drewniana rzezba
wtorek, 29 listopada 2016
Niemal o niczym
Jakoś tak się składa, że ostatnio wciąż mnie wpieniają nasi lekarze.
Nie wiem, czego normalnie ludzie oczekują od każdego lekarza, ale ja
oczekuję PROFESJONALIZMU- przede wszystkim w postaci dobrej
diagnozy, omówienia z pacjentem jego choroby, przedstawienia i
uzasadnienia takiego a nie innego sposobu leczenia no i choćby trochę
empatii.
Kilka lat temu u mojej b. bliskiej znajomej M. wykryto raka piersi -
nie było to dla nas obu niczym niezwykłym, bo Jej matka również
miała raka piersi, więc jako osoba z grupy podwyższonego ryzyka M.
regularnie co pół roku robiła na koszt własny USG piersi.
Oczywiście zupełnie inaczej znosi się tylko świadomość, że się jest
w grupie podwyższonego ryzyka a zupełnie inaczej jest gdy świadomość
przyjmuje konkretną formę. Guzek był maluteńki, miał raptem sześć
milimetrów, ale natychmiast ( prywatnie) przeprowadzono biopsję,
która wykazała, że to ten najgorszy typ, który w krótkim czasie zabiera
pacjentce życie.
Nie było w tym czasie jeszcze tzw. "szybkiej ścieżki onkologicznej" ale
dzięki pieniądzom z Unii Europejskiej jeden ze szpitali ginekologiczno-
położniczych uruchomił u siebie oddział onkologiczny i bez trudu i bez
znajomości przyjęto moją znajomą do szpitala.
Ordynator tego oddziału optował za całkowitą mastektomią tej piersi,
drugi lekarz był zdania, że wystarczy wyciąć z dużym marginesem zmianę
i węzeł chłonny tzw. "strażniczy", potem pójdzie chemia i będzie dobrze.
W przygotowanych do operacji dokumentach pacjentka wyrażała zgodę na
oszczędzającą pierś operację.
Ale dwa dni pobytu na tym oddziale uruchomiło wyraznie M. jej szare
komórki i już na sali operacyjnej zmieniła zdanie- poprosiła o całkowite
odjęcie zaatakowanej nowotworem piersi.
Chirurgowi nieco szczęka opadła ze zdziwienia, "biegiem" zmieniono
dokumentację i usunięto pierś całkowicie.
Przyznam się, że byłam dumna, że wykazała się tak wielkim rozsądkiem,
bo nawet kobiecie po siedemdziesiątce trudno się rozstać z tym atrybutem
kobiecości.
Guzek był maleńki, nie usunięto ani jednego węzła chłonnego poza tym
tzw. węzłem strażniczym, który dokładnie przebadano i nie znaleziono
w nim wrażych komórek.
W dwa dni póżniej zostałam przeszkolona w kwestii zmiany opatrunków i
kontrolowania ilości płynu surowiczego z rany pooperacyjnej.
Chemii nie zaordynowano, jedynie tabletki cytostatyczne do łykania przez
najbliższe 3 lata.
Wizyty u lekarki prowadzącej dalsze leczenie onkologiczne sprowadzały
się do jednej w roku, połączonej z mammografią pozostałej piersi.
Na narzekania M., że się zle czuje po tych tabletkach, lekarka wzruszała
tylko ramionami, ale nawet nie zapytała się jakie to dolegliwości.
Zero zainteresowania, zero podtrzymania pacjentki na duchu.
Dwa tygodnie temu, gdy M. odbierała wynik mammografii, lekarka była
łaskawa powiedzieć bardzo oschłym tonem że "zapewne jest przerzut do
drugiej piersi", bo jeden z węzłów chłonnych jest nieco zgrubiały i dała
skierowanie na USG by to przebadać.
Najbliższy możliwy termin USG w tej przyszpitalnej przychodni był
możliwy w końcu lutego, no ale p. doktor powiedziała, że nic na to nie
poradzi.
Wyobrażacie sobie co się kłębiło w głowie biednej M. gdy wracała
od lekarki? - widziała już siebie po raz drugi na operacji a może i już
w hospicjum, gdy zmaga się z chorobą.
Oczywiście znów zrobiła USG prywatnie ,u tej samej lekarki, która wtedy
wykryła u Niej tamtą zmianę nowotworową.
I jest wszystko w najlepszym porządku, nie ma nigdzie ani śladu przy tym
węzle chłonnym dodatkowego , wzmożonego ukrwienia, a węzeł jest
odrobinę powiększony, bo niedawno M. przechodziła silne zapalenie oskrzeli.
I powiedzcie mi - czy ta pani onkolog nie powinna była dokładniej
zainteresować się swą pacjentką, wypytać czy ostatnio nie chorowała itp.,
a nie walnąć w przestrzeń, że może jest przerzut?
Mnie pół roku temu pani endokrynolog uraczyła podobną wiadomością,
mówiąc, że być może mam raka tarczycy, ale powiedziałam, że raczej nie
i zapewne owe widoczne na USG guzki wcale nie są guzkami, a miejscami
po zniszczonej przez przeciwciała tkance tarczycy, bo ich okolice nie
wykazują zwiększonego ukrwienia, tak typowego dla tkanki nowotworowej.
Tu małe wyjaśnienie- tkanki tarczycy nie są niszczone przez przeciwciała
tarczycowe w jakiś planowy sposób, ale "wybiórczo" w wielu miejscach,
co niezbyt wprawnego lekarza może wprowadzić w błąd, że to guzki.
Wzrok, którym mnie obrzuciła pani endokrynolog - bezcenny.
Dobrze, że M. może pozwolić sobie na wykonanie badań prywatnie, ale
większość pacjentów- emerytów raczej nie.
I okazuje się, że "szybka ścieżka onkologiczna" nie dotyczy tych, którzy
już są leczeni, a tylko nowe przypadki.
Mam w rodzinie lekarzy i pamiętam doskonale jak bardzo przejmowali się
swoimi pacjentami, choć wcale nie byli to pacjenci "prywatni", bo obie
moje ciotki nie miały już czasu ani sił by jeszcze prowadzić prywatną
praktykę pracując w szpitalu i przyszpitalnej przychodni.
I nigdy nie nie podrzuciłyby pacjentowi niesprawdzonej diagnozy.
A może jednak kiedyś inaczej szkolono lekarzy?
Ciekawa jestem, czy na skutek dobrej zmiany, zaplanowana na styczeń
operacja mego męża będzie na koszt NFZ tak jak jest to zaplanowane, czy
może jednak na nasz koszt, bo jak dotąd NFZ nie podpisał umów na nowy
rok z niepublicznymi placówkami medycznymi.
Subskrybuj:
Posty (Atom)