drewniana rzezba

drewniana rzezba

czwartek, 25 lipca 2019

Chyba dopada mnie.....

......jakieś wakacyjne totalne zniechęcenie.
Nie chce mi się pisać,  generalnie nic mi się  nie chce.
Najchętniej to wzięłabym coś na pospanie i pospała  snem  mało przytomnym
dni kilka. Ale nie mam czego wziąć.
A więc macie szansę trochę ode mnie odpocząć, czego Wam wręcz zazdroszczę.
Zostawiam Was z kilkoma filmikami:

i żeby  nieco ochłodzić atmosferę- w tym samym wykonaniu - Zima:


I coś  bardziej rozrywkowego, czyli Tres Lagrimas:

i  tango Flamenco, z ulubieńcem Alenki, Gavito:

Hauser solo:

Hauser w duecie z Lolą:

Koniecznie obejrzyjcie wszystko na YT. kilkając na  napis You Tube.
Do poczytania!

niedziela, 21 lipca 2019

I trochę muzyki

Dziś moje dwie ulubione piosenkarki -  Marie Laforet- dziś zapewne
już dawno zapomniana śpiewająca aktorka z Francji, urodzona w 1939roku.
W 1959 roku wygrała konkurs piosenkarski, w nagrodę  partnerowała
Alainowi Delon  w głośnym wówczas filmie "W pełni słońca".






 A druga moja ulubiona piosenkarka to Caro Emerald , której piosenki już tu
prezentowałam;




Miłego  nowego tygodnia dla Was Wszystkich!!!






sobota, 20 lipca 2019

Dziwne, ale......

........jeszcze  żyję.
Jak większość z Was  wie, jestem dziwadłem. Wielkim dziwadłem, takim
wielce nieprzewidywalnym. A poza tym wielce wkurzonym, bo od wczoraj
Google "przestało synchronizować   zdjęcia", czyli to co trafiało mi
automatycznie ze smartfona na "zdjęcia  Google" i miałam to już w kompie-
przestało trafiać. Podobno dotychczasowy tryb był mało intuicyjny. Ale dla
mnie był wielce wygodny i prosty.
Pogoń Google za "intuicyjnością" zrobiła  mnie osobiście "kuku". Aż się
zaczynam zastanawiać jakie jest  znaczenie  słowa "intuicyjność" zdaniem
informatyków - od dawna usiłuję to rozgryźć- bez powodzenia.
Poza tym - jak wiecie byłam wczoraj na imprezie - i to nie był dobry pomysł,
bo ja nie lubię  tłumów, festynów, jarmarków, odpustów.
A to właśnie była taka impreza - jedynym jasnym punktem było miejsce, czyli
mój ulubiony Ogród Botaniczny. Ale po kolei:
Na szczęście, wyjątkowo przytomnie, zrezygnowaliśmy z jazdy samochodem
i  pojechaliśmy autobusem. Nawet nie było tłoku, od nas to raptem  jest tylko
osiem przystanków, a do autobusu mamy ze 250 metrów.
Dojeżdżając rozglądaliśmy się dokładnie - nigdzie nie było nawet odrobiny
miejsca  na zaparkowanie choćby smarta, a więc  nasz wybór był wielce
słuszny.
Do innego niż zawsze wejścia  ogrodowego zmierzał tłum ludzi.
Część tak jak my z wykupionymi już biletami, niektórzy  dodatkowo stali  przy
kasach. Te wcześniej wykupione bilety były po 35,20€, te nabywane na miejscu
były o 4€ droższe. Dostaliśmy plan gdzie co się będzie  działo. I zaraz potem
przeszliśmy przez stanowisko, na którym sprawdzano nam torebki, plecaki itp.
I zaraz na wstępie, w okolicy budynków  szklarni, które potem będą grały główną
rolę poczułam, że to nie za bardzo mój klimat:
Ta zielona siatka z czerwoną tabliczką, po lewej stronie zdjęcia, skrywa
toczące się na terenie ogrodu prace czyli wykopy z gigantycznymi rurami.
Prace nieomal przecinają ogród na pół, na razie oszczędzając część środkową
przed szklarniami.



