drewniana rzezba

drewniana rzezba

sobota, 7 listopada 2015

Post Stokrotki.....

.....przypomniał mi kilka  dość zabawnych sytuacji konsumpcyjno -
towarzyskich, własnych i nie tylko.
Powszechnie wiadomo, że w Polsce na ogół gościmy wszystkich "od serca", 
czyli  czym chata bogata tym rada .
Gościnność francuska jest nieco bardziej powściągliwa, co dość dotkliwie
odczuła moja ciotka będąc w Paryżu u swej znajomej Francuzki.
Wpierw ta pani wraz z małżonkiem tydzień mieszkała u mojej cioci, która
"wychodziła ze skóry", by gościom dogodzić. Gotowała, piekła, biegała na bazar po świeże warzywa i  owoce- jednym słowem rozpieszczała gości.
Francuzi byli ponoć zachwyceni, w końcu  papu i lokum mieli za darmo, obsługę turystyczną takoż, bo wujek ich  woził.
Wyjeżdżając zaprosili moją ciocię do siebie w ramach rewanżu. Ciocia
piała z zachwytu, bo wreszcie obejrzy Paryż, do którego zawsze czuła nieprzeparty pociąg. 
Wreszcie  się panie domówiły  i ciocia pojechała pociągiem bo było taniej
i bezpieczniej, jej zdaniem. W Polsce były to lata pózno gierkowskie.
Na dworcu oczekiwała na nią  znajoma i komunikacją miejską udały się w podróż na obrzeże Paryża, bo tam pani miała domek letniskowy.
 Domek fajny, z ogródkiem tylko jakoś tego  Paryża było mało. 
Francuzka uznała, że musi gościa nakarmić, więc wyciągnęła z lodówki 
talerzyk, na którym leżały trzy , lekko podeschnięte plasterki szynki, 
jedna bułeczka i kromka równie mało świeżego chleba.
 Do tego kawa z mlekiem i deser? czyli kawałek ciasta z dżemem.
Cioteczka moja nieco zaskoczona dziobnęła jeden kawałek tego, co było
podobno szynką, rozejrzała się za masłem ale okazało się,że w tym domu
masła się nie jada. 
Gdy cioteczka  skonsumowała ten jeden plasterek szynki pani domu 
spokojnie zawinęła całość w pergaminem, mówiąc,że  "to będzie na jutro".
Nastepnie wręczyła mojej  cioteczce plan Paryża, kartkę z wypisanymi
połączeniami z tego "zadupia" i poinformowała, że pokaże się tu za 2 dni.
W związku z tak troskliwym przyjęciem cioteczka w pierwszej kolejności
zmieniła termin wyjazdu, w drugiej zrobiła jakieś zakupy żywnościowe i 
wróciła do kraju po 5 dniach. Paryż przestał być jej ukochanym miastem. Zupełnie nie wiem dlaczego:)))
                                        *****

