Gdy byłam dzieckiem zawsze z utęsknieniem czekałam na Boże Narodzenie
i na Sylwestrowy wieczór.
Boże Narodzenie było przeze mnie wyczekiwane głównie dlatego, że mogłam
wtedy robić z dziadkiem przeróżne ozdoby na choinkę - pamiętam te "kilometry"
łańcucha klejonego z pasków glansowanego papieru i mnóstwo różnych zabawek.
Tak naprawdę to były jedyne dni, w których nie krzyczano na mnie, że śmiecę.
Śmiecenie było wszak usankcjonowane ważnym celem.
A w Sylwestrowy wieczór, gdy już wybiła godzina dwunasta, mogłam sama
zawiesić nowy kalendarz. Nie wiem dlaczego, ale to było dla mnie ogromnie ważne.
Gdy już byłam pełnoletnia wyczekiwałam Sylwestra i karnawału - przez cały
karnawał w każdą sobotę gdzieś balowałam.
Dość pózno doszłam do wniosku, że tak naprawdę nie ma z czego się cieszyć,
że nadchodzi kolejny rok -przecież będziemy o rok starsi.
Przestałam również robić jakiekolwiek noworoczne postanowienia - przecież
jeśli coś mnie uwiera w moim życiu, to powinnam to usunąć "od ręki", a nie
czekać do nowego roku.
Zamiast noworocznych postanowień wprowadziłam pewne novum - starałam się
zachowywać do wszystkiego dystans i wyciszyć emocje.
Przy moim dość wybuchowym charakterze wcale to nie było łatwe, ale jak wiadomo
nawet jedna kropla wody spadająca stale w to samo miejsce może skruszyć skałę.
Widziałam się ostatnio z koleżanką, z którą wiele lat pracowałam w jednej firmie.
Nieomal od samego początku spotkania co chwilę powtarzała: ależ ty się zmieniłaś!
No jasne, że się zmieniłam - wyokrągliłam się tu i tam, nieco przywiędłam - w końcu
mijający czas zrobił swoje.
Ale jej szło o zmiany natury duchowej - a ja wreszcie zaczęłam dbać o swój dobrostan,
przestałam wpadać w rezonans z byle powodu i gdzieś przepadł mój radykalizm.
Gdzieś przez te wszystkie lata przepadła wielce towarzyska, zabawowa dziewczyna
gotowa góry przenosić - jej miejsce zajęła stara kobieta ceniąca ciszę i spokój.
I tak jest dobrze- naprawdę.
Wszystkim, którzy dotarli aż do tego miejsca
życzę, by w Nowym Roku spełniły się ich
wszystkie plany i marzenia a każdy dzień
był pełen słońca.
drewniana rzezba
wtorek, 30 grudnia 2014
Podróże....
...ponoć kształcą. Dodałabym, że i męczą. A tak naprawdę męczy mnie przebywanie
poza własnym domem. I im większa liczba w metryce, tym gorzej mi poza domem.
Samo pokonywanie odległości mnie nie zmęczyło - pociąg jechał cichutko, nic nie
szarpał, opóznił się zaledwie 15 minut, zięć z krasnalami nas odebrał z dworca.
Pociąg nie był jeszcze przepełniony, w naszym przedziale były jeszcze tylko 2 osoby.
Jedna z nich mnie serdecznie rozbawiła - wparowała z dwiema super ciężkimi
walizami, które nawet ciągnąć było ciężko a co dopiero wstawić na półkę.
Spojrzała się wymownie na mego męża, ale on dzielnie wytrzymał to przenikliwe
spojrzenie i spokojnie wyjaśnił, że on niestety jej nie pomoże, bo nie może dzwigać.
Pani była nieco zawiedziona, ale po chwili sprowadziła jakiegoś młodego człowieka
z sąsiedniego przedziału, który z trudem wrzucił jej bagaż na półkę.
..."bo ja do córki jadę i wiozę dla niej różne domowe przysmaki"- poinformowała nas.
