drewniana rzezba

drewniana rzezba

środa, 29 kwietnia 2015

Dialogi domowe

Mam w domu mały, składany stolik, przy którym dłubię ( a raczej dłubałam)
biżutki. Jest świetny, bo mogę go ustawić w dowolnym miejscu w domu.
Jak wiecie mam szlaban na wszelkie precyzyjne robótki ( w to również jest
wliczone szydełkowanie i dzianie  na drutach), ale na stoliczku w dalszym ciagu
leżą rozpoczęte biżutki.
Wczoraj mój ślubny  zrobił wielce poważną minę i zapytał: "a dlaczego tego nie
schowałaś, tylko to wszystko leży, jakby na ciebie czekało?"
Przez sekundę byłam zdecydowana powiedzieć, że to leży, bo faktycznie czeka,
ale ugryzłam się w język i odpowiedziałam: "a czemu u  ciebie na biurku wciąż
leżą przeczytane tygodniki, będziesz drugi raz czytał?"
Odpowiedzi nie było, zapowietrzył się biedak.
A ja nie mogłam się przyznać, że w ramach "szlabanu" codziennie 15 minut coś
dłubię. Słowo- tylko 15 minut.

Dowiedziałam się, że MUSZĘ dziennie wypijać 10 szklanek wody, oprócz  kawy,
herbaty i ewentualnie zupy i dostałam jakąś rozpiskę diety - jedyne co mi w  niej
pasuje to wiśnie i sok niesłodzony z jabłek.
No ale codziennie wiśnie (teraz mrożone) i ten sok własnoręcznie robiony i te
10 szklanek wody - przecież nie będę  mogła się ruszyć z domu!
Na moje pytanie, czy nerki wyrobią tyle płynu doktorek odpowiedział- wyrobią,
nie ma obawy.
A potem z miłym uśmiechem dodał- to kara za to, że zawsze za mało pani piła.
Fakt, mnie się nigdy nie chce pić.

Dziś słyszałam prześliczną prognozę pogody na majowy weekend - ma być
30 stopni ciepła! W piatek 10, w sobotę 10 i w niedzielę 10.
No to razem w weekend będzie 30!

Już mam wiosnę na osiedlu - troche słońca i te deszcze wreszcie spowodowały
kwitnienie rajskich jabłonek. Jest super!

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Instrukcja, jak sprawić by córka.......

......przestała rozmawiać z  własną  matką.
Zadzwoniła do mnie koleżanka (wiek emerytalny) z pytaniem, czy aby nie mam
ochoty wybrać się z nią na działkę, bo mogłybyśmy sobie pogadać.
No niestety pomimo niewątpliwie pięknej pogody nie miałam ochoty tłuc się
na działkę, ale zamiast tego zaproponowałam spotkanie na pogadanie.
Umówiłyśmy się w jednej z kawiarni w pobliżu  pałacu w Wilanowie.
Pogoda była  super i  tak cieplutko, że skusiłyśmy się na lody.
Nie widziałyśmy się ponad rok, czyli mniej więcej od  chwili gdy Ulka po raz
drugi została babcią.
Pokazała mi zdjęcie dorodnego bobasa, który wyglądał niczym miniatura
zawodnika sumo.
Uśmiałyśmy się, że nasze córki zaludniają świat ginącym  ponoć gatunkiem- obie
mamy po dwóch wnuczków.
Z tym, że u moich jest między chłopczykami różnica  dwóch lat, u niej nieco
ponad rok.
Ulka, pomimo przejścia na emeryturę, pracowała jeszcze w wymiarze 1/2 etatu.
Po pierwsze miała bardzo niską emeryturę bo cały czas pracowała w instytucie
naukowym, gdzie niestety wynagrodzenia były niskie, po drugie udało się jej
zrobić uprawnienia rzecznika patentowego, więc po odejściu na emeryturę
udało się jej "załapać" na pracę w  tej nowej specjalności.
Gdy jej córka urodziła pierwsze dziecko, Ulka tak sobie  zorganizowała pracę, że
rano zajmowała się wnukiem, potem przychodziła do małego opiekunka, a Ulka
szła do pracy.
Gdy okazało się, że karmienie dziecka piersią nie sprawdziło się w roli środka
antykoncepcyjnego i  będzie drugie dziecko, młodzi podjęli decyzję o budowie
domu. Tak naprawdę mieli całkiem niezłe mieszkanie, ładne trzy pokoje w całkiem
dobrym miejscu, niedaleko miejsca zamieszkania Ulki.
A wybrany przez nich developer budował osiedle domków jednorodzinnych w gminie
poza granicami Warszawy. Część domków już była gotowa do kupienia, więc
sprzedali mieszkanie, resztę kwoty uzupełnili kredytem bankowym i wyprowadzili
się.
Pierwszy zgrzytem był odejście opiekunki, która powiedziała, że nie będzie jezdziła
 "na takie zadupie". Ulka powiedziała, że ona też nie wyobraża sobie opieki nad
wnuczkiem, bo to od niej zbyt daleko. Żeby rano dojechać do niego musiałaby
wyjeżdżać z domu o 6,15  rano, no a poza tym nie ma zamiaru rezygnować z pracy,
bo kwota, którą dorabia do swej emerytury jest jej potrzebna.
Zięć stwierdził, że Ulka jest podłą babcią, bo przecież jej obowiązkiem jest pomóc
córce w trudnej sytuacji. A sytuacja jest trudna, bo jedno dziecko już jest a drugie
niedługo będzie na świecie.
Ulka wpierw się zapytała, czy jego matka jest zwolniona z obowiązku pomagania
swemu dziecku.
Jednocześnie wyjaśniła, że nie jej zasługą jest fakt, że na świecie będzie drugie
dziecko, podobnie jak pomysł zamieszkania poza miastem.
A potem całkiem spokojnie wyjaśniła, że ona tylko w tym wypadku zajmie się
dziećmi, jeżeli oni zapewnią jej dwie rzeczy - pensję taką, jaką ona ma  teraz w swej
firmie i pokój w domku, bo nie będzie  dwa razy dziennie pokonywać drogi
z Warszawy do nich i z powrotem do siebie. No i soboty i niedziele będzie zawsze
spędzać u siebie.
Rozpętało się istne piekło, bo według zięcia to jej wymagania to zwyczajna podłość,
bezczelność, egoizm itp.
A córeczka - popatrzyła się z odrazą na własną matkę i oświadczyła- wiedz, że
w tej chwili straciłaś córkę. Po wygłoszeniu tego tekstu wyniosła się z mężem
i dzieckiem z domu Ulki, uprzednio trzasnąwszy drzwiami.
I od tej pory ani razu nie zadzwoniła do Ulki.
Zdjęcie drugiego wnuczka Ulka dostała od swej kuzynki, która była u młodych z wizytą.
Teraz już wiecie co zrobić by zdobyć kilka epitetów i stracić córkę.


