"...żony, które nie czekają, aż mąż zapewni im szczęście, mają
najszczęśliwsze małżeństwa". Do takiego wniosku doszła Iris Krasnow -
58-letnia amerykańska dziennikarka, autorka kilku bestselerów na temat
relacji międzyludzkich i różnych etapów życia kobiety. I wiecie co, to
jest prawda. Jestem tego namacalnym dowodem - mężatką jestem
niemal od zawsze , bo za mąż wydałam się mając zaledwie 21 lat, cały
czas jestem z tym samym człowiekiem i uważam, że jest to udany i dobry
związek. Nie czytając żadnych mądrych książek na ten temat, jakoś sama
wpadłam na to, że najważniejsze we wspólnym życiu, jest danie sobie
wzajemnie przestrzeni życiowej. Każdy potrzebuje pewnej dozy
samotności, czasu by wejrzeć spokojnie w głąb siebie, zastanowić się
nad sobą, by się rozwijać wewnętrznie. I każdy z nas potrzebuje
przestrzeni na pielęgnowanie swojego hobby, własnych zainteresowań.
I dlatego jezdziłam na wakacje z dzieckiem sama, nie ciągnełam
męża do opery, która nie należała do kręgu jego zainteresowań, nie
latałam oglądać jak on gra w tenisa lub w siatkówkę i zawsze uważałam,
że nie ma potrzeby robić razem to, co można robic oddzielnie- np.
wychodzenie z psem na spacer. Nie ukrywałam, że do opery idę
z kolegą z pracy lub lecę pogadać z przyjacielem, który ma akurat
kłopoty rodzinne. Ale by to wszystko miało "ręce i nogi" trzeba mieć do
siebie samej i do siebie nawzajem zaufanie.
****
Z czym kojarzy się Wam Afryka? Bo mnie to głównie z parkiem
Serengeti, cudownymi gepardami, rozczulającymi małymi słoniątkami,
pięknymi krajobrazami z Kenii i moim marzeniem, by polecieć balonem
nad sawanną. A tu się okazuje, że Afryka z moich wyobrażeń wcale
taka nie jest. Czy wiecie, że Afryka ma już 600 mln użytkowników
telefonow komórkowych i tym samym ma drugie miejsce na
świecie? Pierwsze miejsce ma Azja. Wyobrażacie sobie Masaja
z telefonem komórkowym przy uchu? Afryka pomału jest
postrzegana jako kontynent nadziei. Około 2/3 Afrykanów umie
czytać i pisać a taki poziom rozwoju Hiszpania osiągnęła dopiero
w latach 20-tych XX wieku. Coraz częściej ludność Afryki korzysta
z najskuteczniejszych działań prozdrowotnycvh, do których należą:
mycie rąk, karmienie piersią, szczepienie niemowląt i dzieci, stoso-
wanie moskitier, korzystanie z antybiotyków, wprowadzenie nawet
przez biedne kraje darmowego szkolnictwa podstawowego.
I wiecie co? w Afryce już pojawiła się klasa ludzi uzależnionych
od kart kredytowych. A w ub. roku magazyn "Forbes" po raz
pierwszy opublikował listę 40 najbogatszych Afrykanów, których
łączne bogactwo wynosi 64,9 mld dolarów. A dla mnie najlepszą
wiadomością jest fakt, że niektórzy z nich to również filantropi.
A więcej możecie poczytać w 4 numerze Forum
P.S.
Uprzejmie wyjaśniam, że nikt mi nie płaci za reklamowanie tego
tygodnika, po prostu lubię go czytać.
drewniana rzezba
czwartek, 26 stycznia 2012
wtorek, 24 stycznia 2012
259. Czegoś nie rozumiem
Chyba się za bardzo postarzałam , albo zgłupiałam. Bo nijak nie mogę
zrozumieć w czym może pomóc blokowanie stacji benzynowych
lub blokowanie ulic przez samochody. Na mój babski rozum z całą
pewnością od takiego działania to ani nie znajdą się w Polsce wydajne
złoża ropy naftowej ani kraje posiadające ropę naftową nie obniżą jej
cen specjalnie dla Polski. Może czas, by przestać śnić sen o potędze i
uświadomić sobie, że nie jesteśmy krajem bogatym, a do tego nasze
narodowe cechy w pewien sposób nas ograniczają. Nie potrafimy mówić
jednym głosem, znacznie lepiej idzie nam destrukcja niż budowanie.
****
ACTA - nie jestem żadnym działaczem, ale już o tym wiedziałam i
jakoś nie jestem zaskoczona, że trzeba będzie to podpisać.
Gdy zdecydowałam się na pisanie bloga i pokazywanie w nim
swoich "arcydzieł" i innych wypocin, doskonale sobie zdawałam sprawę,
że wszystko co tu pokażę może zostać "zerżnięte", bo nie jest wcale
a wcale chronione prawem własności. Nie są to rzeczy opatentowane, nie
posiadają zastrzeżonej nazwy, nie mają zastrzeżonego znaku towarowego.
Gdyby coś z tych rzeczy posiadały, mogłabym dochodzić swoich praw
przed sądem. Ale ochrona patentowa, zastrzeżenie znaku towarowego
czy też nazwy - kosztuje i to sporo. I doskonale wiedziałam, że
anonimowość w sieci jest bardzo pozorna, choć niektórym się wydaje,
że jeśli podpiszą się nickiem pod chamskim komentarzem, właściciel
bloga, strony, nie trafi na autora. Jeśli będzie bardzo chciał- trafi.
Wszystko co umieszczamy w sieci zostawia swój ślad. I dlatego
śmieszy mnie, gdy teraz wszyscy nagle zaczęli krzyczeć, że będzie
od teraz cenzura. Kochani, ona już dawno jest, tylko o tym nie wiecie.
****
A teraz coś pocieszającego - Polska jest na trzecim miejscu państw,
w których Niemcy podejmują pracę. Na pierwszym miejscu jest
Szwajcaria, drugim- Stany Zjednoczone, trzecim- Polska. Tym samym
wyrugowaliśmy z trzeciego miejsca Austrię. Ale się porobiło, no nie?
****
I na koniec trochę liczb - bo świat w liczbach wygląda naprawdę ciekawie.
7,3 mln Niemców pracuje na "umowach śmieciowych".
20% nieruchomości we Włoszech stanowi pośrednio lub bezpośrednio
własność Kościoła katolickiego.
320 mln $ zarobiło w ub.roku Nollywood, czyli nigeryjski przemysł
filmowy. To chyba niezłe pieniądze, nie wiedziałam, że Nigeria ma
tak rozwinięty przemysł filmowy.
zrozumieć w czym może pomóc blokowanie stacji benzynowych
lub blokowanie ulic przez samochody. Na mój babski rozum z całą
pewnością od takiego działania to ani nie znajdą się w Polsce wydajne
złoża ropy naftowej ani kraje posiadające ropę naftową nie obniżą jej
cen specjalnie dla Polski. Może czas, by przestać śnić sen o potędze i
uświadomić sobie, że nie jesteśmy krajem bogatym, a do tego nasze
narodowe cechy w pewien sposób nas ograniczają. Nie potrafimy mówić
jednym głosem, znacznie lepiej idzie nam destrukcja niż budowanie.
****
ACTA - nie jestem żadnym działaczem, ale już o tym wiedziałam i
jakoś nie jestem zaskoczona, że trzeba będzie to podpisać.
Gdy zdecydowałam się na pisanie bloga i pokazywanie w nim
swoich "arcydzieł" i innych wypocin, doskonale sobie zdawałam sprawę,
że wszystko co tu pokażę może zostać "zerżnięte", bo nie jest wcale
a wcale chronione prawem własności. Nie są to rzeczy opatentowane, nie
posiadają zastrzeżonej nazwy, nie mają zastrzeżonego znaku towarowego.
