drewniana rzezba

drewniana rzezba

czwartek, 21 kwietnia 2016

Mix o wszystkim i....niczym

Rano z objęć Morfeusza  wyrwał mnie natrętny dzwięk telefonu;niezbyt
przytomna wyszemrałam cicho do słuchawki:
"tak, słucham"
W słuchawce zaćwierkał głos jednej z mojej dalszych koleżanek, której
nie widziałam i nie słyszałam już, szczęśliwym trafem, ponad rok.
"Słuchaj, spotkałam Pawła- głos Ulki brzmiał radośnie - ależ z niego
przystojny facet!" 
Ulka, ja nie znam żadnego Pawła, poza tym mogłabyś pamiętać, że o tej
porze to ja jeszcze śpię - znowu wyszemrałam do słuchawki.
"Znasz- to przecież mąż Elki, drugi mąż. Ależ ta baba ma szczęście! nie
dość, że tyle od niej młodszy to i przystojny i nadal z nią jest! A przecież 
ona stara już jest!"
Uważaj Ulka, ona jest młodsza o kilka lat ode mnie, więc w mojej obecności
nie nazywaj jej starą- głos jakoś wrócił mi na miejsce, zapewne ze złości.
"ojej- zaćwierkała Ulka- ale  ty masz męża w odpowiednim wieku, nie jest
od ciebie niemal 20 lat młodszy.Uważam,że taki związek jak ich,jest  wręcz niesmaczny, bo ona mogłaby być jego matką! Zobaczysz, on ją pewnie puści niedługo kantem i nawet to ich wspólne dziecko go nie zatrzyma przy niej".
Miałam dość , a że głos mi wrócił, słodziutko, siląc się na spokój powiedziałam:
Ulka, to nie Twoja sprawa co dalej będzie, dla Ciebie on jej z pewnością nie 
rzuci. Cześć, idę spać...i wyłączyłam telefon.
Zastanawiam się, dlaczego nikomu nie przeszkadza związek faceta z dużo
młodszą kobietą, nawet gdy ona jest 30 lat młodsza, a odwrotny układ
zawsze  wzbudza sensację.
Przecież to sprawa jej i jego, a nie kibiców.
Moja matka po rozwodzie wyszła za faceta 12 lat młodszego od siebie, a ojciec mój ożenił się z kobietą 8 lat starszą od siebie.
I mnie to wcale, a wcale nie przeszkadzało. 
                                                *****
Jakoś nie mogę doczekać się ciepełka. W ramach oczekiwania lata dostałam
 od  lekarki takie zalecenia dietetyczne :
1. ściśle przestrzegać dietę bezglutenową, (bo czasem grzeszę)
2. odstawić mleko, przejść na mleko kokosowe, (kefir to też mleko)
3. śniadanie ma być zawsze bez węglowodanów, czyli jajka i warzywka,lub
   wędlina bezglutenowa i warzywka
4. odstawić cukier, czyli czytać dokładnie etykiety, bo cukier jest niemal we
wszystkim, nawet w wędlinach.No i pamiętać, że  cukier niejedno ma imię,
5. węglowodany mogą być tylko w dwóch posiłkach w ciągu dnia, 
6. odstawić kawę,herbatę, pić wodę wysoko zmineralizowaną, ziółka, rooibos,
7. jeść kasze bezglutenowe do mięsa, (mięso najlepiej codziennie)
8. jeść dziennie tylko jedną porcję owoców,
9. nie  smażyć na olejach roślinnych ale na: smalcu, oleju kokosowym,   
   maśle klarowanym,
10. jeść czasami twarożek zrobiony z...kefiru, np. 3 x w tygodniu, a najlepiej
    robić sobie jogurt z mleka kokosowego.
11. ostatni posiłek jeść najpózniej o godz. 19,00
No nie wiem, jakoś się postaram  
                                                *****
Moje dziecię było służbowo w Londynie i z Muzeum Historii Naturalnej przysłało mi takie  zdjęcia:




 
A wszystko przez to, że kiedyś nieopatrznie  zwierzyłam się, że jeśli
byłabym w Londynie to zapewne spędziłabym w  tym muzeum kilka dni.


wtorek, 19 kwietnia 2016

Naukowa zagadka

Mąż śmieje się ze mnie, że chyba szykuję się do wyprawy na Marsa,
bo największe szanse przetrwania w tamtejszych warunkach mają ci, 
którzy potrafią cały dzień spędzić w jednym miejscu z nosem w lekturze.
I znów napiszę coś, co prawie nikogo nie zainteresuje- no ale jakoś tak 
mam, że szkoda mi czasu na czytanie książek o cudzych odczuciach, 
poczuciach i uczuciach. Od tysięcy lat mentalność ludzka i zachowania są 
niemal takie same, tylko okoliczności i tło historyczne inne.

Zanurkowałam w kolejnej książce Z.Sitchina, "Byli na Ziemi olbrzymi".
Treścią generalnie  są tłumaczenia sumeryjskich tabliczek klinowych,
na podstawie których powstała Biblia Hebrajska, jej podstawowa wersja.
Sitchin był orientalistą i od najwcześniejszych lat  swej naukowej kariery
zajmował się tłumaczeniem wydobytych przez archeologów licznych
tabliczek glinianych, zapisanych pismem klinowym przez Sumeryjczyków 
i Akadyjczyków. Niestety odszedł w inny wymiar w pazdzierniku 2010 r.
Tyle wprowadzenia, ale zagadka dotyczy innej nieco kwestii.

W lutym 2001 roku dwa zespoły naukowe przedstawiły kompletny genom człowieka.
Pewnym zaskoczeniem dla naukowców był fakt, że nasz genom nie zawiera
jak przypuszczano 100.000 do 140.000 genów, lecz nieco mniej niż 30.000.
Dla porównania: muszka owocówka posiada ich 13.601 a glista- 19.098.
Okazało się poza tym że nasze geny są w 99% porównywalne z genami
szympansa, a w 70% procentach z genami myszy.
Odkryto również, że ludzkie geny o tych samych funkcjach są identyczne z genami innych kręgowców, bezkręgowców, roślin, grzybów, a nawet drożdży.
To odkrycie potwierdziło teorię, że zródło DNA całego życia na Ziemi było
tylko jedno.
I ten fakt umożliwił naukowcom prześledzenie procesu ewolucyjnego - jak
proste  organizmy ewoluowały genetycznie w organizmy złożone, adoptując
na każdym etapie geny niższych form życia, by stworzyć formy wyższe, 
bardziej skomplikowane, których wynikiem jesteśmy my- Homo sapiens.
Rozgryzając ten pionowy zapis ewolucji zawarty w ludzkim genomie i innych
analizowanych zespołach chromosomów, naukowcy natrafili na zagadkę:
w ludzkim genomie odkryli 223 geny, które nie mają żadnych poprzedników
w genetycznym drzewie ewolucji.
Żaden z tych 223 genów nie występuje w całym zakresie ewolucyjnej fazy,
która wykształciła kręgowce.
Analiza tych 223 genów wykazała, że odpowiadają one za ważne procesy psychologiczne i mózgowe właściwe ludziom.
Pamiętajmy, że niezgodność pomiędzy człowiekiem a szympansem wynosi
zaledwie 300 genów, więc te 223 geny stanowią ogromną różnicę.
I do dziś naukowcy nie są w stanie odpowiedzieć na pytanie w jaki sposób
człowiek zdobył taki zestaw obcych genów.
Odpowiedz na to pytanie jest właściwie znana, ale nie do przyjęcia dla
wszystkich trzech wielkich religii świata.To jest to trzecie brakujące ogniwo
w teorii Darwina.
Jeśli kogoś temat interesuje polecam cykl książek Sitchina, a na początek
"Dwunasta Planeta" a resztę z jego książek sami sobie wybierzecie.
Można je  znalezć w wydawnictwie "Prokop".