czwartek, 23 kwietnia 2015

Wiosna......

.....jakoś chyłkiem nadchodzi. Noce bardzo zimne, bo trudno powiedzieć, że +2
w terenie zabudowanym to ciepełko.
Sikorki nadal przylatują do mojej stołówki, bo chyba jeszcze wszystkie robale
śpią. Żywopłoty mają mini listki, bardzo marnie kwitną wszelkie owocowe
drzewa, a zwłaszcza różne odmiany jabłonek, których na osiedlu jest sporo.
Forsycje też się nie wysilają. Chyba wciąż za mało ciepła i słońca a za dużo wiatru.

Z lekkim opóznieniem dostałam zdjęcia moich Krasnali z ferii wielkanocnych.
Największą frajdę mieli z  wycieczki do "Parku  Linowego".
Na miejscu się okazało, że młodszy jest za mały- nie było takiej malutkiej "uprzęży",
ale właściciel parku był tak miły, że wypożyczył dla niego prywatną uprząż
swego synka.
Mały szedł tak skupiony, że gdy już pokonał calutką trasę to się rozpłakał.
Starszy wpierw jęczał, ze nie da rady, ale po przejściu całości
zażyczył sobie przejść jeszcze raz.

A ja dostałam od nich zdjęcia ametystów- przecież babcia uwielbia
kolorowe kamyki

Wyobrazcie sobie , że mój pierwszoklasista ma w roku szkolnym aż 18 tygodni
wolnych od nauki.
Dobrze, że chociaż tam odgórnie jest rozwiązany problem opieki nad dziećmi
w te wolne od nauki tygodnie.
Po prostu w te wolne dni jest czynna szkolna  świetlica.
























piątek, 17 kwietnia 2015

Geomancja? A z czym się to je???