A ja wraz z mężem i naszym kolegą byliśmy przez kilka dni gośćmi
znajomych Bułgarów, w Sofii. Była to rodzina 5 osobowa, rodzice, dwóch
synków i  babcia. 
Głowę domu znaliśmy  ze współpracy zagranicznej, dość często  bywał 
w Polsce. Przemiły  facet , a do tego  b.przystojny.
Mieszkali na osiedlu jednorodzinnych domków , rodzinę uzupełniała
papużka falista i szczeniak rasy beagle terier. Psiak cudny.
Babcia miała chyba nieco tureckie korzenie, w każdym razie jedzenie
było mocno tureckie. 
Pasienie nas zaczynało się od śniadania, na które były świeżutkie,
jeszcze ciepłe bułki drożdżowe posypane sezamem, multum różnych
serów i wędlin, różnych warzyw, w tym oczywiście papryka w.... oliwie, hektolitry kawy i herbaty. Śniadanie trwało ze 2 godziny, a babcia cały
czas pilnowała, by przypadkiem ktoś  nie zjadł zbyt mało.
Wmusiła we mnie całą bułkę i niemal ze  łzami w oczach ją błagałam by mi
nie kazała jeść drugiej, bo to były naprawdę wielkie bułki i po połówce już
byłam zapchana.
Na obiady musieliśmy wracać do babci  i były to obiady dla strudzonych wędrowców- fakt, to wszystko było b. smaczne, ale było tego za dużo i wszystko ociekało oliwą lub olejem, czego moja  wątroba po wirusie typu 
B nie dawała rady trawić.
A po obiedzie wjeżdżała na stół patera z....ciastem drożdżowym.Wszystko
świeżo upieczone, jeszcze ciepłe, pachnące i pyszne, ale... tłuste.
Babcia Pawła była niesamowita.Wszystko sama robiła a w międzyczasie
haftowała dla nas serwetkę- na pamiątkę.
Kolację jadaliśmy (kto jadł, to jadł) w którejś  z wytworniejszych restauracji
i na stole lądowały typowe dania bułgarskie, chyba wszystkie jakie były w karcie w danym dniu. Dołączali do nas przyjaciele Pawła i była nas niezła
gromadka. Tańczyliśmy, śpiewaliśmy, a koniak płynął strumieniami.
Na szczęście wystarczyło im do szczęścia, że stał przede mną pełny
kieliszek.
Niestety musiałam zjeść z każdego dania choć  trochę,tyle  co weszło na widelec, by poznać smak. 
Wszyscy patrzyli z  uwagą, czy aby naprawdę wszystkiego kosztuję.
Czwartego dnia  wyjeżdżaliśmy rano nad morze, do Achtopola.
Gdybym została jeszcze dzień dłużej z pewnością bym wylądowała 
w szpitalu na gastroenterologii.
Bałkańsko- turecka gościnność bywa naprawdę porażająca.
Ale Sofia bardzo mi się podobała a na dodatek załapałam się na wystawę
przepięknych ikon.
 

28 komentarzy:

  1. Widać gościnność to cecha ogólnosłowiańska... Ale, żeby nie tak różowo, to wspomnę jedną z przyszywanych wejherowskich ciotek. Gdy Babcia bywała u niej na imieninach, to cały poczęstunek polegał na położeniu na talerz dokładnie tylu kawałeczków ciasta, ilu było gości. Do tego po jednej filiżance kawy lub herbaty i szlus! Babcia ciotkę nawet lubiła, ale co rok wracała z imienin ciężko zbulwersowana!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Grażynko i tak niezle- tyle kawałków co i osób, a mogla dać np. o 1 kawałek mniej i dopiero byłoby zabawnie.
      Miłego,;)

      Usuń
  2. Wiele lat temu byłam świadkiem w Londynie jak pani domu po telefonie, z którego się dowiedziała, że na obiad przyjdą goście powiedziała do swojej córki - "Trzeba będzie jeszcze dwa kartofle więcej obrać bo przyjdą Simpsonowie."
    Dziękuję za nawiązanie do mojego postu.
    Pozdrowionka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A tych Simpsonów to była dwójka czy więcej osób? Może to były b.duże kartofle, tzw."frytkowe"- wtedy 1 wystarcza objętościowo za 4. Tyle tylko, że nie są najsmaczniejsze w postaci pure.
      Kiedyś, na bazarze, jeden ze sprzedawców miał na straganie kilka różnych gatunków kartofli opatrzonych stosownymi karteczkami: były "kartofle do zupy", "kartofle sałatkowe", "kartofle na frytki", "kartofle do drugiego dania". Normalnie wkopało mnie z wrażenia, a pan mi spokojnie wytłumaczył, czym się one od siebie różnią. Kupiłam po kilogramie każdego rodzaju, pan mi podpisał każdą z toreb (wtedy jeszcze były papierowe) a w domu, w kolejne dni wypróbowałam- rzeczywiście się różniły - głównie zawartością skrobi a tym samym czasem gotowania. Te "zupowe" gotowały się szybciutko i nie twardniały w zupie na drugi dzień, sałatkowe były po ugotowaniu twarde i świetnie się dawały kroić, "drugodaniowe" byłe takie normalne, te frytkowe wykorzystałam do frytek.
      Niestety długo się nie nacieszyłam tym stoiskiem- po miesiącu już go nie było.
      Słoneczka i miłego:)

      Usuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Klik dobry:)
    Moja paryżanka, która mnie gościła /nawet dobrze, głodna nie byłam/ po prostu wystawiła rachunek - było to 10 franków za dniówkę w latach siedemdziesiątch. Wcześniej nie uprzedziła i się dziwiła mojemu zdziwieniu i zaskoczeniu, bo jak można nie spodziewać się, że za gościnę się płaci?