Gdyby coś z tych rzeczy posiadały, mogłabym dochodzić swoich praw
przed sądem. Ale ochrona patentowa, zastrzeżenie znaku towarowego
czy też nazwy - kosztuje i to sporo. I doskonale wiedziałam, że
anonimowość w sieci jest bardzo pozorna, choć niektórym się wydaje,
że jeśli podpiszą się nickiem pod chamskim komentarzem, właściciel
bloga, strony, nie trafi na autora. Jeśli będzie bardzo chciał- trafi.
Wszystko co umieszczamy w sieci zostawia swój ślad. I dlatego
śmieszy mnie, gdy teraz wszyscy nagle zaczęli krzyczeć, że będzie
od teraz cenzura. Kochani, ona już dawno jest, tylko o tym nie wiecie.
****
A teraz coś pocieszającego - Polska jest na trzecim miejscu państw,
w których Niemcy podejmują pracę. Na pierwszym miejscu jest
Szwajcaria, drugim- Stany Zjednoczone, trzecim- Polska. Tym samym
wyrugowaliśmy z trzeciego miejsca Austrię. Ale się porobiło, no nie?
****
I na koniec trochę liczb - bo świat w liczbach wygląda naprawdę ciekawie.
7,3 mln Niemców pracuje na "umowach śmieciowych".
20% nieruchomości we Włoszech stanowi pośrednio lub bezpośrednio
własność Kościoła katolickiego.
320 mln $ zarobiło w ub.roku Nollywood, czyli nigeryjski przemysł
filmowy. To chyba niezłe pieniądze, nie wiedziałam, że Nigeria ma
tak rozwinięty przemysł filmowy.
niedziela, 22 stycznia 2012
258. Wielka rodzina
Czy wiecie, że co rok przychodzi na świat od 1-2 tysięcy dzieci
poczętych z nasienia anonimowego dawcy?
I tak jest już od lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Zmieniło się tylko
widzenie tego zjawiska - z początku kobiety bardzo wstydziły się faktu,
że dawcą nasienia nie jest ich własny mąż, czy też partner, ale ktoś
anonimowy. Dziś, przyszłe matki, korzystając z dobrodziejstwa inter-
netu, mogą online wybrać przyszłego ojca dla swego dziecka.
Najczęściej wybieranymi kandydatami są mężczyzni wysocy, przystojni,
absolwenci dobrych szkół i uczelni, z rodzin, w których nie było chorób
nowotworowych, chorób serca i chorób psychicznych. Wybierając
dawcę nasienia można również uwględnić takie cechy jak kolor oczu,
kolor włosów, jego zainteresowania a nawet wyznanie.
W dzisiejszych czasach z dobrodziejstwa istnienia banków spermy
korzystają zarówno małżeństwa nie mogące posiadać potomstwa jak i
samotne kobiety. Wszystko jest kwestią pieniędzy. W niektórych
krajach państwo wspomaga bezdzietne pary refundując im dwa
zapłodnienia in vitro, w innych koszty zabiegów ponoszą sami przyszli
rodzice.
I generalnie rzecz ujmując podoba mi się , że pary, które nie mogą w
naturalny sposób począć dziecka, mogą liczyć na in vitro. Ale
dziennikarka The Guardian zwróciła uwagę, że dzieci w ten sposób
poczęte, gdy dowiedzą się, że ich "domowy" tata nie jest ich biolo-
gicznym ojcem, najczęściej przeżywają traumę. Prawodawstwo brytyjskie
wprowadziło dla dzieci urodzonych po 1991 roku możliwość uzyskania
nieidentyfikujących informacji o dawcy nasienia, a obecnie dzieci
urodzone po 2005 roku mają prawo poznania tożsamości dawcy.
Nikt nie sprecyzował kiedy i jak dziecko ma się dowiedzieć
o tym, w jaki sposób zostało poczęte. Metryka urodzenia dziecka nie
zawiera żadnych informacji na ten temat.
Ewentualna trauma związana z uzyskaniem tej wiadomości to tylko
jedna '"ciemna strona" korzystania z nasienia dawcy.
Bo jest jeszcze i inna. Nasienie każdego z dawców może zapłodnić
kilkanaście kobiet. I wcale nie jest niemożliwa sytuacja, że dorosłe
dzieci tych kobiet wstąpią w związki małżeńskie z osobą będącą
siostrą lub bratem przyrodnim. A jak wiemy, tak bliskie pokre-
wieństwo genetyczne prowadzi do zdegenerowania potomstwa.
Jak z tego widać potrzebne jest wprowadzenie nowych przepisów
prawnych, by takie sytuacje wykluczyć.
Ciekawe, czy kiedyś na metryce dziecka będzie również uwzględniony
jego kod genetyczny. A może, by całkowicie wykluczyć możliwość
związania się z osobą blisko spokrewnioną, każde dziecko będzie
otrzymywać "tabliczkę znamionową" w postaci tatuażu? Już widzę
w mojej chorej wyobrazni, jak małolaty przed każdą pierwszą randką
sprawdzają swe kody genetyczne. Ale będzie zabawnie, no nie????
Forum nr3/2012
poczętych z nasienia anonimowego dawcy?
I tak jest już od lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Zmieniło się tylko
widzenie tego zjawiska - z początku kobiety bardzo wstydziły się faktu,
że dawcą nasienia nie jest ich własny mąż, czy też partner, ale ktoś
anonimowy. Dziś, przyszłe matki, korzystając z dobrodziejstwa inter-
netu, mogą online wybrać przyszłego ojca dla swego dziecka.
Najczęściej wybieranymi kandydatami są mężczyzni wysocy, przystojni,
absolwenci dobrych szkół i uczelni, z rodzin, w których nie było chorób
nowotworowych, chorób serca i chorób psychicznych. Wybierając
dawcę nasienia można również uwględnić takie cechy jak kolor oczu,
kolor włosów, jego zainteresowania a nawet wyznanie.
W dzisiejszych czasach z dobrodziejstwa istnienia banków spermy
korzystają zarówno małżeństwa nie mogące posiadać potomstwa jak i
samotne kobiety. Wszystko jest kwestią pieniędzy. W niektórych
krajach państwo wspomaga bezdzietne pary refundując im dwa
zapłodnienia in vitro, w innych koszty zabiegów ponoszą sami przyszli
rodzice.
I generalnie rzecz ujmując podoba mi się , że pary, które nie mogą w
naturalny sposób począć dziecka, mogą liczyć na in vitro. Ale
dziennikarka The Guardian zwróciła uwagę, że dzieci w ten sposób
poczęte, gdy dowiedzą się, że ich "domowy" tata nie jest ich biolo-
gicznym ojcem, najczęściej przeżywają traumę. Prawodawstwo brytyjskie
wprowadziło dla dzieci urodzonych po 1991 roku możliwość uzyskania
nieidentyfikujących informacji o dawcy nasienia, a obecnie dzieci
urodzone po 2005 roku mają prawo poznania tożsamości dawcy.
Nikt nie sprecyzował kiedy i jak dziecko ma się dowiedzieć
o tym, w jaki sposób zostało poczęte. Metryka urodzenia dziecka nie
zawiera żadnych informacji na ten temat.
Ewentualna trauma związana z uzyskaniem tej wiadomości to tylko
jedna '"ciemna strona" korzystania z nasienia dawcy.
Bo jest jeszcze i inna. Nasienie każdego z dawców może zapłodnić
kilkanaście kobiet. I wcale nie jest niemożliwa sytuacja, że dorosłe
dzieci tych kobiet wstąpią w związki małżeńskie z osobą będącą
siostrą lub bratem przyrodnim. A jak wiemy, tak bliskie pokre-
wieństwo genetyczne prowadzi do zdegenerowania potomstwa.
Jak z tego widać potrzebne jest wprowadzenie nowych przepisów
prawnych, by takie sytuacje wykluczyć.
