drewniana rzezba

drewniana rzezba

piątek, 28 grudnia 2012

Jeszcze tylko....

.....kilkanaście godzin piątku, sobota,  niedziela i połowa poniedziałku
i wejdziemy w Nowy Rok.
Każdemu z nas przybędzie kolejna cyferka w metryce, będziemy starsi,
choć niekoniecznie  z tego powodu mądrzejsi.
Najprawdopodobniej część z nas będzie sobie obiecywać  złote góry -
płeć piękna niewątpliwie zrobi całą furę postanowień - że zaczną się
odchudzać, że nie będą podjadać słodyczy, że będą się gimnastykować
i ogólnie  znajdą czas dla siebie. Nie łudzcie się, jesli dotąd tego nie
robiłaś, małe szanse, że teraz zaczniesz.
Panowie - też coś tam postanowią - np. dla świętego spokoju rzucą
palenie (żeby ta baba przestała głowę truć), może nawet przestaną
powiększać mięsień piwny. Spokojna głowa - jeśli ich nie zmusi do tego
krytyczny stan zdrowia i widmo pielęgniarki ze strzykawką - nadal
będą palić i żłopać piwko.
No cóż - za następne 12 miesięcy znów będziemy mieć szanse by
samemu sobie obiecać poprawę:))))

Wszystkim, bez wyjątku, życzę by
hucznie (ale bez petard) pożegnali
ten odchodzący rok i życzę by
           Nowy 2013 Rok 
przyniósł wiele szczęścia, 
nowych pomysłów, realizację planów,
spełnienie marzeń i żebyśmy wszyscy
spotkali się za rok w tym samym składzie,
w którym go żegnamy.

czwartek, 27 grudnia 2012

Mix poświąteczny

Bardzo udane miałam  święta - zgodnie z umową każde z nas robiło to,
na co miało ochotę. Ślubny utonął w 1812 roku,  ja w ....koralikach.
I - oprawiłam 2 kamienie, skończyłam naszyjnik na wymiankę,
zrobiłam haftem koralikowym coś, co będzie broszką, a jest to  para
czarnych kotów  siedzących na gałęzi drzewa na tle  ciemnej nocy
i zaczęłam nowy liść z kamieniem pośrodku.
Naszyjnika nie pokażę, bo wpierw muszę go dostarczyć do nowej
właścicielki.
To jest reprodukcja fragmentu plakatu Alfonsa Muchy , reklamującego
atrakcje Monaco. Jak pamiętacie to jeden z moich ulubionych malarzy.
Te różyczki są wykonane  z masy fimo , więc  wisior będzie lekki.
No a to są koty na tle nocy. Dla  amatorów kotów. Może być jako
broszka albo  jako zawieszka. Miałam ogromne problemy ze
zrobieniem  tego zdjęcia.

Poza tym nie przejadłam się, ale znów mi się trochę rozleciało,
to co zawsze, czyli kolano. Znów muszę smarować, okładać,
siedzieć z tą nogą wyprostowaną  - no cóż ona pewnie tęskni
do operacji, ja raczej nie. Jedno jest pewne - ta noga nie lubi
sprzątania, długiego stania itp. ekscesów.
Opuchliznę już zwalczyłam, więc za kilka dni wrócę do formy.

Jak Wam się podobają psikusy meteorologiczne? U mojej córki
w wigilię było 20,7stopnia na plusie. A kilka dni wcześniej było
tyle śniegu, że biedula aż kupiła sobie nowe, porządne butki,
takie na śnieg.

piątek, 21 grudnia 2012

Wszyscy, wszystkim...

...ślą  życzenia, więc ja też
  
                        
                        
                         Wesołych  Świąt

życzę wszystkim stałym i chwilowym gościom-
spędzcie te dni tak  jak lubicie, by pozostały
na zawsze w pamięci.  

czwartek, 20 grudnia 2012

Lariat

Zrobiłam pierwszy raz naszyjnik typu lariat. Ma metr długości, nie ma
żadnego zapięcia, przekłada się jego końce  tak, jakby się chciało
zawiązać i samo się trzyma. Na końcach są zawieszone ozdóbki.
Lariat może "robić" za naszyjnik, pasek do letniej kreacji lub
za bransoletkę - wtedy okręcamy wokół nadgarstka  odpowiednią ilość
razy i przekładamy końce.


Kolory w naturze są o niebo lepsze, ale jak  wiecie mistrzem fotografii to ja
nie jestem.
Zaraz  wybiorę się  na pocztę i wyślę.
Wiecie co ? W tym roku giną listy, nawet te priorytetowe, trzeba wysyłać je
jako polecone przesyłki.
Ja wiem, czasy ciężkie, w okresie przedświątecznym poczta zatrudnia
dodatkowych pracowników i efekt właśnie taki- giną listy w których są
jakieś załączniki. Szkoda, że ten ktoś, kto sobie przywłaszcza taki list
nie pomyśli jak się czuje nadawca tego listu i osoba, która na niego czeka.

wtorek, 18 grudnia 2012

Mix

Jakoś minęło te kilka godzin bez zasilania.
Poranek zaskoczył nas grubą warstwą śniegu i lodu na samochodzie.
Wczoraj wieczorem padał marznący deszcz, a  potem padał śnieg.
Wg meteo spadło tej nocy 10 cm śniegu, pod którym rano była śliczna
warstewka lodu.Skrobania lodu było sporo, śnieg był mniej uciążliwy
do usunięcia.
Zmuszeni sytuacją do opuszczenia domu, postanowiliśmy już dziś zrobić
niemal wszystkie zakupy na najbliższe 10 dni.
W naszym ulubionym markecie spotkaliśmy znajomego, z którym mój
ślubny kilka lat  pracował.
A ponieważ podobno mężczyzni nie są gadułami, to wpierw staliśmy
w galerii tegoż marketu, panowie trzeszczeli jak nakręceni, a mnie pomału
zaczęły nogi wrastać w ramiona, więc  zaproponowałam byśmy klapnęli
w kawiarence Grycana ( tego od lodów).
Przysłuchując się jak to mało gadatliwi są faceci, pocieszyłam się
kawą i rurką z kremem. Wieki całe nie jadłam rurek z kremem. Ostatni
raz chyba jeszcze w liceum. Mniej więcej  co drugi dzień szłyśmy z moją
ówczesną przyjaciółką do kawiarni o wdzięcznej nazwie "Niezabudka",
gdzie serwowano świeżutkie, chrupiące rurki z kremem. I  by te rurki
spałaszować pokonywałyśmy piechotką  4 km w jedną stronę.
Teraz  w tym lokalu jest jakiś bar, z którego snują się niezbyt miłe,
jak dla mnie,  zapachy.
Mniej więcej po niemal 2 godzinach panowie  zakończyli to miłe
spotkanie i wreszcie mogliśmy zrobić zakupy.
W dwie minuty po naszym dotarciu do domu włączono prąd.Woda była
cały czas, c.o. za to nie działało.
                                         ****
Porobiło mi się mnóstwo zaległości w koralikowaniu i nie tylko.
Dostałam od Mady z "Kolorowych Szkiełek " takie oto
wyróżnienia:


Przede wszystkim  serdecznie za nie dziękuję i obiecuję, że  gdy wreszcie
się wygrzebię z  zaległości to je przekażę dalej.
Dostałam również  wyróżnienie od Iw z bloga "Iw-od-nowa" ale dotyczy ono
mojego drugiego bloga, na którym zadręczam bliżnich swym grafomaństwem.
Iw, wierz mi, naprawdę mnie tym zaskoczyłaś i zarazem ucieszyłaś.
Mam  problem z przesłaniem go do zasobów Google+, ale nie mam pojęcia
dlaczego.
Gdy uda mi się to rozwikłać  umieszczę  znaczek na drugim  blogu.
                                              ****
Dopiero co skończyłam z prezentami pod choinkę  dla wnuczków, a już
muszę rozejrzeć się intewnsywnie za prezentem urodzinowym dla starszego,
który na początku stycznia kończy już cztery lata.
I muszą zrobić w związku z tym jakąś ładną  kartkę  techniką 3D.
A w 40 dni pózniej młodszy skończy dwa lata. Ależ się te dzieciaki szybko
starzeją!!!

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Życie jest ciężkie...

Dziś na drzwiach wejściowych do budynku wywiesili informację,
że jutro od godziny 8 rano do godz.14-tej nie będzie w całym
budynku zasilania. Wody też nie.
Siedzimy więc razem z moim ślubnym i zastanawiamy się dokąd
jutro pojechać by  miło spedzić przedpołudnie i skonsumować
przy okazji lunch.
Po dwóch  godzinach wymyślania padło na Galerię Mokotówe, która
jest stosunkowo niedaleko od nas.
Jedno jest pewne - trzeba jutro wcześnie wstać, by do 8 rano opędzić
poranne ablucje i zjeść  śniadanie.
Uświadomiłam sobie jak bardzo jednak jesteśmy uzależnieni od prądu.
Zawartość lodówki chyba wystawię na balkon, bo upału nie zapowiadają.
A im będzie mniej w niej produktów tym lepiej zniesie 6-godzinny brak
zasilania.
Nie  wiem jak u Was, ale u mnie dziś było wyjątkowo wrednie - co
chwilę  padało, szybciutko podmarzało i na ulicach, ktorych oczyszczanie
leży w gestii służb miejskich można było nogi połamać.
Na uliczkach osiedlowych czysto,  marznąca breja usunięta,  posypane
wszystko wszystko mieszaniną soli i piasku, pełna kultura.
Nie lubię zimy, nie lubię, nie lubię i już!!!

niedziela, 16 grudnia 2012

******

Na pytanie "co robisz"  mogę tylko jedno odpowiedzieć -  motam się.
Robię  ( w ramach  wymiany) kolię. Wczoraj  wieczorem miałam już
ponad  połowę wyszytą. W pewnej chwili spojrzałam i......chwyciłam za
nożyczki. Nagle wszystko przestało mi się podobać - w moim odczuciu
wygladało ciężko i ponuro. Naprułam się niemiłosiernie, bo do podkładu
mocuję po dwa koraliki, gęściutko obok siebie.
O pierwszej w nocy pozostał na placu boju tylko główny, przyklejony
element.
Dziś  zaczynam od nowa. Jestem rozczarowana  sama sobą. Bolesne.
Taki niewypał!!!
Mam nadzieję, że skończy się na tym jednym pruciu.
I to byłoby tyle na dziś.