    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobre!!! Widać, że gościnność nie jedno ma imię. Generalnie w innych krajach jeśli trafisz do kogoś przypadkiem w porze obiadowej to cię posadzą w drugim pokoju, dokończą spokojnie jeść. U nas zaraz cię przyciągną do stołu i nakarmią.
      Najlepszego, ;)

      Usuń
    2. Pamiętam także, że przyjechałam tam około godziny piętnastej, byłam głodna po długiej podróży pociągiem, ale tam jest obiad dopiero o ósmej wieczorem i do tej godziny czekałam na jedzenie. Wcześniej niczym mnie nie poczęstowano.

      Usuń
  5. Różnie bywa, w polskim domu, na urodziny zastawiono stół paluszkami, czipsami i herbatnikami. Do tego dużo wódki i kawa oraz herbata. Ludzie dobrze się bawili, wyszli z lekkimi brzuchami, kompletnie zalani.

    Na Śląsku jest zwyczaj, że na początku przyjęcia częstuje się ciastem, kawą, herbatą, czyli mocno słodkim. Potem dopiero "obiadem": kluski ziemniaczane, rolada (zrazy) i modro kapusta, a na koniec zimna płyta, pieczywo i znowu słodkie. Po takim przyjęciu można tylko trzy dni trawić i okładać ciepłym kompresem brzuch.
    Jaskóła nieodmiennie dziwi ten zwyczaj, że najpierw zapchać słodkim, a potem dopiero treściwym. Powinno być na odwrót.
    Na prezent ślubny dostaliśmy od francuskiego dziecka zestaw do "raklet" i kiedy zapowiadają się goście, stawiamy różne jedzonko na stole i każdy robi sobie co chce. Nie trzeba wiele-gotowane ziemniaki, boczek, żółty ser i co tam się ma -wszystko w kawałkach lub plasterkach. Tanio i smacznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, w każdym domu bywa odmiennie. Najchętniej bywałam tam, gdzie był tzw. "szwedzki stół" i wygodne miejsca do siedzenia, bo nie lubię jeść na stojąco. Nie byłam nigdy tam , gdzie uczta zaczynała się od słodkiego, ale na tzw. "słodkich przyjęciach" to bywałam- słodkie byłó na stole cały czas. I kiedyś jeden z gości zapytał się pani domu- a masz w domu cebulę i kawałek chleba?
      Gospodyni kiwnęła głową i przyniosła bochenek chleba, masło i kilka obranych cebul. W efekcie ze stołu zniknęła szybko cebula i chleb, a duuużo słodkiego pozostało. Następne przyjęcie już było nie na słodko. Ja na ogół serwuję dania hinduskie, bo wiem, że u nikogo więcej tego nie ma.I nigdy nie mówię co to jest i jak jest zrobione.
      Po co mam pózniej to jeść u znajomych?
      Miłego, ;)

      Usuń
    2. Ostatnie zdanie bardzo trafne:):)

      Usuń
  6. Wydaje mi się, że gościnność nie wiąże sie z narodowością a z wychowaniem. Niestety niektórzy ludzie to sknery i własne g. by zjedli.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z jednym i z drugim. Jak się człowiek trochę powłóczy po świecie to się sam przekonuje, że jednak co kraj to obyczaj. To co u nas jest nagannym zachowaniem gdzie indziej może być nie rażącą nikogo normą.
      Miłego, ;)