Na każdym większym trawniku królowały  rozstawione stoły, stoliki, ławy,
leżaki, namioty z  przeróżnym jedzeniem i napitkiem.
I tak w całym ogrodzie. Do tego, w jednej z głównych alei , gęsto stały obok
siebie  budki z  "wyżerką i napitkiem" rodem z różnych stron świata, bo jak
wiadomo, Berlin jest międzynarodowym miastem. Pomiędzy budkami były
miejsca do konsumpcji na stojąco lub siedząco.
W alejce kłębił się tłum ludzi, niemal wszystkie budki miały powodzenie.
Oprócz tych budek gastronomicznych były również budki z etniczną odzieżą,
w jednym widziałam b. ładne hinduskie szale (chyba ze sztucznego jedwabiu),
w innej królowały b. dziwne, aczkolwiek zabawne, żakiety nepalskie, kilka
budek  oferowało kapelusze  letnie, w jednej malowano henną wzory na
dłoniach, ze dwie prezentowały jakieś ozdobne  aniołki .
Były też trupy artystów wędrujące po całym ogrodzie. I te ich wszystkie
występy wywołały w  nas pewien smutek i....jakiś niesmak.  Bo były to
aż nazbyt widoczne chałtury- przechodzeni  artyści w mocno przechodzonych
strojach.
Może przesadzam, ale osobiście mnie nie bawią ani występy mimów, ani występ
pani kręcącej naraz 3 kółkami  hula hop, ani pan żonglujący piłkami tenisowymi
ani też clowni.
A wszystko w oparach  smażonych , gotowanych lub grillowanych dań. W wielu
miejscach między drzewami snuł się całkiem gęsty  dym.

Ten dziwnie odziany człowiek w cylindrze to "Pan Czekolada", budzący
wielkie zainteresowanie wśród dzieci, który właśnie wyruszył tą zatłoczoną
alejką.
W tym całym  chaosie trafiłam jednak na miłą chwilę, krótki występ pana
Jean Ghazala, saksofonisty. Grał świetnie, miło było posłuchać kilku
jazzowych kawałków.
Pogoda się "rozbujała" i było nie tylko gorąco ale i niestety duszno, pomimo
otaczającej nas zieleni, która nikogo  nie interesowała.
Nie da się ukryć, że największe zainteresowanie budziła strona gastronomiczna
tej imprezy - wszyscy dookoła coś przeżuwali.
Jedno co trzeba bezstronnie przyznać- organizatorzy zadbali o dostateczną ilość
koszy na odpadki, o ustawienie kilku dużych kontenerów ze strefą łazienkową,
wszystkie budki/kioski były czyste, nowe, rodem z jednej wytwórni.
Nie byliśmy jedynymi  osobami które  opuściły  dość wcześnie to  mało ciekawe
miejsce nie doczekawszy do godziny 22,00 gdy miały rozbłysnąć światłami
wszystkie szklarnie.
Zdecydowanie wolę Ogród Botaniczny w zwykły dzień, gdy przychodzą osoby
zainteresowane przyrodą a nie wyżerką.
No i znów się okazało, ŻE JESTEM DZIWNA


czwartek, 18 lipca 2019

Dobra rada.....

...... dla kobiet.

Jeżeli szukasz KOGOŚ kto:
- nigdy nie dotyka pilota, nie wrzeszczy podczas meczu,  przytula się do  ciebie
  gdy oglądasz romantyczny film;
-przyjdzie do twego łózka tylko po to by ci ogrzać zimne stopy i kogo możesz
  wypchnąć z łóżka gdy chrapie;
-kto nigdy nie krytykuje tego co robisz;
-kto słucha cię tak, jakby każde twe słowo było warte wysłuchania ;
-kto kocha cię bezwarunkowo i całkowicie to:
                            KONIECZNIE KUP PSA





Ale jeśli wolisz KOGOŚ kto:
- nie przyjdzie na twe wołanie;
-nie wraca na noc do domu lub wraca do niego tylko po to by zjeść i się
  wyspać;
-i zachowuje się tak, jakby sensem twego istnienia było zapewnienie mu
  szczęścia  to:
                             KUP KOTA  



lub :                           WYJDŹ  ZA  MĄŻ



I to byłoby na tyle, jak mawiał Klasyk;)

                        A taki był mój piesio w 2008 roku:



P.S.
Zdjęcia  1 i 2 z sieci;)


środa, 17 lipca 2019

Nicnierobienie, czyli.......

