drewniana rzezba

drewniana rzezba

wtorek, 19 listopada 2024

Skandal......

 .......bo od rana albo pada  zwykły  deszcz albo...... deszcz  ze śniegiem.  Temperatura pałęta  się około +2 stopni. Jutro też nie  będzie lepiej, ma  być  więcej śniegu niż  deszczu,więc postanowiłam najbliższe  dwa  dni przesiedzieć  w  domu. No ale w piątek będę  jednak  musiała zapełnić  półki w  lodówce, bo  się robi jakoś pustawo.

Jako osobniczka  tak  zwanego "podwyższonego ryzyka" postanowiłam  jednak  się  zaszczepić, jak co roku p. grypie. No i nockę  miałam  z głowy - ręka  mnie  bolała jakbym  była po jakimś  dziwnym treningu podnoszenia  ciężarów, wieczorem dostałam nawet  dreszczy, czyli w  tym roku jest jakiś kolejny, nowy szczep grypowy.  

Tak naprawdę  to podziwiam tych, którzy opracowują  szczepionki p. grypie, bo oni jeszcze  nim zacznie  się sezon grypowy  jakimś  cudem przewidują w którą  stronę idzie mutacja tego wirusa. I na przestrzeni kilkudziesięciu  lat tylko raz  się pomylili i  wtedy było na świecie  bardzo  dużo ofiar śmiertelnych epidemii grypy.  Ja tylko raz miałam prawdziwą grypę i po tamtych doświadczeniach regularnie  się szczepię, by drugi raz  nie przechodzić tego co wtedy wycierpiałam. Jak mi wtedy tłumaczył lekarz to większość osób  choruje zimą na tzw. "choroby przeziębieniowe" nazywając je  grypą, a to co ja  wtedy miałam było właśnie prawdziwą grypą - musiałam przecierpieć całą  furę wstrzykiwanych codziennie  antybiotyków i brać leki nasercowe a  wstawanie do toalety było takim  wyczynem jakbym  lazła na Rysy. A był to styczeń 1989roku.  Jedyny plus - ślicznie wtedy wyszczuplałam, ale panu doktorowi wcale  się  to nie  spodobało. Pewnie lubił pulchne babeczki.

Zachciało mi  się nowej czapki na  zimę i w efekcie  końcowym  doszłam  do wniosku, że starość nie  radość i może jednak przetuptam się do jakiegoś sklepu i kupię gotowca. Wpierw dwa dni  dumałam ciężko czy robić szydełkiem  czy na drutach. Potem "dziabałam" włóczkę pracowicie  szydełkiem by w pewnym  momencie dojść  do wielce odkrywczego wniosku, że to co udziergałam  nadaje  się tylko do sprucia, więc sprułam. Potem przejrzałam posiadane włóczki i doszłam do następnego odkrywczego  wniosku, że żadna z posiadanych  włóczek nie spełnia moich oczekiwań. "No nic tylko  się zabić" jak mawia jedna  z moich koleżanek. Z  tym zabiciem się to wcale  nie jest  łatwo bo samochodu już nie prowadzę, więc nie  mam szans by "nie  wyrobić"  się na jakimś zakręcie gdzieś  w górach.No i  do gór     nie mam  zbyt  blisko.

A poza tym czytam "Gottland" p. Mariusza  Szczygła - naprawdę świetna książka a najbardziej  docenią ją ci którzy  na  własnej  skórze poznali życie  w Polsce po II wojnie  światowej przed  rozpadem  ZSRR, bo będą  mogli zrozumieć,  dlaczego w pewnym okresie Polska była  nazywana najweselszym barakiem w obozie socjalistycznym.

No to wracam do  czytania - miłych dni Wszystkim!!!


piątek, 15 listopada 2024

Jest ponuro.....

 ......szaro, buro a  na termometrze aż +7 stopni. I, jakimś  cudem  chyba, nie było wiatru. Bo ogólnie rzecz ujmując Berlin  leży w jakimś szalenie  "wichrowym miejscu." I poza okresem letnim gdy  człowiek  chce  wiedzieć ile jest  stopni na  zewnątrz to należy popatrzeć na to co pokazuje termometr zaokienny i średnio- przeciętnie odjąć od  tego  od  2  do 3 stopni.