sobota, 15 grudnia 2012

Ciastka

Upiekłam te ciastka, na wszelki wypadek zrobiłam je z połowy ilości.
Prezentują się tak zupełnie zwyczajnie. Nabierałam  masę łyżeczka,
i kładłam "kupki" na papierze do pieczenia.
Piekarnik nagrzałam do 200 stopni , wstawiłam blaszkę  na szynę
poniżej połowy wysokości piekarnika, obniżyłam temp. do 180 stopni
i piekłam do zrumienienia.
Ciastka mają jedną wadę -są przepyszne na ciepło i okropnie szybko
znikają nim jeszcze zdążą ostygnąć. Gdy wystygną też są pyszne - mocno
orzechowe.
Następnym razem do ubitej z cukrem piany dodam żółtka,
bo nie mam co z nimi zrobić. Czyli zrobię tak, jakbym
robiła biszkopt, tyle tylko, że zamiast zwykłej mąki dam tę mąkę orzechową.
Wielką zaletą tych ciastek jest prostota wykonania - przygotowanie
składników i ubicie piany zajęło mi raptem 10 minut.

piątek, 14 grudnia 2012

Na mózg mi chyba padło

Postanowiłam zrobić porządki w swoich różnych karteluszkach, których
mam niewyobrażalne ilości.
Całe sterty przeróżnych przepisów na chleby, chlebki, bułki i buły, ciasta
i ciasteczka. Nie wiem po co ja to trzymam, bo bardzo rzadko piekę, a
gotowanie ograniczam do koniecznego minimum.
Najchętniej odżywiałabym się tak jak wtedy, gdy mąż  leżał złożony
niemocą w szpitalu - moim głównym pożywieniem była czekolada o
 ponad 70% o zawartości  cacao , kawa, herbata i zupki Knorra-  na
zmianę rosół lub grzybowa. Prawie nic do mycia, zerowa niemal produkcja
śmieci i kilka kg w dół w ciągu  półtora miesiąca.
Przy okazji znalazłam taki  oto przepis:
"Ciastka z mąki orzechowej"
400 g maki orzechowej,
1 - 1,5 szklanki cukru trzcinowego, 
6 białek ,
szcypta soli.
Wykonanie:
Ubić pinę z białe z ta szczypta soli, pod koniec dodac stopniowo cukier
nadal ubijając, dodać makę orzechową, wymieszać.
Nagrzać piekarnik do 200 stopni, kłaść na blasze wyłożonej papierem do
pieczenia  małe porcyjki.
Piec na złoty kolor.

No i padło mi na mózg - muszę je wypróbować.
Mam mąkę orzechową (z arachidów), ostatnio w niej panierowałam
biusty z kurczaka i było to całkiem smaczne.
A może któraś z Was robiła już te ciastka? Jeśli tak, napiszcie , proszę,
coś o nich.

wtorek, 11 grudnia 2012

Muffinki wytrawne...

czyli z serem pleśniowym i oliwkami.
Gdy jadłam je po raz pierwszy to byłam wielce zasmucona, że wypadło
tylko po 1 muffince  na osobę. I oczywiście wyżebrałam od pani domu
przepis.
Składniki:
10 dag sera pleśniowego, np. camembert,
100 ml śmietany,
3 jajka,
2 łyżeczki proszku do pieczenia,
130 dag mąki pszennej,
4 dag wydrylowanych zielonych oliwek ( ja dałam czarne),
szczypta soli i pieprzu.
Przygotowanie:
Z sera odkroić skórkę, pokroić go w kostkę i odstawić na 1 godzinę.
W międzyczasie pokroić oliwki na drobne kawałki.
Po godzinie dodać do sera śmietanę i rozetrzeć ser  ze  śmietaną na
gładką masę. Wbić jajka i ponownie rozmieszać.
Mąkę  wymieszać z proszkiem do pieczenia, solą i pieprzem.
Wsypać ją do miski z serem i jajkami, dodać oliwki.
Wszystko razem wymieszać. Nakładać do specjalnej blaszki  na
 muffinki, lub do pergaminowych  foremek.
Wypełniać każdą foremkę do3/4 wysokości. Masy jest na 12 muffinek.
Wstawiamy do nagrzanego piekarnika, pieczemy 20-25 minut
w temperaturze 200 stopni.
Można podawać na ciepło lub zimno.
                                              *****
 I obiecana zupa indiańska dla 6 Indian:
680 g pokruszonych orzechów laskowych,
1 duża posiekana drobno cebula cukrowa,
6 szklanek bulionu (może być warzywny), czyli 6 x 250 ml
1 łyżka soli, (płaska)
3 łyżki posiekanej natki pietruszki,
szczypta  pieprzu.
Składniki wrzucamy/wlewamy do garnka i gotujemy na małym
ogniu (jak rosół) przez 1,5 godziny. Po ugotowaniu miksujemy
dokładnie, podajemy z grzankami lub groszkiem ptysiowym.


niedziela, 9 grudnia 2012

Czasami pichcę

Pomiędzy wymyślaniem kolejnego naszyjnika a  kończeniem już  zaczętego,
skonstatowałam, ze już dawno nie  robiłam pieczonego łososia.
A danie może  być śmiało zaserwowane na wigilijną  obiado-kolację.
Nie jest trudne do wykonania i na ogół wszystkim smakuje.

Składniki:
Łosoś w ilości dostosowanej do ilości gości,
2 lub 3 pomarańcze,
pęczek koperku świeżego,
2 łyżeczki miodu wielokwiatowego,
sól, pieprz, musztarda
białe wino , 100ml
masło (prawdziwe), 50 ml,
wywar warzywny,
zagęstnik  do sosów dr.Oetkera lub skrobia ziemniaczana.
Wykonanie:
Pomarańcze pokroić w cienkie plastry, usunąć pestki . Dno brytfanki
wyłożyć połową plastrów pomarańczy.
Koperek elegancko posiekać, wymieszać z masłem, solą, pieprzem i
musztardą.
Porcje łososia ułóżyć na pomarańczach, posmarować powyższą
mieszaniną, przykryć pozostałymi plastrami pomarańczy. Zalać wszystko
wywarem warzywnym. Nagrzać piekarnik, wstawić brytfankę.
Piec 20 minut w temp, 190 stopni.
Po tym czasie wyjąć brytfankę z piekarnika, wybrać łyżką sos, który
powstał w trakcie pieczenia, połączyc go z miodem i winem i krótko
zagotować, dodać zagęstnik, zweryfikować smak, polać sosem
łososia, przykryć formę folią lub pokrywką,
podgrzać w piekarniku.
Smacznego!

sobota, 8 grudnia 2012

Dołek?

Już wiem, dlaczego w niektórych częściach świata biel jest kolorem
żałoby.
Gdy spoglądam przez okno na spowijający wszystko śnieg, ogarnia
mnie smutek i zniechęcenie.
Zdecydowanie nie lubię zimy i wcale nie idzie o to, że zimno, większe
niż zawsze korki.
Tak, biel pasuje do żałoby i smutku.
 Moja ptasia stołówka ma od świtu ogromne powodzenie.
Obudził mnie dziś sen. Śniło mi się, że idę naszym podwórkiem
prowadząc jakiegoś dużego psa, który  nagle  gwałtownie się
zatrzymuje i zaczyna ujadać- w tej samej chwili z drzewa zeskakuje
na chodnik mały, czarny pies.
Sen był tak sugestywny, że aż usiadłam na łóżku. Spoza okna doszłó
mnie natarczywe szczekanie psa - podeszłam do okna i odsunęłam
żaluzje - za oknem  duży, kudłaty pies szczekał na siedzącego na
gałęzi...  czarnego kota.
Podobno nasze sny są wywoływane tym wszystkim co do nas dociera
z zewnątrz gdy śpimy. Mózg to  wszystko przetwarza po swojemu, a na
dodatek daje nam złudzenie, że sen trwał bardzo długo, choć w czasie
rzeczywistym trwał zaledwie kilka sekund.
Miłego weekendu wszystkim życzę!

czwartek, 6 grudnia 2012

Jęczący mix

Zrobiłam sobie choinkę  - to znaczy mini choinkę. Całość ma aż
23 centymetry wysokości  razem z podstawką.
I wcale nie jest zrobiona z żywych gałązek. Bombki są z drewnianych
koralików, a  aniołek z końcówek do naszyjników, 2 "koszyczków"
i perełki. Taka mini choinka  a  zajęła mi  aż 2 godziny.
 A wygląda tak:
                                         ****

Korki jak jasny gwint - to oznaka, że naród przygotowuje się
intensywnie do  świąt. A jechałam w południe, więc nie w
godzinach "szczytu komunikacyjnego".
Gdy tak stoję w korku to rozglądam się jakie to pojazdy stoją
dookoła. Spoglądając na te wypasione bryki trudno uwierzyć, że
jest jakiś kryzys ekonomiczny. Przeważają nowe, duże i b. duże auta,
obowiązkowo z napędem na 4 koła, a w każdym takim wielkim
samochodzie siedzi jeden facet i wiezie powietrze. I pewnie bym się
nie czepiała, bo to jego wydatki na paliwo, nie moje, gdyby nie
zachowywali się jak jedyni użytkownicy jezdni. Większość oszczędza
na kierunkowskazie, przecież jeden z drugim wie, dokąd  skręca, nie
będzie się tą wiedzą dzielił z innymi. Gdy któryś skręca w prawo to
tak bardzo odbija "bryką" w lewo, jakby powoził furmanką. Poza tym.
nie mają zwyczaju wpuszczać  samochodów, które wjeżdżają na trasę
z rozbiegówki.  Powiedziałabym,  że poziom kultury jest odwrotnie
proporcjonalny do wielkości i marki samochodu. Im samochód droższy
i większy tym niższy poziom kultury.
                                        ****
Zastanawiam się, kiedy u nas wprowadzą regularne  badania starych
kierowców. Byłam dziś wstrząśnięta - ze sklepu wywlókł się
mocno stary człowiek, skręcony w chiński  paragraf, z głową zwróconą
w prawą stronę i łypiący zezem spoza okularów i .....poczłapał do
swego samochodu. Z wielkim trudem otworzył drzwi, wsiadał około
5 minut, tę głowę nadal miał przekręconą w prawo, ruszał drugie 5 minut
i odjechał. Mina mego męża -  bezcenna.  Jedyne co z siebie wydusił,
to zdanie -"poczekajmy, niech dalej odjedzie", po czym ruszyliśmy.

                                        ****
Mój młodszy wnuczek spędził 2 ostatnie dni i noce w szpitalu bo
dostał  "rzekomego krupu". Zaczął się  maluszek dusić, więc zięć szybko 
pojechał z nim do szpitala i tam ich zatrzymali. U nas nazywają ten stan
"krupem wirusowym", u nich rzekomym.
Na wszelki wypadek zbadali maluszkowi krew, czy aby nie ma w niej 
bakterii maczugowca błonicy  ( nie ma), potem go  nawilżali, podali
odpowiednie leki i godzinę temu obaj wrócili do  domu. Szpital dał
im do domu inhalator, żeby malca jeszcze w  nocy nawilżać.
Mam nadzieję, że to szybko minie.