Geomancja -  wg prawdziwych naukowców jest to PSEUDONAUKA, czyli
brednie i banialuki, złudzenia i co tam jeszcze kto chce.  Bo jeśli czegoś nie
można zmierzyć, zważyć, przedstawić wzorem matematycznym to tego
czegoś nie ma - i już.
Ale geomancja to nic innego niż wybieranie na podstawie obserwacji ziemi
oraz innych elementów otaczającego nas środowiska miejsc o najlepszych i
dobrych właściwościach bioenergetycznych.
Może gdybyśmy my, współcześnie żyjący ludzie nie byli tak w sobie zadufani
i poświęcili nieco więcej uwagi temu w jakich miejscach stawiali domy i
budowali swe miasta starożytni to nie budowano by całych dzielnic w Polsce
np. na terenach zalewowych.
Stosując zasady geomancji zakładali swe miasta Etruskowie, a potem podbici
przez nich pod koniec VII wieku p.n.e. Rzymianie. Naprawdę tak było, wtedy
Etruskowie byli bardziej rozwinięci cywilizacyjnie niż Rzymianie, którzy
przejęli ich dorobek a następnie go rozwinęli. Około 100 roku p.n.e. Etruskowie
i Rzymianie tworzyli już jeden naród.
Jak zapewne wszyscy pamiętamy z lekcji historii Imperium Rzymskie było
wielce ekspansywne. Mało jest miejsc w Europie, do których nie dotarli i
nie założyli tam swych miast.
Marek Witruwiusz, już w I wieku p.ne. napisał traktat o sposobie wybierania
właściwego miejsca do zamieszkania.
Sposób był dość prosty i logiczny -na wybranym "na oko" terenie należało
wpierw przez jakiś czas wypasać bydło i dokładnie sprawdzać stan zdrowia
zwierząt.
Jeżeli krowy dawały dużo mleka, nic im nie dolegało, można było uznać dany
teren za dobry do zamieszkania.
Należało również obserwować szatę roślinną danego terenu - roślinami które
rosły na terenach dobrych do zamieszkania były dęby, leszczyny, jabłonie
oraz grusze.
Na terenach niewłaściwych do budowy rosły paprocie, dęby skalne (zimozielone
krzewy ze strefy śródziemnomorskiej) oraz jeżyny.
Hipokrates i Avicenna też polecali by starannie dobierać lokalizację domów.
Czas wszystko zmienia i "pożera", nadszedł również kres potężnego Imperium,
ale do dziś w wielu miejscach w Europie przetrwało sporo obiektów zbudowanych
przez Rzymian.
Niedaleko Bazylei przetrwały do współczesności pozostałości założonego  przez
Rzymian w roku 44 p.n.e miasteczka Augusta Raurica (dziś Kaiser August)..
Oprócz zabudowy mieszkalnej były tu równiez dwa teatry, kilka budynków
świątynnych i obronnych, termy  oraz forum z bazyliką i kurią.
Dwaj szwajcarscy architekci i radiesteci, M.Mettler  z  Zurrychu  i  H. Stachelin
z Bazylei przeprowadzili radiestezyjne badania tego miasteczka i okazało się, że
położenie wszystkich budowli zostało przemyślane w najdrobniejszych szczegółach.
Wszystkie miejsca kultu i centralne obiekty zostały wkomponowane w siatkę
szwajcarską i diagonalną - czyli w dwa podstawowe rodzaje układającego się
w sieci promieniowania kosmicznego znanego w radiestezji.
Ściany budowli, rzędy kolumn i statuy pokrywają się dokładnie z pasmami lub
skrzyżowaniami siatek.
Całe miasteczko, jego zarys odzwierciedlał porządek Kosmosu i był zgodny
z istniejącymi strefami energetycznymi.
Główne ulice rzymskich miast  wytyczano jako dwie prostopadłe do siebie osie -
pierwsza na linii wschód-zachód, druga  na linii   północ- południe.
W miejscu ich przecięcia budowano zawsze rynek (forum). Te dwie podstawowe
główne ulice  decydowały o planie miasta. Pozostałe ulice miasta były do nich
równoległe.
Znano już wtedy również szkodliwe promieniowanie geopatyczne i by się przed
nim uchronić stosowano posadzki będące jednocześnie ekranem ochronnym.
Współczesna analiza chemiczna wykazała, że używano do ich zrobienia mieszanki
piasku rzecznego i wapna z domieszką białka zwierzęcego.
Przez długie lata nie zastanawiałam się dlaczego w jednych miejscach czuję się
świetnie a w innych nie mogę usiedzieć na miejscu.
A radiestezję, promieniowanie, cieki wodne traktowałam podobnie jak "prawdziwi
naukowcy, pakując to wszystko do worka  z etykietą  "bzdury".
 Do czasu aż pojawiło się  u nas dziecko. Wraz z małą zamieszkałam w małym
pokoju. Pod jedną ścianą stał mój tapczan, pod drugą, w odległości 1,5 m stało
drewniane łóżeczko małej.  Stało i tylko stało- puste, bo ilekroć w nim ułożyłam
małą ta po kilkunastu minutach darła się jak zarzynana.  Gdy ją przekładałam
na tapczan- wrzasków nie było.
Sprowadziłam do domu radiestetę. Nie mówiłam nic o tym dziwnym zachowaniu
się dziecka. Pan radiesteta (dyplomowany, z Tow. Psychotronicznego) obszedł
całe mieszkanie, usiadł, narysował plan mego mieszkania i zakreskował na
czerwono miejsca, w których jest  niekorzystne dla człowieka promieniowanie.
W tych miejscach nie powinny stać łóżka- powiedział. A  dziecię nie powinno
w takim miejscu leżeć. Dopiero wtedy powiedziałam mu o tym ,że we własnym
łóżeczku mała  wciąż się drze.
Oj, pani ma w domu taki świetny wykrywacz cieków wodnych a wzywa pani mnie?
Niepotrzebnie wydaje pani pieniądze- śmiał się.
Zgodnie z zaleceniami poprzestawiałam w mieszkaniu miejsca do spania a poza
tym zakupiłam odpromiennik bursztynowy.
I od tej pory zaczęłam się interesować tym, co jest "bzdurą, banialukami i
zwyczajnie  pseudonauką" oraz początkami ludzkiej cywilizacji.



