drewniana rzezba

drewniana rzezba

sobota, 13 lutego 2016

...o Singapurze, cz.II

Napisałam w poprzedniej notce,  że chodzenie po sklepach było nie tylko 
 miłe ale i pouczające- zwłaszcza dla kogoś, kto przybył z socjalistycznej
dziczy. 
Miałyśmy z córką wiele okazji do przysłowiowego zbierania z podłogi
opadłej ze zdumienia szczęki. Pamiętajcie, że był to u nas okres pustych
półek i nawet posiadanie gotówki niewiele pomagało.
Cały czas czułam się tak, jakby, trafiła do gigantycznego Pewexu i to
znacznie lepiej zaopatrzonego niż u nas.
No cóż, napiszę co mnie osobiście  wtedy zaskoczyło w "ichnich" galeriach
handlowych. Przede wszystkim wielkość powierzchni sprzedażowej - po 
godzinie dreptania czułam,że jeszcze moment a odpadną mi nogi
 i stracę wzrok od nadmiaru barw. 
Bo jeśli stajesz przy regale z drobnym AGD  i gdy widzisz np. linki do 
wieszania bielizny we wszystkich  możliwych kolorach  i długościach, 
to po chwili zaczynasz się obawiać, że masz zwidy.  To samo ze wszelkiej maści pojemnikami, wiadrami, pudełkami, puszkami- dosłownie ze wszystkim.
Gdy trafiłyśmy między regały z materiałami piśmiennymi wręcz skamieniałam-
w życiu nie podejrzewałam, że może być taki wybór papeterii, kopert oraz 
wszystkiego co potrzebne do pisania, rysowania, malowania, kolorowania.
Moje dziecko, choć już miało 13 lat, utknęło pomiędzy stoiskami z gumkami, piórnikami i temperówkami. Wybieranie piórnika zajęło jej trzy kwadranse,
bo nie wiedziała czy lepiej kupić piórnik z pełnym wyposażeniem czy może
kupić sam piórnik a wyposażenie samej dobrać. W końcu kupiła piórnik
niezle "wypasiony", ale dokupiła gumki w różnych kształtach, na szczęście
bezzapachowe.
Wizyta w sklepach z odzieżą też była pouczająca, pomijając ilość ciuchów-
tam wolno było mierzyć bieliznę! Wybierało się kilka biustonoszy,
koszulek, majtek i szło się przymierzyć.
Wszystkie majtki miały wszytą w kroku zabezpieczającą wkładkę. 
To co się zmierzyło a nie pasowało nam,wychodząc z przymierzalni wrzucało się do kosza. Podobnie było i z inną odzieżą.
Dziś u nas też przymierza się bieliznę osobistą, tyle tylko, że tam towar
po przymierzeniu szedł do pojemnika, a u nas wraca na  półkę. U nich to
co było mierzone szło do odkażenia a potem było przecenione. 
Dotyczyło to wszystkich towarów, które w czasie mierzenia dotykały ciała klienta. 
Bywałyśmy również w sklepach "normalnych", z towarami nie na naszą
kieszeń. Do dziś pamiętam sklep z materiałami na sari, pełen cudownych
jedwabi we wszystkich kolorach, wzorzystych i gładkich oraz haftowanych
srebrem. 
I jeszcze coś - uwielbiałyśmy wizyty w działach spożywczych, a najbardziej  działy warzywno owocowe.
Wszystkie  warzywa i owoce miały własne, przezroczyste małe boksy 
a w nich pożądaną dla  danego gatunku temperaturę i nawilżanie.Ponadto spoczywały na syntetycznej imitacji krótko strzyżonej trawy. Istna poezja.
I do dziś wspominamy młodego człowieka w garniturku, który małymi
nożyczkami ucinał końcówki strączków zielonego groszku, a minę miał
taką, jakby robił manicure  jakiejś pięknej pannie.
Singapur jako miasto też zrobiło na nas wrażenie - na każdym kroku
widać było dobrą organizację w zakresie urbanistyki i architektury.
