drewniana rzezba

drewniana rzezba

niedziela, 30 września 2012

Eksperyment

W nocy odgapiłam na  necie bransoletkę zrobioną tzw. splotem tureckim,
z użyciem szydełka. Oczywiście wypróbowałam "od ręki" na kilkunastu
koralikach. Ale już nie zapisałam kto był autorem tego tutorialu na YouTube -
była już 2 w nocy i oczy mi się same zamykały.
Dziś  "zrobiłam na czysto" i jak dla mnie - rewelka. Naszyjnik zrobiłam w 45
minut, bransoletkę w pół godziny. Wszystko razem z nawlekaniem wpierw
koralików na kordonek. Poszło szybko, bo koraliki duże, czyli toho nr 3,
szydełko 1,75.
A wszystko razem wygląda tak:
Bardzo ładnie się układa na szyi, a to ważne bo to tzw.obróżka, na ręce
też dobrze leży.

Mix

Nie wiem co dziś  było  na stołecznych jezdniach, ale mam wrażenie, że
jezdzili głównie "niedzielni kierowcy". Nie da się ukryć, że gdy ktoś jezdzi raz
na tydzień, to ruch wielkomiejski go z lekka paraliżuje i o różnych przepisach
nie pamięta.
Dziś natrafialiśmy głównie na takich kierowców co  bardzo oszczędzają
kierunkowskazy, bo przecież oni wiedzą dokąd jadą, a inni uczestnicy
ruchu nie muszą przecież tego wiedzieć.
Poza tym pełno było amatorów halsowania po jezdni. A mnie dziś dopiekło
jeżdżenie nowymi estakadami, obudowanymi nieprzezroczystymi
ekranami. Wrażenie paskudne, bo jedzie się niczym w tunelu.
I na dodatek projektanci spaskudzili mi pewien fragment miasta-
olbrzymim budynkiem (kolejny biurowiec) zamknęli perspektywę ulicy
Puławskiej. Dopóki nie wznieśli tego gmaszyska, jadąc Puławską w stronę
śródmieścia otwierał się widok na Plac Unii Lubelskiej.A teraz- plac zaginął
zasłonięty olbrzymim gmaszyskiem wątpliwej, jak na razie, urody.
                                        ****

Rozbawiła mnie do łez moja rozmowa z koleżanką.Zadzwoniłam  do niej
na komórkę, odebrała , a ja słyszę w tle chlupot wody, więc  się
pytam: "może  ci plecy umyć, skoro się kąpiesz?"
Alę zatkało, a po chwili pyta - "jak to, przecież nie wysyłałam zdjęcia, więc
jak mnie zobaczyłaś? Na  Skype mnie widzisz, przez kamerkę?"
Wymiękłam- cały dowcip polega na tym, że Ala nie posiada wcale kompa, a
w komórce nie ma internetu.
No cóż, Ala jest z natury blondynką, choć ostatnio z natury srebrną.
I zażyczyła sobie u mnie krzyżyk, o taki:
Nie umiem robić krzyżyków, ale uparła się, że ma być koniecznie
w kolorze szafirowym, więc zrobiłam go z kryształków w tym
pożądanym przez Nią kolorze.
                                       ****

Jestem mocno zaniepokojona - znów byliśmy dziś wybierać różności
do remontu.Dziś padło na płytki do łazienki i jestem załamana
kompletnie - to wszystko co chciałabym  mieć na ścianie kosztuje tak
nieco ponad 100 zł za m kwadratowy. Oczywiście mój ślubny zaraz
mi to wytknął. Ale los jest sprawiedliwy - chwilę pózniej jemu spodobały
się płytki podłogowe w bardzo podobnej cenie.
Poza tym były prześliczne decory, 6 płyt jako całość, cena z kosmosu.
I dziś powstała nowa koncepcja łazienki, z inną kabiną prysznicową niż
ta, która dotąd braliśmy pod uwagę.
Zaczynam mieć alergię już na samo słowo  REMONT.