Potem dowiedzieliśmy się, że jej córka mieszka w Dreznie, że ma tam duży dom,
że ma męża Niemca, że ma doktorat w dziedzinie nanotechnologii, że w Dreznie
niezbyt miło traktują Polaków.
Potem dowiedzieliśmy się, że pani już miała: własny bank, własne firmy a życzliwe
donosy rodaków sprawiły, że bank padł, a ona straciła pieniądze, firmy padły, bo
odbiorcy nie płacili, że teraz wciąż się procesuje i końca nie widać.
W ramach podtrzymania rozmowy ( bo tak naprawdę to nie bardzo mi pasowało to
wszystko co mówiła) zapytałam się, dlaczego jej bank padł. Pani zamrugała oczkami i
powiedziała: no nie wiem dlaczego banki padają. Więc jej podpowiedziałam dlaczego
na ogół banki padają i że trochę to dziwne, że "mając własny bank" ona nie wie,
dlaczego jej bank padł. W tym momencie pani się lekko zapowietrzyła i jeszcze
nas poinformowała, że ona wiele lat harowała w USA fizycznie, by zdobyć pieniądze
a bank padł. A ponieważ, jak wiecie, z natury wredna jestem, to jej powiedziałam ,że
użyła złego sformułowania bo bank nie był jej własnością, a tylko przechowywała
w nim pieniądze i że jak się lokuje duże pieniądze to trzeba wiedzieć, czy dany bank
ma gwarancje państwowe no a poza tym to zawsze zdrowiej trzymać większą ilość
pieniędzy w dwóch lub trzech bankach.
Pani znów się zapowietrzyła i tym razem już na długo.
Zapadła w drzemkę i ocknęła się dopiero tuż przed Berlinem.
Wyobrazcie sobie, że wszystkie przygotowania świąteczne rozpoczęły się dopiero
we wtorek - gdy przyjechaliśmy w poniedziałek, to jedynym gotowym elementem
świątecznym była ubrana choinka a pod nią stos prezentów oraz duszący się w kuchni
bigos.
I wszystkie przygotowania świąteczne spadły na mnie, bo córka z mężem montowali
nowe łóżka i szafy dla chłopców, ja urzędowałam w kuchni, mój mąż nieco pomagał im
w skręcaniu mebli, a druga babcia, która przyjechała w poniedziałek pod wieczór,
wzięła dzieciaki na ostatnie zakupy. I chwała Jej za to.
W wigilię nadal trwało wykończanie prac meblowych. Tak naprawdę to wigilii
nie było - byliśmy wszyscy niezle umęczeni.
Wigilia polegała na rozdaniu i rozpakowaniu prezentów i zjedzeniu spokojnie
obiado - kolacji przy dzwiękach dziecięcej gitary oraz keyboardu.
Młodszy z zapałem szarpał struny gitary bez ładu i składu, starszy ustawił wgraną
firmowo kolędę i na okrągło dzwoniły nam dzwoneczki, a starszy dodatkowo nam
umilał czas śpiewając w kółko do tej melodii. Masakra, wierzcie mi.
Tak naprawdę to byłam bliska załamania. Naprawdę nie mam pojęcia po co oni
kupili dzieciakom tyle prezentów- tak naprawdę to oni wszystkie co prawda nawet
rozpakowali, ale bawili się tylko tymi instrumentami. Reszta leżała "odłogiem".
Mając w perspektywie Sylwestra z dodatkową ilością dzieci postanowiliśmy wracać
czym prędzej do domu. Dobrze, że udało się kupić bilety.
W sobotę byłam wieczorem na kopule Reichstagu - cała ta konstrukcja robi wrażenie.
Jest przestronna, duża, a jednocześnie nie przytłacza. Spiralna droga na samą górę
nie jest męcząca, ma bardzo wygodne nachylenie.
By zwiedzić to miejsce należy się wpierw mailowo zarejestrować imiennie, na
konkretną godzinę.
Nam przypadła godzina 16,45. Po przybyciu każdy musi okazać dowód osobisty
lub paszport, potem przechodzi się przez kontrolę bezpieczeństwa, czyli daje się do
prześwietlenia zawartość torebki, zdejmuje się ubranie wierzchnie i czapkę i wszystko
jest prześwietlane. Potem olbrzymią windą wjeżdża się na taras u podnóża kopuły,
kto chce może wziąć bezpłatnie audio-przewodnik ( wzięłam) i wędruje się pomału
spiralą w górę. Audio-przewodnik opowiada krótką historię tego budynku, a potem
wymienia charakterystyczne dla Berlina punkty, widoczne z kopuły.
Stając przy wewnętrznej barierze "spirali" można w dole zobaczyć salę posiedzeń-
fotele są w kolorze fioletowym.
Jeżeli będziecie w Berlinie to polecam tę wycieczkę, ale koniecznie w dzień bo inaczej
niewiele zobaczycie.
Okolice Reichstagu aż po Bramę Brandeburską będą miejscem super zabawy
sylwestrowej. Już od kilku dni teren ogradzano, w sobotę wieczorem wznoszono estrady.
Drugą moją zimową wyprawą (w niedzielę)była wyprawa z córką do KaDeWe i innych
dużych sklepów. Takich tłumów klientów w KaDeWe jeszcze nie widziałam- naprawdę
był kłopot z poruszaniem się. Powód - poświąteczne przeceny.
"Zmarnowałyśmy" ze 3 godziny na włóczenie się po sklepach i po powrocie do domu
padłam jak nieboszczyk.
A teraz nadrabiam blogowe zaległości, bo tam nie miałam na to czasu.
poza własnym domem. I im większa liczba w metryce, tym gorzej mi poza domem.
Samo pokonywanie odległości mnie nie zmęczyło - pociąg jechał cichutko, nic nie
szarpał, opóznił się zaledwie 15 minut, zięć z krasnalami nas odebrał z dworca.
Pociąg nie był jeszcze przepełniony, w naszym przedziale były jeszcze tylko 2 osoby.
Jedna z nich mnie serdecznie rozbawiła - wparowała z dwiema super ciężkimi
walizami, które nawet ciągnąć było ciężko a co dopiero wstawić na półkę.
Spojrzała się wymownie na mego męża, ale on dzielnie wytrzymał to przenikliwe
spojrzenie i spokojnie wyjaśnił, że on niestety jej nie pomoże, bo nie może dzwigać.
Pani była nieco zawiedziona, ale po chwili sprowadziła jakiegoś młodego człowieka
z sąsiedniego przedziału, który z trudem wrzucił jej bagaż na półkę.
..."bo ja do córki jadę i wiozę dla niej różne domowe przysmaki"- poinformowała nas.
Potem dowiedzieliśmy się, że jej córka mieszka w Dreznie, że ma tam duży dom,
że ma męża Niemca, że ma doktorat w dziedzinie nanotechnologii, że w Dreznie
niezbyt miło traktują Polaków.
Potem dowiedzieliśmy się, że pani już miała: własny bank, własne firmy a życzliwe
donosy rodaków sprawiły, że bank padł, a ona straciła pieniądze, firmy padły, bo
odbiorcy nie płacili, że teraz wciąż się procesuje i końca nie widać.
W ramach podtrzymania rozmowy ( bo tak naprawdę to nie bardzo mi pasowało to
wszystko co mówiła) zapytałam się, dlaczego jej bank padł. Pani zamrugała oczkami i
powiedziała: no nie wiem dlaczego banki padają. Więc jej podpowiedziałam dlaczego
na ogół banki padają i że trochę to dziwne, że "mając własny bank" ona nie wie,
dlaczego jej bank padł. W tym momencie pani się lekko zapowietrzyła i jeszcze
nas poinformowała, że ona wiele lat harowała w USA fizycznie, by zdobyć pieniądze
a bank padł. A ponieważ, jak wiecie, z natury wredna jestem, to jej powiedziałam ,że
użyła złego sformułowania bo bank nie był jej własnością, a tylko przechowywała
w nim pieniądze i że jak się lokuje duże pieniądze to trzeba wiedzieć, czy dany bank
ma gwarancje państwowe no a poza tym to zawsze zdrowiej trzymać większą ilość
pieniędzy w dwóch lub trzech bankach.
Pani znów się zapowietrzyła i tym razem już na długo.
Zapadła w drzemkę i ocknęła się dopiero tuż przed Berlinem.
Wyobrazcie sobie, że wszystkie przygotowania świąteczne rozpoczęły się dopiero
we wtorek - gdy przyjechaliśmy w poniedziałek, to jedynym gotowym elementem
świątecznym była ubrana choinka a pod nią stos prezentów oraz duszący się w kuchni
bigos.
I wszystkie przygotowania świąteczne spadły na mnie, bo córka z mężem montowali
nowe łóżka i szafy dla chłopców, ja urzędowałam w kuchni, mój mąż nieco pomagał im
w skręcaniu mebli, a druga babcia, która przyjechała w poniedziałek pod wieczór,
wzięła dzieciaki na ostatnie zakupy. I chwała Jej za to.
W wigilię nadal trwało wykończanie prac meblowych. Tak naprawdę to wigilii
nie było - byliśmy wszyscy niezle umęczeni.
Wigilia polegała na rozdaniu i rozpakowaniu prezentów i zjedzeniu spokojnie
obiado - kolacji przy dzwiękach dziecięcej gitary oraz keyboardu.
Młodszy z zapałem szarpał struny gitary bez ładu i składu, starszy ustawił wgraną
firmowo kolędę i na okrągło dzwoniły nam dzwoneczki, a starszy dodatkowo nam
umilał czas śpiewając w kółko do tej melodii. Masakra, wierzcie mi.
Tak naprawdę to byłam bliska załamania. Naprawdę nie mam pojęcia po co oni
kupili dzieciakom tyle prezentów- tak naprawdę to oni wszystkie co prawda nawet
rozpakowali, ale bawili się tylko tymi instrumentami. Reszta leżała "odłogiem".
Mając w perspektywie Sylwestra z dodatkową ilością dzieci postanowiliśmy wracać
czym prędzej do domu. Dobrze, że udało się kupić bilety.
W sobotę byłam wieczorem na kopule Reichstagu - cała ta konstrukcja robi wrażenie.
Jest przestronna, duża, a jednocześnie nie przytłacza. Spiralna droga na samą górę
nie jest męcząca, ma bardzo wygodne nachylenie.
By zwiedzić to miejsce należy się wpierw mailowo zarejestrować imiennie, na
konkretną godzinę.
Nam przypadła godzina 16,45. Po przybyciu każdy musi okazać dowód osobisty
lub paszport, potem przechodzi się przez kontrolę bezpieczeństwa, czyli daje się do
prześwietlenia zawartość torebki, zdejmuje się ubranie wierzchnie i czapkę i wszystko
jest prześwietlane. Potem olbrzymią windą wjeżdża się na taras u podnóża kopuły,
kto chce może wziąć bezpłatnie audio-przewodnik ( wzięłam) i wędruje się pomału
spiralą w górę. Audio-przewodnik opowiada krótką historię tego budynku, a potem
wymienia charakterystyczne dla Berlina punkty, widoczne z kopuły.
Stając przy wewnętrznej barierze "spirali" można w dole zobaczyć salę posiedzeń-
fotele są w kolorze fioletowym.
Jeżeli będziecie w Berlinie to polecam tę wycieczkę, ale koniecznie w dzień bo inaczej
niewiele zobaczycie.
Okolice Reichstagu aż po Bramę Brandeburską będą miejscem super zabawy
sylwestrowej. Już od kilku dni teren ogradzano, w sobotę wieczorem wznoszono estrady.
Drugą moją zimową wyprawą (w niedzielę)była wyprawa z córką do KaDeWe i innych
dużych sklepów. Takich tłumów klientów w KaDeWe jeszcze nie widziałam- naprawdę
był kłopot z poruszaniem się. Powód - poświąteczne przeceny.
"Zmarnowałyśmy" ze 3 godziny na włóczenie się po sklepach i po powrocie do domu
padłam jak nieboszczyk.
A teraz nadrabiam blogowe zaległości, bo tam nie miałam na to czasu.
Subskrybuj:
Posty (Atom)