Mieszkam przy nieco "główniejszej" ulicy, więc chodnik był nawet pozamiatany,  ale gdy  skręciłam  w boczną ulicę poczułam  się od  razu bardzo jesiennie bo chodnik  był zasłany  liśćmi.  A wyglądały  tak ładnie, że z trudem powstrzymałam  się by  nie zebrać liści platanów na jesienny  bukiet. Bo ktoś, przed wielu, wielu laty wpadł na  głupawy pomysł by posadzić wzdłuż ulicy nieco platanów. A pomysł głupawy  głównie  dlatego, że platan potrzebuje  do życia  bardzo, bardzo dużo  wody. A tu latem nikt nie podlewa  drzew posadzonych wzdłuż ulic i jak  zauważyłam, to te bardzo  stare drzewa, których korzenie sięgają głębiej w grunt jeszcze jakoś funkcjonują,  ale młodsze zaczynają  mieć  coraz więcej uschniętych gałęzi, bo ich  korzenie  nie  sięgają dostatecznie głęboko, tak  by czerpać  wodę .

Wczoraj  się ucieszyłam, bo nadal osoby  posiadające konto w ZUS PUE mogą mnóstwo spraw załatwić w trakcie tak  zwanej E-wizyty. Zainteresujcie  się tym kontem w ZUSie, bo to jednak spore ułatwienie i np. ja  już nie  muszę biec  do naszego konsulatu by naocznie stwierdzili, że jeszcze   żyję, więc należy mi się nadal  emerytura. Po prostu, tak jak w ubiegłym roku porozmawiam i  przedstawię swoje dokumenty za pośrednictwem internetu. Wiem, że ZUS przymierza się do tego, by nawet i taka e-wizyta była już zbyteczna, bo po prostu wiadomość o  tym, czy rencista jeszcze żyje czy  może już nie, będzie pobierał bezpośrednio od  jego ubezpieczyciela w kraju, w którym emeryt aktualnie mieszka.  Rok temu pani,  z którą  miałam e-wizytę miała  nadzieję, że już w tym roku nie  będą takie  e-wizyty sprawdzające czy emeryt  jeszcze  żyje potrzebne, no jak widać udogodnienia nie pędzą na  białych  rumakach lecz człapią pomału na starych  szkapach.

A tak ogólnie to.......mam lenia. Najlepiej mi wychodzi nadal spanie a skorygowana i  zwiększona przez panią endokrynolog dawka   leku jeszcze mnie nie postawiła na nogi. Nadal nie bardzo wiem czy żyję i nadal moim najmilszym  zajęciem jest spanie. Sypiam po 10 godzin "jednym  cięgiem" i w cztery godziny po wstaniu  nie mam  problemu by ponownie zasnąć.


A tak wyglądał Berlin wieczorem w 2015 r, gdy jeszcze  w nim nie  mieszkałam.

Miłego  weekendu Wszystkim życzę.

sobota, 9 listopada 2024

Nowe książki.......

 ........dziś dostałam. Pogoda  mało spacerowa a na  dodatek  jakieś kichanie  mi  się przydarzyło.

Mam Mariusza  Szczygła  "Gottland". Bardzo lubię tego  autora. Lubiłam  też  zawsze jego programy w TVP.  I  byłam  bardzo niepocieszona gdy wyemigrował  do Czech.  

W "Guardianie" brytyjski pisarz Julian  Barnes  napisał, że "Gottland" to jest  "jedna  z tych książek cudownie  niepoddających  się klasyfikacjom". W Czechach na jej podstawie nakręcono paradokumentalny serial oraz przeniesiono  ją na sceny kilku teatrów. Francuskie  Le Figaro" obwieściło : "To nie jest   książka, to klejnot". Jutro zacznę czytać.

Druga  książka  to Margaret Atwood "Ślepy  zabójca"- jest to najsłynniejsza powieść tej pisarki wyróżniona nagrodą Bookera. 625 stron do przeczytania.

