.......czyli będzie długi, nudny tekst.
Spojrzałam dziś w kalendarz i dotarło do mnie, że niedługo, a tak dokładnie
20 pazdziernika minie rok od naszego przyjazdu do Berlina.
Berlin jako taki nie był wtedy dla nas "terra incognita", bo już tu bywaliśmy
i ja bardzo polubiłam Berlin.
Bo wg mnie to bardzo przyjazne miasto, zwłaszcza dla turystów.
Miasto, które uwielbiam w porze kwitnienia lip, bo nad całym miastem unosi
się ich słodki zapach.
Mieszkamy w starej, a nawet bardzo starej dzielnicy, w której wiele domów
powstało jeszcze w XIX wieku i stoją do dziś w swym dotychczasowym
kształcie - odnowione, dostosowane do współczesnych norm życia.
Często zanudzam Was zapewne zdjęciami tych starych domów.
Dzieciństwo i wczesną młodość spędziłam właśnie w takiej przedwojennej
kamienicy na warszawskim Górnym Mokotowie i był to jedyny budynek, który
w stanie niemal nienaruszonym przetrwał okupację hitlerowską i Powstanie.
Dookoła domy były albo zburzone bombami albo wysiedlone i planowo
wypalane wewnątrz miotaczami ognia. A w tej właśnie kamienicy był od
1942 roku niemiecki sztab wojskowy. Kamienica była 3 piętrowa,zbudowana
na planie litery L. Hol był wyłożony czerwonym, żyłkowanym marmurem,
schody były wygodne z dość niskimi stopniami, mieszkania wysokie, widne,
przestronne, część z wykuszami, część z balkonami, a budynek był stosunkowo
nowy, bo wybudowany tuż przed wojną.
Teraz, po ponad czterdziestu latach mieszkania w blokowisku w 42,5 metrowym
mieszkaniu typu M3, znów mieszkam w domu jak ze swego dzieciństwa.
No ale mam bonus- windę, a tam nie miałam.
Decyzję o zamieszkaniu w Berlinie podjęliśmy szybko - hasłem przewodnim
była dorazna pomoc córce w kwestii opieki nad dwójką dzieci gdy jedno
z rodziców musi przez kilka dni przebywać poza Berlinem. Dopóki obaj
chłopcy przedszkole i szkołę mieli w pobliżu domu- nie było problemu.
Odkąd starszy zaczął chodzić do odległego od domu gimnazjum - był problem.
Ciekawa była reakcja naszych znajomych na fakt naszej przeprowadzki. Jedni
patrzyli na nas jak na parę debili, którzy nie wiedzą co czynią, inni nie mogli
ukryć zdziwienia, że "na stare" lata zmieniamy kraj zamieszkania.
Niektórzy byli wręcz oburzeni, że będziemy mieszkać w Niemczech , bo
przecież to Niemcy napadli kiedyś na Polskę, zrujnowali kraj, zabijali Polaków.
Więc jak możemy się tam osiedlić? Nie pamiętamy o tym czy jak???
Pamiętamy, pamiętamy, ale nie hodujemy w sobie zapiekłej nienawiści, która
ma w sobie tylko i wyłącznie moc niszczenia i zero elementów twórczych.
Wiele rzeczy mi się podoba u Niemców - ale zdaję sobie sprawę, że Berlin,
podobnie jak Warszawa różni się od "interioru".
To wielce kosmopolityczne miasto, gdzie nikt nikomu w garnki nie zagląda,
nie spogląda krytycznym okiem na wygląd innych osób.
Pisałam już o tym, ale napiszę jeszcze raz - tu ludzie są po prostu dobrze
wychowani. Wymieniam pozdrowienia z osobami, które widzę pierwszy raz
w życiu- wystarczy, że miniemy się w holu naszego budynku.
Na ulicy, w komunikacji miejskiej, w sklepie- jeśli złapiesz z kimś kontakt
wzrokowy zaraz się do ciebie uśmiechnie. I to nie tylko osoby w zbliżonym
do mojego wieku.
Gdy stoję w sklepie i długo przyglądam się temu co widzę w gablocie, zawsze
jakaś życzliwa dusza podejdzie i wskaże mi, co jej zdaniem jest naprawdę
warte kupienia i skonsumowania. A ja udaję, że rozumiem i pięknie dziękuję.