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Mix "zimowy"

Słucham od rana radia i zaczynam dostawać gęsiej skórki na plecach-
wyobrazcie sobie, że dzieje się coś arcy dziwnego - jest 3 grudnia, a tu
poprószyło śniegiem, nocą  było chyba aż  -3 stopnie, rano szyby aut
były zaśnieżone i lekko zamarznięte. No tragedia, moi mili, rzecz wprost
niespotykana w Polsce. Wszyscy redaktorzy po kolei jęczą i wydziwiają,
zupełnie tak, jakby u nas  zawsze o tej porze roku było +25 w cieniu.
Powiem  Wam szczerze, że poziom dzisiejszych dziennikarzy jest, jak
dla mnie, porażająco niski. Nie dość, że połowa zle mówi po polsku,
nieprawidłowo akcentuje słowa,  to  z byle czego robią  sensację na
skalę światową. Od ósmej rano, co pół godziny słyszę o tej okropnej,
niespodziewanej zimie, tych trudnościach w moim mieście,  w którym
napadało raptem 3 cm śniegu, który na chodnikach  topniał już około
7,30 rano.
                                         ****

No a skoro jest zima, to zrobiłam coś "letniego", czyli ważkę.
Chyba zrobię z niej broszkę.
 Poza tym dorobiłam kolczyki do poprzednio zrobionego liścia
z turkusem. Mam nadzieję, że się  właścicielce liścia spodobają i nie będą
za ciężkie. Zawsze mam  problem z robieniem kolczyków bo ich
po prostu nie noszę. A kolczyki wyglądają tak:




                                              
                                             ****
Po wizycie w jednym z marketów , pomyślałam, że mam szansę na
zrobienie super biznesu. Musze tylko wyciągnąć swoją wieczną
choinkę, potraktować ją spray'em imitującym śnieg, zrobię nawet
kilka gwiazdek z folii aluminiowej i wystawię na sprzedaż. Postawię
obok choinki, która stoi przed kwiaciarnią i kosztuje tylko 300,- zł.
Ja sprzedam taniej, za 250,-zł , nie będę zdzierać. Mój mąż był pewien,
że to pomyłka i nawet poszedł się dopytać, czy ta cena jest prawdziwa.
Pani w kwiaciarni powiedziała,że choinka ma taką cenę bo jest bardzo
dobra gatunkowo i do tego jest już ubrana. Śmiech na sali, kochani.
                                             ****
P.S.
Popełniłam coś "małego" na drugim blogu- niestety jak zawsze jest
to prawdziwa historia. Nie wiem tylko czemu mnie raczej ubawiła
niż zasmuciła. Pewnie to przez ten mój cynizm.


piątek, 30 listopada 2012

Padłam

Wróciłam dziś z  ostatnich zajęć i króciutkiego wypadu na zakupy
i padłam.
Wypiłam herbatę, rozłożyłam odwłok przed TV i jedyne co pamiętam
to głos pana redaktora, że  Kowalczyk nie weszła do finału. Obudziłam
się około 20-tej.
Mam nadzieję, że to tylko zmęczenie a nie początek jakiegoś
paskudztwa.
Wczoraj wieczorem mojego ślubnego  ruszyło "dziadkowe"
sumienie i dziś przyjechał po mnie, by razem ze mną pojechać
dokupić ten koszyk dla małego.
I teraz wyposażenie w "towar" wygląda jak wyżej.

Samochodziki dla młodszego też zakupiliśmy, jutro
wszystko zapakuję i w poniedziałek wyślę w świat.
A jutro muszę  odrobić domowe zaległości, bo produkcja
zabawek odsunęła wszystko na plan dalszy, wręcz bardzo
daleki.
I wreszcie będę mogła zabrać się do koralikowania. Mam
kilka nowych pomysłów ale i kilka zaległości.

W holu budynku,  w którym mieści się "moja" przychodnia
rehabilitacyjna, zorganizowano dziś kiermasz wyrobów
regionalnych.
Pozaglądałam do tych stoisk i na zaglądaniu się skończyło.
Przede wszystkim nie kupuję ostatnio wędlin  "w kawałkach",
ale krojone, a tu nikt nie posiadał krajalnicy. Druga rzecz to
ceny, które się zaczynały od 35 zł/kg za zwykłą kiełbasę.
Rodzime sery też były wielce  "drogocenne" niczym rodem
z Francji. Nie mam zwyczaju zwracać sprzedawcom uwagi,
że towar wydaje mi się za drogi, po prostu nie kupuję,
zwłaszcza gdy nie znam tych wyrobów.
Ale jedna z klientek nie wytrzymała i wygłosiła expose,
że z takimi cenami to mogą się już pakować z powrotem,
bo nikt  nie zakupi szynki  w cenie 50zł/kg i pierogów
 po 40 zl/kg. Klientka była wyraznie  "na fali", więc się
wyniosłam nie czekając na efekt owej przemowy.

Korci mnie, by zamówić sobie  "pod choinkę" dwie
książki; "Sztuka minimalizmu w codziennym życiu" pióra
Dominique Loreau   i  "Trafny wybór"   J.K.Rowling.
Może ten  minimalizm w codziennym życiu pomógłby
mi zaprzestania gromadzenia różnych przydasiów?
No a Rowling wszak popełniła Harry'ego Pottera,  lubię
ją czytać. Ponoć to dobrze napisana książka., tym razem
dla dorosłych.

środa, 28 listopada 2012

MIx

Gdy w końcu listopada jest +10 to chyba nie jest to stan normalny.
Dziś było tak gorąco  na salach, że trzeba było włączyć klimę, choć
kaloryfery są całkiem przykręcone.
A tak ogólnie to gonię resztką sił  - sama myśl, że jeszcze dwa dni
ćwiczeń,  odbiera   mi chęć do życia. To chyba z powodu tej pogody.
                                       ****
Poza tym mam  kiepski humor. Byłam dziś w pewnym dużym
markecie i wdepnęłam w regały z zabawkami , żeby popatrzeć na
samochodziki. I coś mnie podkusiło, że zajrzałam również w regał
z zabawkami dla dziewczynek i aż skamieniałam z wrażenia-  na
jednej z półek stały koszyczki z  towarem do sklepu spożywczego.
Koszyczek zawierał 50 elementów wykonanych z plastiku , takiego
zupełnie zwykłego.Wprawdzie truskawka była tej samej wielkości
co gruszka, a pomarańcza wyglądała jak koło od traktora, ale były
też naprawdę udane miniaturki butelek z mlekiem, pudełek z sokiem
owocowym, puszka z konserwą rybną i jeszcze kilka torebek
z  produktami sypkimi jak cukier, mąka  itp. I to wszystko raptem
za 25 zł. Gdybym była sama, z całą pewnością zakupiłabym ten
koszyczek, bo podobały mi się te miniaturki, ale mój mąż  ostro
zaprotestował. Poza tym szarmancko stwierdził, że "moje" produkty
są  o wiele ładniejsze, a te miniaturki nie będą  do nich pasowały.
No nie wiem, może ma rację?
                                       ****
Chyba pomału naród szykuje się do świąt. Dziś panie oczekujące
na swą kolejkę do ćwiczeń  licytowały się, która z nich będzie
miała mniej gości z tej okazji. Wygrała ta, która przewidywała, że
do wigilijnego stołu zasiądzie tylko 8 osób. I do tego będzie to
oaza skromności wigilijnej - karp w trzech wersjach, dwie  wersje
pierogów, 2 wersje kapusty, jedna biała, druga "modra", będzie
pure z kartofli i włoskiej kapusty,  zupa rybna i rosół grzybowy,
obowiązkowo kompot z suszonych owoców, obowiązkowo
makowiec, kutia, sernik i  orzechy z miodem.
Jak się domyślacie, nie brałam udziału w licytacji,  ale wygrałabym
w cuglach.
Miałam wielką ochotę powiedzieć tej pani, by obok każdego
talerza położyła choć ze dwie tabletki Raphacholiny.

niedziela, 25 listopada 2012

Filcaki

Doświadczalnie stwierdziłam,  że "towar" zrobiony z modeliny lub glinki
nie wytrzyma użytkowania niemal czterolatka i dwulatka.
Glinka reaguje na upadek ze stołu niczym krucha porcelana czyli
rozpada się na części pierwsze. Poza tym każde mocniejsze stuknięcie
powoduje odpryśnięcie wierzchniej warstwy, czyli farby wraz z lakierem.
Modelina wcale nie jest lepsza - też  łatwo ją unicestwić.
W związku z tym wczoraj zakupiłam arkusiki filcu, które służą między
innymi do wykonywania haftu koralikowego i zrobiłam na rozgrzewkę
takie rzeczy:
Mam nadzieję , że są rozpoznawalne.
A oprócz tego zrobiłam tort czekoladowy, dekorowany różyczką
Oczywiście też z filcu. Krem do dekoracji - z kordonku, zrobiony
szydełkiem.
A teraz idę dalej robić z płaskich kawałków filcu formy
przestrzenne. Życzcie mi powodzenia.


sobota, 24 listopada 2012

Mix

Uśmiałam się wczoraj -leżałam właśnie w "zacisznej" kabinie z
elektrodami na lędzwiach, rozkoszując się wędrówką prądowych
mrówek po mojej skórze, gdy dobiegły mnie odgłosy z kabiny
obok.Rozkładała się tam właśnie pacjentka, jednocześnie kończąc
rozmowaz jakimś faciem.
..."no i widzisz k...mać, dali mi sanatorium i to od 8 grudnia do końca
roku".
Facio na to: " no to ma pani jakieś chody, niech pani nie narzeka, tylko
pakuje  walizkę i  jedzie, bo teraz to 3 lata czeka się na sanatorium".
Za  ścianą usłyszałam teraz niezły rumor, co oznaczało, że pacjentka
legła na  kozetce i zaraz nastąpił ciąg dalszy:
..."no ale, k... ich mać, przecież są święta i nie wiadomo, czy chociaż
karpia  podadzą w wigilię? Bo to w Busku, nie nad morzem".
Na szczęście przyszedł fizykoterapeuta i podłączył ją do prądu i tym
samym  dyskusja na wysokim poziomie skończyła się.
Z tego wszystkiego zaczęłam się zastanawiać co ma karp do morza.
A może są jakieś morskie karpie?