wtorek, 14 kwietnia 2015

Gotyckie świątynie, cz.II

Nie mam pojęcia skąd średniowieczni budowniczowie gotyckich świątyń czerpali
swą wiedzę.
Jedno jest pewne - w swych budowlach  odzwierciedlali prawdziwą miarę Natury,
a jak uważają niektórzy, cała Natura to matematyka.
Wielką wagę przywiązywali do odpowiednich proporcji między poszczególnymi
częściami budowli.
Punktem wyjścia architektury sakralnej był stosunek koła do kwadratu lub kuli do
sześcianu.
Kolista kopuła zawieszona nad sześcianem była odzwierciedleniem nieba ponad
ziemią.
Projekty gotyckie opierały się na tzw.  złotej proporcji czyli wzajemnym stosunku
dwóch części  (1:1,618)
W katedrze w Chartres odległości pomiędzy filarami, długość nawy, transeptów oraz
prezbiterium stanowią wielokrotność liczby 1,618.
Czy wiecie, że liczba Pi (3,14.) była uważana za świętą i często można ją odnalezć
w średniowiecznych kościołach?
Pierwiastki kwadratowe z dwójki i trójki też były liczbami magicznymi. Pierwiastek
z dwójki (1,414) reprezentuje kwadrat, będący znakiem Ziemi. Pierwiastek z trójki,
który wynosi 1,732  to pradawny znak mandorli ( w języku włoskim migdał) i od
czasów starożytnych  symbolizował dziewiczą płodność.
W ikonografii chrześcijańskiej  umieszczano w nim postać Chrystusa.
Mam wrażenie, że budowniczowie gotyku bardzo lubili "szyfrogramy" i dość
namiętnie się nimi posługiwali.
W alfabecie greckim i hebrajskim każda litera miała swój odpowiednik liczbowy.
Gdy sumujemy poszczególne litery wyrazu, otrzymujemy wartość liczbową całości.
To zamienianie liter na cyfry nosi nazwę gematrii.
Odpowiednikiem słowa Jezus w języku greckim jest liczba 888, więc umieszczano
ten wymiar w centralnej części świątyni, w prezbiterium lub między głównymi
filarami, by uzyskać występowanie pewnych subtelnych wibracji.
Bardzo często w niektórych kościołach umieszczano w posadzkach labirynty. Miały
one być elementem praktyk prowadzących do rozwijania wnętrza człowieka  i
jego mistycznego oświecenia. W tradycji chrześcijańskiej znalezienie drogi do
centrum labiryntu i pokonanie jej z powrotem nazywano pielgrzymką do Niebiańskiej
Jerozolimy, o której była mowa w Piśmie  Świętym.
Niewiele tych labiryntów posadzkowych przetrwało do dziś.
Ale w  Chartres przetrwał - ma średnicę 9 metrów, a długość jego wynosi 250m.
W średniowieczu, w Wielkanoc, wierni prowadzeni przez biskupa tańczyli w nim.
Labiryntem w Chartres zajęli się również różni badacze zjawisk paranormalnych.
Podobno pod względem energetycznym ma on działanie uzdrawiające. Podobno
chodzenie po nim, a nawet tylko patrzenie na niego ma moc terapeutyczną, daje
równowagę psychiczną i głębokie przeżycia duchowe.
Labirynt w Chartres odsłaniany jest całkowicie tylko w piątki. Odsuwa się wtedy
stojące na nim na co dzień ławki by był dostępny  w całości dla wiernych.
Najlepsze efekty daje ponoć chodzenie po nim boso. I chodzą po nim nie tylko
wierni- ludzie innych wyznań także.
John James, australijski architekt poświęcił wiele lat na zgłębianie znaczenia tego
labiryntu i doszedł do wniosku, że  "jego jedenaście kręgów i zawiła ścieżka
prowadząca do środka stanowi odbicie drogi, jaką człowiek musi przebyć, aby
zostać zbawiony".
Zastanowiło mnie jedno - czy to było jego jedyne zajęcie?
Kolejną ciekawostką świątyni w Chartres są jej wieże, które są różnej wysokości.
To nie jest jakaś niedoróba, ale zabieg celowy by absorbować energię zarówno
Słońca jak i Księżyca. Wyższa wieża absorbuje energię Słońca, niższa- Księżyca.
Podobny manewr zastosowano w katedrze w Amiens.
W południowym transepcie (boczna nawa( katedry w Chartres zwraca uwagę na
posadzce jedna z płytek posadzki, ustawiona inaczej niż pozostałe.
Jeśli będziemy w Chartres w samo południe w momencie przesilenia letniego,
ta właśnie płytka zostanie oświetlona słońcem przechodzącym przez odpowiednio
ustawiony otwór w witrażu św. Apolinarego.
I tak moi mili, wymieszane są skutecznie obrzędy i tradycje  pogańskie z religią
chrześcijańską.
Mnie osobiście zupełnie to nie przeszkadza, daje to obraz jakiejś ciągłości i
powtarzalności dziejów człowieka.

