drewniana rzezba

drewniana rzezba

wtorek, 25 czerwca 2019

Wspominkowo, wakacyjnie

Niestety nie odkryję Ameryki stwierdzeniem, że jest upał, w związku z czym
robię NIC a spacer ograniczyłam do wyjścia na loggię o 7,30 rano by podlać
kwiatki nim słońce je  zaatakuje.
Komentarz Asmo pod moim poprzednim postem przywołał w mej pamięci
 mój pierwszy "dorosły"  pobyt w Jastarni.
Do tejże Jastarni zjeżdżałam na prawie każde  wakacje od dziecka, ale zawsze
byłam pod opieką  babci, która zastępowała mi  matkę i nazywałam ją mamą.
Właśnie ukończyłam 16 lat i siostra mego ojca stwierdziła, że jestem niemal
dorosła, więc mogę w lipcu pojechać do tejże Jastarni ze swymi młodszymi
braćmi ciotecznymi,  jako ich opiekunka. Jeden miał 10 lat, drugi 8.
Wyjeżdżając z Warszawy zostałam wyposażona w wielce nobliwy,wełniany,
w kolorze błękitnym, jednoczęściowy kostium kąpielowy.
Wyglądałam w nim niewątpliwe wielce przyzwoicie, zwłaszcza , że nie
eksponował kształtów mego ciała i czułam się w nim jak w worku. Gdy już
pokonałam odległość Warszawa - Gdynia gdzie  stale mieszkała ciotka,
u niej w domu zaczął się przegląd mojej  garderoby, bo nieco przeraziła ją
wielkość mojej walizki.
W czasie przeglądu, który był "redukcją  wyrazów podobnych" wyszła
sprawa owego worka, tzn. kostiumu kąpielowego.
Cioteczka załamała ręce - w czymś takim absolutnie nie mogę być na plaży,
bo zaczną mnie oglądać jak dziwoląga!  Problem był w tym, że następnego
dnia rano odpływałam razem z dziećmi do Jastarni , a sklepy były już
zamknięte. Cioteczka pogrzebała więc w swej przepastnej szafie i znalazła
kupon kretonu w obłędnej czerwieni, na której były wydrukowane różnego
kształtu amfory i dzbanki w kolorze....złotym.
Wcisnęła mi ten materiał do walizki, dodała igły, nici i jakieś tasiemki i kazała,
bym zaraz po przypłynięciu do Jastarni zajęła się uszyciem sobie bikini, bo
młoda jestem a ten worek, który babcia mi dała to kompromitacja.
Wytłumaczyła, że mam po prostu wykroić 2 trójkąty, jeden nieco większy na
tył  majtek, drugi nieco mniejszy na  przód, po bokach  będą wiązane.
Z jednej strony mam to wiązanie  przeszyć na stałe, z drugiej będę sobie
wiązać doraźnie. Stanik  to miał być pasek szerokości ok. 20 cm, pośrodku
zmarszczony, z tyłu paska miałam zrobić dwa tuneliki by w nie wciągnąć
tasiemkę do zawiązywania stanika.
Szyłam cały dzień (ręcznie) i spory kawałek  nocy, już się rozwidniało gdy
się położyłam spać ale bikini było uszyte.
Jakimś cudem bikini nawet  dobrze na mnie leżało a ja z ulgą stwierdziłam,
że całkiem  fajnie w nim wyglądam.
I tak sobie  cały lipiec  plażowałam, pilnując dzieciaków i sama się rządząc. 
1 sierpnia o świcie, czyli o 6 rano zjechała pociągiem babcia.
Zaczęło się niefartownie bo zaspaliśmy i nie było nas  na dworcu w Jastarni.
Zaraz po śniadaniu, które zjedliśmy w mlecznym barze, pognałam z dziećmi
na plażę, babcia miała do nas dołączyć później.
Babcia nie przepadała wcale za wakacjami nad morzem, bo jak to nad morzem-
przeważnie wiał wiatr, a wiatr źle na nią wpływał.
Stojąc obok naszego wspaniałego grajdoła (który chronił nas od wiatru)
widziałam jak idzie od przejścia brzegiem plaży i wysłałam dzieciaki na jej
 spotkanie. Przyprowadzili babcię, ta  spojrzała  na mnie i wrzasnęła:
"natychmiast masz to zdjąć z siebie! I ubrać przyzwoity kostium!"
Mama, ale jak to zdejmę to będę goła, całkiem. A tamten kostium ciocia mi
zabrała i wyrzuciła.
Babcia, obrażona na  świat i ludzi zdjęła sweter i usiadła na kocu w grajdole.
Po kilkunastu minutach powiedziałam- zobacz wszystkie kobiety są w takich
kostiumach, te stare też (pewnie tak około czterdziestki były).
Babciunia rozejrzała się - rzeczywiście dookoła siedziały, leżały , stały, same
nieprzyzwoicie  przyodziane kobiety.
A dzieciaki wcale nie były zachwycone, bo:
skończyło się  jedzenie bułek  na plaży i siedzenie na niej do godz. 16,00 oraz
obiady w knajpie, nad którą mieszkaliśmy; skończyło się również jedzenie na
plaży gotowanego bobu ( bo nie wiadomo w jakich warunkach był gotowany),
obiad był po bożemu, czyli w największy upał o godz. 13,00 i skończyło się
pływanie po zatoce  kajakiem w każde popołudnie.
Mnie było wtedy lepiej o tyle, że nie musiałam pilnować  dzieciaków, mogłam
wreszcie pograć  na plaży w siatkówkę a  wieczorem wyskoczyć na tańce, lub
z nowo poznanymi ludźmi popływać  kajakiem jako pasażer a nie jako siła
napędowa.
Niestety czasy się baaardzo zmieniły a Jastarnia przestała być fajną rybacko-
wczasową mieściną a jest pseudo kurortem.