                                         *****
A tak ogólnie to nastąpiła zmiana materiału, z którego robię "towar"
dla wnuczka. To co zrobiłam dotychczas wywalam do  kubła, bo
wczoraj doświadczalnie się przekonałam, że zabawki z tej glinki
nie przetrzymają ani jednego upadku.
Dziś zrobiłam mały rajd, zakupiłam kilka kolorów filcu i już zrobiłam:
2 marchewki z bajecznie pomarańczowego filcu, 5 grzybków typu
podgrzybek brunatny, jedną czerwoną paprykę, zaczęłam robić tort
czekoladowy. Dorobię jeszcze  jedną marchewkę, 2 papryki, winogrona,
sałatę, 3 ogórki. Zastanawiam się jak zrobić formy kuliste, czyli jabłka,
pomidory, mandarynki, gruszki.
Możecie się pośmiać, ja sama się zastanawiam czy się z siebie śmiać,
czy nad sobą popłakać.

                                        *****
Wieczorami, "na dobranoc" czytam  książkę A. Peake "Czy istnieje
życie po śmierci? Naukowa odpowiedz na pytanie, co się dzieje,
gdy umieramy". Podoba mi się, choć wymaga  ode mnie  bardzo dużej
koncentracji, bo strasznie tu dużo fizyki - aż musiałam nieco uzupełnić 
swą nikłą wiedzę w zakresie teorii kwantowej.
Coś mi się widzi, że tych 300 stron szybko nie przeczytam. Znów sobie
zadaję pytanie dlaczego nie poszłam na politechnikę na fizykę???
To naprawdę  tyle ciekawych rzeczy.
No to idę poczytać.

czwartek, 22 listopada 2012

Wiadomości z frontu

Jestem dziś przeszczęśliwa - po wczorajszych i dzisiejszych "merdaniach"
pani rehabilitantki wreszcie mi lepiej - chodziłam dziś  bez bólu. Nawet
spacer zaliczyłam, nadprogramowy.

Jak sami wiecie, podróże, nawet te malutkie kształcą. Wczoraj, gdy
wracałam do domu  autobusem widok pewnej młodej osoby sprawił,
że wyraznie pogłębiły się moje zmarszczki na czole.Siedziałam bardzo
wygodnie i obok usadowiły się 2 młode  istoty płci żeńskiej oraz
jeden okaz męski.
Jedna z tych młodych dam, ilekroć otworzyła buzię, błyskała dookoła
wszystkimi kolorami tęczy. Zazwyczaj staram się nie przyglądać zbyt
dokładnie ludziom, ale tym razem zaintrygowały mnie te tęczowe błyski.
Owa osoba miała aparaty ortodontyczne  na obu szczękach.
Rzecz normalna, skądinąd , sama też przez to przeszłam jako
nastolatka, ale nie miałam nakładek ozdobionych cyrkoniami. Gdyby
miała normalny, "nudny" aparat, wcale bym  na to nie zwróciła uwagi,
ale te tęczowe błyski mnie zaintrygowały okrutnie.
Zastanawiam się nad celowością takiego zdobienia - gdyby tak nie
błyskała różnymi kolorami, mało kto zwróciłby uwagę na jej fatalny
zgryz. I pomyślałam sobie, że chirurg szczękowy miałby co u niej robić.

Dziś musiałam "spowiadać się" w szatni, czemu chodzę w dżinsach i
"takich sportowych" butach. A chodzę w butach sportowych
Walk Maxx, które świetnie amortyzują i lubię w nich chodzić.
No a że są biało-granatowe, to trudno bym zakładała do nich
spódnicę lub zwykłe spodnie.Mało tego, zostałam również
przepytana na okoliczność mego wieku, stanu cywilnego, ilości
wnuków i ich płci, ilości i rodzaju zabiegów zleconych przez
lekarza i czegoś jeszcze, czego nie dosłyszałam bo już byłam ubrana
i wychodziłam. Ani chybi pobiłam rekord szybkiego ubierania się.

Jutro półmetek rehabilitacji. No i dobrze,  bo mam niezły bałagan
w domu , z niczym się nie wyrabiam.
Dłubię te  towary do wnuczkowego sklepu i z lekka podklinam.
Maluje się je  fatalnie, farba w zetknięciu z ta glinką zmienia kolor,
poza tym ta  glinka ją  chłonie w straszny sposób. A tu czas ucieka,
muszę to wreszcie skończyć. Zła jestem, niczym osa.
Po co ja się na to zgodziłam, chyba byłam w stanie "pomroczności
jasnej".

wtorek, 20 listopada 2012

Mix

Jestem, a jakby mnie nie było. Od wczoraj mam kolejny cykl
rehabilitacji. Jestem obolała po pieszczotach rehabilitantki, a na
dodatek  mam do odrabiania "zadania domowe". Dziś, gdy obejrzała
moje rtg to stwierdziła, że coś jest nie tak, ale zdjęcie jest wykonane
w niewłaściwej projekcji i ona nie może zobaczyć co jest grane.
Bo ona nie  rozumie dlaczego mnie boli nie tylko wtedy, kiedy ma
prawo ale i  za dotknięciem. Pocieszyłam ją , że ja też nie wiem ,
ale byłabym zobowiązana gdyby mi nie uciskała tego bolącego
punktu,  bo mam i bez tego dosyć wrażeń.

Ten "turnus" jakiś mocno  wiekowy  - wypadłam nawet na młódkę.
Gdy w tej przeciasnej szatni balansowałam na jednej nodze usiłując
założyć  dżinsy, jedna z mocno wiekowych pań zaczęła się na głos
zastanawiać po co mi rehabilitacja, skoro nie muszę usiąść  by
założyć spodnie. Naliczyłam dziś ze 6 pań w mocno podeszłym
wieku, wszystkie ze wspomagaczami typu laska, kula, balkonik.

Poza tym doszłam dziś do wniosku, że w pewnym wieku faceci
nie powinni pokazywać się w krótkich majtkach, skarpetkach
i klapkach. Dziś w takim właśnie stroju ujrzałam swojego  ortopedę-
jest to facet w moim wieku, ma ok.190 cm wzrostu, zawsze
w porządnym garniturze- a dziś gdy zobaczyłam go w  białych
szorcikach, okudlonych nogach i klapkach - zrobiło mi się smutno.
Wyglądał fatalnie, a przede wszystkim nieestetycznie.

Robię te "towary" do  wnuczkowego sklepu, robię i mam dosyć.
Dziś po raz pierwszy pociągnęłam większość farbą akrylową. Mam
trochę  mieszane uczucia - jakoś mi to się mniej podoba niż to, co
zrobiłam  na próbę z modeliny.
No nic, zobaczę co wyjdzie z tego jutro, gdy wyschnie farba.

No to idę odrabiać "pracę domową" - pół godziny "chodzenia"
w przód i w tył w siadzie z wyprostowanymi nogami. Mam nadzieję,
że sobie nie zrobię dziur w dresie. A potem rozciąganie trzech
mięśni łydki.
Ciekawe za jakie to grzechy i czy jutro dam radę rano wstać.

czwartek, 15 listopada 2012

To co...

...widzicie na zdjęciu poniżej to moja najbliższa twórcza przyszłość.
Zapewniam Was, to nie jest nowa, najmodniejsza  biżuteria -
to dopełnienie prezentu gwiazdkowego dla starszego wnuczka.
Rodzice kupują dla niego "zestaw sklepowy":
elektroniczna kasa + waga + czytnik, tylko jest do tego zbyt
mało towaru, którym  ma dziecko "handlować",  więc na moje
pytanie co mamy w tym roku kupić  chłopcom pod choinkę,
odpowiedz była prosta - starszemu  "towar do sklepu".
Przejrzałam szybko sklepy z zabawkami, są a jakże, ale
bajecznie drogie, więc córka wymyśliła, żebym sama zrobiła.
Dziś przymierzyłam się do modeliny, ale to jest tylko próba.
Jeśli uzyskam akceptację córki (głównie idzie o wielkość), to
zrobię wszystko z masy modelarskiej samoschnącej. Gdy
wyschnie to ją odpowiednio pomaluję, potem polakieruję i chyba
będzie dobrze.
Te produkty  mieszczą się na talerzyku o średnicy 11 cm.
W planie mam jeszcze: winogrona, ciastka, herbatniki,
czekoladki, tort na paterze.Tort będzie pokrojony na części.
No i coś tam jeszcze z owoców i warzyw dorobię.
Mam  świetnie  maluteńkie pojemniczki po żelkach, więc
w nich  umieszczę truskawki, winogrona i borówki amerykańskie.
Ale mam  super świrowate zajęcie., no nie???!!!
Co za szczęście, że dla młodszego wystarczy zakupić samochodziki
do garażu, który ma otrzymać od rodziców.
Bo w lepieniu samochodzików to nie jestem  mocna.:)))

wtorek, 13 listopada 2012

Donoszę uprzejmie, że.....

......rybka już wylądowała u jubilatki. Ponieważ szanowna jubilatka
jest kobietą wysoką i "szeroką", broszka tej wielkości prezentowała
się bardzo dobrze na górych partiach jej torsu. A ponieważ jubilatka
preferuje brązy i beże, kolorystycznie też to pasowało.
Od razu została zrobiona przymiarka do niemal wszystkich sweterków.
                                        ****

Dziś  wreszcie wyniesiono mój śliczny licznik energii do piwnicy.
Operacja przebiegła stosunkowo bezboleśnie, trwała około godziny.
Ciekawa jestem czy nie  rozpadnie się budynek - każde piętro i
półpiętro jest zryte. Generalnie przypomina szwajcarski ser z dziurami
łączonymi rowami.
                                       ****
Przeczytałam niemal jednym tchem zbiór felietonów Jerzego
Iwaszkiewicza, które od 10 lat są drukowane w Vivie. Polecam, bo
pan Iwaszkiewicz ma duże poczucie  humoru. Książkę nabyłam w
empiku, tytuł: "Kot w pralce".
                                      ****

Miałam dziś raczej wypoczynkowy dzień  - byłam  u przyjaciółki na
urodzinach, a poza tym, przez większość dnia sterczałam  przy oknie
podpatrując chmary sikorek, który przylatują do mojej ptasiej stołówki.
Największe wzięcie mają siatki z orzechami, ale siateczka z kulką
tłuszczu z zatopionymi ziarnami też im smakuje. Jutro dokupię
jeszcze słoninkę. Mój ślubny nie mógł się nadziwić, że takie małe
ptaszki mogą tyle zjeść (jedna siatka z orzechami już prawie pusta),
że jest ich u nas tak wiele i że są takie zadziorne.