Wtedy najwięcej pięknych, nowoczesnych wieżowców było w Centrum
Finansowym Marine Bay.
Oprócz tych nowoczesnych budynków Singapur miał i nadal ma,
dzielnice etniczne: chińską, arabską, hinduską. Nadal główną handlową
arterią miasta jest Orchard Road.
Jak już pisałam do Singapuru należą także malutkie wysepki i jedna z nich
o nazwie Sentoza jest swoistym parkiem wypoczynku i rozrywki.
Na Sentozie spędziliśmy jeden cały dzień - niestety tylko dzień, bo
wieczorami też się tam odbywały  całkiem ciekawe imprezy, np. światło
i dzwięk, ale niestety już nie było miejsc w tamtejszym hotelu. 
Na Sentozę dostaliśmy się napowietrzną kolejką linową.
Oczywiście wyjście z kolejki na wyspę było tylko i wyłącznie przez
sklep z pamiątkami. Zresztą nawet ładnymi.
W ramach atrakcji pojechaliśmy kolejką jednoszynową dookoła Sentozy.
Gdy owa kolejka jechała było całkiem miło, ale gdy stawała, można było
zejść z gorąca. 
Następną atrakcją była plaża nad laguną. Najbardziej rozczulił mnie napis
na tablicy stojącej na plaży, że nie wolno wchodzić do laguny w ubraniach
dżinsowych. Potem dopiero dowiedziałam się, że Hindusi wchodzą do wody
w tym, co aktualnie mają na sobie a dżins farbuje.
Na Sentozie jest też zachowany fragment prawdziwej dżungli, ale my
ograniczyliśmy kontakt z  dżunglą do podziwiania jej z okna kolejki. 
Po odświeżeniu się w lagunie podreptaliśmy  na dalsze zwiedzanie i 
złożyliśmy wizytę w insektarium. W dziale motyli przeżyliśmy naprawdę
niesamowite chwile, bowiem  latały tu motyle, których rozłożone skrzydła 
były niemal wielkości mojej dłoni a do tego były w pięknym  niebieskim
kolorze, nazywały się morpho menelaus i strasznie szybko latały. Wśród przeróżnych roślin były poumieszczane karmidełka dla motyli. 
Było też miejsce w którym wisiały motyle w kokonach,oczekując na swe
narodziny. Jedyne co mi się nie podobało to - żywe skorpiony.
Poza tym na Sentozie była "wrotkarnia" i jeszcze wiele innych atrakcji,
do których nawet nie mieliśmy zamiaru się wybrać, bo upał odbierał 
nam chęć do życia. Idąc do którejś z kawiarenek, nagle stanęłam jak
wryta - obok ścieżki, na trawniku stała palma - była płaska,środkowa
część pnia była lekko różowa, liście w kształcie wachlarza były
turkusowo- zielone. Pokazałam tę palmę córce i mężowi i obśmieliśmy
się zgodnie z moich podejrzeń, że palmy przy budynku terminalu były
tworem sztucznym. 
Wracaliśmy z Sentozy promem.  We wszystkich widocznych miejscach
 były tabliczki z różnymi zakazami  i informacją o wysokości kary za 
złamanie zakazu.
Na promie oczywiście nie wolno było palić tytoniu- kara 2000 tys. dolarów
singapurskich (wtedy to ok.1000$ amerykańskich).
Generalnie w całym Singapurze wszędzie było pełno tabliczek z różnymi 
zakazami.
Przez cały czas tylko raz widziałam policjantów - stali w bramie w pobliżu 
jakiejś chińskiej świątyni, bo przed nią  "tańczył smok" i stało wielu
turystów podziwiających ten taniec.
Najczęściej miałam wrażenie, że policja ukrywa się pod płytami
chodnikowymi - nie słychać było syren policyjnych, nie widać było ich
samochodów a nagle  wyrastali jak spod  ziemi. 
Jak pisałam Singapur jest z założenia i nazwy Republiką Demokratyczną. 
A tak naprawdę jest to dyktatura  oświecona.