Jeśli ktoś, kto stoi w kolejce do kasy ma wózek załadowany po brzegi a ja
stojąc za nim mam raptem 5 sztuk towaru, zawsze proponuje, bym stanęła przed
nim.
Gdy spotykamy w Ogrodzie Botanicznym na którejś ze ścieżek innych
amatorów botaniki, zawsze się pozdrawiamy, życząc sobie wzajemnie miłego
dnia. Tak jak to kiedyś bywało w Tatrach na turystycznym szlaku.
Do tych miłych chwil muszę jeszcze zaliczyć zachowanie kierowców- jeśli
musimy skądś wymanewrować nie ma sprawy- każdy zahamuje i spokojnie
zaczeka aż się wyjedzie ze swego miejsca i włączy do ruchu.
W ogóle włączanie się do ruchu nie jest tu problemem- oni reagują po prostu
na kierunkowskaz. I najważniejsze - wszyscy przestrzegają miejskiej szybkości
jazdy, czyli 50 km/h. I nie ma tego nerwowego trąbienia ani dziwnych gestów.
Ale wiecie, nie ma róży bez kolców - jest totalny brak miejsc do parkowania.
Z tego powodu często trzypasmowa jezdnia jest praktycznie tylko dwupasmowa
bo jeden pas jest wciąż zastawiony samochodami- no przecież gdzieś muszą stać.
Do tego dochodzą ścieżki rowerowe, które są niemal wszędzie. A tam gdzie ich
brak rowerzysta jest normalnym uczestnikiem ruchu, jedzie tym swoim tempem
a za nim wloką się samochody.
W Berlinie są całe kwartały ulic, gdzie obowiązuje szybkość 30km/godz.
Swe zapędy szybkościowe każdy mieszkaniec może rozładować na autostradach
okalających Berlin, bo nikt ( poza nami) chcąc przejechać z jednego krańca
Berlina na drugi nie robi tego jadąc przez miasto.
Berlin nie ma wciąż obwodnicy - jest "wyrwa" w tym obwodzie autostrad po
stronie wschodniej miasta. Budowa wciąż trwa.
Po stronie plusów życia tu mogę też zaliczyć kontakty z urzędami - wiele spraw
można załatwić przy użyciu telefonu i .....maila oraz zwykłej poczty.
Np. cała sprawa z rejestracją w Kasie Chorych to był głównie kontakt mailowy
oraz skorzystanie z usług Deutsche Post - urzędniczki nie widzieliśmy na
własne oczy i nawet legitymacje nam przysłali pocztą.
Miła niespodzianka - gdy masz już umówioną wizytę w jakimś urzędzie to czas
oczekiwania jest minimalny, a urzędnik ma już wszystko przygotowane.
Wciąż są braki kadrowe i w wielu miejscach gdy pracownik zachoruje lub jest
na urlopie to nikt go nie zastąpi.
Tym sposobem zamiast zameldować się zgodnie z przepisami w ciągu 2 tygodni
od przyjazdu zameldowaliśmy się dopiero 1 grudnia.
Służba zdrowia - właściwie same plusy w porównaniu do polskich doświadczeń.
Ja korzystam tylko z "pierwszego kontaktu", mój mąż ze specjalistów i jest
b. zadowolony. Przepisane leki są wyraznie skuteczniejsze,czas oczekiwania
na wizytę- od 2 tygodni do 2 miesięcy. Tu też brak ludzi do pracy.
Co do leków - te same leki co ma tu zapisane są też w Polsce-sprawdziłam.
Jak na razie nie tęsknię ani za Warszawą ani za Polską jako taką.
Tęsknię wybiórczo, za niektórymi osobami, ale zawsze za nimi tęskniłam, bo
nawet w Polsce nie widywałam się z nimi zbyt często.
TV - na brak tejże też nie narzekam, mamy wykupiony POL-Box. Mam tu te
programy, które lubię, Kurwizji oczywiście nie oglądamy.
Życie tu zmusiło mnie do używania smartfona - dziwna sprawa, już się nawet
przyuczyłam a nawet przyzwyczaiłam do niego, chociaż śledzi mnie bezustannie
i nawet liczy liczbę kroków które robię tuptając po mieście.
Berlin od strony kuchni - tu jest stanowczo za dużo produktów żywnościowych,
jak dla mnie. Nie mam zupełnie problemu z wyborem. Dostępne są produkty
na wszelakie nietolerancje pokarmowe.
