drewniana rzezba

drewniana rzezba

czwartek, 14 września 2017

Filozoficzne rozważania.....

.....czyli życie jest jak puzzle.
Tyle tylko, że czasami jest niczym zle, lub niestarannie wycięte puzzle i ciężko je
ułożyć.
Ale nigdzie nie jest powiedziane, że zawsze trafimy na dobrze wykonany komplet
kartoników do układania.
Właśnie trafiłam na  takie  wybrakowane pudełko - zmienił mi się nieco termin
wyjazdu.
Niby nic, a przesunięcie terminu wywołało burzę w szklance wody mego ślubnego,
czyli musiałam wysłuchać o milion słów za wiele, choć ta zmiana terminu nie ma
ze mną nic wspólnego.
Zwłoka jest wywołana urlopem jakiejś urzędniczki, która nie ma zastępstwa i
jeden ze świstków nadal nie jest zarejestrowany, tam, nie u nas.
                                                           *****
Dziś maklerka przysłała pierwszą z osób, które zajmują się wynajmem lub
sprzedażą mieszkań. Na jutro już się zapowiedziała następna.
I, tylko się nie śmiejcie, dopiero teraz dotarło do mnie, że raczej szybko, a tak
naprawdę wcale, tu nie wrócimy.
Pomyślałam, że szkoda, że nie mogę się tam teleportować razem z całym
mieszkaniem. Byłoby to prostsze i mniej absorbujące.
Co prawda istniałoby niebezpieczeństwo, że w trakcie teleportacji komuś
mogłyby puścić nerwy i zestrzeliłby nasze M3 wraz z  zawartością.
                                                          *****
Nadal zajmuję się sortowaniem typu "wziąć czy się tego pozbyć", zostawić
czy może wymienić na nowszy model? Biorąc pod uwagę fakt, że dochody
będziemy mieć krajowe, a wydatki w walucie, to rozsądek podpowiada, by
sporo rzeczy  nowych kupić przed wyjazdem. Ale ilekroć podpytuję córę to
zawsze słyszę, że "przecież nie jedziesz do dziczy, tu kupisz". No jasne, do
dziczy nie, ale do strefy euro.
To kolejna zle przycięta układanka.
                                                           *****
Dwa tygodnie temu jedna z moich koleżanek wraz z córką, zięciem i wnuczką,
pomimo padającego co chwilę deszczu postanowili pójść do lasu, bo mała nigdy
nie była w prawdziwym lesie- tam gdzie mieszkają są tylko lasy prywatne i
wstęp do nich jest wzbroniony.
Nie pętali się po żadnych chaszczach, grzybów nie zbierali, tylko wędrowali
szeroką, leśną ścieżką.
Następnego dnia wyjechali do swego wielce cywilizowanego kraju. Wczoraj
koleżanka  dzwoni do mnie zaczynając od  słów: słuchaj, mamy kłopot- po
przyjezdzie ja znalazłam u siebie z boku kolana przyssanego kleszcza, a
drugiego jej córka znalazła przyssanego do skóry we włosach małej.
Moja koleżanka dostała od razu sporą dawkę antybiotyku, bo dookoła tego
ugryzienia już był odczyn zapalny, a ona czuła się jakby miała początki grypy,
małej na razie nie podano antybiotyku, bo w tamtym kraju nie dają dzieciom
antybiotyków "bez powodu". Za 6 tygodni przebadają małej krew w kierunku
boreliozy i dopiero wtedy, w razie potrzeby podadzą antybiotyk.
Co zabawniejsze koleżanka była w tym lesie w spodniach i tenisówkach.
Mój ślubny zapowiedział mi, że mam się wyzbyć planów "wyskoczenia do
lasu" na grzyby.
                                                           *****
"No i to na tyle"  - jak mawiał klasyk gatunku zwanego satyrą.