....to co najbardziej lubię robić.
Czasem mam wrażenie, że wierszyk zaczynający się słowami  "na tapczanie
siedzi leń, nic nie robi cały dzień"..... jest właśnie o mnie.
A  produkt końcowy mojego nicnierobienia wygląda czasem tak:
albo jest w innym kolorku




czasem w zupełnie innym kształcie:



lub jest naszyjnikiem "magicznym" bo jest  z "księżycowego kamienia":


 Ale wszystko to jest właśnie moje nicnierobienie. Nazwę nadała temu
moja znajoma, której pasją  życiową było wieczne sprzątanie i pucowanie
w domu wszystkiego. A musicie wiedzieć, że w domu była tylko ona i
jej mąż, brudzące dzieci były dorosłe i mieszkały  we własnych domach,
brudzący ukochany pies przeniósł  się za Tęczowy Most, goście, którzy
ewentualnie mogliby coś zabrudzić lub zaśmiecić bywali bardzo rzadko,
średnio przeciętnie ze  trzy razy w roku.
Wyobrażam sobie, jak ją musiał denerwować i zapewne gorszyć fakt, że
nawet przy psie sprzątałam raz na tydzień (pies miał myte łapki  po
każdym spacerze, a w deszczowy dzień  to i brzuszek  miał starannie umyty)
a gdy też się wybrał za Tęczowy Most to sprzątałam raz  na  dwa tygodnie.
Wpadła do mnie kiedys dość niespodziewanie i zastała mnie gdy buszowałam
w koralikach, zastanawiając się co by sobie ponawlekać - spojrzała na
porozstawiane różne pudełka i pudełeczka i stwierdziła: "no tak, ty jak zwykle
nic nie robisz." No i stąd wziął się termin "nicnierobienie".
To moje złamanie nieco mnie wytrąciło z owego "nicnierobienia" bo to
wymaga dość długiego przesiadywania, a dla stawów biodrowych siedzenie
ponoć jest zabójcze. I trochę w tym prawdy jest. Po dwóch, trzech godzinach
siedzenia  mam problem z wykonaniem pierwszych kilkunastu kroków.
Ale postanowiłam wrócić mimo wszystko do tego "nicnierobienia", bo mam
sporo rozpoczętych i niedokończonych projektów.
Zdjęcia kiepskie,  robione  telefonem a słońce znów strajkuje, widać bardzo
zmęczyło się świeceniem gdy byłam na spacerze.

poniedziałek, 15 lipca 2019

Nic, albo.....

....jeszcze mniej niż nic się nie dzieje.
Podobno pogoda jest zawsze, ale jeśli idzie o mnie, to mogłaby być nieco
lepsza, bo jeśli muszę zakładać  polarową bluzę żeby nie zmarznąć, to tak
jakby to była  wiosna a nie lato. Słońce strajkuje, wiatr wieje, niebo jakieś
takie szare. 
Mam tylko cichutką nadzieję, że w najbliższy piątek będzie cieplej, bo spory
kawałek nocy z piątku na sobotę mam spędzić pod gołym niebem, o tu:

czyli w Ogrodzie Botanicznym.
Dwie kolejne noce w roku (czasem w czerwcu, czasem w lipcu)  berliński
Ogród Botaniczny zamienia się w miejsce zaczarowane, gdzie króluje światło
i dźwięk. Podobno jest to najładniejsza  plenerowa impreza w Berlinie.
Z okazji  swoich urodzin jako prezent  urodzinowy dostałam 2 bilety na tę
właśnie imprezę. Nie mam pojęcia jaki będzie program, ale z tego co o tej
imprezie słyszałam i czytałam to jest "bajecznie". Pożyjemy - zobaczymy.
Zaczyna się to w piątek o godz. 18,00 i trwa do godz. 2,00 w nocy. Mam
nadzieję, że pogoda dopisze, nie będzie  deszczowo ani zimno i wszystko
Wam potem opiszę. Ale zdjęć nie obiecuję. A to zdjęcie wzięłam z sieci.

sobota, 13 lipca 2019

Sobota.....

.......słońce świeci, temperatura przyjazna, trochę ponad 20 stopni, a ja na dziś
przygotowałam muzykę lekką, łatwą i przyjemną.