Ciekawe, czy kiedyś na metryce dziecka będzie również uwzględniony
jego kod genetyczny. A może, by całkowicie wykluczyć możliwość
związania się z osobą blisko spokrewnioną, każde dziecko będzie
otrzymywać "tabliczkę znamionową" w postaci tatuażu? Już widzę
w mojej chorej wyobrazni, jak małolaty przed każdą pierwszą randką
sprawdzają swe kody genetyczne. Ale będzie zabawnie, no nie????
Forum nr3/2012
piątek, 20 stycznia 2012
257. Dobry dzień
Pogoda jaka jest - każdy widzi. Mokro, ciapciowato, byle jak. Ale dla mnie
kończący się dzień był bardzo udany, bo przyjechała do Warszawy Mada.
Mada, u której w "Kolorowych Szkiełkach" wygrałam w candy
prześliczny witrażyk. Oto on:
Dołączył do witrażowego portretu mego Flika zrobionego przez Madę,
a razem wyglądają tak:
A dziś dostałam od Mady dwie cudne rzeczy, osobistego
użytku: wisior i ufilcowaną broszkę:
Dzisiejsze popołudnie należało do nas i wierzcie mi, zupełnie nie wiem
kiedy przeleciały 4 godziny naszego spotkania.
****
Zrobiłam sobie pudełko na biżuterię, i wygląda ono tak:
Widać chyba, że tęsknię za kwiatkami.
****
Rozmawiałam wczoraj na Skype z naszym znajomym , który mieszka
w Niemczech. Okazuje się, że 3 lata temu, zimowa porą, był razem
z żoną na wycieczkowym rejsie po Morzu Śródziemnym właśnie na Costa
Concordii. Skorzystali wtedy z oferty "last minute" i podróż kosztowała
tylko 1600 euro za dwie osoby. Normalnie bilety kosztują od 1200 do
1600 € od osoby. Byli zachwyceni trasą i samym statkiem. Nasz znajomy
jest człowiekiem naprawdę bywałym w świecie i twierdzi, że statek jest
(a właściwie był) niesamowicie luksusowy i bardzo miło wspominali tę
wycieczkę. Średnia wieku pasażerów wynosiła 60+.Ale wtedy ktoś inny
dowodził statkiem.
W niemieckiej prasie podali , że biura turystyczne organizujące rejsy po
Morzu Śródziemnym natychmiast po tym wypadku straciły wielu
klientów, którzy zrezygnowali z wykupionych już rejsów. Jakoś mnie to
nie dziwi. Natomiast rozśmieszyła nas informacja, że armator Costa
Concordii rozdał wszystkim pasażerom darmowe bilety na rejs po Morzu
Śródziemnym. Ciekawe ilu będzie chętnych. I choć cała historia jest
mało zabawna, skręcało nas ze śmiechu, gdy znajomy cytował wypowiedzi
pechowego kapitana. Facet albo jest nieco stuknięty albo był naćpany.
****
Przed wielu laty mój mąż był na takim wycieczkowym rejsie po Morzu
Śródziemnym, ale rosyjskim statkiem "Dymitr Szostakowicz". Był tak
zachwycony, że postanowił, iż następnego roku popłyniemy całą,
trzyosobową rodziną. Na planach się skończyło - w grudniu ogłoszono
stan wojenny i wszystkie plany spaliły na panewce. A potem kontakty
służbowe się urwały, zmieniło się u nas, zmieniło się w Rosji i pozostały
nam rejsy po zimnym Bałtyku, na które nie miałam ochoty.
Ten rejs po Morzu Śródziemnym dołączy do coraz dłuższej listy moich
niespełnionych pragnień, zaraz obok lotu balonem nad sawanną.
kończący się dzień był bardzo udany, bo przyjechała do Warszawy Mada.
Mada, u której w "Kolorowych Szkiełkach" wygrałam w candy
prześliczny witrażyk. Oto on:
Dołączył do witrażowego portretu mego Flika zrobionego przez Madę,
a razem wyglądają tak:
A dziś dostałam od Mady dwie cudne rzeczy, osobistego
użytku: wisior i ufilcowaną broszkę:
Dzisiejsze popołudnie należało do nas i wierzcie mi, zupełnie nie wiem
kiedy przeleciały 4 godziny naszego spotkania.
****
Zrobiłam sobie pudełko na biżuterię, i wygląda ono tak:
Widać chyba, że tęsknię za kwiatkami.
****
Rozmawiałam wczoraj na Skype z naszym znajomym , który mieszka
w Niemczech. Okazuje się, że 3 lata temu, zimowa porą, był razem
z żoną na wycieczkowym rejsie po Morzu Śródziemnym właśnie na Costa
Concordii. Skorzystali wtedy z oferty "last minute" i podróż kosztowała
tylko 1600 euro za dwie osoby. Normalnie bilety kosztują od 1200 do
1600 € od osoby. Byli zachwyceni trasą i samym statkiem. Nasz znajomy
jest człowiekiem naprawdę bywałym w świecie i twierdzi, że statek jest
(a właściwie był) niesamowicie luksusowy i bardzo miło wspominali tę
wycieczkę. Średnia wieku pasażerów wynosiła 60+.Ale wtedy ktoś inny
dowodził statkiem.
W niemieckiej prasie podali , że biura turystyczne organizujące rejsy po
Morzu Śródziemnym natychmiast po tym wypadku straciły wielu
klientów, którzy zrezygnowali z wykupionych już rejsów. Jakoś mnie to
nie dziwi. Natomiast rozśmieszyła nas informacja, że armator Costa
Concordii rozdał wszystkim pasażerom darmowe bilety na rejs po Morzu
Śródziemnym. Ciekawe ilu będzie chętnych. I choć cała historia jest
mało zabawna, skręcało nas ze śmiechu, gdy znajomy cytował wypowiedzi
pechowego kapitana. Facet albo jest nieco stuknięty albo był naćpany.
****
Przed wielu laty mój mąż był na takim wycieczkowym rejsie po Morzu
Śródziemnym, ale rosyjskim statkiem "Dymitr Szostakowicz". Był tak
zachwycony, że postanowił, iż następnego roku popłyniemy całą,
trzyosobową rodziną. Na planach się skończyło - w grudniu ogłoszono
stan wojenny i wszystkie plany spaliły na panewce. A potem kontakty
służbowe się urwały, zmieniło się u nas, zmieniło się w Rosji i pozostały
nam rejsy po zimnym Bałtyku, na które nie miałam ochoty.
Ten rejs po Morzu Śródziemnym dołączy do coraz dłuższej listy moich
niespełnionych pragnień, zaraz obok lotu balonem nad sawanną.
wtorek, 17 stycznia 2012
256. Okruchy dnia
Poetycko zaczęłam. Ale nie łudzcie się, tu będzie zero poezji, samo
życie i jak to u mnie - mało romantyczne. Bo ja z romantyzmu już
wyrosłam, niczym dziecko z bucików.
Nie pochwaliłam się Wam wcześniej, ale udało mi się zmienić termin
wizyty u endokrynologa z lipca na dziś. I gdyby nie mój marudzący
lekarz rodzinny, wcale bym sobie takiego trudu nie zadawała. Ale to
porządny facet i strasznie płakał, że muszę mu dostarczyć aktualnej opinii
endokrynologa o stanie mego wątłego zdrowia. Zupełnie nie wiem po
co, skoro od 3 lat leczę się sama - robię prywatnie badanie poziomu TSH,
idę do "rodzinnego" z wynikiem i wspólnie ustalamy czy podnieść dawkę
hormonu. Raz życzę sobie więcej, innym razem mniej i jakoś funkcjonuję.
No ale dla porządku muszę zaznaczyć, że b. mi się ta p. endokrynolog
podoba, ma poczucie humoru, jest komunikatywna i wiedzą niezłą też
dysponuje.