Media są własnością państwa i to ono dyktuje co i jak należy napisać
i w jakiej kolejności. Naczelna zasada - o Singapurze piszemy tylko
dobrze, eksponujemy sukcesy  obywateli tego kraju.
Każdy, bez względu na to, czy jest obywatelem Singapuru czy innego
kraju, musi przestrzegać praw obowiązujących w Singapurze, a jeśli  
ich nie przestrzega to podlega karze
Najsurowiej karane jest handlowanie narkotykami i ich posiadanie
Nie tylko więzienie za to grozi - kara śmierci również. Zresztą Singapur przoduje w światowym rankingu krajów w których wykonywane są wyroki śmierci. 
Każde zgromadzenie powyżej 4 osób musi być zgłoszone odpowiednim
organom.
Zaopatrzenie sklepów mogło odbywać się albo nad ranem albo póżnym
wieczorem. Wszystkie magazyny są lokowane poza centrum, a ciężarówki
dostawcze mają ściśle wyznaczone godziny wjazdu do centrum oraz dopuszczalną   ładowność. 
Wjazd do centrum dla samochodów osobowych był płatny i to sporo.
Za każdy zakupiony samochód był wyznaczony wysoki podatek, co
owocowało brakiem starych rzęchów (bo podatek nie różnicował czy
kupiony samochód jest stary czy nowy). W związku z tym po mieście
jezdziły głównie  europejskie, drogie samochody.
W mieście była  tylko jedna korporacja taksówkowa. Nawet wtedy, gdy
jeszcze nie było metra, komunikacja miejska działała sprawnie.
Metro w Singapurze ma trasy podziemne tylko w centrum, poza miastem
są to trasy nadziemne.
Miasto budowało dla swych obywateli mieszkania komunalne- ale nie
darmowe. Za ich wynajem trzeba było płacić.
Najczęściej były to 3-4 wysokie budynki z własną infrastruktu  typu
sklep wielobranżowy, plac zabaw dla dzieci, basen.
W tych budynkach w każdej windzie były zainstalowane czujniki moczu,
bo mieszkańcy mieli brzydki zwyczaj (ponoć Malajowie) sikania właśnie
w windzie.
Oczywiście w każdej windzie była tabliczka z zakazem sikania w kabinie,
ale dopiero zainstalowanie czujników poprawiło sytuację.
Czujnik uruchamiał alarm i jednocześnie blokował wyjscie z windy temu,
kto naruszył przepis. Kara wynosiła 500 dolarów lub więzienie gdy
winny był niewypłacalny. 
Singapur należy do najbogatszych państw świata i ma chyba najwyższe
różnice poziomu majątkowego obywateli. 
Emerytura jest kwotą symboliczną, jednakową dla wszystkich i nie zależy wcale od zarobków.
Każdy musi sam zadbać o zabezpieczenie na starość. 
Plusem Singapuru jest łatwość legislacji  swojej własnej firmy, jasność i
logiczność przepisów dotyczących działalności gospodarczej oraz
niskie podatki. 
Był jeszcze jeden "plus" Singapuru - czułam sie tam bezpiecznie na ulicy
bez względu na porę.  Prawie każdego wieczoru włóczyliśmy się po
mieście do pierwszej, drugiej, bo nie dokuczał już upał -26 stopni nocą
to bardzo miła temperatura. 
Ulice były jasno oświetlone a brak otwartych sklepów nam nie przeszkadzał.
W pazdzierniku ub. roku moja córka była służbowo w Singapurze.
Stwierdziła, że "tamtego Singapuru,w którym byłyśmy już właściwie
nie ma, nawet hotel, w którym mieszkaliśmy został rozebrany i teraz jest
nowy, o wiele wyższy, a Sentoza to gniazdo kiczu. Dzielnice etniczne
straciły swój charakter, przypominają  po remontach dekorację teatralną".
No cóż, świat się zmienia, a w mej pamięci pozostanie  Singapur
z 1989 roku. Roku Okrągłego Stołu.