środa, 26 września 2012

Coś radosnego....

.....w szarości codzienności.
W poniedziałek, gdy powróciłam nieco przymulona zakupami, mąż
 powitał mnie słowami:  "coś dostałaś" i wręczył mi pękatą kopertę.
Spojrzałam na adres nadawcy - Judyta B. - i czym prędzej wydobyłam
z koperty jej zawartość.
A oto co było w środku:
Prześliczne kameruńskie korale, które będą mi rozweselać
wszystkie  jesienne dni.
Przyznajcie sami, , że trudno nie uśmiechnąć się radośnie
na widok tylu barw.
A oprócz tych koralików dostałam taką świetną torbę, w sam raz na letnie
dni. Jest bardzo pojemna, leciutka, w środku ma dodatkową sporą kieszeń,
 u góry zapinana na suwak.
Świetna na plażę i letnie wędrówki. W naturze ma jeszcze bardziej
wyraziste kolory, ale dość marnie świeciło jesienne słońce i na tym
zdjęciu jest znacznie jaśniejsza niz w naturze. I już zaczynam oczekiwać
na letni sezon.
A oba prezenty są nagrodą za niewygrany przeze mnie konkurs na blogu
Judith - moja odpowiedz tak rozbawiła Judytę , że dostałam nagrodę.
Wniosek - czasem opłaca się czegoś  nie wiedzieć!
A jeżeli ktoś z Was nie zna jeszcze  bloga Judith to proszę, by kliknął tutaj.
Judyto, zrobiłaś mi niesamowitą radość i bardzo, bardzo Ci
dziękuję!!!

poniedziałek, 24 września 2012

Mix

Sadząc po moim minorowym nastroju to idzie jesień.
Oczywiście wszystkiemu winna moja "japońska choroba", na którą
się nie umiera, ale żyć się przez nią często odechciewa.
Śmiejemy się czasem z moją kochaną bratową, może lepiej jest
chorować na "japońską chorobę" niż na "francuską", choć na tę drugą
to chociaż są leki, a nasza jest nieuleczalna. Ale wstyd mniejszy,
jak mówi bratowa.

                                      ****
Jestem wciąż na etapie przygotowawczo- rozpoznawczym do
generalnego remontu mieszkania. Rosną mi stosy pisemek
fachowych, katalogów, prospektów i różnych zapisków, czynionych
w trakcie wędrówek po rozmaitych marketach budowlanych.
Zaczynamy również prowadzić rozmowy z ewentualnymi
wykonawcami. A do zrobienia jest sporo: nowy wystrój łazienki,
łącznie z rurami,  nowe WC z podwieszaną muszlą  i podtynkowym
rezerwuarem i oczywiście z nowymi rurami. Kuchnia też dostąpi
zaszczytu zmiany, doczeka się wreszcie nowej podłogi, nowych rur
i mebli. Oczywiście pokoje też wołają o remont. Poza tym w całym
mieszkaniu trzeba położyć nową instalację elektryczną i wymienić
okna. Na razie robię remanenty, klnąc sama siebie,  że tyle dóbr
wszelakich zgromadziłam.

                                     ****
Rozmowy z fachowcami dołują mnie kompletnie, bo moja
wizja remontu jakoś dziwnie się różni od ich wizji.
Ja szukam najtańszych, ale dobrych rozwiązań, oni zaś tych
najdroższych.
W sobotę wnerwił mnie pewien fachman, który ma zamiar
wyrównać moje ściany zaopatrując je 10 mm warstwą tynku.
Na moje dictum, że mnie wystarczy obłożenie ścian płytą
gipsowo-kartonową, bo nie mam zamiaru czekać dwa tygodnie aż
mi ta masa tynku wyschnie a do tego płacić za to majątek, pan
oświadczył, że on czegoś takiego nie zrobi, bo to nie fachowe.
No cóż, poszukam następnego.
Na razie wymienię okna. Taki mały krok do przodu.