Co prawda polska emerytura i niemieckie ceny to jakby ogień z wodą ożenić,
ale tu na szczęście tańszy produkt nie oznacza wcale,że jest niejadalny czy też
szkodliwy.
W Polsce pokutuje pogląd, że Niemcy to po prostu nie mają fantazji - i chwała
im za to. Nawet nie wiecie jak miłe jest życie wśród ludzi pozbawionych
owej polskiej ułańskiej fantazji.
Reasumując - dobrze nam tu.
Klik dobry:)
OdpowiedzUsuńTo cudownie, że jest dobrze. Można pozazdrościć, o!
Pozdrawiam serdecznie.
Czasem mówię, że sama sobie mogę wręcz pozazdrościć.;))))
UsuńSerdeczności;)
Lubię Niemców.
OdpowiedzUsuńJeżeli chodzi o: "Jak na razie nie tęsknię ani za Warszawą ani za Polską jako taką" to musisz pamiętać, że rzeczywistość rozminęła się z naszymi uczuciami. W naszej codzienności żyjemy prawie w jednym państwie, jak mi się zdaje 100 km dzieli stolicę Niemiec od Polski. Tymczasem uczuciowo usiłujemy być "Latarnikiem" płaczącym za Polską, jako za utraconym rajem.
Do Słubic. które nawiedzam głównie po to, by skorzystać z usług fryzjerki (Ukrainki zresztą) mam od domu 105 km. Niestety niemieckie fryzjerki strzygą gorzej niż wcale.
UsuńA ponieważ urodą nie grzeszę to chcę mieć przynajmniej włosy dobrze obcięte.
W moim odczuciu to nawet te 105 km pozwala odetchnąć od tego polskiego raju.
Gdyby nie stan wojenny wyjechalibyśmy z Polski znacznie wcześniej- przymierzaliśmy się do Kanady. Niestety nie wyszło.Nie należę do osób mocno związanych z miejscem zamieszkania- mam naturę psa, nie kota.
Kot przywiązany jest do miejsca, pies - do swych ludzi.
Przywiązuję się do ludzi, nie miejsc.
Lubię Niemców a ci których znam są naprawdę przemiłymi osobami. A jeden z nich jest moim "drugim dzieckiem";)
Miłego;)
Dobrze, Anabell, ze przenosiny daly Ci wszystko czego oczekiwalas a nawet wiecej bo domyslam sie ze czujesz sie bezpieczniej bedac w dobrych "rekach" w bardziej stabilnym i dajacym obywatelom dobra opieke medyczna a to tylko jedna strona obrazujaca stosunek do spoleczenstwa.
OdpowiedzUsuńWszystko co wspomnialas a istnieje w panstwach rozwinietych od dlugiego czasu powoduje ze ludzie sa tacy jak opisalas - zadowoleni, przyjazni, uczynni, pomocni, nie zawistni i nawet usmiechnieci na codzien.
Taki "szok" kulturalno-spoleczny przeszlam wieki temu wiec dobrze Cie rozumiem, Twe zadowolenie, uczucie komfortu, spokoju.
Gratuluje rocznicy i zycze wielu nastepnych.
Wiesz, sama jestem nieco zdziwiona, że tak mi tu dobrze- powiedzmy sobie szczerze- do spokoju, przewidywalności, uprzejmości łatwo się przyzwyczaić i w tych warunkach miło się żyje.
UsuńMam takie samo przekonanie a takze duzo doswiadczen tego dobrego i innego gdyz wychowywalam i ksztalcilam dzieci w USA, pracowalam itd wiec to dalo mi dokladny obraz roznic, mozliwosci - a bylo latwiej, szybciej, bez zgrzytow. Pozniej gdziekolwiek pojechalam to tylko drapalam sie po glowie i bardzo szybko chcialam wracac do siebie.
UsuńNic dziwnego ze zrobilo mnie wielka patriotka USA.
Zycze wielu rownie milych i pogodnych lat w nowym miejscu.
Tu naprawdę są mili ludzie- nikt się nie pcha, nikt na nikogo nie warczy. Wracaliśmy póznym wieczorem z Mistrzostw Europy ze Stadionu Olimpijskiego- ludzi było tego wieczoru 60500 - wszyscy wychodzili o jednej porze, wszyscy szli do pociągu i nie było żadnego przepychania się, biegania by być szybciej na peronie. Gdy nadjechał pociąg ludzie spokojnie wchodzili do wagonów, było tłoczno, ale naprawdę był porządek.