A że jestem egoistką dziś podsyłam starego ale wciąż jarego Roda Stewarta 
Zdaje się, że facet na równi ze śpiewaniem uwielbia zmienianie
partnerek i produkcję dzieci;)

niedziela, 17 kwietnia 2016

Wreszcie coś kwitnie!




Wreszcie na moje osiedle zawitała wiosna.
Z kilku magnolii zasadzonych w "prywatnych" ogródkach tylko ta jedna
zakwitła. Pewnie bardzo o nią jesienią i zimą dbali. 
Jeszcze nie wszystkie drzewka owocowe kwitną. To są tzw."ostańce",
czyli pozostałość po przydomowych ogrodach, które tu kiedyś były.
Bo nowe warszawskie osiedla przez długie lata powstawały na terenach
zajmowanych przez domki jednorodzinne. 
Oczywiście domki były jedynie z nazwy  jednorodzinne- na  ogół
mieszkało w nich kilka rodzin, więc gdy takie  osiedle  likwidowano to 
okazywało się, że osiedle mające 100 domków "pożera" nie 100
mieszkań w nowo wybudowanym osiedlu ale kilkaset. I  w ten sposób
budowniczowie nowej Warszawy powodowali permanentny brak
mieszkań, bo ci wysiedleni mieli oczywiście pierwszeństwo w otrzymywaniu mieszkań. 
Nie muszę chyba dodawać, że gdy tylko ludzie przekonali się,że na takim 
osiedlu przeznaczonym do wyburzenia każda rodzina z "jednorodzinnego" domku dostaje osobne, nowe mieszkanie, gwałtownie wzrosła ilość współlokatorów takich domków.
I wiele, bardzo wiele osób było bardzo zadowolonych z tego stanu rzeczy-
oczywiście oprócz tych, którym wciąż wydłużały się terminy otrzymania
mieszkania.
My, od  chwili zgromadzenia wymaganej wpłaty własnej, czekaliśmy na
własne M3 "tylko" 9 lat. Być może, że gdyby była nam obojętna lokalizacja,
to dostalibyśmy to mieszkanie ze dwa lata  wcześniej.
A ta piękna brzoza rośnie tuż przed moim oknem. Została posadzona
jesienią 1973 roku.
A teraz zazieleniła się  dosłownie w ciągu tygodnia.
Bardzo lubię brzozy, ale wcale bym się nie pogniewała, gdyby pod mym
oknem  rosło takie oto kwitnące drzewo:


Jacaranda


sobota, 16 kwietnia 2016

weekendowo

                               Ta melodia nieodłącznie kojarzy mi się z morzem, plażą, wakacjami

Rozmarzyłam się od rana. Chodzi za mną rejs po Morzu Śródziemnym.
Naprawdę niewiele brakowało by było to marzenie zrealizowane, raptem
pół roku zabrakło do jego realizacji. Już miałam wybraną trasę, "radziecki
łącznik"  już omówił z nami trasę, zapewnił, że bilety na statek będą i....
u nas ogłosili stan wojenny. No i nici z tak pięknych planów.
A już w wyobrazni widziałam się na pięknym wycieczkowcu, wyobrażałam
sobie jak się wyleguję na leżaku obok  basenu pełnego wody morskiej, 
sącząc powolutku zimny, ożywczy napój, rozkoszując się morską bryzą i
ciepełkiem. 
Już obmyślałam jakie to ciuchy wezmę i co tym razem kupię w Stambule,
cieszyłam się ogromnie, bo rejs zaczynał się w Stambule, potem mieliśmy
płynąć do Warny, Trypolisu, Tunisu, Algieru,Neapolu , Aten i stąd już powrót
do Stambułu.
Głównie nocą mieliśmy pokonywać odległości pomiędzy miastami, dni były
przeznaczone na zwiedzanie.
Rok wcześniej na takim rejsie był mój ślubny i postanowił, że teraz kolej 
moja i córki.
Wyżywienie ponoć było super,  w każdy wieczór dancing (to akurat mojemu
nie pasowało)  dobra muzyka albo jakiś seans filmowy. I miało być super.
A zamiast tego był ośrodek wczasowy 60 km od stolicy i oganianie się
od komarów, bo ośrodek w  lesie był. 
No a po stanie wojennym już nie było takich możliwości. 