                                     *****
Jutro jest już 14 listopada,  a to oznacza, że równo 4 lata temu
włączyłam się do blogowej społeczności.
Zaczęłam blogiem "procontra-anabell", potem zaczęłam się
dzielić z Wami nie tylko swoimi poglądami ale też i wytworkami.
Teraz staram się utrzymywać przy życiu  oba blogi, co nie zawsze
mi się udaje. Na tym drugim blogu męczę Was moimi atakami
grafomaństwa. Teraz  ku czci 4 rocznicy  blogowania  też coś
napisałam. I to,  jak zwykle, wcale nie jest fikcja.

niedziela, 11 listopada 2012

Udało mi się.....

złapać  odrobinę słońca, więc dodaję zdjęcie rybki. Rybka jeszcze
nie jest skończona, jeszcze należy się jej obrębienie, ale tu
lepiej widać kolor.





Przy okazji obejrzałam rybki koi na internecie. One są świetne,
wielobarwne.
Gdy wiele, wiele lat temu byłam w Singapurze to widziałam
przed sklepem akwarystycznym  nieduży basen, wielkości dwóch
płytkich wanien, w którym pływały różnokolorowe rybki
wielkości naszych płoci. Najwięcej było "pstrokatych", biało -
złocisto- czerwonych, ale była też calutka mocno czerwona ze
złotym połyskiem. Tyle tylko, że nie miałam pojęcia, że to są
rybki koi.
Pamiętam  też z dzieciństwa welonki, naprawdę złotego koloru
i tamte nazywałam złotymi rybkami.

sobota, 10 listopada 2012

Znów mi odbiło

Musiałam  się  wyciszyć, więc się pobawiłam. I zrobiłam:




To jest rybka koi, taki  kolorowy japoński karp czy też karaś,
który jest ozdobą ich sadzawek.
Wzór wzięłam z książki o ozdabianiu odzieży koralikami.
Wg autorek ten projekt miał być aplikacją koralikową naszytą
na jednym z boków dekoltu sweterka- oczywiście dekolt typu
"serek".
Ale ja  mam zamiar wykorzystać to jako dopinkę, a nie coś stałego.
Kolory znacznie lepiej wypadają w dzień.
Teraz podszyję rybkę skórką i zamocuję zapinkę.
Pokazałam ślubnemu swe  dzieło - jego reakcja - ooo, krokodyl.
Taaa, on wie jak mnie podnieść na duchu.

piątek, 9 listopada 2012

Naiwna jestem

Doszłam do wniosku, że jestem naiwna - zupełnie nie wiem dlaczego wciąż
 mam głupią nadzieję, że gdy ktos się ze mną umawia na konkretny dzień i
godzinę, to wie co robi.
Wczoraj przywlókł się  kierownik robót  tej ekipy, która  okablowuje na
nowo nasz blok i powiadomił nas uprzejmie, że dziś o 8,30 rano wejdą do
mieszkania by odłączyć nasz licznik, przenieść go poza mieszkanie no i do
tablicy z bezpiecznikami doprowadzić nowe przewody.
Więc  wczoraj wieczorem rozebraliśmy pół garderoby w przedpokoju,
pozakrywaliśmy wszystko, żeby było łatwiej po tym sprzątać.
Dziś rano pobudka była już o 6,00, bo oboje  ze ślubnym mamy raczej
powolny rozruch poranny, poza tym chcieliśmy w spokoju zjeść śniadanie
i wypić poranną kawę, bo potem przez  jakiś czas będziemy pozbawieni
zasilania.
Gdy ściągnął mnie z łóżka znienawidzony dzwięk budzika, naprawdę nie
bardzo wiedziałam co się dzieje, bo zasnęłam dopiero około 3  n. ranem.
Ale udało się nam wygrzebać nawet na 7,20, więc sukces.
I....... czekamy, czekamy a faceta ani widu ani słychu. Ślubny  się już
lekuchno wnerwił i poszedł szukać elektryków, których efekty działania
słychać było w piwnicy. Znalazł, a jakże, wyłuszczył sprawę, popatrzyli
na niego jak na wariata i powiedzieli, że dziś to na pewno nie, bo oni
jeszcze nie skończyli wszystkiego, a pan kierownik poza tym nic z nimi
wczoraj nie uzgadniał. No a  oni, jak dobrze wszystko pójdzie to może
w poniedziałek  skońcżą, ale nie wiadomo. Ślubny zadzwonił więc do tego
kierownika, który nieco się zdziwił, potem stwierdził, że rzeczywiście nie
uzgodnił z pracownikami, czy oni już dziś będą mogli podłączać kable
do mieszkań, więc nas przeprasza.
Wiecie,  jestem zła, niewyspana, cały czas nadal rąbią te  betonowe
ściany, więc jestem ogłuszona, a do tego mam burdel w domu, plącze mi
 się folia pod nogami, nie mogę się dostać do szafy.
Z przykrością odnotowuję fakt, że kultura pracy to u nas jest w zaniku -
nawet za przysłowiowej komuny bywało lepiej.
                                             ****
Warszawa szykuje się do obchodów  Dnia Niepodległości, a brzmi to
tak, jakby się szykowali do odparcia ataku Kosmitów. Przyjadą siły
policyjne z innych miast, by wspomóc warszawskich policjantów -  bo
 w niedzielę ma przejść przez miasto "tylko" 11 marszy.
Chyba wyjadę na niedzielę z miasta i to tam, gdzie nie ma TV i radia.

czwartek, 8 listopada 2012

Jeszcze trochę.....

.... a się rozpadnę na kawałki. Od  hałasu.  Od 22  b.m. w moim bloku
wymieniają starą instalacje energetyczną na nową.
Nasze osiedle  zostało oddane do użytku w początku lat 70' ubiegłego
wieku i w ramach  oszczędności wszelkie elektryczne przewody  były
aluminiowe. No a żeby było jeszcze oszczędniej,  były o mniejszym
przekroju niż to przewidywała ustawa.
Od mniej więcej 10 lat, regularnie przychodzą kontrole z elektrowni i
piszą protokoły, że  instalacja powinna  być wymieniona.
I wreszcie słowo zamieniło się w czyn.
Wpierw były wywiercane i wykuwane dziury w piwnicach, ale to jeszcze
było małe piwko.
Potem przewiercane dziury w stropach i robione rowy - tak, rowy a nie
rowki na ułożenie przewodów, oraz "nisze" na liczniki, które zostają
wyprowadzone z mieszkań  na klatkę schodową. Tym sposobem
elektrownia będzie miała do nich łatwy dostęp i jeśli ktoś nie zapłaci za
prąd, zaraz po pierwszym upomnieniu  zostanie odłączony od sieci.
Od trzech dni od 7 rano panowie wyżywają się niemal non stop  do
godziny 15-tej. I wcale nie jest lepiej gdy wiercą już 3 klatki dalej, bo
 betony okrutnie przenoszą te zakazane dzwięki.
Jestem już ogłuszona i  zdegustowana. I choć chłopcy po całym dniu
"odwiertów betonowych" sprzątają, to ten piekielny pył wszędzie  się
wciska , mam codziennie cały przedpokój w białym nalocie., nawet
podwójne drzwi nie są przeszkodą.
A jutro będą podłączać nasze mieszkanie i "wkują się" do nas.
I znów będę miała co sprzątać i myć. Ciekawa jestem kiedy to się
wreszcie skończy.
                                 *****
Poznałam dziś świeżo upieczoną warszawiankę, którą można poznać
na    tym blogu. Przemiła młoda kobieta, ciepła, z dużym poczuciem
humoru, która ma wszystko świetnie poukładane "pod sufitem".
I cieszy mnie, że już polubiła Warszawę, która wcale nie jest
łatwym do mieszkania miastem. Jestem pewna, że jeszcze nie  jeden
raz  miło spędzimy ze sobą  czas. Ojej,  rymnęło mi się.

                                *****
Donoszę uprzejmie, że właśnie wyszedł zbiór felietonów pióra
Jerzego Iwaszkiewicza. Uwielbiam  jego poczucie humoru, więc
bardzo się tą książką ucieszyłam. Jej tytuł: "Kot w pralce".
                                *****
I jeszcze jedno doniesienie  - moje wytworki  biżuteryjne
wystawiam  od dziś w Galerii, w dziale "biżuteria", pod swoim
stałym nickiem.

piątek, 2 listopada 2012

Weekendowo

Lenię się, pomału załatwiam zaległą korespondencję, snuję się
po domu, oglądam  naszego młodego tenisistę. Jest świetny, jeśli
tak dalej  pójdzie, będziemy mieli wreszcie dobrego tenisistę.
Zabrałam się też za dokończenie rozpoczętych  robótek.
Liść  już całkiem skończony i prezentuje się tak:





Dokończyłam również naszyjnik :




I zrobiły mi się niechcący trzy bransoletki:




Oczywiście kolory przekłamane, może tylko za wyjątkiem
tej pierwszej.
Ta druga jest zrobiona z koralików czeskich  "tila" i koralików
japońskich toho nr 11, kolor metallic iris purple.
Trzecia to wariacje z czeskich kryształków ciemnobrązowych i
japońskich toho 11 w kolorze  gold-lustered african sunset.