***
Wisiorka typu "cacko z dziurką" już nie mam, rozczuliłam się spojrzeniem
mojej koleżanki - przytulała kamyk do policzka i patrzyła na mnie jakoś
tak.... aż stwierdziłam, że jeśli chce, to niech bierze.
***
Wielbicielom Vincenta van Gogha uprzejmie donoszę, że dwóch panów
naukowców, Steven Naifeh i Gregory White Smith przez ostatnie 10 lat
skrupulatnie przeglądali wszelkie dostępne materiały dotyczące malarza.
Na podstawie różnych listów i opisów doszli do wniosku, że na krótkie
i niezbyt udane życie malarza ogromny wpływ miała rodzina, a dokładnie
surowe wychowanie na plebanii. Z całą pewnością jego usposobienie,
oscylujące od entuzjazmu do skrajnego pesymizmu, nie zjednywało mu
sympatii i miłości rodziny. Większość jego posunięć przyprawiała
wszystkich o zdumienie i przysłowiowy ból głowy.
Najbardziej zdumiał wszystkich, gdy będąc niemal trzydziestoletnim
mężczyzną, zaczął rysować i malować. Rysował i malował bardzo
intensywnie, przez 10 lat namalował niemal tysiąc obrazów i
rysunków i napisał tyle samo listów do młodszego brata, Theo.
Na karty listów przelewał dręczące go myśli i ciągłe prosby o pieniądze,
materiały do tworzenia i o wsparcie moralne dla siebie.
Przez 100 lat wszyscy uznawali, że cierpiący na zaburzenia osobowości
Vincent popełnił samobójstwo. Ale naukowcy odkryli, że to nie było
samobójstwo a przypadkowe zabójstwo. W chwili gdy z pełnym zapałem
tworzył, dostał postrzał z dużej odległości. Od chwili śmierci van Gogha,
aż do chwili kampanii reklamowej premiery filmu "Pasja życia" unikano
tego tematu, przyjmując tezę, że po prostu się śmiertelnie postrzelił.
W lipcu 1890 roku w tym samym miejscu przebywało dwóch braci
Secretan, Rene i Gaston. Młodzi ludzie uprzykrzali dość regularnie
życie malarza, a młodszy z nich, Rene, zabawiał się często w kowboja.
To z pewnością był nieszczęśliwy wypadek, a fakt, że nie odnaleziono
sztalug, ostatniego płótna malarza i oczywiście broni, a bracia tego
samego dnia opuścili Auvers, daje dużo do myślenia, zwłaszcza,
że o tym wszystkim opowiedział właśnie Rene Secretan.
Vincent nie zostawił żadnego listu pożegnalnego, a na łożu śmierci
podobno powiedział: "To ja sam chciałem się zabić".
***
Myślę , że dziś to już nie jest istotne czy sam odebrał sobie życie, bo
wiedział, że jest chory na kiłę, ma padaczkę i napady depresji.
Gdy oglądam jego obrazy nigdy o tym nie myślę, raczej staram się
pamiętać o tym co sam powiedział: "maluję zgodnie z biciem serca".
Więc nic dziwnego, że po tylu latach jego malarstwo nadal zachwyca.
artykuł o nowej biografii van Gogha jest w Forum 3/2012.
życie i jak to u mnie - mało romantyczne. Bo ja z romantyzmu już
wyrosłam, niczym dziecko z bucików.
Nie pochwaliłam się Wam wcześniej, ale udało mi się zmienić termin
wizyty u endokrynologa z lipca na dziś. I gdyby nie mój marudzący
lekarz rodzinny, wcale bym sobie takiego trudu nie zadawała. Ale to
porządny facet i strasznie płakał, że muszę mu dostarczyć aktualnej opinii
endokrynologa o stanie mego wątłego zdrowia. Zupełnie nie wiem po
co, skoro od 3 lat leczę się sama - robię prywatnie badanie poziomu TSH,
idę do "rodzinnego" z wynikiem i wspólnie ustalamy czy podnieść dawkę
hormonu. Raz życzę sobie więcej, innym razem mniej i jakoś funkcjonuję.
No ale dla porządku muszę zaznaczyć, że b. mi się ta p. endokrynolog
podoba, ma poczucie humoru, jest komunikatywna i wiedzą niezłą też
dysponuje.
***
Wisiorka typu "cacko z dziurką" już nie mam, rozczuliłam się spojrzeniem
mojej koleżanki - przytulała kamyk do policzka i patrzyła na mnie jakoś
tak.... aż stwierdziłam, że jeśli chce, to niech bierze.
***
Wielbicielom Vincenta van Gogha uprzejmie donoszę, że dwóch panów
naukowców, Steven Naifeh i Gregory White Smith przez ostatnie 10 lat
skrupulatnie przeglądali wszelkie dostępne materiały dotyczące malarza.
Na podstawie różnych listów i opisów doszli do wniosku, że na krótkie
i niezbyt udane życie malarza ogromny wpływ miała rodzina, a dokładnie
surowe wychowanie na plebanii. Z całą pewnością jego usposobienie,
oscylujące od entuzjazmu do skrajnego pesymizmu, nie zjednywało mu
sympatii i miłości rodziny. Większość jego posunięć przyprawiała
wszystkich o zdumienie i przysłowiowy ból głowy.
Najbardziej zdumiał wszystkich, gdy będąc niemal trzydziestoletnim
mężczyzną, zaczął rysować i malować. Rysował i malował bardzo
intensywnie, przez 10 lat namalował niemal tysiąc obrazów i
rysunków i napisał tyle samo listów do młodszego brata, Theo.
Na karty listów przelewał dręczące go myśli i ciągłe prosby o pieniądze,
materiały do tworzenia i o wsparcie moralne dla siebie.
Przez 100 lat wszyscy uznawali, że cierpiący na zaburzenia osobowości
Vincent popełnił samobójstwo. Ale naukowcy odkryli, że to nie było
samobójstwo a przypadkowe zabójstwo. W chwili gdy z pełnym zapałem
tworzył, dostał postrzał z dużej odległości. Od chwili śmierci van Gogha,
aż do chwili kampanii reklamowej premiery filmu "Pasja życia" unikano
tego tematu, przyjmując tezę, że po prostu się śmiertelnie postrzelił.
W lipcu 1890 roku w tym samym miejscu przebywało dwóch braci
Secretan, Rene i Gaston. Młodzi ludzie uprzykrzali dość regularnie
życie malarza, a młodszy z nich, Rene, zabawiał się często w kowboja.
To z pewnością był nieszczęśliwy wypadek, a fakt, że nie odnaleziono
sztalug, ostatniego płótna malarza i oczywiście broni, a bracia tego
samego dnia opuścili Auvers, daje dużo do myślenia, zwłaszcza,
że o tym wszystkim opowiedział właśnie Rene Secretan.
Vincent nie zostawił żadnego listu pożegnalnego, a na łożu śmierci
podobno powiedział: "To ja sam chciałem się zabić".
***
Myślę , że dziś to już nie jest istotne czy sam odebrał sobie życie, bo
wiedział, że jest chory na kiłę, ma padaczkę i napady depresji.
Gdy oglądam jego obrazy nigdy o tym nie myślę, raczej staram się
pamiętać o tym co sam powiedział: "maluję zgodnie z biciem serca".
Więc nic dziwnego, że po tylu latach jego malarstwo nadal zachwyca.
artykuł o nowej biografii van Gogha jest w Forum 3/2012.
niedziela, 15 stycznia 2012
255. Nie chce mi się myśleć,
więc usiadłam do koralików. Z braku chęci do wysiłku myślowego
zrobiłam dla córki naszyjnik i bransoletkę:
Bransoletka jest w tych samych barwach co naszyjnik, tylko coś mi
zdjęcie nie wyszło ( brak myślenia wychodzi na wierzch).