 A poniżej ciekawostka  tak wyglądały wspólne początki mojej ulubionej
pary argentyńskiej:




A tak tańczą w tym roku:

Miłego, pogodnego weekendu dla Was;)

piątek, 12 lipca 2019

Świergotliwe ociupeństwo

No i znów będzie o niczym.
Jak zapewne wiecie  mam tu pod domem drzewa, co wygląda z mego balkonu
o tak:
Już od kilku dni, ilekroć jestem na balkonie słyszę dziwne ptasie trele
płynące z okolicy tego właśnie drzewa.
I dopiero wczoraj udało mi się zobaczyć małego solistę - jest wielkości
wróbla, tylko ma nieco dłuższy ogonek, na  łebku ma czerwoną "czapeczkę",
jasne "policzki", brzuszek kremowo -beżowy, skrzydełka w czarne i białe
poprzeczne paski a jego piosenka nie jest zbyt skomplikowana, ot kilka lub
kilkanaście piskliwych dźwięków ki-ki-ki-ki, szybko po sobie  następujących.
Małe to, ruchliwe, ale głosik ma dość mocny.
To po prostu dzięciołek. Samczyki mają czapeczki czerwone, samiczki- czarne.
I chyba mają tu swoją dziuplę, co może oznaczać, że to drzewo ma nieco już
spróchniałe drewno, bo dzięciołki robią dziuple tylko w spróchniałym drewnie,
mają wszak dość słabe dzióbki w porównaniu do dziobów swych  większych
kuzynów. Na ogół  pracowicie "wykuwają" dla siebie nawet trzy dziuple, jedną
lęgową, a dwie do noclegów.
Nie udało mi się tych maleństw sfotografować, bo strasznie ruchliwe te
ptaszyny, więc  wyszukałam ich fotki w necie i na stronie pani Haliny Kubiak
znalazłam portret pana dzięciołka:
zdjęcie ze strony www.halinakubiak.pl
Jeżeli lubicie zdjęcia ptaków  i nie tylko, zajrzyjcie na tę stronę koniecznie.

W czasie mojej ostatniej zimy  w Warszawie, do mojej ptasiej stołówki
przylatywała pani dzięciołkowa i pamiętam ile się naszukałam w książce by
dowiedzieć się co to za ptaszyna nawiedziła karmnik.
Tu od razu wiedziałam, że to dzięciołek, dzięki tej czerwonej czapeczce.
A na naszym podwórku urzęduje para drozdów, z wielką powagą spacerują
wzdłuż płotu obrośniętego winobluszczem i chyba mają niezłą wyżerkę,
bo jakieś coraz grubsze są. Tu w ogóle ptaki mają się świetnie, bo jest
dużo drzew i krzewów, wróbli obu gatunków multum. Podobnie jest z kosami,
śmiejemy się, że kos to ptak miejski. Za to nie ma, przynajmniej w mojej
dzielnicy, gołębi skalnych i srok. Jest kilka par gołębi leśnych i kilka par
synogarlic. I.....nie ma bezpańskich kotów tudzież psów.
Uwielbiam Berlin, naprawdę.