Widzi mi   się, że zaczęta przeze mnie czapka nie prędko trafi na moją głowę, bo jak  dotąd  nie opanowałam sztuki dziergania szydełkiem i jednocześnie  czytania. Gdy coś dziergałam na  drutach to umiałam te  dwie czynności połączyć - wszak na  drutach to i niewidome osoby dziergają.

Zacznę od czytania  reportaży  Mariusza  Szczygła - trochę się za nim stęskniłam.

Miłej niedzieli Wszystkim życzę!!!!!

wtorek, 5 listopada 2024

Czasami.....

 ........czyli raz  na kilka  lat robię porządki w szufladzie tak  zwanych rzeczy różnych, a głównie  jakichś notatek, przepisów kulinarnych itp. I tym razem znalazłam  tekst- coś niby wiersz, ale taki bez rymu i rytmu, a na dodatek nie mam pojęcia kto to napisał i kiedy.

"Nie  stój przy moim  grobie i nie płacz, nie śpię na  dole  tam. Jestem tysiącem wiatrów, które  wieją, jestem błyskiem słońca na śniegu, jestem słońcem na  dojrzałym zbożu. Jestem delikatnym deszczem  jesienią.  Kiedy budzisz się rano jestem szybkim wznoszeniem  się ptaków. Jestem miękkim światłem gwiazd  w nocy. Nie  stój przy moim  grobie i nie płacz, bo tam na  dole nie ma  mnie.

Po prostu  już mnie  nie widzisz, nie  dotkniesz  więcej, ale zawsze będę tam, gdziekolwiek ty będziesz. Będę wiatrem, który delikatnie głaszcze twoje  włosy, deszczem, który delikatnie dotyka  twej  skóry, tęczą na horyzoncie, która daje najpiękniejsze kolory, słońcem, które ogrzewa i śmieje się razem z  tobą, zapachem lata, którym oddychasz, ziemia po której  stąpasz, nocą, której pozwoliłem gwiazdom świecić dla  ciebie, dniem, który przyniesie  ci tysiąc  niespodzianek, nadzieję, która  cię nosi gdy jesteś  smutna. Możesz ze mną rozmawiać, zawsze będę  cię  słuchać.

Albo płacz, po prostu,  a wezmę cię w ramiona i poczujesz  się wolna. Nie  musisz  się bać, nie będziesz nigdy  sama, bo zawsze będę tam gdzie  ty kiedy tylko pomyślisz o mnie."

A może ktoś z Was wie kto to napisał i kiedy. Bo na pewno nie ja.



piątek, 1 listopada 2024

Jeszcze tylko........

 ...........listopad i grudzień i minie kolejny rok.

Pogoda  jak na listopad całkiem, całkiem sympatyczna. Gdy przelatuję pamięcią po minionych dniach Wszystkich  Świętych  to naprawdę  z pogodą bywało "różnie, różniście". Z reguły  nie  było ciepło, ale zdarzyło się i tak, że można  było wybrać  się bez kurtki lub  płaszcza, ale pamiętam też  że nie jeden raz żałowałam, że nie włożyłam  futra i zimowych  kozaczków bo na sypnęło śniegiem.

W Berlinie dzień 1 listopada nie jest  dniem wolnym od pracy, ale pogoda  była całkiem  znośna i gdyby nie brak słońca i wiatr to można  by  uznać, że była  ładna. W tym roku jak na razie nie widzę by ulicami krążyły w ramach tak potępianego Halloween  jakieś poprzebierane  małolaty, moi wnukowie też  się " w to nie  bawią". Od przyjazdu ( a jestem tu już   7 lat) tylko raz  spotkałam  się z jakimiś dość  szczątkowymi obchodami owego  dnia a i tak były to dzieciaki mieszkające w tymi i sąsiednim budynku.