28 komentarzy:

  1. Boszszsz... jakie to szczescie, ze trafila Ci sie fajna ciotka po drodze, inaczej musialabys tkwic w tej welnie na skwarze i na pewno nie znalazlabys zadnego towarzystwa, bo nikt by Cie nie zauwazyl w tym worku :))) Dzisiaj pewnie rodzice zalapaliby sie co najmniej na wysoka grzywne za puszczenie trojki dzieci samopas na wakacje nad morze ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja ciotka była "ukochaną córeczką mamuni", czyli mojej babci i co powiedziała i zarządziła to było święte. To ona nie pozwoliła bym poszła do liceum plastycznego i na nic były moje łzy i listy polecające wystawione przez moją podstawówkę. No wiesz, ja już miałam ukończone 16 lat, wyglądałam spokojnie na pełnoletnią (w bikini zwłaszcza) a poza tym byłam naprawdę wyćwiczona w opiece nad tymi bachorami- spędzałam z nimi wszystkie wakacje i raczej byłam dość odpowiedzialną osóbką.
      Dzieciaki się mnie słuchały a ja byłam dobrze "wytresowana" przez babcię i nie miałam wariackich pomysłów.No wiesz, typowa "przedwojenna panienka z dobrego domu".

      Usuń
    2. Podpisuje sie pod Pantera dodajac tylko bardzo prawdopodobne uczulenie na calym ciele od tej wscieklej welny w polaczeniu ze sloncem i potem.
      Ciotce wielkie brawa.

      Usuń
    3. Ciotka, wg babci mnie deprawowała, bo gdy miałam lat 17 namówiła mnie na farbowanie włosów, które z natury były w nijakim kolorze i od tamtej pory regularnie je farbowałam, aż do przyjazdu tutaj.

      Usuń
  2. To i tak miałaś fajnie, morze i te sprawy...ja przeważnie do rodziny na wieś, pilnować dzieciaków i z rodzicami na wczasy.
    Pamiętam z kolei swoje bikini robione przez mamę na szydełku, nawet było niezłe, ale nie można się było w nim kąpać, bo strach było wyjść z wody, traciło kształt i zwisało wszędzie...
    Najgorsze stroje do pływania mieliśmy na studiach. Czasy braku wszystkiego, a kazano mieć białe dla higieny(?).
    Każdy kombinował jak mógł i wyglądało sie do zamoczenia w basenie, później się nie wyglądało...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, siostra mego ojca mieszkała w Gdyni, a babcia jeździła tam głównie dlatego by jej ukochana córeczka mogła na miesiąc pojechać na urlop bez dzieci i na 2 miesiące dać urlop swej pomocy domowej.Każdy kostium z dzianiny to jedna, wielka pomyłka- nie nadaje się do wody, ale jako opalacz to jest fajny.Od tamtej pory zawsze sama sobie szyłam kostiumy, właśnie z kretonu, bo to i do wody było dobre i szybko wysychało i nie było drogie. Biel kostiumów wynikała z....chlorowanej mocno wody w basenach. Z chwilą gdy osiągnęliśmy poziom średnioeuropejski w kwestii odkażania wody, wolno było mieć kostiumy kolorowe na basenach. Można było kupić całkiem niezłe białe kostiumy, ale były drogie i tak naprawdę szkoda ich było do tej chlorowanej wody.Po kilku miesiącach strasznie żółkły.