                                    ****
Jedyna pociecha, że na rynku mnóstwo wszelakiego wyposażenia.
W sobotę polecę obejrzeć płytki- ścienne i podłogowe.

czwartek, 20 września 2012

Prościutkie

Obiecałam pewnej miłej osobie, że zrobię dla  niej coś prostego i nie
będzie to wisior, oprawiony lub nie.
Myślałam całe dwa dni i wymyśliłam taki komplet.

Kolor jest może nieco przekłamany, ale "persian turkus" jest
bardziej zielony niż niebieski.
Mam nadzieję, że to jest dość proste. W każdym razie  nie było
skomplikowane w wykonaniu.
                                       ****
Pokazywałam tu już dwukrotnie wisior-  kamea na muszli.
Jeden powędrował  do mojej córki, drugi zrobiłam dla siebie, ale
już go nie mam. Tak bardzo się komuś spodobał,  że nie miałam
sumienia odmówić i go oddałam.
Do trzech razy sztuka - znów kupiłam taką kameę na muszli i
tym razem mam zamiar zrobić naszyjnik techniką haftu koralikowego.
Może gdy się narobię jak niemądra, to tak łatwo się go nie pozbędę.

P.S.
Znów zaczęłam się znęcać nad klawiaturą. Kto ciekawy, niech
zrobi    klik

poniedziałek, 17 września 2012

Czas na chutney'e

Chutney to słodko-ostro-lekko kwaśny dodatek do....niemal
wszystkiego. Jest wspaniałym dodatkiem do wszelkich mięs na
gorąco i zimno, do wędlin i serów, a ja mogę go jeść go ze świeżutką,
chrupiącą bagietką i wtedy mi nawet wędlina nie jest potrzebna.
Chutney to kompozycja warzyw i owoców razem duszonych, do
których dodaje się różne przyprawy.
Najczęściej  robię chutney na zasadzie - włóż do gara co masz pod ręką,
dodaj cukier ( ja używam brązowego), dodaj cynamon, gozdziki,
łagodne curry,  nieco ziela angielskiego, ok. 50 ml octu balsamicznego i
duś wszystko razem z niewielką ilością wody, po 40 minutach duszenia
sprawdz smak, w razie potrzeby dodaj tego, co twoim zdaniem  brakuje.
A tak wyglądają moje zestawy chutney'owe:
I.
śliwki , jabłka, gruszki, pomidory,cebula cukrowa, przyprawy
II
jabłka, cebula cukrowa, gotowy przecier pomidorowy, marchew
utarta na grubej tarce , przyprawy
III
jabłka, mango, cebula cukrowa,pomidory lub przecier, rodzynki,
przyprawy.
Nie jestem w stanie podać dokładnej ilości cukru, bo ilość  zależy
od upodobania, ale przeciętnie jest to od 200- 300 gram na około
2 do 2,5 kg składników
W przepisach wszyscy używają octu winnego lub jabłkowego, ja
daję balsamiczny, od 50 do 150 ml.
Często dodaję sok z cytryny, bo podkreśla smak.
Obowiązkowo dodaję łagodne curry, od pół do półtorej łyżeczki.
Dodaję też nieco imbiru mielonego, ale z umiarem , najwyżej 1/4
łyżeczki.
Gozdziki i ziele angielskie też musi być stosowane z umiarem, najczęściej
wystarczają 2 ziarna ziela, 2 gozdziki.
Cynamon to na ogół od  pół do 2 łyżeczek.
Wody daję najczęściej 1/2 szklanki i pierwsze 40 minut duszę
wszystko razem pod przykryciem, w garnku z grubym dnem.
Po tym czasie odkrywam, próbuję smak, ewentualnie koryguję,
podduszam odkryte, mieszając, by odparować nadmiar płynu.
Śliwki należy odpestkować, jabłka i gruszki obrać, pokroić w grube
kawałki, pomidory pozbawić skóry i pestek, cebulę pokroić w kostkę,
marchew obrać, zetrzeć na tarce z dużymi oczkami.
Gorący chutney nakładamy do umytych i wyparzonych słoików,
zakręcamy, stawiamy je do góry dnem, by się dobrze zamknęły i
zostawiamy do całkowitego ostygnięcia.
Wg Brytyjczyków chutney powinien odstać pół roku, ale u mnie
nie ma biedak takich szans.
Zdarzyło mi się, że tak namiętnie próbowałyśmy z koleżanką czy
dobry, że nie za bardzo było co wekować .
Miłego eksperymentowania z chutney'em wszystkim życzę.

