drewniana rzezba

drewniana rzezba

środa, 18 czerwca 2014

Prosty przepis na........

.....popsucie sobie humoru. W pierwszej kolejności wieczorem nastawiamy
budzik na godzinę 6,00 rano, ponieważ już za piętnaście siódma musimy wyjechać
z domu do przyszpitalnej przychodni. Tym razem "rutynowe" pobranie
krwi mężowskiej przez tamtejsze wampirzyce. Po nastawieniu budzika kładziemy
się spać i.....zasypiamy około drugiej w nocy.
Obudzeni natrętnym dzwonkiem budzika wstajemy półprzytomni  i nawet bez
wielkich korków docieramy na miejsca. Jest godz. 7,10- my mieliśmy się zgłosić
na godz. 7,15.
Przed "gabinetem pobrań" siedzi już około 10 osób, co może oznaczać, że
pacjentów jest ze 6 osób, bo niektórzy, podobnie jak mój mąż są  z tzw.  " osobą
towarzyszącą". Oczywiście miejsc siedzących  jest znacznie mniej niż pacjentów,
więc jest szansa, że nie zasnę, bo jeszcze nie nabyłam umiejętności  spania stojąc.
Na drzwiach gabinetu wisi kartka z informacją, że pacjenci po przeszczepach
nerek wchodzą bez kolejki, inni pacjenci dopiero po godzinie....8,00  a punkt
pobrań krwi działa od 7,15 do 9,00.
Oczywiście punkt pobrań zamknięty na 4 spusty, wampirki jeszcze nie dotarły.
Po głowie snuje mi się pytanie, po jakie licho jakaś idiotka w recepcji zapisała
męża na godz. 7,15, skoro on przecież nie jest po przeszczepie.
Towarzystwo pod gabinetem umila sobie i innym czas opowiadając szczegóły
ze swego pobytu w szpitalu na oddziale przeszczepów. Jeden z pacjentów snuje
opowieść jak to przeszczep się udał, ale po tej operacji miał jeszcze cztery, tzw.
"poprawki".Jakaś pulchna blondynka opowiada , że zdecydowali się by operację
przeprowadziła młoda lekarka,  która robiła tę operację pierwszy raz w życiu.
" No i udało się, jak widać" - mówi i wskazuje palcem na siedzącego obok niej
mężczyznę- wyszedł po 8 dniach. Inna pani słucha tego i w oczach ma łzy - obok
niej siedzi  mocno starszy pan, twarz ma blado żółtą."Przez miesiąc po przeszczepie
było wszystko dobrze a teraz coś się dzieje" -mówi połykając łzy.
O godzinie 7,30 wpada "wampirka" - widać, że już jest zmęczona. W międzyczasie
doszło sporo  kolejnych "przeszczepowców", tych  zwykłych pacjentów jest tylko
dwoje- mój ślubny i jakaś pani. Okazuje się, że pobranie krwi u przeszczepowca
nie jest wcale proste - każdy pacjent musi mieć zmierzone ciśnienie, musi być
zważony a wszystko to pielęgniarka musi wpisać do jego dokumentacji. Poza tym
sam proces pobrania krwi prosty nie jest, bo pacjenci ci z reguły mają problemy
z żyłami. Po prostu  nim dostaną nową nerkę są długo dializowani, a nim lekarze
zrobią port też często mija dużo czasu, a żyły pomału ulegają degradacji. Prawie
każdy z pacjentów syczy z bólu,  pani przeprasza, tłumacząc, że "straszne zrosty".
Wreszcie  o godz. 9,00 pani utacza mojemu 2 fiolki krwi. Wracamy do domu
jadąc w piekielnych korkach- to jadą do pracy ci, co zaczynają pracę od 9,00.
I tak nie jest zle, zamiast 15 minut jedziemy tylko 45 minut, co nie jest takim
złym wynikiem.
Jestem głodna, śpiąca, zła i smutna. Bo znów okazuje się, że większość niedociągnięć
w pracy "służby zdrowia" wynika głównie ze zwykłej niedbałości pracowników.
W ramach ustawienia  się "frontem do pacjenta"  zdecentralizowano jeden punkt
pobrań, w którym dzień w dzien stały w kolejce setki osób. Teraz każda z przychodni
ma własny punkt pobrań krwi, więc recepcjonistka dobrze wie, że "przeszczepowcy"
mają w przychodni nefrologicznej pierwszeństwo i nie powinna zapisywać "jak leci",
wszystkich na godz. 7,15.
Wiem,  wiem, znów się czepiam.