Poza tym zrobiłam "cacko z dziurką", czyli wisiorek z kamyka o
nazwie piasek pustyni, oprawionego w dwa rodzaje kryształków i
koraliki toho:
W nagrodę za obejrzenie tych nie najlepszych zdjęć pokażę Wam moich
rozrabiaków:
To starszy, ogląda pudełko na skarby
A tu piecze ciasteczka z mamą
Wodne szaleństwa i dobry humorek obydwóch
I obydwaj zapłakani- starszy bo mały nie chciał odejść od
wyłącznika światła, a młodszy dlatego, że starszy go odsunął.
Coś mi się widzi, że już niedługo wciąż będą "krótkie spięcia".
A obaj mają raczej donośne głosiki.
zrobiłam dla córki naszyjnik i bransoletkę:
Bransoletka jest w tych samych barwach co naszyjnik, tylko coś mi
zdjęcie nie wyszło ( brak myślenia wychodzi na wierzch).
Poza tym zrobiłam "cacko z dziurką", czyli wisiorek z kamyka o
nazwie piasek pustyni, oprawionego w dwa rodzaje kryształków i
koraliki toho:
W nagrodę za obejrzenie tych nie najlepszych zdjęć pokażę Wam moich
rozrabiaków:
To starszy, ogląda pudełko na skarby
A tu piecze ciasteczka z mamą
Wodne szaleństwa i dobry humorek obydwóch
I obydwaj zapłakani- starszy bo mały nie chciał odejść od
wyłącznika światła, a młodszy dlatego, że starszy go odsunął.
Coś mi się widzi, że już niedługo wciąż będą "krótkie spięcia".
A obaj mają raczej donośne głosiki.
czwartek, 12 stycznia 2012
254. W niedzielę mnie naszło...
i zrobiłam koralikową "torebkę" na amulet. Prawdę mówiąc wpierw
miałam zamiar zrobic etui na komórkę, ale potem doszłam do wniosku,
że mam za mało koralików , poza tym, jak siebie znam to nie będę go
używała. Może jeszcze coś zrobię i zaczaruję, żeby był do tego amulet.
Jakieś drzewko, a raczej krzaczek szczęścia:)))
Poza tym oplotłam dwa jaspisy i tu jakby opuściła mnie wena. Ogłosiła strajk,
niczym któreś tam odłamy służb mundurowych.
Może zrobię z tego bransoletkę a może wisior? Sama jeszcze nie wiem.
Jeśli wisior, to muszę wymyślić jakiś ciekawy sposób zawieszenia go.
Patrzę się i patrzę na ten jaspis i tylko pustkę w głowie czuję.
Ale to pewnie dlatego, że jestem myślami już w pierwszych dniach
lutego, bo przyjeżdża córka ze starszym synkiem. Przylatuje jak po
ogień, raptem na 3 dni. Ale i tak będzie zamieszanie i radość.
Przez cały rok widywałam małego tylko na skype, a rok w życiu
dziecka to bardzo dużo. Kilka dni temu skończył 3 lata. Ostatnio
powiedział do córki: "mamo, ja kiedyś byłem mały, teraz jestem duży".
A więc zobaczę niedługo swego "dużego" wnuka.
miałam zamiar zrobic etui na komórkę, ale potem doszłam do wniosku,
że mam za mało koralików , poza tym, jak siebie znam to nie będę go
używała. Może jeszcze coś zrobię i zaczaruję, żeby był do tego amulet.
Jakieś drzewko, a raczej krzaczek szczęścia:)))
Poza tym oplotłam dwa jaspisy i tu jakby opuściła mnie wena. Ogłosiła strajk,
niczym któreś tam odłamy służb mundurowych.
Może zrobię z tego bransoletkę a może wisior? Sama jeszcze nie wiem.
Jeśli wisior, to muszę wymyślić jakiś ciekawy sposób zawieszenia go.
Patrzę się i patrzę na ten jaspis i tylko pustkę w głowie czuję.
Ale to pewnie dlatego, że jestem myślami już w pierwszych dniach
lutego, bo przyjeżdża córka ze starszym synkiem. Przylatuje jak po
ogień, raptem na 3 dni. Ale i tak będzie zamieszanie i radość.
Przez cały rok widywałam małego tylko na skype, a rok w życiu
dziecka to bardzo dużo. Kilka dni temu skończył 3 lata. Ostatnio
powiedział do córki: "mamo, ja kiedyś byłem mały, teraz jestem duży".
A więc zobaczę niedługo swego "dużego" wnuka.
wtorek, 10 stycznia 2012
253. Oczy mi się same zamykają, ale....
muszę o tym napisać. Coś mnie wczoraj podkusiło by wieczorem poczytać
świeżo nabyte FORUM.
Jak zwykle zaczęłam od przedostatniej strony, bo bardzo lubię "magię
liczb". Najbardziej mnie rozbawiła wiadomość, że do całodobowej
obsługi bezzałogowego samolotu typu Predator potrzeba aż 168 osób.
Pocieszyła mnie również wiadomość, że pewna 10 letnia kotka z hrabstwa
Devon w Anglii, po 4 latach nieobecności powróciła do swego domu.
A powaliła mnie na kolana wiadomość, że 15 tysięcy Czechów podczas
spisu ludności w rubryce "wyznanie" podało "zakon Jedi".
****
A potem już mi nie było wesoło, bo przeczytałam przedruk z "Die Zeit."
Może wpierw powinnam Wam wyjaśnić moje stanowisko w dwóch
sprawach: przeszczepów oraz eutanazji. Wiem, to bardzo kontrowersyjne
tematy i zwykle prowadzą ludzi do kłótni. Ale nie da się ukryć, że oba tematy
mogą w pewnej chwili i nas dotknąć.
Z wypiekami na twarzy przeczytałam dawno temu książkę o pierwszym
przeszczepie serca,dokonanym w Kapsztadzie przez dr Barnarda. Potem z
uwagą śledziłam ten temat nie tylko w zakresie kardiologii ale i implantologii
w ogóle. Udało mi się obejrzeć sporo ciekawych filmów dokumentalnych z
tego zakresu,w czasie których zdobyłam sporo wiedzy na ten temat.
I pomału, pomału, mój entuzjazm dotyczący implantologii zaczął opadać.
Oczywiście, do wiadomości ogółu podaje się tylko pozytywne przypadki,
a jeśli cały wysiłek spełznie na niczym, komunikat brzmi "organizm niestety
odrzucił przeszczep". Ale nikt nie podaje szczegółów, a okazuje się, że
bardzo często przeszczepiony narząd zaczyna chorować tak samo jak ten,
w miejsce którego go wszczepiono. Tak bywa w przeszczepach nerek,
serca również. Moją uwagę zwróciła wypowiedz pewnego kardiochirurga,
który powiedział, że w trakcie pobierania serca do przeszczepu czuł się
jak szaman indiański.
Wiecie dlaczego? Bo oni wyrywali z serce z żyjącego jeszcze człowieka.
Skojarzyło mi się, że faktycznie, dawca do samego końca jest podłączony
do respiratora, bo martwego serca nie bierze się do przeszczepu.
A potem córka mojej znajomej wpadła pod samochód i leżała w śpiączce.
Po mniej-więcej miesiącu zaczęli rodzinę namawiać, by jednak odłączyć
dziewczynę od respiratora, bo jest już odkorowana, mózg nie pracuje,
nie ma żadnej nadziei, a jej serce mogłoby komuś uratować życie.
Ale matka nie chciała się zgodzić, całą dobę ktoś był przy dziewczynie,
trzymali za rękę, przemawiali do niej, głaskali, całowali i stał się cud.
Zaczęła sama oddychać, pomaleńku wróciła do świata żywych.
I w tym momencie zaczęłam się zastanawiać na ile można ufać opinii, że
ktoś już jest martwy, bo wykres pracy mózgu jest płaski.