niedziela, 16 września 2012

Zrobiło się, dziś

Jaspis oceaniczny w koralikach toho, na podkładzie i pierwszy raz
zrobione przeze mnie kolczyki-kulki.
Te dwa kolczyki to robiłam  strasznie długo, juz byłam skłonna
"odpuścić".

A to agat na woskowanym sznurku , każdy supełek
jest z koralikiem. To taki bardzo codzienny naszyjnik, w sam
raz do bluzki z golfem.

sobota, 15 września 2012

Zasłyszane

Oczekiwałam na przyjazd autobusu siedząc na przystankowej ławce, gdy
przysiadły  na niej dwie młode panie - tak na oko lekko po trzydziestce.
Pani "A" była zapewne pracownicą któregoś  z pobliskich biur, która
postanowiła zjeść swe drugie śniadanie w towarzystwie koleżanki.
Troche mnie dziwił fakt, że wybrały na spotkanie  przystanek, skoro obok
była mała kafejka. No ale o gustach się nie dyskutuje.
Nie jedząca pani "B" pochyliła się ku jedzącej i zaanonsowała głośnym
szeptem:
"Wyobraz sobie, jestem w ciąży. Właśnie wracam od lekarza".
"Ja cię kręcę! naprawdę?!   to niemożliwie fajnie!"  wrzasnęła  "A",
używając do tego górnego C. "Oj, to naprawdę fajnie, oj, będziesz mamą,
ale fajnie!" - wypiskiwała nadal.
Wiadomość o spodziewanym macierzyństwie zaowocowała energicznym
mieszaniem łyżeczką  w trzymanym przez "A" kubku jogurtu z jakimiś
śmieciami w środku. Nerwowo przełknęła ze trzy łyżeczki jogurtu i potem
powiedziała: "ja też mam niespodziankę - tydzień temu odebrałam klucze
od mieszkania. Starzy mi kupili. Nie jest duże, tylko 3 pokoje z kuchnią ,
ale jest  pod klucz. Teraz czekam na meble. Tylko  proszę Cię, nie mów
nikomu ze znajomych, a zwłaszcza Pawłowi."
Pani "B" wyraznie szczęka opadła ze zdziwienia - "a dlaczego? Pawłowi
też nie? przecież jesteście razem chyba już 4 lata? - dziwiła się głośno.
"A" znów pogrzebała w kubeczku i zaczęła wyjaśniać:
"to jasne jak słońce - mieszkanie zafundowali mi rodzice i nie mam
zamiaru się nim z kimkolwiek dzielić.Jeśli się kiedyś zdecyduję na ślub,
Paweł będzie musiał podpisać intercyzę, że to tylko moja własność,
wyłączona  ze wspólnego majątku. Wolę do niego wpadać gdy mam
na to ochotę, niż być z nim  stale, codziennie. Dzięki temu nie muszę
robić tego wszystkiego co zwykle robi żona- sama wiesz, pranie,
gotowanie, sprzątanie. Tak jak jest bardzo mi odpowiada".
"A mówiłaś, że kochasz Pawła"-  indagowała pani  "B" zupełnie
zdezorientowana tymi wiadomościami.
"No bo kocham, ale to nie dowód, że mam być w domu służącą. Jeszcze
by mu się dzieci zachciało!"
Mina pani "A" wyrażała jej pełną niechęć do instytucji małżeństwa.
Spojrzała się na koleżankę i znów zaczęła piszczeć: "no ale fajnie,
że będziesz mamą, będziesz miała dzidziusia, to fajnie".
Nie znam dalszego ciągu rozmowy - nadjechał mój autobus.
I całe szczęście, bo już mnie mdliło od tych  fajności i widoku jogurtu
ze śmieciami.