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Gotyckie świątynie

Wczoraj Stokrotka napisała na swym blogu o katedrze Notre Dame.
Jej post sprowokował mnie do napisania kilku słów o gotyckich świątyniach.
Już dawno miałam taki zamiar, ale jakoś  się nie składało.
Jak wszystkim wiadomo, styl gotycki nastąpił po stylu romańskim.
Świątynie romańskie swym wyglądem przypominały warownie - potężne mury,
"rozłożyste kształty". Można się było w tym budynku modlić, a można było
również się schować i z poza murów bronić.
I nagle, nie wiadomo skąd, w latach 1130 - 1140 pojawiły się świątynie nowego
formatu.
Nowe formy wcale nie były prostą kontynuacją poprzedniego budownictwa. Do
dziś wiele osób zastanawia się skąd nagle znalazła się cała rzesza wybitnych
specjalistów a gotyk stał się produktem od razu doskonałym.
We Francji, w ciągu tylko jednego stulecia powstało ponad 80 gotyckich katedr
i kościołów. Jednocześnie takie same świątynie powstawały w całej Europie.
Należy też pamiętać o tym, że budowniczowie  gotyckich świątyń tworzyli zamkniętą
grupę zawodową obejmującą muratorów, kamieniarzy, rzezbiarzy.
Swoje wysokie umiejętności przekazywali tylko drogą indywidualnego wtajemniczenia,
mistrz - czeladnik.
Obowiązywał ścisły zakaz spisywania posiadanej wiedzy, by przypadkiem nie dostała
się w niepowołane ręce.
Budowniczowie gotyckich świątyń nie byli związani z konkretnymi miastami czy też
obszarami, przenosili się z miejsca na miejsce i najczęściej pozostawali anonimowi.
Pierwszą świątynią gotycką był  kościół Saint Denis , leżący dziś na przedmieściu Paryża.
Powstał w latach 1135-44. Benedyktyński opat tamtejszego klasztoru , ojciec Suger,
zaliczany był  do elity wtajemniczonych mistrzów- doskonale wiedział, że nośnikiem
najwyższych energii jest  światło, a odpowiednie nim  sterowanie wpływa na wnętrze
człowieka. Napisał nawet na ten temat traktat, w którym przekonywał, że Bóg jest
 światłem.
Zgodnie ze swym przekonaniem postanowił wpuścić do  świątyni jak najwięcej światła, wykorzystując w całej pełni zalety sklepienia żebrowego. Powstało miejsce na duże
oszklone powierzchnie okien z witrażami i na rozety.
W ten sposób miało do świątyni przenikać nie tylko światło słoneczne ale i światło Boże.
I tu ciekawostka - przeprowadzone w Saint Denis badania radiestezyjne wykazały, że
Saint Denis została wybudowana w prawdziwym miejscu mocy. Poziom energetyczny
wynosi 54000 jednostki Bovisa, co świadczy, że zbudowana została ze wszystkimi
prawidłami sztuki geomantycznej. W jej wnętrzu dominują wibracje koloru białego.
Dla większości królów francuskich jest  miejscem ostatniego spoczynku.
Katedra Notre Dame też ma swoje "paranormalne tajemnice". Inicjatorem jej budowy
był biskup Maurice de Sully.
Świątynia stoi w bardzo znaczącym miejscu energetycznym, które jeszcze w czasach prehistorycznych pełniło funkcję miejsca kultowego.
Pomiary  radiestezyjne wykazały, że promieniowanie tego miejsca odpowiada zieleni i
błękitowi, co ma działanie oczyszczające i wyciszające.
Prowadzone badania archeologiczne wykazały, że Celtowie też mieli tu swoje miejsce
kultu.Osiedlili się na bagnistych brzegach Sekwany i jej wyspach około 350 r p.n.e.
A trzy wieki pózniej Juliusz Cezar założył tu galicyjsko-rzymską osadę o nazwie
Lutetia Parisiorum i wzniesiono sanktuarium Jowisza  - tu gdzie dziś znajduje się
Notre Dame.
Gdy się spojrzy na rozmieszczenie francuskich katedr, to okaże się, że świątynie
gotyckie w Chartres, Reims, Amiens, Bayeux, Evreux, Abbeville, Laon, Paryżu i
Etampes  są odzwierciedleniem gwiazdozbioru Panny.
I jeszcze słów kilka o szybach.W gotyckich oknach zastosowano specjalny rodzaj szkła,
które posiadało zdolność wzmacniania blasku  a jednocześnie zatrzymywało szkodliwe promieniowanie UV. Podobno sekret produkcji takiego szkła templariusze pozyskali od
arabskich alchemików.
Największą kolekcję średniowiecznych witraży  zobaczymy w katedrze w Chartres,
gdzie występuje specjalny odcień barwy niebieskiej, nazwany "błękitem z Chartres",
dający promieniowanie o określonym zakresie widma.
Przed pojawieniem się druku witraże przekazywały wiernym nauki  Kościoła,ukazywały
życie apostołów i świętych oraz  dokonania Chrystusa.
Prawdę mówiąc, katedrze w Chartres należy się zupełnie osobny post, tyle jest w niej
niespotykanych rzeczy.
A więc - liczcie się z tym, że zamęczę Was jeszcze jednym postem o świątyniach
gotyckich.

niedziela, 12 kwietnia 2015

Odwyk

Na odwyku jestem. To koszmar. W ramach odwyku zrobiłam kilka pierścionków.
Ale jak to zwykle ja - na bakier jestem z fotografowaniem.
W ramach oszczędzania  paluszków zrobiłam pierścionki, bo to łatwa praca.
Przy okazji zagospodarowałam różne resztki kryształkowe i jeden howlit
udający turkus. Po raz pierwszy robiłam pierścionek techniką  haftu
koralikowego- właśnie ten z  howlitem. Całkiem dobrze wyszło, pewnie
powtórzę ten eksperyment.
Wiecie, ja to jestem cholerna gapa - właściwie to cud, że to zdjęcie jest, bo
miałam już całkiem niemal padniętą baterię w  aparacie. O tym, że trzeba
ją naładować to wiedziałam , ale wciąż odkładałam to na pózniej.
A potem dorobiłam jeszcze jeden pierścionek, z muszlą Paua w roli głównej,
ale wszystko spakowałam i wysłałam, zapominając zrobić porządne zdjęcie,
choć w międzyczasie  naładowałam baterię.
Mój drogi mąż mawia, że "g. chłopu, nie zegarek". I pewnie ma rację:)))
Mam pomysł na zrobienie kompletu pierścionek + bransoletka, a wszystko
w tonacji czarne/białe, ale to trochę potrwa, bo na odwyku muszę jednej
rzeczy przestrzegać - jednorazowo nie dłubać przy koralikach dłużej niż
trzydzieści minut.
W ramach odwyku porządkuję swoje notatki o dzielnicy, w której
mieszkam.
Miałam sąsiada, ( nie żyje od kilku lat) który bardzo wiele wiedział o mojej
dzielnicy.Planowaliśmy napisać coś razem na ten temat, ale nie wyszło, bo
dość długo i to z powodzeniem walczył z rakiem, a potem to ja miałam
problemy ze zdrowiem swego męża i tak się to rozeszło po kościach.
A potem pan Mietek przeniósł się w inny wymiar, dożywszy 87 lat. Do
samego końca był wielce trzezwym, miłym  i bystrym człowiekiem.
Zapewne to co napiszę o swojej dzielnicy niewiele osób przeczyta, ale to
będzie mój hołd dla pana Mietka.
W końcu to mój blog, mogę uprawiać prywatę, prawda???

środa, 8 kwietnia 2015

Jajka marmurkowe dla studentów

Z takimi jajkami pierwszy raz spotkałam się  u mojej znajomej. Na stole wylądował 
litrowy szklany słój typu wek, a w nim w  zalewie jasno brązowego koloru tkwiły
jajka w skorupkach.
Bardzo mi te jajka  smakowały, a  znajoma określiła je, że to marmurkowe jajka
dla  studentów.
Jak zwał, tak zwał, pomyślałam, grunt, że to smaczne. No a skoro mi smakowały to
postanowiłam wziąć przepis.
Jajka myjemy, gotujemy na małym ogniu "na twardo". Gdy już wg nas  są gotowe,
chłodzimy je zimną wodą i delikatnie je obtłukujemy , tak by skorupka dość
równomiernie popękała. Nie obieramy ze skorupki!
W garnku gotujemy lekką zalewę octową,czyli mieszankę octu jabłkowego lub
winnego z wodą), do której dodajemy listek laurowy, kilka ziaren ziela angielskiego,
małą, kawową łyżeczkę curry, 50ml sosu sojowego ciemnego. Niektórzy dodają też
kilka ziaren pieprzu.
Gotujemy wszystko kilka minut, do zalewy wkładamy jajka i jeszcze chwilę
gotujemy.
Wyławiamy łyżką jajka i układamy je w czystym wyparzonym słoju, po czym
zalewamy gorącą zalewą  tak by były całe w zalewie i zamykamy słoik.
Stawiamy go do góry dnem, by się dobrze zassał.
Po tygodniu jajka są gotowe do jedzenia.
Jest to również dobre "pogotowie" do  tworzenia  kanapek w razie niespodziewanych
gości.
Celowo nie podaję ilości składników, bo są one uzależnione od indywidualnych
preferencji smakowych, ilości jajek i wielkości słoja i fantazji kucharza.

Poszła baba do lekarza....

.....a ta baba to jestem ja. Dawno się tak nie ubawiłam. Chichaliśmy się z panem
doktorem tak nieprzyzwoicie głośno, że  było nas słychać na korytarzu, o czym mi
drogi mój mąz doniósł.
Ale jak się nie śmiać, gdy przychodzi  baba do lekarza, oświadcza na dzień dobry,
że jest naprawdę zdrowa i w ramach owego zdrowia dostaje skierowanie na tyle
badań, że chyba zasłabnę, gdy mi tę krew do badań utoczą.
Ale prawdziwym powodem do niekontrolowanego wybuchu śmiechu był moment,
gdy lekarz  musiał odnalezć kod badań, które mi zadysponował. Wyciągnął biedak
 smartfona i zaczęło się dziesięciominutowe poszukiwanie kodów.
Bo lekarz musi teraz wpisać w kartę pacjenta kod zleconego badania, nie jego nazwę.
Tyle tylko, że tak naprawdę nie bardzo wiadomo w czym to ma  usprawnić pracę
lekarza, bo nikt nie jest w stanie zapamiętać tylu setek kodów.
Bo inny kod ma badanie poziomu glukozy  na czczo, a inny kod badanie tejże
glukozy  pod obciążeniem. Wysnułam teorię, że może takie szyfrowanie ma na celu
ochronę danych pacjenta no i ta teoria ogromnie rozbawiła mego doktorka.
No i potem już wszystko nas  śmieszyło - nawet to, że pani endokrynolog obiecała
mi za rok USG tarczycy  wraz z biopsją, bo badanie sprzed 2 lat opiewało jakieś
"konglomeraty guzków", a ta biedula pewnie nie mogła odnalezć właściwego kodu,
więc z pewnością za rok już się  tego kodu na pamięć wyuczy, no a jeśli te guzki są
"niedobre" to za rok zmienią się z konglomeratu w jeden super guz i bez biopsji
będzie wiadomo co robić dalej (tylko kod się zmieni),rozśmieszyło nas i to, że teraz
lekarz pierwszego kontaktu musi dać skierowanie do okulisty i dermatologa, co tak
naprawdę utrudniło dostęp do lekarza I kontaktu, a nie zmniejszyło kolejek do tych
specjalistów.
Potem ja się pośmiałam,  bo doktorek mi zalecił, bym wzięła rozwód z robótkami
ręcznymi i przy okazji modliła się, by badania wykazały, że moje dolegliwości to tylko
sprawy zwyrodnieniowe.
Wyszłam z gabinetu tak rozbawiona, że aż się mąż zapytał, czy doktorek może mnie
łaskotał w jakimś wrażliwym miejscu.
Z zaleceń zdrowotnych  "na teraz" mam sobie kupić wit.D3 i łykać, odstawić szydełko,
druty i "co tam jeszcze pani wyczynia", szybko zrobić  badania i pomodlić się by
było wszystko w normie. A więc lecę do apteki- oczywiście internetowej.
No i to byłoby na tyle, jak mawiał klasyk.

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Podobno były święta

Moja definicja świąt zakłada, że święta to czas, w którym robimy głównie to co
nam sprawia frajdę, a ja jestem w tak szczęśliwej sytuacji, że od lat robię właśnie
to co lubię , więc święta mam właściwie przez okrągły rok i funkcjonuję w myśl
zasady : niczego nie muszę robić, robię to co chcę.  I w tej świadomości, nawet
wtedy, gdy mój organizm mnie do czegoś przymusza -stosunkowo mało cierpię.
To jest wyższość stanu emeryta nad stanem człowieka pracującego.
U mnie nawet w bardzo powszedni dzień można się natknąć na tzw. "świąteczne
dania."
Pamiętam zdumienie i zgorszenie mojej kuzynki, gdy podałam we wrześniu zupę
z suszonych grzybów.
To u ciebie grzybowa nie jest zupą wigilijną? - zapytała zdziwiona.
Ależ jest! Uwielbiam ją i w związku z tym gotuję ją ilekroć  mam ochotę i susz
grzybowy. Była wyraznie zgorszona.
I dlatego, moi drodzy, u nas menu świąteczne niewiele się różni od tego "na co dzień".
Na przykład sernik - u większości moich znajomych jest to ciasto świąteczne -
a jego pieczenie jest tak poważnie traktowane jak msza żałobna.
U mnie  sernik jest dość często, bo nie jadam  kupnego białego sera w postaci
naturalnej a wypróbowałam , że pieczony jakoś mi nie szkodzi. Nie szkodzi mi
również biały ser robiony w domu, no ale nie chce mi się go robić.
A samo zrobienie sernika sprawia mi taką samą trudność jak obranie  kartofli,
co jak wiadomo najprostszą czynnością kuchenną jest.
Tak mało mnie to absorbuje, że tym razem przeżyłam moment zadziwienia przy
jego pieczeniu.
Zgromadziłam składniki, czyli ser, jajka, cukier, mąkę kokosową, rodzynki i
kakao.
Gdy wszystko miksowałam nagle zdębiałam- jakieś "grudy" dojrzałam w masie.
No tak- pomyślałam- pewnie kakao mi się  "zbrylowało". Dałam wyższe obroty,
ale owe grudy nadal mi śmigały w misie.
Wreszcie chwytem pęsetowym chwyciłam jedną grudę - to była rodzynka.
Zupełnie zapomniałam, że je wrzuciłam.
Nie  wiem jaka pogoda w innych częściach kraju, ale wczoraj patrzyłam z podziwem
na padający śnieg- płatki miały wielkość śladów kocich łapek.
Poleżało toto ze 3 minuty na chodniku i zniknęło.
Potem była mżawka, potem gęsty deszcz a w kilka godzin pózniej regularna
śnieżyca, a gdy przeleciała z wielkim szumem - wyszło słońce. Czyli wszystko jest
jak należy: "kwiecień-plecień, bo przeplata, trochę zimy, trochę lata".
Mam nadzieję, że wszyscy zdołaliście nieco odpocząć i nie nadwyrężyliście
nadmiarem jedzenia swych organów trawienia.
I wszystkim ogromnie dziękuję za życzenia świąteczne!!!!

piątek, 3 kwietnia 2015

*******

                           Wszystkim, bez wyjątku -
                           Wesołych Świąt życzę


czwartek, 2 kwietnia 2015

Przedświątecznie

 O radosną atmosferę świąteczną wielce starają się polscy biskupi - chyba zapomnieli,
że szantaż jest karalny i dlatego szantażują posłów, praktykujących katolików, opcją
wykluczenia ich z kościoła, jeśli będą  GŁOSOWAĆ ZA LEGALNOŚCIĄ IN VITRO.
Ręce i piersi opadają, choć już nie przewiduję dalszego rozmnażania się.
                                                          *****
Zrobiłam zbyt wcześnie pasztet i właściwie już go nie ma- muszę zrobić  następny.
A tym razem zrobiłam pasztet drobiowy, indyczo-kurczakowy.
Przepis własny, czyli:
mięso z indyka  80 dag, pierś wędzona z kurczaka 40 dag.
Dusiłam oba mięsa razem w obecności b. dużej ilości włoszczyzny (mrożonej) i
ulubionych przypraw.
Zmieliłam oba mięsa i całą włoszczyznę, dodałam 2 jajka i jeszcze trochę przypraw,
dodałam dwie  łyżki wazowe wywaru z pichcenia mięsa i warzyw, ciepnęłam 
wszystko w  foremkę i upiekłam.
Nawet nie zauważyłam kiedy go zrobiłam, tak szybko mi to poszło.
Tym razem muszę zrobić więcej, bo z ręką mojej psiapsiółki coraz gorzej - z powodu
ścięgna, na którym robią się guzki a samo  ścięgno ulega skróceniu, nie może
wyprostować dłoni. Jedną dłoń ma już zoperowaną, no ale teraz powinna operować
drugą. Jest to niestety choroba o podłożu genetycznym.
Właściwie wszystko, co będę robiła  na święta zrobię podwójnie -przyjazń tak samo
jak szlachectwo - zobowiązuje.
                                                         
Wczoraj przespacerowałam się  (z musu) w padającym gradzie. Wprawdzie  nie waliło
kulami bilardowymi, a tylko ziarnami dorodnego grochu to i tak miłe to nie było.
To złośliwość ze strony pogody, bo akurat pokonywałam pusty teren i nigdzie nie
mogłam  się schować.