drewniana rzezba

drewniana rzezba

czwartek, 11 sierpnia 2016

Smuteczki

Rozmawiałam wczoraj ze znajomym lekarzem. To tak zwany lekarz z powołania.
Był bardzo smutny, więc zapytałam  się  czemu ma taką smutną minę.
"Bo mam problem- żona chce żebyśmy wyjechali z Polski".
I popłynęła opowieść o tym, jak trudno być w Polsce młodym lekarzem, zwłaszcza
gdy się założy rodzinę.
On i tak jeszcze niezle trafił, bo pracuje w tzw. niepublicznej przychodni, więc zarobki
ma nieco wyższe. Ale tak naprawdę nie ma czasu na nic- mieszka w granicach wielkiej
Warszawy, mieszkanie wynajmują. Wychodzi rano, wraca do domu wieczorem.
Ma dwóch pracodawców. Nie ma praktycznie możliwości zrobienia specjalizacji, bo
jest to związane nie tylko z kosztami finansowymi ale i z podlizywaniem się i byciem
podnóżkiem osoby, pod której kierunkiem ową specjalizację będzie zdobywał.
To kolejne kilka lat wyjęte z życiorysu, bez  żadnej gwarancji odniesienia sukcesu.
I pewnie byłoby mu łatwiej wyjechać, gdyby nie rodzice, którzy nawet słuchać nie  chcą
o tym, że on wyjedzie. Wprawdzie teraz to on widuje się z rodzicami zaledwie kilka
razy w roku, ale im się wydaje, że gdy wyjedzie to wcale tu nie będzie przyjeżdżał.
I tak sobie  biedak tkwi między młotem a kowadłem- żona ma dość jego ciągłego
zmęczenia, braku własnego mieszkania , chciałaby już urodzić dziecko, no ale na
dziecko to ich w tych warunkach nie stać.
Koledzy, którzy już od pewnego czasu przebywają w Europie Zachodniej, namawiają go
by się jednak  odważył i wyjechał. Część wyjechała zaraz po studiach i wszyscy bardzo
sobie chwalą ten krok. Bo to nie tylko kwestia innych zarobków, ale i również sensownej
organizacji pracy, jasnych przepisów, logicznych procedur.
Przy okazji zauważył, że przecież ja dobrze wiem, jak inne są tam  perspektywy młodych
ludzi,  tych którzy mają spore ambicje zawodowe.
No jasne, wiem, ale wiem też jak bardzo się tęskni za swym dorosłym dzieckiem.
Mam wrażenie, że pan doktorek już bardzo niedługo wyjedzie, bo przepisał mi leki na
najbliższe pół roku. Nigdy jeszcze tak nie zaszalał;)
Jak tak dalej pójdzie  będziemy chodzić ukradkiem do "szeptunek" bo dobra zmiana
sama o tym nie wiedząc wygna z kraju większość lekarzy, a do tego jest przeciw
ziołolecznictwu i całej naturoterapii. A lekarzy będzie u nas coraz mniej, bo  w Europie
zachodniej brakuje lekarzy i pielęgniarek.
Niedługo to nawet do prywatnego lekarza, który liczy sobie 300 do 500 zł za wizytę
będą wielomiesięczne kolejki.
I jak się tu nie  smucić???

















28 komentarzy:

  1. Nie tylko z Polski lekarze i pielegniarki wieja do bardziej "cywilizowanych" krajów, z mojego gradolka niestety tez :(. Niestety nikogo specjalnie nie dziwi, jak ludzie, którzy nie maja lekarza rodzinnego (zwlaszcza starsi, bez forsy na prywaynego), ustawiaja sie w koleje przed przychodnia o 4 rano, zeby sie zalapac :((.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że cała sprawa zdrowia wyglądałaby znacznie lepiej, gdy istniało u nas coś takiego jak profilaktyka. Z reguły większość osób dopóki nie choruje nie stosuje żadnej profilaktyki.To chyba nie jest normalne, że dzieci w wieku przedszkolnym mają próchnicę,a te starsze, nim im wyrosną wszystkie zęby stałe już znają leczenie kanałowe.Ja leczenie kanałowe poznałam dopiero w wieku 50+.
      Swoją drogą to trzeba mieć niezłe zdrowie by stanąć w kolejce do lekarza o 4 rano.
      Miłego;)