czwartek, 13 września 2012

Mix

Zaniosło mnie wczoraj do jednego z  dużych marketów. Jest wszak wrzesień
i niemal każdy market promuje artykuły szkolne.
Z przyjemnością oglądałam przeróżnej maści zeszyty, w kolorowych
okładkach, o różnej ilości kartek i o bardzo dobrej jakości papierze.
Przypomniał mi się czas, gdy sama chodziłam do szkoły  - te zeszyty
 wszystkie w niebieskich okładkach, polowanie na zeszyty posiadające papier
gładki, bezdrzewny, by było łatwiej na nim pisać stalówką. Pamiętam też
 to wybieranie stalówek do piór - sprawdzanie pod światło czy dobrze się
schodzą ich końce. I szukanie takiej obsadki, by była choć trochę inna niż
wszystkie. No cóż, moja zawsze była inna, bo obgryziona. I te piórniki
drewniane - marzeniem był wtedy piórnik "zakopiański".
Pamiętam też "polowania" na papier do okładania książek i zeszytów -
przeważnie był to szary papier "pakowy". Znalezienie ciekawych naklejek
też nie należało do łatwego zadania. Gdy byłam w liceum pokazały się pierwsze
okładki plastikowe .
Gdy moja córka była już uczennicą  istniał już import materiałów
papierniczych - były ładne zeszyty, spory wybór papierów i innych akcesoriów,
tylko ceny były czasem jakby nie z tego świata.
Gdy byłyśmy w Singapurze spędziłyśmy kilka godzin w markecie na dwóch
stoiskach - dział papierniczo-piśmienny pochłonąl nas na dwie godziny, a może
 nawet dłużej.Te ilości i różnorodność artykułów powodowały zawrót głowy.
Bo na co komu 37 wzorów piórników, do tego we wszystkich możliwych
kolorach? Albo kilkadziesiąt rodzajów gumek, o przeróżnych kształtach,
kolorach, twardości a nawet zapachu?
Gdy dotarłyśmy do kasy, mój biedny mąż postukał mnie wymownie w czoło,
ale bez szemrania uiścił dość spory rachunek.
Drugim działem, który nas unieruchomił na długi czas, był dział zabawek.
Niewątpliwie nie ma u nas takiej różnorodności tych artykułów jaką tam
widziałam, niemniej jest w czym wybierać.
To dobrze, bo chyba milej rozpoczynać rok szkolny kolorowo.
                                        ****
Pomału wracam do koralikowania. Postanowiłam  zmienić nieco styl
działania i nie rozpoczynać kilka projektów na raz. Bo potem część nie
może się doczekać wykończenia. Ten agat już dawno leżał oprawiony,
a dopiero wczoraj doczekał się "nośnika".
Trochę kiepskie to zdjęcie, ale uwierzcie mi na słowo, że oprawa
i nośnik są w kolorze fioletu o metalicznym połysku.