UsuńWiadomo było, że podstawią tyle pociągów by wszyscy ze Stadionu mogli pojechać w inne dzielnice Berlina.
My pojechaliśmy tylko 3 przystanki, potem przesiedliśmy się do metra i byliśmy w domu w ciągu 45 minut.
Pamiętam Twoje doniesienia z pobytu na nowym i jeśli nie zmieniłaś zdania, to tym lepiej.
OdpowiedzUsuńTakie powoływanie się na wojnę w tyle lat po, to już przesada ze strony Twoich znajomych. Wszędzie są ludzie i ludziska...
Pewnie łatwiej wam było ze względu na bliskość dzieci, ale tez , jak piszesz z powodu dogodności biurokracji.
Oby dalsze lata były równie udane:-)
Popatrz, jak ten czas biegnie!
Choć mieszkamy blisko siebie, to nie widujemy się codziennie, więc ta bliskość taka bardzo bliska w sumie nie jest. Nie muszę gotować żadnych obiadów dla wszystkich, czym straszyły mnie życzliwe osoby. Czasem nie widzimy się nawet i kilka dni- gdy córka i zięć są na miejscu, to mamy zajęty tylko jeden dzień w tygodniu.
UsuńGdy któreś zostaje samo to automatycznie nasza obecność u nich się zwiększa. Podejrzewam, że gdy pogoda się pogorszy to dojdzie nam odwożenie starszego do szkoły, bo dziecko ma kiepską komunikację- od autobusu do szkoły ma kilometr, co w deszczu i zimnie zapewne miłe nie jest.
Śmieszne jest to, że mieszkamy tu prawie rok, a ja mam chwilami wrażenie, że duuuużo dłużej, niemal od zawsze.
Cieszę się że Ci tam dobrze.
OdpowiedzUsuńA ptaszeczka, który nam wyjadał cukier we Florze pamiętasz???
Ten ptaszeczek to była sikorka, bardzo odważne stworzonko, kto wie czy nie była uzależniona od cukru?
UsuńChyba była przyzwyczajona do sytuacji, że goście na widok takiej odwagi aż bali się odetchnąć głębiej by ptaszeczka nie spłoszyć.
Ładne podsumowanie. Kolejnych dobrych lat w Niemcowie wam życzę!
OdpowiedzUsuńDziękuję, mam nadzieję, że tak właśnie będzie.
UsuńWspaniałe podsumowanie, miło czytać, że komuś podoba się jego miejsce zamieszkania i jest tam szczęśliwy. Berlin znam słabo, ale to miasto zrobiło na mnie niezatarte, dobre wrażenie.
OdpowiedzUsuńJak każde duże miasto Berlin ma wiele różnych dzielnic. Nie w każdej jest pięknie,są też mniej zadbane fragmenty miasta, ale generalnie to ładne miasto z niesamowitą ilością drzew.Mam szczęście, że mieszkam w jednej z ładniejszych dzielnic, starych, mieszczańskich,z pięknymi dużymi kamienicami.Poza tym jest tu czysto, schludnie.Strasznie droga jest komunikacja miejska, co mnie nie dziwi, bo utrzymanie takiej ilości taboru musi kosztować.Metro i szybka kolejka miejska też przecież kosztują.
UsuńSą też w Berlinie dzielnie willowe, gdzie można się zachwycać nie tylko piękną architektura ale i pięknymi ogrodami.
