drewniana rzezba

drewniana rzezba

poniedziałek, 15 lutego 2016

Smutna rocznica

To był zimny, prawdziwie lutowy dzień 15 lutego 1979 roku.
I wtedy, z przyczyn do dziś nie do końca wyjaśnionych, o godz. 12, 37
budynek Rotundy PKO, w którym aktualnie przebywało około 300 osób,
uniósł się z hukiem w górę, a następnie opadł w dół, pod ziemię,
rozsiewając dookoła swą zawartość.
Budynek stał (i odbudowany nadal stoi) w centrum Warszawy, pomiędzy
Marszałkowską, Alejami Jerozolimskimi i Widok.
Ogromnie nie lubiłam tego oddziału PKO, bo przez cały dzień panował tam ogromny tłok i sytuacji wcale nie ratował fakt, że kas było chyba 30.
Trzydzieści kas, a przy każdej kolejka interesantów.
W tym czasie przebywałam z dzieckiem w domu na urlopie wychowawczym.
W pewnej chwili słyszałam daleki huk, ale była ostra zima i często
kruszyli lód na Wiśle i tak też odebrałam ten huk.
Około godziny  15,00 zatelefonował do mnie mąż, mówiąc, żebym się nie
denerwowała, bo jemu nic się nie stało, ale nie wie kiedy wróci i nie wie
czy jeszcze mamy samochód. Zupełnie nie mogłam się w tym wszystkim połapać, więc zapytałam o co mu idzie.
"To ty nie wiesz? Budynek Rotundy wyleciał w powietrze i to niedługo po
moim przyjezdzie do budynku Uniwersalu, a samochód postawiłem  na wysokości Rotundy koło wielkiej zaspy usypanej z odgarniętego śniegu.
Nie widzę go, a dookoła jest pełno milicji, karetek pogotowia i mnóstwo
ludzi biega w tę  i z powrotem. Baliśmy się ,że i ten budynek runie, ale 
chyba tylko kilka szyb wyleciało, choć zatrzęsło mocno. Będą chyba
profilaktycznie ewakuować budynek. No to pa." i odłożył słuchawkę.
Dla mało wtajemniczonych wyjaśnienie - budynek Uniwersalu stoi 
kilkanaście metrów od Rotundy, jest całkiem wysokim wieżowcem i w tym
czasie był siedzibą kilku central Handlu Zagranicznego i innych biur.
Po szesnastej mąż wrócił do domu - pryzma śniegu, wyższa znacznie od
naszego samochodu, przy której zaparkował mąż, osłoniła go przed
różnymi elementami rozrzuconymi przez wybuch. 
Jakiś sympatyczny milicjant, który blokował  ruch pojazdów, pozwolił
mężowi  dojść do samochodu i spokojnie odjechać.
Według oficjalnych danych, w wybuchu zginęło 49 osób a 135 zostało
rannych.
Sprawa od razu wszystkim warszawiakom wydała się podejrzana-
po pierwsze jakimś cudem zginęło "tylko" 49 osób. 
Gdyby zginęła jeszcze jedna osoba, należałoby powołać międzynarodową
komisję d.s. katastrof. Z tych 135 rannych w krótkim czasie zmarło
jeszcze kilka osób, no ale nie zginęły na miejscu, więc do rachunku nie
weszły.
Druga sprawa - ten i okoliczne budynki nie miały wcale instalacji gazowej,
więc komunikat, że to był wybuch  gazu, nikogo nie przekonał.
Następnego dnia zaczęło krążyć po mieście powiedzenie, że chyba
ktoś się pomylił bo wybuch miał zapewne być na skrzyżowaniu 
Nowego Światu i Alej Jerozolimskich, w pobliżu budynku KC.
Nie wiem jak naprawdę było, ale moja bliska koleżanka pracowała w tym
czasie jako kasjerka w PKO przy ul. Sienkiewicza, niedaleko od tego
feralnego skrzyżowania. Tego dnia zamieniła się dyżurem z koleżanką i
zamiast po południu pracowała na porannej zmianie. W bardzo krótkim
czasie po wybuchu, na salę kasową wpadła z krzykiem młoda dziewczyna.
Płaszcz miała tylko zarzucony na ramiona, była blada i nie za bardzo
kontaktowała. Twierdziła, że z 10 minut przed wybuchem chodził po hali
kasowej Rotundy młody człowiek i głośno mówił, żeby ludzie uciekali.
Nikt na to nie reagował, ale ona akurat weszła do budynku i to słyszała.
Wyszła czym prędzej i poszła w stronę Sienkiewicza i zaraz nastąpił
wybuch, ją powaliło na chodnik, miała potłuczone kolana, podarte
rajstopy, skaleczoną rękę.  Dziewczyna była krewną jednej z kasjerek
pracujących w oddziale na Sienkiewicza.
Śledztwo prowadzone przez ówczesne władze właściwie nie wskazało
nikogo winnego, wg nich był to zbieg okoliczności, bo ktoś w złym
miejscu zaprojektował kanał wentylacyjny, ktoś zapewne zbyt mocno
zakręcił zawór  i jego zbyt wysokie ciśnienie spowodowało powstanie
szczeliny, przez którą spokojnie ulatniał się gaz, ktoś nie  reagował
na sygnały pracowników PKO, że cuchnie gaz i ktoś nie sprawdził na czas
stanu instalacji elektrycznej i  wreszcie ktoś przekręcił kontakt, a iskra
w kontakcie spowodowała wybuch.
I tak naprawdę nic nie wiadomo.
Wiadomo tylko, że zginęło wiele osób. Przypadek, podobno.