czwartek, 11 lipca 2019

Wczorajsze atrakcje

Narzekałam, że nic się u mnie nie dzieje i .......zaraz zostałam ukarana.
Ci co bywają u mnie od początku mego blogowania, zapewne pamiętają, że
mój ślubny, 10 lat temu, miał wielkie szanse przenieść się w "lepszy wymiar"
w związku z powikłaniami po implancie zastawki aortalnej serca i baypasach.
W 2009 r od końca grudnia do Wielkanocy 2010 r wszystko "wisiało na włosku"
 i zżerało moje nerwy. To pewnie  dlatego wredna jestem;)
No ale  do brzegu- siedzę wczoraj wieczorem przy kompie, słucham muzyki
i nagle, poprzez muzykę, słyszę ryk dobiegający z łazienki: "Czy możesz mi
pomóc?"
Wpadam do łazienki i widzę: mąż siedzi na stołku przy umywalce i trzyma
w niej zakrwawioną rękę. Pierwsze co pomyślałam: "cholera, rękę sobie
uciął", ale następny rzut oka uświadomił mi, że on jedną nogę trzyma w misce
z wodą pełną krwi, a lewą nogę w powietrzu  nad tą miską i z tej nogi, z okolicy
kostki od strony zewnętrznej,  ciurkiem leci krew.
Zdębiałam i grzecznie pytam co sobie zrobił, że mu ta krew tak leci. Chłop
przysięga, że nic, właśnie zdjął skarpetkę i chciał sobie  nóżęta wymoczyć
w specjalnej soli do stóp, włożył do miski prawą  stopę i gdy tylko  zsunął
skarpetę z drugiej stopy ze zdumieniem odkrył, że nagle zaczął krwawić z tej
lewej, jeszcze nie zamoczonej stopy.
A trzeba  Wam wiedzieć, że on od czasu operacji bierze środki rozrzedzające
krew, bo mu wstawili zastawkę  metalową i trzeba rozrzedzać krew, by nie
powstał na zastawce skrzep. Zastawka biologiczna tego nie wymaga.
No niemal mnie zatkało, ale całkiem dzielnie wyciągnęłam materiały do
opatrzenia, przyłożyłam jałowy gazik, który natychmiast przesiąkł na  amen,
potem jeszcze dwa, potem kłąb waty, wszystko razem zabandażowałam mocno,
doprowadziłam go do stanu takiego by przeszedł do pokoju, kazałam się
położyć,  nogi w górę i okład z lodu na  tę nogę powyżej dziury, z której tak
ciekło. Siedzę i dumam co się stało i co dalej robić. Zmierzyłam mu ciśnienie
ze dwa razy, wpierw było jak na niego b. wysokie bo "aż" 130/65a zwykle ma
105/65, potem wróciło do jego normy. No tak kombinuję jak  koń pod górę,
 co dalej robić. Po godzinie postanowiłam zajrzeć co pod tym opatrunkiem.
Jeszcze krwawiło, dziurka była malutka, założyłam kolejny opatrunek i
dalej dumam. Z tego wszystkiego zatelefonowałam do córki, która  aktualnie
jest te 800 km od  Berlina, a ona stwierdziła, że trzeba koniecznie jednak
wezwać pogotowie. No to wezwaliśmy, chociaż ja jestem wrogiem pogotowia,
niezależnie od tego, w którym kraju. Nawet szybko przyjechali (karetka
straży pożarnej), zachwycili się jak fachowo ma założony opatrunek, ja ich
połączyłam z córką, pogadali i wzięli mi chłopa do karetki, informując mnie,
że jadą z nim  do szpitala klinicznego. O godz. 23,30  dzwoni mój  mąż i mnie
informuje, że nie krwawi, ślad po tym jest jak po ukłuciu igłą i jest "strupeczek",
zakleili mu to plastrem i wysyłają go do  domu i ma sobie  znaleźć sam taxi
i wracać do domu. I za niecałe pół godziny rzeczywiście dotarł do domu.
Nie badali go, nawet ciśnienia nie zmierzyli. Trochę mnie to zdziwiło, bo facet
ma 78 wiosen, omawiając  "przypadek" córka podała, że jest na  lekach które
rozrzedzają krew, więc powinni byli zrobić mu badanie na poziom INR, czyli
krzepliwości krwi, a wypuścili go w nocy, samego. Badanie INR nie jest
skomplikowane, bada się tak jak poziom cukru u cukrzyka, aparacikiem.
No cóż, moja awersja do interwencji pogotowia tylko się wzmogła.
Tu też brakuje lekarzy, a na "SORach" królują młodzi, niezbyt doświadczeni
lekarze.
 Na razie jest cisza i spokój, tylko ja wrzeszczę co chwila, by nie siedział
z nogami na podłodze a trzymał  je na poziomie własnego  siedzenia.
Po powrocie męża  musiałam odreagować całe zajście i poszłam spać około
2,30 w nocy.
Lato dziś wróciło, o czym uprzejmie donoszę, słońce pracuje, już jest  
dwadzieścia trzy w cieniu.

środa, 10 lipca 2019

O niczym....

