Doszłam do smętnego wniosku, że nic mi się nie podoba. Oczywiście pierwsze
miejsce na liście zajmuje pogoda. Co mi z tego, że dziś nawet świeciło słońce,
skoro -14 stopni na termometrze. A każdy wypad do sklepu to marznięcie po
drodze i umieranie z gorąca w środku. Zima jest paskudztwem, od początku do
końca.
Na ulice Warszawy wkraczają od dziś piecyki koksiaki. Ciekawe ile z nich
zginie - wszak to sprzęt w sam raz dla złomiarzy.
W sobotę siła zastępcza przyszła posprzątać mi mieszkanie. Następny dzień
spędziłam na poprawieniu po niej. Podeszłam do sprawy dość filozoficznie -
łatwiej poprawić niż wszystko robić samej. Mam tylko zgryz, bo nie zauważyłam
niedoróbek "na bieżąco" i za 2 tygodnie będę musiała jej o tym powiedzieć.
Wiem, że była u mnie pierwszy raz, no ale gdyby jej to zajęło więcej czasu to
bym dopłaciła przecież, a niechby było porządnie zrobione.
Przeczytałam skład naszej ekipy narodowej na Olimpiadę w Soczi - zupełnie nie mogę
pojąć po jaki gwint wysyłają męską drużynę biatlonistów. Chłopaki niestety nie biegają
szybko i bardzo rzadko celnie strzelają, więc jest pewne, że nie zajmą nawet
punktowanego miejsca. Typowa strata czasu i pieniędzy. Podobnie jest z narciarzami
konkurencji alpejskich - ich osiągnięcia oscylują w okolicy zera.
I tak ogólnie jakoś mi ta Soczi nie leży.Pomijam już, że latem też mi się tam nie
podobało.
Zrobiłam naszyjnik i......też mi się nie podoba. Nawet nie chce mi się go "obfocić".
Chyba na jakiś czas zawieszę koralikowanie. Muszę zrobić sobie kilka dekupażowych
drobiazgów, może lepiej mi to pójdzie niż koraliki, ale to nic pewnego.
Padła mi orchidea - rosnąca. A anturium jakoś dzielnie wytrzymuje ze mną w jednym
pokoju. "Chodzą" za mną jakieś sukulenty - jeśli ta orchidea nie wypuści nowych
kwiatów to zamienię ją na sukulenty- one z pewnością ze mną wytrzymają.
Dostałam propozycję (wg tych co to proponują jest ona nie do odrzucenia) napisania
jakiegoś opowiadania typu romansowego i...........z gracją ją daleko odrzuciłam.
Dziś ze zdziwieniem wyczytałam, że nie jestem jedyną osobą podejrzewającą, że
Wszechświat, nasza planeta i my- jesteśmy uczestnikami bardzo rozbudowanej gry
komputerowej. Pozostaje pytanie kto to zaprogramował, czy jesteśmy pierwszą wersją
tej gry czy też kolejną? A może Pierwszy programista już nie istnieje a my jesteśmy
tworami kogoś, kto był szalonym programistą w poprzedniej wersji gry?
Podoba mi się stwierdzenie Raya Kurzweila (amerykański wynalazca, myśliciel i pisarz):
"Możliwe, że nasz Wszechświat to eksperyment młodzieńca z innego Kosmosu zrobiony
na szkolny konkurs. Czytając wiadomości w gazecie, można czasem odnieść wrażenie,
że niedorosła inteligencja która go zaprojektowała, nie dostała za to zbyt wysokiej oceny".
Chyba muszę kupić książkę "Ewangelia Tomasza. Komentarze Osho". Drugą będzie
"Symbole Inków, Majów i Azteków" Heike Owusu.
Miłego dla Was;)
Nie dość, że człowiek często ma ze sobą jakieś problemy, to jeszcze jest tak bardzo uzależniony od pogody, jej temperatur, opadów, niżów i wyżów. Nie wiadomo po co! Marna ta gra, faktycznie. Nie choruj i nie wychodź. Koleżanka wypróbowuje zakupy z Piotra i Pawła przez telefon z dostawą. Na razie jest zachwycona. Wysyłam Ci ciepłe serdeczności na ten mróz!
OdpowiedzUsuńNo wiesz, samochód pod domem, więc jak trzeba gdzieś dalej to jadę bryką.Ten Piotr i Paweł to straszna drożyzna. Zresztą przywiązałam się do Lidla, mam wypróbowane art. mleczne po których nie umieram, ale one są tylko tam.
UsuńBuziaczki gorące dla Ciebie, choć mróz;))
U mnie w tej chwili 18 na minusie! Ale na szczęście bezwietrznie chociaż... Co do koncepcji Wszechświata - u Lema był kilka razy rozwinięty zgrabnie podobny pomysł.