      Usuń
  7. Na przyjęcia urodzinowe do rodziny śląskiej mojej Mamy i Babci zawsze szczególnie chętnie jeździli nasi Panowie z mojej rodziny. Tam się stół uginał z podawanego jedzenia i jak już tu wspomniano rzeczywiście zaczynało się przyjęcie od słodkości a królował prócz ciast olbrzymi tort, mniam, w wykonaniu siostry ciotecznej mojej Mamy. Oczywiście potem na stole pojawiło się tuż za tym tortem tak dużo jadła, że na sam widok już chętnie bym stamtąd zwiała, bo wiedziałam co potem będzie. Ciocia choć sama skromna i niepijąca częstowała piwem i wódką i prawie wszystkich do tego zmuszała, a jak kto jadła na talerzu nie miał to mu tyłam stojąc dokładała sama co lepsze kąski kiełbas czy rolad. Do tego zawsze wielkie półmiski sałatki jarzynowej pełnej majonezu. Ale najlepsze to jeszcze zawsze było to, że kiedy się żegnaliśmy zostaliśmy zawsze obdarowani wielkimi torbami jedzenia, i każdy dostał jeszcze do tego taki wielki tort bo podobno jak smakuje to nam każdemu taki upiekła na wynos. Taka to była kiedyś gościnność na naszym Opolskim Śląsku. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  8. Oj należy się tu sprostowanie, bo oczywiście tort był na rodzinę a nie osobę ale do tego jeszcze pół litra czegoś mocniejszego(czasem własnej roboty ajerkoniak) i dla chłopów kilka butelek piwa.. A Potem znów Ciocia przez następny rok oszczędzała jedząc i żyjąc bardziej niż skromniutko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uleczko, to niemal jak u mojej ciotecznej babci. Każda uroczystość to było wielogodzinne siedzenie za przeładowanym jedzeniem stole, ale wpierw były przeróżne zakąski, potem na gorąco coś jak obiad, potem przeróżne desery i słodkości.
      Gdy moja córeczka dojrzała (w wieku lat 5) do rodzinnych orgii jedzeniowych, na widok tego olbrzymiego stołu zastawionego gęsto wszelakim jedzeniem to aż łapiny złożyła i wykrzyknęła; ojej a kto to zje??? Dzieci miały osobny stół i dostawały do jedzenia tylko to co lubiły jeść- ciocia doskonale wiedziała co które lubi. Ciocia była super- mając 75 lat wyglądała najwyżej na 50 i miała cudowną zaletę- nigdy nie prawiła morałów. Brak mi jej.
      Zastanawia mnie, dlaczego na Śląsku Opolskim wpierw podawano słodkie a potem "konkretne" jedzenie.
      Wydaje mi się to mało logiczne.
      Serdeczności;)

      Usuń
  9. To prawdopodobnie konsekwentne liczenie posiłków od rana czyli śniadanie, obiad, podwieczorek(a na ten przyszli goście czyli kawa i tort, a potem kolacja czyli cala ta obfitość konkretnego jadła. Alkohol i piwo pojawiło się dopiero w czasie kolacji, bo do tortu i słodkiego nie pamiętam by cos z trunków na stole się pojawiało. Mnie się wydaje że to nie obyczaje ogólno- śląskie, a raczej już przejęte z tych panujących na zachodzie , bo przecież te tereny należały przed wojną do Niemiec. Byłam na takich urodzinach w latach sześciesiątych w Saksonii u rodowitych Saksończyków i tam było podobnie, czyli słodki podwieczorek a potem niemal czasowo dołączona już kolacja, bo przy kawie się trochę dłużej czas przeciągał. Tylko ze tam do kawy podawano słodkie likiery , a do kolacji wino albo piwo. A tam na tym przyjęciu podobało mi się to, ze zamiast jednego olbrzymiego tortu podawano kilka ale takie na cienkim biszkopcie . Pewnie tych samych produktów z których ciocia robiła swój tort gigant to oni robili kilka różne. Był czekoladowy ,ananasowy i jeszcze jakieś inne już nie pamiętam, a w szklanym półmisku bita śmietana, to akurat zapamiętałam. Tylko z tym saksońskim to miałam kłopoty bo w tym nawet Niemcy maja swoje kłopoty by cokolwiek z tego zrozumieć. Podobnie chyba jak my Kaszubski.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapewne tak- to pewnie było połączenie tego wszystkiego razem. Przeczytałam frazę "bita śmietana" i......chyba sobie jutro zafunduję- z żurawinami, dobrze schłodzoną. Przecież jestem łakomczuch;)))
      Miłego, ;)

      Usuń
    2. Biszkopt z borówkami i bitą śmietaną Anabell, pycha -;)))