39 komentarzy:

  1. No byłam w lesie pół dnia i żadnego kleszcza nie przywiozłam, mąż także nie, widocznie goście koleżanki mieli pecha...
    Przesuwanie terminu może być irytujące, bo gdy człowiek się na coś nastawi, to czeka na finał, a tu poślizg.Jednak na pewne sprawy nie mamy wpływu i kropka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam wrażenie, że "obłożenie" kleszczami w kraju jest różne, co może jest uzależnione takimi czynnikami jak obecność zwierząt w danym rejonie i gatunkami roślin. Osobiście w życiu nie zafundowałam sobie "dorosłego kleszcza", a ponad 16 lat mieszkania z psem uczuliło mnie na kontrolowanie, czy aby nieproszony gość się nie przyczepił.

      Usuń
  2. Jezeli to UK, to podają antybiotyki natychmiast. Adaś złapał kleszcza i od razu dostał antybiotyk, z przykazaniem obserwacji miejsca ugryzienia. Wizyty miał cotygodniowe, a badania na boreliozę natychmiastowe. Kleszcza złapał tam, nie w Polsce.
    Piszesz, to znaczy w porzadku jest:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tego co wiem od lekarza, który się zajmuje chorobami odkleszczowymi, bada się krew na obecność antygenów, a te potrzebują kilku tygodni, by się wytworzyć. Oni mieszkają w Niemczech, a tam sprawę kleszczy traktuje się b.poważnie i nawet w okolicach , w których istnieje zagrożenie tym paskudztwem wiszą plakaty ostrzegające.
      No tak, niby jest wszystko w porządku;)

      Usuń
  3. Razem z rodzicami jako dziecko i później jeździłam na grzyby. Nie mieliśmy ani jednego kleszcza. Dziś nawet w trawie i w parku można, w mieście mozna złapać kleszcza.
    Powodzenia podczas dalszej części przeprowadzki.
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mogę pojąć swym ciasnym rozumkiem po co tyle się tego patałajstwa namnożyło akurat w miastach. Słyszałam, że epidemiolodzy zaobserwowali zmianę obyczajów kleszczy a do tego wg ich rozeznania to ponad 30% jest nosicielami boreliozy.No i oczywiście te niedorzecznie ciepłe zimy bez długich okresów niskich temperatur sprzyjają namnażaniu się kleszczy.Praktycznie skończyły się zimy, gdy grunt był zmrożony na 10-12 cm w głąb.

      Usuń
  4. U nas jakos kleszcze zniknely. O ile wiosna Toya przynosila je prawie codziennie, mimo roznych odstraszajacych smarowidel, tak od kilku miesiecy nie bylo ani jednego, a lata przeciez po trawach i chaszczach.
    To kiedy w koncu nadejdzie termin przeprowadzki?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Termin przesunięty tylko o tydzień, a komplikacji jakby był przesunięty o rok.
      W Warszawie wszędzie pełno kleszczy wszystkie zadbane psy co 28 dni są traktowane kropelkami Frontline lub podobnymi preparatami, a kleszcza można "załapać" nawet podczas spaceru w Łazienkach Królewskich. Jakaś paranoja.

      Usuń
    2. Moja mama przyniosla kleszcza z koncertu w parku, w miescie Uc.

      Usuń
  5. Nie wiem Anabell jak to jest. Bylam ( jestem) zafascynowana sprawnoscia dzialania niemieckich urzedow. Wchodzisz i wychodzisz- masz wszystko od reki zalatwione. Wchodzilam i od reki mialam wize w paszporcie ( Ok, moze sporym ulatwieniem bylo to, ze moj maz byl Niemcem). Wchodzilam do urzedu i wychodzilam z "zarejestrowanym" przez Niemcow naszymi polskimi papierami slubnymi. W Polsce samo przygotowanie i zebranie papierow do slubu trwalo jakies 3 miesiace. W Niemczech, lacznie z moim ubezpieczeniem wszystko bylo zalatwione w ciagu 3 dni. Szczena z wrazenia mi opadala.
    Na Twoim przykladzie widze, ze i w Niemczech rzeczy moga isc jak przyslowiowa krew z nosa...powoli, niespiesznie, od Annasza do Kajfasza.

