.....fazy, niczym Księżyc.
I wcale nie idzie o moje tycie lub chudnięcie a raczej o zainteresowania i różne
hobby.
No po prostu, jak to sympatycznie określiła jedna z moich ciotek- "ona, (czyli
ja) świruje na jakimś punkcie, ale to słomiany ogień".
Ale ciotce nie tyle przeszkadzało moje świrowanie, co fakt, że obiekty mego
świrowania co jakiś czas się zmieniały.
Zaczęło się w chwili, gdy odkryłam litery i fakt, że z nich powstają słowa.
W chwili tego wiekopomnego odkrycia miałam chyba z 5 lat.
Były to czasy świeżo powojenne, książki dla dzieci były w domu tylko te, które
ocalały z pożogi i było ich bardzo mało. Jak na złość ocalały bajki autorstwa
Jachowicza. Nie przepadałam za nimi, chyba były zbyt umoralniające.
A ja, według babci, byłam dzieckiem z piekła rodem.
W braku laku dostałam do czytania...libretta operetkowe-"Kraina Uśmiechu",
"Wesoła wdówka", "Księżniczka Czardasza". Pamiętam je do dziś, nie tylko
treść ale i wygląd- nieduże książeczki formatu A-5 w czerwonej, płóciennej
oprawce.
Arie operetkowe znałam wcześniej, bo mój dziadek był wielkim wielbicielem
tego gatunku a do tego grał na skrzypcach - amatorsko, nie był skrzypkiem.
Z "fazy czytania" nie wyrosłam nigdy, dla mnie życie = czytanie.
Żyję już dość długo i w życiu przeszłam przez wiele faz- a więc była faza
piosenek francuskich i uczenia się tego języka. Niestety nauka odbywała się
na koszt własny dziadków i z czasem po prostu nie było ich na to stać.
W pewnej chwili "odkryłam", że własnymi rękami można zrobić naprawdę
sporo rzeczy- czasem wielce pożytecznych, czasem mniej, ale sam proces
tworzenia jest niezwykle podniecający a efekty często przekraczają nasze
oczekiwania - zarówno in plus jak in minus.
W tej fazie rękodzielnictwa nadal tkwię, tyle tylko że zmieniały się obiekty
mego działania- szycie ciuszków wpierw dla siebie, potem dla dziecka, hafty
krzyżykiem i hafty płaskie , szydełkowanie rzeczy przeróżnych łącznie
z tworzeniem zabawek i maskotek dla dziecka, dzierganie na drutach , potem
"odkrycie" techniki decoupage, w końcu dotarłam do tworzenia biżuterii
z koralików.
Kiedyś, kiedyś też tworzyłam biżuterię, ale z różnych nasion lub...makaronu,
ewentualnie z odpowiednio uformowanego papieru.
Wreszcie stwierdziłam, że teraz mogę przestać zgłębiać nowe techniki,
zwłaszcza, że czas mi na to zgłębianie nowych technik coraz mniej pozwala.
Ale nie wykluczam, że to nie tylko brak czasu. Coraz częściej wolę usiąść
"bez celu" i posłuchać dobrej muzyki - nie zawsze tej z wysokiej półki
muzyki klasycznej - czasem wracam do ponad czasowych Beatlesów,
Joe Cocker'a, tanga argentyńskiego, gitarowych recitali Santany, lub znów
zachwycam się tańcem dwóch par argentyńskich, lub - myślę czule o
minionych latach, które spędziłam razem z mężem.
No cóż - wyraźnie widać....zmęczenie materiału.
A to moje pierwsze "dzieło" z fazy decoupage'u
i pierwszy naszyjnik z fazy biżuterii z koralików.
.