Co do eutanazji - osobiście chciałabym mieć możliwość przeniesienia się
w niebyt , zwłaszcza w sytuacji gdy będę bardzo cierpieć lub stanę się
roślinką. Skoro na ogół nie możemy rodzić z godnością to może choć
umrzeć można by z godnością?
***
W Europie eutanazja jest prawnie dozwolona w Holandii, Belgii, Albanii,
Luxemburgu oraz w pewien ograniczony sposób w Szwajcarii. Poza
Europą - w Japonii oraz w dwóch stanach USA : Teksasie i Oregonie.
***
Przypadek, opisany w Die Zeit miał miejsce w Belgii, w 2005 roku, ale
sprawa została ujawniona dopiero 4 lata pózniej. Dotyczył 43-letniej
kobiety, która w wyniku udaru mózgu stała się niepełnosprawną,
wymagającą pomocy we wszystkich sytuacjach życiowych, ponadto
miała uszkodzony wzrok. Kobieta podjęła decyzję o eutanazji. I nie
byłoby żadnych kontrowersji, gdyby nie fakt, że kobieta zażądała, by jej
zdrowe narządy przeznaczono do przeszczepów osobom tego
potrzebującym. W związku z tym śmiertelny zastrzyk (wszystko było
uzgodnione) pacjentka otrzymała na sali operacyjnej. Pobrano od niej
trzustkę, wątrobę, nerki , co pozwoliło ponoć uratować życie pięciorga
dzieci, bo wątrobę rozdzielono pomiędzy dwóch biorców. Serca nie
pobrano, nie pobiera się martwego serca.
A ja, po przeczytaniu tego wszystkiego zaczęłam się zastanawiać czy
fakt, że na swoje życzenie została dawcą organów nie spowoduje,
że eutanazja, w obawie przed nadużyciami , zejdzie w pewnym sensie
do podziemia.
A skąd te obawy? Transplantologia się rozwija, a organów wciąż brak.
Jak zabezpieczyć dobro pacjenta, który ma dość życia w cierpieniu?
I , czy pacjent może w testamencie zaznaczyć,że gdy zachoruje i nie
będzie dla niego ratunku to chce być uśpiony na zawsze?
No i zamiast spać, leżałam i rozmyślałam nad pozytywami i negatywami
postępu w medycynie. Zasnęłam nad ranem, a musiałam niestety
wcześnie wstać i cały dzień chodziłam z lekka nieprzytomna. No cóż,
głupich nie sieją, sami się rodzą.
świeżo nabyte FORUM.
Jak zwykle zaczęłam od przedostatniej strony, bo bardzo lubię "magię
liczb". Najbardziej mnie rozbawiła wiadomość, że do całodobowej
obsługi bezzałogowego samolotu typu Predator potrzeba aż 168 osób.
Pocieszyła mnie również wiadomość, że pewna 10 letnia kotka z hrabstwa
Devon w Anglii, po 4 latach nieobecności powróciła do swego domu.
A powaliła mnie na kolana wiadomość, że 15 tysięcy Czechów podczas
spisu ludności w rubryce "wyznanie" podało "zakon Jedi".
****
A potem już mi nie było wesoło, bo przeczytałam przedruk z "Die Zeit."
Może wpierw powinnam Wam wyjaśnić moje stanowisko w dwóch
sprawach: przeszczepów oraz eutanazji. Wiem, to bardzo kontrowersyjne
tematy i zwykle prowadzą ludzi do kłótni. Ale nie da się ukryć, że oba tematy
mogą w pewnej chwili i nas dotknąć.
Z wypiekami na twarzy przeczytałam dawno temu książkę o pierwszym
przeszczepie serca,dokonanym w Kapsztadzie przez dr Barnarda. Potem z
uwagą śledziłam ten temat nie tylko w zakresie kardiologii ale i implantologii
w ogóle. Udało mi się obejrzeć sporo ciekawych filmów dokumentalnych z
tego zakresu,w czasie których zdobyłam sporo wiedzy na ten temat.
I pomału, pomału, mój entuzjazm dotyczący implantologii zaczął opadać.
Oczywiście, do wiadomości ogółu podaje się tylko pozytywne przypadki,
a jeśli cały wysiłek spełznie na niczym, komunikat brzmi "organizm niestety
odrzucił przeszczep". Ale nikt nie podaje szczegółów, a okazuje się, że
bardzo często przeszczepiony narząd zaczyna chorować tak samo jak ten,
w miejsce którego go wszczepiono. Tak bywa w przeszczepach nerek,
serca również. Moją uwagę zwróciła wypowiedz pewnego kardiochirurga,
który powiedział, że w trakcie pobierania serca do przeszczepu czuł się
jak szaman indiański.
Wiecie dlaczego? Bo oni wyrywali z serce z żyjącego jeszcze człowieka.
Skojarzyło mi się, że faktycznie, dawca do samego końca jest podłączony
do respiratora, bo martwego serca nie bierze się do przeszczepu.
A potem córka mojej znajomej wpadła pod samochód i leżała w śpiączce.
Po mniej-więcej miesiącu zaczęli rodzinę namawiać, by jednak odłączyć
dziewczynę od respiratora, bo jest już odkorowana, mózg nie pracuje,
nie ma żadnej nadziei, a jej serce mogłoby komuś uratować życie.
Ale matka nie chciała się zgodzić, całą dobę ktoś był przy dziewczynie,
trzymali za rękę, przemawiali do niej, głaskali, całowali i stał się cud.
Zaczęła sama oddychać, pomaleńku wróciła do świata żywych.
I w tym momencie zaczęłam się zastanawiać na ile można ufać opinii, że
ktoś już jest martwy, bo wykres pracy mózgu jest płaski.
Co do eutanazji - osobiście chciałabym mieć możliwość przeniesienia się
w niebyt , zwłaszcza w sytuacji gdy będę bardzo cierpieć lub stanę się
roślinką. Skoro na ogół nie możemy rodzić z godnością to może choć
umrzeć można by z godnością?
***
W Europie eutanazja jest prawnie dozwolona w Holandii, Belgii, Albanii,
Luxemburgu oraz w pewien ograniczony sposób w Szwajcarii. Poza
Europą - w Japonii oraz w dwóch stanach USA : Teksasie i Oregonie.
***
Przypadek, opisany w Die Zeit miał miejsce w Belgii, w 2005 roku, ale
sprawa została ujawniona dopiero 4 lata pózniej. Dotyczył 43-letniej
kobiety, która w wyniku udaru mózgu stała się niepełnosprawną,
wymagającą pomocy we wszystkich sytuacjach życiowych, ponadto
miała uszkodzony wzrok. Kobieta podjęła decyzję o eutanazji. I nie
byłoby żadnych kontrowersji, gdyby nie fakt, że kobieta zażądała, by jej
zdrowe narządy przeznaczono do przeszczepów osobom tego
potrzebującym. W związku z tym śmiertelny zastrzyk (wszystko było
uzgodnione) pacjentka otrzymała na sali operacyjnej. Pobrano od niej
trzustkę, wątrobę, nerki , co pozwoliło ponoć uratować życie pięciorga
dzieci, bo wątrobę rozdzielono pomiędzy dwóch biorców. Serca nie
pobrano, nie pobiera się martwego serca.
A ja, po przeczytaniu tego wszystkiego zaczęłam się zastanawiać czy
fakt, że na swoje życzenie została dawcą organów nie spowoduje,
że eutanazja, w obawie przed nadużyciami , zejdzie w pewnym sensie
do podziemia.
A skąd te obawy? Transplantologia się rozwija, a organów wciąż brak.
Jak zabezpieczyć dobro pacjenta, który ma dość życia w cierpieniu?
I , czy pacjent może w testamencie zaznaczyć,że gdy zachoruje i nie
będzie dla niego ratunku to chce być uśpiony na zawsze?