    Czyli patrzac bez rozowych okularow- zawsze wszedzie znajdziesz sporo "przeciw".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jadę do miasta, w którym urzędy bardzo a bardzo oszczędzają. Dla mnie to niepojęte, by nie było zastępstwa gdy ktoś idzie na urlop.Ale jak widać po różnych niedokończonych inwestycjach miasto ma spore kłopoty finansowe.Tam jest wciąż wielki, nieustający plac budowy, a to zżera pieniądze.I ta sytuacja pogłębia się z roku na rok. Zupełnie inaczej sytuacja wyglądała 17 lat temu, gdy córka przyjechała do Niemiec. No i jeszcze jedna rzecz- każdy Land żyje jednak nieco innym rytmem.
      Ona zaczynała w Bawarii, tu mieszkają nieco ponad 4 lata.
      Wiadomo - wszędzie można znalezć wad i zalety;)

      Usuń
    2. Nie tylko w Berlinie sie oszczedza. Teraz oszczedza sie na wszystkim i wszedzie.
      To ich styl pracy. Oni tak maja. Kolezanka z boku nie wie czym zajmuje sie kumpel stolik dalej- chyba , ze wspolnie prowadza jakis dzial. Nie wtajemnicz sie kolegow w to co sie robi. Dlatego tez pani urzedniczka jest niezastapiona- bez niej wszystko lezy. Nie ma jej i sprawy nie ida dalej. Nikogo sie nie wsadzi na to zastepstwo, nie tylko ze wzgledow oszczednosciowych. Nawet smiem twierdzic, ze absolutnie nie o to chodzi.

      Usuń
  6. Przypomniałas mi moją przeprowadzkę. Dom zostawiłam w rękach zaufanej osoby, która w nim mieszka. Wtedy wydawało mi się, że jak będę przyjeżdżać to będę nosić ubrania, które lubiłam i w ogóle używać wszystkiego po staremu, żyć domem... Długo później, po iluś urlopach zdałam sobie sprawę, że niczego nie używam, że to nie jest już mój dom, że odwiedzam go tylko jak gość, że ja też nie jestem już ta sama. Może lepiej uciąć wszystko od razu, bo dom jest tam gdzie my jesteśmy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Liczne przeprowadzki nauczyły mnie, że dom to miejsce do którego nie ma się co przywiązywać- to tylko miejsce, a taki prawdziwy dom to każde miejsce, w którym jest się z bliskimi sercu osobami. Mam po prostu psią naturę- tam dom gdzie moja rodzina.

      Usuń
  7. Kleszcze to jakaś plaga ostatnio. :\

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze trochę a latem będą nas kąsać komary widliszki i traktować nas malarią lub innymi choróbskami.

      Usuń
  8. Jakby się dało to bym temu kto wymyślił kleszcze je zwrócił. Nic z nich pożytecznego nie ma, a tylko kłopoty.

    Wolę zdecydowanie temperatury jakie teraz mamy.

    Przy szwedzkim stole należy jednak się nieco hamować, raz jak byliśmy w Łebie moi Rodzice się tak pewnego dnia objedli, że nabawili się bólu brzucha i związanych z tym nieprzyjemności.

    To dziwne, że była taka różnica w temperaturze wody i powietrza. Choć w Polsce to wiele rzeczy jest możliwych.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niektóre ptaszory żywią się właśnie kleszczami. Teoretycznie każde "żyjątko" spełnia jakieś zadanie w przyrodzie, bo jest ogniwem łańcucha pokarmowego innych.
      Miłego;)

      Usuń
  9. To musi być bardzo trudne, taka wyprowadzka na zawsze, bez powrotu. Będę czekać na pierwsze doświadczenia z nowego miejsca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak tylko tam na miejscu się podłączę, to będę"nadawać". Należę do tych, które stosunkowo łatwo się adaptują do nowych warunków, tak na psiej zasadzie- dom jest tam, gdzie są moi najbliżsi.
      Nie zmieniam strefy klimatycznej, krajobrazy podobne, jedzenie też, pogoda też podobna.
      Biorąc pod uwagę fakt, że nie mam już tu żadnej bliskiej rodziny to nie bardzo jest do kogo tu wracać.