......bo najbardziej lubię pisać o niczym.
Bo tak naprawdę to nic ciekawego ani niezwykłego nie dzieje się u mnie.
Nawet pogoda porzuciła swe ekstremalne wyskoki i w mieście nad Szprewą
pogoda oscyluje pomiędzy 15 a 18 stopni w cieniu, słońce świeci niezbyt
nachalnie, deszcz zaszczycił miasto ze dwa dni temu, ale padał bez przesady.
Krasnale z rodzicami wybyły na wakacje,  nam przybyła obsługa kwiatków
na ich balkonie i opróżnianie skrzynki na listy.
Wpadliśmy wczoraj  w głęboki namysł co zrobić, żeby się nie zatęsknić za
dziećmi.
Pierwsze co wymyśliłam- zakiszę ogórki, bo roboty niewiele, a wszyscy je lubią.
Zakupilam ogórki , koper, czosnek - zakisiłam. Jutro kupię następną partię.
Przypomniało mi się, że przecież potrzebuję narzutę na  łóżko, bo to co mam
zupełnie nie odpowiada mi kolorystycznie -  super wściekła zieleń.
No to pomarudziłam nadając tekst, że jeszcze jeden dzień tej zieleni na mym 
łóżku a oszaleję. Potem kusiłam, że może uda nam się kupić jakąś  fajną
letnią kurtkę/bluzę dla  ślubnego a i może jakieś fajne letnie  buty?
I moja rybka połknęła  haczyk- 3 stacje  metrem i Karstadt- czyli kilometry
sklepu. A ja przecież mam dużo chodzić, ale nigdzie nie jest powiedziane, że
tylko po parku.
W całym Karstadzie "letnie przeceny" bo przecież jesień tuż za progiem, czyli
potrzebne jest miejsce na nowe kolekcje.
Zamiast typowej narzuty kupiłam  dralonowo-bawełniany koc, "letni", bo ten
bawełniany skład zaliczał go do letnich kocyków i zamiast 30€ zapłaciliśmy
19,95€.
Potem zaczęło się namawianie  ślubnego na letnią bluzę. Cena "wywoławcza"
po pierwszej letniej przecenie była coś około 35€, przy kasie okazało się, że
zapłaciliśmy  tylko 25€, dzięki czemu udało mi się namówić  męża na zakup
jeszcze dwóch nowych letnich koszulek polo ( to jest jego ulubiony fason),
za które  też zapłaciliśmy mniej niż głosiła metka. Z tej radości dał się nawet
namówić na ekskluzywne wkładki do butów, które wcale nie były tanie, ale
jakoś tego nie zauważył;)
Tym sposobem całość zakupów zamknęła się w sumie poniżej 100€.
Znacie powiedzenie nie ma róży bez kolców?  Sprawdziło się - stan euforii
zakupami został wyciszony  wpierw pół godzinnym oczekiwaniem na  metro,
potem informacją ( gdy tłum na peronie już  bardzo zgęstniał), że niestety, za
co bardzo przepraszają, z przyczyn technicznych pociągu nie będzie, ale
"na powierzchni" będzie wkrótce podstawiony autobus zastępczy, piętrowy.
Tłum, nawet nie złorzecząc, udał się  do autobusu, a mnie się przypomniało,
że to tylko 3,25  km do nas do domu i już raz wędrowałam tak od  domu, w tę
stronę. Bohatersko ruszyłam , ale po kilometrze załamałam się, zwłaszcza,
że dotarliśmy do postoju  taksówek, a moje biodro już miało dość, bo przecież
nałaziłam się już po  Karstadzie i nastałam pół  godziny na peronie.
No i przez tę  taksówkę koszt wyprawy wzrósł aż do 102 €;)
A ja, jako wyjątkowo wredna baba, " zapomniałam" zakupić sznurowadła do
swoich butków, więc następna wizyta w Karstadzie obowiązkowa - damskie
ciuszki też były mocno przecenione, ale przezornie nie byłam na piętrze  na
którym  one są. Ale teraz przez nie przelecę;)))
I jak znam swego męża i życie, to nie ja będę inicjatorką zakupów dla mnie.
A "kocykowa"  narzuta wygląda tak:
                                         


niedziela, 7 lipca 2019

Ciekawostka....