      Usuń
  3. Dzięki historii z bikini, teraz wiem skąd tak wiele potrafisz robić. Muszę ten post pokazać synowej, niech się uczy być Zosią- samosią. O ile ją znam, na dzień przed wyjazdem na urlop, stwierdzi, że właśnie kostiumu kąpielowego nie ma. Pozdrawiam serdecznie i życzę wytchnienia na tej loggii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Umiałam, bo musiałam.Ja po prostu szyłam dla swych lalek ubranka, nie było takiego luksusu by można kupić ubranka dla lalek tak jak teraz.Poza tym naukę szycia miałam w podstawówce-przez jeden cały rok szyłyśmy dla siebie bluzki, tzw. "krytym ściegiem".Program co prawda przewidywał naukę cerowania skarpet, ale nasza pani "od robót" chyba nie umiała cerować skarpet, więc wszystkim wykroiła bluzki i szyłyśmy.Piątkę miałam z szycia.Lepiej będzie jednak gdy synowa kupi sobie kostium- jest masa kostiumów naprawdę niedrogich a całkiem ładnych i dobrych.

      Usuń
  4. A ja pierwszy raz pojechałam nad morze na kolonie do Dąbek w Koszalińskiem razem z mamą /która była wychowawczynią/ i z siostrą. Miałam wtedy 12 lat i zapamiętałam że ani kropla deszczu nie spadła przez 21 dni kolonii. Pięknie było...

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak tak sięgam pamięcią to w lipcu na Półwyspie Helskim deszcz był rzadkością, z reguły pogoda się psuła dopiero w drugiej połowie sierpnia. Ale nigdy nie było tak, żeby padało codziennie.Na koloniach byłam 2 razy- raz mając lat 7 (28 dni przepłakane regularnie) i gdy miałam 14 lat- 4 tygodnie w upale, kurzu w okolicach Rabki,sala 30 osobowa, brak kanalizacji, obrzydlistwo. Z reguły miesiąc wakacji spędzałam w Gdyni a drugi w Jastarni w towarzystwie tych braci.
    Uwielbiałam i Gdynię i Jastarnię a nawet "nudną" Juratę.

    OdpowiedzUsuń
  6. Czy mogę od dziś mówić, że jestem Twoją muzą (nie znam rodzaju męskiego od słowa muza – wychodzi mi muzyk)?

    Na swoje pierwsze samodzielne wakacje (z kumplem) wybrałem Mazury bez żadnego bagażu, bo to była niemal ucieczka z domu. W płóciennej torbie miałem tylko bieliznę, kąpielówki i ręcznik. Na domiar wszystkiego, już pierwszego dnia ktoś mi ukradł sandały. To były moje najwspanialsze wakacje w życiu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wygląda na to,że nie ma odpowiednika męskiego dla "muzy".
      Wyobraź sobie, że moja noga nigdy nie stanęła na Mazurach- jakoś mnie nad jeziora nie ciągnęło- może dlatego, że miałam "pod ręką", blisko Warszawy, Zalew Zegrzyński i najczęściej tam pływaliśmy na żaglu, zresztą Wisła w Warszawie też się do tego nadawała, co przećwiczyłam wagarując w liceum.
      Zawsze byłam fanką morza. Najfajniejsze wakacje miałam dopóki nie zafundowałam sobie dziecka- potem każde to była "harówka" dopóki nie podrosła.

      Usuń
    2. Ja też miałem „pod ręką” Zandkę, gdzie można było popływać, a nawet żagle rozwinąć. Tu wyjaśnię: Zandka – staw (glinianka) po wydobywaniu gliny na potrzeby kopalni. Jeśli miałem do wyboru jeziora – morze, wybierałem jeziora. Przestrzeń nie była tak monotonna, drugi brzeg było widać, a woda nie słona, gdy się nią człowiek zachłysnął podczas kąpieli.

      Usuń
    3. Takie zalane wodą wyrobiska to raczej mało bezpieczne są do kąpieli, co roku tonie w nich wiele osób. Mazury w moim odczuciu to byłe w skrócie: na dole woda, na górze woda (wtedy tam często padało) a pośrodku komary, na które miałam i mam uczulenie.Morze ma tę przewagę, że można kilometrami łazić jego brzegiem, stópki masz potem gładziutkie bo piaseczek to dobry pilling no i można nieco jodem pooddychać, a wpatrywanie się w tę dal jakoś człowieka wycisza.Bałtyk jest mało zasolony, ta woda jest raczej bardziej gorzkawa niż słona.No i jak takie wieczorne spacery brzegiem morza hartują, bo woda w Bałtyku do ciepłych nie należy.