      Usuń
    2. Jakby to powiedziec, bo nie chce Cie w jakikolwiek sposob deprymowac, poza tym zdaje sobie sprawe, ze co by ktos inny nie powiedzial zaczynamy to rozumiec, kiedy przezywamy rzeczy na wlasnej skorze.
      Najbardziej mnie w wypowiedziach wszelakich laikow jadacych w obce tereny razi cos w stylu: "Jade, bo wszystko najgorsze gdzies indziej, jest i tak lepsze niz ten nasz posrany kraj". Nie lubie tez jak ciagle ktos narzeka i krytykuje wlasne gniazdo, bo to swiadczy chyba o kompleksach w stosunku do innych, ktorzy absolutnie nie sa fajniejsi od nas, ale zwykli sobie za takowych uwazac i nawet przez mysl im nie przechodzi, ze gdzies indziej moze byc cos lepszego niz u nich, na ich schedach. To taka arogancja krajow, w ktorych ludziom sie powodzi. Toz w koncu oni wyjezdzac nie musza , to do nich pchaja sie drzwiami i oknami.

      Pierwsza rzecz, ktora Cie zdeprymuje, nie ma bata- prawie wszyscy to przechodza- to jezyk. Brak poczucia sie swobodnym na ulicy wsrod innych. Wejsc do sklepu i powiedziec sloganowe powiatania , podziekowania, przeciez mozna... nawet sie usmiechna i beda sklonni do pomocy- choc w koncu jedziez do stolycy, wiec czort wie jak bedzie z uprzejmoscia ludzka?
      Mowic po niemiecku na poziomie chociazby A1- A2 to jeszcze nic, to w sumie dokladnie NIC. Mowic na poziomie B1-B2 to tez jeszcze NIC. Myslec po niemiecku to juz cos! Dopiero wtedy moze nastepowac jakakolwiek integracja. Myslenie w danym jezyku to jest po prostu wyczyn. Pamietam, ze tesknilam na poczatku za polska mowa, lekkoscia komunikacji. Za brakiem intensywnego myslenia podczas komunikowana sie z autochtonami.
      Nie zalatwisz wielu rzeczy sama, bedziesz skazana na corke- ja wiem, ze Ona to wie i Ty to wiesz.
      Jedzenie nie jest wcale podobne. Nie maja kisielu, nabialu takiego jaki jest w Polsce ( tylko nie pisz prosze, ze nie jadacie), smietany takiej nie uswiadczysz. Ziemniaki w roznych rodzajach, z ktorych nie wszystko,po naszemu da sie zrobisz. Galaretek takich, jakie mamy w Polsce tez nie ma... no mozna w ostatecznosci szukac polskich sklepow. W takim duzym miescie z pewnoscia jest ich sporo.
      Nie masz bliskiej rodziny w Polsce wiec zostawiasz wszystko za soba bez sentymentow.... ale przeciez to nie tylko sprawy rodziny gdzies tam zostawionej. Nie sama rodzina lub jej brakiem zyje czlowiek.
      Wiecej nie bede pisac, bo byc moze nie ma to sensu, a i tak wszystkiego nie chce chyba powiedziec.