No i zamiast spać, leżałam i rozmyślałam nad pozytywami i negatywami
postępu w medycynie. Zasnęłam nad ranem, a musiałam niestety
wcześnie wstać i cały dzień chodziłam z lekka nieprzytomna. No cóż,
głupich nie sieją, sami się rodzą.
poniedziałek, 9 stycznia 2012
252. Z autobusowego podsłuchu
Wierzcie mi, nie podsłuchuję celowo, ale gdy ktoś mi ćwierka nad głową
to trudno , jego strata.
Tym razem jest to lekcja ekonomii, zresztą naprawdę całkiem fajna.
Siedziałam obok dość młodego człowieka, pewnie miał z 8 lub 9 lat.
Jego tata szarmancko ustąpił mi miejsca.
W pewnej chwili młody człowiek zapytał swego tatę, czy pożyczy mu
pieniędzy, bo mu nieco brakuje na zakupienie nowej gry.
Tata pod nosem warknął: "nie jestem bankiem, nie pożyczam". Młody
chwilę pomilczał i radośnie zaćwierkał: " no to pójdę do banku albo
Stefczyka i tam mi pożyczą".
Tata zaśmiał się radośnie i powiedział, że banki dzieciom nie pożyczają
pieniedzy, pan Stefczyk też nie. A w ogóle to banki i tak za wielu osobom
pożyczają pieniądze i przez to jest kryzys gospodarczy. Młody
wybałuszył oczęta i zapytał: "no to może tobie by Stefczyk pożyczył
na tę grę, wtedy ty tato, mógłbyś mnie pożyczyć, a ja oddałbym z
następnego kieszonkowego i z tego co babcia mi wrzuci do
skarbonki?"
"To babcia ci dorzuca pieniążków do skarbonki?"- zainteresował się
tata- "a często to robi"?
"No zawsze, kiedy jest u nas, ale ta skarbonka się nie otwiera i trzeba
ją zniszczyć,żeby wziąć pieniądze" - młody był wyraznie zasmucony tym
faktem. Tata młodego w tym momencie wyraznie nabrał wiatru w żagle:
"Widzisz synku, przecież właśnie po to jest skarbonka, żebyś sobie
zbierał pieniądze na co masz ochotę. Na przyjemności trzeba pieniądze
zbierać, a nie pożyczać. Pożycza się na ważne cele, takie jak mieszkanie
lub samochód." " A wakacje? to przyjemność czy ważna sprawa?-
dopytywał się młody. Tata wyraznie próbował zyskać na czasie, bo
zapytał młodego jak on ocenia ważność wakacji. Młody chwilę
milczał, wreszcie wydukał: "chyba ważna, bo przecież braliście
pożyczkę na ten wyjazd". Tata wyraznie się zapowietrzył , ale już
nie znam jego odpowiedzi, bo musiałam wysiąść z autobusu.
Nie pamiętam, bym z moją małolatą prowadziła takie dyskusje- wtedy
było bardzo mało reklam w TV namawiających ludzi do brania
kredytów różnej maści, jeśli już jakis bank się reklamował to raczej
tylko jako miejsce gromadzenia pieniędzy w bezpieczny sposób.
No cóż, czasy się zmieniły, ale w tym wypadku nie jestem pewna czy
na lepsze.
to trudno , jego strata.
Tym razem jest to lekcja ekonomii, zresztą naprawdę całkiem fajna.
Siedziałam obok dość młodego człowieka, pewnie miał z 8 lub 9 lat.
Jego tata szarmancko ustąpił mi miejsca.
W pewnej chwili młody człowiek zapytał swego tatę, czy pożyczy mu
pieniędzy, bo mu nieco brakuje na zakupienie nowej gry.
Tata pod nosem warknął: "nie jestem bankiem, nie pożyczam". Młody
chwilę pomilczał i radośnie zaćwierkał: " no to pójdę do banku albo
Stefczyka i tam mi pożyczą".
Tata zaśmiał się radośnie i powiedział, że banki dzieciom nie pożyczają
pieniedzy, pan Stefczyk też nie. A w ogóle to banki i tak za wielu osobom
pożyczają pieniądze i przez to jest kryzys gospodarczy. Młody
wybałuszył oczęta i zapytał: "no to może tobie by Stefczyk pożyczył
na tę grę, wtedy ty tato, mógłbyś mnie pożyczyć, a ja oddałbym z
następnego kieszonkowego i z tego co babcia mi wrzuci do
skarbonki?"
"To babcia ci dorzuca pieniążków do skarbonki?"- zainteresował się
tata- "a często to robi"?
"No zawsze, kiedy jest u nas, ale ta skarbonka się nie otwiera i trzeba
ją zniszczyć,żeby wziąć pieniądze" - młody był wyraznie zasmucony tym
faktem. Tata młodego w tym momencie wyraznie nabrał wiatru w żagle:
"Widzisz synku, przecież właśnie po to jest skarbonka, żebyś sobie
zbierał pieniądze na co masz ochotę. Na przyjemności trzeba pieniądze
zbierać, a nie pożyczać. Pożycza się na ważne cele, takie jak mieszkanie
lub samochód." " A wakacje? to przyjemność czy ważna sprawa?-
dopytywał się młody. Tata wyraznie próbował zyskać na czasie, bo
zapytał młodego jak on ocenia ważność wakacji. Młody chwilę
milczał, wreszcie wydukał: "chyba ważna, bo przecież braliście
pożyczkę na ten wyjazd". Tata wyraznie się zapowietrzył , ale już
nie znam jego odpowiedzi, bo musiałam wysiąść z autobusu.
Nie pamiętam, bym z moją małolatą prowadziła takie dyskusje- wtedy
było bardzo mało reklam w TV namawiających ludzi do brania
kredytów różnej maści, jeśli już jakis bank się reklamował to raczej
tylko jako miejsce gromadzenia pieniędzy w bezpieczny sposób.
No cóż, czasy się zmieniły, ale w tym wypadku nie jestem pewna czy
na lepsze.
środa, 4 stycznia 2012
251. Podobno podróże kształcą....
ale chyba tylko takie prawdziwe. Od poniedziałku "podróżuję" dwa
razy dziennie miejskim autobusem i to dla mnie swoiste novum, bo
przeważnie korzystam z własnego środka lokomocji. Ale ponieważ
obok przychodni nie ma szans na zaparkowanie, to się przesiadłam
do autobusu. Wczoraj uśmiałam się setnie - siedziały obok mnie 2
młode istoty - obie z rzęsami niczym reklama tuszu do rzęs którejś
firmy, a jedna z panienek dodatkowo opanowała do perfekcji sztukę
odrzucania z twarzy grzywki, która zasłaniała jej pół twarzy. Panienki
obliczały ( z pomocą komórki) średnią swych ocen na półrocze.
Jednej wypadała średnia 3, jako że z każdego przedmiotu miała
właśnie 3 - w tym również z WF. Druga już miała problem z obli-
czeniem swej średniej, ponieważ z jednego przedmiotu miała 2,
a z innego 1, z pozostałych trójki. Gdy tak namiętnie liczyły tę średnią,
panienka- specjalistka od odgarniania włosów- doradziła koleżance, że
powinna poprosić "starą" by jej poprawiła tę 1 na 2. Dziewczę jednak
stwierdziło, że i tak nic z tego, bo ona i tak się tego wszystkiego nie
nauczy, bo "kto by spamiętał z tymi żyłami, sercem, krążeniem". Obie
zamilkły i pogrążyły się w liczeniu tej wielce skomplikowanej średniej.
I tak się zastanawiam jak te panny ukończą szkołę i zdadzą maturę
mając takie oceny. Bo wynika z nich, że nauka nie bardzo je interesuje,
skoro ze wszystkich przedmiotów, bez wyjątku, oceny są marne.