      Usuń
    3. To musiałabym ten biszkopt upiec, a ja za pieczeniem to nie przepadam- w ogóle to się zrobiłam piekielnie leniwa. Sama bita śmietana to migiem się zrobi, bez pieczenia;))))

      Usuń
    4. Nie tylko na Śląsku opolskim stawiano najpierw słodkie. na tzw. czarnym i na Cieszyńskim również jest ten zwyczaj. Uleczka ma rację- to wynikało z kolejności posiłków. I te olbrzymie torty są charakterystycznie dla wszystkich regionów Śląska. Duży, z masą lub bitą śmietaną i wielokrotnie przekładany

      Usuń
  10. Co kraj, to obyczaj. Niemcy najpierw pasą ciastem, a dopiero potem podają normalne jedzenie. I znowu ciasta. Tłuste, rzecz jasna.
    To nawet dość ekonomiczne podejście do sprawy - jak sie gość nałomocze słodkości, to potem na mieso nie ma ochoty. Czyli po taniości ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nie wiem, tam chyba też jakaś "rejonizacja" wewnętrzna zwyczajów, bo jakoś się z tym nie spotkałam. Za to "prezentem" urodzinowym bywa zaproszenie jubilata na obiad do jakiejś regionalnej restauracji, a najlepiej chińskiej.
      Miłego, ;)

      Usuń
  11. Ata to nie jest tak, bo jak się przychodzi na poczęstunek po obiedzie niedzielnym na godzinę 16 czyli na czas kawy i ciasta (a przyjęcia urodzinowe u nas obchodziło się w niedzielę) trudno gościom podawać mięsne potrawy. A o taniości tu także mowy nie było , a w ogóle wyczytuję tu jakieś osobiste uprzedzenia, albo się mylę..

    OdpowiedzUsuń
  12. Ja doświadczyłam gościnność za wschodnią granicą. My ze Wspaniałym
    pijący jesteśmy mocno umiarkowanie. Kiedy jakiś czas temu pojechaliśmy
    w celu poszukiwania korzeni do Wilna, to po powrocie dobre trzy dni
    odczuwaliśmy ból głowy i wątroby. Pili wszyscy, przed pracą, po pracy
    i podejrzewam, że w trakcie pracy. Odmówić nie było możliwości, obraza.
    Pili wszystko bimber, wódkę, szampana, piwo. Aż głupio mi narzekać bo
    wynikało to z serca, tylko moja wątroba i głowa...
    Jak przyjechali do nas z rewizytą Wspaniały niebacznie pokazał w spiżarni
    półkę z alkoholem (Wspaniały w czasach komunizmu naprawiał TV i często
    ludzie dawali mu w ramach wdzięczności butelkę czegoś mocniejszego).
    Wspaniały pokazał i zażartował, nie wyjedziesz, aż nie wypijesz.
    Wypił i po trzech dniach wyjechał, a myśmy w osłupieniu trwali jeszcze kilka dni.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pracowałam w dziale współpracy z krajami Demokracji Ludowej i miałam stały kontakt z tymi zza Buga.Byli bardzo niepocieszeni gdy do obiadu w restauracji dostawali czerwone wytrawne wino i często się dziwili, że "kankrietno nie budziet?" Chyba traktowali to jak kompot, a do tego w małej ilości, po dużym kielichu na głowę. Do dziś dziękuję losowi, że nie wylądowaliśmy na placówce w Moskwie, a było blisko, blisko. Bo pracownicy polscy bardzo szybko zaczynali dorównywać autochtonom na zasadzie- nie pijesz, to nie możemy mieć do Ciebie zaufania, bo tylko szpiedzy nie piją.
      Pewnie nie trwałabym w osłupieniu ale w stanie euforii, że już "facet- gąbka" wyjechał:)
      Miłego, ;)

      Usuń
  13. Ania proszę odezwij się do mnie na e-mail! Nie wiem co się stało, ale nie mam żadnych wiadomości od 9 września. Wszystko mi zżarło ;(
    Odeślij mi ostatnią wiadomość, to podeślę propozycje na poduchy.

    OdpowiedzUsuń
  14. Aga, zerknij w pocztę, przed chwilą wysłałam.

    OdpowiedzUsuń