Nie wiem  czy wiecie, ale Słowiańskie Dziady były kiedyś niezwykle złożonym  systemem wierzeń i praktyk rytualnych, a nasi przodkowie organizowali je kilka  razy  w roku, głównie w okresie jesieni i wiosną. Wierzono wówczas, że w tym czasie granica pomiędzy światem żywych a  zmarłych jest bardzo cienka, wręcz  niezwykle  cienka i umożliwia duchom przodków powrót  do świata żywych.  A tak nawiasem z punktu widzenia medycyny wiosna i jesień są znacznie  trudniejsze  dla organizmu człowieka  niż lato i  zima.

W tamtych  czasach obrzędy te  były nieomal prawdziwym "spotkaniem" z przodkami. Podczas tych obrzędów rozpalano specjalne duże ogniska, które  miały oświetlać  drogę duchom a jednocześnie chronić żywych przed  złymi mocami. Ustawiano  również stoły  na których  stawiano chleb, kaszę, miód, jajka a na ziemię  wylewano mleko i  alkohol jako ofiarę  dla dusz przodków. Śpiewano ułożone na ten czas pieśni i.....tańczono  oraz z wykonywano szereg rytualnych gestów mających ułatwić kontakt z  duchami.

Z dawnych rytuałów  pozostało tylko zapalanie zniczy i dekorowanie grobów wiązankami kwiatów. Ale jak zauważyłam, powstała  nowa, świecka tradycja - swoista rywalizacja obejmująca wielkość nagrobka, materiał z którego został  wykonany, a w dniu 1 listopada wyścig w  zakresie wielkości i  ilości  zniczy oraz kwiatów lub wieńców.

A poza  tym zauważyłam, że przed tym świętem w kraju nad  Wisłą dobrze było "błysnąć" przed rodziną.... nowym samochodem i tak  się z krewnymi umówić na  wspólne odwiedzenie  grobów, żeby koniecznie błysnąć owym nowym  nabytkiem. Większość posiadanych przez  mnie aut zawsze zbywałam właśnie przed  dniem Wszystkich  Świętych.  Sama na to nie wpadłam, ale ową "prawidłowość" wskazali nam już doświadczeni w  zmienianiu samochodów "starych" na  nowe nasi znajomi. Ze  dwa razy to nawet nie  zdążyliśmy dojechać na teren giełdy samochodowej - po drodze go od nas kupiono. Bo my mieliśmy zwyczaj kupowania fiacików 126p, bo nie  da się ukryć, że był to świetny mały, miejski  samochód, więc przeważnie zamiast "porządnego eleganckiego samochodu" mieliśmy dwa  126p. A po trzech latach kulturalnej eksploatacji a nie  "zarzynania" był to jeszcze  atrakcyjny nabytek.

Z migawek cmentarnych w Warszawie pamiętam, że niedaleko miejsca, w którym  byli pochowani moi bliscy, był grób wokół którego  siedzieli Romowie - na płycie grobu leżał obrus, na  nim stały talerze i.....kieliszki i zgromadzeni krewni razem ucztowali, a po każdym toaście kilka kropel z kieliszków lądowało obok nagrobka.  Ale nam wcale to nie przeszkadzało. 

No cóż - od chwili pierwszego oddechu pomalutku wędrujemy wszyscy w jednym kierunku i to zupełnie niezależnie od tego czego się nauczyliśmy, co osiągnęliśmy i o  czym marzyliśmy. 

Miłego weekendu Wszystkim!!!



środa, 30 października 2024

Wczoraj miałam ........

 .......zaplanowaną  wizytę u  dentystki, czyli kontrolę jak postępuje leczenie  mojej paradentozy. Rzecz skończyła  się na  słowie  "miałam", bowiem nie  dotarłam nawet do metra, do którego mam raptem 250 metrów. Po prostu zrobiło  mi  się "byle jak", czyli mówiąc  językiem wytwornym - słabo. Postałam chwilę oparta o pobliskie  drzewo, pooddychałam głęboko i..........spokojnym krokiem wróciłam do domu.