No to idę się lenić dalej.



czwartek, 1 listopada 2012

Listopadowy mix

Przez wiele , wiele lat chodziłam  we Wszystkich Świętych na obce groby,
zapalając światełka zupełnie nieznanym osobom..
Tak się składało, że dalszej rodziny nie znałam, a na szczęście ci najbliżsi
byli ze mną.
Teraz to się zmieniło - nie jeżdżę na groby obcych osób, jeżdżę na groby
bliskich, ale nie robię tego w dniu 1 listopada.
Przyjeżdżam wcześniej, porządkuję, ozdabiam i znikam. Nie lubię tłumu
po prostu.
Poza tym według mnie, najważniejsza jest pamięć o tych co odeszli  - i to
nie ta wyrażana extra wypasionym nagrobkiem, furą kwiatów i mnóstwem
wielgachnych zniczy - ważniejsza jest ta cicha codzienna pamięć, nie na
pokaz.
                                          ****

Już odebrałam książkę o Henrietcie Lacks. To książka -dokument,
łącząca ze sobą  medycynę i człowieka. Autorka, Rebecca Skloot, pisała
tę książkę aż 10 lat, ale wierzcie mi - warto tę książkę przeczytać.
Wszystkie wiadomości z dziedziny medycyny i biologii podane są w bardzo
prosty, przystępny sposób, a przy okazji jest to historia odkryć, do których
doszło dzięki pobranym komórkom Henrietty Lacks. Poznajemy również
"ciemne strony" różnych doświadczeń medycznych, które miały miejsce
w USA, które uważają się za  wzorowe państwo pod względem
demokracji i praworządności.
                                            ****

Jak Wam się podoba teoria, że śmierci nie ma a życie trwa nadal? Że
w chwili śmierci dochodzi do czegoś o szczególnym znaczeniu, a życie
trwa nadal, tyle że przechodzi do innego wymiaru?
Teorię taką wysnuł Anthony Peake, pisarz i badacz tajemnic ludzkiej
świadomości.
Mnie się bardzo ta teoria podoba.

wtorek, 30 października 2012

Znów...

odeszła kolejna  postać z mojego blogowego świata. Spodziewałam się tego,
choć miałam naiwną nadzieję, że pobędzie tu dłużej.
Mam wrażenie, że ten czas, w którym relacjonowała swą walkę  ze śmiertelną
chorobą, pokazał wielu czytelnikom co w życiu najważniejsze.
Przydałaś  się Chustko, a teraz śnij swój wieczny sen- bez bólu i troski.

niedziela, 28 października 2012

Zrobiło mi się

Co można zrobić, gdy trzeba siedzieć z kompresem na stopie?
Oczywiście można czytać, ale jeszcze nie odebrałam  z Empiku książki 
o Henriettcie Lacks , choć już na mnie czeka.
Za to zaczęłam robić  prezent na urodziny mojej psiapsiółki. Jeszcze nie
jest skończony, bo potrzebne jest jeszcze "uszko i sznurek" i na razie
wygląda tak:
Ale go pokazuję, bo jestem ciekawa Waszej opinii. Nazwałam
ten projekt "Zaczarowany liść". W roli głównej występuje turkus.


sobota, 27 października 2012

Paskudnie jest

Nic odkrywczego nie napiszę - zima puka do naszych drzwi. Jest zimno,
pomiędzy 0 a +1, wieje wiatr, sypie z nieba czymś białym i trawniki
zmieniają kolor z żółtozielonego na biały.
Żadna siła mnie dziś z domu nie wyrzuci, o nie. Wprawdzie dostałam
zawiadomienie, że już mogę odebrać książkę o  Henrietcie Lacks, ale
nie mam zamiaru wychodzić dziś z domu.

Lata  świetlne temu, właśnie u progu zimy, dziadek przywiózł ze swego
domu rodzinnego taki oto "gadżet" :
Na widok nowego  "lokatora"  babcia dostała niemal spazmów ze złości.
Nie podobał się jej ten zegar.
"Szkoda, że jeszcze tego klosza nie przywiozłeś, byłby w domu komplet
śmieci"- odezwała się z przekąsem.
Bo zegar był kiedyś nakrywany szklanym kloszem, przystosowanym do jego
kształtu. Niestety klosz  się stłukł i zegar był bez ochrony przed kurzem.
Nie rozumiałam wtedy złości mojej babciuni - mnie się zegar bardzo
podobał, wybijał pełne godziny i połówki godzin. Dość głośno "tykał",
a pomiędzy ażurami wzoru obudowy widać było poruszające się wahadło.
Klucz do nakręcania zegara był zawieszony na ręce figurki.
Byłam pewna, że zegar jest złoty, choć cały czas mi mówiono, że nie.
Po jakimś czasie babciunia przyzwyczaiła się do zegara, a może nawet
go polubiła. Codziennie poświęcała mu kilka minut na czyszczenie go
miękkim pędzelkiem.
Gdy wyprowadziłam się z domu, brakowało mi tego zegara. Bardzo
chciałam mieć taki zegar w swoim domu,  więc co jakiś czas robiłam
rajdy po zegarmistrzach. Daremny trud.
W międzyczasie zegar popsuł się i oddałam go do zegarmistrza. Naprawa
trwała ze dwa miesiące - wrócił z innym luczem do nakręcania i w dalszym
ciągu "miał zadyszkę" - wahadło było  zle wyważone.
A babciunia chyba znowu miała za złe  zegarowi, że jest u niej w domu.
Gdy go zabierałam do siebie po śmierci  babciuni, nie chodził i jedna
wskazówka  gdzieś przepadła.
Zaniosłam biedaka do znajomego, bardzo dobrego zegarmistrza.
 Chciałam się przy okazji coś o nim dowiedzieć.  No i się dowiedziałam,
że jego naprawa jest absolutnie nieopłacalna, bo ktoś powyjmował
z jego mechanizmu oryginalne części i zastąpił je jakimiś "atrapami",
a sprowadzenie oryginalnych, zabytkowych jakby nie było części, jest
naprawdę kosztowne. Poza tym zegar jest wykonany z miedzi i tylko
pokryty cienką warstwą mosiądzu. Nie mniej jest  rodem z Austrii i
teraz spokojnie dobiega  200 lat.
Nadal nie jest antykiem ,właśnie przez to, że jest wykonany z miedzi.
A te oryginalne części mechanizmu to  pewnością były wykonane
właśnie ze złota, sądząc po numerze  tego zegara.
Ale dla mnie nie jest ważne, że nie jest antykiem. Jest jakąś cząstką
moich wspomnień z dzieciństwa i choć już nie działa, stoi u mnie
i cieszy moje oczy.

czwartek, 25 października 2012

Jakimś cudem ....

jeszcze  żyję.
Jak już pisałam ten tydzień miał być ciężki, bo wizyta przyjaciół,
przygotowanie "terenu" do  wymiany okien, wizyta u ortopedy
no i gwózdż sezonu - sama wymiana okien.
Przyjaciele wykazali się wielką przytomnością umysłu i nawiedzili  nas
jeszcze w poniedziałek. Była to trochę smutna wizyta, bo w dniu,
w którym przyjechali do Polski, trafił do szpitala ojciec naszego
przyjaciela, a sprawa poważna bo udar mózgu, gdy pacjent ma 101 lat
i 5 miesięcy, błaha nie jest.
Pomartwiliśmy  się wspólnie kilka godzin, bo wiadomo, razem zawsze
razniej się martwić, potem oni pojechali do szpitala. Staruszek leży na
intensywnej terapii, więc nasza wizyta odpadała.
                                      ****
We wtorek miałam ortopedę, wizyta zaowocowała skierowaniem na
kolejny cykl rehabilitacyjny, bo :"Gdy się już skończy 30 lat, to trzeba
kręgosłup hołubić. I lambady proszę więcej nie tańczyć!"
Zdębiałam -lambadę tańczyłam wtedy, gdy była modna, a to było już
wieki temu. Miałam chyba bardzo głupią minę, bo pan doktor łaskawie
mi wyjaśnił , że mam po prostu nie kuśtykać, jak boli to brać tabletki,
2 rodzaje maści i chodzić równo - a to było na temat ścięgna Achillesa,
które mi ostatnio daje do wiwatu.
                                     ****
Wczoraj było szaleństwo odgruzowywania pokoju, żeby  był dostęp
do okien i w ogóle, żeby było miejsca na narzędzia itp.
Opatuliliśmy część mebli płachtami malarskimi, dziś zerwaliśmy się
o mocno niewydarzonej porze, czyli o 6 rano, by spokojnie zjeść
śniadanie, pozasłaniać  resztę mebli i rozłożyć folię podłogową.
Ekipa miała się zjawić o godzinie 8,30.
Około 9,30 zadzwonił człowiek, mówiąc,  że mu samochód wysiadł,
nie ma czym przyjechać i w związku z tym jest w warsztacie i mu wóz
naprawiają,  ale z pewnością dziś przyjedzie, pewnie około południa.
Oczywiście wpadłam w  złość - to po jakie licho wstałam o świcie?
Facio dojechał  niemal o 14,00. On i pomagier. Gdy znieśli do domu
potrzebne narzędzia to pogratulowałam sobie, że udało się nam zrobić
 niemal całą podłogę wolną. Potem przez ponad godzinę trwała totalna
demolka, a  majster nie mógł się nadziwić, że tak trudno usunąć stare
futryny i framugi. Przy okazji okazało się, że nie ma  żaluzji do okien,
bo pan przyjmujący  zamówienie nie dopilnował, a panienka w wytwórni
okien nie doczytała się tego, co on drobnym drukiem napisał. Nie ma też
tzw. hamulca, czyli regulatora stopnia uchylania okna.
No a gdy werszcie doszło do  montowania parapetów to  wyszło na jaw,
że wewnętrzny parapet drzwi balkonowych jest zle wyprofilowany, bo
pan "od  zamówienia" zle go  wykreślił na rysunku i trzeba było przycinać
ten, który  dostarczyła fabryka. Wprawdzie przycinali go na loggii, ale
wspaniały drobniutki pył osiadł mi równo wszędzie, w całym mieszkaniu.
W sumie ta radocha trwała 6 godzin.Potem zaczęłam taniec z odkurzaczem,
ścierami, szczotkami itp.
Jutro ciąg dalszy - mocowanie żaluzji i założenie hamulca do klamki.
I dobrze się stało, że instalowali  nam tylko okna i drzwi balkonowe,czyli
robili tylko jedno pomieszczenie. Po drugiej stronie mieszkania będziemy
instalować nowe okna na wiosnę.
Czarno widzę remont u nas,  oj czarno. Chyba będę musiała litrami
wlewać w siebie walerianę, na uspokojenie.


wtorek, 23 października 2012

Życie = zagadka.

Wszyscy się czasem zastanawiamy jak powstało życie, co się dzieje"potem"
gdy juz ustaną nasze funkcje życiowe.
I tak naprawdę nikt nie wie, choć hipotez jest  sporo. Czy istnieje świat
równoległy w innym wymiarze? Czy umiera tylko nasze ciało, ten pokrowiec
na nasze narządy? Co się dzieje z energią, która nas ożywia? Ponoć energia
energia nie ginie, może tylko zmienia swą postać?
Głowią się nad tym problemem  lekarze, fizycy, teolodzy. Każdy ma inny
pogląd - jedni twierdzą, że umieramy całkiem nieodwołalnie, żadnej
duszy nie ma, inni tłumaczą, że gdy umrzemy nasze ciało, wszystkie tkanki, 
rozpadną się na  atomy i jeszcze jakiś czas pokrążą w przestrzeni, a wg
różnych religii kiedyś, kiedyś znów powrócimy do życia. Jakie to będzie
życie i w jakim wymiarze będzie  funkcjonować zależy od religii.
Od dwudziestego listopada 1951 roku świat naukowy ma nową zagadkę.
W tym własnie dniu zmarła w Baltimore pacjentka chora na raka macicy.
Przed śmiercią lekarze pobrali do badań jej zdrowe i oraz rakowe
komórki. Jak wszyscy wiedzą, wszystkie komórki  naszego organizmu
mają  ograniczony czas życia. Dzielą  się 52 razy, po czym umierają. 