 

20 komentarzy:

  1. No, takie ,,przypadki'' się zdarzają...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo życie składa się głównie z przypadków;))

      Usuń
  2. Klik dobry:)
    Przypominam sobie, że społeczeństwo podejrzewało wtedy rozgrywki wewnątrz władzy, podobnie jak w przypadku pożaru CDTu i mostu Łazienkowskiego. Ale nie rozumiałam, co by to miało znaczyć...

    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak to właśnie wyglądało, coś jakby gra o spadek po Gierku. Na moście Łazienkowskim palił się asfalt, co jest raczej rzadkim zjawiskiem, no chyba, że ktoś użył jako podpałki napalmu.
      Serdeczności;)

      Usuń
  3. Zawsze jak słyszę o takich historiach, to sobie myślę jak dużo szczęścia trzeba mieć żeby żyć i przeżyć.
    Jak często ocieramy się o sytuacje, że mało brakowało...
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda,czasami ta granica między przeżyciem a nie, jest bardzo cieniutka. Czasem dzielą nas centymetry a czasem sekundy.
      Miłego, ;)

      Usuń
  4. Jak ja ten dzień pamiętam. I śnieg, jakiego teraz nie ma i przerażenie, bo M właśnie był w Warszawie i kto wie, czy nie TAM.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, zima była wtedy "porządna", a śniegu nawaliło bez umiaru.Pryzmy z odgarnianego śniegu były u nas na osiedlu wysokości 1,5 metra, szło się korytarzem śniegowym. Ja to się zdenerwowałam dopiero po telefonie męża, bo tamten wieżowiec stoi b. blisko Rotundy no i chyba dobrze nimi tąpnęło, skoro ewakuowali budynek. Wiesz, nigdy nie pokazali zdjęć z wnętrza budynku, tylko wszystkie dostępne zdjęcia pokazywały Rotundę z zewnątrz i z zasuniętymi żaluzjami. A tam przecież musiała być
      ogromna dziura, bo większość zapadła się do środka.
      Wyobrażam sobie co przeżywałaś.
      Miłego, ;)