Posiedziałam, trochę poleżałam, potem nawet pospałam,  potem  zostałam postawiona  do pionu przez córkę,  do której zadzwoniono od  "mojej" pani dentystki, że miałam przyjść  ale  się   nie zgłosiłam.  Moje Dziewczę  się zapewne cokolwiek  wystraszyło, no ale  to był strach na odległość kilku setek  kilometrów, bo córka w tej  chwili spędza z  rodziną " ferie kartoflane" kilkaset  kilometrów od Berlina.

Dziś już mi lepiej, ale na  wszelki  wypadek posiedzę  dziś  w  domu, zakupy zrobię  jutro. No i  dziś zatelefonowałam  do przychodni  stomatologicznej, wytłumaczyłam moją  wczorajsza nieobecność i  "złapałam" nowy termin, na początek  grudnia. Pani w  recepcji wyraziła  radość z  faktu, że jednak żyję - no jasne, nie  dziwię  się tej radości,  bo zostawię u  nich całkiem spore  pieniądze.  Bo nie  wszystko jest refundowane przez ubezpieczenie.

A teraz  uwaga - przepis  na       KURCZAKA  w    CZEKOLADZIE  

składniki:    

1kg mięsa kurczakowego pozbawionego kości, ścięgien i skóry, (ale jeśli ktoś lubi skórę to może  zostawić ,   2 czerwone  papryki pokrojone  w  kawałki,  4 pomidory też pokrojone, 2 ząbki czosnku posiekane lub starte, 1 łyżeczka  cynamonu, 1 łyżka przyprawy  warzywnej, 1 mała łyżeczka  pieprzu (ziarenka), 1 mała łyżeczka ostrej mielonej papryki, 1 łyżeczka  mielonej słodkiej papryki, garść migdałów pozbawionych skórki, garść ziaren  sezamu ,  jedna  tabliczka  czekolady o zawartości ponad 70% kakao. Tu uwaga  o sezamie - ziarna białe są pozbawione skórki, czarne  są ze skórką i wtedy tchną nieco goryczką. Można też zamiast ziaren dać białą lub ciemną tahini, czyli pastę  sezamową. U mnie jest w normalnym  spożywczym  sklepie, ale nie wiem jak w  kraju nad  Wisłą - może bywa na półkach z tak  zwaną "zdrową żywnością" -  tabliczką "zdrowa  żywność" były ongiś opatrzone regały w L'Eclerc - zupełnie tak jakby  była  zdrowa i chora  żywność.

Zaczynamy od starcia na tarce połowy tabliczki  czekolady, pomidory traktujemy wrzątkiem i obieramy ze skóry a następnie kroimy na małe kawałki, paprykę też kroimy  na kawałki,migdały rozdrabniamy lub używamy płatków migdałowych - wszystkie  składniki wrzucamy do blendera i dokładnie  miksujemy i ....... mamy z tego sos.

Teraz kawałki kurczaka smażymy na  maśle  klarowanym na  rumiano, najlepiej w rondlu i natychmiast dodajemy pozostałą połówkę  czekolady, połamaną na kawałki i bardzo dokładnie  mieszamy te  gorące kawałki kurczaka z  czekoladą - pod wpływem gorących kawałków kurczaka  czekolada  się rozpuści i ładnie oblepi  mięso. A teraz do rondla  dodajemy otrzymany przedtem sos, wszystko razem mieszamy i dusimy razem 15-20 minut często mieszając, żeby  się nie przypaliło.

Takie  mięsko można podawać z ryżem na sypko lub z  frytkami. Ja to zjadam solo, bez  dodatków.

Teraz  pewne  wyjaśnienie - wszystko co smażę w domu to smażę na  maśle klarowanym, bo masło klarowane  ma najwyższą temperaturę dymienia   i tym sposobem jest najzdrowszym tłuszczem do smażenia - lepszym niż różniste oleje i smalec.  Mam  wrażenie, że można   już w Polsce kupić gotowe masło klarowane, bo było dostępne nawet przed  moim  wyjazdem z Polski (a było to 7 lat wstecz). A kiedyś, kiedyś  to pracowicie sama  w domu robiłam  masło  klarowane - jedyny  warunek to naczynie w którym robimy masło klarowane  musi mieć grube  dno.

