...tym razem raczej psychicznie.
Ci, co do mnie zaglądają wiedzą doskonale, że cierpię na dwa schorzenia,
na które oficjalna medycyna nie zna lekarstwa- jedno to "Miecio", drugie
to "Przydasie". Opanowana przez te dwie uzupełniające się dolegliwości
zagraciłam sobie dokumentnie wszelkie szafy i szafeczki.
Wiekszośc pań zna tę dolegliwość - wchodzisz do sklepu, wędrujesz
wzdłuż sklepowych półek, spoglądasz na towar i w pewnej chwili wzrok
pada na coś, co budzi śpiącego dotąd spokojnie za uchem "Miecia".
"Miecio" przeciąga się radośnie i zaczyna szeptać - "no, podejdz bliżej,
obejrzyj, przecież to nic nie kosztuje! ". A ty, jak to bezwolne ciele
słuchasz go i zaczynasz to, co przyciągnęło Twoją uwagę , oglądać.
I choć doskonale wiesz, że nie powinnaś w tym miesiącu wydawać
pieniędzy na głupstwa, że juz niemal identyczną rzecz posiadasz, że tak
naprawdę nie jest ci to do szczęścia potrzebne - ulegasz "Mieciowi"
i kupujesz: kolejną włóczkę, kordonek, nowy wzór do haftu, super
nawlekacz do igieł, ten śliczny papier do decoupage,szydełko 0,75,
choć wydaje ci się, że już takie masz, paczkę serwetek, pędzelek
i 100 innych dupereli do swojego hobby. A w chwili, gdy już, już
jesteś bliska by nie ulec tym szeptom "musisz to mieć", Miecio,
czując się zagrożony, włącza swą ulubioną płytę z piosenką złożoną
z dwóch zaledwie słów: "przyda się, przyda się, przyda się".
I tym sposobem, trapiona tymi dwiema dolegliwościami nagromadziłam
niesamowite ilości wszelakiego dobra. Oczywiście, wszystko się
przydawało, ale zupełnie nie wiem dlaczego mam tyle nieskończonych
sweterków, bluzek, serwet, haftów. Do tego dochodzą pierwsze
wypociny dekupażowe, hafty i cała masa różnych innych rzeczy.
A cierpię, bo muszę się teraz z wieloma rzeczami rozstać.
Wczoraj rozpoczęłam proces rozstawania się z przywiezionymi
z różnych wojaży dziwadełkami. Wyrzucam, bo nowe meble nie
pomieszczą tych wszystkich dupereli i nieskończonych moich prac.
Poza tym wolę to zrobić sama, niż doczekać się chwili, gdy ktoś to
za mnie zrobi.
O remoncie dziś nic nie napiszę - jestem dostatecznie zgnębiona.
W trakcie wypatroszania regałów znalazłam książkę, której jeszcze
nie czytałam. To Macieja Kuczyńskiego "Czciciele węża. Biochemiczne
niebo dawnych Meksykanów".
Przeczytam - sprawozdam.
Miłego dla Was!