14 komentarzy:

  1. Melduję, że przyczłapałam.
    Będę powoli czytać i nadrabiać zaległośi.
    Jak zrozumiem to może coś napiszę.
    Buźka :-))

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj Anabell, cisza coś, mam wrażenie że chyba ludzi wystraszyłaś ciekawym, ale jednak opisem odległego jak inna planeta świata. Mars, Jowisz, Singapur. Mało kto tam był, zaryzykuję nawet że nikt z gości bloga, więc sobie myślą - a co mam na ten temat napisać, jak najdalej byłem z rodziną w Zamościu ;))) Na czele ze mną, nie jestem lepszy, bo też w Singapurze nigdy nie jadłem owoców, nie spałem, o przymierzaniu majtek nie wspomnę. zresztą o mój rozmiar nawet w Polsce trudno ;) No, może się raz zdarzyło przelecieć nad, znaczy nad tym odległym krajem a nie nad majtkami, takie mam podejrzenie, ale o lądowaniu nie było mowy. Więc zaiste nieznany ląd. I drugie podejrzenie, a nawet pewność - raczej nigdy tam nie będę. Jakoś nikt mi zaproszenia nie przysyła, a czekam.
    Ale w ramach samopocieszenia i poniekąd poprzedniego postu potwierdzam, Wódka w Moskwie była, jest i będzie podstawą gościnności. Miałem okazję do konsumpcji butelek bodajże o uroczej nazwie Stolichnaya, ale z wiadomych powodów zbyt wiele z imprezy nie pamiętam. Rosjanie za bardzo byli gościnni a to nie wpływa na pamięć. Syndrom drugiego dnia odczuwałem z tydzień ;)
    Nie wiem czy w Polsce mieszkają jacyś Malajowie, ale jednak i u nas w tych windach ktoś czasami paskudzi. Zawsze to przyjemniej zwalić winę na innych.
    I tak na koniec bo się rozpisałem za bardzo i słyszę jak czytelnicy ziewają i czekają na koniec komentarza. Jestem wrogiem ładnie oświetlonych, ułożonych w pojemnikach owoców. Nic co ładne nie jest smaczne. O zdrowiu nie wspomnę. Najlepsze jabłka jakie w życiu jadłem zrywałem prosto z drzewa gdzieś za późnego Gierka. Czasami nawet z cudzego sadu, bo tam były jeszcze lepsze. O truskawkach z piaskiem nie wspomnę. Żaden pojemnik nie zagwarantował mi takiego smaku. I emocji, gdy właściciel sadu poszczuł psem, ale to już inna bajka ;)
    Jarek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie był to rodzaj wycieczki w inny wymiar, biorąc pod uwagę rok, w którym to się działo.
      Wyobraz sobie, że teraz mieszka tam coś około 500 Polaków. Wtedy było kilku, którzy mieli tam własne firmy.
      Pojęcie "mieszka" jest wtedy, gdy przebywają tam powyżej 6 miesięcy.
      Nie jadłam tych warzyw i owoców z marketu, ale nie da się ukryć, że wyglądały niezwykle estetycznie i dekoracyjnie.
      W ogóle mało tam jadłam bo upał mi setnie dokuczał, głównie piłam zimne napoje i mrożoną kawę.
      Wiem, że moi czytelnicy nigdy tam nie byli, ale tak przy okazji chciałam tylko zwrócić uwagę na tamten model "demokracji",który z demokracją niewiele miał wspólnego. Jak nam tłumaczył zaprzyjazniony Hindus mieszkający tam od lat, demokracja w pojęciu europejskim wprowadziłaby do Singapuru tylko i wyłącznie chaos a republika szybko by padła.
      W naszych windach brudzą psy, bo z reguły są wyprowadzane w ostatniej chwili i często już nie zdążą wydalić nadmiarów przed wyjściem z bloku,
      a właściciel z reguły nie posprząta, tłumacząc się durnowato, że nie ma czym.
      Myślałam ,że może miałeś międzylądowanie w Singu w drodze do Ojca, ale wtedy nie wypuściliby Cię na miasto.
      Nie odwiedziłam w Singu ogrodu zoologicznego, a był to ogród typu 2000, czyli takie mini safari- to właściwie człowiek był w klatce a zwierzaki luzem. I do dziś nie mogę tego odżałować. Ale impreza była diablo droga,a nas wszak było troje.
      Z tymi jabłkami to masz rację- kradzione są najlepsze!
      Miłego, ;)