      Usuń
  5. Inne "przypadki" nie były tak spektakularne, a nawet ten głośny w samym centrum stolicy udało się nie wyjaśnić - i to jest właśnie sztuka. W takiej sztuce specjalizują się coraz bardziej kolejne władze. Może i lepiej że nie wiemy ile nas dzieli codziennie od wypadku?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Śmieszne, ale Rotunda była miejscem ogromnie przeze mnie nielubianym- zawsze tłum w środku i cała masa ludzi sterczących pod budynkiem, bo był to w jakimś sensie punkt dobry do spotkań. Umawiałam się co prawda często w Gongu (to była naprawdę dobra herbaciarnia), ale nigdy pod Rotundą. Teraz do śródmiejskich spotkań eksploatuję empik w Złotych Tarasach.
      Myślę, że jednak lepiej nie wiedzieć na zapas kiedy i co nas "zdmuchnie" z tego świata.
      Miłego, ;)

      Usuń
  6. Od tego faktu minęło już tyle lat, ale pamięć o tym winna trwać. Pamiętam ten rok, zima była okrutna, a moja ówczesna żona w zawansowanej ciąży.
    Oczywiście, sprawcy tej tragedii pozostawali nieznani, ich ofiary przeciwnie...
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wtedy zima była naprawdę zimą , u nas nawet elektrociepłownia miała kłopoty bo była opalana mazutem i on zamarzł na składowisku. A śniegu to nie nadążali ani uprzątać ani wywozić do Wisły. I co kilka dni saperzy kruszyli lód na Wiśle.
      Winnych nie było, bo przecież wtedy w środkach masowego przekazu na okrągło(zupełnie jak teraz) obowiązywała propaganda sukcesu. No a przecież przypadki dzieją się same, prawda?:)
      Miłego, ;)

      Usuń
  7. TO TRAGICZNE WYDARZENIE BYŁO ZNANE Z PRASY ,ALE TWOJ ARTYKUŁ ZAWIERA CIEKAWE WĄTKI.DZIEKUJE.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Reakcją większości osób na to, co napisała prasa było niedowierzanie, że akurat równo 49 osób zginęło. Potem przez wiele miesięcy wszyscy oczekiwali, że podadzą jakieś konkrety, bo wybuch gazu w miejscu, w którym nie ma instalacji gazowych to coś kuriozalnego.
      Miłego,;)

      Usuń
  8. Pracowałam wtedy na 34 piętrze w "Intraco" na Stawki. Pamiętam doskonale ten dzień - ulicą pędziły jak szalone karetki pogotowia do centrum.
    Koszmar to był.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A mój był akurat w pokoju po przeciwnej stronie niż Rotunda i dopiero w kilka minut potem pobiegli na "właściwą" stronę budynku. Twierdził, że wyglądało to dziwnie, bo część ludzi biegła kłusem w stronę Rotundy a część stamtąd uciekała.
      Jeden z lekarzy mi kiedyś mówił, że pierwszy raz
      w życiu widział tak zmasakrowanych ludzi i miał wrażenie, że ci ludzie mieli podwójną ilość krwi, bo w karetkach było pełno krwi, a oni wyniesieni z karetki nadal potwornie krwawili i że wielu nie udało się uratować.
      A wiesz, w wiele lat pózniej, moja M.też pracowała w budynku "Intraco" i też wysoko
      Miłego,;)

      Usuń
  9. Nigdy nie wiemy,gdzie nas nieszczęście dopaść może

    OdpowiedzUsuń
  10. Nasz przyjaciel, którego dwudziestoletni syn zginął w niewyjaśnionych okolicznościach, ukuł tezę, że zawsze gdy się nam coś przez dłuższy czas pomyślnie układa i my to odczuwamy, to trzeba wzmóc czujność, bo niestety bilans życiowy zawsze dąży do zera. I coś mi się wydaje, że to prawda.

    OdpowiedzUsuń
  11. Pamiętam, zima okrutna, akuratnie byłam w delegacji w Warszawie, z tym,że próbowaliśmy dostać się do Lasek.
    Na próbach się skończyło, a my wróciliśmy do Katowic zmarznięci na oparach benzyny.Pozdrawiam serdecznie!!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, to nie był dobry czas na podróżowanie samochodem, bo w całym kraju zima królowała.
      Serdeczności;)

      Usuń