Zakupiłam  sobie  taką zgrabną podłużną  dynię i kombinuję czy można  z niej zrobić chutney - to taki rodzaj ostrego, wytrawnego dżemu. Na razie mam przepis  na chutney z pomidorów i na drugi- z jabłek. Ale zajrzę do indyjskich przepisów - może coś znajdę.

U mnie  drzewa  coraz bardziej gołe, dziś to nawet trochę "pomżyło", ale jest  całe 15 stopni  ciepła.Miłej reszty tygodnia Wszystkim życzę.


poniedziałek, 28 października 2024

Jesienne rozpieszczanie podniebienia

 Po kilku słonecznych dniach dziś  niebo  zaciągnięte  chmurami,  ale na termometrze jest +15 stopni, nie wieje, nie pada, więc nawet  nie  można ponarzekać  na  pogodę.

Mam  zamiar zrobić  dziś białą kapustę z morelami. Przepis  prosty i można zrobić na  dziś i na "zaś". Dobrze jest  mieć  garnek z dość grubym  dnem. Najwięcej czasu zajmie nam poszatkowanie  drobno kapusty i pokrojenie   cieniutko suszonych  moreli. Gdy już jesteśmy przy krojeniu to dobrze jest  od razu posiekać  świeży koperek- u mnie cały pęczek.

Gdy już  mamy poszatkowaną kapustę , morele i koperek  - na dno garnka kładziemy kopiastą łyżkę  stołową masła i wlewamy pół litra  ciepłej  wody oraz  wrzucamy  kapustę i morele. Zakrywamy i dusimy całość do miękkości, mieszając co jakiś  czas i uważając żeby nie przypalić. Pod  koniec dodajemy koperek, a ja dodaję też wtedy łyżkę łagodnego curry.

"Chodzi" za mną  pieczony łosoś. Co prawda najbardziej pod  słońcem lubię łososia "wędzonego na gorąco", bo  się cudownie rozsmarowuje na  bułeczce lub mini naleśniku.

Ale tu nie ma gdzie kupić łososia  wędzonego na  gorąco, nie  spotkałam go również  gdy byliśmy na urlopie nad niemieckim brzegiem Bałtyku, na Rugii.  Za to można tam  było zjeść dorsza atlantyckiego.  Bardziej mi smakował niż dorsz  bałtycki.  Zwłaszcza taki duszony w śmietanie razem z porami.

Tu  można  kupić płaty świeżego łososia, więc można  go upiec. Na 4 osobową  rodzinę wystarczą 2 duże płaty świeżego łososia, pęczek koperku, 2  duże pomarańcze, 2 łyżeczki miodu, sól, pieprz mielony, musztarda, 100 ml białego wina, 5 dag masła wywar z jarzyn i.... spore, płaskie  naczynie  żaroodporne.

Rzecz  zaczynamy od wyszorowania   sodą oczyszczoną pomarańczy - tym sposobem pozbędziemy się  tego, co nam zaszkodzi, czyli różnych resztek oprysków p. szkodnikom i kroimy nie obrane pomarańcze   na plastry. Następnie owymi plastrami pomarańczy wykładamy naczynie  żaroodporne.  

Posiekany  koperek mieszamy  dokładnie z miękkim masłem, solą, pieprzem, musztardą. Płaty łososia  smarujemy owym  doprawionym masłem z obu  stron i układamy je  na plastrach pomarańczy a następnie polewamy je wywarem z  warzyw. Wstawiamy do piekarnika  nagrzanego do 180 stopni i pieczemy 20 minut. 

Po tym czasie otwieramy piekarnik, wystawiamy na  chwilę  naczynie,  wybieramy chochelką z naczynia  żaroodpornego sos, łączymy  go z białym winem i miodem, polewamy tym łososia i na 5-10 minut podpiekamy go w  piekarniku. Oczywiście  na  czas doprawiania sosu winem nie  wyłączamy piekarnika. 

Nie ukrywam  - pracy przy tym sporo, ale jedzonko, jak dla mnie - pychotka. 

Miłych  dni Wszystkim!!!!