      Usuń
  2. Anabell, jak się nie ma znajomości, kasy na otwarcie prywatnego gabinetu a raczej własnej prywatnej przychodni to zarabia się dyżurami w szpitalu, pracuje się to tu, to tam i jeżeli nawet w porównaniu z innymi zawodami do pierwszego starcza, to odbywa się to kosztem osobistego życia. Nie ma się co dziwić tym wyjazdom. A na koniec powiem cynicznie - nie zmieni się, bo przecież za wschodnią granicą są ukraińscy lekarze (znam kilka przypadków). Czasami nawet myślę sobie, że w tym przyciąganiu Ukrainy do Unii to właśnie o to chodzi, aby zdobyć ten wschodni rynek, wprowadzić tak korporacyjny kapitał, a kto tam "nie załapie się" na popłatną pracę, czeka na niego są sąsiad - Polska, z której rodacy wyjeżdżają na zachód... no i mamy powtórkę z tego, co dzieje się w Europie Zachodniej przez ostatnie dziesięciolecia. To typowy mechanizm gospodarki wolnorynkowej - poszukiwanie zbytu na swoje towary, poszukiwanie taniej siły roboczej, bo jeśli będzie inaczej to znów kryzys i tak w kółko... pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż, globalizacji już nikt nie cofnie, w końcu wielu osobom to pasuje. Tania siła robocza przestaje już być tak tania, bo ta najtańsza przestaje się opłacać, z uwagi na złą jakość wyrobu. Jak na razie to nikt lekarzy ukraińskich nie przyjmie w UE, zbyt duża różnica w procedurach medycznych. U nas zdarzają się tylko lekarze -rehabilitanci, ale jest ich znikoma ilość.
      Miłego;)

      Usuń
    2. Leczą... po egzaminach "wyrównujących" kwalifikacje zawodowe (ciekawa rzecz, że w niektórych specjalnościach wymagania odnośnie kwalifikacji są większe "na wschodzie" - mam taki przypadek w dalszej rodzinie... mieszane małżeństwo), na takich samych zasadach jak polscy, po odbyciu stażu, etc i w ten sposób zdobywają kwalifikacje równoważne polskim lekarzom. Wymaga to oczywiście sporo zachodu i czasu. Ostatnio sporo młodych studiuje na preferencyjnych warunkach, więc, jak sądzę, ta "podaż" lekarzy zza wschodniej granicy prędzej czy później się zwiększy, czego akurat nie oceniam negatywnie, bo może więcej czasu upłynie zanim taki lekarz "zdobędzie" te wszystkie negatywne cechy właściwe całkiem sporej grupie polskich lekarzy.
      Faktycznie, tak do końca i na dłuższy okres czasu tania siła robocza przestaje być taka tania, lecz w pierwszym okresie, zwłaszcza w sytuacji Ukrainy, której gospodarka sięgnęła niemal dna, ludzie podejmą się każdej pracy, aby jakoś przeżyć... a reszta po prostu wyjedzie za chlebem... pozdrawiam

      Usuń
  3. Nie korzystam z państwowej służby zdrowia już od wielu lat, po prostu płacę te sumy, które trzeba... a od jakiegoś czasu mam dobre prywatne ubezpieczenie, i nawet wszystkie skomplikowane badania mam w cenie. Bo nie wiem, czy lekarzy za mało, czy co, ale raczej umarłabym niż dotarłabym na czas do specjalistów. Teraz przyjaciel ma poważne kłopoty, i robi to samo - biega od jednego do drugiego i wyciaga z konta oszczędności... Czyli są jakieś dwie grupy - młodzi, ciężko pracujący bez kasy, i ta druga grupa, ktora przez tę młodośc już przeszła? Ma gabinety, pozycję, wiedzę i pieniądze? Bo sorry, ale nie znam ubogiego lekarza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to chyba dość dużo płacisz kwartalnie, bo w jednej z takich firm, płacąc nawet 300 zł kwartalnie nie ma pełnego pakietu bezpłatnych badań. Pełny zakres "darmowych" usług był tylko na karty VIP, do których dokładała się firma, która miała podpisany kontrakt zbiorowy z daną placówką.A najzabawniejsze jest to, że z chwilą przejścia na emeryturę już karta VIP nie obowiązuje-po prostu stajesz się seniorem, a senior to ktoś kto generuje coraz wyższe koszty.
      Nooo, w świecie medycznym trzeba (jak w tym zwykłym) mieć trochę szczęścia i tupetu i wiedzieć gdzie i do kogo się podczepić.
      Miłego;)

      Usuń
    2. No ja się załapałam na takie własnie zbiorowe firmowe ubezpieczenie, sama jestem zdziwiona jak niewiele się płaci, a ile dostaje się w zamian. Ale dałabym nawet te 300 czy 400 kwartalnie, skoro jedna prywatna wizyta u specjalisty kosztuje 200, a ja muszę być dwa razy w miesiącu...no i nie czekam w kolejce...jest tylko jedno ograniczenie - to działa do 65 roku zycia.