wtorek, 11 września 2012

Rozleniwiłam się okropnie

Jakoś nie mogę się pozbierać po tym powrocie. Zupełnie  nic mi się nie chce.
Przed wyjazdem "zrobił mi się" , oczywiście sam, bałagan w koralikach.
I to tak solidny, że musiałam wczoraj niemal cały dzień segregować moje
"skarby".
Przy okazji okazało się,  że mam jeszcze sporo zapasów kamyków. Tylko
muszę się zmobilizować.
Wczoraj około 21,00 dotarło do mnie,że muszę na dziś zrobić taki zwykły,
codzienny komplet i powstał ten wisior z unakitu.
Idąc za ciosem dokończyłam wisior z jaspisu. Jest na podkładzie.
                                                 ****
A ponieważ nie samymi koralikami człowiek żyje, postanowiłam coś sobie
wymodzić  na drutach. Pomysł mam, ale co z niego wyjdzie -  nie  wiem.
                                                 ****
Wszystkim mieszkającym w Warszawie i okolicach uprzejmie donoszę, że
od 20 do 29 września będzie w Warszawie XVI Festiwal Nauki. Program
bogaty, jest w czym wybierać, bo będzie aż 800 spotkań.
Mam zamiar wybrać się 23.IX.na spotkanie z naukowcami z Centrum Fizyki
Teoretycznej PAN na wykłady i na warsztaty, na których będzie się
konstruować latające zabawki.
A 28.IX chciałabym spędzić wieczór i pół  nocy w Instytucie Biologii
Doświadczalnej PAN - będzie można  obejrzeć pod mikroskopem żywe
hodowle  komórek nerwowych.
Mam nadzieję,  że mi się to wszystko uda.

poniedziałek, 10 września 2012

Pomęczę Was dziś....

zdjęciami z mojego urlopu. Przyrzekam, że więcej już tego nie zrobię, po
prostu nie mam więcej zdjęć.
A więc:
 Nie ma to jak duuuża piaskownica, o krok od wody
"Zbieranie się"  po  plażowaniu. Młodszego trzeba było wpierw
doprowadzić i padło na zięcia.
 Port na Helu z dziwnym , jak dla mnie, budynkiem. Z daleka to
jeszcze ujdzie, ale z bliska - straszne byle co.
Tak się codziennie bada foki w fokarium na Helu
Każda jest wzywana imieniem, a inne grzecznie czekają
na swoją kolej.
Muzeum na Helu
Odnowiona gdańska  fontanna  Neptuna
Widok ze stateczku, którym płynęliśmy na Westerplatte
Wnętrze Dworu Artusa

 Starówka Gdańska od strony Motławy





Baszta na Wisłoujściu
Działo na "Błyskawicy " to męska rzecz, w sam raz dla dziadka i wnuczka

niedziela, 9 września 2012

Mix

Powrót po jakimś czasie nieobecności w domu, budzi we mnie mieszane
uczucia- z jednej strony bardzo lubię swoje cztery ściany i powrót mnie
cieszy, z drugiej - nie lubię tego bałaganu, który mi się robi, gdy zaczynam
się rozpakowywać. No i  "od ręki" kilka porcji prania, układanie
wszystkiego na  stałe miejsca, upychanie zbędnych już walizek.
Wiem, wiem, to nie tragedia, ale ja tak nie lubię sprzątać....
                                             ****
Czy Wy też macie osobistego doradcę w postaci "miecia"? Mam wrażenie,
że mój "miecio" nie opuszcza mnie na żadnym wyjezdzie - dziwnym
trafem towarzyszy mi wszędzie. Siedzi uczepiony mego ramienia i szemrze
do ucha: "no, kup to, kup, musisz to mieć".
A ja, stara idiotka, słucham tych podszeptów  i kupuję.Tym razem myślałam,
że zostawiłam drania w Warszawie. Odwiedziłam bowiem kilka sklepów
i.....cisza, żadnych szeptów koło ucha. Nawet się cieszyłam, że został
w domu.
Niestety, nie został- w Gdyni, gdy wparowałam do sklepiku z muszlami
"miecio" natychmiast się ujawnił. To przez niego kupiłam dla starszego
wnuczka szumiącą  muszlę i kilka muszelek dla siebie,które po prostu
musiałam mieć. Dwie z nich już dziś zagospodarowałam.
Wczoraj pracowicie wierciłam iglakiem dziurki, dziś je zawiesiłam i tak
się prezentują:



A potem, gdy czekałam aż nasze wnuczęta skonsumują gofry(suche,
bez żadnych dodatków), moje oko zawisło na "piaskowym
obrazku". I tak się zapatrzyłam,że sobie ów gadżet kupiłam.
Konstrukcja  prosta jak budowa cepa - ramki, dwie szybki,
pomiędzy nimi trzy kolory piasku,  odrobina kolorowej wody i  trochę
powietrza. Obracamy ramkę i....tworzymy z piasku obrazek.
Śmiech dozwolony. Moja córka popatrzyła się na mnie jak na
rasową debilkę. Nie szkodzi - mnie to bawi.
A takie obrazki możecie zobaczyć na   tej stronie.

piątek, 7 września 2012

Wróciłam!!!!

