drewniana rzezba

drewniana rzezba

piątek, 28 lipca 2017

To było dawno......

.......ale zdarzyło się naprawdę.
Należę do tych osób, które nie lubią być czymś zaskakiwane, czyli nie lubię
niespodzianek a poza tym uważam, że w małżeństwie wszystko powinno być
wspólnie "przegadane, uzgodnione" i zapewniam, że nie idzie tu o kolor ścian,
lub kolor sukienki żony.
Są pewne sprawy, które naprawdę muszą być "obgadane" a decyzja musi być
podjęta jednomyślnie. I w niektórych sprawach podjęta jeszcze przed ślubem.
Bo wtedy jest przynajmniej cień prawdopodobieństwa, że związek będzie
trwały.
Wydarzenie miało miejsce na początku lat sześćdziesiątych XX wieku, czyli
w pełnym rozkwicie PRL.
Były to czasy, gdy mieszkanie nie czekało na klienta, banki nie udzielały
kredytów osobom  indywidualnym i większość młodych małżeństw mieszkała
kątem u rodziców jej lub jego, ciułając pieniądze na książeczkach mieszkaniowych.

Byłam wtedy mężatką "całą gębą", czyli już ze trzy lata po ślubie, a większość
moich koleżanek mogła się wykazać nawet dłuższym  stażem.
Ciągle jeszcze pokutowało przekonanie, że kobieta niezamężna jest "gorsza,"
poza tym osoby nie legitymujące się ślubem nie mogły razem ubiegać się o
mieszkanie ani nawet o wspólny pokój w hotelu lub na wczasach.
No i może nic dziwnego, że te niezamężne "stawały na rzęsach" żeby tylko
wreszcie zaliczyć ten "ślubny kobierzec".
Jedna z moich koleżanek, Ewa, poznała chłopaka, który był już po studiach,
oczywiście miał pracę i nawet był całkiem, całkiem przystojny - niezłe
"ciacho",  jak to nie tak dawno określano.
Ciacho niezle jak na owe czasy zarabiał, rodzice obiecali mu, że gdy się
ożeni to wtedy zamieszka w kawalerce babci, a babcia w jego pokoju wraz
z nimi.
Ewa  po trzeciej  randce z Ciachem zaczęła być z lekka przymulona - całymi
dniami słyszałyśmy tylko jaki on jest: cudny, kochany, miły, silny itd itp.. jak
całuje, jak tańczy - no wiecie jak to jest - motyle w brzuchu a rozum raczej
gdzieś na jakimś wyjezdzie, zapewne zagranicznym.
Ewa pomału zaczęła przeglądać modele sukien typu biała beza, choć Ciacho
jakoś nie wypowiadał się na razie na temat ich wspólnej przyszłości.
Ewa była z gatunku tych, które miały już w pewien sposób wytyczoną ścieżkę
życiową, której podstawowe punkty brzmiały: poznać fajnego chłopaka,
zakochać się, wyjść za niego za mąż i szybciutko mieć dwójkę dzieciątek,
wpierw  synka, potem córeczkę.
Trzeba Ewie oddać sprawiedliwość, że ona naprawdę lubiła dzieci i żadnemu
maluszkowi spotkanemu na ulicy  nie przepuściła- do każdego musiała zagadać,
poseplenić i pocmokać.
Do każdej z koleżanek, która powiła dziecię, przylatywała z wizytą i zabawkami
dla dziecka.
Któregoś dnia Ewa przyszła do pracy z pierścionkiem zaręczynowym wielkości
cyferblatu małego damskiego zegarka.
Był srebrny z akwamarynowym dużym oczkiem.
Ale Ewa wcale nie wyglądała na szczęśliwą, bo wprawdzie Ciacho się łaskawie
oświadczył, ale zastrzegł, że on tylko pod tym warunkiem się z nią ożeni, jeżeli
 Ewa mu przysięgnie, że nie będą mieli dzieci.
Bo on dzieci nie lubi i  nie ma  zamiaru ich płodzić.
Proponował by się Ewa dobrze zastanowiła nad tym, bo on to mówi poważnie.
Ewa, zakochana niemal śmiertelnie w Ciachu, od razu przyrzekła że nigdy
nawet  nie pomyśli o czymś takim  okropnym jak dziecko.
Kilka z nas postukało się wymownie  w czoło słysząc tę opowieść,  tylko ja
stwierdziłam, że nie każdy przecież musi kipieć instynktem macierzyńskim
( miałam siebie na myśli) a  życie bez  dziecka wcale nie jest ubogie i złe.
Ślub był okazały, Ewa spowita  od czubka głowy do pięt w białe koronki, Ciacho
też  wypadł niezle w szytym na zamówienie smokingu, wesele trwało co prawda
nie do białego rana ale do północy.
Zamieszkali w babcinej kawalerce, czyli mieszkaniu jednopokojowym z wnęką
kuchenną i łazienką.
Całość miała zaledwie 24  metry kwadratowe, no ale na dwie osoby to "szło
wytrzymać".
Ewa nadal piała z zachwytu nad Ciachem, który nie wymigiwał się od prac
domowych, nawet potrafił raz na jakiś czas coś ugotować i zrobić zakupy.
No ideał, nie mąż.
Cała rodzina Ewy nie mogła się doczekać kiedy to wreszcie Ewa oznajmi
wszystkim radosną nowinę, że spodziewa się dziecka.
Po kolejnym rodzinnym spotkaniu świątecznym, Ewa wyznała matce, że nie
sprawi  jej frajdy w postaci wnuczątka, bo przyrzekła swemu mężowi, że nie
będą mieli dzieci.
Mam poradziła jej, żeby nie informując Ciacha odstawiła tabletki i spokojnie
zafundowała sobie dziecko, bo przecież wiadomo, że prawie żaden facet nie
pali się do posiadania dzieci, ale jak  już dziecko się urodzi to się z tym
faktem godzi.
No i Ewa posłuchała tej maminej rady- tabletki wędrowały cichcem co wieczór
do kanalizacji a Ewa zaszła w ciążę.
Pierwszą reakcją Ciacha było duże zdziwienie, potem żądanie by ciążę usunąć,
a potem pasmo awantur i przedzielenie pokoju na  pół ścianką działową.
Po przepisowych 40 tygodniach Ewa urodziła wymarzoną parkę- blizniaki.
A Ciacho, gdy tylko Ewa wróciła z wrzeszczącymi tłumoczkami do domu,
spakował się i......wyprowadził. On nawet nie chciał tych dzieci  widzieć.
W kilka dni pózniej  Ewa wraz z dziećmi zamieszkała u swoich rodziców.
A Ciacho wynajął adwokata i wniósł pozew o rozwód.
Na sprawie rozwodowej powiedział, że przykro mu, ale małżeństwo jest
wszak kwestią wzajemnej umowy, a Ewa dobrze wiedziała, że on  nie chce
mieć dzieci i wyszła za niego, choć  przecież nikt jej do tego nie zmuszał.
Sąd dość sprawnie sprawę przeprowadził, bez orzekania winy, choć
adwokat Ciacha winił o rozpad związku Ewę.
Kilka lat pózniej ożenił się powtórnie, dzieci w tym związku nie było.
Regularnie płacił alimenty ale nigdy nie nawiązał kontaktu z dziećmi.
A Ewa nie mogła sobie wybaczyć, że posłuchała rady swej matki.
Nie wyszła ponownie za mąż.