Miło się czyta, że macie takie pozytywne podsumowania. I bardzo doceniam, że nie trzymacie się kurczowo sposobu życia, który może sprawdziłby się ze względu na rutynę, czyli nie zostaliście w Polsce, tylko postanowiliście wyjechać, żeby być bliżej córki. Jest to odważne posunięcie nawet dla osób o wiele młodszych, a w oewnym wieku wielu ludzi ma niestety do tego bardzo dziwne podejście. Według mnie nie ma czegoś takiego, jak bariera wieku. Za to są bariery w głowie. Czyli - nie zrobię czegoś, bo jestem za stara/y. Bez sensu. Jeśli nie ma żadnych logicznych powodów, dla których czegoś się zrobić nie da, to można i nawet należy spróbować czegoś nowego. Zawsze. :)
OdpowiedzUsuńZnasz mnie troszeczkę, więc wiesz, że raczej do sentymentalnych nie należę, tak samo jak do przebojowych. Staram się tylko widzieć wszystko takie jakim jest.Nie mamy już żadnej bliskiej rodziny w Polsce, a w Warszawie zwłaszcza,więc skorzystaliśmy z propozycji.Jesteśmy w tej samej strefie geograficznej, wszak to jeszcze Europa, klimat podobny, więc problemu raczej nie ma.Szczerze mówiąc gdybym musiała się przenieść gdzieś do Afryki Równikowej to pewnie bym sobie przeprowadzkę odpuściła- za duży przeskok pod wieloma względami. Poza tym gdzie jest powiedziane, że mam obowiązek umrzeć w kraju, w którym się urodziłam???;)
UsuńWszystko co opisalas jest mi znane od ponad 30 lat bo tak sie wlasnie zyje w normalnym kraju. Zdziwilo mnie (sarkazm) tylko ze Niemcy tez maja ten "amerykanski usmiech", z ktorego Polacy tak sie wszedzie nasmiewaja:)))
OdpowiedzUsuńMnie się ten "amerykański uśmiech" podoba- zawsze to milej widzieć człowieka uśmiechniętego niż naburmuszonego.To może kogoś śmieszyć, ale ja, choć nie znam wciąż języka, czuję się tu dobrze,jakbym tu była od zawsze.
UsuńPolska fantazja tez jestem zmeczona. Gadaniem bez pokrycia. Tu tak nie gadaja, a pomimo to potrafia wiele zmienic.
OdpowiedzUsuńI to pozdrawianie sie. To taki nic nie znaczacy gest, ale… nabylam taka maniere, ze jak w Polsce zlapie z kims kontakt wzrokowy to go pozdrawiam i czlowiek sie potem grubo zastanawia skad my sie znamy. Widze to w ich zdziwionym spojrzeniu:))
Urzedy zawsze mi sie tu podobaly. Natomiast z sluzba zdrowia niedzieje sie dobrze. Pamietam czasy, kiedy bylo na prawde dobrze. Mnie kolejki do specjalistow powalaja.
I tak kolejki do specjalistów są tu mniejsze- najdłużej, bo nieco ponad 2 miesiące mój czeka na termin termin wizyty w szpitalu na okulistyce- termin jest na 8.X., "złapany" w czerwcu.
UsuńW wakacje, które w tym roku były upalne i tak nie robią zabiegów, poza tym personelu w wakacje brakuje. Im w ogóle brakuje lekarzy. Ale pozostali specjaliści (kardiolog, nefrolog i pulmonolog) byli dostępni bez problemu.W Polsce na wizytę u tych specjalistów czeka się rok. A operację usunięcia zaćmy mąż miał w prywatnej klinice, za skromne 3 tys. złotych.No ale teraz trzeba niestety zrobić drugie oko.
Znam realia w Polsce bo mama choruje. Ja na reumatologa tutaj nie moge sie zalapac. Ogolnie to w recepcjach odpowiadaja, ze terminow brak i nic z tym nie robia. Znalazlam taka kobiete, ale wlasanie juz chyba pisalam, ze mam zglosic sie w pazdzierniku po termin na nowy rok.
UsuńGdy wyjeżdżaliśmy z Polski byłam zapisana do endo na sierpień tego roku.A na rehabilitację w Centrum Kompleksowej Rehabilitacji czekałam prawie 3 lata. Jak do mnie zadzwonili że mam już termin to niemal zemdlałam z wrażenia;)
UsuńCzyli wychodzi na to samo, bo dzisiaj zadzwonilam do recepcji pani reumatolog i proponuja mi termin na kwiecien. Jeszcze troche i pod wzgledem lecznictwa bedzie tu druga Polska:))
UsuńOK. Ortopedy sie troche naszukalam, ale w koncu znalazlam i gtakiego z przystepnym terminem, 30 km od mojego miejsca zamieszkania- to jeszcze nie daleko:)
A moja mama miala miec operacje oczu tez za trzy lata, ale zadzwonili do niej po poltora roku oczekiwania. Poddala sie tej operacji, niestety nic nie pomoglo, jest gorzej niz przed.