Jestem, niezależnie od tego czy się to komu podoba, czy też nie za bardzo.
Ostatnie dwanaście dni spędziłam nad Bałtykiem.
Bazą  wypadową był Sopot.  Pobyt typowo rodzinny, czyli trzy pokolenia
pod jednym dachem.
Przez te dwanaście dni nawet nie dotknęłam się do koralików i szydełka,
nie zajrzałam do  internetu i prawie nie oglądałam TV.
Zamiast tego wygrzewałam stare kości na plaży, klnąc samą siebie, że nie
wzięłam:  kapelusza  od słońca, kostiumu kąpielowego, maty plażowej.
Ale od czego rodzina - bratowa poratowała mnie kapeluszem i matą
plażową.
Poza tym bratowa była bardzo dzielna i zniosła aż dwukrotnie  naszą
wizytę z dzieciakami, które się roiły nieprzytomnie.
Mieszkanie mieliśmy super, apartament z trzema sypialniami, dużym pokojem
dziennym, w pełni wyposażoną kuchnią,  dwiema łazienkami i dwoma
miejscami garażowymi. Brakowało mi tylko do szczęścia by ktoś gotował.
Pogoda stanęła na wysokości  zadania, tylko jeden dzień był kiepski, bo
padało.
Przy okazji okazało się, że już baaaardzo odzwyczaiłam się od małych,
pełnych temperamentu dzieci,  płci męskiej zwłaszcza.
Generalnie moi wnuczkowie są bardzo fajnymi dziećmi, to tylko ja jestem
chyba zbyt przyzwyczajona do ciszy.
Ze starszym, który ma teraz 3,5 roku to już nie ma kłopotów, ale ten
młodszy o 2 lata daje niezle "popalić". Po pierwsze to chce robić wszystko to
co robi starszy,a jeśli mu się to nie udaje to jest dziki wrzask (a głos ma
niezły, mocny, że aż hej), po drugie każdy zakaz wkurza go niemiłosiernie,
więc ciska tym co aktualnie trzyma w łapce i drze buzię. Poza tym zawsze
wymysli coś, czego mu nie wolno - n.p. jeżdżenie po mieszkaniu krzesłem,
otwieranie lodówki, włączanie piecyka elektrycznego, walenie klockiem
w szklany blat stołu.
Byliśmy  wszyscy na Helu, w fokarium zwłaszcza, w Gdańsku, Gdyni,
pływaliśmy statkiem i bardzo dużo bywaliśmy na sopockiej plaży. Nie da się
ukryć, że plaża jest genialnym rozwiązaniem gdy na "wyposażeniu" są małe
dzieci.
Zdjęć wiele nie robiłam, jakoś nie chciało mi się.
Z przyjemnością odnotowałam, że  świetnie nam się jechało z W-wy do
Sopotu drogą S10 a potem płatną A1. Łącznie  średnią prędkość mieliśmy
ponad 90km/godz, wliczając przejazd przez zakorkowane odcinki Warszawy
 i Oliwy.
A oto kilka fotek:
 To oglądałam grzejąc kości
 a  to kochany mały złośnik, któremu akurat wyrzynają się kły
Sopot
 Galeon "Pirat", który obwoził po sopockim porcie
Niszczyciel "Błyskawica", który ogromnie podobał się "starszemu"
Stary, kochany "Dar Pomorza"
i całkiem nie stary, ale dobry "Bar Pomorza"
"Dar Młodzieży"
a tu szkolenie tych, co mają na nim płynąć

i wczorajsza wizyta w Gdańsku.