      Usuń
    3. Aniu, bywam w Berlinie dość często. Kisielu nie jadam, nie lubię. Jadam galaretki a tak naprawdę to frużelinę, a one tam są i już je jadłam. Kefir mają tam...polski (Robico) i to w sklepie blisko mego domu. Sery żółte mają dobre, twarożek robię sama z kefiru.Ponieważ wędliny jadam głównie "długo dojrzewajace" to też nie ma problemu.
      Jajka też mnie nie zniszczą, bo raczej mało ich jadam. Śmietany takiej do zup itp. nie używam- ani u nas, ani tam nie będę jej używać.Od wielkiego dzwonu używam 36% do jakichś deserów.Ich jogurt naturalny jest b. dobry, mojemu chłopu smakuje. Mają b. smaczne pieczywo bezglutenowe- i nie będę musiała kupować "wieloletniego" cholernie drogiego włoskiej produkcji.
      Bardzo żałuję, że u nas przestali sprzedawać różne rodzaje ziemniaków- u nas nie uświadczysz takich do sałatki, wszystkie takie same. A tam inne są na frytki,inne do sałatki i inne do obiadu.A ja i tak jadam głównie bataty, bo je lubię i nie są to psiankowate.
      Do Niemiec jeżdżę dość regularnie od 2001 roku, tyle, że przedtem bywałam w Monachium.
      W sąsiedztwie mam polskiego lekarza rodzinnego. Poza tym Berlin jest miastem bardzo wielokulturowym. Zawsze jest pełno turystów różnojęzycznych a na ulicy, w metrze i dużych sklepach- wieoletniczność rzuca się w oczy.
      A tak ogólnie- w moim domu raczej mało jest tzw. polskich dań- zawsze prowadziłam kuchnię mocno międzynarodową. Nie lubię pierogów, karpia w galarecie i smażonego. Z każdej podróży przywoziłam sobie nowe przepisy i robiłam zupełnie nowe, nie polskie potrawy.Bardzo dużo jest u mnie dań rodem z Indii. Właściwie tylko japońska kuchnia mi nie pasuje.
      Poza tym nie jestem osobą sentymentalną - tak zostałam wychowana. I najlepiej funkcjonuję w sytuacji tzw. "noża na gardle". I nie należę do tych, które często wspominają czas przeszły.
      Takie dziwadełko ze mnie po prostu.

      Usuń
    4. Dobra , zostawmy to. Nie ma sensu. Zdajesz sobie z pewnoscia sprawe, ze jedzenie to akurat najmiejszy klops w tym wszystkim. Zawsze cos przeciez zjecie. Nawet jezeli na poczatku nie bedzie smakowalo to potem bedzie smakowalo:)) A i tak znajdziesz kupe rzeczy ktore nie sa takie same smakowo jak np.: w Polsce. Mi zajelo przyzwyczajanie sie do nowych warunkow zycia jakies 3 lata- i bylam na poczatku jak taki nowicjusz , widzialam same plusy. Zachwyty i w ogole. Potem zaczely pojawiac sie inne mankamenty zycia gdzie indziej.

      Najwazniejszy i natrudniejszy do przekroczenia jest prog jezyka. Jezyk , komunikacja okresla nasz styl myslenia- w ogole te dwie rzeczy sa nierozerwalna. Aby zrozumiec jakichkolwiek ludzi trzeba nie tylko ich odwiedzac, trzeba mowic ich jezykiem i myslec jak oni. A to jest najtrudniejsze do wykonania. Kiedy osiagniesz taki stan umiejetnosci poslugiwania sie jezykiem, wtedy dopiero mozesz powiedziec, ze jestes w domu. Dodam tylko jeszcze, ze mi tlumaczka niemiecka mieszkajaca w Polsce , ubostwiajaca jezyk niemiecki, ich gramatyke , powiedziala raz, ze dopiero po okolo 20 latach poslugiwania sie tym jezykiem, zaczela myslec tak, jak oni ( na pewno wielkim utrudnieniem dla niej w owym mysleniu po niemiecku byl fakt zycia w Polsce)
      Bywa tez i tak, ze mozna w danym kraju mieszkac iles tam lat. Dukac po ichnemu i pracowac, i tez da sie przetrwac, niektorzy sobie to chwala.

      Wielokulturowosc jest w Niemczech zauwazalna nie tylko w Berlinie. Ona po prostu jest, nawet i ma prowincjach.

      Usuń
    5. Pierwszy raz poczulam sie silna w jezyku niemieckim, kiedy sie w tym z kims sparlam, wyluszczalam swoje argumenty, bronilam sie...wtedy dopiero zeszla ze mnie para i po raz pierwszy poczulam , ze jest dobrze. Ze nikt mnie z kwitkiem nie odesle ( choc czasami jeszcze co niektorzy probuja) , ze jestem SAMODZIELNA, zrozumiana.