Ogólnie biorąc to ja mam pecha do realizacji marzeń - jako dziecko marzyłam by tańczyć w balecie.
Moja edukacja w balecie zakończyła się w czasie drugiego roku - zrobiłam
szpagat i nagle straszliwie zabolało mnie kolano. 
Potem było bieganie od jednego ortopedy do drugiego, Rtg nic nikomu nie
rozjaśniło, a kolano wciąż puchło i bolało a ja nie mogłam ćwiczyć. 
W końcu jak niepyszna wróciłam do  normalnej szkoły.
Kolano bolało mnie przez 35 lat, aż wreszcie okazało się, że  mam pozytywny
test łąkotkowy i kolano zoperowano.
Nawet nie wyobrażacie sobie co to za uczucie, gdy stajesz na bolącej dotąd nodze a tu....zero bólu, można bezkarnie ją zginać i też nie boli.
To było nawet piękniejsze niż pierwsze pointy** i oklaski na występach.
Przy okazji  wyszło na jaw, że jestem wybrakowanym egzemplarzem bo mam
zle zbudowane stawy kolanowe i nic dziwnego, że łąkotka popękała.
Drugie kolano też mi nawaliło, ale spokojnie  z nim chodzę dalej, czyli dobrze 
się prowadzę. 
Zgodnie z zaleceniami nie biegam, nie forsuję schodów, nie dzwigam i nawet
ćwiczę mięśnie czworogłowe ud a jeśli stoję to z zablokowanymi mięśniami,
by chronić kolana.
I tak na wszelki wypadek staram się nie marzyć o niczym - widać, że należę
do tych, którym marzenia się nie spełniają, więc po co się łudzić. 

Dziś mimowolnie byłam świadkiem dość burzliwej i wielce niewybrednej
wymiany zdań.
Panie kłóciły się niemal pod moimi oknami i przez moment pomyślałam, że to
może dwie posłanki z wrogich sobie frakcji się spotkały.
Ale nie, to były dwie sąsiadki- pani "A" ma córkę, która  ponad 10 lat temu
powiła dziecię, którego ojcem jest syn pani "B".
Młodzi dziecko spłodzili, ale pani "B" była zdania, że jej synek nie powinien
się żenić "z taką wywłoką" jak córka pani "A". 
Pani "A" też nie chciała by zawierali małżeństwo, bo ów skarbuś pani "B
trudnił się okradaniem mieszkań i samochodów i co jakiś czas szkolił się
w więzieniu.  Zadowoliła się tym, że uznał dziecko za swoje i jej córka 
wystąpiła o alimenty. 
No ale sami wiecie jak wygląda ściągalność alimentów - kochany synuś pani 
"B" ani nie płacił, ani nie interesował się dzieckiem.
Pani "B" też się  dzieckiem nie interesowała, bo to było dziecko "wywłoki"
Po kilku latach, córka pani "A" poznała odpowiedzialnego chłopaka, wyszła za niego za mąż, wyprowadziła się z W-wy i urodziła jeszcze dwoje dzieci.
Drugi mąż, który pokochał swą pasierbicę chciał ją zaadoptować, ale ojciec
biologiczny dziecka stanął okoniem - po jego trupie, nie pozwoli bo kocha
dziecko. Nie feler, że  nie płacił alimentów  (przecież siedział często w pace),
że dziecka nie odwiedzał (tłumaczenie jak wyżej), że nawet nie bardzo wie
jak córka ma na imię,bo (tłumaczenie jak wyżej) ale on ją kocha. 
I dziś, pani "A" i pani "B"   omawiały ten problem - do konsensusu nie doszło,
ale nawymyślały sobie  zdrowo i soczyście.
A jak pamiętam, to one się nawet kiedyś przyjazniły, ale to były czasy, gdy
ich dzieci jeszcze były w szkole podstawowej. 
Czasem nawet nie trzeba włączać  telewizora by mieć kiepską rozrywkę. 

**
pointy- baletki umożliwiające stanie na samych czubkach palców.               

środa, 13 kwietnia 2016

Mix

W poniedziałek doświadczyłam "dobrej zmiany" na własnej skórze. Zaczęłam
właśnie kolejny cykl rehabilitacji i doznałam lekkiego szoku. Jestem pacjentką tej placówki od 5 lat i zawsze skład personelu był ten sam- teraz jedyne znajome twarze były na recepcji i to w towarzystwie obcych.
Oczywiście można uznać, że rehabilitant to rehabilitant  , ale.... poprzednio, czyli jeszcze jesienią pracownicy byli znacznie przytomniejsi i bardzo dobrze zorganizowani. I jakoś nikt nie używał w stosunku do pacjentów słówka "niech", ale zastępował je słowem "proszę" i tu następowała dalsza część zdania "wejść do kabiny X" , ja zaraz  przychodzę". To niby drobiazg, więc może się czepiam. 
Ale na podłączenie do aparatury czekałam długo, potem musiałam się przejść, by się doczytać co też mi lekarz przepisał (gdy chciałam to zrobić jak zawsze dotąd zaraz po wejściu na teren fizykoterapii, zostałam ofuknięta) bo 
personel oczywiście nie wiedział, a potem wcisnęli mi ankietę do wypełnienia.
Ankieta dotyczyła mojej historii zdrowotnej "od początku świata" , więc stwierdziłam,że nie widzę powodu jej wypełniania, bo cała dokumentacja  jest już w mojej karcie zdrowia,  a poza tym kto ma się podpisać w miejscu, "podpis lekarza"- pani wzruszyła ramionkami i powiedziała "jakiś lekarz".
Ponadto dowiedziałam się,  że mam już innego lekarza prowadzącego i nie
mam już szans na wybranie sobie innego lekarza.
Ekipa lekarska też się mocno zmieniła.
I mam przeczucie, że była to moja ostatnia wizyta w tej placówce.
                                                *****
Dziś byłam po raz ostatni u mego nowego dentysty. 
Już mam śliczne, nowiutkie dwa trzonowce, przejrzał mi ponownie uzębienie
i.....zero ubytków, wszystko całe i zdrowe.
Pocieszyłam pana dentystę, że z całą pewnością mój ślubny mnie zastąpi, bo
on ciągle ma jakieś ubytki. 
                                               *****
Odbierałam dziś w pobliskim empiku zamówioną książkę i przy okazji 
zerknęłam na stolik z nowościami - tu też widoczna "dobra zmiana"-same arcydzieła z gatunku Lenin w czapce i bez czapki, tyle tylko, że dotyczą innej osoby.
Jedyne  co mi w tej proponowanej lekturze odpowiadało to...cena, od 9,90
do 14,90. Ciekawe czy w związku z ceną wzrośnie procent tych, co czytają
książki.
 

niedziela, 10 kwietnia 2016

Mix

Od poniedziałku zaczynam znów dwutygodniowy cykl rehabilitacji. 
I, przyznaję się bez bicia, że jakoś wcale się nie palę. 
Już sama myśl o tym, że co dzień będę jezdziła na 14,30 mało mnie  bawi. 
Pogoda dziś od rana cudna, leje lub pada, co niewątpliwie dobrze wpłynie na 
miejską zieleń. 
W środę idę ostatni raz do mego cudownego dentysty. W piątek spędziłam 
niemal godzinę z otwartą paszczęką. Mam odbudowane dwa trzonowce, teraz już tylko założenie koronek. Całość zamknie się finansowo w kwocie 1700zł.
Ale mam też dobrą wiadomość - ząb, który poprzednia moja dentystka koniecznie chciała mi zaplombować (wmawiając mi, że ma próchnicę) wcale próchnicy nie ma, co mi pan dentysta udowodnił.
No i znów będę miała na jakiś czas spokój z zębami - u mnie to zawsze około
 7-10  lat.
                                                         *****
Zastanawiam się nad najnowszym projektem wybicia od zaraz 40000 dzików
w ramach zapobiegania "afrykańskiemu pomorowi świń". 
Z tego co pojęłam to dziki z Białorusi roznoszą tę zarazę  przekraczając bez
żadnego świadectwa zdrowia naszą granicę. Co dziwniejsze nakaz odstrzału
obowiązuje od zaraz,a teraz jest właśnie czas gdy lochy mają małe i je
karmią.
Oczywiście dziki będą wybijane "jak leci", no bo jak sprawdzić z daleka który
dzik jest polski a do tego nie jest nosicielem zarazy?
To, że wybiją te 40 tysięcy dzików wcale nie jest żadną gwarancją, że
następne dziki z Białorusi i Ukrainy nie dotrą do Polski.
Może rozsądniej byłoby zastanowić się nad innymi sposobami zabezpieczenia
polskich dzikich i hodowlanych świń przed owym afrykańskim pomorem.
Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że w Polsce, a zwłaszcza w formacji rządowej
krąży wirus niszczący mózgi rządzących.
A właściwie pod hasłem "dobrej zmiany" kryją się dwa wielkie projekty:
pierwszy to projekt Wisła (pogłębiać dno i trzymać się koryta) a drugi to
totalne zniszczenie kraju i powrót do czasów PRL oraz kultu jednostki.
Efekty "dobrej zmiany" już widać - vide stadnina koni w Janowie Podlaskim.
Druga sprawa -przeniesienia służbowe w prokuraturach, o których obecny
pan dwuwładza mówi, że on tylko podpisuje, nie wskazuje palcem kto ma
być przeniesiony. Aż zazdroszczę  tym co wskazują palcem kogo przenieść-
mają okazję do pozbycia się tych, co się narazili lub nie daj Boże, byli nieco
mądrzejsi od wskazującego paluszkiem.
Kiedyś narzekałam, że urodziłam się ze 100 lat za wcześnie- teraz owo
narzekanie nieco zmieniłam - dlaczego właśnie tutaj a nie w jakimś  bardziej
normalnym kraju? 
                                                 *****
Jestem w trakcie ustalania nowej, wyższej dawki hormonu tarczycy i bardzo
śmiesznie to wygląda-  od poniedziałku do piątku biorę niższą, 
dotychczasową dawkę hormonu , w sobotę i niedzielę- wyższą.
W związku z tym przez 5 dni jestem lekko śnięta, w sobotę popołudniem
zaczynam odżywać a w niedzielę wreszcie działam jak trzeba. 
W poniedziałkowe popołudnie wszystko wraca do stanu "zwolnionych obrotów".
W maju mam termin wizyty u p. endokrynolożki.
Podejrzewam, że będę  brała jednak stale wyższą dawkę.
I tym optymistycznym akcentem kończę ten dziwny mix.
Do poczytania;)

wtorek, 5 kwietnia 2016

Po co kobiecie sobota i niedziela?