Zdrowe komórki pani Henrietty Lacks, jak przystało na wszystkie
porządne komórki, po 52 podziałach, spokojnie umarły.
Ale komórki rakowe , wbrew zasadom nadal żyją, nadal się powielają.
Mało tego, są one dziś obecne niemal we wszystkich laboratoriach
świata.
Są ich miliardy i pomagają uczonym rozszyfrować tajemnicę
chorób nowotworowych. Dziś każdy może sobie zakupić probówkę
z rakowymi komórkami Henrietty Lacks, kosztuje tylko 260 dolarów.
Uczonych wielce zadziwia fakt, że zdrowe komórki już dawno,
niemal natychmiast po pobraniu zginęły, a te rakowe nadal żyją i
mają się świetnie.
Komórki dostały nawet nazwę -   HeLa-celle. Były już nawet w kosmosie
i też im ta podróż nie zaszkodziła.
W 1965 roku brytyjscy badacze połączyli HeLa-celle z komórkami
myszy i tak powstała pierwsza hybryda, człowiek-zwierzę. Nieco
pózniej powtórzono ten eksperyment z komórkami kury i HeLa-cell.

Nikt nie potrafi dać odpowiedzi na pytanie dlaczego te komórki są
nieśmiertelne i kto lub co to powoduje.

P.S.
Rodzina pani Henrietty Lacks nie dostała nigdy ani  centa  za to, że
jej komórki rakowe są wykorzystywane do różnych badań.

na podst. artykułu
Andrzeja Jordana, "Nieznany Świat"8/2012

niedziela, 21 października 2012

Wydało się,

że kiepski ze mnie fotograf. Namordowałam się i z siedmiu  zdjęć z trudem
udało mi się wybrać jedno.
Otóż popełniłam broszkę - tak na wszelki wypadek napiszę co to jest,
bo nie jestem pewna, czy można to ze zdjęcia wydedukować.
Otóż jest to wściekle  zielony liść a na nim ułożone trzy kwiatki-
szafirowy,  kremowy i... no właśnie - nie wiem jaki to kolor. Tu wygląda
jak bordowy, w naturze nieco inny.
Ale cała ta zabawa miała na celu zrobienie kwiatków, bo krąży mi
po głowie pewien projekt, z kwiatkami i listkami. No ale wpierw muszę
się nauczyć robienia kwiatków.
 A ta broszka na razie wygląda tak:

Z całą pewnością ulegnie jeszcze  metamorfozie, gdy tylko "podciągnę"
technikę plecenia kwiatków i listków.

piątek, 19 października 2012

Piątkowy mix

Coś jest ze mną  nie tak  - pomału zaczyna mi się wszystko z rąk wymykać,
coś planuję, a potem plany diabli biorą.
Juz zaplanowałam  jak ma być urządzona łazienka, wszystko rozrysowałam
i.... wcale tak nie będzie.
A wszystko przez  inny typ kabiny prysznicowej. Córka mi podpowiedziała,
żebym z uwagi na naprawdę małą powierzchnię łazienki wyszukała kabinę
z łamanymi drzwiami, nawet mi wynalazła taką na necie.
Bywają  importowane ale i w Polsce też są produkowane, przez jedną
z firm. Córka ma taką właśnie  kabinę, a jej niewątpliwą zaletą jest, że ma
wygodne, szerokie wejście, a dzięki temu, że drzwi są składane, nie  zajmują
po otwarciu połowy  łazienki. U niej takie kabiny  to "normalka", u nas
raczej ewenement.
Byliśmy dziś w salonie firmowym producenta - rzeczywiście kabina
naprawdę  praktyczna, tylko  że - za te składane drzwi, boczną ściankę,
brodzik i wszystkie pozostałe części będę musiała wydać tysiąc zł więcej
niż planowałam. Dobra strona zakupu - po opłaceniu mogę już za darmo
trzymać u nich całość aż do chwili montażu.
Nadreptałam się po tym ich salonie (500m kwadratowych), napasłam
oczy pięknymi wannami, umywalkami i innymi eksponatami, popłakałam
w duchu nad tym,  że moja łazienka taka mała  i pół żywa z gorąca
wybrałam się jeszcze do hurtowni meblowej. Przedreptałam cztery
kondygnacje, by dojśc do wniosku, że jedyne co mi pasuje to pewien
wieszak-garderoba do przedpokoju. Przechodząc przez te wszystkie
piętra doszłam do wniosku, że Polska to bardzo bogaty kraj- aż strach
gdy się pomyśli ile  zmarnowano materiału na te meble, a tak naprawdę
to nie ma co kupić.
Jutro i w niedzielę musimy się zająć cmentarzami - każdy w innym
końcu Warszawy. Do tego jeszcze  dochodzi jeden aż w Radziejowicach.
Ale tam to czeka nas dodatkowo wizyta u proboszcza i grzebanie
w księgach parafialnych.
                                    ****
Po niemal sześciu latach używania, mieliśmy dziś pierwszą awarię  -
przepaliła się żarówka   lewego światła mijania. A tak trudno ją
wymienić, że w końcu trzeba było podjechać do  warsztatu.
W poprzednim samochodzie, tego samego producenta, żarówka
wysiadła po siedmiu latach używania. Ale wtedy nie jeżdziło się na
światłach jak rok długi.
                                  ****
Musiałam nieco odreagować dzisiejszy dzień, więc zrobiłam
kolejne "drewniaczki", tym razem   z filigranem miedzianym. Miedz
dobrze się komponuje z turkusowym kolorem tych koralików. 

Drewniane koraliki rozdzieliłam szklanymi, matowymi toho.
                                   ****
Szykuje mi się obłędny tydzień - nie dość, że mam musową wizytę
u ortopedy we wtorek,  wymianę okien  w czwartek, to dostałam
informację, że przyjeżdżają mi goście z Niemiec i z jeden dzień
będę musiała im poświęcić. Jak znam życie, to zadzwonią  na
pewno w czwartek, że właśnie są juz w drodze do nas i będą za
pół godziny.

czwartek, 18 października 2012

Mix

Po raz pierwszy ucieszyłam się z zainstalowanych tzw. "szykan
drogowych". Otóż na naszej osiedlowej obwodnicy zainstalowano
takowe i to co 40 metrów. I bardzo dobrze, bo cwaniaczki wykorzystywali
tę ulicę, by objechać choć część korka na  pobliskiej przelotówce. I nie
byłoby w tym nic  złego, gdyby nie fakt, że robili to ze zbyt dużą
prędkością - a ulica wąska, po obu stronach obstawiona parkującymi
samochodami, wyjazdy z parkingów, dzieci przechodzące przez jezdnię,
przebiegające psy, sporo mocno leciwych osób- czyli wąsko, zła
widoczność a ci bliżej setki niz innej prędkości.
I jadę wczoraj, taka uradowana, pokonując kolejną szykanę, a tu nagle,
na kolejnej szykanie, (a wysokie zrobili) robiąc wielkiego kangura
wyprzedza mnie jakaś debilka. Jak widać na głupotę i chamstwo to nic
nie jest w stanie pomóc.
                                     ******
Spotkałam jedną z sąsiadek wczoraj. Wyglądała na mocno zgnębioną,
nawet pomyślałam na jej widok, że chyba chora. Wraz z "dzień dobry"
posłałam jej promienny uśmiech i to wystarczyło, by przystanęła i
zaczęła rozmowę. Okazało się,  że przyczyną jej przygnębienia jest
sprawa zamążpójścia  córki. Pani sąsiadka ma lat 44, jej córka  21 
a zięć  : "pani sobie wyobraża? on ma tylko dwa lata mniej ode mnie!
i do tego jest rozwodnikiem, ma dzieci! a do tego jest jej wykładowcą na
uczelni! Pani sąsiadka załkała głośno i ukryła twarz w chustce do nosa.
Nie zdążyłam jeszcze powiedzieć nic poza "ale", gdy pani sąsiadka
znów głośniej załkała wyrzucając w moją stronę:  " co powie cała moja
rodzina? pan młody wygląda starzej niż ojciec panny młodej!!! a ona się
uparła, że kocha, że jest pełnoletnia, że ma prawo..." reszta tekstu stała
się niezrozumiała, bo panią sąsiadką wstrząsały spazmy płaczu.
Machnęła ręką, wyjąkała "przepraszam" i kłusem ruszyła w stronę domu.
A ja zostałam z głupią miną.  No cóż, często nasze dzieci nas zaskakują
swoim wyborem drogi życiowej.
Kto wie, a może to będzie bardzo udany związek? Ja w dniu ślubu byłam
pewna, że "wyjdę za mąż, zaraz wrócę" i ciągle mam tego samego męża,
a niektóre życzliwe dusze mówią, że tak długi związek to zboczenie.
                                   ******
Dziś wreszcie piękna pogoda. Od rana piękne słońce, ma być cieplutko,
prawdziwe babie lato. I, podobno, tak będzie aż do niedzieli, włącznie.
Ciągnie mnie do lasu, ale mój nie chce jechać. No cóż, sama nie pojadę.
Pewnie się skończy na Wilanowie lub Konstancinie.

wtorek, 16 października 2012

Proste, lekkie,kolorowe

Nie wiem jak gdzie indziej, ale u mnie od wczesnego popołudnia pada.
Teraz to nawet  należałoby powiedzieć , że leje obłędnie.
Zabrałam się za odkopywanie  moich "koralikowych" skarbów - tak
 się podniecilam tymi porządkami w piwnicy, że aż pozaglądałam do
swoich różnych pudełek, pełnych "półfabrykatów do wyrobu biżuterii".
                                        *****
No i wydało się, nakupowałam różnych dupereli, często bez wielkiego
namysłu, jak zwykle pod wpływem "miecia".
Między innymi znalazłam  koraliki drewniane, bardzo kolorowe.
Słuchając szumiącego intensywnie deszczu nawlokłam je na
cienki sznurek.
                                     