      Usuń
  7. Ja tam nie lubię piasku, wobec tego wakacje nad morzem polskim to dla mnie była kara - ten cholerny piasek wchodzi wszędzie. Za to Mazury...o tak, co roku, nieustannie przez lata, najpierw tylko z mężem, potem z dziećmi - cudowne rejsy po najdalszych zakątkach. I żadnego piasku tam nie ma, trawiaste zejścia do wody, kamienie, albo po prostu skok z rufy. Co do bikini - też kiedyś sama sobie uszyłam, ale takie sobie wyszło. Teraz na szczęście pełen wybór, ale ja się za to już nie rozbieram, kostium potrzebuję jedynie na basen. Opalanie to zło, a moje obsesje na punkcie mało idealnego ciała to jeszcze większe zło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od lat już nie chodzę na plażę w bikini, raczej w cienkiej sukience i duuużym kapeluszu. Nad morzem to mi piasek nie przeszkadza, nie przeszkadzał mi też dawniej bo z reguły się nie smarowałam niczym, więc się nie przyklejał.Smarowanie odstawiałam dopiero wieczorem, po kąpieli.

      Usuń
  8. Chyba bym sie teraz zastanawiala czy kapac sie w Baltyku - podobno katastrofalnie zanieczyszczony. Ale i tak dawno nie bylam, bo moj kierunek to gory.
    Asmo, a zandka to nie jest aby piaskownia?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Morze Śródziemne jest bardziej zanieczyszczone. Ale niewątpliwie Zatoka Pucka jest tykającą bombą zegarową, bo ponoć są tam pojemniki z chemikaliami jeszcze z okresu II wojny światowej.Bałtyk jest niestety (jak dla mnie) zbyt zimnym akwenem, temperatura wody najczęściej przypominała górską rzekę. Nie jeden raz było tak, że temperatura wody latem była +9 a na plaży +18 i nad wodą snuł się delikatny opar.

      Usuń
  9. Anabell, ale fajne wspomnienia przywolalas.... ach to byly czasy!

    Nad morze nie musialam jezdzic, bo ja nad morzem mieszkalam – i to doslownie w odleglosci
    5 minut od pieknej plazy w Jelitkowie. Morze kocham.
    Chodzenie na plaze z moja mama to byla jednak czysta gehenna . Po pierwsze nie umiala plywac i panicznie
    bala sie wody, a to sie przekladalo na mnie. Mialam zabronione wchodzenie do wody dalej niz do kolan!
    Mordega zupelna. Jak byl tata , ktory uwielbial plywac , to moglam wchodzic z nim.
    Ale mama zapobiegawczo stala na brzegu i darla sie caly czas niemozliwie , ze wchodze za daleko , choc wody mialam tylko do pasa.
    Po drugie co tylko weszlam , to juz po 10 min kazala mi wychodzic! Normalnie tortury.
    A ja uwielbialam i moglam sie moczyc i moczyc godzinami, nigdy mi nie bylo w wodzie zimno, choc inne dzieciaki wychodzily sinofioletowe. Cale szczescie, ze chodzilam tez na plaze z roznymi ciotkami i kuzynkami i swoje uzylam.
    Mysmy z kolei dla urozmaicenia jezdzili do Helu nad otwarte morze, bo tam mielismy bliska rodzine –
    pamietam te wiatry, glowe urywalo, ale bylo fajnie, choc woda miejscami lodowata.
    Stamtad pochodzi moja awersja na cale zycie do wszelkich lodow owocowych – byly tak dobre, ze dogodzilam sobie raz a dobrze.
    Ciocia mi dala na lody, zakupilam wiec i zezarlam 4 ogromne galy lodow jagodowych na prawdziwej smietance,
    a potem rzygalam nimi jak kot pod krzakiem...:))
    Do dzis mnie trzesie na widok lodow owocowych , nie tkne, ale zawsze kojarza mi sie ze slonecznymi wakacjami na Helu.