....czyli  najdłużej trwające badanie w dziedzinie psychologii, test Granta
i Gluecka z Uniwersytetu Harwarda.
W badaniach  wzięło udział 456  ubogich mężczyzn, dorastających w Bostonie
w latach 1939 -2014  oraz 268 mężczyzn, absolwentów Harwardu z roczników
1939 - 1944.
Badani byli oceniani co najmniej raz na dwa lata z pomocą kwestionariuszy,
informacji pochodzących od lekarzy i poprzez osobiste wywiady.
Zbierano dane na temat ich zdrowia  fizycznego, psychicznego, zadowolenia
z kariery zawodowej, jakości pożycia małżeńskiego oraz samopoczucia na
emeryturze.
Celem badań było określenie czynników, które mogą wpływać na zdrowe
i szczęśliwe starzenie się.
Najważniejsza informacja- tym co sprawia, że jesteśmy szczęśliwsi i zdrowsi
są dobre relacje z innymi ludźmi.
Osoby samotne dużo wcześniej zaczynały chorować i umierały w stosunkowo
młodym wieku.
Okazuje się, że jeśli ma się przy sobie kogoś na kim można polegać, witalność
i zdrowie towarzyszy nam o wiele dłużej.
Przy okazji dokonano zaskakującego  odkrycia - sympatie polityczne mają
wpływ na jakość życia seksualnego.
Mężczyźni o poglądach liberalnych byli dłużej aktywni seksualnie, konserwatyści
rezygnowali z seksu nawet kilkanaście lat wcześniej.
Dobre związki badanych mężczyzn z ich matkami też  miały wpływ na ich życie-
ta grupa lepiej zarabiała, rzadziej zapadała na demencję, bardziej przykładała
się do wykonywania obowiązków zawodowych.
Pozytywne relacje z ojcem wpływały z kolei na lepsze radzenie sobie z lękami
oraz....docenianie wolnego czasu.
Może się mylę, ale  mam wrażenie, że panowie Grant i Glueck z Harwardu
niewiele nowego wnieśli do nauki tym badaniem.
Dla mnie te wyniki nie były żadnym zaskoczeniem, A dla Was?

piątek, 5 lipca 2019

Wreszcie mi się udało....

....klapnąć , więc jest muzyka   na weekend.
Całkiem świeżutkie nagranie mojego ulubionego duetu wiolonczelowego:


I tylko  nieco starsze nagranie   Luki Sulica:


No i dla tych co chcą się nauczyć tańczyć tango:


Zrobiłam ogólnodostępną listę lekcji tanga, demonstrowaną przez tę moją
ulubioną parę.
Jeżeli kogoś interesuje, to proszę w wyszukiwarkę You Tube wpisać:
"Play Lista Suarez,Achaval, work, Anna K.,"
wtedy na to  traficie. No i trzeba koniecznie wpisać  to "Anna K."
bo nie ja jedna układałam Play Listę z udziałem tych  tancerzy.
Tych lekcji nagrałam chyba 71.
 Miłego weekendu Wszystkim, słonka  bez upału ;))


czwartek, 4 lipca 2019

W głowie mi huczy....

....bowiem spędziłam 1,5 godziny w kinie.
W charakterze opieki nad Krasnalami. Film był w technice 3D, animowany.
Plus polegał na tym, że bardzo wygodne były fotele - aż się zastanowiłam
czy nie dałoby się takiego zainstalować u mnie w pokoju.
 Okazuje się, że dzieciaki po raz pierwszy zdecydowały się na obraz w 3D,
dotychczas wolały zwykłe filmy.
Był tylko jeden duuuuży minus - decybele. Ja, która od jakiegoś czasu mam
olbrzymi niedosłuch  jednego ucha- siedziałam ogłuszona. Następnym razem
wezmę ze soba stopery. No a gdy dźwięk podkreślał dramaturgię tego co
się działo na ekranie - regularnie podskakiwał i drżał ów wygodny kinowy
fotel.
Widzów na sali było tak  pomiędzy 10 a 15 osób. Tu chyba też obowiązuje
zasada, że jak jest na sali  sześć osób to już można wyświetlać film.
Podobno dzieci już widziały pierwszą część, teraz  była część druga.
W kinie było "tylko" siedem sal kinowych i chyba w jednej z nich wyświetlali
 film o zdobywaniu Mont Everestu i też w technice 3D i kto wie czy nie będę
musiała na niego pójść, jeśli mój były wspinacz zassał, że jest tam grany.
Przezornie mu nic o tym nie wspomniałam, bo wredna przecież jestem, ale
powstrzymałam się gdy przyszło mi na myśl jaki będzie huk schodzącej
lawiny śnieżnej lub to wycie  wiatru, który tam wciąż wieje.
Na szczęście nie jest daleko, 2 przystanki metrem + 500m per pedes, bilety
oczywiście kupić można elektronicznie.
Dzieciaki przed seansem zaopatrzyły się w olbrzymią torebkę popcornu na
słodko, której zawartość wmiotły. W ogóle  miałam wrażenie, że większość
przyszła do kina głównie by się posilić - widocznie oglądanie bez ruszania
jamą gębową możliwe nie jest ;)
W poniedziałek  "moi" wyjeżdżają na trzy tygodnie, a my sobie pojeździmy
po Berlinie. Więc będą zdjęcia, oczywiście "domów" nie odpuszczę.