OdpowiedzUsuńPrzed godziną mój ślubny mi doniósł,że za niedługi czas będą u nas trzydziestostopniowe mrozy. A wszystko ze wschodu idzie. Dziś cały dzień było -13 i nawet słońce było.
UsuńMiłego, ;)
E, tam, takie narzekanie to nie jest narzekanie! Wstyd! Polak potrafi narzekać tak, że nawet drzewa obok usychają!
OdpowiedzUsuńA tak w ogóle, to taka terapia, raz na jakiś czas, pardzo pomaga, prawda? ;)
Trzymaj się. Nei powiem "głowa do góry", skoro masz akurat kaprys trzymać ją opuszczoną - tak też można. Po prostu czasem bywa, że człowiek ma zły humor i nic mu nie leży. Tych, którzy cały czas są szczęśliwi, należy omijać szerokim łukiem ;)
P.S. A co to za romans? Może ja go napiszę? Jeszcze nigdy nie pisałem romansu! Mam na to wielką ochotę. Musi zawierać lokowanie produktu? ?Jakiego? Nieważne, poradze sobie nawet z lokomotywą...
Nit, romans to ja wolałabym przeżywać niż tylko o nim pisać :)))
UsuńNo widzisz, mało zdolna jestem, nawet ponarzekać nie potrafię.
Miłego, ;)
Co tam,od czasu do czasu trzeba sobie ponarzekać,za to jak Ci już ten pesymistyczny nastrój minie ,to świat stanie się piękny i kolorowy:))A jak nie to też przecież przeżyjemy,prawda?I zimę przetrwamy,przyszła na tyle późno,że nie potrwa długo czego Tobie i sobie życzę:)))
OdpowiedzUsuńTonko, muszę chyba podnieść sobie poziom tyroksyny - coś mi się "wahnęło" z tym poziomem. Ale to wymaga ode mnie wpierw zbadania poziomu TSH a potem wyprawy do konowała po receptę, a tam kolejki kichających i kaszlących. Muszę doczekać do marca, do wizyty u endokrynologa.
UsuńMiłego, ;)
Życzę więcej słońca :) Przesyłam trochę od nas, tutaj mocno świeci (nawet na krótki rękawek...)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Zazdroszczę Ci tego krótkiego rękawka. U mnie wełniane skarpetki na nogach, co prawda krótkie:))
UsuńMiłego, ;)
Odwróć- masz posprzątane, zima niebawem się skończy, z ta gra mogło być gorzej, kupisz sobie fajne książki, a orchidea...no cóż nie wszystko musi być od razu lepsze:)
OdpowiedzUsuńBierzesz magnez?
Biorę magnez. Z orchideą to małe piwko - zamiast niej będzie sukulent.
UsuńZresztą ja bym jej w życiu nie kupiła, ja ją dostałam:(
Miłego, ;)
Zima kiedys (mam nadzieje) minie, orchidee prawie kazdemu zdychaja, sprzataczke drugim razem ustawisz, pisac, jako wolny czlowiek, mozesz co chcesz I....zapomnialam jeszcze czegos? Jak nie to problemy rozwiazane ;)
OdpowiedzUsuńA gdy zajrzysz do mego bloga to sie dowiesz co mnie przesladuje!!!!!!
Serpentynko- byłam u Ciebie, widziałam, dałam głos.
UsuńBuziaki,;)
Nie gniewaj się ale muszę, bo się uduszę:))) Kochana proponuje przeczytanie książki pod tytułem "Polianna". Jest to książeczka dla dzieci.Ale ja również obecnie chętnie bym do niej zajrzała.Niestety nie posiadam jej.Ale pamiętam bardzo dobrze jej treść.We wszystkich negatywnych przypadkach, jeżeli się tylko chce można odnaleźć chociaż ździebko optymizmu. Którego Tobie tak bardzo brakuje.Mam wrażenie Kochana, że Ty tam gdzie jeszcze się nic złego nie dzieje widzisz same czarne chmury:(((
OdpowiedzUsuńNie gniewaj się ale piszę Ci o tym tylko dlatego, że nie chcę bezczynnie czytać jak się niejednokrotnie na zapas zamartwiasz.
Pozdrawiam Cię bardzo,bardzo gorąco w ten jakże mroźny ale z pięknie świecącym słonkiem dzionek.Oraz moc uścisków, takich na poprawienie humoru:))
Jutko, znam Polyannę, też czytałam. Nie zamartwiam się na zapas, jestem pesymistką, dzięki czemu mam mniej rozczarowań.Staram się podchodzić do życia dość filozoficznie, na zasadzie nigdy nie jest tak zle, żeby nie mogło być gorzej. Napisałam po prostu o tym, co mnie złości lub dziwi. Zimy od dziecka nie lubiłam i nie widzę w niej nic dla siebie miłego.Fakt, że jest korzystna dla innych nie zmieni mego stosunku do tej pory roku. Męski biatlon u nas dogorywa, więc po co wysyłać chłopaków, skoro mają szanse zerowe.Lepiej się zastanowić co jest zle i zmienić to, czyli albo trenera albo "materiał".