    Wspanialy pomysl z tym kostiumem, podziwiam cie, ze go sama uszylas, nie wiedzialabym jak sie do tego zabrac, choc niby brzmi prosto. Musialas wygladac w nim bombowo !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ooo, -Jelitkowo. Tam mnie wozili na pławienie się gdy miałam 4 czy też 5 lat.
      Kochana z przodu majtek miałam jedną złotą amforę, z tyłu drugą co chyba wyglądało nieco dwuznacznie, ale w sumie to było fajnie. No fakt, poderwał mnie chłopak o 5 lat ode mnie starszy, o czym się dowiedział dopiero gdyśmy się ze sobą żegnali. Był pewien ,że jestem starsza. Ale wiesz co było najzabawniejsze? Do dziś nie wiem jak całował, bo wiecznie byliśmy w towarzystwie tych dwóch małych przyzwoitek i tylko wciąż mnie w rękę całował, o czym przyzwoitki donosiły babci, która im tłumaczyła, że to wyraz szacunku. Potem korespondowaliśmy kilka lat, w końcu innej zrobił dziecko i się musiał żenić.

      Usuń
  10. Ja nie przywiazywalam wagi do strojow, a na basen mialam typowy bialy trykot, pod spodem majtki (!), oczywiscie przeswitujace to wszystko!
    W wieku 19 lat!!!!
    Moja kuzynka, starsza ode mnie o 2 lata, zobaczyla ten kostium raz w lazience jak sie suszyl, i wkurzyla sie, opisuje mnie brzydkimi wyrazami:))
    Zaraz wyciagnela z szafy swoj dwuczesciowy stroj, uszyty z bialego frotowego recznika (!) i dala mi go, mowiac: masz sieroto!
    Nastepnego dnia na basenie, na ten kostium poderwalam mojego pierwszego chlopaka :))

    Jelitkowo zaliczalam co rok, u babci, jadac najpierw 12 godzin pociagiem, najczesciej na korytarzu na podlodze :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żartujesz, jesteś ode mnie sporo młodsza,wtedy nie widywało się tak ubranych dziewczyn.W następnym roku uszyłam sobie drugie bikini z....obrusa białego,bardzo ściśle tkanego,który miał wrobione nieco grusze od reszty materiału pomarańczowe i granatowe paski. Kombinowałam z tymi paskami jak koń pod górę i fajnie wszystko wyszło. I nawet się babci podobał, chociaż jęczała gdy rżnęłam ten obrus w kawałki.
      Z Warszawy do Gdyni jeździła wtedy tzw. Lux Torpeda i nie trwało to zbyt długo.Tylko trzeba było bilety wystać w kolejce w Orbisie. Ostatni raz byłam nad Bałtykiem w Sopocie już z Krasnalami, chyba 7 lat temu, wzięliśmy wspólny apartament wielopokojowy.

      Usuń
    2. Na basen kryty, na treningi i wf musial byc bialy kostium, na zawodach mozna bylo zaszpanowac kolorowym, i taki elastyczny tez mialam, jeszcze z liceum :) No coz, takie byly przepisy :(

      Usuń
    3. Na szkolny basen miałam kupny biały kostium dwuczęściowy, z płócienka.Cały był "podwójny", kupiony w sklepie sportowym. Po roku "basenowania" zrobił się zółtawy.

      Usuń
  11. pewnie w tym kostiumie przyciągałaś niejedno młodzieńcze oko :) a czasy były takie, że jak sobie człowiek sam nie uszył to nie miał, pamiętam jak sobie uszyłam spódnicę z pieluchy, pofarbowałam i dumna byłam strasznie, że nie odstaje od reszty, dopóki moja babcia nie została w domu sam na sam ze spódnicą, dopiero po latach się przyznała jaki los spotkał moją spódnicę ;) poszła z dymem w świat :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja sobie uszyłam spódnicę z trzech brytów z kretonu w niebieskie paski,pod nią halkę z falbaną usztywnioną żyłką wędkarską na brzegu. Poza tym wycięłam dekolty w bluzkach gimnastycznych, które na kolorowo obrębiłam i
      mogłam szpanować. Świetnie wszystko wirowało, do poziomu.Najgorzej to było z butami, bo "rockendrolki" były cholernie drogie. No właśnie jak nie zrobiłaś to nie miałaś, bo nawet jeśli coś było to piekielnie drogie. A robiłaś w domu "batiki"?

      Usuń
  12. Prawie wszystko sobie szylam, ale najczulej wspominam spodnie dzwony, odcinane nad kolanem i spodnice bananowa! Znalazlam niedawno wykroj takiej, ale niestety spodnic nie nosze...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakoś tej bananówy nie miałam a na dzwony to byłam za niska.Ciągle szyłam sukienki, bo ja przód wykroju brałam z rozmiaru 38 a tył z 36, a gotowych takich nie było wszak.Mam jedną długą spódnicę,ale chyba jej jeszcze ani razu nie miałam na sobie odkąd ją kupiłam.
      Ale kiedyś uszyłam sobie spódnico spodnie i to było fajne.

      Usuń