korą całe kolonie oraz żywic
się swym nektarem. W zamian mrówki chronią drzewo przed szkodliwymi
owadami i kąsają jednocześnie dotkliwie żyrafy, zniechęcając je do zbyt długiego
obgryzania swych liści .
Zaobserwowano również, że różne gatunki roślin współpracują ze sobą.
Np. wierzby, topole i klony cukrowe ostrzegają się wzajemnie przed atakami
groznych dla nich owadów.
Na wszelki wypadek schowałam jabłka do szafki - żeby je odciąc od dostępu
do światła.
Od 15 minut wpatruję się w jabłko i nie wiem czy ono jeszcze żyje czy już nie.
Bo co zrobię , jeśli je ugryzę a ono zapiszczy cichutko - boli, bardzo boli.
przechodzi na wegetarianizm. Bo gdy sobie uświadomiła, że zwierzęta są zabijane,
by człowiek je zjadał, to jej zrobiło się przykro. Ona przerzuci się na wszelkie
roślinki, a protein dostarczą jej jajka.
Ponieważ byłam akurat w dośc frywolnym nastroju, zauważyłam, że jedząc
jajka będzie zapobiegac rozmnażaniu się kur, co zapewne jest w jakiś sposób
naganne, bo dla niektórych grup ludzi rozmnażanie się jest sprawą naczelną.
Koleżankę z lekka zatkało, ale nie zgłębiałyśmy dalej tematu.
A wczoraj, po przeczytaniu artykułu p. Tadeusza Oszubskiego, czym prędzej
zatelefonowałam do niej, przekazując jej "hiobową" wieśc - rośliny czują i
reagują podobnie jak zwierzęta a na dodatek komunikują się między sobą!
A wszystkie informacje przekazują sobie poprzez system korzeniowy. Jak
odkryli naukowcy ( niekoniecznie amerykańscy) informacje te są wysyłane
sygnałem elektrochemicznym, tak jak w wiązkach nerwowych zwierząt.
Częśc tych informacji dotyczy ochrony przed szkodnikami i chorobami.
W ub. roku odkryto, że zerwany owoc nie umiera, chociaż jest odłączony
od łodygi, korzeni i liści. Jego zegar biologiczny nadal działa, bo zerwany
owoc nadal reaguje na sygnały świetlne, które zawiadują nie tylko produkcją
chlorofilu.
Odkryto również, że rośliny dzięki pewnym swym genom reagują na dzwięki
dobiegające z ich otoczenia. Nie reagują wprawdzie na muzykę, ale odbierają
pojedyncze dzwięki - im wyższy dzwięk tym silniejsza reakcja roślin.
Naukowcy już zacierają ręce, że to odkrycie pozwoli im kontrolowac wzrost
roślin.
Międzynarodowa grupa badaczy obserwowała afrykańskie akacje i w trakcie
tych obserwacji zauważyli, że drzewa współdziałają z mrówkami z gatunku
Crematogaster.
Akacje pozwalają mrówkom budowac pod swoją korą całe kolonie oraz żywic
się swym nektarem. W zamian mrówki chronią drzewo przed szkodliwymi
owadami i kąsają jednocześnie dotkliwie żyrafy, zniechęcając je do zbyt długiego
obgryzania swych liści .
Zaobserwowano również, że różne gatunki roślin współpracują ze sobą.
Np. wierzby, topole i klony cukrowe ostrzegają się wzajemnie przed atakami
groznych dla nich owadów.
Na wszelki wypadek schowałam jabłka do szafki - żeby je odciąc od dostępu
do światła.
Od 15 minut wpatruję się w jabłko i nie wiem czy ono jeszcze żyje czy już nie.
Bo co zrobię , jeśli je ugryzę a ono zapiszczy cichutko - boli, bardzo boli.
środa, 3 września 2014
1 września
Dostałam zdjęcia mojego PIERWSZOKLASISTY
To mój Starszy Krasnoludek w drodze do szkoły- jakoś mi to wygląda na
"Samotnośc Pierwszoklasisty".
Na szczęście dziecię ma do szkoły blisko, poza tym szkoła jest po drodze do
przedszkola, do którego chodzi Młodszy Krasnoludek.
Młodszy też się załapał na "tutkę", ale o połowę mniejszą.
A po szkolnych uroczystościach były jeszcze domowe obchody tego
Wielkiego Dnia - dzień o tyle wielki, że są to urodziny mego zięcia, ale jak
widac tematyka szkolna zdominowała wszystko.
To mój Starszy Krasnoludek w drodze do szkoły- jakoś mi to wygląda na
"Samotnośc Pierwszoklasisty".
Na szczęście dziecię ma do szkoły blisko, poza tym szkoła jest po drodze do
przedszkola, do którego chodzi Młodszy Krasnoludek.
Młodszy też się załapał na "tutkę", ale o połowę mniejszą.
A po szkolnych uroczystościach były jeszcze domowe obchody tego
Wielkiego Dnia - dzień o tyle wielki, że są to urodziny mego zięcia, ale jak
widac tematyka szkolna zdominowała wszystko.
wtorek, 2 września 2014
Obiecałam- pokazuję
Obiecałam, że się "zagnę" na zgłębianie techniki sutaż i się zagięłam.
A efekty są takie:
Powtórka, te same kamyki, tylko sznurek sutażowy nieco inny.
W poprzednim sklepie był tylko jeden rodzaj, w drugim sklepie były
różne. Te jakby łatwiejsze w obsłudze.
A to jest zwykły kawałek marmuru i jakieś koraliki- pozostałości.
Odkryłam,że pełno mam takich "pozostałości", po 2 , 3 koraliki,
różnych rozmiarów i kolorów.
A to broszka zrobiona z.....metalowego guzika. Zrobiona moją
ulubiona techniką, czyli haftem koralikowym.
Co do sutażu - nadal się zastanawiam, czy to będzie moja bajka.
Wcale nie jestem pewna, czy mi się to podoba.
A efekty są takie:
Powtórka, te same kamyki, tylko sznurek sutażowy nieco inny.
W poprzednim sklepie był tylko jeden rodzaj, w drugim sklepie były
różne. Te jakby łatwiejsze w obsłudze.
Odkryłam,że pełno mam takich "pozostałości", po 2 , 3 koraliki,
różnych rozmiarów i kolorów.
A to broszka zrobiona z.....metalowego guzika. Zrobiona moją
ulubiona techniką, czyli haftem koralikowym.
Co do sutażu - nadal się zastanawiam, czy to będzie moja bajka.
Wcale nie jestem pewna, czy mi się to podoba.
poniedziałek, 1 września 2014
Mix
Nie ukrywam - jestem dumna z faktu, że Unia Europejska doceniła osobę naszego
premiera, pana Donalda Tuska.
Nóż mi się w kieszeni sam otwiera, gdy słyszę głupie dziamanie typu:
Tusk wszystko zwalił, Tusk jest do niczego itp.
Niewątpliwie w dzisiejszych czasach lepiej jest gdy premierem rządu jest człowiek
o doświadczeniu ekonomicznym, który miał sukcesy w tej branży, niż
ktoś o wykształceniu humanistycznym. Ale zawsze p. Tusk działał w interesie
naszego kraju i to dzięki Jego postawie i działaniu mamy dobrą opinię w Europie.
Nie jest dobrze, gdy wszelkie zle działające urzędy podpinamy pod osobę
premiera- to nie pan premier zle załatwia nasze sprawy w urzędach ale cała
masa złych urzędników- niedouczonych.
A za to, że mamy zle działających urzędników należy podziekowac PiS-owi, który
obejmując władzę zlikwidował świetną uczelnię, która kształciła pracowników
administracji państwowej.
*****
Wczoraj, już bardzo póznym wieczorem zatelefonowała do mnie koleżanka
z dośc zabawną informacją: otóż znalazła na podłodze w przedpokoju tips, długi
czerwony, błyszczący. Leżał na podłodze pod wieszakiem, na którym wisiała
kurtka jej męża. Bardzo się tym zdenerwowała, bo jej pies ma naturę odkurzacza
i wszystko z podłogi zbiera do pyska. W swym ośmioletnim życiu pożarł już
kilkanaście skarpetek, chusteczek higienicznych i innych dziwnych rzeczy.
Fakty, że ostatnio jej mąż co kilka dni pobiera po 2 tysiące ze swego konta i wraca
do domu z pustymi rękami a do tego ani ona ani pies nie stosują tipsów do ozdoby
swych pazurów nie zrobiły na niej żadnego wrażenia.
*****
Używając terminologii kolarskiej "zagięłam się" i robię kolejne podejście do
sutażu. Wyniki zaprezentuję niebawem.
A poza tym to nic mi się nie chce, więc idę poleniuchowac.
premiera, pana Donalda Tuska.
Nóż mi się w kieszeni sam otwiera, gdy słyszę głupie dziamanie typu:
Tusk wszystko zwalił, Tusk jest do niczego itp.
Niewątpliwie w dzisiejszych czasach lepiej jest gdy premierem rządu jest człowiek
o doświadczeniu ekonomicznym, który miał sukcesy w tej branży, niż
ktoś o wykształceniu humanistycznym. Ale zawsze p. Tusk działał w interesie
naszego kraju i to dzięki Jego postawie i działaniu mamy dobrą opinię w Europie.
Nie jest dobrze, gdy wszelkie zle działające urzędy podpinamy pod osobę
premiera- to nie pan premier zle załatwia nasze sprawy w urzędach ale cała
masa złych urzędników- niedouczonych.
A za to, że mamy zle działających urzędników należy podziekowac PiS-owi, który
obejmując władzę zlikwidował świetną uczelnię, która kształciła pracowników
administracji państwowej.
*****
Wczoraj, już bardzo póznym wieczorem zatelefonowała do mnie koleżanka
z dośc zabawną informacją: otóż znalazła na podłodze w przedpokoju tips, długi
czerwony, błyszczący. Leżał na podłodze pod wieszakiem, na którym wisiała
kurtka jej męża. Bardzo się tym zdenerwowała, bo jej pies ma naturę odkurzacza
i wszystko z podłogi zbiera do pyska. W swym ośmioletnim życiu pożarł już
kilkanaście skarpetek, chusteczek higienicznych i innych dziwnych rzeczy.
Fakty, że ostatnio jej mąż co kilka dni pobiera po 2 tysiące ze swego konta i wraca
do domu z pustymi rękami a do tego ani ona ani pies nie stosują tipsów do ozdoby
swych pazurów nie zrobiły na niej żadnego wrażenia.
*****
Używając terminologii kolarskiej "zagięłam się" i robię kolejne podejście do
sutażu. Wyniki zaprezentuję niebawem.
A poza tym to nic mi się nie chce, więc idę poleniuchowac.
Subskrybuj:
Posty (Atom)