.......biorąc pod uwagę mój wiek to chyba normalne. No i podobno na bezrybiu to i rak ryba.
Jak wspomniałam byłam w poniedziałek u audiologów. Jestem "zaaparatowana dwuusznie", z tym, że na lewe ucho to nic nie słyszę i to już od wielu lat, w prawym słuch jeszcze jest, ale tak zwanie "stosownie do metryki", więc jest tylko wspomagany. Gdy w 1976 roku miałam sprawdzany słuch z racji kursu na prawo jazdy to badający mnie lekarz stwierdził, że nieco gorzej słyszę na lewe ucho, a potem przepytał na co chorowałam i gdy wymieniłam, że w dzieciństwie to przechorowałam szkarlatynę oraz wszystkie możliwe dziecięce wirusówki a przy odrze to już się zastanawiano czy aby wyżyję, to poinformował mnie, że właśnie szkarlatyna miała to do siebie, że uszkadzała słuch. Teraz nie uszkadza bo są już na nią antybiotyki.
Nie miałam tym razem kontroli słuchu tylko były czyszczone aparaciki. Cała procedura trwała około 20 minut, potem miła pani przyniosła mi aparaciki, założyłam je i pierwsze co musiałam zrobić to ściszyć natężenie głosu. No ale na ulicy i tak myślałam, że mi głowa odpadnie tak byłam ogłuszona dźwiękami. Po przyjściu do domu stwierdziłam że coś mi jednak nie gra z lewym aparatem. Tak prawdę mówiąc to ja go przedtem wcale nie nosiłam, bo mnie jakoś ucho w nim bolało. Nawet powiedziałam o tym tej pani , na co mi powiedziała, że najprawdopodobniej zbyt płytko go umieszczałam w uchu i mi go mocniej w to ucho wepchnęła.
Dobrze, że wieczorem w domu, gdy usunęłam oba aparaty doznałam olśnienia czemu byłam tak pięknie ogłuszona na mieście- po prostu po czyszczeniu aparatów wzmacniacz mocniejszy został przez personel zainstalowany w aparacie do tego jeszcze słyszącego ucha. Poza tym skupiłam się by dociec w którym dokładnie miejscu przeszkadza mi ten aparat z lewego ucha i......oczywiście zlokalizowałam miejsce. Dobrze, że mam szklany pilnik, nim delikatnie nieco ścieniłam miejsce w aparacie, które mi sprawiało ból, delikatnie opiłowałam powierzchnię kilka razy sprawdzając czy jest lepiej. No i przy okazji właśnie stwierdziłam, że pomylono bateryjki, więc po kilku minutach wysiłków i rzucanych w przestrzeń słów niecenzuralnych udało mi się wszystko poustawiać w prawidłowy sposób. No i mam teraz nauczkę, by następnym razem wszystko sprawdzić jeszcze nim opuszczę punkt audiologów.
Nie da się ukryć, że jednak starość nie radość, choć i młodość to nie wesele. U mnie dziś typowo jesiennie, przechodzą deszczyki , jest 14 stopni ciepła i okropnie wieje. I chyba żadna siła mnie dziś z chaty nie wygoni. Wiatr to ja lubię gdy pływam na żaglówce a nie gdy jestem na spacerze i miecie we mnie kurzem.
Doszłam do wniosku, że ja to chyba nie jestem całkiem normalna- jedyne za czym tęsknię to......Bory Tucholskie, wędrówki lasem i zbieranie grzybów. No kompletne wariactwo, ale nigdzie wszak nie jest zapisane ustawą, że muszę być normalna.
Ale mam też powód do radości- moja serdeczna przyjaciółka, Joasia Rodowicz miała wystawę we Włoszech i ta wystawa została szalenie dobrze przyjęta. I tak się tym cieszę, jakby to mnie spotkało.
Joasiu Kochana- JESTEŚ WIELKA!!!! i szalenie się cieszę Twoim sukcesem!!!! Tak trzymaj!!!!!
A poza tym nadal nic się u mnie nie dzieje. Dobrego Wszystkim!!!!!
Pierwsze dwa zdjęcia to Berlin, a kolejne to Poczdam