A panienki wymalowane, w dobrych ciuszkach, manicure. Tylko jakby
w główkach pustawo.
****
Ruszyło mnie sumienie i wczoraj zrobiłam naszyjnik dla mojej ulubionej
bratowej, oraz dokończyłam dwa wisiorki. Niestety zdjęcia są kiepskie
bo robione przy sztucznym świetle i ten bolący bark uniemożliwił mi
wyprasowanie serwety, na której leżały biżutki.
naszyjnik z sigulitu
naszyjnik z malachitem
wisior z kamieniem, którego nazwy nie znam.
Chodzi mi po głowie jakiś naszyjnik w stylu biżuterii Alfonsa Muchy, ale
wpierw muszę pokończyć to wszystko co zaczęłam.
razy dziennie miejskim autobusem i to dla mnie swoiste novum, bo
przeważnie korzystam z własnego środka lokomocji. Ale ponieważ
obok przychodni nie ma szans na zaparkowanie, to się przesiadłam
do autobusu. Wczoraj uśmiałam się setnie - siedziały obok mnie 2
młode istoty - obie z rzęsami niczym reklama tuszu do rzęs którejś
firmy, a jedna z panienek dodatkowo opanowała do perfekcji sztukę
odrzucania z twarzy grzywki, która zasłaniała jej pół twarzy. Panienki
obliczały ( z pomocą komórki) średnią swych ocen na półrocze.
Jednej wypadała średnia 3, jako że z każdego przedmiotu miała
właśnie 3 - w tym również z WF. Druga już miała problem z obli-
czeniem swej średniej, ponieważ z jednego przedmiotu miała 2,
a z innego 1, z pozostałych trójki. Gdy tak namiętnie liczyły tę średnią,
panienka- specjalistka od odgarniania włosów- doradziła koleżance, że
powinna poprosić "starą" by jej poprawiła tę 1 na 2. Dziewczę jednak
stwierdziło, że i tak nic z tego, bo ona i tak się tego wszystkiego nie
nauczy, bo "kto by spamiętał z tymi żyłami, sercem, krążeniem". Obie
zamilkły i pogrążyły się w liczeniu tej wielce skomplikowanej średniej.
I tak się zastanawiam jak te panny ukończą szkołę i zdadzą maturę
mając takie oceny. Bo wynika z nich, że nauka nie bardzo je interesuje,
skoro ze wszystkich przedmiotów, bez wyjątku, oceny są marne.
A panienki wymalowane, w dobrych ciuszkach, manicure. Tylko jakby
w główkach pustawo.
****
Ruszyło mnie sumienie i wczoraj zrobiłam naszyjnik dla mojej ulubionej
bratowej, oraz dokończyłam dwa wisiorki. Niestety zdjęcia są kiepskie
bo robione przy sztucznym świetle i ten bolący bark uniemożliwił mi
wyprasowanie serwety, na której leżały biżutki.
naszyjnik z sigulitu
naszyjnik z malachitem
wisior z kamieniem, którego nazwy nie znam.
Chodzi mi po głowie jakiś naszyjnik w stylu biżuterii Alfonsa Muchy, ale
wpierw muszę pokończyć to wszystko co zaczęłam.
wtorek, 3 stycznia 2012
250. Czasem nie rozumiem......
ludzi. Może dlatego, że chwilami nie rozumiem samej siebie?
"Pobiegałam" po różnych blogach i zastanawiam się, dlaczego ludziom
tak zwyczajnie brak odwagi i konsekwencji. Dlaczego ktoś, dla kogo
święta BN są synonimem niepotrzebnych wydatków i zamieszania ulega
presji i tak samo "wydaje i szaleje", zaprasza na wspólne obżarstwo tych,
na których patrzeć nie może? I doszłam do prostego wniosku - bo niemal
każdy boi się opinii sąsiadów, znajomych, rodziny. Dla mnie to bardzo
frustrujące, że tak bardzo ważne jest dla niektórych "co ludzie powiedzą"?
Sama na sobie przećwiczyłam , że nie łatwo jest postępować inaczej niż
wszyscy, ale naprawdę nie jest to niemożliwe. Nie wykluczam, że gdybym
żyła w średniowieczu byłabym potępiona i....zlikwidowana.
****
Przeczytałam napisany przez Rosamundę Lupton thriller pt. "Siostra".
Podobno bestseller brytyjskiego Amazona, a do tego jest to debiut
literacki tej pani. Ciut mroczne i jestem pewna, że po tej książce nasilą
się protesty przeciwko przeróżnym badaniom naukowym.
****
Zaczęłam wczoraj fizykoterapię w CKR na Ursynowie. To był dobry
pomysł , żeby przepisać się tu z Konstancina. Nie muszę wydawać
na benzynę, w 15 minut jestem na miejscu, zabiegi zajmują mi raptem
30 minut. Najbardziej jestem zachwycona prądami interferencyjnymi.
Mogłabym cały dzień leżeć podłączona do tego ustrojstwa. Zaraz po
tym zabiegu mam laser, a na zakończenie krio-nawiew. Przystanek
autobusowy jest pod samą przychodnią, powrót to drugie15 minut.
****
Muszę się zmobilizować - wczoraj okazało się, że mam do skończenia
kilka wisiorów, dwa naszyjniki , ten bursztyn i oczywiście dzianinkę.
Czarno to widzę przy tym bólu barku. Klikanie w klawiaturę też mi
zle idzie, ale nie mam problemu, by "pisać na raty". Ale robienia
biżu na raty jakoś sobie nie wyobrażam. Może mam za małą wyobraznię?
"Pobiegałam" po różnych blogach i zastanawiam się, dlaczego ludziom
tak zwyczajnie brak odwagi i konsekwencji. Dlaczego ktoś, dla kogo
święta BN są synonimem niepotrzebnych wydatków i zamieszania ulega
presji i tak samo "wydaje i szaleje", zaprasza na wspólne obżarstwo tych,
na których patrzeć nie może? I doszłam do prostego wniosku - bo niemal
każdy boi się opinii sąsiadów, znajomych, rodziny. Dla mnie to bardzo
frustrujące, że tak bardzo ważne jest dla niektórych "co ludzie powiedzą"?
Sama na sobie przećwiczyłam , że nie łatwo jest postępować inaczej niż
wszyscy, ale naprawdę nie jest to niemożliwe. Nie wykluczam, że gdybym
żyła w średniowieczu byłabym potępiona i....zlikwidowana.
****
Przeczytałam napisany przez Rosamundę Lupton thriller pt. "Siostra".
Podobno bestseller brytyjskiego Amazona, a do tego jest to debiut
literacki tej pani. Ciut mroczne i jestem pewna, że po tej książce nasilą
się protesty przeciwko przeróżnym badaniom naukowym.
****
Zaczęłam wczoraj fizykoterapię w CKR na Ursynowie. To był dobry
pomysł , żeby przepisać się tu z Konstancina. Nie muszę wydawać
na benzynę, w 15 minut jestem na miejscu, zabiegi zajmują mi raptem
30 minut. Najbardziej jestem zachwycona prądami interferencyjnymi.
Mogłabym cały dzień leżeć podłączona do tego ustrojstwa. Zaraz po
tym zabiegu mam laser, a na zakończenie krio-nawiew. Przystanek
autobusowy jest pod samą przychodnią, powrót to drugie15 minut.
****
Muszę się zmobilizować - wczoraj okazało się, że mam do skończenia
kilka wisiorów, dwa naszyjniki , ten bursztyn i oczywiście dzianinkę.
Czarno to widzę przy tym bólu barku. Klikanie w klawiaturę też mi
zle idzie, ale nie mam problemu, by "pisać na raty". Ale robienia
biżu na raty jakoś sobie nie wyobrażam. Może mam za małą wyobraznię?
Subskrybuj:
Posty (Atom)