A na osłodę nieco już wyrośnięci The  Shedows:



Ależ to były prywatki!
Oczywiście posłuchajcie tego na YT.




wtorek, 2 lipca 2019

Czy wiecie , że....

....organizacja WWF czyli  Światowy Fundusz na rzecz Przyrody monitoruje
od 1970 roku stan przyrody?
Ostatni raport WWF może przyprawić każdego myślącego człowieka o
prawdziwy niepokój.
Okazuje się że od 1970 roku wyginęło bezpowrotnie 60 % ssaków, ptaków,
ryb i gadów na naszym globie.
Przyczyną jest bezmyślna działalność ludzi, degradacja siedlisk, nadmierna
eksploatacja dzikiej przyrody.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że gatunki wymierają od 100 do 1000 razy
szybciej niż przewidywano.
Tracimy bioróżnorodność w tempie obserwowanym w czasie masowych
wyginięć.
A Międzynarodowy Zespół  do Zmian Klimatu przy ONZ ogłosił, że na
zatrzymanie wzrostu temperatury na naszej  planecie  zostało nam tylko 12 lat.
Na razie na początku maja  brytyjski Parlament ogłosił klimatyczny stan
wyjątkowy.
Corocznie do Wszechoceanu wpływa OSIEM MILIONÓW TON plastiku.
Na Oceanie  Spokojnym największa "plama" odpadów plastikowych  jest
większa od powierzchni FRANCJI, NIEMIEC i HISZPANII  razem wziętych
i wciąż się poszerza.
W wirze prądów morskich pomiędzy Hawajami a Kalifornią powstała wyspa
zawierająca ok. 1,8 tryliona kawałków plastiku, co stanowi poważne zagrożenie
dla życia morskich zwierząt, bo małe kawałeczki rozkładającego się pod
wpływem słońca i wody morskiej plastiku stają się pokarmem dla nich, co
również zagraża życiu ludzi konsumujących wiele stworzeń morskich.
I ta "wyspa" jest dwa razy większa od stanu TEKSAS.
Na Wyspach Marshalla ustawowo  wprowadzono zakaz używania produktów
jednorazowego użytku produkowanych z tworzyw sztucznych.
Nie ma tu worków plastikowych, toreb, styropianowych pojemników,
talerzy, kubków plastikowych oraz jednorazowych plastikowych sztućców.
I coś mi się widzi, że wszystkie rządy czekają chyba na jakiś  cud, bo tak
naprawdę nie ma żadnych  wspólnych skoordynowanych działań by
ratować ziemskie oceany i ich faunę i florę.


Na poprawę nastroju posłuchajcie muzyki, lekkiej, łatwej i przyjemnej.
Miłego dla Was;))))


poniedziałek, 1 lipca 2019

Wczorajszy dzień......

.....dał mi do wiwatu.
Już od świtu było wrednie, nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że jestem
w......szklarni. I to takiej mocno nagrzanej i wilgotnej.
Oczywiście grzecznie siedzieliśmy w domu, w którym temperatura była
dość stała, czyli 27,8 stopnia, od świtu do nocy.
I jedyne co mogłam robić  to było NIC, a tak dokładnie to sobie ułożyłam
na YT własne Play  Listy, co mi szczęśliwie jakoś nieźle poszło.
Z tego wszystkiego już nie  wstawiłam na blog "mojej muzyki", co dziś
nadrabiam.
Dziś Il  VOLO:



Wybrałam same oficjalne  video clipy, bo ich jakość  jest zdecydowanie lepsza
niż filmiki z koncertów.
No i nie może obejść się  bez tanga- moi ulubieńcy właśnie kończą wizytę
w Washingtonie.