      Usuń
  10. Własnie się zastanawiałam, czy już siedzicie na walizkach, jakoś tak dawno nie pisałaś. Cóż, myślę, że takie przekładanie może być irytujące i rozumiem twojego ślubnego. W końcu nie każdy ma w sobie tyle pogody ducha i dobrych myśli jak ty Aniu. Na marginesie - ja bym jednak kupowała tu na miejscu:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie pisałam, bo jakoś nie umiem zebrać myśli przy czyimś nieustannym narzekaniu.Należę do tych, co raczej są konsekwentni w działaniu i jeśli już podejmę jakąś decyzję to twardo się tego trzymam, choć czasami mnie to i owo "uwiera".
      Miłego;)

      Usuń
  11. Jestem ciekawym przypadkiem - nie gryzą mnie komary, za to jeśłi w okolicy jest kleszcz, na pewno rzuci sie własnie na mnie. Gryzą mnie od lat, do tej pory na szczeście było bez sensacji. Było... bo jakies dwa tygodnie temu coś mnie dziabnęło, i to chyba nie dorosły osobnik, a ta cała kleszcza nimfa. Wystarczyło... odczyn zapalny na pół nogi, cztery dni wyrwane z zyciorysu na wyjątkowo paskudną w przebiegu chorobę grypopodobną, w perspektywie badania i antybiotyk na sześć tygodni...
    A co do niesterannie przygotowanych puzzli życiowych to masz rację. Jeden taki psuje zycie wielu osobom na wiele dni...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja to chyba mam jakieś uczulenie na jad komarów- każde ugryzienie to spory bąbel swędzący przez dwa, trzy miesiące. Więc zawsze jestem czymś wysmarowana, np. olejkiem gozdzikowym.Czuję się wtedy niczym śliwka w occie;) Te nimfy to jeszcze gorsze od dorosłego osobnika a najgorsze, że ich to nawet nie widać- użre i natychmiast odpada bo to mikre i ledwo tej krwi liznie,ale paskudztwem zarazi.
      Moja kuzynka przeszła całą trzymiesięczną kurację, bo badanie wykazało obecność antygenów krętków boleriozy. Na szczęście dwa kolejne kontrolne badania krwi już były w porządku.
      Wiesz, nigdy nie byłam entuzjastką układania puzzli.Wolę "układać" koraliki;))

      Usuń
  12. Nawet nie mam pojecia jak wyglada kleszcz i czego ewentualnie szukac po wyprawie do lasu. A tak sie sklada, ze w tym roku prawie kazdy weekend spedzalismy w lesie. Moze mam wyjatkowe szczescie, bo Wspanialy twierdzi, ze bywaja przypadki, ale mnie to jeszcze nie spotkalo. Ale zeby w praku miejskim to juz mi sie w glowie nie miesci.
    Przeprowadzka? No coz Wy i tak jestescie na ostatnim etapie, ja ciagle wodze palcem po mapie, ale co tam, bedzie kiedy bedzie. Tak u Ciebie jak u mnie, tydzien przesuniecia to nie jest powod do robienia problemu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz co mojego wyprowadziło z równowagi? Perspektywa, że przez tydzień będzie pozbawiony tu TV. No ręce i biust opadają bezszelestnie. Pocieszyłam go, że tam też od pierwszego dnia nie będzie TV i internetu.
      Kleszcza, gdy już się do człowieka przypnie, to łatwo zauważyć -nagle masz na skórze coś jakby jasno szarawo bladoróżową brodawkę. Jak się wtedy dobrze przyjrzeć to ta "brodawka" jest wielkości sporego ziarna grochu i z miejsca, w którym jest przyssana do skóry wystają jakby dwa, cieniutkie czarne "wąsiki". Oczywiście to nie są żadne wąsiki, ale przednie odnóża. Nie wolno kleszcza czymkolwiek smarować, bo bydlak nie mogąc wtedy oddychać powierzchnią swego ciała wstrzykuje nam do skóry zakażoną zawartość swego układy pokarmowego. Można go "odessać" specjalnym ustrojstwem lub odciąć razem z naskórkiem. W każdym razie najlepiej oddać się wtedy w fachowe ręce, żeby go w całości oderwać od naszej skóry.
      Znacznie gorzej jest gdy trafi się nam jego wcześniejsza postać, czyli nifma. Nie widać tego, na skórze bo jest mikroskopijna,ale może nam znakomicie zaszkodzić. Z kleszczami jest o tyle niefajnie, że nie zawsze jest odczyn zapalny wokół ugryzienia i wtedy te krętki spokojniutko się szwendają po ludzkim organizmie imitując różne choroby, np. zapalenie stawów.

      Usuń
  13. Jestem z tych osobników, którzy na każde "wydarzenie" psychicznie się nastawiają, więc zmiana terminu też by mnie wkurzyła.
    Kleszcze mnie pokochały miłością nieodwzajemnioną. W tym roku dziabnęło mnie 5. Pierwszy w zimie, gdy z szopy brałam drewno do kominka. Byłam tak zdumiona, że początkowo myślałam, że to drzazga. Ale to był on... W sezonie letnim, a raczej bardziej jesiennym, posmakowałam 4 innym. W lipcu - antybiotyk, o wokół miejsca po wyjęciu kleszcza pojawiło się małe zaczerwienienie. Brałam tylko 10 dni i mam nadzieję, że nic mi w krwi paskuda jedna nie zostawiła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też się nieco wnerwiłam, ale nigdzie nie było powiedziane, że wszystko pójdzie jak po maśle;)
      Dorotko, ale po jakimś czasie zrób jeszcze raz badania kontrolne. To bardzo wredna i podstępna choroba.Krętki boreliozy atakują naprawdę wszystkie możliwe organa człowieka, układ nerwowy i mózg również. Syn sąsiadki z klatki obok , 32 letni człowiek od kilku lat jest sparaliżowany, a do tego cierpi okropne bóle.
      Przyjacielowi mojego zięcia nagle zaczął zanikać mięsień (biceps) lewej reki, tak zupełnie bez powodu. W obu przypadkach, po wielu różnych badaniach wpadli lekarze na pomysł zrobienia badań pod kątem boreliozy i...bingo. Przyjaciel mego zięcia po niemal roku intensywnej kuracji i rehabilitacji odzyskał władzę w tej ręce, ale syn sąsiadki, który prawdopodobnie był zakażony wiele lat wcześniej nie ma szans na wyleczenie.
      Miłego;)

      Usuń
    2. Nieźle się wystraszyłam! W przyszłym tygodniu biegnę do laboratorium. Dzięki:)

      Usuń
  14. Jak wracam z lasu to często z kleszczem,przyzwyczaiła się już

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Biorąc od uwagę fakt, że 30% polskiej populacji kleszczy jest zarażonych boreliozą to sporo ryzykujesz.A wystarczy odpowiednio się zabezpieczyć i można ryzyko znacznie zmniejszyć.

      Usuń
  15. Bedzie dobrze, marudzenie meza da sie jakos przezyc :)
    odetchniesz niebawem, a i odpoczniesz po jakims czasie :)

    Niektore rzeczy tu kosztuja taniej niz w Polsce, niektore tyle samo a sa ladniejsze :)
    Przez internet tez cos dokupisz, jakby ci brakowalo...
    Trzymam kciuki za przeprowadzke :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę z Tobą pogadać, zakręć kiedyś wieczorem.

      Usuń
  16. To ja bym sobie życzył, aby te inne żyjątka zajmowały się kleszczami na poważnie. :) Bo nie cierpię tych malutkich i badziewnych stworzeń.

    Jak na razie czytałem dwie pozycje Cortazara jeśli chodzi o Amerykę Południową i autorów z niej się wywodzących.

    Widać niektórzy ludzie oceniają książki po okładkach. Dziwne, lecz i to się zdarza. :)

    Jak na razie przeczytałem 12 stron ,,Ulissesa".

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawa jestem jak Ci pójdzie z Ulissesem- ja czytałam chyba rok. Odkładałam , co jakiś czas wracałam a w sumie- nie wzbudził mego zachwytu.
      Miłego;)

      Usuń