      Usuń
  4. Co sie dziwic, skoro polscy lekarze maja do wyboru: albo przymierac glodem, albo umrzec na dyzurze po pieciu dniach pracy pod rzad. Nie po to w koncu dlugo i mozolnie studiowali, na czym oczywiscie ich edukacja sie nie skonczyla, bo praktycznie przez cale zycie musza sie doksztalcac, zeby zarabiac marne grosze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, lekarz musi cały czas się dokształcać, nie ma lekko. A z tym dokształcaniem o tyle kłopot, że trzeba za to płacić z własnej kieszeni.A te kieszenie u młodych z reguły są puste.
      Ale wielu lekarzy ma po prostu dośc tego bałaganu, układzików, niejasnych procedur i przepisów. Chcą ciężko pracować, są do tego przyzwyczajeni, ale chcą również czuć stabilizację, nie sytuację,że co rząd to inne przepisy,bo nowa miotła musi po swojemu pozamiatać.
      Miłego;)

      Usuń
  5. Wyjazd zagranicę....hm, to fakt, bardzo trudna decyzja. Bo to nie tylko: rodzice, czy strach przed nowym.... Czasem zaczyna się od poniewierki i robienia rzeczy, których absolutnie nie miało się w planie. Czasem na tym się kończy...a po drodze rozwala się rodzina bo oczekiwania żony/męża zostajacych w kraju są inne niż rzeczywistość. Jest też obcja sukcesu, naturalnie. Niektórym udaje się, bo znają świetnie język kraju do którego się udają i mają bazę w postaci taniego lokum u znajomych i tychże znajomych, którzy przecierają ścieżki. Inaczej to robi się często kariere na zmywaku....
    Przepraszam za tak negatywne wtargnięcie, są to moje bardzo osobiste obserwacje.... Żyję w Holandii około 16 lat. Teraz jestem szczęśliwa, jest mi dobrze, ale bywało bardzo różnie.
    No i myślę sobie, że teraz też nie jest dobra atmosfera do takich wyjazdów. Europa para się z problemami i wszystko co z zewnątrz - wydaje sie zagrożeniem.
    Życzę znajomemu lekarzowi hartu ducha w obecnej sytuacji.
    Pozdrawiam serdecznie :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdy moja miała 16 lat, wyjechała na kurs angielskiego do WB. Po powrocie mnie poinformowała, że ona z Polski wyjedzie na stałe, bo tam jej się bardzie podoba, tam się czuje lepiej.
      Po ukończeniu studiów dostała stypendium podyplomowe bawarskie i wyjechała, Na miejscu, w ramach tego stypendium zrobiła doktorat. Pracuje naukowo, robi to co lubi.Wyjechała w 2000 roku.
      Trochę jej było trudno w trakcie doktoratu, bo żyła ze stypendium, a to nie była powalająca suma.Dorabiała sobie tłumaczeniami niemiecko-angielskimi. Teraz nie wyobraża sobie bycia tutaj, już choćby dlatego, że tu nie mogłaby robić tego, co robi tam.Ma po prostu nową ojczyznę i nowe obywatelstwo. Prawdę mówiąc, to ja ją doskonale rozumiem i to mi pomaga znieść
      trud rozłąki.
      Miłego;)

      Usuń
  6. Nie masz zapewne pojęcia ile razy, a ostatnio coraz częściej, stawało w rozmowach w mojej rodzinie... I wcale nie chodzi o zwiększenie środków do życia i przeżycia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo najważniejsze jest poczucie stabilizacji, a nie ciągłe zmiany przepisów i permanentny chochli taniec zależny od ekipy rządzącej.I doskonale to rozumiem- moja córka po prostu lepiej czuła się za granicą niż w Polsce- pewnie zaszczepiłam w niej jakieś inne wartości, skoro tu jej niemal nic nie pasowało i żyje w innym kraju, którego obywatelstwo przyjęła.
      Ale powszechnie panuje opinia, że wyjeżdżamy tylko z powodu pieniędzy- a to nie jest prawdą.
      Miłego,;)