Ciekawie się zapowiada mecz Polska-Anglia, bo deszcz  cały czas leje,
a dach  Stadionu Narodowego  był cały czas otwarty.
Anglicy do mokrego boiska przyzwyczajeni, a my, niezależnie od jego
stanu i tak pewnie przegramy.

poniedziałek, 15 października 2012

Nie tylko porządkami....

człowiek żyje.
Żeby się nie zamęczyć  znów spędziłam w piwnicy tylko 2 godziny.
Dziś odkryłam  karimatę i to nie byle jaką, kupowaną jeszcze w....
Pewexie. Bo ja  w Pewexie zawsze kupowałam dziwne rzeczy.
Naród kupował wódkę , a ja: majteczki frotowe dla dziecka, deskę
sedesową, folię samoprzylepną, lampę ścienną do łazienki, klocki
LEGO, szynkę Krakus, margarynę Rama, czekoladę.
 Karimata jest w świetnym stanie, więc dostąpi zaszczytu pozostania
z nami.
Ale wyleciały składane z rurek leżaki, 6 par płetw, 2 rakiety  tenisowe,
4 rakietki do badmingtona, pierwsze polskie skorupy zjazdowe, każdy
but dobre kilka kg wagi, buty do biegówek, 2 kamizelki ratunkowe,
ponton, łóżko namiotowe o wadze 8 kg, składane z jakichś chyba 
żelaznych prętów, łóżko polowe typu "bolszewik", kolejna porcja
słoików, tym razem malutkich, ubrania po mojej teściowej, która od
10 lat jest w lepszym wymiarze wszechświata, walizka z moimi
przeróżnymi niedokończonymi dziełami z gatunku haftu, których nigdy
nie dokończę, zbiór książek z serii "nastolatka" wydanych ze 20 lat temu,
szyby do kredensu, którego nigdy nie posiadałam.
W głowę zachodzę skąd te szyby u nas - porządnie zapakowane i nawet
podpisane co to jest. Dziwne.
Jeszcze tylko zostały do wyselekcjonowania różne "patyki" i
deseczki, jakieś tajemnicze pojemniki i będzie w piwnicy klar.
Czekam na ten moment z utęsknieniem.
 W ramach odreagowania zrobiłam  wisior z wielokolorowego
"tygrysiego" oka. Oprawa i sznur  z koralików toho.
A tak mi się świetnie plotło sznur, że zrobiłam za długi, więc znów
wisior jest dziwnie mocowany, od wewnątrz sznura.
Oto i on:

sobota, 13 października 2012

Piwnica - ciąg dalszy

Gdy się powie A, to należy również powiedzieć B.
Zgodnie z tym, dziś znów poszliśmy do piwnicy. Tym razem nadeszła
kolej na "niespodzianki". Bo na półkach regałów leżą ,w  torbach
foliowych lub zapakowane w papier, różne rzeczy. Za każdym razem
staram się jeszcze przed rozpakowaniem odgadnąć co to może być
w środku.
 I  zawsze jest to pełne zaskoczenie.Tym sposobem odkryłam  dziś:
raz używany uchwyt do nart, mocowany do bagażnika dachowego.
Tyle  tylko, że ma na oko ponad 20 lat, łańcuchy  na koła do 126p,
patent- lejek i wąż  - do nalewania benzyny z kanistra, poręczny kanister
5 litrowy, baniak 30 litrowy metalowy, cuchnący nadal benzyną, przewody
do podłączania się do cudzego akumulatora, jakiś wynalazek na fotel do
malucha, robiony na zamówienie. Istne  muzeum, naprawdę.
Potem były jeszcze dziwniejsze rzeczy - kłódki w liczbie bardzo mnogiej,
stos pustych segregatorów i pustych skoroszytów plastikowych, tysiąc
szt. spinaczy biurowych, jeszcze w pudełkach, koperty , w których już
klej się rozłożył na czynniki pierwsze, papier maszynowy, który z jakiegoś
powodu (pewnie ze starości) osiągnął barwę ecru, jakie tajemnicze  klucze,
kilka zamków do drzwi, jakaś zużyta armatura umywalkowa, koszmarnej
urody kinkiet wraz z abażurem, plastikowy stojak na płyty CD.
Z równie dziwnych rzeczy to były dwie nożne pompki do kół , 2 do rowerów,
jedna do piłki, padnięta piłka do siatkówki, dwie teczki męskie (wiecie -
mężczyzna do pracy z teczką chadzał).
Oczywiście to wszystko wywędrowało na tzw. "gabaryty".  Poza tym dziś
padło na niszczenie starych dokumentów. Na razie "nadarłam" dwa worki
dokumentów i muszę zrobić przerwę, bo mam dość.
Doszłam do wniosku, że jestem wydajniejsza od mojej niszczarki, która
się zbyt szybko przegrzewa.
Mam jeszcze do przejrzenia dwie bardzo długie półki naładowane  na
gęsto, usunięcie całej masy różnych słoików   (bez zakrętek, bo gdzieś
wyparowały), wywiezienie rosyjskiej produkcji grzejnika olejowego, łóżka
 typu "bolszewik" i łóżka namiotowego o wadze pewnie z 7 kg, pontonu,
 który zakupiliśmy dobrze ponad 30 lat temu (wiosła do niego wywaliłam
wczoraj), kilku rakiet tenisowych i pudełek z piłkami.
Na deser zostawiam deseczki, listewki oraz inne dziwne duperele, które
mój drogi mąż pieczołowicie przechowywał, a które zajmują całkiem spore
pudło kartonowe. Lekko licząc to zajmie mi jeszcze ze 3 dni, jak nie dłużej.
Zaczynam się zastanawiać co tam jeszcze na tych półkach się mieści.
A gdy już wszystko powywalam, poukładam to co zachowam, to zamknę
piwnicę i schowam do niej klucz w tylko sobie znane miejsce.

piątek, 12 października 2012

Mix

Właśnie wróciłam z piwnicy. Ludzie, nawet nie podejrzewałam, że ilekroć
mój ślubny miał coś z zepsutych rzeczy wynieść na śmietnik,  wynosił to
do piwnicy. Ostatnio to już nawet nie można było do niej wejść.
I dziś , wreszcie, nadszedł ów dzień - dzień odbardaczenia piwnicy.
Wyniosłam: 2 pary strasznie starych nart, bagażnik rowerowy na  auto,
bardzo stary rower, 4 węże ogrodowe, resztki "rodzinnej zastawy",
wór (120 l) styropianu z opakowań, zużyte drzwi harmonijkowe,
drabinkę gimnastyczną, jakieś drążki, tyczki, deski. 
Oczywiście to jest tylko odrobina tego co jeszcze musi "wylecieć", ale się
tak zmordowałam, że ledwo zipię.
Najbardziej podobała mi się mina ślubnego, który był wielce zdziwiony,
że to wszystko samo się nie wyniosło z piwnicy na śmietnik tylko tak
czekało na mnie.
Juz pomijam fakt, że czeka mnie unicestwianie dokumentów naszej byłej
firmy, bo minęło szczęśliwie 10 lat od jej likwidacji i wreszcie można
wszystko wywalić. Chyba powinnam umówić się na jakieś ognisko:)))
Szkoda, że nie mam w mieszkaniu kominka...
                                            ****
 Poza tym zaczęłam wreszcie oprawiać tę kameę na muszli. Będzie bardzo
spokojna kolorystycznie i mam nadzieję, że tym razem już nikt jej ode mnie
nie wycygani.
                                  Na razie wygląda  tak.
 A to są moje pierwsze próby zrobienia kwiatków- dzwonków.
Mam nadzieję, że następne będą lepsze. Troche ciężko się robi
takie drobiażdżki - cały kwiatek razem z łodyżką ma 3 cm długości.

niedziela, 7 października 2012

Skończyłam!!!

Padam na twarz - bolą mnie oczy, palce, mięśnie trapezowe i...
tyłek.
Ale skończyłam! Zdjęcia nie są najlepsze, ale na lepsze  to mnie dziś
nie stać.

Tak się prezentuje już skończone, obrębione , z ekologicznym
zapięciem, podszyte cieniutką skórką

To fragment spodu naszyjnika  podszytego skórką w kolorze srebrnym.

piątek, 5 października 2012

Jestem posłuszna kobieta

i zgodnie z poleceniem Joanny, przedstawiam kolejny etap kolii.
Teraz prezentuje się tak:
Dużo dziś niestety nie zrobiłam, bo musiałam zając się przygotowaniem
obiadu, a przed południem byłam na bardzo miłym spotkaniu.
Jest szansa, że jutro nieco podgonię koralikowanie.
Postanowiłam "zakoralikować " ją nieco mono kolorystycznie,bo główne
elementy  nieco się różnia kolorystycznie od siebie, co wynika z tego, że
jest tu 6 turkusów, 3 jaspisy, 4 czeskie koraliki "tila".
Miłego weekendu wszystkim życzę i oby nikogo nie spotkała taka
radocha jak dzisiejszy świt w centrum stolicy.

czwartek, 4 października 2012

Pogięło mnie ponoć

Pogięło cię - wykrzyknęła moja miła koleżanka na widok tego:
Bo ja właśnie dostałam chuci na zrobienie sobie kolii haftowanej koralikami.
To wszystko, co teraz jest jasno szare i puste, zostanie wyszyte koralikami i
różnymi ozdóbkami. A wszystko razem nazwę "skarby morza", jako że
w roli głównej jest jaspis oceaniczny.
Zastanawiam się tylko ile czasu mi zajmie wyszycie całości, a potem 
podszycie  tego wszystkiego skórką i obrębienie koralikami.
 Zresztą - może i mnie pogięło, bo równolegle oprawiłam te małe
kaboszony, a teraz zastanawiam się jak je ułożyć,  na czym  zawiesić, 
żeby było ciekawie.
A miałam nie zaczynać po kilka projektów na raz.

poniedziałek, 1 października 2012

Przyczepiło się do mnie

Musiałam utrwalić wczoraj zdobyte umiejętności. Powędrowałam
więc po koraliki, zakupiłam, wróciłam do domu i...zrobiłam:



To są koraliki drewniane, więc naszyjnik jest bardzo lekki, zrobiony tak,
jak ten wczorajszy.Jeszcze tylko zapięcie i będzie  skończony.


A ten już całkiem skończony i gdy teraz to piszę, to mam go
na sobie. Też leciutki a poza tym zakrywa moją paskudną
pooperacyjną bliznę, wiec  z pewnością  zostanie w domu.

niedziela, 30 września 2012

Eksperyment

W nocy odgapiłam na  necie bransoletkę zrobioną tzw. splotem tureckim,
z użyciem szydełka. Oczywiście wypróbowałam "od ręki" na kilkunastu
koralikach. Ale już nie zapisałam kto był autorem tego tutorialu na YouTube -
była już 2 w nocy i oczy mi się same zamykały.
Dziś  "zrobiłam na czysto" i jak dla mnie - rewelka. Naszyjnik zrobiłam w 45
minut, bransoletkę w pół godziny. Wszystko razem z nawlekaniem wpierw
koralików na kordonek. Poszło szybko, bo koraliki duże, czyli toho nr 3,
szydełko 1,75.
A wszystko razem wygląda tak:
Bardzo ładnie się układa na szyi, a to ważne bo to tzw.obróżka, na ręce
też dobrze leży.