UsuńBo w pewnej chwili wprowadzili w Polsce centralny rejestr pacjentów zapisanych na operacje okulistyczne i wtedy wyszło na jaw, że niektóre osoby są pozapisywane w kilku miejscach- od razu kolejki skróciły się o połowę.Ale te kolejki skróciły się gdy już wydaliśmy forsę na operację w prywatnej klinice.Ale wynik był satysfakcjonujący w 100%.
UsuńWszędzie brakuje specjalistów, bo zrobienie specjalizacji kosztuje i zabiera masę czasu-w niektórych specjalnościach, np. w endokrynologii to normalnie drugie studia i 5 lat wyjęte z życiorysu.
Ortopedia to dość niewdzięczny dział, bo nawet super-hiper chirurg ortopeda nie jest w stanie przewidzieć wyniku końcowego swego działania, czego na ogół pacjenci nie wiedzą a potem winę zwala się na lekarza.
Ale żaden lekarz nie jest w stanie przewidzieć np. tego, że pacjentowi nie będzie się tworzyła kostnina, choć pacjent młody i powinna się ona tworzyć.
Nie wiem jaka operację miała Twoja Mama, ale wiem, że operacje jaskry rzadko kiedy dają pożądane efekty- z zaćmą na ogół nie ma problemów o ile jest ona wykonana we właściwym czasie.
Ogromnie się cieszę, że Wam tam dobrze! Mam sentyment do Berlina, bo zachodni był pierwszym miejscem na Zachodzie jakie widziałam przed 89.rokiem. Pamiętam kamienice i uśmiechnięty h ludzi. Natomist pamiętam, że osoby, które wracały z NRD zawsze podkreślały, że ludzie na ulicach Niemiec Wschodnich pozbawieni są całkowicie uśmiechu, ale bardzo odległe czasy. Sama wiele kar mieszkałam w przedwojennej kamienicy, która mamy do dziś. Właśnie do jednego z mieszkań wprowadza się córka. Mieszkanie po kapitalnym remoncie, komfortowe. Przypomniała mi pewna sytuację. Mieliśmy znajomych, starsze małżeństwo, których jedyna córka mieszkała w Kanadzie. Przygotowywali się 10 lat to przeniesienia za ocean. Finaliści niezwykle długie, skomplikowane. Udało się. Sprzedali wszystko co pozostało, wcześniej w skrzyniach wysłali rzeczy z Polski ktore chcieli mieć przy sobie. W domu oddzielne mieszkanie urządzone po polsku, jak chcielu. Pożegnali się zeodlecieluznajomymi, z nami i odlecieli. Często wspominaliśmy ich. Po około roku, strasza pani zadzwoniła do męża z pytaniem, czy mieszkanie, które zajmowali jest dostepne. Niestety nie było, poprosiła o pomoc w znalezieniu innego, bo wracają, nie mogą tam żyć :( Dziś oboje ju z nie żyją, umarli w Polsce. Wg mnie to konstrukcja każdego człowieka decyduje o tym czy na jakieś znaczenie miejsce zamieszkania, zmiana jego. Są ludzie młodzi i starzy, którzy nie wyobrażają sobie wyjazdy na stałe do innego miasta, innego kraju, le są i tacy, dla któryś nie ma to znaczenia i nie ma to nic wspólnego z miłością do kraju, czy jej braku. Ja z przyjemnością zamieniłabym swoje miasto na włoska prowincję. I kyo wie... Dziękuję Ci za ten wpis. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńJa to się tylko cały czas zamartwiam, żeby nas z UE nie wywalili- wtedy musielibyśmy chyba prosić o azyl. Ja nawet nie dopuszczam do siebie myśli o powrocie. Przecież dzięki UE możemy mieszkać w każdym kraju członkowskim i to bez problemu. Oczywiście przestrzegając obowiązujących w danym kraju przepisów.
UsuńW NRD byłam kiedyś na wczasach, pod Dreznem. Pamiętam, że w godzinach pracy na ulicach Drezna prawie nie było ludzi- wszyscy byli w pracy, co nas jakoś bardzo dziwiło, bo w Warszawie cały dzień był ruch na ulicach.
Nie wiem jak jest na włoskiej prowincji, bo bywałam tylko nad morzem we wczasowych miejscowościach.A tam to jest nieco inaczej. Ale przecież zawsze można wpierw wyskoczyć na rozpoznanie, pomieszkać ze dwa tygodnie w różnych miejscach, żeby nie jechać zupełnie w ciemno.