      Usuń
  7. Nic się nie martw. Właśnie przed rokiem otwarto wydział homeoterapii na którejś z uczelni medycznej na Śląsku. Teraz czekać na wydział znachorstwa. Tacy absolwenci popytu za granicą nie znajdą, więc będzie miał nas kto leczyć w kraju.
    Ja się boję emigracji naszych lekarzy za granicę, ale każdemu bym polecał, bo w tym chorym kraju lekarze na kilku etatach umierają z przepracowania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Homeopatia jest w krajach zachodnich poważaną dyscypliną medyczną. Nooo, jeżeli idzie o znachorstwo to ja już mogę starować na naczelną znachorkę kraju. Zawsze gdy trafiam dolearza wpierw mu mówię na co jestem chora, a potem on to sprawdza i na moje wychodzi. Raz się tylko pomyliłam,(ale miałam wtedy zaledwie 20 lat) bo podejrzewałam u siebie cukrzycę, ale to były tylko mocno zaropiałe migdały, które nie wiem czemu, ale mnie nie bolały.
      Przepracowany, skołowany lekarz jest często gorszy niż choroba na którą zapadliśmy.
      Miłego;)

      Usuń
    2. Homeopatia na Zachodzie jest poważną dziedziną biznesu. Nie myl pojęć Anabell :)
      Ja też kilka lat wstecz kłóciłem się z lekarka o moją chorobę. Wyszło na moje, po konsultacji z kilkoma innymi lekarzami. Wychodzi na to, że najlepszą diagnozę otrzymamy w oparciu o ankietę na wybranej grupie lekarzy :)
      Pozdrowienia ;)

      Usuń
    3. Śmiej się, śmiej, ale mnie lekarz kiedyś wystawił 3 skierowania na to samo badanie krwi- miałam je zrobić w trzech różnych miejscach tego samego dnia. Dziś, w dobie komputerowych analiz, około 10% wyników jest błędnych. W czasach "mierzenia na oko" było więcej błędów i to była jedna z metod dotarcia do prawdy.
      Pediatra mojego dziecka wymagał ode mnie zawsze, bym powiedziała co ja podejrzewam, co było zabawne, bo większość chorób wieku dziecięcego ma niemal identyczny początek.
      W końcu zakupiłam sobie tomisko pt."Pediatria" i dokładnie postudiowałam. I potem gdy coś małej było to nim sięgnęłam po telefon by zadzwonić po lekarza sprawdzałam w podręczniku co to może być.A pan pediatra był pewien, że to on mi tak wszystko rozjaśnił w głowie.
      Miłego;)

      Usuń
  8. My jako pacjenci jesteśmy miedzy młotem, a kowadłem. Znam młodych lekarzy, którzy wyjechali, pracują mniej za większe pieniądze, w lepszych warunkach i nie zamierzają wracać i trudno im sie dziwić.
    Z drugiej strony kształcą sie na naszych uczelniach, tutaj nabywają doświadczenia i wyjeżdżają, a dokąd my mamy sie udać?
    Już i tak płacimy za wiele rzeczy prywatnie, a kolejki są podobne jak do przychodni...
    W obu przypadkach smutek :-(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak zapewne zauważyłaś, to moje dziecko też wyemigrowało z Polski. Ale nie za bardzo czuję się winna, że tu się wykształciła a potem wyjechała, bo całe liceum płaciłam za jej naukę (szkoła społeczna) a studia też były płatne.Na Uniwersytecie Warszawskim kierunek, który wybrała, był tylko płatny i tu zrobiła licencjat, magisterkę z kolei robiła na Jagiellońskim i też odpłatnie,więc wyrzutów sumienia ja nie mam, ona zapewne też nie. No a potem dostała stypendium bawarskie (6 rocznie na całą Polskę, z różnych dziedzin)
      U nas już w szkole preferuje się przeciętność,a za Odrą każda szkoła jest dumna gdy ma u siebie dziecko wyrastające ponad przeciętność. I to nas tak niekorzystnie różni od innych cywilizowanych krajów. Ordynator, który ma wśród swoich lekarzy któregoś szalenie zdolnego nie jest z tego dumny, ale czuje się ciągle zagrożony tym, że uczeń prześcignie mistrza.
      Osobiście mam wciąż mieszane uczucia bo cieszę się i smucę jednocześnie tym, że córka i jej dzieci są daleko ode mnie.
      Jesteśmy Jotko kolejnym, przegranym pokoleniem.
      Miłego;)

      Usuń
    2. My pewnie tak, zwłaszcza gdy o emeryturze pomyślę. Nie dziwię się i nie oburzam, że twoja córka wyjechała, dziś nie pora na Siłaczki i Judymów.
      Nie zgodzę sie natomiast, że szkoła ceni przeciętnych, wręcz przeciwnie. U mnie np. obserwuje zjawisko, że uczniowie zdolni są rozrywani przez nauczycieli, bo z takim dzieckiem świetnie sie pracuje, rozmawia, przebywa po prostu i to sie przenosi na gimnazjum i wyżej, monitorujemy losy naszych absolwentów, wiec nie jest to teoria. Być moze wyżej lub w innych ośrodkach jest tak, jak mówisz...zdolny student lub stażysta może być jakimś zagrożeniem dla kariery profesora.
      Nie dziwię się Twoim mieszanym uczuciom, bo z jednej strony jesteśmy jak te kwoki, z drugiej mówimy - leć, orle leć...

      Usuń
    3. Po prostu widzę różnicę pomiędzy szkołą, do której chodzi mój starszy wnuczek, a szkołą, do której chodziła moja córka i chodzą wnukowie moich znajomych. Ten mój starszy Krasnal jest b.uzdolnionym dzieckiem. Ma wybitny talent do matematyki, słuch absolutny (uczy się muzyki) a w wieku 4 lat czytał, czym wzbudzał sensację w metrze, bo sobie na głos odczytywał napisy na tablicy świetlnej. Poza tym śpiewa w chórze dziecięcym a ostatnio nawet skomponował króciutki utwór- na trzy ręce.Wpierw nagrał to sobie na jedną rękę, potem zagrał i nagrał na dwie ręce a potem wszystko zgrał razem. I to wszystko zrobił zupełnie sam. Poszedł do pierwszej klasy gdy miał 5,5 roku. Ponieważ córka nie chciała go dać do szkoły dla dzieci wybitnie uzdolnionych, szkoła skierowała małego na testy, które owszem, wykazały jego wszystkie zdolności, ale jednocześnie wykazały, że mały ma mentalność zgodną z metryką. Więc szkoła "poszła na rękę" i dzieciak chodzi na matematykę do IV klasy a do III na język francuski (indywidualnie ma jeszcze angielski, bo w żłobku się go nauczył). I nikomu nie wadzi tam , że dziecko będąc administracyjnie w II klasie ma część zajęć w innej , wyższej klasie.Przy tym wszystkim dzieciak jest wysportowany, pływa od 2 roku życia, robi jakieś odznaki dziecięce sportowe, tyle tylko, że nie siedzi ani przed komputerem ani przed telewizorem.
      Transformacja pozbawiła mnie części emerytury, bo nie przewidziałam, że firmy przechowywały tylko dokumenty kadrowe a te z rachuby płac zostały wywalone. Na większości angaży i zaświadczeń o pracy była tylko płaca zasadnicza i formułka "premia uznaniowa", a cały biznes był właśnie w tej premii uznaniowej, która w moim przypadku często wynosiła 50% i od której przecież była odprowadzana składka zusowska.
      Miłego;)