UsuńTo samo z alpejczykami - albo brak im talentu albo pracowitości.
Propozycje pisania odrzuciłam, bo nie jestem pisarką a jednocześnie uważam, że na rynku jest tyle kiepskiej lektury, że nie muszę do tego dodawać własnej. Moje pisanie na drugim blogu to czysta amatorszczyzna i nie nadaje się do druku.
Dziś słońce pięknie świeci, co nie zmienia faktu, że jest zimno i nie mam ochoty wychodzić.
Buziaczki,;)
Poza tym prawda jest taka, że patrzę na świat przy zbyt niskiej dawce tyroksyny, więc nie tylko bardziej realnie.
Do tego co napisałam sprowokował mnie już na dzień dobry tytuł Twojego wpisu. Ale żeby Kochana było jasne.
UsuńAbsolutnie szanuję osoby o innym usposobieniu. I nawet by mi nie przyszło do głowy omijania ich szerokim łukiem. A to wszystko co napisałam było próbą reanimacji ukrytego Twojego optymizmu:)))
Jeżeli byś poczuła się tym co napisałam dotknięta.To bardzo Cię przepraszam.Nie było to absolutnie najmniejszym moim zamierzeniem.Mam jednak nadzieję (wszak miałyśmy szczęście poznania się osobiście), że chyba nie jest tak źle:) Wszak poznałaś już trochę moje dziwactwa i chyba je tolerujesz,skoro mamy zamiar ponownie się spotkać.
Uściski posyłam.
No właśnie Jutko, znamy się niemal jak łyse konie na targu, więc skąd pomysł, że mogłabym się czuć dotknięta? Przecież wiem, że to tylko z troski o moją nadwątloną zimą psyche.Wiesz, to zabawne, ale nie zauważyłam żadnych dziwactw, a przecież chodzę w okularach!
UsuńBuziaki,;)
Z grą komputerową się zgadzam gdy pierwszy raz napisałam o tym u męża na portalu, to ludzie uznali mnie delikatnie mówiąc za ....no nieważne, było minęło :) No to schowałam podejrzenia głęboko w sobie i siedziały tam cicho, aż tu nagle coraz częściej się słyszy a wszystko przez tę fizykę kwantową i jej matryce energetyczne. :)
OdpowiedzUsuńKomentarze Osho są super bardzo polecam. A tej drugiej nie znam, mam inną do której mimo że nie młoda to pozycja, bardzo jestem przywiązana o symbolach także, tytuł w mrokach pamięci mej ukryty, ale okładka jak żywa tylko na której półce przebywa? nie pamiętam. :)) Pozdrawiam Cię wesoło i ciepło sobotnio.
To podejrzenie tkwi we mnie odkąd przed laty zobaczyłam pewną zabawę komputerową - takie drugie życie z avatarami.Podoba mi się fizyka kwantowa, choć ciągle jest bardziej na poziomie myślowym niż
Usuńdoświadczalnym. Mam ciągoty by zrobić kilka amuletów, więc książkę potraktuję jako wzory. Ciekawa jestem czy uda się je zrobić z koralików.
Miłego weekendu,;)
Zapewniam Cię, że to wszystko to mały pikuś. Ja wstawiłam ciasto do piekarnika i poszłam się wygrzać w cieplutkiej wodzie z pianką. I tak się długo wygrzewałam, że mi się całe ciasto spaliło. Wprawdzie poczułam w łazience jakiś dziwny zapach ale jak już w tej wody wyszłam, to było "po ptokach".
OdpowiedzUsuńTrzymajmy się!!!
Ojej, ale dobrze, że tylko ciasto się spaliło, a nie kuchnia.Wyobrażam sobie tę mieszaninę zapachu pianki i spalenizny. U mnie już kiedyś straż pożarna była z wizytą, bo ją sąsiedzi wezwali, gdy zostawiłam fasolkę szparagową na gazie.Wróciłam do domu w chwili, gdy deliberowali nad metodą dostania się do środka. Ale nawet garnek nie wypalił się na wylot. A raz gotując makaron upiekłam go na brązowo.
UsuńStokrotko, my jesteśmy po prostu bardzo zdolne!!!
Uściski;)
...a ja śle blogowe buziaki ^^...
OdpowiedzUsuńI wzajemnie;)
Usuń