....ale co to za życie.
Nikt nie zgadł co wyprawiałam, że tak się pięknie urzadziłam.
Ja po prostu padłam ofiarą własnej pychy, jaka to ja jestem sprawna i
wkładałam na stojąco spodnie, co zresztą robie codziennie a nawet dwa
razy dziennie od 30 lat.
Włożyłam spokojnie lewą nogawkę, zaczęłam wkładać prawą i poczułam,
że tracę równowagę, więc przytomnie wyskoczyłam z tej nogawki by się
prawą nogą podeprzeć. Zapomniałam tylko o jednym- mam cholernie
śliską podłogę w pokoju i noga mi zwyczajnie uciekła..No to poleciałam
na prawe kolano i prawy łokieć i nie przewidziałam tego, że to szarpnięcie
spowoduje że i lewa noga wpadnie w poślizg, Mam cichą nadzieję,że
jednak nie mam nic złamanego. Jak trochę do siebie dojdę, to się wybiorę
na kontrolę RTG, bo uderzenie poszło na krętarz duży. A tak poza tym
to nawet siniaka nie mam. Ale każdy krok to paskudny ból bo się wszak
napina mięsień pośladkowy. Zadaję sobie bezustannie pytanie czy
sedesy muszą być tak twarde. Koszmar, słowo daję.
W warszawskim mieszkaniu mieliśmy oba pokoje i przedpokój wyłożone
wykładziną dywanową. Czuję, że tu zawalczę o zakup wykładziny, bo
te eleganckie dechy na wysoki połysk mnie wykończą. Domowe klapki
mam podbite gumą, ale na tym drewienku i tak się ślizgają.
Przecież nie będę po domu chodziła w butach trekkingowych żeby się
na tych śliskich dechach okazjonalnie znów nie rozłożyć.
No i koniec z zakładaniem spodni "na stojaka". Nie da się jednak być
ciągle młodą, ładną i zwinną niczym wiewiórka.
Ale są i pozytywy - mąż już drugi dzień gotował obiad. Może mu się to
spodoba???
Jeszcze mnie trochę na blogu nie będzie bo mnie boli gdy siedzę.