      Usuń
  9. Bardzo lubię czytać, ale rzadko kiedy komentuję, zwłaszcza, że nie umiem ładnie pisać. Tym razem muszę się odezwać... Środowisko lekarskie znam dobrze, by nie powiedzieć bardzo dobrze. Nie będę generalizować. Opiszę to, co wiem:). W żadnym zawodzie nie ma tzw. różu, wszędzie raz jest lepiej, a raz gorzej. Lekarze nie mają źle, aktualnie jest to jedyna grupa zawodowa, która od razu po studiach ma pracę. Lepszą, gorszą, ale ją ma. Ja nieodmiennie odnoszę wrażenie, że te młodsze pokolenia to są ludzie, którzy chcą mieć od razu/natychmiast wszystko, na zasadzie, że im się należy. Lekarze pracują na tzw. kontraktach i wierzcie mi zarabiają bardzo dobre pieniądze. To kwestia wyboru, ale w życiu zawsze jest coś za coś. Że coś kosztem czegoś. Nie zazdroszczę, bo to trudna i odpowiedzialna praca, ale i nie współczuję, że TYLE pracują. Pracują za konkretne pieniądze i mogą dorobić.
    Podam jeden tylko przykład: młode małżeństwo, oboje są lekarzami, dwoje małych dzieci i prawie milion złotych kredytu ( nie pomyliłam kwoty ): na bardzo wypaśny dom, na 2 auta, na wakacje, prawie na wszystko... Specjalizację też robią pod kątem przyszłej kasy ( on ginekologię ). Pracują w szpitalu, by mieć opłacony ZUS, mają założone działalności gospodarcze, by móc wystawić rachunek za dyżurowanie ( tzw. kontrakt ). No i dyżurują całymi dniami, nocami, bo muszą wszystko poopłacać. I czy powinnam im współczuć, że tak pracują. Ja uważam, że nie. Wszystko w życiu ma swoją cenę, zawsze można wypośrodkować. Dokonać wyboru. A że jest ciężko? Generalnie życie nie jest lekkie:).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgoda, życie nie jest lekkie i przyznam się, że gdy słyszę narzekanie, że dzisiejsza polska młodzież nie ma perspektyw to mnie lekko mdli.Na pewno nie miało ich moje pokolenie ani pokolenie moich rodziców. Oni mieli jeszcze gorzej, bo ich dotknęła wojna.
      To prawda ,lekarze są grupą zawodową,która ma po studiach pracę. Co prawda orzą w nich niemiłosiernie, ale chyba znacznie gorsze jest to, że mało się dba o ich rozwój.Nie wiem czy to złośliwość czy głupota, ale w wielu szpitalach młodzi lekarze są rzucani na głęboką wodę, na zasadzie "masz dyplom to lecz". A Dobry lekarz to nie ma być teoretyk tylko praktyk. I tej praktyki, pod kierunkiem doświadczonego lekarza u nas brak..
      Ja to się śmieję,że teraz jest działanie na zasadzie "To mi się należy, jestem tego warta/wart". Też nie zazdroszczę tym,którzy bardzo dużo pracują i czerpią z tego profity. Mam tylko jeden wymóg- jeśli lekarz czegoś nie wie (ma prawo) to niech o tym poinformuje mnie i wyśle do kogoś innego a nie wciska ciemnoty.
      A lekarzy z powołania nie ma wielu, niestety.
      Miłego;)
      P.S.
      Co TY masz do swego pisania? Powinnaś pisać bloga;) a nie tylko podczytywać cudze.

      Usuń
    2. :) Dziękuję za odpowiedź, dziękuję za życzliwość. Ja to wiem, że nie potrafię pisać, więc nawet nie próbuję.

      Usuń
  10. To przykre, że ludzie w ogóle muszą wyjeżdżać ze swojego kraju, by żyć na odpowiednim poziomie, by spełniać swe ambicje zawodowe. To smutne, że w kraju, w którym się urodziło i wychowało nie można się rozwijać i realizować swoich planów, marzeń o rodzinie. Myślę, że jakby wyjechał zaraz po studiach jak jego znajomi to byłoby mu łatwiej, a tak trudniej jest podjąć decyzję. Polska służba zdrowia bardzo kuleje na jedną nogę, jak większość wyjedzie to zostaną nam Ci, którzy na studiach ciągnęli na trójach xD. Albo nikt i trzeba będzie samemu się leczyć lub u farmaceuty w aptece... Śmieję się teraz trochę, ale wielu lekarzy nawet dobrego podejścia do pacjenta nie ma, a bycie lekarzem to nie tylko zarabianie dużych pieniędzy i leczenie chorób czy dużo nauki, to też pomoc drugiemu człowiekowi i traktowanie tej osoby jako właśnie człowieka, a nie tylko kolejny przypadek.

    OdpowiedzUsuń
  11. Powinien wiać z tego kraju, aż się zakurzy! To samo powtarzam mojej młodszej córce, która ma plany pójścia na medycynę. Tu nie ma perspektyw.

    OdpowiedzUsuń
  12. Z jednej strony powiem, wyjeżdżaj z drugiej strony - kto nas będzie leczył?
    Jeszcze wczoraj rozmawiałam ze Wspaniałym, że nie wolno nam chorować. Brak anestezjologów, mój dentysta się starzeje, specjalistów brak. Masz racje nadchodzi czas znachorów i babek od zamawiania.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń