Przechorowałam się nieco i jedyne na co mam ochotę to spanie. Tęsknie
zerkam na podusię i pled, ale nic z tego - muszę być "na chodzie".
Nic dziwnego, że jestem niewyspana, skoro śpię w pokoju ze swoim
jamniorem, który całymi dniami drzemie, a w nocy rozrabia. A to piszczy,
żeby go pogłaskać, a to szczeka przez sen, a to idzie do miski z wodą i pije
tak głośno, że zawsze mnie obudzi a do tego kaszle, bo ma chore serduszko.
Dobrze, że już udało mi się odzwyczaić go od spania w moim łóżku.
Pomyślałam, że i tak mam niezle, że nie żyję w czasach, gdy spanie nie było
czynnością indywidualną, a zbiorową.
Przez wieki spano nie tylko razem w jednej izbie, często spano w wiele osób
w jednym dużym łożu.
Było to niewątpliwie dobre rozwiązanie zimą, bo łatwiej było ogrzać jedną
izbę a i pod wspólną kołdrą też było cieplej. Poza tym nie wszędzie była
dostateczna ilość pościeli.
W XIX wiecznej Irlandii każdy z członków rodziny miał z góry określone
miejsce do spania. Pod ścianą spała najstarsza córka (miejsce najbardziej
oddalone od drzwi), potem jej siostry wg wieku, następnie matka, ojciec
i synowie, a dalej, jeżeli była taka potrzeba- osoby obce, np. domokrążca
lub biedak przygarnięty na noc.
Meżczyzni zawsze zajmowali miejsca bliżej drzwi, by w razie napaści na
dom lub innego niebezpieczeństwa mogli szybko reagować.
Na wsiach często zabierano na noc do domu zwierzęta domowe.
Na walijskich wsiach, w XVIII wieku każde domostwo było istną arką
Noego- razem z gospodarzami nocowało i bydło rogate i nierogacizna.
Uważano wtedy, że krowy patrzące na płonący w palenisku ogień dają
więcej mleka, a już niewątpliwie wygodniej było rano wydoić krowę
bez wychodzenia z domu. Czy wyobrażacie sobie ten poranny fetor?
Takie wspólne łoże miało też i inną dobrą stronę- przed zaśnięciem prowa-
dzono rozmowy, na które nie było czasu za dnia, wytwarzały się więzy
bliskości, a dzieciaki zawsze czuły się bezpiecznie.
Noclegi w jednym łożu zdarzały się również w podróży, gdyż często
zajazdy dla podróżnych nie dysponowały odpowiednią ilością łóżek.
W XVIII wieku wśród przedstawicieli klas bogatych rozpowszechniło
się przekonanie, że wspólne spanie jest godne pogardy, a religijni przy-
wódcy zaczęli potępiać spanie całymi rodzinami w jednym łożu, jako
urągające wszelkiej przyzwoitości.
Z czasem zwyczaje te przejęła również klasa średnia, a wspólne łoże stało
się przywilejem tylko małżonków.
I od razu zaroiło się od poradników jak w tym wspólnym łożu czas spędzać.
Pewien XVIII-wieczny specjalista tak doradzał mężczyznom: "Z całej
mocy unikajcie nieporozumień w sypialni, a to dlatego, by wydarzenie
dostarczające przyjemności nie stało się kolejną nieprzyjemnością".
Ciekawe co on miał na myśli?