      Usuń
  3. No ja akurat z tego co pamiętam miałem przesiadkę w Dubaju i mam wrażenie że na tej trasie Singapur był omijany z daleka. Zresztą prawdę mówiąc sytuacja była dosyć stresująca i bardziej mi zależało na w miarę szybkim dotarciu na miejsce niż na walorach turystycznych, więc nawet zbyt wielu wspomnień nie mam ze zwiedzania. Takie życie. To se ne vrati.
    Jarek

    OdpowiedzUsuń
  4. Część samolotów latała przez Dubaj, część przez Singapur.
    Moja koleżanka leciała do Sydney przez Singapur i tak się zasiedziała w singapurskich sklepikach na lotnisku, szukało jej aż 5 osób z obsługi. A ta sierota "bezjęzykowa", to nawet nie usiłowała wsłuchać się w to co ogłaszali. Podobno mieli mord w oczach, gdy już ją odnalezli:))

    OdpowiedzUsuń
  5. Pewno nigdy tam nie będę, ale miło poczytać:)) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tę pewność, że już tam nigdy za tego życia nie trafię, też mam.Córka mnie cały czas pociesza, że byłabym rozczarowana. I raczej ma rację.Oglądałam relację z FormułyI właśnie z Singapuru i....zupełnie nie mogłam się połapać w której części miasta jestem.Ogromnie się miasto zmieniło, mocno wystrzeliło w górę tonami stali i szkła.Powiedziałabym nawet, że zrobiło się takie bezduszne, zupełnie jak Dubaj.
      Miłego, ;)

      Usuń
  6. Odpowiedzi
    1. Po pięciu dniach pobytu wieczorem było mi na ulicy chłodnawo i musiałam zakładać mniej wydekoltowaną bluzkę! Ale dwie pierwsze doby to myślałam,że się rozpłynę z gorąca.

      Usuń
  7. Też zrozumiałam:-)))
    I dziwię się że mnie lubisz /nie wypieraj się, bo tak u mnie kiedys pisałaś/ bo ja Skorpionem jestem.
    Buźka:-))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że jesteś Skorpionem, no ale mnie nie podobały się bo urodne to one nie są.Wyglądały jak czarne ruchome szkieleciki.I ten kolec jadowy miały całkiem solidny.Wyjątkowo mało wiem o insektach wszelakich i chyba się ich podświadomie boję.
      Na szczęście nie jesteś takim czarnym szkielecikiem i nie masz tego kolca:)))
      No pewnie, że Cię lubię, wcale się tego nie wypieram!!!
      Miłego;)

      Usuń
  8. Jak zawsze obrazowo opisałaś wycieczkę do tak bardzo innego świata. Moim zdaniem to było jedno z najbogatszych miast i zapewne jest do dzisiaj. Ale byłaś odważna decydując się na podróż lotniczą z całą rodziną .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, z tą odwagą to jest tak, że zawsze byłam zdania, że jeśli coś się nie uda, to przynajmniej żadne z nas nie pozostanie samo. Jak się rozpadniemy to wszyscy razem, zawsze to jakaś pociecha.
      Zapomniałam jeszcze tylko napisać, że gdy przelatywaliśmy nad Indiami to strasznie samolotem rzucało, zupełnie jakby nie leciał a jechał po kocich łbach.
      Owszem, Singapur nadal jest jednym z najbogatszych miast świata.
      Miłego,:)

      Usuń