Odpowiedz na to pytanie wcale nie jest prosta, bo zależy od wieku i statusu
kobiety.
Jeżeli kobieta jest jeszcze w wieku produkcyjnym (czyli pracuje na dwóch
etatach - dom i praca zawodowa) sobota i niedziela są po to, by nadrobiła
biedula wszelkie domowe zaległości typu zakupy, pranie, prasowanie, 
sprzątanie i znalazła kilka minut na zrobienie manikiuru lub maseczki przywracającej ulatniającą się cichcem urodę.
Przez wiele lat sobota i niedziela były dla mnie dniami intensywnej pracy
biurowej, bo cały tydzień leniłam się w domu wożąc dziecko do i ze szkoły,prowadząc jej rehabilitację oraz wykonując wszystkie prace domowe i
oczywiście sprawy służbowe.
I wreszcie nastał dla mnie cudowny czas luzu - emerytura.
Obowiązków niemal zero, wszystko mogę,  niczego nie muszę.
No a skoro mogę, a nie muszę, to w minioną sobotę naszła mnie chęć
przycięcia zeschniętych gałęzi winorośli i winobluszczu, które od wielu lat
panoszą się  na balustradzie mej loggii. 
Podreptałam z sekatorem w garści do ogródka, co wzbudziło wśród moich
sąsiadów niemałą sensację, bo rzadko zdarza mi się w tym ogródku bywać.
Wkrótce mieli całkiem niezłe widowisko. 
Zaczęłam walczyć z tymi gałązkami zupełnie niczym Don Kichot z wiatrakami.
Co obcięłam jakąś gałązkę, mym oczom zaraz ukazywały się następne i 
następne- coraz grubsze i coraz  bardziej uschnięte i, co już gorsze, sięgające
piętra wyżej i bardzo mocno uczepione krat.
Ku radości sąsiadów walczyłam zaciekle  by je oderwać z krat mojej loggii 
i tej piętro wyżej. Metoda była dość prosta ale i widowiskowa zarazem.
Łapałam gałąz i ciągnęłam co sił , chwilami wykonując ( z gracją słonia)
dziwne przysiady. 
Szarpałam i szarpałam, aż sąsiadka zza mojej ściany wychyliła się z okna
doradzając: " nie męcz się tak, podpal, uschnięte wtedy same odpadną"
i z diabolicznym uśmieszkiem wycofała się w głąb mieszkania.
Po godzinie  szarpania się uzyskałam stan niejakiej jasności sytuacji - muszę
poprosić panów z ADM by mi wykarczowali oba pnącza a w ich miejsce
posadzić jakieś pnącze zimozielone, odporne na mróz. Może hederę helix?
Kiedyś rosła mi w dużej donicy na loggii hedera helix ale  potem została ewakuowana na przykrycie płotka od strony ulicy.
Na razie  zostawiłam te gałązki, które już zaczęły wytwarzać pąki
Czeka mnie więc znów wertowanie stron sklepów ogrodniczych, tym razem 
pod kątem wyszukania pnącza zimozielonego i mrozoodpornego, ale jeśli wybiorę hederę, bo wystarczy jak ukorzenię kilka gałązek z tego co rośnie pod oknem kuchennym i znów je posadzę w dużej donicy na loggii.
Już sobie wyobrażam co usłyszę od  męża: "to po co sadziłaś pod loggią tę
winorośl i winobluszcz???"  
A w niedzielę "idąc za ciosem" dokończyłam prace porządkowe na loggii.
No cóż, nie było to miłe zajęcie bo wielce brudne i męczące. 
Ale się zawzięłam i udało mi się. Tylko pająki są mało zadowolone bo
zupełnie nagle musiały opuścić swe skrytki. 
Zaspane biedronki też zapewne nie były zadowolone ze zmiany lokalizacji.
                                                    *****
Nie samymi kwiatkami człowiek żyje i w ramach "samoszkolenia" poczytałam
 nt. pierwszych mieszkańców Ameryki. 
Najnowsze odkrycia obalają tezę, jakoby najstarsi mieszkańcy przybyli z Azji
poprzez  czasowy pomost, jaki powstał w Cieśninie Beringa.
Ostatnie odkrycia, poparte badaniami genetycznymi wskazują, że pierwszymi
przybyszami byli  australijscy aborygeni, którzy przybyli znacznie
wcześniej od ludu przybyłego poprzez Cieśninę Beringa.  Prawdopodobnie
przybyli na nowy ląd przed 40 tysiącami lat.
Naukowcy przebadali DNA 30 grup rdzennych mieszkańców Ameryki 
Środkowej i Południowej i porównali je z materiałem genetycznym 197 populacji z całego świata. Okazuje się, że Indianie  amazońscy, a dokładnie 2% ich
obecnej populacji to potomkowie australijskich aborygenów. 
I jak to zawsze z każdym nowym odkryciem - wyjaśnia mało, ale pozostawia
wiele pytań.