Wiem, że wielu Brytyjczyków przenosi się na Kontynent w okresie emerytury - najwięcej do Hiszpanii, ale Francja i Włochy też leżą w kręgu ich zainteresowań.
Niektórzy mają ambicję by prowadzić pensjonat a inni spełniają po prostu swe marzenie, by mglistą, mokrą i dość zimną WB zamienić na milsze do życia miejsce.
Myślę, że jeśli masz takie plany, to możesz je zrealizować- warto.
Serdeczności posyłam;)))
Tak Aniu, ja też jestem zdania, by marzenia spełniać. W moim przypadku nie jest to decyzja prosta, bo muszę mieszkać 15min od pracowni hemodynamiki. Pozdrawiam serdecznie
UsuńZmartwiłaś mnie, nie wiedziałam , że masz tak poważny problem.Mój mąż po tej operacji implantowania zastawki aortalnej też nie może mieszkać zbyt daleko od szpitala kardiologicznego, a ciągłe pilnowanie wskażnika INR na poziomie miedzy 2,5 i 3,00 stwarza też i inne problemy.
UsuńŻyczę Ci byś była ciągle "stabilna" i mogła spełnić swe marzenie.
To był powód sprzedaży domu i zbudowania nowego właśnie w takiej odległości. Cóż, ważne, że żyję, ale w takim klimacie jak dziś jest w Polsce, dusze się każdego dnia. Pozdrawiam
UsuńCiesze sie, ze Wam dobrze na tym nowym miejscu. Berlina nie znam w sumie prawie wcale, jakies krótkie wizyty w sumie niewiele sie licza, ale miasto ma dusze, i wyobrazam sobie, ze zyje sie w nim znosnie ;)
OdpowiedzUsuńJestem przyzwyczajona do dużego miasta. Od urodzenia mieszkałam w Warszawie i jakoś nie bardzo wyobrażam sobie by zamieszkać w jakimś malutkim miasteczku czy też na wsi.Miejscowość, którą można "obskoczyć" na piechotę w ciągu jednego dnia to coś zupełnie nie dla mnie.
UsuńI wcale mnie nie dziwi, że wiele osób zle się czuje w dużym mieście, że czują się nieco zagubieni, zmęczeni ruchem, odległościami i anonimowością.Bo duże miasto daje mieszkańcom anonimowość- często nie zna się wcale mieszkańców budynku w którym się mieszka.
Oczywiście Berlin jest większy niż Warszawa, ale obydwa miasta są jeszcze na miarę ludzką bo nie mają takich ulic-kanionów wśród wieżowców.
I jest mi tu nie tyko znośnie- jest mi po prostu dobrze;)
Dobrze, ze nam dobrze :))))
OdpowiedzUsuńBasiu, Ty już tu od dość dawna a ja ciągle "świeżak". Ale niech nam nadal będzie tu dobrze.
UsuńJak to dobrze, że po roku potwierdzasz swoją decyzję: była właściwa!
OdpowiedzUsuńNiezależnie od odległości tęsknię za Tobą i wtedy dotykam kilku cudnych przedmiotów otrzymanych od Ciebie....wciąż emanuje z nich Twoje ciepło.
Są już następne- takie małe drzewko szczęścia, bo każdemu szczęście jest potrzebne i będą dwie jesienie-jedna już gotowa ale z tą drugą mam lekką "zagwozdkę" z umocowaniem "jesieni" w kółku. Tylko tęsknota za spotkaniem z Tobą zmobilizowała mnie do pracy.
UsuńCiągle brak mi czasu, bo tu wciąż jestem w ruchu, a z biżutkami jak z malowaniem- nie da się tego robić w marszu.A może po prostu ja tego nie potrafię?
A Ty jak zwykle zalatana- czy nie mogłabyś udzielać lekcji malarstwa i rysunku w Berlinie?
Zajrzyj jutro do maila, proszę.
Cieszę się,że Ci tam dobrze.Właściwie to nie miałam najmniejszych wątpliwości,że tak właśnie będzie i zgadzam się z wszystkimi Twoimi spostrzeżeniami dotyczącymi Niemiec.Po prostu normalny kraj i życzliwi ludzie(przynajmniej w przeważającej większości ).Serdecznie pozdrawiam:)))
OdpowiedzUsuńBardzo fajny wpis. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń